Rowerzyści mogą poczuć ulgę. Ważna ścieżka rowerowa jest już otwarta.

Ta inwestycja była długo wyczekiwana przez rowerzystów. Nareszcie jest ukończona. Mowa tu o ścieżce łączącej Białystok z Juchnowcem Kościelnym. Wcześniej rowerzyści jeździli jezdnią razem z kierowcami, którzy w tamtym miejscu urządzili sobie autostradę. Jazda rowerem obok nich zawsze wiązała się z niebezpieczeństwem. Co prawda to jeszcze nie koniec, bo z Juchnowca Kościelnego do Wojszek nadal jest niebezpiecznie, ale zawsze to już coś, gdy jadąc nie trzeba się obawiać chociaż na połowie trasy. Teraz z samego Białegostoku dojedziemy gotową oddzieloną od jezdni ścieżką rowerową.

 

Warto przypomnieć, że za Juchnowcem Kościelnym do Wojszek trasą jeździ mnóstwo samochodów. Dlaczego? Na krajowej 19 biegnącej nieopodal zamontowano odcinkowy pomiar ruchu, który automatycznie rejestruje wszystkie samochody i przesyła do ukarania rejestracje tych, które średnio przekraczają dozwoloną prędkość. W efekcie nawet wszystkie nawigacje radzą omijać krajową 19 właśnie trasą przez Juchnowiec. Ktoś, kto jedzie tamtędy samochodem 90 km/h będzie wyprzedzony przez wszystkich. Bezpieczeństwo na tej drodze nie obchodzi właściwie nikogo.

 

To ma oczywiście skutek w postaci zagrożenia dla rowerzystów. Kierowcy mają dziwną manierę, że gdy wyprzedzają samochód to zmieniają pas. Natomiast jeżeli widzą rower to większość manewruje tak, by rowerzysta poczuł niemal dotknięcie samochodu z boku. Im bliżej rowerzysty tym kierowca bardziej zadowolony. Oczywiście cały manewr jest wykonywany przy prędkości minimum 120 km/h dla poniesienia “atrakcyjności” rozrywki.

 

Upadek rowerzystów, potrącenia i wywołanie strachu to codzienny chleb każdego kto jedzie jednośladem po drodze. Wszystko przez właśnie takich kierowców. A potem kierowcy samochodów mają pretensje, że taki rowerzysta nie jedzie na skraju pasa tylko jego środkiem. A on to robi ze względu na bezpieczeństwo. Dlatego też nie ma co liczyć, że mentalność kierowców się zmieni, tak jak na na to, że ktoś zainteresuje się nielegalną autostradą na wiejskich drogach. Trzeba się cieszyć, że chociaż trochę ulżono rowerzystom, którzy jeżdżą w tamtym rejonie.

Tadeusz Truskolaski, fot. Platforma Obywatelska / Wikipedia

Prezydent miasta chce podwyżek. Po kieszeni dostaną najbiedniejsi!

Komunikacja miejska w Białymstoku od wielu lat działa fatalnie. Tymczasem prezydent miasta chce podwyższyć ceny za bilety. Nie tędy droga. Wysoka cena powinna iść w parze z wysoką jakością usługi.

 

Weźmy do porównania dwa miasta Białystok i Warszawę. Małe miasto, gdzie autobusem dojazd trwa więcej czasu co w ogromnej Warszawie. To chyba coś jest nie tak, nieprawdaż? Oto przykład: Z ul. Łodygowej w Warszawie będącej na obrzeżach dojedziemy do Dworca Centralnego (Centrum Miasta) w 35 minut. Pokonamy 13 km w 35 minut. Tymczasem w Białymstoku dla przykładu z innych obrzeży – a konkretnie z przystanku Fasty/Giełda do przystanku Malmeda w samym centrum mamy 11 km. Jaki jest czas jazdy? 44 minuty. Wszystkie czasy podawane są z serwisu “jakdojade.pl”, który pokazuje jak najszybciej dotrzeć w dane miejsce komunikacją.

 

Prezydent Truskolaski proponuje podwyżkę cen biletów. Muszą się na to zgodzić radni. Warto jednak zaznaczyć, że włodarz miasta ma w radzie większość. Ile będą kosztować bilety jeżeli dojdzie do podwyżki? 4 zł – bilet papierowy i 3 zł bilet elektroniczny. Ma być zmiana biletów z 20 do 30 minutowych, które będą odpowiednio droższe – bo już nie po 2 zł a po 3,6 zł. Warto tutaj dodać, że w ogóle bilet czasowy w Białymstoku to jest pomyłka. Jeszcze do nie dawna nie było można z niego korzystać podczas przesiadania. Czy teraz jest bardziej potrzebny? Raczej nie. Wszystko przez to, że komunikacja w Białymstoku jest tak skonstruowana, by się nie przesiadać.

 

To właśnie jej największa wada. W Białymstoku trasy wszystkich linii są tak ułożone by jeździć dłużej ale bez przesiadek. To już archaizm, który powoduje, że nikt nie wybiera jazdy autobusem kto ma samochód. A w Warszawie ludzie z samochodami jeżdżą autobusami. Bo są one konkurencyjne. Dożyliśmy takich czasów, że w 4-osobowej rodzinie są 4 samochody. Wolnych miejsc parkingowych nie ma ani w centrum ani na osiedlach. W efekcie ludzie coraz bardziej się grodzą szlabanami i bramami.

 

Czy budowa większej ilości parkingów by pomogła? Podamy Wam przykład najbliższy. Przy ul. Kaczorowskiego stoi pusty plac po markecie ABC. Stanowi on dziki parking. Do tego obok niego jest legalny parking. Mimo, że łącznie zmieści się tu spokojnie ponad 100 samochodów to postanowiono jeszcze bardziej rozbudować ten legalny parking. Powstało kilkadziesiąt nowych miejsc postojowych. Czy od tej pory łatwiej tu zaparkować? Nic z tych rzeczy. Nic się nie zmieniło. To tylko przykład, ale pokazuje to o czym można przeczytać w wielu opracowaniach – zwiększanie miejsc postojowych wcale nie wpływa na rozwiązanie problemu z brakiem parkowania. Po prostu miejsca te zajmują wszyscy ci, którzy parkowali gdzie popadnie. Budowa nowych parkingów spowoduje jedynie uporządkowanie przestrzeni od samochodów zostawianych byle gdzie.

 

Dlatego też ważnym kluczem jest tu komunikacja miejska. Jeżeli ona funkcjonuje prawidłowo i można nią dotrzeć szybciej niż samochodem, to wtedy jest realną alternatywą, na którą decydują się także kierowcy. Podnoszenie cen biletów dla dotychczasowych pasażerów to zwyczajna grabież najbiedniejszych, bo dziś w komunikacji jeżdżą przede wszystkim osoby, które pieniędzy za wiele nie mają. Uczniów do szkoły podrzucają rodzice, studenci mają własne auta. Kto zostaje? Chyba tylko sami emeryci.

Jaka będzie przyszłość Młynowej? To ostatnia pamiątka po Chanajkach.

Ostatnio na naszym portalu cieszył się ogromnym zainteresowaniem tekst z działu EXTRA dotyczący Chanajek – dawnej dzielnicy burdeli, bandytów i biznesmenów. Dziś po niej pozostało już tylko kilka miejsc, które są świadkami dawnej historii miasta. Jaka będzie ich przyszłość?

 

Na kanwie rozwoju znikły takie ulice jak Piesza, Cicha, Orlańska, Siedlecka, Wołkowyska, Jerozolimska, Palestyńska, Sjońska, Berdyczowska, Zastawska, Sienna czy Mińska czy Odeska (ta nowa jest w innym miejscu). W ich miejsce pojawiły się Dom Partii (Uniwersytet w Białymstoku), przedszkole oraz mnóstwo bloków, gdzie wprowadzili się głównie ludzie z okolicznych wsi po to by pracować w PMB, Birunie, Uchytach, Sklejkach, Hucie czy w Fastach oraz ludzie, których domy znikły przez budowę Al. 1 Maja (dziś Al. Piłsudskiego).

fot. Muzeum Podlaskie

Około 20 lat temu przeszła kolejna fala, która masowo zamieniała drewniane domy w “nowoczesne” bloki. Krajobraz centrum Białegostoku się zmieniał. Przed dwoma dekadami spotkać w Białymstoku konia ciągnącego drewniany wóz nie było niczym zaskakującym. Poranne pianie koguta przy Krakowskiej też nikogo nie dziwiło. Później te obrazki znikały na rzecz nowych, kolorowych budynków. Obecnie trwa kolejna fala. Tym razem resztki dawnego Białegostoku znikają na rzecz “apartamentowców”. Ul. Młynowa, Kijowska, Mławska Czarna, Żółta, Angielska, Jasna, Grunwaldzka, Sosnowa, Brukowa, Marmurowa, Krakowska, Stołeczna czy Sukienna to miejsca gdzie nieustannie trwają jakieś budowy. Warto podkreślić, że to wszystko jest całkiem normalnym zjawiskiem, gdyż miasto to dynamiczna tkanka, która cały czas się zmienia.

Warto jednak pamiętać ażeby w tych zmianach się nie zapędzić za daleko. Jeżeli nie będziemy szanować własnego dziedzictwa oraz własnej historii to tak jakbyśmy nie szanowali siebie samych. Jeszcze w 2012 roku w lokalnej Gazecie Wyborczej czytaliśmy, że Chanajki giną, a konserwator nie wie jak je chronić. Jeszcze 10 lat temu miasto planowało przeorać dawne osiedle. W planach była nie tylko wymiana nawierzchni z kocich łbów na kostkę brukową, ale też poszerzenie ulicy. Wówczas w obronie Chanajek stanęli historycy.

 

Należy podkreślić, że Chanajki to nie Bojary. Utrzymywanie w centrum wszystkich zabudowań, które stały przy Młynowej nie miałoby żadnego sensu. Wystarczy popatrzeć jak to wszystko wyglądało na dawnym teledysku Janusza Laskowskiego z 1995 roku. Czy naprawdę chcielibyśmy, by to wszystko nadal tak wyglądało?

Obecnie w gminnej ewidencji zabytków znajdują się Młynowa 2 i 4 (przy rondzie z ul. Piękną), Młynowa 18 (jeden z trzech domów przy MotoPub), a także Młynowa 28 (przy Camelocie) oraz Młynowa 30 (bliżej Kijowskiej). Do tego mamy Młynową 19 i 23 – na przeciwko Wodociągów. Warto zauważyć, że na liście adresów brakuje Młynowej 20 i 20a. Gdyby były to razem z Młynową 18 tworzyłyby kompleks trzech domów. Nie ma lepszego symbolu dawnych Chanajek niż właśnie te 3 domy razem stojące obok siebie.

Czy Chanajki nadal giną? Z pewnością jest zdecydowanie lepszy klimat dla zabytków niż w 2012 roku. Ale to jeszcze za mało. Jak widzicie domy są opustoszałe, odrapane. A mogłyby być wyremontowane i służyć ludziom, organizacjom i instytucjom. Na to wszystko jednak trzeba pieniędzy, których na zabytki w Białymstoku ciągle jest za mało. Już kiedyś to pisaliśmy i przypomnimy znów. Wszystko to wygląda tak jakby ktoś czekał aż problem sam się rozwiąże czyli “zabytek” się rozpadnie. Czy musimy czekać na powolną śmierć Chanajek? Niekoniecznie. Żeby jednak coś “wykrzesać” z obecnej Młynowej potrzeba kogoś z pomysłem i kogoś kto za te pomysły zapłaci.

Biwak na Podlasiu. Można legalnie bawić się w surwiwal w lesie!

Wyjście do lasu to nie tylko atrakcja dla grzybiarzy czy miłośników spaceru. Jest spora społeczność, która dostała od Lasów Państwowych specjalny prezent. Możliwość legalnego obozowania w lesie. Są to specjalnie wyznaczone obszary, gdzie można spędzać czas bez obaw o mandat od straży leśnej.

 

W całym kraju są wyznaczone 43 takie tereny. Pod Białymstokiem w Puszczy Knyszyńskiej wystarczy wybrać się do Nadleśnictwa Czarna Białostocka. Tam za Horodnianką jest taki wyznaczony teren. Drugi teren znajduje się na terenie Nadleśnictwa Dojlidy. Póki co to obszary pilotażowe. Będzie można tu sobie obozować przez najbliższy rok. Co potem? To zależy. Jeżeli ludzie zostawią po sobie chlew to pewnie wszystko szybko się skończy. Nie ma jednak co roztaczać czarnych wizji. Ludzie, którzy interesują się biwakowaniem to najczęściej osoby, które mają wpojoną miłość do lasu, więc nie będą po sobie zostawiać negatywnych pamiątek.

 

Co warto wiedzieć przed wyjściem na biwak do Puszczy Knyszyńskiej?
1. Grupa może składać się z najwyżej 4 osób
2. Można być nie dłużej niż 2 noce z rzędu bez zgody nadleśnictwa
3. Należy wysłać e-mail z powiadomieniem biwakowania
4. Nie można palić otwartego ognia w lesie
5. Na koniec trzeba po sobie dokładnie posprzątać

Jeżeli ludzie swoim biwakowaniem przez najbliższy rok nie będą sprawiać kłopotów, to po okresie pilotażowym będzie można zapewne biwakować w większej ilości nadleśnictw.

Tutaj możecie przeczytać o klimacie jaki nocą panuje w puszczy:

/zobaczyc-wilka-nocna-wyprawa-puszczy-knyszynskiej-prawdziwa-przygoda/

Pierwszy dworzec autobusowy był… przy ratuszu. Podróż do Warszawy trwała 5 godzin.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości białostocki Rynek  Kościuszki był miejscem, które intensywnie się rozwijało i przez które przewijało dziennie setki ludzi. Dlatego też powstał tam nieformalny dworzec autobusowy, który po II Wojnie światowej był już formalnie na mapie. Można było dojechać nawet do Warszawy. Podróż trwała 5 godzin, ale była tańsza niż koleją. Raz podczas takiego kursu autobus spadł z mostu do rzeki.

 

W latach dwudziestych usługi transportowe świadczyła firma “Samochód”. Później “Firma Autobusowa”, która nawet miała papierowe bilety oraz zniżki, a także miesięczne. Bagaże umieszczane były na dachach. Czasem autobusy miały różne kłopoty mechaniczne i przewóz nie odbywał się lub nie został dokończony. Raz doszło nawet do tragedii. Autobus jadący do Warszawy wpadł do Bugu w miejscowości Brok. Ogólnie autobusy mimo że jeździły okrężnymi drogami, to i tak były tańsze niż kolej. Do Warszawy jechało się 5 godzin, a kierowca zaliczał wszystkie miasta po drodze jakie tylko się dało. W Białymstoku wyruszał spod ratusza, następnie zabierał pasażerów również z dworca poleskiego (dziś Białystok Fabryczny) jeżeli jechał do Grodna lub Suwałk. Jadąc w stronę Warszawy zatrzymywał się w okolicach dworca kolejowego lecz od strony ul. Kolejowej. Dalej jechał Szosą Żółtkowską (Zwycięstwa) w kierunku stolicy.

Rynek Kościuszki bez ratusza, puste tereny po żydowskiej dzielnicy oraz budynki bez dachów. Tak wyglądał Białystok z góry w 1944 roku.

Gdy w 1944 roku kończyła się straszna II Wojna Światowa to kompletnie zdemolowany Białystok jak i inne tereny przejmowała Armia Czerwona. 22 lipca ogłoszono manifest PKWN było już jasne, że ustanowiono w kraju nową władzę. W praktyce podlegała ona pod ZSRR. Nowi mieszkańcy odbudowywali kompletnie zdemolowane miasto. Starzy zostali wymordowani przez Niemców – tych samych co miasto zdemolowali. Naturalne jest, że wpierw to instytucje państwowe organizowały Polskę od nowa. Jedną z takich instytucji był Autotransport, który odpowiadał za transport ludzi. W 1946 roku założono już PKS czyli Państwową Komunikację Samochodową. Dziś dworzec autobusowy znajduje się – co logiczne – tuż obok dworca PKP. Został tam on jednak przeniesiony z ul. Jurowieckiej. Zatem jest to taki obiekt użyteczności publicznej, który w historii miasta wędrował. Gdybyśmy mieli pierwszy dworzec umieścić na dzisiejszej mapie, to stałby zamiast Delikatesów przy Suraskiej, a dawniej Surażskiej.

Po działaniach wojennych miasto było zrujnowane. Dlatego też PKS działał na początku prowizorycznie (choć złośliwi mogą dodać, że niewiele się zmieniło). Dlatego też ludzi transportowano wpierw wojskowymi ciężarówkami z demobilu. Do 1946 roku powstało w całym kraju 202 linie – krajowe, regionalne, podmiejskie a nawet sezonowe. Pierwszy dworzec PKS był bardziej z nazwy. To po prostu pusty plac z kilkoma stanowiskami, przy których zatrzymywały się autobusy. Pasażerów woziły samochody marki GAZ, które pozostawili po sobie żołnierze II frontu białoruskiego. Wkrótce jednak do Białegostoku przyjechały Fordy i Fiaty.

 

Dokąd można było dojechać z Białegostoku? No cóż dokładnie w tych samych kierunkach co koleją – Warszawa i Olsztyn jeżeli chodzi o połączenia krajowe. Tyle, że dużo taniej. W latach 60-tych XX wieku dworzec przeniesiono na ul. Jurowiecką. Wówczas komunikacja była już rozwinięta na tyle, że PKS-em dojechać było można do miasteczek ówczesnego województwa białostockiego: Łomży, Wysokiego Mazowieckiego, Siemiatycz, Ełku, Suwałk, Augustowa, Zambrowa i Sokółki.

To największy wieżowiec w mieście. Mieszka tu więcej osób niż w Jurowcach!

W tym jednym bloku mieszka więcej osób niż w całych Jurowcach. Mowa tu o Manhattanie – stojącym dziś już przy ul. Hallera 40, a wcześniej przy Berlinga 40. W 264 mieszkaniach mieszka około 800 osób. W podbiałostockich Jurowcach około 600 osób.

 

Jeżeli patrzymy na architekturę PRL to niewątpliwie jednym z ważnych jej składnikiem są bloki z wielkiej płyty. O ile przedwojenny Białystok składał się z wąskich uliczek zabudowanych bardzo gęsto drewnianymi domami oraz kamienicami tak też po II Wojnie Światowej gdy trzeba było odbudować miasto zupełnie od zera, to po kilku latach zaczęły pojawiać się pierwsze bloki budowane z cegły. Wielka płyta w Polsce pojawiła się w latach 60. i przez kolejne 20 lat była bardzo powszechna w budownictwie. W Białymstoku powstały całe osiedla z wielkiej płyty: Piaski, Słoneczny Stok czy Dziesięciny właśnie.

 

Skąd jednak pomysł, by budować tak gigantycznego molocha i ogólnie te wszystkie wieżowce? PRL stawiał na masowość i zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych dla jak największej grupy ludzi. Jak najszybciej i jak najtaniej. Idea “wielkich zespołów mieszkaniowych” była spełnieniem tych wymagań. Okazało się jednak w praktyce, że technologia wcale nie jest taka tania jaka miała być. A jak wiecie PRL upadł przede wszystkim z powodów finansowych. Budynki z wielkiej płyty jednak zostały, a w nich setki mieszkań.

Manhattan jest największym w Białymstoku blokiem. Drugi na liście jest galeriowiec, o którym ostatnio wspominaliśmy. Oba mogą się poszczycić ponad 200 mieszkaniami. Pozostałe wieżowce w mieście do takiej liczby nie dochodzą. Budynek przy Hallera 40 jednak i tak jest skromny w porównaniu na przykład z Superjednostką w Katowicach, która liczy sobie 762 mieszkania, gdzie mieszka około 3 tysięcy ludzi. Gdy się patrzy na budynek na żywo z ulicy to odnosi się wrażenie, że ten nie ma końca!

 

Czy kiedyś gigant z Hallera zniknie z krajobrazu? Od lat trwa dyskusja jak długo przetrwają bloki z wielkiej płyty. Gdy je budowano szacowano że mają służyć na 30-40 lat. Można więc powiedzieć, że wieżowce z wielkiej płyty są już przeterminowane. Współczesne badania jednak potwierdzają, że przez kolejne 40 lat nie powinno być problemów. W wielkiej płycie mieszka w Polsce 12 milionów ludzi. Gdyby nagle stracili dach nad głową to były to gigantyczny kłopot.

Płatne parkowanie w centrum będzie droższe. Czy zwolnią się miejsca postojowe?

W Białymstoku droższe będzie parkowanie o ile zgodzą się na to radni. Jako, że większość w radzie współpracuje z prezydentem – pomysłodawcą zmian, to jest to bardzo prawdopodobne że podwyżka wejdzie w życie. 

 

Jak Państwo wiecie, nie jesteśmy związani z żądną opcją polityczną, nie pobieramy też żadnych dotacji od miasta, powiatu czy województwa – dlatego też bez skrępowań możemy krytykować władzę co nie raz czyniliśmy na łamach tego portalu w stosunku do Tadeusza Truskolaskiego. Chwaliliśmy go jednak gdy przeforsował budowę lotniska na Krywlanach mimo, że w radzie miejskiej rządził przeciwny mu PiS. W sprawie podwyżek w strefie też będziemy go chwalić jeżeli przekona radnych.

 

Na wstępie trzeba zaznaczyć iż proponowane podwyżki są “symboliczne”. Bowiem jest nowe prawo, które obowiązuje od tego roku, które samorządom pozwala tworzyć strefy parkowania tak jak dotychczas oraz jako “śródmiejskie strefy płatnego parkowania”. Te drugie to rozwiązanie dedykowane dla ścisłego centrum jak na przykład Rynek Kościuszki czy Suraska. Gdyby obowiązywała tam śródmiejska strefa, to godzina parkowania kosztowałaby ponad 12 zł. Drogo? Tylko na pierwszy rzut oka. Prezydent jednak nie chce wprowadzać strefy śródmiejskiej tylko podwyższyć opłaty w strefie tej zwykłej. Urzędnicy planują podwyższyć stawkę o 40 groszy czyli do 2,80 zł. W planach jest też zwiększenie stawki za parkowanie w drugiej i trzeciej godzinie do 3,20 zł i 3,60 zł.

 

Ogólnie patrząc na zmiany trzeba je ocenić pozytywnie. Dlaczego? Otóż strefa płatnego parkowania w swoim założeniu nie powstała po to by miasto na kierowcach zarabiało tylko żeby kierowcy wybierali autobusy lub ogólnie nie parkowali w centrum przez cały dzień. 20 lat temu gdy strefa płatnego parkowania powstawała miało to sens. Wówczas za parkowanie w Białymstoku płaciliśmy 1,2 zł za każdą godzinę czyli 12 zł za cały dzień. Dziś tyle płaci się w strefe “B” czyli na obrzeżach centrum. W strefie “A” zaś płacimy 2,4. Po 20 latach 24 zł uległo znaczącej inflacji. Nie jest już tyle warte co dawniej. Dlatego nowe prawo daje możliwość wprowadzenia opłaty 120 zł za każde 10 godzin. Właśnie po to by nie parkować cały dzień. Optymalnie więc parkować powinno się maksymalnie na 30 minut – wtedy opłata wynosi 6 zł. U nas póki co nie ma o tym mowy. Tadeusz Truskolaski na łamach jednej z gazet wypowiadał się, że “pionierem” nie będzie we wprowadzaniu wysokich opłat.

 

Rządzący miastem postanowił podnieść kwoty w starej strefie. Mimo, że podwyższenie kwoty parkowania o 40 groszy cudów nie zdziała to być może wywoła dyskusje o parkingach w mieście. Jeżeli mamy pobierać opłaty to w konkretnym celu. By uświadomić mieszkańców, że samochodów jest już zbyt dużo by zapewnić im miejsca parkingowe. O czym mogą naocznie się przekonać jadąc samochodem do centrum miasta lub spróbować w weekend zaparkować w jednej z galerii handlowej stojących w centrum. Dlatego też żeby każdy miał szansę coś załatwić w centrum potrzebna jest rotacja aut. Ta będzie możliwa tylko jeżeli kierowcy nie będzie opłacało się parkować na cały dzień. A teraz tak się dzieje. Osoby pracujące w centrum zajmują wolne miejsca przez co zabierają je tym dla których są one rzeczywiście przeznaczone.

Ciepła 1. To jeden z niewielu punktów na mapie, który wskazuje że Białystok dawniej był zupełnie inny.

Czy to jeszcze Jurowiecka czy już Ciepła? Teraz nie ma wątpliwości. Dawniej jednak były. Dlatego w przedwojennej książce telefonicznej zapisano – Jurowiecka – róg Ciepłej. Mowa tu oczywiście o przepięknej, dwupiętrowej kamienicy z końca XIX wieku. Jest to jeden z zabytków, który od niedawna znów cieszy oko za sprawą remontu.

 

Kamienica została wybudowana w stylu neorenesansowym. Nim doszło do II Wojny Światowej budynek pełnił rolę mieszkalno-usługową. Przy Ciepłej 1 mieszkali między innymi inżynier Herman Lifszyc, a także jeden z białostockich fabrykantów Izaak Rajski. W kamienicy znajdowało się również przedsiębiorstwo “Sanotechnika” oferujące roboty grzewcze i sanitarne. Ponadto panie można było zakupić galanterię w sklepie Segałowicza. Kamienica pomieściła również dwie tkalnie – Perelzona oraz Szturmana oraz dwa sklepiki ze smarem. Jeden prowadzony przez Rabinowcza, drugi przez Olchę.

Podczas II Wojny Światowej kamienica ta była świadkiem wielkiego krwawego wydarzenia. Otóż znajdowała się ona na terenie białostockiego getta, które zostało utworzone przez okupantów Polski – Niemców dla społeczności żydowskiej. Gdy w getcie wybuchło powstanie to walki rozgrywały się także w okolicy kamienicy. Nieopodal, za jej tyłami znajdował się bowiem kraniec getta. Był tam oddzielający płot. Podczas wybuchu powstania Żydzi zorganizowali przy nim punkt samoobrony.

 

Ponad 100 młodych osób uzbrojonych w karabiny, rewolwery a nawet jeden karabin maszynowy, granaty-samoróbki, siekiery, młoty, noże i “coctaile Mołotowa” wyruszyło by zniszczyć płot getta, a następnie uciec. Płot stanął w płomieniach. Żydzi jednak nie mogli uciekać. Po drugiej stronie stał niemiecki czołg i żandarmeria. Nikomu nie udało się zbiec. Kilka godzin później zaczęła się krwawa rzeź. Mały chłopiec nieoczekiwanie rzucił w twarz niemieckiego oficera żarówką z kwasem solnym, co go raniło i oślepiło. Przy Ciepłej rozległ się huk strzałów. To wściekli Niemcy zabijali Żydów czekających na wywózkę do niemieckich obozów koncentracyjnych. Chłopiec, który rzucił żarówką od razu został zabity. Żydowscy bojownicy próbowali walczyć, ale nie mieli szans. Warto jednak podkreślić, że podczas powstania w getcie zginęło 100 Niemców.

Dziś w kamienicy znajdują się biura a także rozgłośnia Białoruskiego Radia Racja. Przechodnie na boku budynku mogą zobaczyć natomiast wielki mural “Wiecznik Białostocki”, który został wykonany z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Sam budynek stoi dziś w otoczeniu apartamentowców oraz galerii. Jest jednym z niewielu punktów na mapie Białegostoku, który wskazuje że miasto było dawniej zupełnie inne.

Wycieczki do podlaskiego sąsiada. Wyjazd do Grodna, Brześcia i Lidy nie był tak łatwy jak teraz!

Wyjazd na pobliską Białoruś do Grodna, Brześcia, Lidy czy też białoruskiej części Puszczy Białowieskiej stał się jeszcze łatwiejszy. Od kilku lat panuje możliwość zwiedzania tych regionów bez wizy. Wcześniej warunkiem było wykupienie usługi turystycznej w białoruskim biurze podróży. Teraz wszystko można załatwić również przez internet, co mocno upraszcza sprawę.

 

Potrzebujemy paszportu oraz 97 zł w dowolnej walucie na każdy dzień planowanego pobytu. Gdy dysponujemy tym możemy zgłosić wyjazd online kupując usługę turystyczną oraz ubezpieczenie. Po tym otrzymamy zezwolenie, dzięki któremu wjedziemy na zachodnią część Białorusi bez posiadania wizy. Wystarczy online podać dane z paszportu, wyznaczyć datę przyjazdu i wyjazdu. Gdy nocujemy musimy zaznaczyć gdzie. Warto tutaj skorzystać z oferty internetowych serwisów do rezerwacji noclegów. Wszystko to załatwimy na stronie internetowej bezviz.by

Najbliżej Białegostoku jest Grodno. To zaledwie 80 km. Można tam więc zarówno jechać samochodem jak i pociągiem. Mało kto wie, ale raz dziennie z Krakowa przez Białystok do Grodna wyjeżdża pociąg “Hańcza”. Bilet ze stolicy Podlasia kosztuje około 30 zł (7,5 euro). Usługa turystyczna w sklepie online kosztuje natomiast 50 zł. W minimalnej potrzebnej cenie 97 zł znajdziemy również wiele przyzwoitych miejsc noclegowych w Grodnie – nawet w samym centrum. Dlatego też 3-dniowy wyjazd, łącznie z wydatkami na miejscu kosztować jedną osobę powinien nie więcej jak 500-600 zł.

 

Co warto wiedzieć jeszcze? Białoruś tak jak Litwa czy Ukraina była dawniej częścią Polski. Sami mieszkańcy są gościnnie nastawieni. Wszyscy, których pytalismy, którzy byli w Grodnie mówili, że nigdy nie widzieli tak czystych miast. Warto zwiedzić najbliższe miasta naszego sąsiada. Nie wiadomo czy będzie to takie łatwe na zawsze.

fot. Bogdan Jankowski / były pracownik

Poczta na Warszawskiej – lata siedemdziesiąte XX wieku

Za przekazanie zdjęć bardzo dziękujemy Panu Bogdanowi Jankowskiemu – byłemu pracownikowi poczty przy ul. Warszawszkiej. Zdjęcia pochodzą z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

Wasza presja miała sens. Nadleśnictwo ucina dyskusję, a Lasy Państwowe przyznają “Wilk na pewno nie jest szkodnikiem”.

Szanowni Czytelnicy dowiedliście, że presja ma sens. Ponad 1300 udostępnień naszego poprzedniego artykułu o skandalu z udziałem Nadleśnictwa Browsk pokazało jak wielką siłą jesteście, gdy trzeba działać w dobrej sprawie.

 

Przypomnijmy – przed ubiegłym weekendem Nadleśnictwo Browsk wchodzące w skład przyrodniczej perły jaką jest Puszcza Białowieska napisało na swoim Facebooku pytanie, które zmroziło nie tylko nas. “Czy jeszcze sprzymierzeniec czy już szkodnik ???”. Chodziło o wilka, który został umieszczony na zdjęciu. Takie postawienie sprawy przez nadleśnictwo – wchodzące w skład instytucji państwowej wywołało lawinę oburzenia. Wilk należy bowiem do gatunków chronionych tak jak na przykład żubr, który również wchodzi rolnikom na pola i niszczy uprawy. Nikt jednak nie nazywa żubra szkodnikiem.

Napisaliśmy na Podlaskie.TV o sprawie, a nasz artykuł został udostępniony 1300 razy. Łącznie oburzająca wiadomość dotarła do wielu tysięcy osób. To spowodowało, że Nadleśnictwo Browsk usunęło skandalicznego posta z Facebooka. Niesmak jednak pozostał – szczególnie, że zamiast przeprosin pojawiło się kolejne zdjęcie wilka z dorysowaną chmurką, gdzie było napisane “Leśnicy to mają tematy do dyskusji… Raz wilk coś mieszkańcom zniszczy i od razu, że szkodnik”. Taki “humor” nie spodobał się jednak ludziom gdyż w komentarzach posypały się kolejne wyrazy oburzenia. Było ich na tyle dużo, że i ten obrazek został usunięty.

Ostatecznie przeprosin nie było. Nadleśnictwo napisało tylko, że “Z dzisiejszej dyskusji warto zapamiętać, że wilk jest gatunkiem chronionym i jest bardzo ważny dla środowiska”, a następnie “pamiętajcie także, że macie prawo ubiegać się o odszkodowanie w przypadku szkody wyrządzonej przez dzikie zwierzę. Później pojawił się jeszcze kolejny post już w zupełnie innym tonie. Tym razem udostępniono rozmowę o tym, że wilk nie jest zagrożeniem dla człowieka.

Chcieliśmy zapytać Nadleśnictwo Browsk o całą sytuację. Niestety w piątek kierownik jednostki był nieuchwytny, dziś natomiast usłyszeliśmy, że “Z polecenia Dyrekcji Regionalnej (Lasów Państwowych – dop. red) nie możemy się w tej sprawie wypowiadać”. Po takiej informacji postanowiliśmy zapytać u źródła. Rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku Jarosław Krawczyk zaprzeczył ażeby był w tej sprawie jakiś zakaz. Natomiast dyrekcja uznała, że dyskusja była niepotrzebna z punktu widzenia dobrego imienia Lasów Państwowych i nie ma sensu dalej prowadzić tej dyskusji. Jarosław Krawczyk podkreślił, że Lasy Państwowe na pewno nie traktują wilka jako szkodnika. Jest dzikim zwierzęciem, które występuje w naturalnym środowisku.

 

Dyskusja była oczywiście niepotrzebna, a sama teza w pytaniu była skandaliczna. To nie ulega wątpliwości. Jednak warto wiedzieć dlaczego takie pytanie w ogóle mogło paść. Dlaczego chciało o tym dyskutować Nadleśnictwo Browsk już zostawmy, jednak ogólnie na wilki skarżą się rolnicy. Tak jak pisaliśmy powyżej – żubry potrafią zniszczyć im uprawy zaś wilki zagryźć bydło na polu. Można ubiegać się o odszkodowanie ale tu jest większy problem.

 

Rolnik traci zwierzę, traci pieniądze, a odszkodowanie nie zawsze dostaje. Bowiem te nie przysługuje, jeżeli szkoda wyrządzona przez wilki powstała od zachodu do wschodu słońca, a zwierzęta pozostawały bez bezpośredniej opieki. Ponadto zagryzione bydło i wniosek o odszkodowanie rozpatruje Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska. Odszkodowanie obejmuje cenę rynkową za padłe zwierzęta, koszt utylizacji padliny, koszt wizyty lekarza weterynarii oraz ewentualne koszty leczenia, gdy zwierzę padnie w trakcie leczenia.

 

Warto jednak dodać, że nim taka decyzja zapadnie – najczęściej przeprowadzane jest postępowanie administracyjne, podczas którego urzędnik musi znaleźć dowody na to, że zwierzę rzeczywiście zostało zagryzione przez wilka, a nie na przykład dzikiego psa. Nim to wszystko się ustali mija sporo czasu. A pieniędzy do tego czasu nie widać. To jeszcze nie wszystko! Nawet, gdy dostaniemy decyzję o przyznaniu odszkodowania to pieniędzy możemy nie zobaczyć… wiele miesięcy. Wszystko dlatego, że RDOŚ ma bardzo mało pieniędzy na odszkodowania i są one dzielone nie tylko na wilki lecz na wszystkie zwierzęta. Jak wytłumaczyła nam Beata Bezubik z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Białymstoku, gdy pula pieniędzy się wyczerpie to dodatkowe pieniądze musi przyznać Ministerstwo Środowiska. A to wszystko trwa.

Seweryn Nowakowski, fot. NAC / autor nieznany

Zaginiony prezydent miasta. Skierował życie miasta na nowe tory.

Wybrukowane ulice, nowe chodniki, wiadukt kolejowy łączący Białystok z Antoniukiem, szpital miejski, hale targowe a także ośrodek rekreacyjny w Dojlidach, Park Miejski, Teatr Dramatyczny – to wszystko spuścizna po Sewerynie Nowakowskim – zaginionym prezydencie miasta. Była to postać, która życie miasta skierowała na nowe tory. Od piątku 22 listopada będzie można oglądać w Centrum im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku specjalną wystawę poświęconą jego życiu.

 

Nowakowski przysłużył się naszemu miastu jak mało kto. W 1931 roku decyzją ówczesnego premiera został komisarzem rządowym, który tymczasowo jest prezydentem Białegostoku. W 1935 roku stanął do wyborów i miał rządzić zgodnie z ordynacją wyborczą aż 10 kolejnych lat. Tak się jednak nie stało gdyż wybuchła II Wojna Światowa. Nowakowski mimo tego nie uciekł z miasta (choć miał możliwość). 5 września powołał do życia Straż Obywatelską, która miała odpowiadać za porządek w mieście. 11 września przejęła obowiązki Policji. Prezydent chciał uczynić ażeby wojna nie była dla mieszkańców dotkliwa. Rozkazał otworzyć magazyny żywnościowe i wydać ludziom zapasy.

 

17 września 1939 roku Rosjanie przystąpili do agresji na Polskę. Przypomnijmy, że jej wschodnie granice były wówczas daleko na wschód od Białegostoku. Dlatego nim Rosjanie dotarli do miasta zajęło trochę czasu. Gdy to już nastąpiło, to w październiku Nowakowskiego aresztowano i osadzono w białostockim więzieniu. Następnie prezydent miasta został wywieziony w głąb ZSRR. Od tej pory nie było po nim żadnych oficjalnych wieści. Poszukiwany przez Ambasadę RP nie został odnaleziony. Widziany miał być w Kotłasie (północ Rosji). Nie wiadomo jednak kiedy dokładnie tam przebywał. Po prezydencie Nowakowskim został symboliczny grób na Powązkach w Warszawie.

Takimi zdjęciami zachęcają się myśliwi do wyjazdów do Puszczy Białowieskiej na Białoruś, gdzie zabijanie wilków jest legalne.

Absolutny skandal! Nadleśnictwo uważa, że wilk to szkodnik?

Coś niebywałego wydarzyło się dzisiejszego (15.11.2019) poranka. Na swojej facebookowej stronie Nadleśnictwo Browsk umieściło zdjęcie wilka z podpisem “Czy jeszcze sprzymierzeniec czy już szkodnik?”. Podpis został umieszczony w dwóch językach – po polsku i po angielsku. Już samo stawianie takiej tezy przez instytucję państwową, której zadaniem jest ochrona lasu jest skandaliczne. Czy Nadleśnictwo Browsk uważa, że z Puszczy Białowieskiej (obręb działania nadleśnictwa) należałoby się pozbyć wilka?

Już jakiś czas temu pisaliśmy, że niektórzy myśliwi marzą o tym ażeby znów móc strzelać do wilka. Niektórzy tak bardzo, że jeżdżą po to na białoruską część Puszczy Białowieskiej, by tam robić to legalnie. Tam bowiem jak w Polsce za komuny – dalej wilka się tępi. Jak widać myśliwi znaleźli kolejnego sprzymierzeńca – nadleśnictwo. A trzeba być całkowitym ignorantem żeby stawiać w ogóle taką tezę. Otóż wilk jest sprzymierzeńcem także nadleśnictwa gdyż oczyszcza las z chorej i słabej zwierzyny. To właśnie uwiera myśliwych, bo robi im konkurencję. Dlaczego wilk przeszkadza Nadleśnictu Browsk?

 

Tego się nie dowiemy (przynajmniej dziś). Zadzwoniliśmy do nadleśnictwa, jednak nim mogliśmy o to zapytać to tylko się dowiedzieliśmy, że kierownika jednostki dzisiaj nie ma, a z osobą prowadzącą Facebooka nie można się skontaktować, bo to osoba prywatna. Nie można nawet się dowiedzieć, kto to jest bo jest RODO. Nie wiedzieliśmy, że odkąd funkcjonuje RODO to pracownicy państwowej instytucji z automatu stali się tajni. No cóż ogarnia nas smutek, że ktoś traktuje państwową firmę jak prywatną.

 

Mamy do Państwa prośbę. Wielokrotnie widzieliśmy, że presja ma sens. Tym razem też tego dowiedziemy – ale tylko razem z państwem. Udostępniajcie gdzie się da ten tekst, nagłaśniajcie sprawę. Musimy doprowadzić do tego ażeby Nadleśnictwo wytłumaczyło się dlaczego stawia tezy, że wilka jest szkodnikiem i dlaczego. Przypomnijmy, że to zwierzę jest pod ochroną nie przypadkowo. Jest ono wielkim sprzymierzeńcem przyrody, którego chcieli wytępić w PRL. Prawie im się to udało. Ostatnie lata znów straszy się ludzi wilkami. Trzeba to koniecznie powstrzymać, a takich ludzi, którzy tak robią piętnować.

Jak duchy przemykają w gęstym lesie. Rysie żyją w Puszczy, ale są bliskie wyginięcia.

W kontekście województwa podlaskiego bardzo dużo mówi się o żubrach i łosiach. Zrobiły się one na tyle popularne, że jak ostatnio informowaliśmy – ludzie łamią dla nich przepisy. Wjeżdżają w zamknięte dla samochodów obszary, a następnie podjeżdżają pod stado żubrów, by zrobić sobie selfie. Ostatnio ta głupia praktyka przybiera na sile. Po drugiej stronie popularności są wilki – którymi wciąż straszy się ludzi. Szczególnie wtedy, gdy w ramach nauki polowania młodych wilczków zaatakowane zostanie bydło na polu. Są jednak mieszkańcy Podlaskiego, których zupełnie się pomija. To wielkie i piękne dzikie koty czyli Rysie. Niestety bliskie wyginięcia.

 

Jeden taki osobnik ostatnio został zabrany z Bielska Podlaskiego do Białowieskiego Parku Narodowego. Osłabiony błąkał się o terenie jednej z bielskich fabryk, a później biegał po placu komendy straży pożarnej. Na co dzień mierzący się z pożarami strażacy schwytali rysia w siatkę i przekazali weterynarzom z Białowieskiego Parku Narodowego. Zwierzę było bardzo osłabione, ale na szczęście trafiło w dobre ręce.

 

Warto wiedzieć, że w Polsce żyje tylko 430 rysi. Na samym Podlasiu występuje tylko kilkadziesiąt osobników. Spotkać rysia to jak wygrać w totolotka. Udało się to naprawdę niewielu osobom. Trzeba wiedzieć gdzie można na nie natrafić i trzeba długo czatować w ukryciu. Można też natrafić przypadkiem zapuszczając się głęboko w las. Pamiętajmy jednak, że ryś to drapieżnik, który ma podobne upodobania co kot, lecz siłę dużo większą.

 

Ryś należy do gatunków zagrożonych wyginięciem. Tak niska ich liczba oznacza, że wielkie dzikie koty mogą zniknąć z polskich lasów. Niestety kłusownictwo, coraz więcej dróg oraz ekspansja człowieka w lasach to wyrok dla rysia. Więcej o jego życiu możecie się dowiedzieć z cudownego filmu “Saga prastarej puszczy”, który był realizowany w Puszczy Białowieskiej.

https://www.youtube.com/watch?v=QqKQY8Ddvy0

 

Rok temu, gdy zasypało Białystok było jak w bajce!

Totalny paraliż regionu. Taka była zima stulecia. Czy znowu wróci?

Nieprzejezdnych 9,5 tysiąca kilometrów linii kolejowych oraz 50 tysięcy kilometrów dróg, kilka tysięcy unieruchomionych samochodów oraz 200 pociągów. Uszkodzenia, awarie, przestoje w fabrykach, zimno w mieszkaniach i wiele innych utrudnień. Tak dała popalić zima stulecia w 1979 roku. 40 lat od tego wydarzenia media nadal, co roku nieustannie ogłaszają, że “zima stulecia wróci w tym roku”. Póki co nic na to nie wskazuje, ale zastanówmy się czy w czasach zmian klimatycznych jest to jeszcze możliwe. Ale najpierw przypomnijmy sobie jak to było w naszym regionie.

 

Zaczęło bardzo obficie padać. Zaspy śnieżne w niektórych rejonach dawnego województwa suwalskiego miały nawet po 6 metrów wysokości! To nie żart! Śniegu było tyle, że sięgał on prawie drugiego piętra. Gwałtownie też spadła temperatura. Na początku stycznia 1979 roku zanotowano -25 st. C w ciągu dnia. Nocą siarczysty mróz dawał w kość jeszcze bardziej. W blokach temperatura spadła poniżej 10 st. C. Pękały rury i niektóre instalacje grzewcze. Istny horror. A to był dopiero początek. Zasypało drogi przez co nie można było dojechać ani do pracy ani do szkoły. Uczniowie mieli wolne. Jednak przestoje w zakładach pracy to był czarny sen Gierka, Jaroszewicza i Jaruzelskiego. To na ich barkach spoczywała walka z zimą stulecia. A to wszystko w czasie ostrego kryzysu gospodarczego jaki wcześniej zafundował Polakom Edward Gierek szastając pożyczonymi pieniędzmi na lewo i prawo.

 

Na terenie województwa białostockiego za odśnieżanie wzięło się 17 tysięcy osób! W tym studenci oraz uczniowie szkół ponadpodstawowych. Niestety przez problemy z transportem nie docierało bardzo wiele produktów do naszego regionu. Brakowało węgla w Elektrociepłowni przez co ciężko było ogrzać ludziom mieszkania. Nie było też zimowych smarów do silników autobusów. Dlatego komunikację miejską gnębiły awarie. Zima stulecia była odczuwalna jeszcze… wiosną. 140 osób w województwie łomżyńskim trzeba było ewakuować gdyż duża część terenów znalazła się pod wodą. Od świata było odciętych prawie 1000 gospodarstw.

 

Czy kolejna zima stulecia, którą od 40 kolejnych lat straszą media jeszcze kiedyś wróci? Zacznijmy od tego, że od tego czasu wiele razy temperatura spadała nawet do -30 st. C. Nie powodowało to jednak paraliżu. Tak jak intensywne opady śniegu. Kilka pierwszych godzin choćby Białystok ma problemy jednak gdy przestaje padać, to na odśnieżenie głównych ulic raczej nie trzeba zbyt długo czekać. Aczkolwiek w przeszłości było z tym różnie. Ogólnie jednak od 40 lat nie było w naszym regionie długotrwałych mrozów i obfitych opadów. Czy kiedyś będą? To raczej wróżenie z fusów. Jednak zmiany klimatyczne są faktem. A te powodują różne anomalia pogodowe. Dla przykładu – w momencie powstawania tego tekstu w Jakucji (Syberia) jest obecnie -25 st. C. W najbliższych dniach będzie temperatura wahać się od -22 st. C do -30 st. C. Im dalej na zachód tym cieplej. Podobno jednak w grudniu powietrze stamtąd ma dotrzeć do Europy. Tak twierdzą amerykańscy i brytyjscy meteorolodzy. Stan taki ma się utrzymać do lutego. Wypisz wymaluj kolejna zima stulecia. Tyle prognozy.

 

Nie warto brać ich na poważnie gdyż długoterminowa prognoza jest jak wróżenie z fusów. Co nie oznacza, że syberyjskie powietrze nie może napłynąć na Podlasie. Póki co jednak nie ma co się martwić.

fot. http://nowa.korycin.pl

Nowa atrakcja w regionie. Można uprawiać sport, ćwiczyć i odpoczywać przy ognisku!

Dawniej miasto królewskie, dziś tylko gmina wiejska, ale jaka! Mowa to o Korycinie. Leżący na trasie Białystok – Augustów jest mijany przez setki samochodów dziennie. Wiele osób zwiedzających Białystok i Augustów nawet nie wie, że przejeżdżając przez gminę odpuszcza sobie zobaczenie wiele atrakcji.

 

Jedną z najnowszych jest strefa rodzinna przy zalewie. Inwestycja pozwala skorzystać z boiska do street soccera, korty tenisowe, boisko do koszykówki, a także wiata wypoczynkowa przy której można rozpalić ognisko. Do tego jest jeszcze siłownia. Oprócz strefy rodzinnej w pobliskiej Milewszczyźnie jest jeszcze niedawno otwarty park kulturowy, gdzie możemy zobaczyć replikę dawnego grodziska słowiańskiego z X wieku, XIX-wieczny drewniany dwór i folwark a także różne zabytki odkryte podczas prac archeologicznych i przedmioty użytku codziennego dawnych mieszkańców. Nie można też zapomnieć o zrewitalizowanym wiatraku. Każdy, kto odwiedzi gminę koniecznie powinien spróbować sera korycińskiego. Jest on wyjątkowy w smaku!

 

Korycin położony jest między Puszczą Knyszyńską i Biebrzańskim Parkiem Narodowym. Dlatego planując wycieczkę do gminy warto uwzględnić inne atrakcje w okolicy. W okolicy Korycina zwiedzić możemy także Knyszyn, Suchowolę czy Goniądz.

Dawna tkalnia

To mała i niepozorna uliczka. Dawniej przewijały się przez nią tłumy każdego dnia!

Dawniej produkowano tutaj sukna, kapelusze oraz materiał na płaszcze. Ponad 100 lat później powstawały koce, zaś obecnie jest to świątynia konsumpcjonizmu. To wszystko przy jednej małej niepozornej uliczce w Białymstoku. Augustowska dawniej na osiedlu Nowym, dziś na osiedlu Mickiewicza. To przez nią przewijały się setki osób dziennie przychodząc do pracy w fabryce Chaima Nowika, to tutaj setki osób dziennie przychodziły zarabiać na chleb produkując koce, w końcu to tutaj setki osób dziennie przyjeżdża robić zakupy.

 

W 1868 roku Białystok był nazywany Manchesterem Północy za sprawą wielu fabryk w mieście. Jedną z nich miał znany i szanowany białostocki potentat – Chaim Nowik, który prowadził przedsiębiorstwo jako “Nowik i Synowie”. Ów przedsiębiorstwo zajmowało się produkowaniem kapeluszy, które powstawały w fabryce, która w naszych czasach służyła za szkołę włókienniczą. Na głównym zdjęciu widzimy tkalnie, a obok niej przepiękna wieża ciśnień, która dostarczała wody do maszyn z silnikami parowymi. Dla Nowika w fabryce w najlepszych czasach pracowało nawet 400 osób. Do dnia dzisiejszego nie przetrwały suszarnia, kotłownia i magazyn. Zostały zniszczone przez Niemców podczas II Wojny Światowej jak większość miasta. Zanim to się jednak stało fabryka działała w najlepsze. Nowik zaczynał od małej fabryki, którą zaczął rozbudowywać. Pozyskał okoliczne grunty od Sztejnberga, Krauzego oraz Lenczewskiego. Dzięki temu powstała hala produkcyjna kapeluszy (a od 1947 roku szkoła włókiennicza). Później bo 1904 roku powstała też wieża ciśnień, która stoi do dziś.

 

O rozmachu Nowika niech powiedzą liczby. Przed wybuchem I Wojny Światowej produkowano w jego fabryce 12 milionów tkanin i 500 tysięcy koców rocznie. Gdy wojna się zakończyła Nowik zaczął jeszcze bardziej się rozwijać. Żeby to zrobić założył z innymi białostockimi potentatami – Tryllingiem, Cytronem i Behlerem – Związek Białostockiego Wielkiego Przemysłu. Miało to niesamowitą siłę gdyż w Białymstoku w całej branży włókienniczej pracowało 3665 osób! Niestety 21 września 1939 roku do Białegostoku weszły wojska rosyjskie. Agresor wprowadził swoje prawa, a jednym z nich było upaństwowienie wszystkich fabryk. W 1944 roku Niemcy totalnie zniszczyli Białystok – w tym fabryki Nowika. 

 

W PRL powołano Białostockie Zjednoczenie Przemysłu Włókienniczego. 3 stycznia 1946 roku fabryka “Nowik i Synowie” tym razem przez polskie władze została upaństwowiona i przekazana zjednoczeniu. Później w miejsce zjednoczenia pojawiły się Państwowe Zakłady Przemysłu Wełnianego. Gdy nadszedł 1989 rok na mocy porozumień okrągłego stołu Polska przeszła transformację ustrojową. Wiele osób oskarżało ówczesnych polityków, że wyprzedali Polskę. Prawda była dość brutalna. Złotówka nie była warta zupełnie nic. Przeprowadzono denominację złotego oraz zaczęto wyprzedawać “za grosze” wszelkie zakłady pracy. W 1995 roku Państwowe Zakłady Przemysłu Wełnianego zostały odkupione przez Niemca Josefa Aloisa Hora. Były zamówienia, byłą produkcja. Pracę miało 200 osób. Niestety nowy właściciel bardzo szybko zastawił budynki i teren zakładu pod hipotekę. Pomijając wszelkie finansowe “machinacje”, w 2004 roku z dnia na dzień wszyscy pracownicy dowiedzieli się, że zakład upada. Kolejny wielki zakład pracy stał się ofiarą kogoś, kto skorzystał na prywatyzacji i transformacji ustrojowej.

 

Na ruinach fabryki powstała dzisiejsza Galeria Biała. Wielka świątynia konsumpcjonizmu oraz rozrywki dała pracę wielu osobom oraz zupełnie nową drogę – ulicę Czesława Miłosza. Augustowska natomiast stała się “zapleczem” galerii. Dlatego dziś to spokojna i niepozorna uliczka, przez którą dawniej przewijały się tłumy. Dziś łączy bulwary nad rzeką Białą z ulicą Mickiewicza. Można się nią przejść – obejrzeć wieżę ciśnień, dawną tkalnię oraz wiele starych domów, które jeszcze przetrwały. Można iść i wyobrażać sobie ten gwar i hałas jaki dobiegał dawniej z Augustowskiej.

Pomnik w Mońkach. fot. Henryk Borawski / Wikipedia

Jak to się stało, że w Chicago jest tyle osób z Moniek? Odpowiedź może zaskoczyć.

11 listopada 2019 roku będzie nie tylko 101 świętem polskiej niepodległości. Będzie to data historyczna również dlatego, że tego dnia Polska zostanie włączona do ruchu bezwizowego ze Stanami Zjednoczonymi. Z tej okazji postaramy się wyjaśnić dlaczego akurat z Moniek około 2 tysięcy osób wyjechało do Chicago. Odpowiedź nie jest prosta, ale na pewno ciekawa i zaskakująca.

 

Skojarzenie Moniek i Chicago zaczyna się oczywiście od kawału z brodą o tym, że za każdym razem kiedy samolot z Warszawy miał już startować do Chicago, to pilot pytał czy na pokładzie są Mońki. Nigdy nie byliśmy w samolocie do tego amerykańskiego miasta więc nie wiemy czy tak rzeczywiście jest, jednak zaczęło nas nurtować jedno – dlaczego akurat Mońki, a nie na przykład Grajewo, Kolno, Augustów, Łomża, Suwałki albo Białystok.

 

To nie jest tak, że z innych miast nikt nie jeździł. Jednak żeby móc wyjechać do USA trzeba było posiadać wizę. Ktoś więc z jakiegoś powodu tę wizę dawał właśnie mieszkańcom Moniek. Dlaczego im? Odpowiedź jest banalna. Do późnych lat 90-tych, a może i nawet dłużej decydujący o tym czy ktoś dostanie wizę czy nie był fakt, czy ubiegający się posiada zaproszenie od kogoś stale i legalnie zamieszkującego w USA.

 

Skąd się wzięli jednak pierwsi moniecczanie w USA i to jeszcze legalnie? Tutaj odpowiedź już nie jest taka prosta. Cofnijmy się w czasie. W 1881 roku otwarto linię kolejową Białystok – Królewiec (dziś Obwód Kaliningradzki – eksklawa Rosji). Jedna ze stacji została wybudowana w Mońkach. Przez kolejne lata liczba ludności stale rosła. Nie wynikało to jednak z samego faktu wybudowania stacji. Otóż w 1861 roku zniesiono pańszczyznę czyli przymus darmowej pracy chłopów na rzecz właściciela ziemi w zamian za udziały w gruntach. Skutkiem tej decyzji był bunt chłopski gdyż pańszczyzna została zamieniona na wysoką opłatę pieniężną. Wiele ludzi w tym czasie migrowało w miejsca słabo zaludnione, by uciec przed wyzyskiem. Tak mała osada w Mońkach z biegiem lat zaczęła się rozrastać. Duży przyrost liczby mieszkańców spowodował, że w Grajewie pojawiła się agencja rekrutująca migrantów. Chłopom oferowano transport i pracę w Ameryce. Z tej propozycji skorzystało wielu z nich. I tak chętni wyjeżdżali ze monieckiej osady pociągiem do Królewca, gdzie wsiadali na statek i płynęli do Ameryki. Masowa emigracja trwała aż do lat 30-stych XX wieku.

 

W tym czasie w Mońkach niewiele się działo. Dopiero gdy Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku, to w Mońkach kościół. Dzięki temu wioseczka stała się siedzibą parafii. Po II Wojnie Światowej wszystko w Polsce zaczęło układać się na nowo. W 1953 roku podjęto decyzję, że nie historyczne miasta – Knyszyn, nie Goniądz tylko Mońki właśnie będą siedzibą powiatu. Rozpoczęto wielką rozbudowę. Powstały drogi, budynki i cała infrastruktura. W 1965 roku Mońki uzyskały prawa miejskie. Jednak niedługo po tym straciły prestiż, bo w 1975 roku weszła reforma administracyjna, która zlikwidowała powiaty.

 

Tymczasem w Polsce robiło się coraz gorzej. PRL trwał w “najgorsze” W latach 70-tych Polska zaczęła popadać w kryzys gospodarczy. Emigranci z USA korespondowali z rodzinami w Mońkach. Przesyłali im paczki i pieniądze. A później również zaproszenia. A ktoś kto je otrzymał miał jedyną możliwość otrzymania paszportu i wizy. I tak zaczęła się fala ucieczek z polskich Moniek za lepszym życiem do USA. Sami mieszkańcy uczynili z wyjazdów biznes. Otóż niezależnie czy ktoś miał rodzinę w USA czy nie zaproszenie mógł kupić. To mocno ułatwiło kolejne wyjazdy. W latach 80. w Mońkach największym pracodawcą był zakład Montażu Elementów Dyskretnych “Unitra – Cemi”. Jednak transformacja ustrojowa zabiła ten twór powodując ogromne bezrobocie. Wiele osób miało wówczas wybór – albo wyjazd do USA albo wejście na wolny rynek czyli handel czym popadnie.

 

I tak chłopi z monieckiej ziemi w XIX wieku przetarli nowe szlaki, które potem były wykorzystywane przez kolejne pokolenia. W Chicacgo rozwinęła się bardzo duża polonia. Małe Mońki w Chicacgo mają nawet własną ulicę. “Ziemia Moniecka Way”. Jest ona na skrzyżowaniu ulic Milwaukee i Belmont. Od czasu gdy Polska jest w Unii Europejskiej mało kto do USA wybiera się by pracować. Mońki i nie tylko one wolą zarabiać w Euro niż w dolarach. A my wcale im się nie dziwimy.

Od ulicy piękna, od podwórza skromna. Dawniej był tu hotel, burdel oraz tajny sztab.

Odkąd powstała, wpasowała się w swój róg idealnie. U zbiegu czterech ulic – Krakowskiej, Św. Rocha, Lipowej i Dąbrowskiego była idealnym punktem na wiele przedsięwzięć. W sam raz nadawała się na mieszkania klasy średniej, największy w mieście burdel z restauracją, tajny sztab lotnictwa niemieckich wojsk, miejsce wypoczynku dla repatriantów oraz biura administracji państwowej oraz plan filmowy. Przepiękny budynek powstał na zlecenie żydowskiego kupca w czasach gdy na białostockim rynku panował ogromny kryzys budownictwa, przez co wiele zleconych budowli nieruchomości pozostało niedokończonych. Mowa tu o pięknej kamienicy stojącej przy Krakowskiej 1 w Białymstoku.

 

W 1886 roku na rogu Krakowskiej i Lipowej stały dwa drewniane domy. Należały one do Wolfa i Szejny Nowińskich. Małżeństwo posiadało jednak długi, których nie spłacało. Skończyło się to odebraniem im ziemi oraz domów oraz ich licytacją. Parcelę z dwoma domami odkupił Josel Ginzburg. Nie wiadomo jednak skąd miał pieniądze ani z czego się utrzymywał. Być może był wspólnikiem Perlisa. Bowiem w dawnych dokumentach oba nazwiska widnieją razem przy działalności małego banku. Pewne jest natomiast, że Josel Ginzburg biorąc kolejne pożyczki zastawiał za każdym razem nieruchomość przy Krakowskiej. Nie inwestując w nią jednak. W 1891 roku stary Ginzburg przeczuwał chyba, że nadchodzi jego kres. Spisał bowiem testament, a niedługo po tym zmarł w 1892 roku. Wtedy w spadku parcelę otrzymał potomek Ginzburga – Szeftel.

 

Syn Josela gdy otrzymał spadek był żonaty. Posiadał też siedmioro dzieci. Z dawnych dokumentów wynika, że kamienica powstała między 1896 a 1899 rokiem. Niestety wtedy na białostockim rynku budowlanym panował ogromny kryzys. Wiele podobnych budów nie zostało ukończonych. Ginzburgowie ukończyli budowę jednak przestali spłacać kredyty. W 1906 roku Wileński Bank Ziemski zajął kamienicę na poczet długów. Małżeństwo odzyskało jednak kamienicę w 1909 roku.

Architekt zakochany w Wiedniu

Opowieść o tym, że kamienica ma trzy piętra z dzisiejszej perspektywy brzmi jak żart. Aby dostać się na samą górę i na koniec dowiedzieć się jak wielka była to wyprawa. Wystarczy po prostu wejść po schodach. Każdy kolejny poziom to kolejne 20 stopni. Każdy długi i mało stromy. Dla niewprawionych nóg to dobre ćwiczenie. Budynek ma 3 wejścia. Dwa z tyłu do oddzielnych klatek, jedno od frontu, które prowadzi do tej samej klatki co jedno z tylnych wejść. Prawdopodobnie czwarte wejście zostało przerobione na lokal, w którym dziś znajduje się Jadłodzielnia.

 

Architektem był anonimowy artysta. Jednak patrząc na jego dzieło możemy się o nim trochę dowiedzieć. Na pewno bywał w Europie zachodniej i był zafascynowany jej stylem na tyle, że na wzór tamtejszych budynków użyteczności publicznej stworzył projekt kamienicy. Dziś takie można napotkać chociażby w Wiedniu. Architektowi nie przeszkadzało, że neorenesans na początku XX wieku był już “passe”. Dlatego też gdy ktoś szedł ul. Lipową bądź Krakowską podziwiać mógł eleganckie skrzydło. Ten kto spacerował akurat Wołkowyską lub inną wąską uliczką biegnącą od Sosnowej (dziś Kalinowskiego) widział w oddali tylko skromną oficynę.

 

Do dziś wewnątrz przetrwała kolorowa posadzka. Niestety po pięknych dekoracjach malarskich na sufitach nie pozostało już nic. Klatki są typowe – białe z pomalowanym na jednolity kolor dół. Dokładnie tak jak w większości bloków. O pomstę do niema woła to co zrobiono z obecnym dachem. Na początku XXI wieku budynek przeszedł gruntowny remont elewacji. Dzięki czemu szare i brudne mury zostały zamienione na budynek pełen blasku. Ale ktoś wpadł na idiotyczny pomysł aby dorobić blaszane “czapki” do dachu. Mimo, że budynek od 1988 roku jest zabytkiem, to konserwator na coś takiego pozwolił.

 

Wojna z prostytucją

Gdy nastał 1909 rok i kamienica wróciła do Ginzburgów, to Szeftel postanowił uczynić z niej stałe źródło dochodu. Znajdujące się mieszkania były do wynajęcia. Prawdopodobnie jednak biznes nie szedł tak jakby właściciel przybytku chciał. Dlatego w 1906 roku kupiec podnajął kamienicę pani Łubnickiej, która otworzyła przy Krakowskiej 1 hotel Metropol. Ginzburg zmarł w 1915 roku. Kamienica przeszła w ręce jego żony – Chinki Ginzburg. Kobieta postanowiła z kamienicy wycisnąć jeszcze więcej. Dlatego przejęła budynek oraz działający w nim hotel Metropol. Powstała też droga restauracja, dwie kawiarnie oraz dancing. Ponadto 3 mieszkania były wynajmowane. Zajmowali je Chasza Lifszyc, Icko Szczupak oraz Lejba Wajnrach.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości za kamienicą wciąż ciągnęła się atmosfera skandalu. Przede wszystkim w hotelu działał pod przykrywką największy burdel w mieście. Lokal cieszył się “najlepszą” reputacją, gdyż prostytutki świadczące tam swoje usługi nie miał żadnych oporów! Nawet gdy przychodzili młodzi gimnazjaliści (dziś byliby to licealiści. Policja wielokrotnie robiła naloty na Krakowską 1 zamykając przybytek. Prasa wciąż potępiała działalność “hotelu”. Ponadto na przeciwko znajdowała się kaplica i cmentarz (a później Kościół św. Rocha). Nawet gdy burdel przestawał działać, to gdy napięta atmosfera opadała – wszystko wracało do dawnego porządku.

 

W hotelu Metropol działało także coraz więcej młodocianych prostytutek. Grupą przewodziła 14-latka, która sama trudniła się fachem… złodzieja. W całym mieście zarejestrowanych jako prostytutki były 233 kobiety. Tych zawodowych stwierdzono 84, a dorabiających – 149. Królowe nocy były nadzorowane przez komisje sanitarno-obyczajowe. Te, które uchylały się od rejestracji były ścigane przez specjalnych agentów. Zawodowe otrzymywały specjalne książeczki zdrowia. Działalność przy Krakowskiej 1 była na tyle złą sławą owiana, że powstało w Białymstoku “Towarzystwo Eugeniczne”, które za cel postawiło sobie przeciwdziałanie prostytucji. Ostatecznie burdel z Krakowskiej 1 (w okolicy było kilkanaście innych) zniknął w 1923 roku.

Ginekolog – zawód zakazany

ilustracja z amerykańskiego podręcznika z 1897 roku. (fot. Norris Richard Cooper; Dickinson Robert Latou / Wikimedia Commons / public domain)

“Towarzystwo Eugeniczne” jednak nie dawało za wygraną. Po Chince kamienicę przejął syn Szeftela – Karol Ginzburg. Ukończywszy studia medyczne postanowił w swoim przybytku otworzyć gabinet ginekologiczny, co jeszcze bardziej rozjuszyło wielu mieszkańców. O ile dziś działalność tego typu nie wzbudza większych emocji, to dawniej ginekologa często nazywano “damskim rzeźnikiem”. Jednym z problemów jakie miało “Towarzystwo Eugeniczne” z ginekologami to wszelkie badania i zabiegi jakie wykonywali. Dawniej uważano, że lekarz powinien robić je z zasłoniętymi oczami, później z upływem czasu liberalizowano stanowisko, jednak lekarz według działaczy konserwatywnego towarzystwa nie mógł wykonywać swoich zadań w stu procentach prawidłowo tylko i wyłącznie ze względów obyczajowych. Generalnie kobieta przed ginekologiem nie miała prawa się obnażać.

 

Warto też pamiętać, że nie istniało również coś takiego jak testy ciążowe. Kobieta, która czuła się “odmiennie” mogła co najwyżej przypuszczać co się z nią dzieje. Te, które chciały mieć zupełną pewność udawały się do ginekologa. Potwierdzenie, że kobieta ma w brzuchu płód a nie na przykład guza również wiązało się z oglądaniem damskich narządów rodnych, co towarzystwu się nie podobało.

 

Wracając do samej kamienicy. Oprócz gabinetu ginekologicznego Ginzburga, w budynku znajdowały się również dwie kawiarnie. Jedną prowadził Liwsza Kokman. Druga zaś należała do Poli Parasol. Była też herbaciarnia prowadzona przez pana Pawłowskiego. Był też zakład fryzjerski oraz kwiaciarnia. Pozostałe lokale zapewne były wynajmowane lokatorom do mieszkania. Ostatnie lata przez II Wojną Światową w kamienicy przy Krakowskiej 1 znajdują się już tylko lokale mieszkalne. Z książki adresowej firm z 1932 roku wiadomo, że niektórzy lokatorzy w mieszkaniach prowadzili interesy. Między innymi adwokat Wacław Sławiński, tłumacz Fejga Lewin, pocztowiec Bolesław Gołębiowski, lekarz Gutman, tłumacz przysięgły języka francuskiego Przybylski oraz nauczycielka Einhorn.

Tajna niemiecka kwatera

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe / NAC/3/1/0/0/113

Gdy Niemcy zajęli Białystok podczas II Wojny Światowej to wyrzucili wszystkich mieszkańców z budynku. Zorganizowano w nim tajny sztab lotnictwa niemieckiego. Agresorzy kierowali z centrum Białegostoku walkami powietrznymi. Zostali wypędzeni dopiero w 1944 roku przez żołnierzy Wojska Polskiego, którzy postanowili stworzyć na miejscu tymczasowy przybytek dla repatriantów wojennych. Mimo, że praktycznie cały Białystok został doszczętnie zniszczony podczas wojny, to kamienica przy Krakowskiej została zachowana w dobrym stanie.

 

Gdy po II Wojnie Światowej władzę w Polsce objęli komuniści postanowili, że budynek przejdzie pod władanie Tymczasowego Zarządu Państwowego. W latach 50-tych otwarto tam Wydział Komunikacji, Zarząd Dróg Publicznych oraz… Ligę Lotnictwa. Taki stan rzeczy obowiązywał do 1958 roku. Później budynek trafił w Zarządu Mienia Komunalnego. Dziś przy Krakowskiej 1 mieszkają zwykli białostoczanie. Na co dzień jednak życie w zabytku nie przynosi większych korzyści. A wręcz przeciwnie. Podczas ostatniego kapitalnego remontu kamienicy w 2016 roku nie dało się tam normalnie funkcjonować. Choćby przez to, że drzwi do lokali malowano specjalną farbą chroniącą przed pożarem. Smród był nie do wytrzymania. Ponadto czynsze są horrendalnie wysokie. Budynek jednak tak jak dawniej z zewnątrz prezentuje się przepięknie i na pewno jest jedną z wizytówek miasta. Mijają go wszyscy, którzy idą z dworca do centrum oraz wszyscy, którzy zwiedzają kościół św. Rocha. Szkoda tylko, że do tak pięknego zabytku doklejony jest budynek Lasów Państwowych.

Nadleśnictwo Waliły, Lasy Państwowe

Niezwykłe odkrycie w Puszczy Knyszyńskiej! Może mieć nawet 2000 lat.

To znalezisko może mieć nawet 2000 lat! Odkryli je pracownicy leśnictwa Józefowo w Nadleśnictwie Waliły. Mowa tutaj o grocie od włóczni, który najprawdopodobniej używany był do polowań.

 

– Podłużny ok. 30-40 cm kawałek metalu znaleziony został pod powierzchnią ściółki na zrębie. Jego kształt wyraźnie wskazywał, że jest to grot włóczni bądź innego narzędzia używanego jako broń. – czytamy na facebookowej stronie nadleśnictwa.

Miejsce znaleziska zostało zabezpieczone, a następnie powiadomiony został Podlaski Wojewódzki Konserwator Zabytków. – Wraz z archeologiem zbadaliśmy dokładnie okolicę i wydobyliśmy z ziemi znalezisko. W trakcie oględzin nie natrafiono na żadne inne zabytki. Grot to bardzo cenne odkrycie. Szczególnie dołoży od siebie informacji o wczesnośredniowiecznym uzbrojeniu na terenie Podlasia. Teraz będzie analizowany w Muzeum Podlaskim.

 

Warto przypomnieć, że to nie jest pierwsze znalezisko nadleśnictwa. Jakiś czas temu na bagnach znaleziono fragment żuchwy niedźwiedzia w bobrzej tamie. Znalezisko mogło mieć nawet 5 tysięcy lat. Wiadomo, że na pewno nie była to żuchwa współczesnego niedźwiedzia, gdyż ostatni osobnik w Puszczy Knyszyńskiej wyginął 400 lat temu. 

Featured Video Play Icon

Co robi szeptucha? Jak wygląda z bliska prawosławie? Zobacz na filmie.

Co robi Szeptucha? Jak wyglądają obchody święta Przemienienia Pańskiego na Świętej Górze Grabarce? Jak natomiast celebruje się w Odrynkach? To wszystko możemy zobaczyć w kolejnym odcinku “Po drugiej stronie” – autora filmu Cząstka Podlasia, który namiętnie filmuje nasz region wyciskając z niego wszystko co najlepsze, najpiękniejsze i najbardziej magiczne. Tym razem swoim widzom pokazał z bliska prawosławie.

 

Odcinek Mistyka dnia siódmego zabiera nas w podróż do Orli, Grabarki, Odrynek. To właśnie tam pielgrzymi z całej Polski przyjeżdżają by odnowić swego ducha, wznosić modlitwy za innych bądź po to by szukać uzdrowienia. Podlasie pod tym względem jest bardzo mistyczne co można zobaczyć również na filmie. Głęboka wiara pomaga wielu ludziom w trudach życia codziennego. W innych rejonach naszego kraju być może nie jest to aż tak widoczne jak na Podlasiu, gdzie nikt specjalnie nie kryje się ze swoją religią. Obok siebie bowiem żyją katolicy, prawosławni oraz polscy muzułmanie czyli Tatarzy. Dawniej jeszcze byli Żydzi, którzy zostali wymordowani przez Niemców podczas II Wojny Światowej.

 

Ten mistyczny świat Podlasia pokazał również w 2012 roku raper Lukasyno, który razem z “Miss God” zaprezentował “Mój świat”. Mimo upływu lat kawałek jest ciągle aktualny. Wschodni kres w żyłach i ognista krew osiąga w naszym regionie swój wewnętrzny ład.

Ostatni cmentarz białostockich Żydów. Dziś to piękny, lecz zamknięty zabytek.

Mimo, że jest zabytkiem to na co dzień jest zamknięty. Mowa tu o jednym cmentarzu żydowskim w Białymstoku, który przetrwał do naszych czasów. Drugi – jeszcze starszy zakopany jest w samym centrum miasta. Nad nim znajduje się Park Centralny. Trzeci cmentarz jest miejscem pamięci – dokładnie to odgrodzony teren przy budynku ZUS.

 

Cmentarz na ul. Wschodniej w Białymstoku to w zasadzie ostatnia pamiątka po dawnych mieszkańcach naszego miasta. Spoczywają na nim przedstawiciele znanych rodów, które przed XX-wieczną zawieruchą żyły w Białymstoku. Łącznie na 10 hektarach cmentarza znajduje się 6 tysięcy macew. Najstarsza pochodzi z 1876 roku. Nekropolia oficjalnie jednak została otwarta później bo w 1890 roku. Wówczas ogrodzono ją ceglanym murem z bramą. W 1906 roku miał miejsce pogrom ludności żydowskiej. W centralnej części cmentarza znajduje się marmurowy obelisk upamiętniający tragiczną śmierć 80 Żydów. W 1922 roku ku czci białostockiego rabina Chaima Herzoga Halperna nowojorscy żydzi ufundowali ohel (namiot).

 

Po II Wojnie Światowej cmentarz był zaniedbany i systematycznie dewastowany. Nie ma już pierwotnego ogrodzenia. To co pozostało jest cennym zabytkiem naszego miasta. Nekropolia bowiem ma wartości historyczne ale też artystyczne. Niestety cmentarza nie można zwiedzać kiedy się chce. Miejsce pochówku białostockich Żydów jest zamknięte na kłódkę. Nie bez przyczyny. W 2008 jacyś idioci zniszczyli nagrobki oraz pomazali je sprayem. Żydzi stanowili większość mieszkańców Białegostoku i jest to fakt niezaprzeczalny. Gdyby nie Holocaust zapewne niektórzy z nich mieszkaliby w stolicy Podlaskiego do tej pory. Macewy to niezaprzeczalne świadectwo historii Białegostoku. Kto z tym walczy – walczy z tożsamością własnego miasta.

 

Żeby wejść na teren nekropolii trzeba wcześniej zadzwonić do Lucy Lisowskiej, która sprawuje opiekę nad zabytkiem. Jest to prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej Polska – Izrael. Nr kontaktowy to: + 48 501 458 792

Dzieła sztuki na cmentarzu. Przepiękne wielkie rzeźby pod Białymstokiem

Dziś odwiedzamy groby bliskich, stawiamy znicze by uczcić ich pamięć. Wieczorami cmentarze zamieniają się natomiast w przepiękne morza świateł. Wiele osób wtedy wybiera się, by zobaczyć efektowny wygląd białostockich nekropolii. My natomiast proponujemy również wybrać się w dzień. Konkretnie do Wasilkowa. Znajdujący się tam obiekt jest bardzo piękny za sprawą wielkich rzeźby jakie stoją obok siebie. Figury aniołów oraz Jezusa mają również przesłanie dla wszystkich.

 

Cmentarz w Wasilkowie to największy zabytek gminy. Znajduje się on na wylocie z miasta w kierunku na Świętą Wodę. Nekropolia powstała pod koniec XIX wieku i zajmuje powierzchnię 4,5 hektara. Łącznie na terenie obiekty znajduje się siedem grup rzeźb. Wszystkie nawiązują do Pasji i Zmartwychwstania Jezusa. Ponadto są też dwie fontanny i 60 zabytkowych nagrobków. Najstarszy pochodzi z 1896 roku.

 

Oprócz wielkich rzeźb na cmentarzu znajdują się również wyryte w murach wersety z Pisma Świętego. Ponadto zwiedzając wasilkowską nekropolię natkniemy się również na okazały nagrobek ks. Wacława Rabczyńskiego, którego dokonania na rzecz lokalnej społeczności są ogromne. Duchowny nie tylko przyczynił się do wybudowania kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia, ale również dzięki niemu powstała kaplica w Świętej Wodzie. To właśnie także za sprawą ks. Rabczyńskiego możemy podziwiać przepiękne rzeźby na cmentarzu.

 

Na cmentarzu znajduje się również grób legionistów polskich Aleksandra i Michała Żukowskich, nagrobek z 1896 r., grób 34 mieszkańców Wasilkowa i Studzianek rozstrzelonych w 1943 r. oraz groby ofiar II wojny światowej. Warto zaznaczyć również, że nekropolia jest obfita w małą architekturę. Wszystko razem przepięknie się komponuje.