bimbrownie

Bimbrownie konfiskują, ale bimber piją chętnie

Bimbrownie stoją pod znakiem zapytania. Nie raz i nie dwa, a dosyć często słyszymy o policyjnych nalotach. Efekt jest taki, że bimbrownicy swoje urządzenia kryją na coraz większych bagnach, zaś policja nic nie likwiduje tylko uprzykrza życie. Bo w Polsce alkohol musi mieć akcyzę, stąd też nie można tworzyć nawet produktów regionalnych – jakim jest bimber. Prawo nie rozróżnia zwykłej wódy produkowanej w ilościach przemysłowych od produkcji 100 butelek bimbru dla siebie, rodziny i znajomych.

Paradoks promowania tradycji bimbrowniczej wobec jej nielegalności

To samo państwo, które tak dzielnie walczy z bimbrownikami, składa się z województw, a jedno z nich – oczywiście, chodzi o nasze Podlaskie – prowadzi pod Białymstokiem Muzeum Kultury Ludowej, gdzie od lat można zwiedzać współczesną bimbrownię. Zatem szczycimy się w tymże muzeum czymś, czego sami zakazujemy. Nie jest to głupie? Dodatkowo, warto zastanowić się nad paradoksem sytuacji, w której władze regionu promują tradycję produkcji bimbru, mimo że ta jest nielegalna i stanowi problem społeczny oraz zdrowotny. Co więcej, historia regionu, bogata w tradycje kulturowe i przyrodnicze, często przeplata się z obyczajami związanymi z destylacją alkoholu, co stanowi istotny element dziedzictwa kulturowego, jednak kontrastuje z obecnymi regulacjami prawno-administracyjnymi dotyczącymi produkcji alkoholu w Polsce.

Bimbrownie – problem legalności a jego powszechna obecność w kulturze regionu

Ośmielając się sięgnąć pamięcią wstecz, warto przypomnieć, że 8 lat temu na Podlasiu gościł książę Karol. Być może państwo, które organizowało jego wizytę, przypomni sobie, co zrobiło, gdy książę zaczął mówić, że słyszał, że tutaj jest bimber i chciałby go spróbować. A może przedstawiciele władz różnych szczebli administracji publicznej mogliby skonfrontować swoje działania z zasadami i regulacjami dotyczącymi kontroli produkcji alkoholu? Zagryzacie dziczyzną, a czym popijacie? Warto zastanowić się nad spójnością działań podejmowanych w różnych obszarach życia społecznego i kulturalnego.

 

 

Kontrastujące zachowania wobec produkcji i konsumpcji bimbru

A co goście piją na weselach przy “wiejskim stole”? Smaczny bimberek zamiast wódy przy stole? A potem bawiący się na tych weselach policjanci likwidują bimbrownię, zaś politycy im przyklaskują, by potem także popijać regionalne trunki. Jak Podlasie długie i szerokie jest u nas bimbru pod dostatkiem. Jest to miły, regionalny, koloryt, który każdy chce spróbować, ale nikt nie robi nic z tym, by bimber był legalny. Skoro tak, po co szczycić się bimbrownią w muzeum? Po co podawać go przy “wiejskim stoliku” na weselach”, po co częstować nim zagranicznych oficjeli? Czy wobec tego głupie jest zakazywanie bimbru? Odpowiedzcie sobie sami.

 

fot główne, autor: big.d

Białystok Fabryczny – stacja kolejowa z piękną historią

Nieopodal centrum Białegostoku znajduje się zapomniana stacja kolejowa Białystok-Fabryczny. Co jakiś czas usłyszeć można o planach wznowienia ruchu na stacji, jednak pociąg osobowy zatrzymywał się tam raz na jakiś czas. Mało kto wie, że owa stacja barwną ma historię. Zaś ta skończyła się wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Jak to się stało, że przez ostatnie 100 lat w Białymstoku uchował się dworzec bez znaczenia strategicznego?

 

Dziś Białystok Fabryczny to opuszczony budynek, w miarę odnowiony peron i nowa tablica informacyjna. Jest także kładka nad torami, która na starą nie wygląda. Jak to możliwe, że PKP utrzymuje dworzec, na których ruch pasażerski jest “od święta”? Dworzec kolejowy znajdujący się przy ul. Romualda Traugutta powstał w 1886 roku. Wówczas rosyjski zaborca rozbudowywał linię łączącą Białystok z Moskwą. Trasa ta biegła przez Baranowicze, Wołkowysk, Mińsk, Smoleńsk aż do Moskwy. Co ciekawe na trasie tej pasażerów było jak na lekarstwo, zaś połączenie służyć miało przede wszystkim do transportu wojska. Budynek dworca wybudowano nieopodal rosyjskich koszarów wojskowych. Sam budynek wyglądał jak miniaturka dworca głównego. Co ciekawe przy obsłudze dworca pracowało bardzo wiele osób! Co najmniej dwadzieścia osób! Naczelnik, rewizor, pomocnicy, kasjerzy, agenci, telegrafiści i inni.

 

W 1919 roku w Białymstoku zaraz za całą Polską przyszła niepodległość. Naturalnie kierunek Moskwa przestał się liczyć, zatem węzeł kolejowy w tamtą stronę przestał mieć znaczenie. W 1930 roku doszło do zmian organizacyjnych, skutkiem których po raz pierwszy pojawiła się tablica Białystok Fabryczny. Wynikało to z tego, że na stacji zaczął koncentrować się ruch towarowy. I tak pozostało do dziś.

 

Widok z kładki dworca Fabrycznego

Białystok Fabryczny jest obecnie bocznicą dla Elektrociepłowni oraz dla jednej ze spółek PKP. Wcześniej z bocznicy korzystały jeszcze “Uchwyty”, Gazownia, Huta Szkła oraz centralna składnica żywnościowa na Węglówce. W późniejszych latach funkcjonowała jeszcze Linia kolejowa nr 37. Już nie do Moskwy, lecz do Zubek Białostockich. W PRL dobudowano przystanki Sokole, Zajezierce i Straszewo. W 1987 roku miał miejsce kapitalny remont torów na trasie Białystok Fabryczny – Zubki Białostockie.

 

Do dziś jednak Białystok upamiętnia “ocalenie miasta”, gdy 9 marca 1989 roku przy ul. Poleskiej w pobliżu dworca wykoleił się pociąg towarowy, który jadąc z ZSRR do NRD przewoził cysternę chloru. Pięć wielkich cystern leżało i w każdej chwili mogło zacząć się ulatniać. Przez całą dobę jednak służby ratunkowe stawiały na tory przewrócone wagony. Gdyby doszło do zniszczenia tylko jednej cysterny, to strefa skażenia zabiłaby 10 tysięcy osób, zaś zaszkodziłaby 40 tysiącom. Na szczęście nic takiego się nie stało, jednak raz do roku w rocznicę katastrofy kolejowej mieszkańcy zbierają się, by pomodlić się i podziękować opatrzności za ocalenie miasta.

 

Linia nr 37 została zlikwidowana w 2000 roku. Od tamtej pory pociągi pasażerskie na Fabrycznym zatrzymują się już tylko “od święta”. A to z okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a to przy okazji kursowania turystycznego pociągu do Walił. Przy okazji Białystok Fabryczny niszczeje. Budynek pozostaje w rękach prywatnych.

 

Oto wszystkie nazwy stacji:
1886 – 1915 – Białystok Poleski
1915 – 1918 – Bialystok Ostbahnhof
1918 – 1930 – Białystok Towarowy
1931 – 1939 – Białystok Fabryczny
1939 – 1945 – Białystok Industriebahnhof
od 1945 – Białystok Fabryczny

 

Zdjęcie główne, autor: Paweł Szrajber

Rynek Kościuszki 11

Dziś kontynuujemy wędrówkę wzdłuż południowej pierzei Rynku Kościuszki w 1897 r. trzymając w rękach zdjęcie Józefa Sołowiejczyka z tego roku. Popatrzymy na nie jednak ostatni raz, gdyż kadr fotografii, stanowiącej punkt wyjścia opowiadanych historii, urywa się na domu stojącym niegdyś przy Rynku Kościuszki 11.

W 1897 r. ma on jeszcze formę piętrowego domu mieszkalnego z należącym do właściciela nieruchomości dużym składem win w parterze, natomiast na początku XX w., w ślad za sąsiednimi posesjami, starszy obiekt zostanie zastąpiony okazałych rozmiarów wielkomiejską kamienicą.

Zniszczona w czasie II wojny światowej, musiała po 1944 r. ustąpić miejsca wyższej konieczności, jaką było usprawnienie komunikacji w śródmieściu poprzez przedłużenie ul. H. Sienkiewicza przez Rynek aż do ul. Legionowej. Dzieje posesji przy Rynku Kościuszki 11 możemy śledzić od 1759 r. Jak informuje inwentarz miasta z 1771 r., stał  tu „budynek drewniany za prawem wieczystym Jaśnie Oświeconego Pana po wypłaconej za niego do skarbu należytości, w roku 1759 dnia 15 augusti Leyzorowi Berkowiczowi mydlarzowi i Esterze żonie jego danym”.

W okresie zaboru pruskiego budynek najpierw stanowił własność Johanna Salomona Jacksteina, który od 1796 r. pracował przy Kamerze Woj- ny i Domen. W 1799 r. odbył on specjalną misję dyplomatyczną do Petersburga i Wilna, której celem było pozyskanie dokumentów archiwalnych dotyczących terenów dawnej Rzeczypospolitej, włączonych do Prus w wyniku III rozbioru Polski.

Od 1804 r. był już drugim dyrektorem tejże Kamery, po 1807 r. przeniósł się do Królewca, później do Memla i Bydgoszczy. Zmarł w 1828 r. Dom przy białostockim rynku posiadał dość krótko, gdyż już w 1802 r. właścicielami byli nieznani bliżej Bauerowie. Ci zaś w lipcu 1802 r. sprzedali nieruchomość aptekarzowi Johannow i Heinri- chowi Schlegelowi (później pisany Jan Henryk Szlegel). Wcześniej mieszkał on w domu położonym przy zachodniej pierzei rynku.  Jan Henryk był prawdopodobnie bratem Józefa Schleg ela, jednego z pierwszych sukienników pracujących w Białymstoku. W latach 1799-1807 pełnił funkcję pierwszego asesora farmaceutycznego przy dep utacji medycznej Kamery Wojny i Domen w Białymstoku.

Jeszcze w 1825 r. odnotowano, że „aptekarz Henryk Szlegiel dom drewniany z apteką i officyną podobnież drewnianą sam z familią zaymuie całe pomieszkanie”. Szlegel zmarł w 1826 r.  Jeszcze w 1843 r. odnotowano przy Rynku „dom Szlegela”, ale już dekadę później pojawia się nieznany nam bliżej „kupiec Minken”.

W 1863 r. posesję nabyli małżonkowie Aleksander i Józefa Ignatowic zowie, którzy w 1872 r. zbyli ją braciom Lejbie i Boruchowi Lifszycom (czasem pisanych „Lipszyc”). Lejb, posiadający tytuł wołkowyskiego kupca pierwszej gildii, w 1876 r. odstąpił bratu i jego żonie, Baszy, swoje prawa do nieruchomości. W sporządzonym akcie kupna sprzedaży znajdujemy istniejący już „murowany piętrowy dom z dobudówkami”. Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że to właśnie ten sam budynek, który widzimy na zdjęciu z 1897 r., o charakterystycznej ciemnej elewacji i z przejazdem bramnym na centralnej osi domu.

Wiadomo, że rodzina Lifszyców wywodziła się z Wołkowyska. Boruch był obecny w Białymstoku na początku lat 70. XIX w. Był już wówczas żonaty. Z Baszą doczekał się kilkorga dzieci, w tym Hersza (później inżyniera), Izaaka, Marii, Gitli, Abrama, Jakuba i Lejba (zmarłego młodo). Głównym zajęciem Borucha Lifszyca było prowadzenie od 1864 r. składu win krajowych i zagranicznych, który ulokowany był w parterze jego domu przy Placu Bazarnym.

W tym samym budynku, ale w jego zachodnim skrzydle, działała apteka prowizora Mowszy Ajzensztadta, kontynuująca działalność apteki Szlegela z początków XIX stulecia. W 1897 r. pracował tu doktor Maksym Kopelman. Na początku XX w. Boruch Lifszyc zasiadał w radzie nadzorczej szpitala żydowskiego oraz zarządzie Towarzystwa Pomocy Biednym Żydom.

W 1912 r. Boruch pożyczył pod zastaw swojej nieruchomości 10 tys. rubli. Na działce wciąż stał murowany piętrowy dom, który wkrótce został zastąpiony trójkondygnacyjną kamienicą, znaną z wielu zdjęć z okresu międzywojennego. Po śmierci Borucha i Baszy Lifszyców majątek przy Rynku Kościuszki 11 przeszedł w spa- dku na ich dzieci: Hersza, Abrama, Izaaka i Jakuba. Z  nich szczególnie aktywny był Hersz, prowadzący m.in. wytwórnię wódek „Rodzima Siła”, gwoździ i drutu „Metal” oraz biuro sprzedaży wyrobów zakładów „Radiotechnika”.

Od 1929 r. w ojcowskim domu uruchomił biuro inżynieryjno-budowlane. Jednak tego samego roku spadkobiercy sprzedali omawianą nieruchomość Josznie Gryn- sztejn, która pozostawała właścicielką do II wojny światowej.  Przez całe międzywojnie pod nr 11 działała apteka „M. Ajzensztadta”, prowadzona przez kilku wspólników.

Z najemców lokali w kamienicy przy Rynku Kościuszki 11 warto wymienić rodzinę Gurwiczów. Hersz Gurwicz wywodzący się z małego miasteczka na Wileńszczyźnie przeprowadził się do Białegostoku na początku lat 90. XIX w. i w domu Lifszyca założył przedsiębiorstwo introligatorskie, rozszerzone następnie o działalność typograficzną.

Jego synowie: Noson i Eliasz prowadzili w Białymstoku większe przedsiębiorstwa handlowo-usługowe, a Noson był ostatnim przed II wojną światową właścicielem domu przy ul. Kilińskiego 3. Na przełomie lat 80. i 90. w „maison du Lifszyc” działało jedno ze studiów Józefa Sołowiejczyka. Wykonane przez niego w 1897 r. zdjęcia do „Widoków miasta Białegostoku” stanowią ilustrację kolejnych części cyklu poświęconego miastu w tym okresie.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Szpryngowcy kradli szybko i bez hałasu

 

  Połter Zundel, mieszkaniec ul. Św. Rocha, leżącej na obrzeżach Chanajek i łączącej dworzec kolejowy ze śródmieściem  Białegostoku był już bohaterem jednego z wcześniejszych odcinków tej rubryki. Jako młody farmazon (oszust) w początkach lat 20. specjalizował się w szulerce i handlu tombakowymi obrączkami oraz fałszywą biżuterią. Później się ustatkował, jeśli w ten sposób można określić zawodowe paserstwo.  Dla złodziejaszków z całych Chanajek znany był pod ksywką tata Jaszkie.
   Jaszkie kupował od swoich szemranych dostawców niemal każdy cokolwiek wart fant. Płacił mało, ale miał w ferajnie duży respekt. Nadawał robotę, służył pożyczką, a co znaczniejszym oprychom zapewniał, w razie wpadki, dobrego adwokata.   W 1934 r. pod skrzydłami tego cwanego pasera znalazła się grupa chanajkowskich złodziei, których w poważnej literaturze kryminalistycznej określano mianem szpryngowców. Szpryng, znaczyło tyle, co ukraść szybko w biały dzień z jakiegoś mieszkania, najlepiej przez okno albo z przedpokoju, jakąś rzecz  i zmyć się niepostrzeżenie.
  Szpryngowcy szukając lepszego łupu wybierali najchętniej mieszkania należące do zamożnych właścicieli. Popularnym sposobem ich działania był chwyt „na pomyłkę’”. Ubrany nawet całkiem przyzwoicie złodziej pukał lub
dzwonił do drzwi pod wytypowanym wcześniej adresem i służącej, która mu otwierała (u bogatych mieszczuchów były zazwyczaj takowe), anonsował się z wizytą do jej pana. Kiedy ta pozostawiała gościa w przedpokoju i szła zawiadomić pryncypała, złodziej skwapliwie penetrował wieszaki i stoliki z ich szufladkami, a następnie, umiejętnie, blokował od wewnątrz zamek przy drzwiach.
Po pojawieniu się właściciela  mieszkania szpryngowiec udawał zaskoczenie i gorąco przepraszał za zaistniałą pomyłkę i zakłócanie spokoju. Odwracał się i czym prędzej wychodził. Nie zapomniał jednakże starannie zamknąć spreparowanych już do dalszej operacji drzwi. Postał nieco na klatce schodowej i po cichu wracał do znajomego przedpokoju. Szybko wynosił upatrzone  wcześniej futro, palto czy lichtarz, i czmychał tym razem na dobre. Innym trikiem chanajko- wskich szpryngowców było wizytowanie wartych tego lokali pod płaszczykiem domokrążnych sprzedawców czy szukających wsparcia rzekomych pogorzelców albo powodzian.
  Właśnie w ten sposób działała szajka zorganizowana przez pasera Jaszkie. Przez szereg miesięcy nękała ona mieszkańców naszego miasta. Wydział Śledczy z ul. Warszawskiej, do którego napływały doniesienia o przedpokojowych kradzieżach przez dłuższy czas nie mógł nic na to poradzić. Złodzieje nie pozostawiali po sobie żadnych śladów, a zeznania poszkodowanych, co do okoliczności kradzieży znacznie się różniły. W końcu jednak sprawa znalazła swój finał.
  W szajce, która tak sprytnie szpryngowała, doszło do konfliktu interesów. Jaszkie, patron całego procederu, chciał mieć znacznie większą dolę niż jego pomagierzy. Było ich kilkoro: malarz pokojowy, handlarz świętymi obrazkami, zawodowy żebrak, a przede wszystkim Maria Gołaszczuk, złodziejka mieszkaniowa z praktyką odbytą w samym Paryżu. Właśnie to ona postawiła się swojemu szefowi. Po szczególnie zyskownej robocie ukryła część łupu. Tata Jaszkie był jednak nie w ciemię bity. Zorientował się w przewalance i nasłał na mieszkanie „Francuzki” znajomych speców od łomu i wytrycha. Ci wydobyli z różnych zakamarków towaru na blisko 2 tys. zł. Jak widać paser okradany był ze swojej doli od dawna.  O dziwo Gołaszczuk poszła ze swoją stratą na IV komisariat i złożyła skargę.
  Gorzej zrobić nie mogła. Agenci śledczy wnikliwie zajęli się sprawą i po nitce doszli do kłębka. Aresztowano całą szajkę szpryngowców. Za kratki trafił także paser Połter Zundel. Dostał rok odsiadki. Publiczność wychodząca z sali sądowej przy ul. Mickiewicza zastanawiała się głośno czy to aby nie za mało.

Włodzimierz Jarmoli

Featured Video Play Icon

Maciej Sikorski. Pochodzący z Podlasia aktor dubbinguje pierwszoplanowego aktora!

Jeszcze 8 lat temu jego początki można było obejrzeć na YouTube. Naśladował głosy znanych osób i szło mu całkiem nieźle. Dziś jego głos można usłyszeć w filmie 303. Bitwa o Anglię, gdzie dubbinguje jedną z postaci. Mowa tu Macieju Sikorskim, który pochodzi z miejscowości Kobylin-Borzymy (pow. wysokomazowiecki).

 

Maciej Sikorski później dał się poznać jako uczestnik programu “Mam talent”. Wówczas 21-letni student Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku przeszedł eliminacje i wystąpił w odcinku programu na żywo. Za swój występ od jury usłyszał “3 razy tak”. Niestety w pierwszym półfinale chłopak odpadł. Parodiował Kamila Durczoka, co nie przypadło do gustu jury. Dziś Maciej Sikorski jest dyplomowanym aktorem, który ukończył Akademie Teatralną w Warszawie, a także wspominany Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku na kierunku aktorskim. Od 2013 roku Sikorski jest aktorem Teatru Lalek Pleciuga w Szczecinie, współpracuje też z innymi teatrami ze Szczecina. Mężczyzna jest także wokalistą w kapeli Domofon. Reżyseruje teledyski i etiudy filmowe.

 

W najnowszym filmie “303. Bitwa o Anglię” dubbinguje Iwana Rheona grającego Jana Zumbacha. Jest to główny bohater w filmie. Jak sobie poradził? Zobaczcie sami – film emitowany jest w kinach. My składamy gratulację dla pochodzącego z Podlasia aktora i życzymy kolejnych sukcesów.

Białystok ma filmik dla inwestorów. Przypomina ten ze stadniny koni w Janowie.

Zapewne wielu z Was słyszało i widziało “film promocyjny” stadniny koni w Janowie Podlaskim, który był wyśmiany chyba w całej Polsce. Przypomnijmy muzyczka, krzaki, liście, budynek stadniny, tylko koni jakoś nie bardzo widać. Tutaj wideo dla przypomnienia:

 

 

W pewnym sensie Białystok stworzył podobną produkcję. Oczywiście zdjęciowo, montażowo i ogólnie technicznie dużo lepszą, ale przesłanie bardzo podobne. Oto mamy miasto, które czeka na inwestorów, tylko że nie mamy za bardzo co pokazać. Zobaczcie sami:

 

 

Widzimy stadion, Pałac Branickich, kwiaty na Rynku Kościuszki i nawet fontannę, drogi oraz nieistniejące jeszcze lotnisko na Krywlanach. Jest też pokazana droga do Warszawy. Później film jakby się rozkręca – pokazywana jest strefa ekonomiczna i jej okolice. Nie zabrakło też ujęć kampusu. Najśmieszniejsze jest jednak to, co przewija się w napisach podczas pokazywania tych obrazków. Mianowicie suche dane statystyczne plus garść informacji typu: nasz budżet to 2,4 mld zł. Warto dopytać co z tego wynika? Że miasto zadłuża się na potęgę. Kolejna porażająca informacja… miasto połączone DROGĄ EKSPRESOWĄ z WARSZAWĄ. Rozumiecie? Ewenement w skali kraju.

 

Najlepsze jest jednak później: Podstrefa Suwalskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej – zainwestowało uwaga, porażająca liczba… 15 przedsiębiorców. Białystok to już drugi Hong Kong? Firmy wydały 500 mln zł i zatrudniły 1100 osób. Zabrakło najważniejszego – ile łącznie wygenerowały zysku te firmy, bo dla potencjalnego inwestora to jest najważniejsze. Jedyną zachętą jest zwolnienie z CIT do 70 proc. i zwolnienie z podatku od nieruchomości. Na filmie chwalimy się GIGANTYCZNĄ liczbą studentów czyli 30. tys. Jeżeli zestawimy jednak tą liczbę z danymi z innych ośrodków akademickich, to wypadniemy blado.

 

Co interesuje inwestora? Ile zarobi na tym, że otworzy firmę w Białymstoku, jakie ma możliwości importu oraz eksportu, jakimi potencjalnymi pracownikami dysponujemy – jakie mają doświadczenie oraz umiejętności oraz co nas wyróżnia na tle innych miast. Tego inwestor się nie dowie, bo ktoś kto przygotowywał ten film raczej nie ma pojęcia o biznesie. Gdyby zwykły filmik załatwiał sprawę, to do Janowa Podlaskiego zjechaliby się zainteresowani z całego świata w rytm muzyczki tididi bum. Nie od dziś jednak wiadomo, że ekipa Truskolaskiego przez 12 lat nie zrobiła praktycznie nic pod względem tego, by w Białymstoku pensje zaczęły rosnąć z powodu konkurencji przedsiębiorstw. Nie ma u nas zbyt wielu firm zatrudniających specjalistyczną kadrę, która by przyjeżdżała z innych miast za pieniędzmi, karierą i innymi korzyściami. Białystok to miasto, z którego wciąż się ucieka. Osoba, która zainwestowała swój czas w wykształcenie i rozwój musi jechać  do Warszawy, Poznania, Wrocławia czy Gdańska. W Białymstoku nie ma dla niej poważnych ofert. I żaden filmik tego nie zmieni. Nikt tu nie przyjedzie i pod jego wpływem nie zainwestuje.

Autobus elektryczny w Białymstoku. Jaka przyszłość czeka komunikację miejską?

Białystok testował pod koniec sierpnia autobus elektryczny. Testy te zostały jednak przedłużone do 7 września. W 2020 roku w planach jest zakup 25 takich pojazdów. Dlatego warto sobie zadać pytanie o rozwój transportu w mieście. Obecnie w stolicy województwa podlaskiego można poruszać się autobusami trzech operatorów: KPK, KPKM oraz KZK. Wszystkie trzy firmy to spółki miejskie. W latach 90-tych miał miejsce wielki strajk, po którym jedną spółkę rozbito na trzy, by w razie kolejnych strajków uniknąć paraliżu, takiego jaki miał miejsce właśnie wtedy. Chociaż widmo strajku dziś nie grozi, to trzy spółki funkcjonują obsługując różne linie. Dla pasażera nie ma to większego znaczenia, gdyż wszystkie autobusy są oznaczone tak samo.

 

Jeżeli chodzi o inne formy transportu w mieście, to w 1918 roku przestał funkcjonować tramwaj konny. W czasach PRL były w planach tramwaje elektryczne, ale ostatecznie z pomysłu zrezygnowano. Dlatego dziś miasto nie jest oszpecone wiszącymi drutami. Nie ma też trolejbusów. Autobusy elektryczne mają to do siebie, że kabli nie potrzebują, gdyż zasilane są akumulatorami, zaś te ładowane są na pętlach. Zaletą oczywiście jest brak emisji spalin.

 

W mieście funkcjonuje też coś na kształt SKM. Można kupić bilet miejski i podróżować pociągiem np ze Starosielc do dworca głównego – pociągami, które akurat przejeżdżają. Nie jest ich zbyt wiele, dodatkowo bilet kupuje się od PKP, zaś białostocka komunikacja miejska nie ma nic z tym wspólnego. A mogłoby, gdyby prezydent miasta raczył porozumieć się z Przewozami Regionalnymi. Wtedy wstawiono by normalne kasowniki oraz SKM mogłoby funkcjonować oddzielnie z własnym rozkładem jazdy. Potrzebna by była też niewielka modernizacja. Póki co, nie ma politycznej woli do wprowadzenia takich rozwiązań.

 

Dlatego też podróż po mieście ogranicza się jedynie do autobusów. Czy stopniowa zmiana ich na elektryczne coś zmieni? Oprócz braku spalin nic. Obecnie dzięki specjalnej ustawie na Śląsku funkcjonuje związek gmin metropolitalnych. Dzięki niemu wszystkie gminy należące do związku mogą liczyć na wspólną komunikację miejską w ramach jednego biletu. Za jakiś czas zapewne podobne rozwiązania będą obowiązywać w Warszawie, Trójmieście czy Wrocławiu. W Białymstoku o wspólnej “aglomeracji” nie ma raczej co marzyć. Tutaj występuje typowy problem, na jaki zwracają uwagę eksperci od metropolii. Zbyt wielka konkurencja gmin, zamiast współpracy przekreśla wszelkie szanse na podobne rozwiązania.

 

Dlatego też w najbliższych latach oprócz autobusów w Białymstoku nic nowego raczej się nie pojawi. A szkoda, bo temat wad białostockiej komunikacji miejskiej jest tak szeroki, że można by było napisać o nim książkę. Miejmy nadzieję, że kiedykolwiek ktoś się za to weźmie i stworzy komunikację w mieście na miarę dużego miasta. Bo to co mamy obecnie to “śmiech na sali”.

Usłużny kantorek Izaaka Kantora

 

   Przed obliczem każdego sądu, oprócz pozwanego i powodu, stają także świadkowie. W latach 30. minionego wieku kilku kombinatorów białostockich wymyśliło sposób, jak na instytucji świadka można wcale dobrze zarobić. Na czele przedsiębiorczej szajki stał znany rzezimieszek z Chanajek Izaak Kantor. 
  Przestępczą karierę Kantor zaczął jeszcze w pierwszych latach 20. Już wtedy miał smykałkę do różnych przekrętów. Najpierw z O. Szlapakiem i Sz. Glikmanem założył kantorek zajmujący się rozprowadzaniem kradzionej galanterii.
  Później przerzucił się na pokątne doradztwo prawne. Za rzekome chody w sferach sądowych i policyjnych liczył sobie pokaźne sumki w dolarach. Na tym procederze wpadł pod koniec 1925 r., kiedy naciągnął na 100 dolarów niejakiego Motela Buraka z Bociek. Trafił do aresztu, a jego policyjna kartoteka wzbogaciła się o kolejny wpis. 
  Dziesięć lat później Kantor nadal prowadził swój nielegalny kantorek pisania podań i próśb do różnych władz w mieście. Mając do pomocy Szlomę Fina i Izaaka Dynow i- cza zajmował się także wymuszaniem fałszywych zeznań od świadków wskazanych przez swoich „klientów”. Szajka była bezwzględna. Zastraszeni przez nią świadkowie zmieniali wcześniejsze zeznania lub mówili tylko, co im kazano.
  Jak to zwykle bywa i tym opryszkom w końcu powinęła się noga. Wszystko zaczęło się od sporu jaki wynikł między właścicielem domu Szwarcem a jego lokatorem Notowiczem. Poszło oczywiście o komorne. Ponieważ nie potrafili się ugodzić, sprawa trafiła do sądu. Jednym z ważniejszych świadków był pracownik Centralnego Związku Właścicieli Realności o nazwisku Gryc. Gdy czekał w wyznaczonym dniu przed salą rozpraw, podszedł do niego z groźną miną Izaak Kantor i oświadczył grobowym głosem, że jeśli powie choć słówko przeciwko Notowiczowi, to zostanie „bez płuc i wątroby”.
  Podobne zapowiedzi w razie przegranej Notowicza jego „adwokaci” skierowali także do kamienicznika Szwarca. Gryc pomimo niewybrednej przestrogi zeznał przed sądem prawdę o wiadomym mu konflikcie. Opryszki okazały się słowne. Już na drugi dzień nieposłuszny świadek został mocno obity. Chociaż Gryc bał się dalszych szykan, złożył mimo wszystko skargę do prokuratora.
  Wkrótce w Echu Białostockim pojawił się artykuł pt. „Systemem Czarnej Ręki”. Opisano w nim fakt pojawienia się w mieście nowej bandy wymuszaczy i szantażystów. Wymieniony w gazecie z imienia i nazwiska Szloma Fin poczuł się wielce obrażony. Ni mniej ni więcej tylko zaskarżył o zniesławienie kierującego Echem redaktora Faranowskiego.
  Kiedy jednak przyszedł termin rozprawy Fin i jego kompani nie stawili się w sądzie. Sprawa była jeszcze kilka razy odraczana, aż wymuszacze znaleźli się za kratkami.  Proces Kantora i jego wspólników z przestępczego kantorku rozpoczął się 6 listopada 1935 r. i trwał dwa dni. Wzbudził tak wielkie zainteresowanie w mieście, że dla części przybyłej publiczności zabrakło miejsca na sali rozpraw. Koronnym świadkiem oskarżenia był oczywiście Gryc. Opowiedział wszystkie swoje perypetie. Spośród reszty wezwanych świadków na uwagę zasługiwały zeznania niejakiego Pławkina. Początkowo nie chciał mówić. Bał się o dziecko, które mogło paść ofiarą zemsty ze strony oskarżonych.
  W końcu jednak zaczął. Z jego słów wynikało, że Szloma Fin werbowaniem fałszywych świadków zajmował się od dawna. Np. przy głośnej sprawie podpalenia składów Warrantu. Obiecywano mu pieniądze, grożono rodzinie. Adwokaci oskarżonych także nie próżnowali. Wynaleźli dwóch typków, którzy zeznali, że to właśnie Pławkin namawiał ich do fałszywych zeznań przeciwko Kantorowi i spółce. Końcowy wyrok był niezwykle łagodny: 5 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3  lata. Mimo to oburzony Izaak Kantor zapowiedział apelację

Włodzimierz Jarmolik

Ważne informacje dla podróżnych. Komunikacja zastępcza i inne godziny odjazdów.

Mieszkańcy województwa podlaskiego oraz turyści muszą nastawić się na utrudnienia. Do 20 października 2018 będzie obowiązywać zmieniony rozkład jazdy pociągów REGIO. Rozpoczęła się modernizacja linii kolejowych. Największe zmiany czekają pasażerów podróżujących na trasie z Hajnówki do Czeremchy i Siedlec, gdzie odwołano kursowanie wszystkich pociągów relacji Hajnówka – Czeremcha – Hajnówka oraz porannego pociągu relacji Hajnówka – Siedlce oraz pociągu Siedlce – Hajnówka.

 

Zamiast nich będzie kursować autobus komunikacji zastępczej, który na pasażerów będzie czekał w Czeremsze. Autobusy komunikacji zastępczej nie będą obsługiwały wszystkich przystanków kolejowych położonych na odcinku Hajnówka – Czeremcha. Np. przystanek Witowo zostanie przeniesiony do miejscowości Długi Bród, a w Dobrowodzie autobus będzie się zatrzymywał na tymczasowym przystanku.

 

Komunikacja zastępcza została również wprowadzona na trzy tygodnie, od poniedziałku 3 września do 24 września, na trasie Białystok – Czeremcha. Po drodze nie będzie obsługiwany przystanek kolejowy w Podbielu, a zamiast w Gregorowcach autobus będzie się zatrzymywał w miejscowości Malinniki. Również w Zimnochach, Rajsku, Lewkach, Suchowolcach i Kleszczelach nie będą obsługiwane przystanki kolejowe, a autobusy będą się zatrzymywały na przystankach PKS w tych miejscowościach.

 

Przejazd w autobusach komunikacji zastępczej, oznakowanych logo POLREGIO, odbywa się na podstawie biletów kolejowych. W autobusach nie ma możliwości przewozu rowerów i wózków.

 

Zmienią się też godziny odjazdów innych pociągów. Na przykład pociąg REGIO relacji Szepietowo – Białystok, odjeżdżający z Szepietowa o godz. 18:22, będzie odjeżdżał 11 minut wcześniej, tj. o godz. 18:11, a pociąg REGIO relacji Białystok – Ełk, który obecnie odjeżdża z Białegostoku o godz. 15:18, od 2 września odjeżdża 8 minut wcześniej, tj. o godz. 15:10. Natomiast wieczorny pociąg REGIO z Białegostoku do Suwałk PODLASIAK relacji Szczecin – Suwałki, został przesunięty na godz. 20:37.

 

Kilkuminutowe zmiany w rozkładach jazdy będą dotyczyły większości pociągów kursujących w Podlaskiem.

Dwie gigantyczne sosny pod dachem. Warto je obejrzeć na własne oczy.

Supraśl, to miasteczko, które jest atrakcyjne pod wieloma względami. Ludzie odwiedzają przede wszystkim monastyr, wpadają na kartacze i babkę ziemniaczaną bądź też spacerują bulwarami lub po lesie. Mało kto jednak zwraca uwagę na przyrodę, jaka otacza urokliwe miasteczko. Wszak położone jest one w Puszczy Knyszyńskiej, o czym przypominają dwie sosny leżące przy drogach. Potężne drzewa znajdują się pod zadaszeniem.

 

Natura obdarzyła je tak wielkim rozmiarem ze względu na gęstość Puszczy. Drzew obok siebie jest tak wiele, że wzajemnie zasłaniają sobie światło słoneczne, zatem najsilniejsze pnęły się ku górze, nie wypuszczając gałęzi u dołu. Dawniej drzewa były wykorzystywane jako maszty do żagli. W Puszczy Knyszyńskiej na drzewach zawieszano również kapliczki, dzięki czemu wiele sosen uszło z życiem, gdyż rezygnowano z ich ścięcia. Podczas Powstania Styczniowego, które rozgrywało się także w Puszczy Knyszyńskiej – drzewa z kapliczkami stanowiły też miejsce, gdzie powstańcy zostawiali sobie listy.

 

Dwie sosny leżące przy supraskich drogach można oglądać przy rondzie Aleja Niepodległości / Nowy Świat oraz na drodze wojewódzkiej do Krynek, tuż za mostem po prawej stronie. Warto do nich podejść i przejść z jednego końca na drugi, by zobaczyć ich ogrom.