Majówka 2019. Najlepsze miejscówki w całym województwie Podlaskim!

Co robić podczas Majówki 2019? Trudno przewidzieć jaka będzie pogoda, ale może być jednego dnia kiepska, a innego słonecznie. Dlatego też najlepiej mieć do dyspozycji cały wachlarz możliwości. Dlatego też specjalnie dla Was przygotowaliśmy różne warianty w każdym powiecie!

Majówka w miastach:

Długi weekend w większym mieście wiąże się głównie z rozrywką w obiektach zamkniętych – kino, teatry, puby, restauracje, a gdy jest ładna pogoda to ewentualnie można odwiedzać place zabaw, parki czy nawet plaże. Tego typu atrakcji nie brakuje również w trzech największych miastach województwa podlaskiego. Białystok, Łomża, Suwałki mogą zaoferować to wszystko oprócz spacerów po centrach miast i okolicach.

A co można robić w mniejszych miastach na Majówkę?

Powiat augustowski

Kanał Augustowski, fot. Dainava / Wikipedia

Tutaj bezapelacyjnie rządzą plaża, bulwary i Rynek. W okolicach warto wybrać się nad Kanał Augustowski oraz do sanktuarium w Studzienicznej.

Powiat białostocki

Supraśl

Jest to rozległy obszar, który można podzielić aż na trzy części – pierwsza to tereny Puszczy Knyszyńskiej – Supraśl, Cieliczanka, Kołodno, Królowy Most, Gródek czy Michałowo. Druga zaś to Tykocin i wycieczka wzdłuż Narwi aż do Góry Strękowej. Warto też odwiedzić Choroszcz i zerwany most w Kruszewie oraz Czarną Białostocką i jej zalew. Każde z tych miasteczek ma coś do zaoferowania przyjezdnym. Od spaceru to ciekawe zabytki i inne miejsca, gdzie można zwyczajnie się zrelaksować.

Powiat bielski

Synagoga w Orli, fot. Emmanuel Dyan

Tutaj najciekawsze tereny to przede wszystkim wioseczki między Orlą a Ploskami. Po trasie możemy napotkać wiele elementów wielokulturowości. Jednym z elementów będzie synagoga w Orli oraz cerkwie.

Powiat grajewski

Jezioro Dręstwo pod Rajgrodem

Te tereny to przede wszystkim Biebrzański Park Narodowy oraz Rajgród. W tym pierwszym można spacerować po wspaniałym bagnistym lesie. W drugim przypadku to odpoczynek nad jeziorami.

Powiat hajnowski

Kolej wąskotorowa w Hajnówce

Bezapelacyjnie w powiecie hajnowskim rządzi Puszcza Białowieska. Warto ją odwiedzić oraz skorzystać z licznych atrakcji – takich jak kolej wąskotorowa, drezyny, zwiedzanie Parku Narodowego i rezerwatu. Oprócz tego warto spotkać żubry i stare dęby.

Powiat kolneński

Brama cmentarza żydowskiego w Kolnie, fot. PanSG / Wikipedia

Czy jest coś ciekawego w Kolnie i jego okolicach? Miasteczko ostatnio zasłynęło z tego, że TVN nagrywał tam jeden ze swoich seriali. W Kolnie możemy zwiedzić cmentarz żydowski i synagogę. Możemy też się dowiedzieć kim był Jan z Kolna, który podobno odkrył Amerykę jeszcze przed Kolumbem. Warto też przejść się po centrum miasta oraz na cmentarz z 1809 roku.

Powiat łomżyński

Ujście Biebrzy do Narwi,fot. SilverTree / Wikipedia

Tutaj przede wszystkim można zwiedzać Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi. Miejsce, gdzie będzie można podziwiać wspaniałe rozlewiska Narwi. Warto też wybrać się do miejscowości Ruś pod Wizną. Tam obejrzeć możemy z bliska ujście Biebrzy do Narwi.

Powiat moniecki

Biebrzański Park Narodowy

Na tych terenach przy odrobinie szczęścia możemy napotkać łosia. Biebrzański Park Narodowy od strony powiatu monieckiego to przede wszystkim Osowiec-Twierdza, gdzie możemy zobaczyć bunkry oraz przejść się kładką. Warto też odwiedzić Goniądz i tamtejszy punkt widokowy. Warto też wdrapać się na górkę, by odpocząć przy św. Florianie. Jest też drugi punkt widokowy w Dawidowiznie. Można też wybrać się wzdłuż Biebrzy – od Dolistowa Starego do Jagłowa.

Powiat sejneński

Kukle, fot. Darek Sołtysiński / Wikipedia

Jeżeli powiat sejneński to jeziora w miejscowości Giby i Kukle. Można też wybrać inne jeziora na przykład leżące na granicy Polski i Litwy – Gaładuś.

Powiat siemiatycki

Niemirów

Okolice dawnej stolicy Podlasia czyli Drohiczyna to wspaniałe miejsce na dłuższą wycieczkę. Zachwycimy się w Niemirowie, Mielniku czy Drohiczynie właśnie. Dodatkowo warto obejrzeć z bliska klasztor na Grabarce. Można też wybrać się do Koterki, by zobaczyć piękną cerkiew na granicy polsko-białoruskiej. Powiat siemiatycki to także rzeka Bug, gdzie możemy popływać kajakiem.

Powiat sokólski

Meczet w Kruszynianach

Kruszyniany, Bohoniki to miejsca, gdzie możemy poznać Tatarów – polskich muzułmanów, mieszkających w naszym kraju od kilkuset lat. Czy różnią się od muzułmanów z krajów arabskich? Jeszcze jak! O tym wszystkim dowiecie się choćby odwiedzając meczet w Kruszynianach. Powiat sokólski to także miejsca związane z filmem “U Pana Boga za Piecem”, które mimo dwóch dekad nie zmieniły się zbytnio. W samej Sokółce znajduje się też kościół, w którym doszło do cudu. Pod samym miasteczkiem całkiem przyjemnie można spędzić czas nad zalewem.

Powiat suwalski

Klasztor w Wigrach fot. Krzysztof Mierzejewski / Wikipedia

Wigierski Park Narodowy to miejsce, którego specjalnie przedstawiać nie trzeba. Pisaliśmy na naszych łamach o nim wiele razy. Pokamedulski klasztor czeka! Oprócz tego oczywiście Szelment ze swoimi atrakcjami – wyciągiem nart wodnych, mini-golfem i parkiem linowym, do tego Wiżajny i trójstyk granic. A jakby komuś było mało, to niech zajrzy jeszcze na Stańczyki tuż za granicą województwa podlaskiego.

Powiat wysokomazowiecki

Muzeum w Ciechanowcu, to miejsce gdzie Donatan nagrywał swój znany kawałek “My Słowianie”. Zobaczcie te wyjątkowe miejsce na własne oczy. Żałować nie będziecie! Warto też zajechać do Waniewa – gdzie niestety nie skorzystamy ze wspaniałej kładki, ale miło spędzimy czas nad rozlewiskami. Do tego na liście “do zobaczenia” powinna znaleźć się siedziba Parku Narwiańskiego Parku Narodowego w Kurowie.

Powiat zambrowski

Popiersie Józefa Piłsudskiego w Paproci Dużej fot. Jolanta Dyr / Wikipedia

Tutaj najciekawszym miejscem jest “Paproć Duża”. Miejscowość, która znajduje się wewnątrz wielkiego ronda. W kościele znajdującym się w miejscowości żenił się Józef Piłsudski.

 

Jak widzicie na Majówkę jest wiele atrakcji. Nudzić się nie będzie kiedy. Byleby pogoda dopisała. Bo jak szklana pogoda, to szyby niebieskie od telewizorów. A tak – można zwiedzać i zwiedzać. Udanego wypoczynku!

Spacer wzdłuż torów. Tędy codziennie przemierza wielu spacerowiczów i rowerzystów.

Chociaż ta trasa nie jest “oficjalna”, to można na niej spotkać bardzo wielu spacerowiczów czy rowerzystów. Mowa o drodze biegnącej z Białegostoku do Wasilkowa tuż przy torach kolejowych. Jest to ciekawa propozycja na spacer po okolicach.

 

Warto przede wszystkim pamiętać, że na torach cały czas odbywa się ruch kolejowy, więc należy zachowywać bezwzględnie ostrożność. Ścieżka jest jednak wydeptana, zaś ludzie sami sobie krzywdy nie zrobią idąc obok. Warto jednak się zatrzymać i maksymalnie odsunąć, gdy będzie nadjeżdżać pociąg. Trasa spacerowa zaczyna się w Białymstoku przy ul. Olsztyńskiej na os. Białostoczek. Przechodzimy przez żółte barierki i idziemy w prawo. Następnie cały czas prosto aż do samego Wasilkowa. Po drodze miniemy dwie estakady, ogródki działkowe, a także przyjemny las. Droga biegnie też przez żelazny most, na którym musimy uważać. Żeby przejść musimy iść kilkanaście metrów przez tory. Wtedy musimy być maksymalnie pewni, że nic nie jedzie.

 

Nasza trasa zakończy się na stacji kolejowej w Wasilkowie. Dawniej była to przyjemna miejscówka, na której można było sobie posiedzieć, odpocząć. Dziś już nie ma nawet ławki. Dlatego też, gdy dojdziemy – możemy albo pójść do miejscowości Jurowce, a dalej wracać do Białegostoku przez Sielachowskie albo pójść do Wasilkowa na przykład nad zalew. Zarówno jeden i drugi kierunek będzie ciekawy. Wrócić też możemy autobusami – 102 z Jurowiec lub 100 z Wasilkowa.

Znów będzie można zwiedzać miasto “ogórkiem”. Będą też inne letnie atrakcje.

Po wczorajszej informacji, że wraca popularne połączenie kolejowe Białystok – Waliły okazuje się, że wracają też inne atrakcje w samym Białymstoku.

 

W najbliższy weekend po raz kolejny rozpoczyna działalność Multimedialne Centrum Informacji Turystycznej, zlokalizowane w Bramie Wielkiej Pałacu Branickich przy ul. J. Kilińskiego 1. Codziennie w godz. 10.00-18.00 licencjonowani przewodnicy zrzeszeni w Klubie Przewodników Turystycznych przy Regionalnym Oddziale PTTK w Białymstoku będą udzielać szczegółowych informacji mieszkańcom i turystom zwiedzającym miasto. Ponadto we wszystkie weekendy, dni świąteczne oraz podczas Nocy Muzeów (18 maja) możliwe będzie zwiedzanie zabytkowego zegara w Bramie.

 

Od najbliższej niedzieli (28 maja) będzie można zwiedzać nasze miasto podczas bezpłatnych przejazdów zabytkowymi autobusami z przewodnikami PTTK. Wycieczki „ogórkiem” i zabytkowym jelczem odbywać się będą do 1 września w niedziele i święta, a w wakacje także w soboty. Trasy będą wiodły poprzez najciekawsze białostockie atrakcje, a także tematycznymi szlakami: Wielokulturowy Białystok, Białystok przemysłowców, Śladami białostockich murali. Specjalne przejazdy zaplanowano z okazji święta ulicy Kilińskiego, 80-tej rocznicy wybuchu II wojny światowej, również dotyczące Białostockich Patronów 2019 roku. Łącznie od 28 kwietnia do 1 września odbędzie się ok. 70 takich wycieczek. Rozkłady jazdy dostępne na bialystok.pl

Atrakcja dla turystów i mieszkańców wraca po przerwie. Czy będzie rozbudowana?

W najbliższy weekend 27 kwietnia ruszają pociągi kursujące z Białegostoku do Walił. Przewozy organizuje jak rok temu POLRegio, w których najwięcej ma do powiedzenia Urząd Marszałkowski. Od 27 kwietnia do 5 maja pociągi będą kursować na tej trasie codziennie. Zaś po majówce tylko w weekendy. Odjazdy o godz. 9.00 i 15.50, powroty z Walił o 10.26 i 16.56. Linia prowadząca przez Puszczę Knyszyńską jest bardzo popularna, dlatego też jej działanie co roku jest kontynuowane. To się chwali. Jednak jeżeli coś działa znakomicie, to dlaczego by tego nie rozwijać?

Przede wszystkim linia prowadzi aż do bramy z napisem w cyrylicy “Mir” (po polsku – pokój). Po drodze jest jeszcze jedna stacja Zubki Białostockie. Można by było także utworzyć prowizoryczny peron w miejscowości Gobiaty na końcu polskiej części linii. Nic nie stoi na przeszkodzie, by dogadać się ze wschodnimi sąsiadami, by otworzyli też bramę “Mir-u”, a pociągi dojeżdżały do Wołkowyska. Przypomnijmy, że ruch bezwizowy z Białorusią obowiązuje na Kanale Augustowskim czy w Puszczy Białowieskiej.

 

Kolejną kwestią są godziny odjazdów. Powrót o 16.56 jest zdecydowanie za wcześnie. Oczywiście dzięki temu mogą do domów wrócić osoby, które w stolicy Podlaskiego tylko się przesiadają, ale szynobus powinien zabierać do samego Białegostoku znacznie później. Dlatego potrzebna by byłą jeszcze jeden kurs. Na przykład o 17.30. Wtedy pociąg z Walił mógłby startować po godz. 19. Czyli akurat wtedy, gdy latem zaczyna się powoli robić ciemno.

Przypomnijmy też, że trwają prace nad rewitalizacją linii kolejowej do Białowieży. Linia nr 52 na trasie Białystok – Lewki – Hajnówka – Białowieża jest w trakcie modernizacji. Zakończenie robót ma nastąpić w połowie 2019 roku. Wtedy do zrobienia zostanie tylko część łącząca Hajnówkę z Białowieżą.

Fontanny wytrysły! Jest ich w mieście całkiem sporo.

Fontanny w Białymstoku stanowią od bardzo dawna element miejskiej architektury. Mieszkańcy bardzo lubią przebywać wśród nich, co można zaobserwować we wszystkie ciepłe dni. Gdzie się znajdują?

 

6 fontann znajduje się na terenie Pałacu Branickich. Cztery w ogrodzie oraz dwie na dziedzińcu. Warto przypomnieć, że tych ostatnich przez pewien czas nie było. Zostały “przywrócone” przy okazji przebudowy dziedzińca. Fontanna na Plantach natomiast miała roczną przerwę w działaniu. Wszystko to przez wielką awarię, która na szczęście została już usunięta. Najbardziej efektownie wodotryski prezentują się w weekendy, gdy można obserwować kolorowe pokazy wieczorami.

Na Rynku Kościuszki fontanna jest zwana wędrowniczką. A to wszystko dlatego, że zmieniała swoje położenie. Dawniej znajdowała się przy rondzie łączącym dzisiejsze ul. Rynek Kościuszki, Suraską i Sienkiewicza. Po II Wojnie Światowej miasto zostało praktycznie w całości zniszczone. Po jego odbudowie fontanna znalazła się bliżej ratusza. Za kadencji urzędującego prezydenta zapadła decyzja o wielkiej przebudowie Rynku Kościuszki. Wtedy też fontanna wróciła na dawne miejsce. Z małą zmianą – ul. Rynek Kościuszki i odcinek Suraskiej zostały zlikwidowane.

 

Fontanna z kulą natomiast znajduje się na skwerku przy pomniku Ludwika Zamenhofa. Dawniej kula obracała się. Czemu już tego nie robi – nie wiadomo. Wiadomo jednak, że miejsce to powinno trochę zmienić charakter. Obecnie jest to miejsce zajmowane przez bezdomnych. Wieczorami natomiast – przewija się tam wiele nietrzeźwych osób, które swoim zachowaniem wielokrotnie doprowadzały do interwencji policyjnych. Skwerek nazywany jest też “Trójkątem Bermudzkim”. Ostatnia fontanna znajduje się na niedawno utworzonym skwerku przy ul. Św. Mikołaja, Lipowej oraz Liniarskiego. Wcześniej było tu miejsce podobne do wyżej opisywanego – zajmowanego przez  bezdomnych oraz pijanych. Wszystko to za sprawą krzaków, które osłaniały przed widokiem z ulicy. Zamiast tego mamy obecnie elegancką instalację. Niestety często jest zaśmiecona.

Domy Baraszów, Aszów i Józefa Ordy

   

   Dziś kończymy naszą wędrówkę w przeszłość ul. Mikołajewskiej (Sienkiewicza), uwiecznionej na zdjęciach Józefa Sołowiejczyka, wykonanych w 1897 r. z okazji przyjazdu do Białegostoku cara Mikołaja II.
  Przez ostatnie tygodnie śledziliśmy dzieje posesji rozciągającej się między ul. Warszawską, Sienkiewicza i Ogrodową, gdzie od początku XVIII w. aż do 1895 r. znajdowała się własność białostockiej parafii, oddawana w dzierżawę kolejnym osobom.
Jak już wiemy, w 1895 r., ówczesny właściciel zabudowań stojących na tej działce, Izaak Barasz, wykupił od parafii dzierżawiony grunt.
  Jednocześnie w latach 1892-1896 od strony ul. Mikołajewskiej powstały dwa duże, piętrowe domy mieszkalne, wzniesione przy użyciu żółtej i czerwonej cegły. Dzięki wykupieniu praw własności do ziemi pod tymi budynkami, Barasz mógł swobodnie rozporządzać nieruchomością, dlatego już w 1900 r. odsprzedał narożnik posesji od strony ul. Aleksandrowskiej (Warszawskiej) na rzecz Prywatnego Wileńskiego Banku Handlowego, który zapewne jeszcze tego samego roku rozpoczął budowę zachowanego do dziś gmachu bankowego (ul. Sienkiewicza 40).
  Również w 1900 r., kilka dni po zawarciu transakcji z wileńskim bankiem, Izaak Barasz zdecydował się odsprzedać przeciwległy kraniec swojej nieruchomości, położony od strony ul. Policyjnej (Ogrodowej), na którym stał jeden z dwóch murowanych, piętrowych domów, widocznych na zdjęciu z 1897 r.
  W ten sposób została wydzielona posesja, po 1919 r. przyporządkowana do adresu ul. Sienkiewicza 44. Właścicielami tej nieruchomości zostali Wiktor i Cywa Aszowie. Co o nich wiemy? Była to rodzina zasymilowanych Żydów.
  Wiktor musiał być postacią zasłużoną miastu, gdyż jako jeden z nielicznych mieszkańców mógł poszczycić się specjalnym tytułem „dziedzicznego honorowego obywatela”, nadawanym przez Radę Miasta osobom,które w sposób szczególny przyczyniły się do rozwoju miasta (tego typu tytuł posiadał m.in.wieloletni prezydent miasta Franciszek Malino wski, członkowierodu Zabłu dowskich, wywodzący się od Izaaka i Chaima, członkowie rodu Halpernów wywodzący się do Kopela, rodziny Ratnerów, Ozimkowiczów, Różano wiczów, Wołkowyskich i inni). Z tytułem tym wiązały się chociażby różne przywileje podatkowe.
  Wiktor był synem Hirsza. Uzyskał wykształcenie medyczne i pracował w Białymstoku jako wolnopraktykujący lekarz, co zapewne było głównym powodem otrzymaniadzie dzicznego tytułu. Nie wiemy, kiedy Wiktor i Cywa pobrali się ani kiedy przybyli do Białegostoku.
  Cywa była córką Eliasza Mejłacha, miejscowego kupca, właściciela różnych zakładów produkcyjnych, m.in. niewielkiej tkalni, kaflarni oraz młyna walcowego. Małżonkowie mieszkali w Białymstoku przed 1895 r. w domu Czaczkowskiego przy ul. Mikołajewskiej. Tego roku na świat przyszła ich córka Zofia, następnie w 1898 r. urodził się Jerzy (zmarłjednak rok później), a w 1900 r. Borys. Przed 1905 r. Aszowie wznieśli na swojej posesji nową, trójkondygnacyjną kamienicę, która wypełniła pusty dotychczas narożnik ul. Mikołajewskiej i Policyjnej. Na temat życia i działalności Aszów wiadomo niewiele więcej.
  Wiktor Aszmie szkał w swoim domu przy ul. Mikołajewskiej jeszcze w 1914/1915 r. Z 1913 r. pochodzą pierwsze informacje o lokatorach domu Aszów. Warto zwrócić uwagę na działającą tu pierwszą narodową dwuklasową szkołę żydowską, którą prowadził Samuel Goldberg, a zarządzał Lew Babicki (mieszkający u Aszów). Babicki był na co dzień agentem Towarzystwa Ubezpieczeń „Rosja”, a także członkiem zarządu Taniej Kuchni Żydowskiej przy ul. Cmentarnej (dziś ul. Sosnowa). Według informacji z 1913 r., w domu Aszów działała także pracownia sukien damskich Wiktorii z Godyńskich Lenczewskiej, u której przed 1915 r. ukrywał się Józef Piłsudski.
  W 1905 r. środkową część swojej posesji, z trzema domami: nowym trzypiętrowym, starym piętrowym oraz parterowym, Aszowie sprzedali Józefowi Ordzie, pozostając właścicielami domu u zbiegu ul. Mikołajew skiej i Policyjnej,który później przyporządkowano do ul. Sienkiewicza 46. Józef Orda był właścicielem posesji przy ul. Sienkiewicza 44 do 1927 r. Po jego śmierci dom przypadł spadkobiercom: Zofia Prądzyńskiej, Marii Błażejewiczowej, Kamilli Broniewiczowej oraz Karolowi i Marcie Zofii Wolischom.
  W 1937 r. sprzedali oni omawiany majątek Józefowi i Salomei Kerszmanom oraz dr Ciprze Szylmanowej. Przed 1939 r. pod tym adresem mieściła się siedziba i skład dużej fabryki włókienniczej Abrama Sokoła i Judela Zilberfeniga. Posesja przy ul. Sienkiewicza 42 pozostała w rękach Baraszów do II wojny światowej. W okresie międzywojennym działały tu m.in.: wyrób sukna i przędzy Szapiro i Łuńskiego, wyrób i sprzedaż farb oraz chemikaliów braci Szapiro oraz cukiernia Pereli Bajder. Mieszkał tu także jeden z największych międzywojennych fabrykantów, Izrael Szpiro.
 Dom przy ul. Sienkiewicza 42 przetrwał II wojnę światową, ale w latach 50. XX w. został rozebrany, a jego miejsce zajął nowy budynek. Mniej szczęścia miały domy przy ul.
Sienkiewicza 44 i 46. Dziś w tym miejscu stoi blok mieszkalny.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka
w Białymstoku

Pełne brzuchy po świętach? Przyjedź tu aktywnie spędzić czas

Park linowy, mini-golf oraz wyciąg nart wodnych – między innymi te atrakcje czekają już na wszystkich turystów, którzy zechcą odwiedzić Wojewódzki Ośrodek Sportu i Rekreacji – Szelment na Suwalszczyźnie. Przy okazji można też zwiedzić Wigierski Park Narodowy i dosłownie obok województwa podlaskiego – Stańczyki.

Wigry

fot. Krzysztof Mizera / Wikipedia

Na początku warto wyruszyć do Wigierskiego Parku Narodowego. Zacznijmy od miejscowości Bryzgiel, a następnie podziwianie jeziora, mokradeł, torfowisk, lasów kontynuujmy jadąc przez Gawrych-Rudę, Płociczno-Tartak, Sobolewo docierając do Starego Folwarku i miejscowości Wigry, gdzie oczywiście warto zwiedzić Klasztor Kamedułów na półwyspie. Do klasztoru należy kościół, wieża zegarowa, ogrody, tawerna, przystań, galeria, restauracja oraz dawne domy zakonników. Nie ma żadnych ograniczeń w zwiedzaniu! Trzeba tylko wykupić bilet wstępu.

Szelment czeka

fot. Wrota Podlasia

Jedną z największych atrakcji latem na Szelmencie jest park linowy. Na chętnych czekają 3 różnorodne trasy – dla dzieci, trasa łatwa oraz trasa trudna. Organizatorzy parku zapewniają, że nie jest potrzebne żadne doświadczenie aby korzystać z atrakcji. Na miejscu są przeszkoleni instruktorzy, którzy o wszystko zadbają! Oprócz parku linowego na Szelmencie można spróbować swoich sił na nartach wodnych. Wyciąg zostanie otworzony na majówkę. Wtedy też na chętnych czeka możliwość przebycia aż 1000 metrów po tafli wody. Oczywiście należy tutaj wspomnieć, że ważny jest dobry start. Gdy wyciąg nas pociągnie – należy utrzymać równowagę. Gdy to się uda, to już będzie z górki.

Wielkie akwedukty

fot. Semu / Wikipedia

Przy Jesionowej Górze na Szelmencie można też przenocować, a także posilić się w restauracji. Można też pojechać dalej na przykład na dawne, gigantyczne akwedukty kolejowe w Stańczykach tuż za granicą województwa podlaskiego. Z Szelmentu to 40 km. Po drodze możemy minąć Trójstyk Granic Wisztyniec. Specjalne miejsce, gdzie znajdują się granice Polski, Litwy oraz Rosji.


fot. główne: Wrota Podlasia

Śmiertelny strzał i śmiertelne konsekwencje

 

    W pierwszej połowielat 20. minionego wieku okolice Białegostoku roiły sięod rozmaitychopryszków i rzezimieszków.Najbardziej niebezpiecznedrogi łączyły Białystok z Bielskiem Podlaskim, Knyszynem,Gródkiem, Michałowem i Wołkowyskiem.
  Tym ostatnim traktem 1 października 24 roku jechali Lejzor Leśnik i Zełda Berkowicz, mieszkańcy Brzostowicy Wielkiej w powiecie grodzieńskim. Wyjechali z Białegostoku tużprzed zmierzchem, ich furmanka załadowana była różnymipakunkami, a oni czuli się mocno nieswojo. Mieli złe przeczucia.
  I rzeczywiście. Z ciemności wyłonił się jakiś drab z latarką w ręku. Był w wojskowym płaszczu. Obok niego pojawił się drugi. Wystraszony Leśnik chciał popędzić mocniej konie. Nie zdążył. Po krótkim okrzyku „stój” od razu padł strzał.
  Woźnica trafiony w prosto w czoło osunął się z wozu na ziemię. Dalszych strzałów nie było. Bandyci zachowywali się  bardzo dziwnie. Wpakowali trupa z powrotem na wóz i nie przeszukując nawet ładunku polecili drżącej ze strachunkobiecie, aby ruszyła swoją drogą . Berkowiczównie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Na drugi dzień w miejscu zbrodni pojawiła się ekipa dochodzeniowa z Ekspozytury Urzędu Śledczego z komisarzem powiatowym Głuszkiewiczem na czele.
   Rozpoczęły się intensywne poszukiwania, zwłaszcza w pobliskich wsiach Uwagę policji zwróciła trójka braci Warszyckich z Zarzeczan o niezbyt chlubnej reputacji W ich gospodarstwie została przeprowadzona skrupulatna rewizja. Warto było szukać. W chałupie policjanci
znaleźli trencz wojskowy opisany przez Berkewiczówną, a także dwie latarki. Z kolei w pobliskim ogrodzie z podziemnego schowka wydobyto nagan 8-strzałowy z brakującym jednym nabojem.
   W stodole zaś agentów policyjnych spotkała kolejna niespodzianka – karabin wojskowy. Dla policji stało się jasne, że bracia Piotr, Antoni i Siemion są tymi bandytami z szosy wołkowyckiej. Wkrótce podejrzenia te potwierdziła Zełda Berkowicz podczas bezpośredniej konfrontacji odbytej na posterunku w Gródku. Rozpoznała w dwóch braciach prześladowców. Sprawą zajął się w trybie doraźnym białostocki sąd okręgowy. Rozprawa sądowa odbyła się 22 października 1924 roku.
  Na ławie oskarżonych zasiadł Antoni Warszycki, który podczas przesłuchania przyznał się do napadu i zabójstwa Lejzora Leśnika. Jako swojego wspólnika wskazał jednak nie z któregoś z braci,
ale znajomka z tej samej wsi – Józefa Trochimczuka.
  Sędziowie po wysłuchaniu świadków i biegłych sądowych wydali wyrok: Warszycki – kara śmierci, Trochimczuk – uniewinniony. Obrońca skazanego dr. Tillman zwrócił się natychmiast do prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego o łaskę dla swojego 29-letniego klienta.
  Po kilku godzinach oczekiwania z Belwederu przyszła odpowiedź odmowna. Zgodnie z zasadami wyrok Sądu Doraźnego miał być wykonany następnego dnia.
Mglistym rankiem w białostockim więzieniu przy Szosie Baranowickiej zazgrzytała brama. Do środka wpuszczeni zostali przedstawiciele władz, którzy mieli asystować podczas egzekucji Antoniego Warszyckiego. W gabinecie naczelnika więzienia stawili się m.in. prokurator Wolisz, sekretarz Wydziału Karnego Dominas, komendant policji powiatowej Głuszkiewicz i lekarz powiatowy Kozubowski.
  Obecny był tez porucznik z 42. PułkuPiechoty, który miał dowodzić plutonem egzekucyjnym. Płynęły minuty. Wreszcie cele skazańca opuściłksiądz, który go spowiadał, Warszycki w ostatnich minutach życia wyraził skruchępłacząc, żałował swoich czynów.
  Jego jedyną prośbą było wydanie ciała rodzinie. O godzinie 7 eskorta wyprowadziła skazańca na więzienny dziedziniec. Stanął przymocowany do słupka. Padły strzały.

Włodzimierz Jarmolik

Plac NZS. Ludzie nie chcą zmian. I co teraz? Ktoś tu nie może się pogodzić, że to koniec…

Rozgorzała dyskusja na temat placu NZS (dawniej Plac Uniwersytecki)… bo magistrat właśnie próbuje takową uciąć. Wszystko przez konsultacje społeczne. Ludzie skupieni wokół “Inicjatywy Plac NZS” oraz Gazeta Wyborcza nie mogą się pogodzić, że wynik konsultacji społecznych nie był dla nich korzystny. Wszystko dlatego, że ludzie w konsultacjach powiedzieli, że nie chcą ograniczenia ani zamykania ruchu na Placu NZS, który obecnie jest wielkim, okrągłym skrzyżowaniem.

 

Wiele osób doskonale zdaje sobie sprawę (w tym nasza redakcja), że potencjał tego miejsca bardzo mocno się marnuje. My optowaliśmy za totalną rewolucją – wyrzuceniem wielkiego pomnika, zburzeniem socjalistycznego budynku Uniwersytetu, który chyba dla żartu został zabytkiem, a także zbudowaniem wielkiego podziemnego parkingu, na którego dachu byłby zielony plac i mały pomnik zamiast tego wielkiego. A wszystko to połączone z dawnym, zasypanym cmentarzem żydowskim, na którego powierzchni znajduje się teraz Park Centralny.

 

Inicjatywa Plac NZS natomiast zorganizowało konkurs i pokazało kilka różnych koncepcji zagospodarowania placu stworzonych przez uczestników. Wszystko to na nic. Wredny Truskolaski ogłosił konsultacje społeczne, a wredni białostoczanie potwierdzili – ŻADNYCH ZMIAN. I co teraz? “A co to za demokracja, gdzie każdy może mieć swoje zdanie?” – mówił zdziwiony Kargul. Gazeta Wyborcza natomiast pyta czy “Vox populi, vox dei” – a tłumacząc czy głos ludu to głos Boga. Gazeta Wyborcza mocno wspierająca Komitet Obrony Demokracji i wiele innych ruchów tego typu nie może się pogodzić z demokratycznym wynikiem konsultacji, gdzie zdecydowana większość zmianom na NZS powiedziała nie. I co teraz? Demokracja jest nieważna, bo by gdyby demokracja to ludzie dalej by chcieli bazaru zamiast Galerii Jurowieckiej oraz ruchu na Rynku Kościuszki łącznie z przystankami autobusowymi zamiast ogródków i koncertów latem. A tak chytry prezydent Truskolaski wtedy nie zapytał i osiągnął co chciał, a teraz zapytał i… osiągnął co chciał?

 

Może tak się wydawać. Prezydent bowiem najpierw szastał pieniędzmi na lewo i prawo, aż wkopał się w potwornie drogą inwestycje, której nie mógł nie zrealizować – a mianowicie mowa tu o węźle Porosły. Przez to musiał rezygnować z innych inwestycji. Dlatego też roboty Placu NZS są mu obecnie potrzebne jak na d… pryszcz. Stąd też konsultacje społeczne. Należy sobie jednak zadać pytanie – czy ludzie to idioci, którzy nie wiedzą co dla nich dobre? Gdyby wewnętrznie czuli, że dany pomysł jest dobry – to czy by nie zagłosowali? Odpowiedź jest prosta – jeżeli o czymś nie wiem, to trudno bym to popierał. Inicjatywa Plac NZS zrobiła zdecydowanie za mało, by rozpropagować swój pomysł. Wystarczyło skrzyknąć wszystkich sympatyków swojej inicjatywy, ich rodziny a może wynik konsultacji byłby inny. A tak: GAME OVER.

5 podlaskich miejscówek na fotografię ślubną i nie tylko…

Wkrótce zacznie się sezon na śluby i wesela. Jednym z nieodłącznych elementów tych wydarzeń są zazwyczaj sesje fotograficzne. Gdzie się fotografować, by pamiątka cieszyła później oko i była powodem do dumy, gdy będziemy ją prezentować znajomym? Oto naszym zdaniem 5 miejsc, które warto wziąć pod uwagę przy planowaniu sesji.

Pałac Branickich

Miejsce to nie jest wyjątkowo oryginalne jeżeli chodzi o wybór, jednak nie ma co sztucznie silić się na wyszukiwania skoro Pałac Branickich tak dużo oferuje. Można fotografować się w ogrodzie z fontannami, w dolnej części przy stawach, a także w samym budynku i na dziedzińcu. Mimo, że przewinęło się tam setki par, to nadal można zrobić świetne zdjęcia.

Muzeum Wsi

fot. Gumisza / Wikipedia

Pod Białymstokiem jeszcze przed Jurowcami znajduje się Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej. Miejsce świetne to fotografowania jeżeli ktoś lubi klimat rustykalny, który obecnie jest bardzo modny. Drewniane chaty świetnie będą się prezentować jako tło pamiątkowych zdjęć.

Opera

To również popularne miejsce, które bardzo wiele daje od siebie. Można się fotografować przed pięknym wejściem, a także przy amfiteatrze. Nie będzie też problemu by fotografować się na tarasach budynku oraz na dachu. Wprawne oko fotografa znajdzie tam bardzo wiele interesujących kadrów.

Kraina Otwartych Okiennic

Trześcianka, Soce czy Puchły to kolejna propozycja rustykalna. Bardziej skierowana do osób prawosławnych ze względu na barwne cerkwie w okolicy, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by pamiątkowe zdjęcia robili sobie także nowożeńcy innych wyznań. Wspaniale ozdobione, drewniane domy na pewno będą cieszyć oko podziwiających młodą parę.

Kampus UwB

To dosyć interesująca propozycja ze względu na wygląd budynku, który jest mocno przeszklony. Jeżeli fotograf będzie potrafił wykorzystać tak charakterystyczną konstrukcję, to udane zdjęcia są gwarantowane! Tutaj jednak fachowiec musi zaawansowaną wiedzę fotograficzną, gdyż uzyskanie najlepszego efektu to przede wszystkim umiejętność operowania światłem.

 

Jeżeli temat przypadnie Wam do gustu, to temat plenerów fotograficznych będzie kontynuowany…

Żółty deszcz na Podlasiu. Zdezorientowani ludzie dzwonili do Instytutu Meteorologii.

Wkrótce minie kolejna rocznica od wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Przy tej okazji przypomnimy mało znaną historię związaną z późniejszymi skutkami wybuchu. W wielu miejscowościach pod Białymstokiem spadł… żółty deszcz. Zdezorientowani ludzie dzwonili do Instytutu Meteorologii pytać co się dzieje. Usłyszeli, że powietrze jest zanieczyszczone siarką oraz intensywnym pyleniem roślin na wiosnę. Komitet PZPR kłamał jak tylko się dało, byleby nie mówiono źle o Związku Radzieckim. Wszystko to oczywiście w ślad za Komunistyczną Partią Związku Radzieckiego, która wyznawała zasadę, że należy blokować informację w nadziei, że skutki katastrofy jakoś same znikną, albo że nikt ich nie zauważy.

 

Nic podobnego. Wieści o katastrofie dotarły między innymi do Białegostoku o godz. 18 dnia następnego czyli około 16 godzin po wybuchu. Wszystko to za sprawą brytyjskiego radia BBC. Ludzie przekazywali sobie wieści pocztą pantoflową. W telewizji zaczęto kłamać. Mówiono o radioaktywnym jodzie, który jest wysoko nad ziemią i jego wartości radioaktywne spadają. Ludzie oczywiście w to nie uwierzyli. Przychodnie lekarskie zapełniły się ludźmi. Tam jednak pomocy nikt nie otrzymał. Zapobiegawczo zaczęto podawać płyn “Lugola”, jednak tylko dzieciom i młodzieży. Łącznie w ciągu 2 dni – radziecką “coca-colę” podano 180 tys. osobom. Ile dorosłych przyjęło płyn? Nie wiadomo.

 

Radio emitowało komunikaty, w których radzono jak zachowywać się. Ton ich był oczywiście uspokajający. Władze prowadzili akcję dezinformacyjną. W rzeczywistości jednak trzeba było działać. Zakazano sprzedaży lodów oraz zaapelowano do mieszkańców by ograniczyli spożycie zielonych roślin. Rodzice dzieciom natomiast podawać mieli tylko mleko w proszku. Żeby nie wywoływać paniki – nie zamknięto szkół oraz zachęcano do udziału w pochodach pierwszomajowych. Gazeta Współczesna – dawniej organ prasowy KC PZPR – podała informację iż radioaktywność na terenie województw białostockiego, łomżyńskiego i suwalskiego powróciła do normy. Jednocześnie zalecano, by nie wypuszczać krów na pastwiska, zaś dzieci do piaskownic.

 

Propaganda swoje, a życie swoje. Ludzie wszędzie mówili tylko o tej katastrofie, a także o jej skutkach. Mieszkańcy wzajemnie straszyli się wypryskami, łysieniem i metalicznym smaku w ustach. W dodatku z nieba spadł żółty deszcz, który wzmógł tylko pytania i obawy. Dziś, po wielu latach wiemy już, że skażenie atmosfery nad Polską radioaktywnym jodem było znacznie poniżej progu zagrożenia. Jednak dmuchanie na zimne nikomu nie zaszkodziło. Szczególnie przy tak wielkiej dezinformacji komunistów, nie wiadomo było czego się spodziewać. Dziś Czarnobyl i opuszczone miasto Prypeć jest miejscem, gdzie przyjeżdżają wycieczki z całego świata. Mimo iż do dziś obowiązuje tam zakaz wstępu.

https://www.youtube.com/watch?v=Zt0gfyq2jQA

Sienkiewicza 40. Prywatny Wileński Bank Handlowy

 

    Gmach stojący przy ul. Sienkiewicza 40 od przeszło stu lat pełni funkcję siedziby kolejnych banków i do tego też celu został zbudowanyna początku XX w.
  Przypomnę, że omawiana posesja rozciągała się pierwotnie na odcinku od ul. Warszawskiej do ul. Ogrodowej i stanowiła własność tutejszej parafii katolickiej.
  Na początku XIX w. posesja została wydzierżawiona przez pruskich urzędników, a przed 1807 r. w narożniku ówczesnych ul. Bojarskiej i Wasilkowskiej (ul. Warszawska i Sienkiewicza) stanął parterowy murowany dom.
  W kolejnych dekadach właścicielami były rodziny de Sempigni, Korybut-Daszkiewiczów, Zende, a od 1877r. Baraszów. Jankiel Barasz swoim testamentem z 1891 r. podarował nieruchomość synowi Ickowi (Izaakowi) Baraszowi. To on w 1895 r. wykupił od parafii prawa własności do dzierżawionego gruntu. Wreszcie w latach 1892-1896 od strony ul. Mikołajewskiej stanęły dwa
duże, piętrowe domy z żółtej i czerwonej cegły, które uwiecznił na zdjęciu latem 1897 r. Józef Sołowiejczyk.
  Najpoważniejsze zmiany w omawianej nieruchomości zaszły w 1900 r. Izaak Barasz zdecydował się na sprzedaż dwóch znaczących fragmentów posesji, a odpowiednie transakcje zawarto 26 stycznia i 1 lutego.
  Pierwsza z nich dotyczyła południowej części działki, na której stał stary murowany parterowy dom zbudowany przez Jana Scholle, a nabywcą był Wileński Prywatny Bank Handlowy.
   Drugą sprzedaż Izaak Barasz przeprowadził z Wiktorem Aszem, zamożnym kupcem dystrybuującym produkty miejscowych fabryk włókienniczych i cieszącym się tytułem honorowego obywatela Białegostoku.
  Przedmiotem transakcji była północna część nieruchomości, obejmująca fragment działki, na której stał jeden z dwóch piętrowych domów (wzniesionyw latach 1894-1896) oraz kilka budynków gospodarczych.
  W efekcie obu aktów sprzedaży z 1900 r. w posiadaniu Baraszów pozostała środkowa część posesji, ze stojącą na niej kamienicąz lat 1896-1897. W ten sposób z dużej posesji zostały wydzielone trzy działki, po 1919 r. przyporządkowane do ul. Sienkiewicza 40, 42 i 44.
  Prywatny Wileński Bank Handlowy powstał 12 marca 1873 r. z inicjatywy hrabiegoAdama Broel-Platera, jako instytucja popierająca interesy polskie na terenie zaboru rosyjskiego.
  Do pierwszych założycieli banku należeli najwięksi fabrykanci ówczesnej Białostocczyzny – August Moes i Wilhelm Zachert. Rozumiejąc znaczenie Białegostoku jako ponadregionalnego ośrodka przemysłu tekstylnego,już 24 marca 1873 r. otworzono w mieście filię banku, na czele której stanął początkowo Dawid Chwoles.
  Po nim zarząd filii przejął szlachcic Starczewski, później zaś Marcin Sawicki. Przed 1887 r.białostocki oddział wileńskiego banku funkcjonował w domuprzy ul. Niemieckiej (ul.Kilińskiego 23) i dopiero w wyniku aktu kupna z 1900 r., razem z agenturą Wileńskiego Banku Ziemskiego, przeniósł się do własnego budynku.
  Akt kupna nieruchomości od Izaaka Barasza potwierdził zarząd banku na posiedzeniu 21 marca 1900 r., toteż budowę nowego gmachu rozpoczęto dopiero po tej dacie. Natomiast w 1908 r. od strony ul. Mikołajewskiej zbudowano zachowaną do dziś,frontową trójkondygnacyjną kamienicę, w której zlokalizowano obszerne, kilkupokojowe lokale mieszkalne dyrektora i pracowników banku.
  Bank przetrwałdo 1915 r., kiedy został razem z dyrektorem Sawickim wywieziony został do Rosji podczas ewakuacji Białegostoku przed ofensywą wojsk niemieckich. Jego działalność w Moskwie przerwała w 1917 r. rewolucja październikowa.
  W 1921 r. opustoszały budynek pod nowym adresem ul. Sienkiewicza 40 nabył założony w 1910 r. Bank Przemysłowy Warszawski, którego miejscowym dyrektorem został Julian Czabłowski, następnie zaś RomualdTylicki. Nowy Oddział Banku Przemysłowego Warszawskiego został zlikwidowany w 1925 r., a budynek przy ul. Sienkiewicza 40 przejął miejscowy oddział Banku Gospodarstwa Krajowego i w jego murach pozostawał do 1939 r. Tuż przed wojną jego zarządcą był dr Stanisław Rutowicz.
  Natomiast sąsiednia kamienica przez cały okres międzywojenny wynajmowana była na mieszkania zarówno pracowników banku, jak i przedstawicieli białostockiej finansjery, przemysłu i inteligencji.    Wśród nich można odnotować fabrykanta Izraela Szpiro, właściciela fabryki wyrobów wełnianych przy ul. Łąkowej 4 i biuro fabryczne w sąsiedniej kamienicy Baraszów przy ul. Sienkiewicza 42.
  Po 1944 r. budynek przeszedł na własność Skarbu Państwa, a ze względu na swoje oryginalne przeznaczenie bardzo szybko zorganizowano w nim agencję PolskiejKasy Oszczędnościowej.
  Dziś, po przeprowadzonej w latach 80. XX w. modernizacji i rozbudowie, nadal jest wykorzystywany w tych samych celach przez aktualnego właściciela – Bank PEKAO SA

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka
w Białymstoku

Featured Video Play Icon

Ten film to absolutny unikat! Niemcy przekazują Sowietom Białystok w Pałacu Branickich

Oficjalne przejęcie Białegostoku przez Sowietów, którzy odbierali miasto od Niemców, po napaści jakiej dokonali 17 września zostało udokumentowane filmowo na potrzeby propagandy. Na filmie można zobaczyć spotkanie władz obu okupantów w Pałacu Branickich.

 

Najpierw szybka powtórka z historii. 1 września 1939 roku Polska została zaatakowana przez Hitlera i Niemców. 17 września nasz kraj otrzymał cios od drugiego sąsiada – Rosjan. O 3 nad ranem oddziały Armii Czerwonej przekraczały polską granicę kierując się na Wilno, Grodno, Nowogródek i Kobryń. Zaskoczeni polscy żołnierze pełniący warte na pograniczach (kiedyś ochroną granic zajmowało się wojsko) szybko ulegli wrogowi. Sprawy nie ułatwił naczelny wódz Polski, który zalecił by unikać konfrontacji z Sowietami. Po kilku dniach z jednej strony armia niemiecka stała na linii Knyszyn – Białystok – Narew – Hajnówka – Brześć Litewski. Zaś po drugiej stronie Białostocczyzny znajdowała się armia rosyjska, która wyparła polskich żołnierzy z Białegostoku w nocy z 21 na 22 września 1939r. 

 

Kilka dni wcześniej uzgodniono, że Niemcy ewakuują się z Białegostoku. Zaś miasto zostanie przekazane Rosjanom. Przebieg ewakuacji 20 września 1939 r. w Bia­łymstoku w Pałacu Branickich omawiali lokalni dowódcy Armii Czerwo­nej i Wehrmachtu. Spotkanie zakończyło się uroczystym obiadem na cześć komisji sowieckiej wydanym w Hotelu Ritz. Ostatni akt przekazania miasta w ręce sowieckie odbył się na dziedziń­cu Pałacu Branickich. Jego przebieg tak opisywał: M. Czajkowski naoczny świadek tamtych wydarzeń: Kompanie honorowe obu obcych wojsk dzie­lił (a może lepiej byłoby powiedzieć łączył) wysoki maszt, na którym po­wiewała czerwona flaga z czarnym, o złamanych ramionach, krzyżem na białym polu. Orkiestra grała „Deutschland, Deutschland uber Alles”. Obie kompanie sprezentowały broń i flaga ze swastyką zaczęła się opuszczać. Do masztu podszedł oficer sowiecki i założył inną, czerwoną flagę, z sierpem i młotem. Obie sojusznicze kompanie prezentowały broń, grano hymn Związku Sowieckiego. Kiedy zawisła flaga na szczycie masztu, podeszli do siebie oficerowie obu wojsk. Odsalutowali wyciągniętymi szablami, scho­wali je do pochew i podali sobie przyjaźnie ręce. Wreszcie poklepali się po­ufale. Za chwilę padły komendy z obu stron, kompanie raz jeszcze spre­zentowały broń. Po chwili odmaszerowali w swoich kierunkach, a czarne limuzyny zaczęły opuszczać dziedziniec. Za nimi w równych odstępach po­ruszały się motocykle z żołnierzami Wehrmachtu. Relacja ta została zawarta przez Wojciecha Śleszyńskiego w książce Okupacja sowiecka na Białostocczyźnie w latach 1939–1941. Propaganda i indoktrynacja.

Duże miasta mogą nam pozazdrościć. Białystok pod tym względem to unikat!

Warszawa, Kraków, Gdańsk, Poznań czy Wrocław biją Białystok na głowę w wielu dziedzinach. Jest jednak coś, czego mogą nam pozazdrościć mieszkańcy tych dużych miejscowości. A mianowicie centrum połączonego z… 33 hektarowym lasem. Oczywiście mowa tu o parku i lesie zwierzynieckim. Rezerwat przyrody jest na wyciągnięcie ręki. Czegoś takiego nie ma żadne duże miasto.

 

Jest to oczywiście powód do dumy, którym można chwalić się wszystkim przyjezdnym. Oto można wyjść z pociągu, przejść przez całe Centrum, a następnie podziwiając piękny Pałac Branickich i Planty dojść w 30 minut piechotą do lasu niemalże w środku miasta! Samochodem jeszcze szybciej. Warto tu przypomnieć, że dawniej rezerwat przyrody był miejscem, gdzie żyło bardzo dużych zwierząt – między innymi jelenie, bażanty, daniele, kuropatwy a także łabędzie i dzikie kaczki. To wszystko było ogrodzone i służyło Branickim jako miejsce polowań. W XIX wieku las Zwierzyniec został skurczony, bo miasto zaczęło się rozrastać. Jednak, gdy spojrzymy na inne miasta, to tam lasów w centrum nie ma, a jedynie parki. Dlatego też mogą nam tego bez wątpienia pozazdrościć.

 

Integralną częścią Lasu Zwierzynieckiego jest oczywiście park. Tych w innych miastach oczywiście nie brakuje. Nasz jednak jest wyjątkowy właśnie dzięki temu połączeniu z lasem. Każdy, kto przyjdzie do Zwierzyńca może odwiedzić ZOO, może zabrać dzieci na plac zabaw lub też zwiedzić cmentarz wojskowy. Może też po prostu posiedzieć wśród zieleni i pooddychać świeżym powietrzem. Latem park odwiedzany jest przez tłumy. Tak samo jak pobliskie Planty czy Pałac Branickich.

Poprzerywana kariera wziętego sznifera

 

    W przedwojennym Białymstoku miejscowe bractwo spod znaku łomu i wytrycha uprawiało swój złodziejski procederna różne sposoby. Do mieszkań spokojnych obywateli, jak też lokali użyteczności publicznej dobierali się pospolici włamywacze za pomocą ciężkich narzędzi, bardziej wyrafinowani klawiszownicy preferujący wytrychy, jak też lipkarze, szukający
uchylonych okien.
  Jednak szczególne miejsce wśród tej masy fachmanów zajmowali tzw. szniferzy, czyli złodzieje nocni, którzy przy swojej robocie wykorzystywali głęboki sen okradanych ofiar. Ferajna białostocka miała kilka przednich specjalistów w tej dziedzinie. Jednym z nich był niewątpliwie Karol Gorbik, rocznik 1902.
  Oto jego krótkie, kryminalne dossier. Pierwszy kontakt Gorbika z wymiarem sprawiedliwości przypadł na rok 1921. Wówczas to niespełna 20-letni młodzian stanął prze Sądem Grodzkim i na krótko zagościł w więzieniu przy Szosie Baranowickiej. Do roku 1928 jeszcze pięciokrotnie trafiał w ręce policji i był przekazywany do dyspozycji prokuratora. Za kratki wędrował za różne kradzieże, nie zawsze popełnione na „sznifie”, ale było widać wyraźne, że najbardziej leżały mu właśnie nocne wyprawy
do domów nic nie przeczuwających mieszczuchów.
  Na początku marca 1928 r. Garbik, swoją ulubioną porą, odwiedził mieszkanie Stanisława Huptula przy ul. Modlińskiej 2. Wyniósł z niego różne klamoty na sumę blisko 1 tysiąca zł. Część skradzionych fantów policja znalazł u pasera Jana Ptaszyńskiego.
  W gmachu Sądu Okręgowego przy ul. Warszawskiej 63 i zainkasował kolejny wyrok – 2 lata pobytu w domu poprawy. Jednak wchodząca w życie amnestia skróciła amnestię o jedną trzecią. W więzieniu Gorbik zawarł znajomość z młodszym od siebie o kilka lat Zygmuntem Gryko, również złodziejem mieszkaniowym. Po wyjściu na wolność zaczęli działać razem. Pomagała im siostra Gorbika – Teresa, jako paserka, zaś informacji o bogatych białostoczanach dostarczała Eugenia Łukasiewiczówna, etatowa służąca.
  Ona też latem 1933 roku nadała złodziejom skok na mieszkanie swojego ostatniego pryncypała Hipolita Pragi. Szniferzy pofatygowali się pod wskazany adres w nocy z 8 na 9 lipca i mocno się obłowili. Lista strat przedstawionych policji przez poszkodowanego wyglądała następująco: 2 złote dewizki, 6 złotych pierścionków, 1 bursztynowa cygarnica, 12 platerowych łyżek, 6 belgijskich dukatów, a do tego jeszcze 1600 zł gotówki.
  Jakby tego było mało złodziejska parka jeszcze raz – we wrześniu odwiedziła Pragę. Tym razemstracił on tylko jeden złoty pierścionek i brylantową broszkę. Policja zaniepokojona wzrostem letnich kradzieży w mieście wzmogła czujność. Wiosna 1931 r. na skutek akcji agentów śledczych z ul. Warszawskiej spółka dwóch panów G. musiała ogłosić czasową upadłość. Gorbik i Gryko trafili bowiem do aresztu.
  W perspektywie mieli kolejny pobyt za kratkami. Rozprawa sądowa pracowitych szniferów i ich pomagierek odbyła się 13 czerwca 1931 rok. Sędziowie nie mieli wątpliwości, co do winy oskarżonych. Karol Gorbik skazany został na 4 lata więzienia, a Zygmunt Gryko zainkasował 3-letni wyrok. Obaj też stracili prawa obywatelskie na osiem lat. Z kolei Teresa Gorbikówna i Eugenia Łukaszewiczówna miały zagwarantowany rok paki.
  Dla zgromadzonej na rozprawie publiczności , składającej się głównie z przedstawicieli białostockiego półświatka, Gorbik dał specjalne przedstawienie. Jak zanotował sprawozdawca sądowy „Dziennika Białostockiego”: „dostał ataku konwulsyjnego i padł nieprzytomny”. Sędzia przerwał odczytywanie wyroku i wezwał obecnego na sali lekarza więziennego Andrijewskiego. Ten „udzielił skazanemu pomocy”. Jakby cwany blatniak jej rzeczywiście potrzebował.

Włodzimierz Jarmolik

Strajk generalny z 1895 roku

 

   W 1895 roku w Białymstoku i okolicach miał miejsce strajk generalny. Stanęły wszystkie fabryki. Doszło do starć z kozakami. Tak białostocki strajk opisywała konspiracyjna gazeta wydawana przez PPS, “Przedświt”:

“Białystok. Strajk powszechny przeciwko wprowadzeniu nowych książeczek obrachunkowych. Białystok podług „Kraju” (1894, nr 30) posiadał: 42 fabryki sukna, 55 fabryk towarów wełnianych, 5 fabryk wyrobów jedwabnych i 1 kapeluszy, liczył podówczas ludności 80 000. Przyczyny ruchu według pism partyjnych przedstawiają się, jak następuje:

Przeszło 3 lata temu rząd zaprowadził obowiązkowe dla wszystkich robotników fabrycznych książeczki obrachunkowe. Wywołały one wszędzie protesty robotników, ale żandarmerii udało się opór przełamać dzięki temu, że zaprowadzono je powoli i stopniowo, nie zaś od razu wszędzie, a skutkiem tego robotnicy nasi nie odpierali ich całą masą, zbiorowo. Protest ograniczał się do miejscowych zatargów w każdej pojedynczej fabryce i mógł być łatwo stłumiony. Ale w Białymstoku wszyscy robotnicy od razu zajęli względem książeczek postawę tak stanowczą, że władze tu musiały się chwilowo cofnąć. Dopiero w sierpniu r. b. rozpoczęto na powrót usiłowania, by robotników białostockich zmusić do przyjęcia książeczek. Grodzieńska inspekcja fabryczna zatwierdziła ostatecznie ich wzór, kazała je wydrukować i rozesłać do fabryk, aby wszyscy robotnicy bezwarunkowo zostali w nie zaopatrzeni. Na wiadomość o tym zawrzało wśród robotników w Białymstoku i okolicznych osadach fabrycznych. Jednogłośnie zdecydowano się pod żadnym pozorem książeczek tych nie przyjmować.

Dla wyjaśnienia pobudek, jakie kierowały robotnikami, rozpatrzmy treść książeczek. Najważniejszą ich częścią są rubryki dla zapisywania warunków najmu i regulaminu danej fabryki oraz do notowania wypłat i kar. Najwięcej napsuło krwi robotnikom umieszczanie w książeczkach wyciągów z ustawy fabrycznej. Najbardziej zwracają na siebie uwagę §§ 105 i 106. Pierwszy z nich mówi, że fabrykant ma prawo zerwać umowę już wskutek hardości robotnika, drugi – pozwala robotnikowi żądać zerwania umowy dopiero wskutek pobicia i ciężkich zniewag ze strony fabrykanta. Dalej uderzają w oczy przepisy o karach, które fabrykant może samowolnie nakładać na robotnika. Wreszcie idą wyjątki z kodeksu karnego o karach za takie przestępstwa jak zmowa, strajk, odejście od roboty itd. Robotnicy – widząc pod tym wszystkim podpisy członków komisji fabrycznej, inspektora i największych fabrykantów białostockich, widzieli w ustępie o karach za strajki manewr dla odstraszenia ich od zmów, bardzo częstych w Białymstoku.

Jeżeli można powiedzieć, że książeczki obrachunkowe są faktycznie usankcjonowaniem niewolniczej zależności robotników od kapitalistów, to wszakże pewna część robotników widziała w nich po prostu zapowiedź przywrócenia pańszczyzny w najliteralniejszym tego słowa znaczeniu. Utwierdzało to ich tym bardziej w oporze, a okoliczni chłopi, którzy dawali strajkującym wiele dowodów sympatii i dzielili się z nimi żywnością, podtrzymywali ich w tym mniemaniu. Wielu chłopów zresztą wypowiadało pogląd, że pańszczyzna robotników fabrycznych będzie wstępem do przywrócenia jej i na wsi. We wtorek 20 sierpnia stanęła pierwsza fabryka – Kommichau, zatrudniająca 256 robotników. W sobotę od rana stanęła fabryka kapeluszy Brauneck i Fossa. W ciągu tegoż tygodnia robotnicy wszędzie poodbierali z fabryk paszporty, gdyż rozniosła się pogłoska, że mają je poprzyszywać do książeczek. 25 sierpnia została wydana odezwa Białostockiego Komitetu Robotniczego PPS. W poniedziałek 26 sierpnia stanęły wszystkie fabryki i warsztaty w Białymstoku i okolicy. W niedzielę już przybył gubernator grodzieński wraz z żandarmami i inspekcją fabryczną. Nic nie wskórał. We wtorek rano (27) została rozklejona jego odezwa. W nocy z wtorku na środę nasi porozklejali proklamację tak mocno, że salcesony do 10 rano byli zajęci jej wyskrobywaniem. Dwa słupy latarniane z tego powodu wyciągnięto i zaniesiono do policmajstra. Wrażenie nasza odezwa zrobiła bardzo dobre. Wojska sprowadzają coraz więcej. W paru miejscach kozacy bili strajkujących. Aresztowanych po paru dniach wypuszczono na wolność.

Warto przytoczyć parę szczegółów z działalności władz. Z początku były one dość pewne swego. Do Brauneck i Fossa przyszedł w sobotę 24 sierpnia inspektor fabryczny i kazał rozpalić ogień pod kotłem, zapewniając, że robotników sprowadzi. Przedwczesnej obietnicy nie mógł dotrzymać, ogień musiano zgasić. Gubernator zaraz po przyjeździe rozmawiał z robotnikami, rezultatem „rozmowy” było aresztowanie 2 robotników, których zresztą musiano wkrótce puścić. W poniedziałek 26 sierpnia fabrykant Kommichau wskazał 6 swoich robotników jako hersztów; żandarmi sprowadzili ich do kantoru i zmusili ich do wzięcia książeczek, sądząc, że za „hersztami” pójdzie i reszta; robotnicy ci, którym towarzyszyły i zachęcały do wytrwania ich żony, od razu oświadczyli, że chociaż pod przymusem wezmą książeczki, to jednak do roboty nie pójdą; tak się też i stało. Do fabryki Brauneck i Fossa sprowadzono gwałtem 12 robotników i – kazano im pracować… pod dozorem policji; i to oczywiście pomóc nie mogło, tym bardziej, że zwykle w fabryce tej pracuje 180 ludzi, których policja przy wymuszonej pracy wszystkich już nie byłaby w stanie dopilnować. Po doświadczeniu z pierwszej „rozmowy” z gubernatorem robotnicy w żadne pertraktacje nie chcieli z nim się wdawać, słusznie obawiając się aresztowania „rozmawiających”: dwukrotne zapraszania do „rozmowy” (przed fabrykami Kommichau i Wieczorka) spełzły na niczym. W fabryce Wieczorka, która miała pilny obstalunek dla kolei, władze pozwoliły 60 robotnikom pracować bez książeczek. W ogóle strajk sprawił ogromne wrażenie na władzach. Oficerowie wojsk przyprowadzonych pouciekali ze swych mieszkań prywatnych do koszar. Miejscowy naczelnik żandarmerii w domu prawie nie bywał, nocował niekiedy na dworcu kolei, schudł i zmizerniał do niepoznania.

W Choroszczy, pod Białymstokiem, gdzie strajkowano również powszechnie, robotnikom pomagała ta okoliczność, że ogromna ich większość posiada tam własne domki i ogródki. Zresztą sporo strajkujących poszło tutaj na robotę do chłopów, którzy, jak zaznaczyliśmy, bardzo sympatycznie traktowali ich. Była w tej osadzie i bójka z kozakami – w czasie odwiedzin gubernatora. Wszedł on do jednej z chałup, za nim pewna część tłumu robotniczego z ulicy, po czym – kozacy. Reszta tłumu, widząc kozaków, wywnioskowała, że ci będą bić znajdujących się w chałupie i rzuciła się na kozaków.

Białystok w czasie strajku wyglądał oryginalnie, jak nam pisze jeden z korespondentów. „Miasto zwykle dość ruchliwe, z kominów fabrycznych zawsze unoszą się kłęby dymu, a teraz… pustki, cicho wszędzie, tylko raz po raz rozlega się stuk podków o bruk miejski, to kozackie patrole… Mongolskie, ogorzałe twarze ciekawie oglądają miasto i budynki; jako wojsko nieregularne, jadą uzbrojeni niejednakowo: u jednego w ręku tylko nahajka, u drugiego sterczy ponad głową wysoka pika; jadą jak kto chce, każdy siedzi na siodle inaczej do swego sąsiada i w pozie swobodnej, nie zaś jak wymusztrowany żołdak nowoczesny. Doprawdy, zdaje się, jakby wróciły czasy tatarskich najazdów”.

Już w poprzednim numerze „Przedświtu” zaznaczyliśmy, że proklamacja PPS została przez ludność robotniczą przyjęta bardzo dobrze. Rozpowszechniono ją nader starannie, a oprócz egzemplarzy rozklejonych rozrzucono ją w wielkiej ilości po podwórzach zamieszkanych przez robotników. „Proklamacje” rządowe spotkało inne przyjęcie: w wielu miejscach zrywano je i niszczono. Pierwsza z nich, pochodząca od inspektora fabrycznego, nakazywała powrót do roboty na dzień 26 sierpnia. Druga – gubernatora – datowana z 26 sierpnia – rozkazywała to samo, ale już na dzień 28 sierpnia. Ostatnia straszyła robotników § 273 kodeksu karnego, który brzmi: „Jeżeli kilka osób bez wszelkiego jawnego powstania (sic!) lub oporu władzom ustanowionym przez rząd – zmówi się w celu niewykonywania jakiegokolwiek rozporządzenia tych władz lub uchylania się od spełniania jakiegokolwiek obowiązku państwowego lub społecznej – to za to hersztowie i podżegacze ulegają pozbawieniu pewnych szczególnych praw i przywilejów i więzieniu od roku i 4 miesięcy do 2 lat; inni zaś – więzieniu od 4 miesięcy do roku i 4 miesięcy”.

Komisjonerzy rozesłali do swych odbiorców ogłoszenie gubernatora na dowód, że nie mogą wypełnić zamówienia. Z manewrów odwołano 2 bataliony piechoty, a kilka sotni kozaków rozbiło obóz pod miastem. Olbrzymie rozmiary strejku (w tym czasie liczbę strajkujących podawano na 26 tysięcy) przejęły strachem najeźdźców: oficerowie poopuszczali swe mieszkania w mieście i przenieśli się do koszar, a żandarmi w głos oburzali się na „naczalstwo”, że nie sprowadzono więcej wojska. Wszystkich aresztowanych wypuszczono, a policmajster ogłosił, że robotnicy, jeśli chcą, mogą się zebrać. Zebranie odbyło się 2 września za miastem koło Skorup; przyszło z górą tysiąc robotników, przyjechał też policmajster z inspektorem i zaczęli dowodzić, że w tych książeczkach nic złego nie ma; z tłumu odpowiedziano im, że jeśli tak dobrze, to niechaj pan policmajster sam do roboty idzie.

Fabrykanci ze swej strony też starali się przyciągnąć robotników do roboty różnymi obietnicami. Tak Kommichau obiecywał pozmieniać u siebie niektóre punkty tabeli z karami; Rozental z właściwym sobie sprytem obiecywał spuścić 30 procent (!) z tych książek, a na resztę podpisać się tylko i można nie brać; Charam okazał się jeszcze dowcipniejszym i proponował robotnikom z nim piśmienną umowę u notariusza, że prawa wypisane w książeczce nie będą do nich stosowane (sic!) itd., itd.

Księża, jak zwykle, też nie pozostali w tyle. Proboszcz w Choroszczy przejął się tak mowami gubernatora i inspektora, że tuż za nimi zaczął z zapałem przemawiać do robotników przeciw strajkowi; nie dokończył jednak, gdyż kazano mu pilnować swego kościoła i do strajku się nie mieszać, przy czym posypały się nań przekleństwa, a podobno i coś gorszego. Dziekan białostocki Wilhelm Szwarc w niedzielę (1 września) też wystąpił z kazaniem przeciw strajkującym.

Wszystko to jednak nie skutkowało. Postanowienie robotników było tak silnym, że mógł je złamać jeden tylko wróg – głód. A ten, wobec niemożności przy naszych stosunkach politycznych należytego pieniężnego poparcia strajkujących z innych punktów, nie kazał na siebie długo czekać. Po 2 tygodniach strajku głód zaczął się dotkliwie dawać we znaki rodzinom robotniczym. Przyspieszył go jeszcze rząd, nakazując zamknąć wszystkie lombardy na cały czas strajku. Przy tym zaczęły się na nowo areszty: 2 września aresztowano 5, a 8 – 9 robotników.

W nocy z 7 na 8 września została rozrzucona i rozklejona druga odezwa Białostockiego Komitetu Robotniczego PPS.

Poczynając od poniedziałku 9 września pod naciskiem głodu zaczęto częściowo powracać do pracy. W Choroszczy i kilku innych fabrykach trzymający się jeszcze solidarnie robotnicy chcieli zakończyć strajk uzyskaniem podwyżki płacy.

Wkrótce po strajku wypuszczono wszystkich aresztowanych, lecz następnie aresztowano stolarza Piecha z fabryki Kommichau i włościanina ze wsi Jarówki.

Udział partii, oprócz wydania 2 odezw, wyraził się tym, że CKR, pomimo szczupłości swoich środków, udzielił Komitetowi Białostockiemu subsydium w ilości 125 rb.

Stronę organizacyjną wyjaśniają 2 powyższe wyjątki z listów 2 ówczesnych członków CKR. W pierwszym z dn. 12 IX S. W. pisze:

„»Nasi« w Białymstoku zajęli takie stanowisko: strajk bądź co bądź nie zmusi rządu do ustąpienia z książeczkami, wobec jednak ogólnego podniecenia i gotowości do strejku bezwarunkowo BKR nie mógł pozostać w tyle i musiał podjąć te roboty, które by: 1) wlały w cały ten ruch więcej świadomości politycznej i nienawiści do rządu całego, a nie urzędników tylko (jak to niektórzy z robociarzy myśleli), 2) wskazały na potrzebę stałej walki z rządem w szeregach PPS i pod jej sztandarem. Rozumie się, nie wszystko jeszcze w tym względzie zrobione prawdopodobnie puścimy jeszcze po skończeniu się strajku specjalny flugblat 2-4-stronicowy. Głupio tylko, że powracają do roboty częściowo, a nie wszyscy razem; inne by to wywarło wrażenie na wszystkich i na rząd. Ja pewien czas, wnioskując z zacięcia się robociarzy, myślałem, że strajk może się skończy wyludnieniem się Białegostoku; tak ludziska wynosili się stamtąd; przyjeżdżający z Rosji kupcy z zamówieniami (teraz właśnie zaczyna się sezon), widząc co się dzieje, jechali albo do Łodzi, albo też do Rosji, fabrykanci za łby się z rozpaczy brali, a Kommichau miał się gdzieś wyrazić, że jeżeli strajk potrwa jeszcze tydzień, to Białystok upadnie!”.

Drugi członek CKR (M.-2) pisze dn. 7 IX:

„Nigdyśmy tu nie byli silni. Robota szła słabo, bez dobrego kierownictwa i temperamentu kongresowiaków. No i ciemnota większa. Pomiędzy robotnikami zawsze istniała, jak się nasi wyrażają »ahrynalna partia«, która świadomie wrogo do »kwestii socjalnej« się odnosiła i twierdziła, że przeszkadza ona zdobyczom robotniczym. Przemysł tu półeuropejski, typ miasta małomiasteczkowy… Strajk jest najzupełniej żywiołowym z dodatkiem przesądów, strachów pańszczyźnianych i najzupełniejszego niezrozumienia rzeczy. Nasi robociarze stali na razie przeciwko awanturze, tłumacząc, że książeczki praw nie zmienią, i tylko potem poszli za ruchem. Tłumaczy to zarazem nasze stanowisko: nie mogliśmy ostro wypowiedzieć się »za« i ograniczyć się musimy do tłumaczenia zjawisk”.

(Opr. Edward Horsztyński/

Tu możesz zabrać swoje dzieci. Atrakcja na Starosielcach będzie rozbudowana.

Ul. Szkolna nie będzie kojarzyć się tylko z byłym kandydatem na prezydenta, którego popularność w internecie nie słabnie. Centrum rekreacyjno-sportowe, które tam się znajduje zostanie rozbudowane o linarium i park trampolin. Obecnie znajduje się tam siłownia pod chmurką, szachownice i plac zabaw. Miasto szuka wykonawcy dokumentacji projektowej, a następnie prac budowlanych.

 

W ramach inwestycji przy ul. Szkolnej zostaną zrealizowane następujące prace: budowa linarium i parku trampolin, rozbudowa street workoutu, budowa nowego ogrodzenia i utwardzenie nawierzchni, wykonanie zdroju ulicznego. Wykonawca dostarczy i zamontuje altanę, ławki, kosze na śmieci, stojaki na rowery. Będą urządzone trawniki, nasadzone drzewa i krzewy. Zostanie rozbudowana instalacja oświetleniowa, a teren – objęty monitoringiem. Wykonawca od dnia podpisania umowy będzie miał 50 dni na opracowanie dokumentacji projektowej i 120 dni na wykonanie robót budowlanych.

 

Gdy inwestycja na Szkolnej będzie skończona, to będzie to kolejne takie miejsce na mapie w Białymstoku. Warto tutaj nadmienić, że takich miejsc, gdzie cała rodzina może spędzić czas jest w mieście niewiele. Nie licząc galerii handlowych, gdzie jest na przykład ścianka wspinaczkowa, to miejskich atrakcji dla całej rodziny ciągle jak na lekarstwo. Obecnie rodzicie z pociechami mogą wybrać się na przykład na wielki plac zabaw na Plantach czy też stawy na Marczukowskiej. Jest jeszcze ZOO oraz “Balaton” na Wygodzie.

Oto dawne, podlaskie zwyczaje na Wielkanoc. Czy przetrwały?

Za 10 dni będziemy mieli Wielkanoc. Na Podlasiu istnieje wspaniała tradycja malowania pisanek. Dawniej nie tylko barwiło się jajka na jednolite kolory, lecz tworzyło się na skorupce prawdziwe małe dzieła sztuki! Czy dziś ta tradycja gdzieś jeszcze przetrwała? Trudno powiedzieć. Wciąż jednak można w internecie znaleźć zapisy na różnorakie warsztaty zdobienia pisanek, na których można nauczyć się techniki pokrywania jajek na różne sposoby. Jednym z popularniejszych sposobów jest także tworzenia “kraszanki” czyli farbowania jajek przy pomocy łupin z cebuli. W ten sposób wszystkie jaja mają intensywny czerwony kolor. Dodatkowo można wtedy na nich wydrapać różne wzorki. Warto zaznaczyć, że w podlaskiej tradycji nie robiono tego tylko dla zabawy. Każdy wzór coś konkretnego symbolizował.

 

Nie zapomnijmy jeszcze o kolejnych zwyczajach polewania wodą w drugi dzień świąt. Ten zwyczaj także zanika – gdyż polewanie ludzi w miastach skończyłoby się odpowiadaniem za chuligański czyn. Jak jest na wsiach dziś? Na wielu podtrzymuje się tą tradycję, która oczywiście jest skierowana na polewanie kobiet. Młodzi kawalerowie dawniej polewali wodą panny. Ta, która została oblewana najczęściej – była uznawana za najładniejszą i mającą największe powodzenie. Jeżeli, któraś nie została oblana, to była to dla niej prawdziwa obraza. Wierzono, że zostanie takowa starą panną. A na wsi takie życie było koszmarem. Stare panny musiały pomagać w wychowywaniu dzieci rodzeństwa, a także im gotować, sprzątać i prasować. A gdy się nie lubiły z bratową to już w ogóle nie było wesoło… dlatego też starym zwyczajem młode dziewczyny na wszelki wypadek nie powinny unikać polewania wodą.

Sienkiewicza 40-44.Majątek rodziny Baraszów

 

  Dziś trzecia część historii obszaru położonego między dzisiejszymi ulicami Warszawską, Sienkiewicza i Ogrodową, który w 1897 r. uwiecznił na zdjęciu Józef Sołowiejczyk, przygotowując album widoków miasta – prezent władz Białegostoku dla cara Mikołaja II w czasie jego wizyty.
  Wiemy już, że początki tego terenu możemy śledzić od początku XVIII w., gdy został on nadany przez Stefana Mikołaja Branickiego miejscowej parafii katolickiej.
  Na początku XIX w. posesję wydzierżawili pruscy urzędnicy Kirhoff i Scholle, z których drugi zbudował w narożniku ówczesnych ulic Bojarskiej i Wasilkowskiej murowany parterowy dom.
  Następnymi właścicielami domu i dzierżawcami placu były rodziny de Sempigni oraz Korybut-Daszkiewiczów, a od 1871 r. supraski kupiec Karol Robert Zende.  Zende traktował majątek w  narożniku ul. Aleksand rows- kiej i Mikołajew skiej jako źródło dochodów.
  Najpierw w 1874 r. wynajął swoją własność fabrykantowi Alfonsowi Altowi, ale jeszcze tego samego roku spisał nowy kontrakt dzierżawny z białostockim kupcem Jankielem Baraszem, któremu ostatecznie 19 stycznia 1877 r. odsprzedał nieruchomość. Według aktu kupna-sprzedaży, na  gruncie dzierżawionym od parafii stał wciąż tylko murowany parterowy dom pamiętający czasy Jana Scholle.
  Nabywca, Jankiel Barasz, był szczególnie zainteresowany tym majątkiem, gdyż w bliżej nieznanym czasie nabył sąsiednią nieruchomość pozostającą w posiadaniu rodziny Bielawskich, scalając obie działki w 1877 r. Baraszowie to jedna z najstarszych i najbogatszych białostockich rodzin żydowskich.
  Już w 1810 r. przy ulicy Małej Gumiennej, czyli przy dzisiejszej ul. Spółdzielczej, nieruchomości posiadali Josel i Bejrach Barasz, zaś w 1825 r. wykaz właścicieli kramów funkcjonujących w tzw. „starych rzędach”, jak określano wówczas lokale handlowe w ratuszu, odnotowuje Szlomę Josela Barasza handlującego skórami oraz Icka Barasza, handlarza drobnymi towarami.
  Interesujący nas w tym momencie Jankiel Barasz był synem Jowela i Sory Baraszów. Jowel zmarł przed 1862 r., tego bowiem roku jego spadkobiercy dokonali podziału między siebie pozostałego po nim spadku.   Z zachowanego aktu podziału możemy wnioskować, że już wówczas rodzina Baraszów dysponowała pokaźnym majątkiem w Białymstoku, w tym dwoma domami – drewnianym i piętrowym murowanym – przy ul. Wasilkowskiej (ul. Sienkiewicza 16), murowanym parterowym domem przy ul. Lipowej oraz sklepem we wspomnianych „starych rzędach” pod  nr 21. W 1862 r.
  Jankiel Barasz określony został jako kupiec 3 gildii, a w wyniku podziału spadku otrzymał na własność murowany piętrowy dom przy ul. Wasilkowskiej. Bracia Jowela, Icko i Mowsza, otrzymali – pierwszy z nich dom przy ul. Lipowej, natomiast drugi drewniany dom przy ul. Wasilkowskiej.
  W kolejnych dekadach Jankiel osiągnął najwyższą pozycję majątkową, znacznie rozbudowując majątek, m.in. o kolejny dom przy ul. Wasilk owskiej oraz nieruchomości w Wasilkowie, gdzie założył fabrykę włókienniczą.
  Do listy zakupionych majątków należy także dodać nabytą w 1877 r. omawianą działkę na  rogu ówczesnych ul. Aleksandrowskiej i Mikołajewskiej.  Jankiel Barasz żonaty był z Bejlą Hindą, z którą miał pięcioro dzieci: Efroima Fiszela (ur. 1840 r.), Gołdę (ur. 1844 r.), Kiwę (ur. 1846 r.) oraz bliźnięta Mowszę i Icka (ur. 1847 r.). Zmarł 3 sierpnia 1891 r. uprzednio zapisując testamentem interesujący nas majątek najmłodszemu synowi, Ickowi (Izaakowi) Baraszowi, pozostały zaś spadek sądownie podzielono między wdowę i resztę potomków.
  W  posiadanie nieruchomości Izaak Barasz został sądowo wprowadzony w lutym 1892 r., a już 3 marca tego roku przekazał ją w dzierżawę niemieckiemu kupcowi Adolfowi Gielichowi na okres 5 lat. W tym czasie na  posesji na rogu ul. Aleksandrowskiej i Mikołajewskiej stał wciąż tylko murowany parterowy dom zbudowany przez Jana Scholle.
  Kontrakt zawarty z Gielichem zakładał, że nowy zarządca będzie mógł wznosić na działce nowe budynki. Zapis ten Gielich wykorzystał bardzo szybko, gdyż już w czerwcu 1892 r. na omawianej nieruchomości
stała nowo zbudowana murowana kamienica, usytuowana w pierzei ul. Mikołajewskiej.
  Kamienica ta położona była bliżej starego domu i skrzyżowania ul. Aleksandrowskiej i Mikołajewskiej. Na początku 1895 r. Barasz zwrócił się do białostockiego dziekana ks. Wilhelma Szwarca z prośbą o zgodę na wykupienie pozostającego wciąż w dzierżawie placu.
  Ustalenia władz duchownych i państwowych trwały do września 1896 r. Stosowny akt kupna-sprzedaży zawarto 23 października 1896 r. Izaak Barasz nabył grunt o powierzchni 506 sążni kw., na którym stały należące do kupującego budynki: murowany parterowy dom stojący frontem do ul. Aleksandrowskiej, dwa murowane budynki piętrowe oraz mniejsze obiekty o charakterze gospodarczym (spichlerz, chlew itp.).   Oznacza to, że pomiędzy 1894 a 1896 r. Barasz wybudował na posesji kolejny piętrowy dom mieszkalny, ustawiony w bezpośrednim sąsie- dztwie wcześniejszego obiektu, również w pierzei ul. Mikołajewskiej.   Stan ten został uwieczniony na wspomnianym zdjęciu Józefa Sołowiejczyka. W  tym czasie w jednym z budynków działał zakład tkacki Izaaka Barasza. Pozostałe domy były wykorzystywane jedynie w celach mieszkalnych. O dalszych losach posesji między ulicami Sienkiewicza, Warszawską i Ogrodową opowiem za tydzień

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Nowa atrakcja turystyczna nad Biebrzą już czeka!

Podlaskie rozwija się pod kątem kolejnych miejsc turystycznych. Nie od dziś wiadomo, że mamy czym się pochwalić – parki narodowe, parki krajobrazowe, puszcze i mokradła. To wszystko umownie można zwiedzać, w praktyce jednak trzeba wiedzieć gdzie. Dlatego przybywa nam kolejnych kładek edukacyjnych. Tym razem pojawiła się taka nad Biebrzą w okolicach miejscowości Jałowo oraz Nowy Lipsk.

 

Kładka ma 6 kilometrów długości, a do tego jedną przeprawę promową taką jak w Śliwnie i Waniewie. Po drodze będziemy szli przez bagna mijając mchy i różne rzadkie gatunki roślin. Cała trasa składa się z trzech odcinków. Jak tam dojechać? Ścieżka znajduje się w powiecie augustowskim. Musimy dojechać do miejscowości Nowy Lipsk. Najłatwiej będzie, gdy pojedziemy przez Sokółkę, Dąbrowę Białostocką i Lipsk. Oprócz kładki napotkamy po drodze wyspę mineralną, a także wiatę.

 

Wędrówka okolicami rzeki Biebrzy może być fascynująca dla wszystkich tych, którzy cenią sobie ciszę, spokój i bliskość natury. Biebrza zaczyna się tuż przy granicy Polski i Białorusi, zaś kończy się na rozlewiskach w okolicach Wizny wpadając do Narwi. Jej długość to 165 km.

fot główne: Wojsyl / Wikipedia

Południowe Podlasie powinno połączyć się z północnym, a Łomża z Mazowszem?

20 lat temu rząd Jerzego Buzka wprowadził nowy podział terytorialny kraju. Z mapy zniknęło 49 województw, a w ich miejsce pojawiło się 16. W tym Podlaskie, które zlepione zostało z Białostocczyzny, Ziemi Łomżyńskiej oraz Suwalszczyzny. Mało kto pamięta, że eksperci ustalili, że dla Polski najlepiej będzie gdy będzie składać się z 10-12 województw. Politycy jednak nie mogli się z tym pogodzić i między sobą wynegocjowali właśnie 16 województw. Po 20 latach już wiemy, że Buzkowi nie wyszły reforma zdrowotna (nie ma już Kas Chorych), reforma edukacyjna (nie ma już gimnazjów), reforma emerytalna (praktycznie nie ma już OFE), ale też reforma administracyjna. Niestety chyba niewiele można z tym zrobić.

 

Spójrzmy na to z perspektywy Podlaskiego. Przyłączenie południowego Podlasia do Lublina, a północnego do mazowieckiej Łomży sprawiło, że obie strony czują się poszkodowane. Łomża jest pomijana przy największych inwestycjach, gdyż to Białystok jest stolicą województwa. To tutaj znajdują się wszystkie ważniejsze urzędy czy instytucje. Białystok natomiast nie jest nawet z Łomża solidnie połączony. Nie da się tam dojechać pociągiem. Zaś dojazd samochodem nie jest specjalnie komfortowy. Oba miasta nie są ze sobą kulturowo związane. Od zawsze były po dwóch różnych stronach granic.

 

Głównym miastem południowego Podlasia są Siedlce. Jest tez Biała Podlaska, Łuków i Radzyń Podlaski. Tereny te dawniej należały do Księstwa Warszawskiego, a w 1816 roku roku przekształcone zostały w województwo podlaskie. Dlaczego po reformie Buzka “zagrabiono” je na rzecz Mazowsza? Warto też przypomnieć, że historyczne Podlasie to także miasta Korony Polskiej – Drohiczyn, Mielnik czy Granne – leżące na szczęście w naszym województwie. Niewątpliwie brakuje tu uzupełnienia o Siedlce i Białą Podlaską.

 

Zabrać podlaskie ziemie lubelskiemu i mazowieckiemu, oddać Łomżę Mazowszu i co dalej? Przesunięcie granic województwa we właściwe miejsca byłoby jednak tylko uporządkowaniem historii. Z perspektywy mieszkańców Łomży, Białej Podlaskiej czy Siedlec nie miałoby to żadnego sensu, a jedynie utrudniłoby życie. Wszystko przez odległości – między Łomża a Białymstokiem jest 80 km, zaś miedzy Łomżą a Warszawą prawie 2 razy tyle. Biała Podlaska do Lublina ma 120 km, do Białegostoku 140 km. Siedlce do Warszawy prostą drogę i niecałe 100 km. Do Białegostoku natomiast 150 i to gorszą drogą. Pociągiem też nie lepiej. Ściana wschodnia kompletnie nie jest ze sobą skomunikowana. Do Lublina nie dojedziemy przez Czeremchę i Siedlce lecz przez Warszawę i Siedlce. Podobnie do Białej Podlaskiej. Ta miejscowość również nie ma lepiej z połączeniem do Lublina.

 

Przywrócenie dawnych granic nie miałoby sensu. Dlatego też musimy porzucić marzenia o powrocie wielkiego, historycznego Podlasia na rzecz ciężkiej pracy na to, byśmy nie byli takimi biedakami. Nie będzie to jednak takie łatwe. Mimo wspaniałych walorów turystycznych – nie przyjeżdża do nas tyle osób co choćby w biedne, podkarpackie Bieszczady. Pensje w naszym regionie względem innych są żenująco niskie. Najbliższe lotnisko jest pod Warszawą. Jedyne co mamy to jedną szybką drogę ekspresową i komfortowe połączenie kolejowe również z Warszawą. Niezbyt wiele jak na 20 lat istnienia województwa podlaskiego. Wystarczająco jednak, by stąd uciec na zawsze jeżeli natrafi się dobra okazja.

fot główne: Facebook – Nowy Podział Administracyjny Polski (koncepcja podziału na 10 województw

Lotnisko na Krywlanach nie wystartuje? Nie można wycinać drzew.

Niestety nie mamy dobrych wieści. Lotnisko na Krywlanach w tym roku może nie wystartować. Jedyna szansa to zima 2019, a to scenariusz bardzo mało realny.

 

Od dziesiątek lat dyskutowano na zmianę o lotnisku w Białymstoku oraz o porcie regionalnym w województwie Podlaskim. Kiedy wreszcie Tadeusz Truskolaski podjął męską decyzję, że trzeba kończyć dyskusję tylko robić przycisnął opozycyjnych radnych PiS i przeforsował odpowiednie uchwały. Radni poprzedniej kadencji byli “za, a nawet przeciw”. Krytykowali Truskolaskiego, ale gdy przyszło do głosowania to dali mu zielone światło. Potem kolejne dyskusje trwały nad tym czy przyjąć dodatkowe pieniądze od województwa podlaskiego. Znów były jakieś dyskusje, ale finał był szczęśliwy i przed wyborami wybudowano pas startowy na Krywlanach z opcją, że w przyszłości jest szansa na więcej.

 

Kolejnym etapem potrzebnym do uruchomienia lotniska jest pozytywna decyzja Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Zanim jednak taka zapadnie musi nastąpić certyfikacja, którą się otrzyma po spełnieniu pewnych warunków. ULC będzie musiało dać wytyczne Białemustokowi – co trzeba zrobić, by start i lądowanie było na Krywlanach bezpieczne. Nikt nie ukrywa, że wiąże się to z wycinką fragmentu lasów w okolicy Krywlan. Problem w tym, że drzew nie można wycinać kiedy się chce, gdyż są one domem ptaków. Gdy trwa okres lęgowy, to żadne prace nie mogą być wtedy wykonywane. Ptaki muszą bez obaw doczekać wyklucia się z jaj potomstwa. Okres lęgowy większości gatunków trwa od 1 marca do 15 października. Oznacza to, że nawet jeżeli ULC wyda wytyczne, to ich realizacja może nie być możliwa w tym roku.

 

Dlatego też pierwszy samolot pasażerski najprawdopodobniej wyląduje w Białymstoku najwcześniej w 2020 roku. Oczywiście zakładając wariant optymistyczny, że Tadeusz Truskolaski namówi jakąkolwiek firmę, by chciała z Krywlan transportować ludzi na inne lotniska. Wariant pesymistyczny jest taki, że nikt taki się nie znajdzie, a lotnisko będzie służyć doraźnie biznesmenom i piłkarzom Jagiellonii, którzy z pewnością nie zawsze będą tłuc się autobusem przez całą Polskę np. do Szczecina czy Zabrza (lub za granicę) tylko klub wynajmie im czarter. Na lotnisku w Białymstoku nie wyląduje też Prezydent RP ani nikt z rządu. Gulfstream G550 potrzebuje dłuższego pasa.

 

Warto zaznaczyć, że niemalże podobne lotnisko powstaje w Suwałkach. Tam jednak podeszli do sprawy bardziej pragmatycznie niż w Białymstoku i port lotniczy będzie zawierał również część cargo. Dzięki temu nikt nie powinien mieć pretensji jeżeli o korzystanie z lotniska tylko przez czartery. Gorzej jeżeli nikt nie będzie również chciał korzystać z cargo. Ale to już temat na inny artykuł o potencjale gospodarczym regionu. Warto też przypomnieć, że radni PiS poprzedniej kadencji dając zielone światło Truskolaskiemu – mówili o potrzebie budowania lotniska regionalnego na Podlasiu. Podczas kampanii prezydenckiej Jacek Żalek krytykował natomiast Truskolaskiego za zbyt krótki pas startowy. Teraz, gdy zarówno w kraju jak i w samorządzie województwa podlaskiego władze ma PiS – lokalni politycy tej partii jakoś milczą w sprawie lotniska regionalnego.

Kiedy kładka Śliwno-Waniewo znowu będzie działać? Nie wiadomo czy w tym sezonie!

Kładka łącząca Śliwno i Waniewo nad rozlewiskami Narwi od wypadku została zamknięta do odwołania już 3 tygodnie temu. Niestety nie mamy dobrych wiadomości dla zwiedzających – trudno jest nawet oszacować ile czasu może potrwać taki stan. Wszystko dlatego, że po wypadku Policja prowadzi śledztwo w tej sprawie. Musi przesłuchać wiele osób, które wówczas znajdowały się albo w pobliżu albo wpadły do wody. Dopiero po wykonaniu tych czynności zapadnie decyzja czy ktoś usłyszy zarzuty. Kładka zostanie najprawdopodobniej otwarta ponownie, gdy śledztwo wykaże przyczynę zdarzenia. O ile wyjdzie, że platforma do przeprawy nie zawiniła.

 

Nie jesteśmy ekspertami, ale zanim doszło do wypadku byliśmy na tej kładce. Platforma, która się wywróciła wyraźnie różniła się od pozostałych trzech. Tamte były wielkie, masywne i bardzo stabilne – można było nawet po nich skakać i bujać na boki. Natomiast ta, która się wywróciła była krótka, lekka i prawdopodobnie źle skonstruowana. Bowiem niezależnie ile osób się na niej znajdowało przechylała się na prawy bok. Dlatego podczas przeprawy trzeba było stawać na niej równomiernie po obu stronach. Z relacji świadków wynika, że w momencie felernej przeprawy na platformie znajdowało się kilka osób.

 

Jeżeli również śledztwo wykaże wadę konstrukcyjną, to władze Narwiańskiego Parku Narodowego będą musiały poprawić jej działanie. Warto tu dodać, że to te same promy, które były przed remontem. Wówczas jednak nie było problemu z krótką przeprawą. Zatem dlaczego po remoncie się pojawił? Tego dowiemy się zapewne jeszcze w tym roku. Jednak szanse na otwarcie przeprawy w tegoroczną majówkę są nikłe. Nie wiadomo czy w ogóle będzie można tam się przejść w tym sezonie letnim.

Modlitwę łączyli z wysiłkiem, wycieczka rowerowa

Rowerzyści odetchną z ulgą. Kierowcy na wiejskiej drodze urządzili sobie “autostradę”.

Już w przyszłym roku rowerzyści bezpieczniej będą mogli dojechać do miejscowości Wólka za Juchnowcem Kościelnym. 31 października 2019 roku powinna być gotowa ścieżka rowerowa. Dotychczas kierowcy jednośladów mogli jechać tylko drogą asfaltową. Problem w tym, że na tym odcinku kierowcy urządzili sobie “autostradę” omijając drogę krajową nr 19. Wszystko przez to, że tam znajduje się odcinkowy pomiar prędkości.

 

I tak do tej pory rowerzyści jechali drogą, a za plecami mieli pędzące samochody. Każdy, kto jechał główną drogą wie jak bardzo jest to nieprzyjemne i niebezpieczne. Teraz na szczęście będzie ścieżka rowerowa, ale warto sobie zadać pytanie – czy można przymykać oczy na pseudo “autostradę”, która tam funkcjonuje. Nawet nawigacja Google sugeruje, by do Bielska Podlaskiego jechać właśnie tą drogą, a nie krajową 19.

 

Chociaż dziewiętnastka nie jest w złym stanie, to jadąc nią – współuczestniczymy w ruchu z TIR-ami, a także musimy pilnować prędkości bo od miejscowości Zwierki do Zabłudowa panuje odcinkowy pomiar ruchu. System rejestruje nasz przejazd na początku odcinku oraz na końcu. Jeżeli średnia prędkość przekroczy 90 km/h – dostaniemy mandat. Natomiast na trasie Białystok – Juchnowiec – Ploski – kierowcy uprawiali “hulaj dusza piekła nie ma”. Jedyne ograniczenia były w Śródlesiu oraz w Lewickich – gdzie znajdują się wyspy zwalniające.

 

Sytuacja częściowo się rozwiążę, gdy powstanie ekspresowa dziewiętnastka. Jednak nie stanie się to prędko. Do tego czasu warto by było przypilnować by kierowcy nie rozwijali tam prędkości. Sytuacja policji powinna być znana – o ile zaglądają na własną krajową mapę zagrożeń, gdzie ludzie zgłaszają online różne wykroczenia. Czy coś z tym robią? Nigdy tam kontroli policyjnej nie widzieliśmy, ale to jeszcze nie dowód.

Featured Video Play Icon

Ksiądz, Batiuszka oraz Imam we wspólnej akcji. Ten wspaniały film powstał na Podlasiu!

Kto by pomyślał, że obraz ze świętym może dosłownie uratować życie. Zwykle w religiach wierni modlą się do obrazu. Tym razem ksiądz proboszcz Marcin Kuczyński z kościoła katolickiego, ksiądz wikary Piotr Borowik z cerkwi prawosławnej oraz imam Meczetu w Kruszynianach wystąpili we wspólnej akcji Krajowej Izby Kominiarzy – “Znak Floriana”. Duchowni spotykając się z wiernymi edukują ich jak mają się ustrzec zatruciem tlenkiem węgla. Obrazek z wizerunkiem świętego Floriana rozdawany był w trakcie kolędy. Można nim było również sprawdzić drożność wentylacji w domu.

 

Pomysł na akcję jest zaskakujący. Wszelkie ekumeniczne działania duchownych pokazują, że Podlasie było wielokulturowe oraz że nadal jest. Nie ma co ukrywać, że antagonizmy pomiędzy wiernymi różnych religii zdarzają się do dziś. Jednak jak tłumaczy w filmie ks. Piotr Borowik – My tu na Podlasiu często razem się śmiejemy, ale też razem płaczemy. Jednak czad zabija wszystkich – wierzących, niewierzących – prawosławnych, katolików, bogatych, biednych. To zabójca wszystkich tych, którzy zapominają o swoim bezpieczeństwie.

 

Dlatego w 2019 roku duchowni podczas kolędy rozdawali obraz ze świętym Florianem – patronem strażaków. Jeżeli przyłożony obrazek do wentylacji zostanie przyssany, to znaczy że ta działa poprawnie. Jeżeli odpadnie – to znak, by zadzwonić do kominiarza. Ten prosty przekaz jest skuteczny. Zaś ludzie, którzy przyjmują duchownych mogą się przekonać o tym od razu sprawdzając jak jest z tym u nich w domu.

 

Wystarczy kilka minut by czad zabił mieszkańców. Co roku swoje życie traci trując się nim 2000 osób! Czad – czyli “cichy zabójca” (bo ani go nie czuć ani nie widać) zaczyna działać, gdy zaczyna się sezon grzewczy. Pierwsze objawy działania czadu na organizm to zawroty głowy, duszności, osłabienie, wymioty, szybszy oddech czy uczucie oszołomienia. Jak się nie dać czadowi? Warto pamiętać o tym, by wentylacja działała poprawnie. Zatem należy poddawać ją regularnym przeglądom. Można dodatkowo zainstalować czujnik.

Jak mieszkali bogaci białostoczanie w XIX wieku? Tutaj wciąż można to zobaczyć.

Okazały budynek na ul. Świętojańskiej to dziś siedziba Muzeum Podlaskiego i ich oddziału – Rzeźby Alfonsa Karnego. Dawniej przechodził z rąk do rąk co kilka lat. Każdy, kto go odwiedzi będzie mógł zobaczyć jak mieszkali bogaci białostoczanie w XIX wieku.

 

Dawniej, bo w 1878 roku willa przy Świętojańskiej należała do rodziny Malinowskich. W 1889 roku nieruchomość tą kupił niejaki Mikołaj Fiodorowicz, baron von Driesen. Nie wiadomo jednak zbyt wiele o nim, poza tym że był wojskowym, który dowodził jednym z kozackich pułków, które stacjonowały w mieście. To jednak dzięki niemu willa mieszcząca się przy Świętojańskiej jest dziś taka okazała. Gdyż wojskowy rozpoczął gruntowną przebudowę domu do tak okazałej formy. Niestety mężczyzna nie nacieszył się nią zbytnio, gdyż w 1898 roku musiał się przenieść do twierdzy na Łotwie. Wille sprzedał Abramowi Tyktinowi – jednemu z kupców. Ten jednak zadłużył się – zastawiając budynek. Po kilku latach, bo 1904 roku sprzedał willę Adeli Hasbach – z rodziny znanych fabrykantów. Po jej śmierci budynek trafił na własność innych fabrykantów – Beckerów.

 

Kolejni właściciele to Marian i Anna Łukasiewiczowie. Niestety wtedy willa została podzielona na kilka mieszkań. Pod koniec II Wojny Światowej w 1944 roku w budynku mieściły się różne urzędy, przedszkole czy przechodnie. Zaś na poddaszu mieszkała poprzednia właścicielka. W 1984 roku budynek był ruiną, który odkupiła Krajowa Agencja Wydawnicza. W 1990 roku jednak budynek został przejęty, przez Muzeum Podlaskie. 3 lata trwał remont. Następnie otworzono tu właśnie oddział muzeum – Rzeźby Alfonsa Karnego. Przywrócono też dawny układ pomieszczeń, są też dawne tapety, sztukaterie, polichromie, plafony, boazerie i posadzki. Jeżeli chcecie wiedzieć jak bogaci ludzie mieszkali w XIX wieku w Białymstoku, to w muzeum można się o tym przekonać na własne oczy. Przy okazji zwiedzając ekspozycje muzeum. Alfons Karny to jeden z najwybitniejszych artystów II RP.

Tu poczujesz się jak w dżungli. Brakuje tylko małp i tarzana.

Ten rezerwat istnieje od 1987 roku, jednak nie jest aż tak popularną atrakcją. To duży błąd, bowiem w tym fragmencie Puszczy Knyszyńskiej można nie tylko zaobserwować różnorodność natury, ale także wybrać się z całą rodziną na przyjemny spacer. Kładka ma długość 1 km. Cały rezerwat jest jednak większy. Zacznijmy od walorów przyrodniczych. Krzemianka jest doliną na bagnach obfitą w wiele różnych gatunków roślin. Można powiedzieć, że w rezerwacie jest trochę jak w dżungli. Wszędzie pełno roślin, do tego różne odgłosy ptaków. Brakuje tylko małp i tarzana. Inaczej można by było się pomylić.

Warto zaznaczyć, że Krzemianka pozwala dotrzeć do miejsc, których człowiek normalnie by nie mógł odwiedzić bez ryzyka zagubienia, a nawet narażania życia. Tu jest o tyle bezpiecznie, że można przybyć z dziećmi. Warto jednak pamiętać o dobrym obuwiu. Nie tylko będziemy poruszać się po samej kładce. Na przykład bardzo ciekawie będzie na terenach, gdzie dawniej była kopalnia krzemienia. Nie zapominajmy, że przebywanie w lesie ma dobroczynne właściwości. Zwalcza stres, pomaga się skupić, łągodzi złe samopoczucie oraz dotlenia organizm. W dzisiejszych elektronicznych czasach to bardzo ważne, by nie tracić kontaktu z naturą.

 

Rezerwat Krzemianka mieści się obok miejscowości Rybniki. Możemy tam się dostać na 2 sposoby. Samochodem – wyruszając z Białegostoku w kierunku Augustowa. Możemy także wybrać się tam rowerem jadąc z Białegostoku przez Jurowce, Sochonie, Woroszyły, Zaścianek, a następnie z Rybnik do Katrynki (1,5 km drogą główną). Wypad może być też częścią większej wycieczki po okolicy. Oprócz rezerwatu Krzemianka można zwiedzić Knyszyn, Czarną Wieś Kościelną oraz zalew w Czarnej Białostockiej. Z tej miejscowości natomiast dojedziemy leśną drogą do Supraśla. Możliwości jest wiele. Wystarczy znaleźć chwilę dla siebie i to wykorzystać.

fot główne: Przemysław Wierzbowski / Wikipedia