fot. Adam Ludwiczak, UM Białystok

Mieszkańcu! Odpoczywaj pośród huku samochodów. Prezydent zbudował mini-park.

Każdy, kto znajdował się nieopodal białostockiej obwodnicy czyli przy tak zwanej “Trasie generalskiej” doskonale wie jak bardzo głośne jest to miejsce. Huk nieustannie przejeżdżających samochodów jest nie do zniesienia. Dlatego już sama jazda rowerem wzdłuż tej trasy nie należy do zbyt przyjemnych. Tymczasem Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku zafundował mieszkańcom przy samej obwodnicy park kieszonkowy. Ciężko tamtędy jechać rowerem, a włodarz wpadł na pomysł by można było tam posiedzieć.

Gdy oficjalna strona miasta komunikuje białostoczanom o nowościach, to zwykle jest to opatrzone jakimś komentarzem czy to prezydenta czy jego zastępcy. Nie inaczej było z komentarzem do parku kieszonkowego. Tu postanowił się wypowiedzieć sam Tadeusz Truskolaski. Nazwał park przy głośnej obwodnicy – urokliwym miejscem. Najśmieszniejsze jednak było drugie zdanie – Zieleni w mieście nigdy dosyć, więc staramy się, aby jej wciąż przybywało. – powiedział człowiek, który zadecydował o wycięciu mnóstwa drzew oraz zabetonowaniu centrum miasta, czego odczuwamy teraz negatywne konsekwencje.

A sam park kieszonkowy mieszczący się przy Andersa polecamy odwiedzić w stoperach. Może rzeczywiście będzie tam wtedy przyjemnie siedzieć. Koszt inwestycji (z roczną pielęgnacją nasadzeń) wyniósł ponad 627 tys. zł.

Featured Video Play Icon

Andrzej, Gienek, Kononowicz i Janusz Alfa. Oto obraz Podlasia w internecie.

Kiedy myślimy o Sandomierzu, to pierwsze skojarzenie rodzi się natychmiast. Jest nim Ojciec Mateusz. Szczecin w głowach Polaków kojarzy się z Paprykarzem, Gdańsk z wolnością, Poznań z koziołkami, a Białystok? Ostatnie, znane nam badanie na ten temat pochodzi z 2020 roku. Wykonało je Omnibus-Online. Zapytano wówczas internautów o skojarzenia ze stolicą województwa Podlaskiego. Jakie były wyniki?

Zaskakujące. Większość nie ma skojarzeń i jest to zarazem plus jak i minus. Po 10 procent ankietowanych kojarzy Białystok z zimnem i Jagiellonią. Osiem procent natomiast wskazuje Krzysztofa Kononowicza, dawnego kandydata na prezydenta miasta, który obecnie ze swoim współlokatorem emituje cyklicznie tak zwane “patostreamy”. Problem w tym, że XXI wiek to kultura obrazka. Nawet nasze teksty nie są zbyt rozbudowane, bo doskonale wiemy, że i tak dłuższe nie byłyby czytane. Ludzie masowo konsumują wideo. Nie bez powodu najpopularniejszą aplikacją jest obecnie Tik-Tok. Na nasze nieszczęście, każdy kto szuka filmów dotyczących Białegostoku, w przytłaczającej większości znajdzie właśnie nagrania z udziałem Kononowicza.

Jeżeli chodzi o skojarzenia, to chyba nadal lepiej jest z Podlasiem. Tu ostatnie badania jakie znamy pochodzą z 2010 roku. Wówczas 23 proc. wskazało, że nasz region kojarzy się z lasami i puszczami. Kolejne siedem z przyrodą i dziką naturą. Kolejne wyniki także dotyczą jakiś konkretnych miejsc powiązanych z przyrodą na przykład jeziora, parki narodowe, rzeki czy rezerwaty. Ogólnie rzecz biorąc prawie 70 proc. kojarzy nas z tematami około przyrodniczymi.

Niestety, Podlasie problem ma podobny co Białystok. Obecnie antyreklamę Podlasia robi regionowi popularny program “Rolnicy. Podlasie” w Fokus TV. Poziom audycji jest podobny co w polsatowskich “Chłopakach do wzięcia”, gdzie ogólnie rozrywka polega na pokazywaniu perypetii uczestników mieszkających na polskiej wsi. Jeżeli chodzi o “Rolnicy. Podlasie”, to najpopularniejszymi uczestnikami są Gienek i Andrzej z Plutycz, którzy niewiele różnią się od Krzysztofa Kononowicza. YouTube pod hasłem “Podlasie” jest dosłownie zalany filmami o tych dwóch uczestnikach.

Przypomnijmy też, że jeszcze kilka miesięcy temu przez internet przelała się fala memów z “Januszem Alfa”. Tu ówczesny wicemarszałek województwa podlaskiego, Stanisław Derehajło chętnie dał sobie robić śmieszne zdjęcia, które w połączeniu z jego nadmiarową tuszą dały efekt taki, że ludzie okrzyknęli go właśnie “Januszem Alfa”. W tym przypadku polityk wzbudził masowe skojarzenia jako “przedsiębiorca, wyzyskiwacz”. Mimo, że zupełnie nieprawdziwe – w taki sposób powiązały go z Podlasiem. Nie inaczej jest Kononowiczem, Andrzejem i Gienkiem. Ludzie mają z nimi jakieś skojarzenia, a to wszystko na koniec łączone jest z naszym regionem.

Nie można oczywiście nikomu zabronić pokazywać Podlasia w taki sposób, ale należy aktywnie przeciwdziałać antywartościom, pokazując Podlasie wszędzie gdzie się da, w sposób masowy tak, by nie był antyreklamą. W internecie już staliśmy się memem i trochę pośmiewiskiem. Jeżeli nic nie zrobimy, to tak już pozostanie. Czy tego właśnie chcemy?

Ludzie chcieli park. Truskolaski wolał sprzedać ziemię. Deweloper Rogowski kupił ją za 17 mln.

To, że w Białymstoku za kadencji Truskolaskiego, chyba nigdy nie liczono się z wolą mieszkańców, to już wiemy od 2006 roku – czyli od momentu, gdy ekonomista objął miasto swoimi rządami. Żeby nie być gołosłownym, podamy kilka przykładów. Prezydent chciał likwidować bazar na Jurowieckiej i zrobił to mimo protestów. Zechciał przebudować i zabetonować Rynek Kościuszki? Zrobił to mimo protestów. Lotnisko na Krywlanach, powoli realizuje mimo protestów. Nikomu nie potrzebne i oprotestowane buspasy? Proszę bardzo. Można śmiało powiedzieć, że gdy Truskolaski miał jakąś wizję, to ją realizował. Niezależnie czy komuś się to podoba czy nie.

Z perspektywy czasu widzimy, że zabetonowanie Jurowieckiej sprawiło, że jest tam schludniej, ale za to mamy co roku powodzie po każdej ulewie. Na Rynku także jest schludniej, ale ekstremalne temperatury latem powodują, że trzeba odpalać kurtyny wodne, marnować zasoby by chłodzić beton. Lotnisko? Cóż, tu przeciwnicy walczą hardo i sama wizja nie wystarczy. Dlatego sobie jeszcze poczekamy na oficjalne otwarcie portu lotniczego. Tym bardziej nie możemy ocenić długofalowych skutków. Nie możemy też powiedzieć czy buspasy sprawiły, że autobusy wybiera coraz więcej mieszkańców, ale chyba nie, bo nikt się nie chwali. A ekipa prezydenta ma to w zwyczaju przy każdej możliwej okazji.

Tak samo nie chwalili się specjalnie, że mimo protestów mieszkańców sprzedali atrakcyjną działkę deweloperowi za 17 milionów złotych. Powstanie tam oczywiście blok. Zastąpi tym samym dziki parking przy ZUS. Ogólnie dawne “Chanajki” zamieniają się w zwykłe blokowisko. Szkoda, ale na pocieszenie możemy powiedzieć że nowe bloki chociaż częściowo zasłonią znienawidzoną przez Polaków instytucję. Gorzej dla tych, co chcieli do niej przyjechać samochodem. Teraz raczej nie będzie to dobry pomysł.

fot. jaroslawzielinski.pl

Ile osób potrzeba do otwarcia 12-metrowego mostu? Policzcie sami.

Niedaleko Suwałk jest sobie taka miejscowość Potasznia. Ostatnio znalazła się w centrum uwagi wielu mediów. Wszystko za sprawą mostu. Można powiedzieć, że ot zwykła konstrukcja nic specjalnego. O nie, nic z tego. Tak powiedzieć nie możemy. Wszystko dlatego że ostatnio odremontowany, nowy, będzie służyć wielu przez lata. Most jak most, ma zaledwie 12 metrów długości i kosztował 3,3 mln zł. Nie cena jest jednak najważniejsza, ale to, ile osób przyszło na przecięcie wstęgi i pamiątkowe zdjęcie. Otóż było to 37 osób ze świata polityki, lokalnego samorządu, nawet kościoła, bo jak wiemy nic bez poświęcenia działać prawidłowo nie będzie.

Potasznia znajduje się pod Suwałkami. Dzięki konstrukcji można było sobie skrócić drogę jadąc z wielu części miasta do Filipowa czy Przerośli. Ile osób potrzebnych byłoby do otwarcia mostu, gdyby był dłuższy? Najdłuższy most na świecie znajduje się w Chinach. Jego długość wynosi 164 km. Gdyby u nas otwierać taki, to zabrakłoby Podlasia, ale popuśćmy wodzę fantazji. Do otwarcia takiego obiektu potrzebowaliśmy aż 7 milionów wszelkiej maści polityków. Czy tyloma osobami w ogóle dysponujemy? Chyba potrzebni by byli statyści. Bo tylu to my mamy co najwyżej selekcjonerów.

Nie ulega wątpliwości, że most w Potaszni to bardzo ważna inwestycja, bo ułatwi życie wielu osobom. Warto jednak się zastanowić, czy jak będziemy z taką pompą otwierać każdy metr drogi, to nie wpadniemy w samozachwyt ile to nie zbudowaliśmy. Może trochę skromności?

Czy Białystok ze swoim lotniskiem przebije Radom? Będzie rozbudowa Krywlan!

Było to już wiadomo od dawna, ale warto przypomnieć w kontekście tego co wydarzyło się w 2021 roku. Miasto Białystok planuje budowę terminala i hangaru na lotnisku Krywlany. Tak tym samym lotnisku, które nie może działać bo do tej pory, od kilku lat nie można wyciąć drzew, by umożliwić lądowanie samolotom pasażerskim. Tak się czasem zastanawiamy co jest śmieszniejsze – budowa lotniska w Radomiu jako kaprys zakompleksionych na punkcie Warszawy polityków, które stało bezużyteczne aż je zamknięto na czas rozbudowy na jeszcze większe. Czy może śmieszniejsza jest budowa lotniska Krywlany i rozbudowa bez załatwienia najważniejszej rzeczy – usunięcia przeszkód lotniczych. Trochę to przypomina pewnego dewelopera, który buduje bez pozwolenia, a potem liczy że jakoś to będzie.

Najnowsza historia z Krywlanami trwa już ładnych parę lat. Mimo sprzeciwu polityków, którzy głosowali za, mimo sprzeciwu mieszkańców Dojlid i Olmont, wybudowano pas startowy. Zanim wybuchło w 2020 wiadomo co, to podobno nawet LOT miał chrapkę na lądowania i starty z Białegostoku. Tylko trzeba było rozwiązać maleńki problemik. Wyciąć las. Problemik stał się problemem. Co bystrzejszy zauważył, że niekiedy jest potężna kłótnia o kilka drzew. Co jeśli ktoś chciałby wycinać cały las? Oliwy do ognia dolał od siebie jeszcze kościół, który ujawnił plany wycinki innego lasu. Rozwścieczeni mieszkańcy mieli zostać pozbawieni dwóch kompleksów! Tego było już za wiele. Może trzeba było więc zacząć od załatwienia sprawy tego lasu?

Ostatecznie żadne lasy nie zostały (jeszcze wycięte) zaś Tadeusz Truskolaski zgodnie z wyrokiem sądu, na spokojnie musi od nowa przygotować decyzję o wycince lasu pod lotnisko. Tymczasem ogłoszone zostało to, co dawniej wpisano do budżetu: Nowa inwestycja na Krywlanach za prawie 16 milionów złotych. Miasto chce budować terminal do odpraw pasażerów i hangar na samoloty. Ponadto okazało się, że… płyta lotniska nie jest dostosowana do wymagań Urzędu Lotnictwa Cywilnego i dopiero teraz trzeba będzie się za to zabrać!

Miejmy tylko nadzieję, że nie przebijemy Radomia. Tam jest lotnisko, z którego nikt nie chciał latać. My możemy mieć lotnisko, z którego nikt nie będzie mógł latać. Bo czytamy o kolejnych inwestycjach, zaś o tym co najważniejsze – cisza.

fot. Ministerstwo Obrony Narodowej

My Polskie Społeczeństwo, musimy pamiętać o wspólnocie, którą łączy jeden cel – bezpieczna Polska

Kilka tysięcy nielegalnych imigrantów z krajów arabskich rozbiło obóz na Białorusi tuż przy pasie granicznym z polską. Próbowano siłą wejść do Polski. Jedni zadają sobie pytanie czy jest to wojna hybrydowa jak Rosji z Ukrainą czy kryzys migracyjny jak na południu Europy. Kiedy takie rzeczy dzieją się pod naszą granicą, na naszym ukochanym Podlasiu, to trudno jest pisać o czymś innym. Zbliża się długi weekend listopadowy. Można byłoby go poświęcić na wspaniały wyjazd po regionie, ale mając z tyłu głowy sytuację przy granicy trudno jest skupić swoje myśli na przyrodzie czy atrakcjach. Nie będziemy powielać kolejnych newsów. Ostrzegaliśmy w noc przed atakiem, że może to być “gorąca” noc. Okazało się, że atak na polską granicę miał miejsce kolejnego dnia z rana. Służby polskie robią swoje, dlatego jeżeli uznamy, że warto o czymś istotnym informować, to tak będziemy czynić. Chcielibyśmy jednak skomentować cała sytuację.

Polskie granice są nienaruszalne i nie ma mowy o wpuszczaniu kogokolwiek bez uprzedniej weryfikacji. Bezpieczeństwo Polaków i polskich dzieci jest najważniejsze. Nie mamy wątpliwości, że jest to wojna hybrydowa, która trwa już od kilku miesięcy, a teraz ma miejsce eskalacja, która się jeszcze nie skończyła. Najgorsze w tym jest to, że polskie społeczeństwo jest podzielone w tej sprawie. Istnieje sporo naiwnych ludzi, którzy widzą biedne arabskie kobiety i dzieci pod granicą, a nie widzą polskich kobiet i dzieci. Nawołują do wpuszczenia tamtych, mając w nosie bezpieczeństwo naszych obywatelek. Chcą zafundować nam – mieszkańcom cierpienie, żeby nie cierpieli tamci.

W przededniu święta polskiej niepodległości, nasz kraj jest zagrożony. Ta wojna będzie trwała jeszcze bardzo długo. Pierwszym krokiem, by ją wygrać jest silna psychika. W najbliższym czasie będzie ona narażana przez dyktatora jeszcze wiele razy. W trudnych chwilach, My Polskie Społeczeństwo, musimy pamiętać o wspólnocie, którą łączy jeden cel – bezpieczna Polska. Ten cel jest możliwy do zrealizowania wyłącznie, gdy przestaniemy wierzyć w bajkę o dobrych uchodźcach, co chcą sobie przejść do Niemiec. Niestety, są to ofiary białoruskiego reżimu Łukaszenki i jego hybrydowej wojny prowadzonej z Polską. My również będziemy ofiarami, jeżeli nie zrozumiemy, że rozwiązanie tego problemu będzie możliwe, gdy wszyscy politycy, a za nimi społeczeństwo będą mówić jednym głosem. Wtedy ten głos zostanie usłyszany na świecie. Jest to potrzebne dlatego, że zakończenie tej wojny jest możliwe tylko z poziomu NATO i Unii Europejskiej.

Wierzę, że za rok, świętując polską niepodległość obecna sytuacja będzie tylko niemiłym wspomnieniem.

Kamil Gopaniuk

Tu mieszkała Simona Kossak. Jej dom stał się zabytkiem.

Drewniana leśniczówka została wybudowana w 1935 roku w uroczysku Dziedzinka w granicach rezerwatu Białowieskiego Parku Narodowego. Z tego samego okresu pochodzi znajdująca się na działce stodoła ze spichlerzem. Najpierw w 1971 roku w leśniczówce zamieszkał fotograf dzikiej przyrody – Lech Wilczek, a po pewnym czasie, do drugiej części domu wprowadziła się prof. Simona Kossak – biolog, miłośniczka lasów i dzikiej przyrody, popularyzatorka nauki. Oboje stworzyli dom i miejsce przyjazne zwierzętom.

“Dziedzinka” dzięki swemu położeniu jest doskonałym punktem obserwacyjnym zwierząt w ich naturalnym środowisku. Dlatego też duet swoją działalnością naukową i artystyczną doprowadził do rozpropagowania unikatowych walorów przyrodniczych Puszczy Białowieskiej. A trzeba wziąć pod uwagę czas, kiedy to robili. Z dzisiejszej perspektywy może to nie być takie oczywiste, ale bardzo długo w Polsce zainteresowanie ochroną przyrody było bardzo niskie. Dlatego wkład Kossak i Wilczka jest tak wielki.

Sama Leśniczówka to oryginalna, zwarta, proporcjonalna i prosta bryła, której wyrazistym akcentem jest wydatny dach naczółkowy. Stodoła ze spichlerzem pomimo, że jest obiektem typowo gospodarczym, to swoim wyrazem nawiązuje do architektury leśniczówki. Obiekty przetrwały do dziś w niezmienionej formie, co świadczy o zachowanym walorze autentyczności. Oba budynki są nośnikiem wartości naukowych i historycznych – stanowią źródło badań nad drewnianą architekturą związaną z terenami Puszczy Białowieskiej. Ponadto, zespół budynków na uroczysku Dziedzinka posiada walor malowniczości. Zlokalizowany na płaskim terenie, otoczony lasem, wykonany z tradycyjnego, naturalnego budulca doskonale wpisuje się w puszczański krajobraz. – tłumaczy prof. Małgorzata Dajnowicz, podlaska wojewódzka konserwator zabytków.

Życzenia noworoczne dla naszych Czytelników

Dziwny to był rok, nie zapomnimy go nigdy. Czego sobie i Wam życzymy w 2021?

Na pewno, by na świecie było tak jak dawniej, ale…

Życzymy Wam, by Podlaskie zostało nadal Podlaskie,

by miało nadal w sobie wiele magii i uroku,

by tu czas nadal wolno płynął,

aby ludzie byli serdeczni i życzliwi sobie nawzajem,

oraz by nadal panowała u nas pełna symbioza

pomiędzy wyznawcami różnych religii,

a także pomiędzy człowiekiem i naturą,

Wszystkiego najlepszego!

fot, Biebrzański Park Narodowy

Biebrzański Park Narodowy. To było celowe podpalenie! “Ciekawy układ mafijny, związany z wyciąganiem dopłat”.

Niewyobrażalne straty dla przyrody, gigantyczna wielodniowa akcja strażaków i innych służb – to wszystko przeżywaliśmy, gdy płonął Biebrzański Park Narodowy. Wówczas mówiło się o jednym – ktoś zaprószył ogień na łąkach, a silny wiatr rozdmuchał pożar po suchych terenach, które zapłonęły jak zapałka. Dziś wiemy dużo więcej. Biegły z zakresu pożarnictwa na zlecenie Prokuratury Okręgowej w Białymstoku ustalił, że ogień został zaprószony celowo.

 

Warto to zestawić ze słowami byłego już dyrektora Biebrzańskiego Parku Narodowego, który w jednym z wywiadów już po pożarze wspomniał iż w dniu pożaru, w jednej z miejscowości, w okolicy której wybuchł pożar widziany był nieznany nikomu motocyklista. Czy to był podpalacz? Jeżeli tak, może to oznaczać, że działał na czyjeś zlecenie? Tylko komu mogło zależeć na wypaleniu łąk? Na to pytanie szukają odpowiedzi prokuratorzy.

 

Od wielu lat lokalnym problemem są tak zwani “Rolnicy z Marriota”. Biebrzański Park Narodowy dzierżawi swoje łąki. Wynajmujący ma je kosić, a w zamian może czerpać dopłaty unijne. Cały problem w tym, że nie wynajmują tego od parku okoliczni mieszkańcy – prawdziwi rolnicy, a spółki zarejestrowane na przykład w Warszawie, które dają dużo wyższe ceny (i potem nie płacą). Później trawa nie jest jednak koszona. Gdy była susza i doszło do pożaru, to jego rozmiar był właśnie większy przez te zaniedbania.

 

– Chciałbym tutaj poruszyć pewien temat, ponieważ w ogóle w parkach biebrzańskich panuje bardzo ciekawy układ mafijny, związany z wyciąganiem dopłat na ptaszka wodniczkę. Jedna z pań, która pracowała w Ministerstwie Środowiska i przygotowywała programy rolnośrodowiskowe dla wodniczki, pracuje w MRiRW. Chciałbym się dowiedzieć, jak to jest możliwe, żeby podmioty zarejestrowane w centrum Warszawy, które mają biura w takich obiektach jak Marriott, miały dzierżawę po 1025 ha na obszarze parków? Nie ma limitu dla płatności bezpośrednich i płatności rolnośrodowiskowych. W Parku tak naprawdę trawa nie jest koszona. To wszystko jest mulczowane ratrakami – alarmował w czasie posiedzenia komisji Marcin Bustowski, przewodniczący Związku Zawodowego Rolników Rzeczypospolitej „Solidarni”. – czytamy na agroprofil.pl

 

Mieszkańcy okolicznych wsi bardzo chcieliby kosić te łąki, by zadbać o swoje bezpieczeństwo, ale przez wynajem tych ziem warszawskim spółkom nie mogą tego robić. Teraz każda susza to zagrożenie pożarem i ryzyko, że ogień dojdzie do wiosek. Gdy płonął Biebrzański Park Narodowy, było blisko, ale na szczęście strażacy uratowali mieszkańców. Nie ma wątpliwości, że sprawę przetargów powinno zbadać CBA. Dodatkowo powinny zostać zmienione zasady dzierżawy łąk tak, by mogli startować tylko lokalni rolnicy. Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym nie może się powtórzyć! Dlatego trzeba zadbać o to, łąki były mądrze zagospodarowane.

Zobaczcie jak wszystko pięknie kwitnie miesiąc po pożarze w Biebrzańskim Parku Narodowym

Minął już miesiąc od wielkiego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym. Tak jak przypuszczaliśmy sprawca podpalenia pozostał nieujęty i sprawa “ucichła”. Wyrzucono tylko dyrektora Biebrzańskiego Parku Narodowego bez podawania przyczyny. Są jedynie przypuszczenia, że to dlatego, że organizując zbiórkę na akcję gaśniczą postawił w złym świetle rząd, który to się kolokwialnie mówiąc wypiął na park i sypnął kasą dopiero, gdy po kilku dniach wymęczeni strażacy w bardzo okrojonym składzie nie dawali sobie rady. Obecnie do czasu wyłonienia nowego dyrektora parkiem kieruje zastępca poprzednika.

 

Przez miesiąc natura mocno się zregenerowała przede wszystkim dzięki obfitym deszczom jakie były ostatnio na Podlasiu. Nie ma już czarnych wielkich obszarów, które pokazywały jak wielka to byłą tragedia. Teraz ktoś sobie może pomyśleć, że skoro trawa odrosła to nic się nie stało. Otóż przypomnijmy więc, że roślinność Parku jest domem wielu ptaków i zwierząt. Park jest też miejscem zamieszkania wielu łosi. Pożar im zagrażał na tyle, że to one jako pierwsze zaalarmowały ludzi – stadem wbiegając do okolicznej wioski. Dlatego też miejmy nadzieję, że ta okropna historia nigdy się już nie powtórzy.

 

Adolf Hitler w czasie mszy żałobnej za duszę Józefa Piłsudskiego w berlińskiej katedrze św. Jadwigi

Zmarł Marszałek Józef Piłsudski

Po długiej i ciężkiej chorobie, przeżywszy 68 lat w 1935 roku, zmarł Marszałek Józef Piłsudski. w kraju ogłoszono sześciotygodniową żałobę narodową. Prezydent Ignacy Mościcki wysłał z listem do Krakowa generała Bolesława Wieniawę Długoszowskiego, którym Prezydent prosił metropolitę Adama Sapiehę o przyzwolenie na pochowanie zwłok Marszałka Piłsudskiego w krypcie wawelskiej. Metropolita spełnił prośbę Prezydenta Mościckiego.

 

Archiwum Państwowe w Białymstoku

Planty zamienią się w betonową pustynię? Jest takie magiczne słowo…

Jest takie magiczne słowo – “rewitalizacja”. Generalnie jak sama nazwa wskazuje, chodzi o przywrócenie czegoś o życia. Odkąd w Polsce urzędnicy doją dotacje z Unii na wszystko co tylko można, niezależnie czy jest na to potrzeba czy nie ma, to słowo rewitalizacja ma niestety negatywne znaczenie. Wszędzie gdzie miała miejsce – wycinano drzewa, a całe zielone tereny zamieniano w betonowe pustynie. Tylko dlatego, że były dotacje na “rewitalizacje” i urzędnicy za wszelką cenę chcieli je wykorzystać. Nie ominęło to Białegostoku. Przy okazji ostatnio na stronie internetowej Urzędu Miasta w Białymstoku wspomniano o “rewitalizacji” sprzed dekady: Celem rewitalizacji Rynku Kościuszki i Placu Jana Pawła II było utworzenie centralnego placu Białegostoku. W założeniu miał on uaktywnić i uatrakcyjnić centrum miasta przy jednoczesnym zachowaniu historycznego układu rynku.

 

W ostatnim czasie w tym samym urzędzie w Białymstoku padło hasło “rewitalizacji Plant”. Biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia można zacząć się obawiać. A jest czego. Planty to piękne, zielone tereny, które są odwiedzane tłumnie przez białostoczan w wolne, ciepłe, słoneczne dni. Czasem nie można wsadzić tam nogi – jest tak dużo ludzi. Czy ktoś chce zamienić to miejsce w betonową pustynię? Nie śniłoby się nam w czarnych snach, ale…

 

Nie od dziś wiadomo, że już od dawna trzeba wymienić starą, asfaltową nawierzchnię na Plantach. Nie jest ona estetyczna ani równa. Najlepiej by było gdybyśmy mogli spacerować po takiej nawierzchni jaka jest w ogrodzie Branickich, ale jest jeden problem. Jak jest duża dotacja, to nie można wyciągnąć małej. Wtedy urzędnicy na siłę szukają drogich rozwiązań – choćby były głupie. Patrz: budowa wielkiej, nikomu niepotrzebnej estakady prowadzącej do Supraśla.

 

Czy po “rewitalizacji” będziemy spacerować po betonowych płytach – takich samych jak na Rynku Kościuszki? W zasadzie to można by było też powycinać drzewa na Plantach. Wszak – Pałac Branickich to prawdziwa perła, a drzewa ją tylko zasłaniają z każdej strony. Gdy pojedziecie do europejskich stolic – to tam drzew nie ma. Jak jest zabytek, pałac, ważne miejsce to nie chowa się za drzewami. Być może taka decyzja nie zapadnie, ale uwierzcie – w białostockim magistracie wśród urzędników takie myślenie panuje. Być bardziej europejscy niż Europa.

 

Chcielibyśmy jakoś pozytywnie spuentować. Być może prezydent tak jak się boi wycinać drzew, by mogło ruszyć lotnisko na Krywlanach, tak może będzie bał się ruszać drzew na Plantach. Wszak, to chyba ostatnie miejsce, gdzie jeszcze nie dotarł “nowoczesny” beton. Rynek Kościuszki, Lipowa, Kilińskiego, plac przez Teatrem Dramatycznym – te wszystkie miejsca kiedyś były bardziej zielone, a potem nastąpiła ich “rewitalizacja”. Czy taki los czeka również Planty? Oby nie.

Niebezpieczna droga zyska ścieżkę. Gdyby nie brak kultury kierowców wystarczyłoby namalować pas.

To są niecałe 2 km lecz dla rowerzystów jest niebezpiecznie. Mowa o drodze do Olmont. Wkrótce to się zmieni gdyż będzie budowana tam ścieżka rowerowa. Każdy kto tamtędy jechał jednośladem nie raz czuł duszę na ramieniu. W zachodnich krajach europejskich nie ma czegoś takiego jak ścieżka rowerowa. Tam po prostu jest szersza jezdnia, na której po prostu maluje się dodatkowy pas dla rowerzystów. Dlaczego to nie działa w Polsce i trzeba budować drogi dla rowerów oddzielnie za dużo większe pieniądze?

 

Odpowiedź jest prosta: Kierowcy samochodów. Z przykrością musimy to napisać, ale w naszym kraju kultura jazdy na drodze nie istnieje. To dlatego za wszystko jesteśmy karani tak wysokimi mandatami, dlatego też buduje się oddzielne drogi dla rowerów. Każdy kto jechał w mieście rowerem jezdnią wie, że w ciągu kilku minut był narażony na śmierć kilka razy. Ostatnio byliśmy świadkami takiej sceny: starszy mężczyzna jechał typowym wiejskim rowerem ul. Branickiego w Białystoku. Następnie wjechał nim na rondo Lussy i dalej na Al. Piłsudskiego. Kierowcy kompletnie go ignorowali, nie traktowali jako uczestnika ruchu, więc musiał się na rondzie zatrzymywać. Mimo że miał pierwszeństwo, to musiał ustępować innym.

 

Dlatego też dołączamy do chóru, który mówi że ścieżka rowerowa do Olmont jest bardzo potrzebna. Bo wiemy, że trzeba wydawać mnóstwo pieniędzy na dodatkową infrastrukturę zamiast domalowania oddzielnego pasa tylko dlatego, że w naszym kraju nie istnieje kultura jazdy. Szkoda, że na ścieżkę nie mogliby się zrzucić ci, którzy zapłacili mandaty za niebezpieczną jazdę.

Zdjęcie z 2018 roku. Pracownicy Białowieskiego Parku Narodowego, którzy uratowali kolejnego żubra. To już trzeci w 2018 roku, który padł ofiarą kłusowników, a drugi, którego udało się z uratować z wnyków. Mamy 2020 a kłusownictwo w Puszczy Białowieskiej kwitnie. fot. Białowieski Park Narodowy.

Żubr zadusił się we wnykach! Nadszedł czas, by ktoś wypowiedział wojnę kłusownikom z Puszczy Białowieskiej.

Coś nieprawdopodobnego. Puszcza Białowieska na listach światowego dziedzictwa UNESCO, wielka atrakcja turystyczna, XXI wiek i technika dająca bardzo wiele możliwości. Tymczasem w Nadleśnictwie Browsk w okolicy Babiej Góry (Siemianówka) grasują kłusownicy. Ich ofiarą padł żubr, który zadusił się we wnykach pozostawionych w lesie. Mało tego! Jak powiedział Radiu Białystok Michał Krzysiak (szef Białowieskiego Parku Narodowego) – to nie pierwszy przypadek. Mało tego! Na początku XX wieku o mało co żubry całkowicie by wyginęły – między innymi przez kłusowników. Nikt nic z tej lekcji nie wyciągnął.

 

Można zrozumieć, że Puszcza Białowieska jest ogromna i przewija się przez nią bardzo wiele osób. Jednak dzisiejsza technika pozwala na bardzo wiele. W zasadzie trzeba tylko chcieć. Odnosimy wrażenie, że jednak nikomu się nie chce tępić kłusowników. Puszcza Białowieska to Białowieski Parku Narodowy oraz trzy nadleśnictwa (Browsk, Białowieża, Hajnówka). Gdyby razem ze Strażą Leśną i Policją wypowiedzieli totalną wojnę kłusownikom, to problem można by było rozwiązać raz na zawsze. Szczególnie, że wyłapanie idiotów nie byłoby trudne.

 

Białowieski Park Narodowy na swojej stronie pisze “W Puszczy Białowieskiej obserwuje się szczególnie okrutny rodzaj kłusownictwa – wnykarstwo. Wnyk wykonany jest zazwyczaj z plecionej z kilkunastu drutów pętli, a jego koniec zamocowany jest do drzewa. Wnyki nastawiane są na trasach wędrówek zwierząt. Żubry stają się raczej przypadkowymi ofiarami i trafiają we wnyki nastawiane na jelenie, dziki czy sarny. Co roku notuje się kilka przypadków okaleczenia, a nawet śmierci żubrów z tego powodu. Najczęściej pętla zaciska się na kończynach, czasem na szyi, rogach lub głowie. Niebezpieczne są zarówno grube stalowe liny uniemożliwiające uwolnienie się zwierzęcia, jak i cienkie, które zrywane zaciskają się na kończynie powodując okaleczenie zwierzęcia.

 

Dlaczego nie byłoby trudne wyłapanie idiotów? Po pierwsze chociażby pracownicy nadleśnictw puszczę znają jak własną kieszeń. Skoro wnyki są na trasach wędrówek zwierząt, to wystarczy sporządzić mapę z tymi trasami i je obserwować fotopułapkami. Po drugie – nie trzeba obserwować wszystkich osób. Nie trzeba być wyjątkowo bystrym by wiedzieć, że kłusownictwem zajmują się niektórzy myśliwi. Problem chyba jest jednak bardziej złożony. Puszcza Białowieska to Hajnówka i trochę wiosek z okolicy. Leśnicy i myśliwy – to wszystko znajomi, koledzy, przyjaciele, rodzina. Wszyscy się znają bo są z okolicy. W tym gronie nie ma przypadkowych osób. Być może problemem dla leśniczych byłoby donoszenie na znajomych?

 

Dlatego problemem kłusownictwa powinna zająć się instytucja niezależna od nadleśnictw. Oto informacja z 2015 roku: W zeszłym roku na terenie wszystkich nadleśnictw Regionalnej Dyrekcji w Białymstoku straż leśna odnalazła ponad 320 sztuk potrzasków, wnyków czy innego sprzętu wykorzystywanego przez kłusowników – informuje Polskie Radio Białystok. Minęło 5 lat a jakby nic się nie zmieniło. Nadszedł czas, by ktoś wypowiedział wojnę kłusownikom z Puszczy Białowieskiej.

 

Już raz udowodniliście, że presja ma sens. To idealny moment, by spróbować ponownie poruszyć wiele osób do działania! Prosimy, udostępniajcie tą informację wszędzie – Na Facebooku, Twitterze, Instagramie, blogach i innych miejscach z dopiskiem “Nadszedł czas, by ktoś wypowiedział wojnę kłusownikom z Puszczy Białowieskiej”. Im więcej osób zobaczy, że kłusownictwo w Puszczy Białowieskiej ciągle kwitnie, to być może znajdzie się ktoś kto problem postanowi rozwiązać raz na zawsze!

Pociągi z Białegostoku do Berlina, Pragi, Budapesztu, Moskwy, Mińska, Rygi, Tallina i Helsinek? To możliwe!

Trwają inwestycje kolejowe w ramach projektu Rail Baltica. Gdy zostaną ukończone wszystkie odcinki to teoretycznie będzie można pojechać koleją z Helsinek do Berlina przez Białystok już w 2023 roku. W praktyce nas interesowało jedynie połączenie z Warszawą – by było szybciej. To poważny błąd.

 

Nie oszukujmy się. Budowa Rail Baltica dla samego połączenia Białegostoku z Warszawą nie miałaby większego sensu. Przed remontem pociąg jechał 30 minut dłużej. Gdy inwestycja będzie ukończona ten czas się skróci jeszcze bardziej, bo pociąg na całym odcinku pojedzie 160 km/h. Patrząc na inwestycję szerzej należy sobie zadać pytanie – czy będzie można pojechać ekspresowo z Białegostoku do Berlina, Rygi, Tallina, Helsinek tak jak można z Warszawy do Wiednia, Pragi czy Budapesztu?

 

Jakiś czas temu pisaliśmy, że Białystok mógłby być kolejową bramą na wschód. By otworzyć zamkniętą linię 37 by wszystkie ważne pociągi międzynarodowe jeździły ponownie do Mińska, Smoleńska i Moskwy jak dawniej, a także by właśnie można było dojechać do Rygi, Tallina i Helsinek. Czy tak będzie? Bardzo wątpliwe. Polityków od lat interesuje wyłącznie połączenie do Warszawy. Ich horyzont nie sięga dalej.

 

Warto wiedzieć to już dziś co będzie w 2023 roku, gdy Rail Baltica będzie gotowa. Czy nadal będzie interesować nas tylko połączenie do Warszawy? Jeżeli działać będzie ktoś “bardziej zainteresowany” to może wywalczy parę zmian. Obecnie z Warszawy do Berlina startują 4 pociągi dziennie. Mogłyby startować z Białegostoku. Podobnie mogłoby być ze startem i końcem trasy jeżeli chodzi o połączenia z Wiedniem, Budapesztem i Pragą. Skoro technicznie będziemy gotowi, to nic nie powinno stać na przeszkodzie, by międzynarodowy odcinek wydłużyć.

 

Na wschód obecnie możemy dojechać tylko do Kowna – szynobusem w weekendy. Co ciekawe jest takie połączenie krajowe, które nie kończy się w Białymstoku a w Grodnie. To pociąg Hańcza z Krakowa, który w Białymstoku jest rozdzielany na wagony do Suwałk i do Grodna właśnie. Po co to? W Grodnie można się przesiąść na pociąg do Moskwy, Petersburga, Mińska i Homela (na wschodzie Białorusi). Jak widać gdyby komuś zależało to te same pociągi mogłyby startować z Białegostoku. Wystarczy trochę pieniędzy, umiejętności zawierania porozumień oraz wpływy w Warszawie. Tego ostatniego podlaskim politykom wszystkich opcji brakowało od zawsze. Bezpośrednie pociągi z Białegostoku do Berlina, Pragi, Budapesztu, Moskwy, Mińska, Rygi, Tallina i Helsinek są możliwe, ale politycy chyba są tylko zainteresowani Warszawą.