Głos Obywatela 1930 r. opr.Marcin Radzewicz

Głos Obywatela 1930 r. opr.Marcin Radzewicz
Pisaliśmy na łamach PodlaskieTV o wykluczeniu kolejowym wiele razy. Nareszcie coś się zmienia w tej sprawie! Przy okazji realizacji Centralnego Portu Komunikacyjnego pod Warszawą będą również realizowane inne inwestycje poboczne. Miedzy innymi usprawnienie połączeń kolejowych. Jak czytamy na stronie CPK – także w województwie podlaskim.
Wybudowanych ma być 56 km linii kolejowych prowadzących z Ostrołęki przez Łomżę i Kolno do Giżycka (pisaliśmy o tym jakiś czas temu – że to kuriozalne, że Białystok z Łomża nie będą nadal połączone kolejowo). Oprócz tego program CPK zakłada budowę odcinka Milanów – Biała Podlaska – Fronołów w województwie lubelskim. Dzięki tej właśnie inwestycji powstanie bezpośrednie połączenie Białystok – Lublin – Rzeszów (teraz trzeba jechać przez Warszawę), zaś sama podróż potrwa nie 5,5 godziny jak teraz lecz 3 godziny i 5 minut!). Do Rzeszowa zaś dojedziemy w 4 godziny 45 minut zamiast obecnych 7 godzin!
– Inwestycje CPK uzupełnią brakujące połączenia istniejącej sieci kolejowej – wyjaśnia Maciej Kaczorek, dyrektor Biura Planowania Kolei w CPK. – Linia Milanów – Biała Podlaska – Fronołów, choć powstanie zaraz za granicą województwa podlaskiego, stworzy bezpośrednie połączenie Białegostoku, Lublina i Rzeszowa oraz zapewni nowe możliwości w ruchu pasażerskim i towarowym – czytamy na stronie CPK. Zgodnie z założeniami inwestora, aż 81 proc. mieszkańców województwa podlaskiego będzie w stanie w czasie poniżej godziny dotrzeć do stacji pociągów dużych prędkości.
Dokładna data realizacji decyzji nie jest jeszcze znana. Bowiem dopiero Premier Mateusz Morawiecki zatwierdził studium lokalizacyjne (dokument zatwierdzający trasy kolejowe). Sam port CPK ma być gotowy w 2027 roku. Wszelkie inwestycje kolejowe mają być zakończone między 2025 a 2030 rokiem. Perspektywa nie najgorsza.
Ostatnie wydarzenia na świecie pokazują, że historię trzeba przypominać – także lokalną. Historia o tym jak Niemcy 27 czerwca 1941 roku spalili wielką synagogę z 700 Żydami w środku – była wspominana nie raz na naszym portalu przy okazji tekstów o II Wojnie Światowej. Mało kto jednak wie, że okrucieństwo, jakie Niemcy zgotowali białostockim Żydom przeżyło 29 osób. Wszystkie ocalały za sprawą bohaterskiego Polaka – Józefa Bartoszki.
„Gdy synagogę zapełniono ludźmi – widziałem jak Niemcy pozamykali wyjścia i kordonem otoczyli budynek i podpalili go…” – tak wspomina to wydarzenie jeden ze świadków, który wszystko obserwował przez okno strychu. Budynek zaczął płonąć, zaś stłoczeni w środku ludzie zaczęli umierać. W tym czasie będący na miejscu dozorca synagogi Józef Bartoszka wykorzystał chwilę nieuwagę Niemców i otworzył boczne drzwi płonącej świątyni. W ostatniej chwili wydostali się z niej ci ludzie, którzy byli stłoczeni w przedsionku. W tym czasie Niemcy strzelali do Żydów, którzy uciekali z drewnianych domów, które chwilę później również zajęły się ogniem.
Łącznie w „czarny piątek” w Białymstoku Niemcy zabili ponad 2000 osób. Niemcy spalili synagogę, dzielnice Chanajki, a także wiele budynków z Rynku Kościuszki, Suraskiej, Rynku Siennego, a także to co napotkali na Legionowej i Akademickiej. W kolejnych dniach Niemcy dalej masowo mordowali Żydów. Do 12 lipca zamordowano łącznie prawie 8000 osób. 2 tygodnie później utworzono w mieście getto. To prawie 20 proc. wszystkich Żydów z miasta.
Niemcy podczas II Wojny Światowej wymordowali prawie wszystkich z 60 tysięcy białostockich Żydów. Przeżyło tylko 1100 osób. Pozostali zginęli w obozie zagłady w Treblince. W samym Getcie zginęło 800 osób. Nim dotknęła ich śmierć z rąk oprawców – pomagali im Polacy – dostarczając żywność. Niemcy organizując getta na całym Podlasiu – przyznali Żydom głodowe racje żywnościowe. Tu pośpieszyli z pomocą Polacy. Najtrudniej z jedzeniem było w Białymstoku. Jednak istotną rolę spełnili Bolesław, Henryk i Józef Sokołowscy oraz Witold Maksymowicz. Kupowali oni żywność w okolicznych wsiach i przywozili ją do swoich domów na Białostoczku, a następnie wywożący nieczystości z Getta – Żydzi – przy okazji pakowali przekazaną żywność do ukrytego, podwójnego dna beczkowozu.
Polaków dostarczających różnymi sposobami żywność do Getta było dużo więcej. Najczęściej odbywało się to przy pomocy nielegalnego handlu. Warto tutaj wspomnieć, że nawet udało się spowadzić Żydom do Getta bydło – przekupując niemieckiego żołnierza. Punkt przerzutowy znajdował się przy ul. Smolnej (okolice Jurowieckiej). Warto wspomnieć, że niektórych Polaków spotkała kara śmierci za dostarczanie żywności. Niemcy za to zabili chłopca na terenie parkanu od strony ul. Sienkiewicza. Zginęła też kobieta, która próbowała sforsować ogrodzenie od strony Rynku Kościuszki. Zabity został również mężczyzna, który przedostał się na targowisko gettowe mieszczące się przy ul. Częstochowskiej.
Można również mnożyć przykłady heroicznych czynów Polaków na podlaskich wsiach. Tam niekiedy wieloosobowa rodzina była narażona na śmierć, lecz ukrywała Żydów. Polacy tworzyli specjalne zabudowania, ukryte pokoje, a nawet transportowano Żydów łodzią przez Biebrzę, tak by ci czekali na lepsze czasy ukryci w bagnistych lasach, gdzie Niemcy dotrzeć nie mogli!
Wbrew temu co się dzieje na świecie, co o nas mówią w różnych miejscach, warto pamiętać o tym zawsze i przekazywać dalej, że nie ma różnych wersji historii. Była jedna – Niemcy wspólnie z Rosjanami napadli Polskę z dwóch stron. Najpierw Niemcy przekazali Rosjanom Białystok, potem tu wrócili i urządzili rzeź. A Polacy przed Niemcami Żydów ratowali jak mogli – z narażeniem życia a także płacąc za to życiem swoim i swojej rodziny.
Głos Obywatela 1930 r.opr.Marcin Radzewicz
Z białostockiego magistratu pierwszy raz od dawna powiało rozsądkiem. Wiceprezydent Adam Musiuk zapowiedział na antenie Radia Białystok, że ul. Kilińskiego z czasem zostanie zamknięta, by centrum służyło mieszkańcom jeszcze bardziej do spacerów. Trudno się z nim nie zgodzić. Już dawno zakupy mieszkańcy robią w galeriach handlowych, gdzie wszystkie sklepy są skupione w jednym miejscu a przede wszystkim nie ma większego problemu z zaparkowaniem.
Jest jednak grono mieszkańców, które krytykuje dotychczasową organizacje białostockiego deptaka – ze względu na to, że polega ona głównie na stawianiu ogródków piwnych latem. Co prawda miasto tętni wieczorami do późnych godzin, to trzeba się zgodzić, że białostocki deptak nie musi składać się wyłącznie z ogródków piwnych. W ostatnich latach pojawiły się też lodziarnie, to jednak kropla w morzu. Obecnie jednak na więcej nie bardzo można sobie pozwolić. Na dotychczasowym deptaku zwyczajnie brakuje miejsca.
Dlatego racjonalne jest, by zamykać kolejne ulice w centrum miasta, by służyły mieszkańcom do odpoczynku. Warto się zastanowić czy automatycznie powinny być tam ogródki piwne? Można by było stworzyć na Kilińskiego „strefę rodzinną” – czyli miejsce, gdzie alkoholu nie kupimy. Za to mogłyby być tam lody, pizza czy inne ciekawe dania zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci.
Jakiś czas temu pisaliśmy też o potrzebie zamknięcia ul. Lipowej. Obecnie w godzinach szczytu nie da się tam oddychać. Zabetonowana ulica jest nasycona spalinami. Dla przechodniów to mordęga. Deptak od kościoła do kościoła załatwiłby sprawę. Można by było również wyremontować nawierzchnię na białostockich Plantach – tak by wszelkiej maści ogródki i gastronomia dostępna była latem również i tam. Wtedy białostoczanie mieliby do dyspozycji nie tylko Lipową, Rynek Kościuszki, Kilińskiego, ale także Bulwary Kościałkowskiego.
Obecnie latem oprócz lodziarni znajduje się także drobna gastronomia. Problem w tym, że mieszkańcom muszą wystarczyć tylko ławki. Gdyby latem pojawiły się tam również ogródki, to spędzanie czasu na Plantach byłoby jeszcze przyjemniejsze. Odpoczynek wśród drzew byłby wspaniałą alternatywą dla zabetonowanego Rynku. Jak widać 10 lat od przebudowy Rynku Kościuszki i zmiany go w deptak – zaczyna na nim brakować miejsca. Nadszedł czas na dalszy rozwój. Dobrze, że ktoś w białostockim magistracie jeszcze to widzi.
W dzisiejszych czasach smartfony są niemalże jak część ciała – nieodłączone. Już dawno minęły czasy, gdy do pełni szczęścia potrzeba było Wi-Fi. Dziś urządzenie jest podłączone do internetu przez 24 godziny na dobę bez żadnych limitów. U niektórych świadomość, że możemy być gdzieś „odłączeni” przez rozładowanie baterii wywołuje wręcz strach. Każdemu przydałby się jednak cyfrowy odwyk. Można go szukać gdzieś tam w górnych partiach Bieszczad, ale można też na Podlasiu. Oto 3 miejscówki, gdzie nawet telefon z pełną baterią na niewiele się przyda.
Odbiornik radiolokacyjny czyli inaczej radar to takie urządzenie, które służy do wykrywania za pomocą fal radiowych – samolotów, śmigłowców, rakiet i wiele wiele innych. Tak się składa, że jedno takie wielkie urządzenie stoi na Suwalszczyźnie. Jest tak wielkie, że pochłania wszelkie fale radiowe z okolicy. Możecie tam zapomnieć o internecie z komórki, GPS-ie a nawet zwykłym radiu! Zupełnie obok wielkiego radaru znajduje się Jezioro Szczęścia. Idealne miejsce, gdzie można siedzieć, patrzeć na wodę, piknikować, relaksować się i być offline czy tego się chce czy nie. Żeby tam dojechać należy kierować się drogą krajową nr 8 na granicę Polski z Litwą, a następnie skręcić w lewo na miejscowość Przejma Wielka. Tuż za miejscowością Szury dotrzemy do Jeziora Szczęścia. Obok jest jeszcze jedno jezioro – dużo większe Szelment – prawdziwe cudo natury.
Trójstyk granic. To właśnie w okolicy Niemirowa łączą się ze sobą województwa Podlaskie, Lubelskie i Mazowieckie. Ponadto miejscowość leży na samej granicy z Białorusią. Siedząc nad brzegiem Bugu możemy odpoczywać w otoczeniu wspaniałej natury. Z racji bliskości z Białorusią – lepiej wyłączyć internet. W każdej chwili może przełączyć nas na białoruską sieć komórkową. Wtedy bycie online bardzo zaboli nasz portfel. W Niemirowie możemy również przeprawiać się promem na drugą stronę rzeki. Nie zawsze jest to jednak dostępna atrakcja, jednak spacer wzdłuż Bugu – dostępny jest 365 dni w roku!
Spacer między miejscowościami Gobiaty, Świsłoczany, Mostowlany, Dublany, Jałówka dobrze zrobi wszystkim tym, którzy zbyt dużo siedzą przed komputerem. Nie dość, że wprawimy w ruch nasze ciało, to jeszcze ani przez moment nie będziemy mogli skorzystać przez internetu. Nie dość, że tak jak powyżej będziemy przy samej granicy, to jeszcze są to takie krańce Polski, gdzie nawet i zwykły zasięg telefoniczny ledwo dochodzi. Idealne miejsce, by się wyciszyć. Szczególnie, że w Jałówce w pobliżu ruin kościoła znajduje się przyjemne miejsce do posiedzenia w lesie. Wystarczy iść w stronę granicy. Przy szlabanach można piknikować.
Nim w Polsce i Litwie nastąpiło czasy chrześcijańskie to na ziemiach dzisiejszego Podlasia prawdziwym utrapieniem były czarownice, wilkołaki i demony. Ludzie bali się przede wszystkim Południcy oraz Morowej Dziewicy. Kim były?
Południca to inaczej baba o żelaznych zębach. Według wierzeń słowiańskich była złośliwym i morderczym demonem, który polował latem na tych, którzy w samo południe przebywali w polu. Słowianie zamieszkujący tereny dzisiejszego Podlasia wierzyli, że Południcami stawały się wszystkie kobiety, które zmarły w trakcie ślubu lub wkrótce po weselu. Swoje ofiary zabijały lub okaleczały sierpem, dusiły w polu lub porywały dzieci bawiące się w jego pobliżu. Ludowe wierzenie w Południce miało też racjonalne wytłumaczenie. Prawdopodobnie ludzie nazywali w ten sposób udar słoneczny.
Morowa dziewica to kolejny demon o jakim mówiono na pogańskim Podlasiu. Kobieta przemierzała świat pod postacią chudej, bladej niewiasty. Kto ją spotkał musiał na karku nieść do wsi lub miasta. Wszyscy mieszkańcy zmagali się następnie z chorobami, a nawet umierali. Dlatego też ludzie panicznie bali się, że ich wieś lub miasto taka osoba nawiedzi. Warto oczywiście dodać, że morowa dziewica to była po prostu zaraza. Dlatego, gdy ludzie na wieść o tym, że taka może wystąpić we wsi lub w mieście w popłochu uciekali do lasu. W tym czasie często wykorzystujący sytuację plądrowali opuszczone tereny. Strach przed morową dziewicą przetrwał do czasów chrześcijańskich. Od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas Panie – tak brzmiały modlitwy błagalne. W 1831 roku ze strachu przed zarazą zakopano żywcem kobietę wraz z kogutem i wroną. Trudno powiedzieć dlaczego, jednak w strachu ludzie racjonalnie nie postępują.
Na Podlasiu – z racji terenów, gdzie jest dużo lasów i bagien wierzono również że te zamieszkiwane są przez diabły przybierające różne rozmiary i wygląd. Diabły lubiły psoty oraz towarzystwo ludzi. Na tyle, że powodowały iż wędrowcom myliła się droga. Czasem też diabły przybierały postać sowy.
Głos Obywatela 1930 r. opr.Marcin Radzewicz
To są niecałe 2 km lecz dla rowerzystów jest niebezpiecznie. Mowa o drodze do Olmont. Wkrótce to się zmieni gdyż będzie budowana tam ścieżka rowerowa. Każdy kto tamtędy jechał jednośladem nie raz czuł duszę na ramieniu. W zachodnich krajach europejskich nie ma czegoś takiego jak ścieżka rowerowa. Tam po prostu jest szersza jezdnia, na której po prostu maluje się dodatkowy pas dla rowerzystów. Dlaczego to nie działa w Polsce i trzeba budować drogi dla rowerów oddzielnie za dużo większe pieniądze?
Odpowiedź jest prosta: Kierowcy samochodów. Z przykrością musimy to napisać, ale w naszym kraju kultura jazdy na drodze nie istnieje. To dlatego za wszystko jesteśmy karani tak wysokimi mandatami, dlatego też buduje się oddzielne drogi dla rowerów. Każdy kto jechał w mieście rowerem jezdnią wie, że w ciągu kilku minut był narażony na śmierć kilka razy. Ostatnio byliśmy świadkami takiej sceny: starszy mężczyzna jechał typowym wiejskim rowerem ul. Branickiego w Białystoku. Następnie wjechał nim na rondo Lussy i dalej na Al. Piłsudskiego. Kierowcy kompletnie go ignorowali, nie traktowali jako uczestnika ruchu, więc musiał się na rondzie zatrzymywać. Mimo że miał pierwszeństwo, to musiał ustępować innym.
Dlatego też dołączamy do chóru, który mówi że ścieżka rowerowa do Olmont jest bardzo potrzebna. Bo wiemy, że trzeba wydawać mnóstwo pieniędzy na dodatkową infrastrukturę zamiast domalowania oddzielnego pasa tylko dlatego, że w naszym kraju nie istnieje kultura jazdy. Szkoda, że na ścieżkę nie mogliby się zrzucić ci, którzy zapłacili mandaty za niebezpieczną jazdę.
Coś nieprawdopodobnego. Puszcza Białowieska na listach światowego dziedzictwa UNESCO, wielka atrakcja turystyczna, XXI wiek i technika dająca bardzo wiele możliwości. Tymczasem w Nadleśnictwie Browsk w okolicy Babiej Góry (Siemianówka) grasują kłusownicy. Ich ofiarą padł żubr, który zadusił się we wnykach pozostawionych w lesie. Mało tego! Jak powiedział Radiu Białystok Michał Krzysiak (szef Białowieskiego Parku Narodowego) – to nie pierwszy przypadek. Mało tego! Na początku XX wieku o mało co żubry całkowicie by wyginęły – między innymi przez kłusowników. Nikt nic z tej lekcji nie wyciągnął.
Można zrozumieć, że Puszcza Białowieska jest ogromna i przewija się przez nią bardzo wiele osób. Jednak dzisiejsza technika pozwala na bardzo wiele. W zasadzie trzeba tylko chcieć. Odnosimy wrażenie, że jednak nikomu się nie chce tępić kłusowników. Puszcza Białowieska to Białowieski Parku Narodowy oraz trzy nadleśnictwa (Browsk, Białowieża, Hajnówka). Gdyby razem ze Strażą Leśną i Policją wypowiedzieli totalną wojnę kłusownikom, to problem można by było rozwiązać raz na zawsze. Szczególnie, że wyłapanie idiotów nie byłoby trudne.
Białowieski Park Narodowy na swojej stronie pisze „W Puszczy Białowieskiej obserwuje się szczególnie okrutny rodzaj kłusownictwa – wnykarstwo. Wnyk wykonany jest zazwyczaj z plecionej z kilkunastu drutów pętli, a jego koniec zamocowany jest do drzewa. Wnyki nastawiane są na trasach wędrówek zwierząt. Żubry stają się raczej przypadkowymi ofiarami i trafiają we wnyki nastawiane na jelenie, dziki czy sarny. Co roku notuje się kilka przypadków okaleczenia, a nawet śmierci żubrów z tego powodu. Najczęściej pętla zaciska się na kończynach, czasem na szyi, rogach lub głowie. Niebezpieczne są zarówno grube stalowe liny uniemożliwiające uwolnienie się zwierzęcia, jak i cienkie, które zrywane zaciskają się na kończynie powodując okaleczenie zwierzęcia.
Dlaczego nie byłoby trudne wyłapanie idiotów? Po pierwsze chociażby pracownicy nadleśnictw puszczę znają jak własną kieszeń. Skoro wnyki są na trasach wędrówek zwierząt, to wystarczy sporządzić mapę z tymi trasami i je obserwować fotopułapkami. Po drugie – nie trzeba obserwować wszystkich osób. Nie trzeba być wyjątkowo bystrym by wiedzieć, że kłusownictwem zajmują się niektórzy myśliwi. Problem chyba jest jednak bardziej złożony. Puszcza Białowieska to Hajnówka i trochę wiosek z okolicy. Leśnicy i myśliwy – to wszystko znajomi, koledzy, przyjaciele, rodzina. Wszyscy się znają bo są z okolicy. W tym gronie nie ma przypadkowych osób. Być może problemem dla leśniczych byłoby donoszenie na znajomych?
Dlatego problemem kłusownictwa powinna zająć się instytucja niezależna od nadleśnictw. Oto informacja z 2015 roku: W zeszłym roku na terenie wszystkich nadleśnictw Regionalnej Dyrekcji w Białymstoku straż leśna odnalazła ponad 320 sztuk potrzasków, wnyków czy innego sprzętu wykorzystywanego przez kłusowników – informuje Polskie Radio Białystok. Minęło 5 lat a jakby nic się nie zmieniło. Nadszedł czas, by ktoś wypowiedział wojnę kłusownikom z Puszczy Białowieskiej.
Już raz udowodniliście, że presja ma sens. To idealny moment, by spróbować ponownie poruszyć wiele osób do działania! Prosimy, udostępniajcie tą informację wszędzie – Na Facebooku, Twitterze, Instagramie, blogach i innych miejscach z dopiskiem „Nadszedł czas, by ktoś wypowiedział wojnę kłusownikom z Puszczy Białowieskiej”. Im więcej osób zobaczy, że kłusownictwo w Puszczy Białowieskiej ciągle kwitnie, to być może znajdzie się ktoś kto problem postanowi rozwiązać raz na zawsze!
Wraca temat kolejowej obwodnicy Białegostoku. Urzędnicy przygotowali kolejne warianty do konsultacji. Za pierwszym razem, gdy zostały ogłoszone plany budowy torów to wybuchł skandal. Mieszkańcy dowiedzieli się, że inwestor chciał budować drogę dla pociągów biegnącą przez ich domy. Inwestycja zahaczała również o tereny cenne przyrodniczo. Po konsultacjach społecznych odstąpiono od tych planów i obiecano, że przygotowane zostaną kolejne warianty.
Teraz do konsultacji będzie aż 6 nowych wersji trasy. Wszystkie są już bardziej przemyślane niż poprzednie. Przypomnijmy pierwsze trzy zakładały likwidację części ogródków działkowych na Białostoczku (wystarczy przypomnieć ile było protestów, gdy próbowano zbudować połączenie Białostoczka i Dziesięcin oraz że inwestycja trwała 10 lat). Następnie tory miały iść przez wyciętą drogę w Lesie Pietrasze. Następnie mieszkańcom gminy Wasilków oraz gminy Dobrzyniewo Duże pod domami. Po wielkiej awanturze wszyscy czekali na nowe warianty.
Obecnie przygotowano 6 kolejnych. Wyglądają o wiele bardziej sensownie niż poprzednie. Trasa ma przebiegać z dala od zabudowań. Najciekawiej prezentuje się ostatni wariant. Trasa przebiegałaby w okolicach Sochoń równolegle do przyszłej drogi ekspresowej i w jej pobliżu. Jest to logiczne rozwiązanie. Innym rozwiązaniem nad którym warto się pochylić jest wariant 7. Tu również tory będą biegły w pobliżu przyszłej drogi ekspresowej.
31 stycznia na sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej przy ul. Polnej 1/4A w Wasilkowie odbędą się konsultacje społeczne. Będzie można wypowiedzieć się co do wariantów oraz dowiedzieć się o szczegółach realizacji. Jeżeli ktoś ma mocny komputer i zaawansowany program graficzny, to warianty można także pobrać z chmury inwestora:
https://oc.plk-sa.pl//index.php/s/l7wmkJxz2CB7o0c/authenticate?fbclid=IwAR0S6OaOyEtr6UCnAmhaPiTL_sJ2loY8RyheVuXbNVkczAfCtn4hqZK69K8
Hasło do zalogowania: SWPOB
Głos Obywatela 1930 r.opr.Marcin Radzewicz
Tak wygląda Narew. Wokół bardzo sucho! Czekają nas katastrofalne konsekwencje!
Niestety nie mamy dobrych wieści. Póki co śnieg w województwie podlaskim leżał najwyżej kilka dni. W konsekwencji sytuacja hydrologiczna Polski się pogarsza. Drugi rok z rzędu w Narwi jest coraz mniej wody. Przypomnijmy – w tamtym roku otworzono wyremontowaną kładkę Waniewo – Śliwno. Szybko ją zamknięto po wypadku na przeprawie promowej. Gdy działalność atrakcji została wznowiona to za chwilę znów została zakończona. Powód? Za mało wody w Narwi. Wszyscy liczyli, że po zimie wszystko wróci do normy. Teraz wszystko wskazuje na to, że jest tak źle, że nawet ptaki z doliny zaczęły uciekać!
Tak obecnie wygląda hydrologiczna mapa Polski. Tak – dobrze myślicie tam gdzie na czerwono – to znaczy że jest bardzo źle. Chociaż Wody Polskie uspokajają, że takie zjawiska jak susza są obserwowane od setek lat, to już teraz wiadomo, że czeka nas poważny kryzys. Mimo, że specjaliści przygotowywali tereny na ewentualność suszy, to zrobiono za mało. Żeby zapobiegać suszy buduje się zbiorniki retencyjne. Budują je zarówno ludzie jak i bobry. Te obecnie są wyjątkowo aktywne. Duże zbiorniki retencyjne zapewniają stabilność poziomu wód podziemnych przez cały rok. Takim zbiornikiem dla Narwi jest Siemianówka. Jak wynika z danych Wód Polskich obecna retencja jest 2 razy za mała aby zgromadzone zasoby wody zaspokoiły wszystkie potrzeby ludzi, gospodarki i środowiska.
Kolejnym problemem jest zniszczenie w ubiegłych latach koryt rzek przez urzędników, którzy doprowadzili do tego, że woda w rzekach spływa bardzo szybko. Obecnie pracuje się nad przywracaniem naturalnych koryt rzekom. Na to jednak poczekamy co najmniej kilka lat. A nie ma na co czekać. Już niedługo nadejdą wiosenne burze. Potężne ulewy najpierw spowodują powodzie, by woda zniszczonymi korytami szybko spłynęła do Bałtyku. Wówczas wody będzie jeszcze mniej. Coś jak spuszczenie wody w toalecie bez dolania nowej. Później przyjdzie kolejne upalne lato, które doprowadzi najprawdopodobniej do klęski żywiołowej. W konsekwencji ceny w sklepach będą jeszcze wyższe niż dotychczas. Aż strach pomyśleć ile w 2020 roku będą kosztować warzywa skoro w 2019 roku kosztowały już gigantyczne pieniądze!
Tak zła sytuacja to także krzywda dla przyrody. W Dolinie Narwi bez wody ptaki nie założą siedlisk, przez co nie będą się rozmnażać. Jeżeli nie znajdą innych miejsc to wiele gantunków zacznie ginąć. Cała sytuacja jest absolutnie poważna.
Tuż przy granicy polsko-białoruskiej, na granicy Suwalszczyzny i Ziemi Sokólskiej leży mała wioska o bardzo wdzięcznej nazwie – Stare Leśne Bohatery. Są też Nowe Leśne Bohatery. Historia tego miejsca jest zaskakująca. Kim może być leśny bohater? Ktoś kto uratował jakąś osobę w lesie? Takie może być pierwsze skojarzenie. Niestety jest ono błędne. Wystarczy sobie przypomnieć lekturę szkolną „Nad Niemnem”. Pamiętacie Bohatyrowiczów? Okazuje się, że między nimi a Starymi Leśnymi Bohaterami jest pewien związek.
W języku białoruskim na osobę bogatą mówi się „bahatyja”. Wiele słów w tym języku przekłada się w ten sam sposób. Tzn. gdy tamtejszą litera „h” występuje w jakimś w wyrazie, to po polsku zamienia się ją na „g”. Dlatego żeby zrozumieć nazwę wsi należałoby ją wypowiedzieć po białorusku co by dosłownie znaczyło „Stare Leśne Bogacze”. Jest także druga wersja, w której uznaje się iż nazwa pochodzi od nazwiska Bohatyrowiczów (co wcale nie wyklucza pierwszej). Był to bowiem ród drobnej szlachty, który osiadł na tych terenach w XVI wieku ażeby w imieniu monarchy chronić królewską puszczę, by nikt w niej nie polował. To było zarezerwowane tylko dla władcy i jego świty. Bohatyrowicze mieli chronić lasu aż do rozbiorów.
W Starych Leśnych Bohaterach znajduje się wiele kapliczek i krzyży, które upamiętniają 1905 roku. Wówczas we wsi miał miejsce zaskakujący akt „tolerancji religijnej”. Bowiem Car – rosyjski zaborca ziem polskich – miejscowej ludności zezwolił wybierać czy chcą być katolikami czy prawosławnymi. Niemalże wszyscy wybrali katolicyzm. Można powiedzieć, że wówczas narodziło się coś co dziś nazywamy rdzeniem Podlasia – tego z historii najnowszej. Przed rozbiorami ziemie te należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego, a po złączeniu z Polską do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Następnie przyszły rozbiory, a po nich właśnie XX wiek, w którym mieliśmy schyłek monarchii. To właśnie wtedy miejscowi, którzy mogli wybierać między religią mimo że byli pochodzenia ruskiego, mimo że używali gwary białoruskiej, to identyfikowali się z katolicyzmem i uważali się za Polaków. Dziś wystarczy wybrać się choćby do Sokółki by zobaczyć na własne oczy, że z tego rdzenia do dziś przetrwało wiele rodzin, które jako Polacy i katolicy mówią gwarą białoruską.
Co ciekawe Nowe Leśne Bohatery wcale takie nowe nie są. Powstały na przełomie XVIII i XIX wieku po tym gdy Stare Leśne Bohatery strawił pożar. Część osób po pożarze przeniosła się również do sąsiedniej wsi Wołkusz. Zanim osada zamieszkana była przez Bohatyrowiczów (i nie tylko, bo w XIX wieku stało tam 40 domów i mieszkało 239 osób) to w czasach wczesnośredniowiecznych znajdowało się tam grodzisko, które odkryto dosyć niedawno.
Głos Obywatela 1930 r. opr.Marcin Radzewicz
Babka ziemniaczana jest tradycyjną potrawą kuchni białoruskiej. Jednak to na Podlasiu w ostatnim czasie ma swoje pięć minut. Jak grzyby po deszczu pojawiają się nowe restauracje oferujące to danie. A wydawałoby się, że skoro jest ono mało skomplikowane, to każdy może sobie je zrobić sam. Z myślą o tych osobach postanowiliśmy przybliżyć babkę ziemniaczaną od kuchni.
Babka ziemniaczana to nic innego jak tarkowane ziemniaki z dodatkiem kawałków boczku (skwarek) lub słoniny. Kartoflak, pyrczok, kugel – to wszystko to samo danie. Warto dodać, że raz do roku w Supraślu na Podlasiu co roku organizowane są mistrzostwa świata w pieczeniu kiszki i babki ziemniaczanej. Jak zrobić przygotować takie danie? Bardzo prosto – potrzebować będziemy przede wszystkim ziemniaków (co oczywiste), tarki, boczku, czosnku, cebuli, jajek, mąki i oleju lub innego tłuszczu, a także pieprzu, soli i piekarnika. Warto też zaopatrzyć się w siadłe mleko, kefir, jogurt naturalny. W połączeniu z wypieczoną babeczką smakują wyśmienicie.
1,5 kg obranych ziemniaków
2 duże cebule (300 g)
3 jaja – 1 na każde pół kilo ziemniaków
150 g mąki – 50 g na każde pół kilo ziemniaków
3 ząbki czosnku
500 g – mięsa (boczek, kiełbasa, podgardle itp)
sól, pieprz, tłuszcz (olej) do pieczenia
Po obraniu ziemniaków, zetrzyj je na tarce o średnich oczkach lub użyj maszynki do mielenia mięsa. Następnie delikatnie odciskaj nadmiar wody z tarkowanych ziemniaków za pomocą gazety lub czystej ściereczki kuchennej. Pokrój boczek lub słoninę w drobną kostkę, a cebulę i czosnek posiekaj drobno. Na rozgrzanej patelni rozpuść olej lub smalec, a następnie podsmaż na nim pokrojony boczek lub słoninę, aż stanie się lekko złocisty. Dodaj posiekaną cebulę i czosnek, i smaż wszystko razem przez kilka minut, aż warzywa będą miękkie i lekko zrumienione. Odstaw masę do ostygnięcia.
W dużej misce połącz tarkowane ziemniaki z podsmażonym boczkiem (lub słoniną) z cebulą i czosnkiem. Dodaj jajka, mąkę pszeniczną oraz sól i pieprz do smaku. Jeśli używasz, dodaj również inne przyprawy według własnych upodobań. Później dokładnie wymieszaj wszystkie składniki, aż powstanie jednolita masa. Przełóż masę do formy do pieczenia, wcześniej wysmarowanej tłuszczem lub wyłożonej papierem do pieczenia. Wyrównaj wierzch masą, aby uzyskać równomierne pieczenie. Potem piecz babkę ziemniaczaną w nagrzanym piekarniku do temperatury około 180°C przez około 60-70 minut, aż stanie się rumiana i chrupiąca na wierzchu, a w środku będzie dobrze przypieczona i elastyczna. Gdy babka ziemniaczana będzie gotowa, wyjmij ją z piekarnika i pozostaw do ostygnięcia przez kilka minut. Później, po ostudzeniu możesz pokroić babkę ziemniaczaną na kawałki i podawać jako samodzielne danie lub jako dodatek do dań głównych.
Obecny czas to najlepszy moment by wybrać się w okolice Krynek. Można tam podglądać wielkie stada żubrów. Jednak przy okazji warto zajrzeć do Wierszalina – niedoszłej stolicy świata. Przynajmniej w oczach proroka Eliasza Klimowicza, który właśnie tam urzędował razem ze swoją sektą. Po niej nie ma już śladu jednak osada pozostała do dnia dzisiejszego.
Wierszalin położony jest na niewielkiej polanie. Wokół niej rośnie stary świerkowy las. Na samym środku polany stoi drewniany dom zamieszkiwany przez Ilję. Obok płynie rzeka Nietupka. Jest też stara studnia. To wszystko znajduje się pod opieką nadleśnictwa Krynki. Warto tam się wybrać by poczuć wyjątkową atmosferę tego miejsca. Żeby tam dojechać trzeba kierować się na miejscowość Grzybowszczyzna Stara.
We wschodniej Białostocczyźnie, we wsiach prawosławnych, proces upadku tradycyjnej kultury ludowej na początku XX w. miał szczególnie dramatyczny przebieg. Zachowana tu przez wieki w nienaruszonym prawie stanie kultura – poddana została nagłej, drastycznej próbie. Stało się to wówczas, gdy w 1915 r. prawie wszyscy mieszkańcy wiosek i osad zagubionych w lasach zostali deportowani przez ustępujące wojska carskie w głąb Rosji. Zetknęli się tam z innymi zwyczajami, z ludźmi o odmiennej kulturze. Były to bowiem wsie prawosławne, dla których w tym czasie, w warunkach nierzadkiej dyskryminacji wyznaniowej i narodowościowej, przekroczenie progu polskości było niezwykle trudne. I wtedy pojawił się on. Eljasz Klimowicz.
Samozwańcy prorok nie był jedyny. Z powodu braku duchownych w kościele prawosławnych na wsiach pojawiał się co raz jakiś cudotwórca, uzdrowiciel, samozwańczy mesjasz oraz fałszywy car. Klimowicz pochodził ze wsi Grzybowszczyzna. Co ciekawe nie potrafił czytać ani pisać. Znalazł jednak wyznawców, z którymi wspólnie zaczął wyznawać Nowe Jeruzalem. Osada w Wierszalinie miała być stolicą świata. Setkami ściągali do niego mieszkańcy Ziemi Bielskiej, Nowogródczyzny i Wołynia. Przyjeżdżali też ci, którzy wierzyli w uzdrawiającą moc Eliasza. Klimowicz zmarł w 1939 r. w okolicach Krasnojarska, wywieziony przez władze sowieckie. Jednak legenda proroka Ilji i Wierszalina – stolicy nowego świata, którą zamierzał stworzyć, przerosła rzeczywistość. Ilja natomiast stał się z czasem symbolem ludowej, kresowej religijności – prostej i naiwnej, ale niejednokrotnie nieporównywalnie głębszej niż ta, z jaką na co dzień mamy do czynienia.
Żadne przewodniki turystyczne ani inne publikacje o tym nie wspominają. A szkoda, bo Dolina Górnej Narwi to miejsce wyjątkowe i w zasadzie pomijane przez wszystkich. Żyją tam półdzikie konie, czerwone krowy będące gatunkiem w odbudowie (w rolnictwie zanikła na rzecz bardziej wydajnych) oraz takie ptaki jak czajki, rycyki, dubelty i krwawodzioby. Warto tam się wybrać zwiedzając wschodnią Białostocczyznę.
Kalitnik to wieś ukryta gdzieś między Michałowem, Siemianówką, Gródkiem i takimi wsiami, że pewnie nigdy o nich nie słyszeliście. To takie Podlasie, do którego mało kto zagląda. A szkoda, bo jest przepiękne. Na nadnarwiańskich łąkach Polskie Towarzystwo Ochrony Ptaków dbając o różne gatunki prowadzi stację terenową. To właśnie tam zimuje niemal sto koni, które w inne pory roku żyje półdziko. Mają one nietypowe zadanie do wykonania. Razem z krowami dają lepsze szanse bytowe ptakom.
To wszystko dzieje się na kilkuset hektarach. Wystarczy zobaczyć na filmie, że zwierzęta mają tam jak w raju. One jak i ptaki żyją ze sobą w symbiozie. To wszystko warto zobaczyć na własne oczy odwiedzając Kalitnik. Można to zrobić przy okazji jadąc do Michałowa czy nad Siemianówkę właśnie. Miejsce niezwykłe i unikalne. Nawet jak na Podlasie, gdzie pełno jest ciekawych atrakcji turystycznych i przyrodniczych.
Puszcza Białowieska kojarzy się głównie z żubrami. Warto jednak przyjechać tutaj także dla dębów. Olbrzymie drzewa mają kilkadziesiąt metrów długości. Człowiek przy nich wydaje się maleńki. To trzeba zobaczyć na własne oczy! Warto dodać, że w żadnym miejscu w Europie dęby nie osiągają takich rozmiarów jak w Puszczy Białowieskiej. Najpotężniejszy jest dąb „Maciek”, który mierzy 40,8 metra a w obwodzie ma 741 cm! Najwyższe drzewo mierzy 43,6 metra wysokości. W obwodzie ma 398 cm. Prawdziwe wieżowce!
Jeżeli ktoś myśli, że to tylko 2 giganty to może się pomylić. Ogromnych dębów, które mają co najmniej 400 cm w obwodzie jest około 3 tysięcy! Warto dodać, że w całym XX wieku człowiek wyciął około 13 tysięcy drzew, które dziś zaliczałyby się do gigantów. Dlatego w Puszczy Białowieskiej pozostało tylko 20 procent tego co mogłoby dziś rosnąć. Człowiek wycinał nawet drzewa o obwodzie 300-450 cm.
Dlatego też warto wiedzieć, że za kilkadziesiąt lat gdy większość gigantów prawdopodobnie uschnie nie będzie miała już „następców”. Wasze wnuki a być może i dzieci nie zobaczą tych wspaniałych, majestatycznych drzew. Wy macie jeszcze szansę i lepiej z niej skorzystajcie póki możecie. Wspaniałe dęby oglądać możemy w rezerwacie ścisłym Puszczy Białowieskiej.
Tatarskie przysmaki to nie tylko wyjątkowe potrawy, lecz także odzwierciedlenie bogatej historii i kultury Tatarów, którzy od wieków mieszkają na terenie Polski. Znane z wykwintnych i aromatycznych dań, tatarskie kuchnie oferują niezapomniane doznania kulinarne, które łączą w sobie smaki Orientu z europejską tradycją.
Polscy Tatarzy mieszkający na Podlasiu są głównie znani w kraju głównie za sprawą Kruszynian. Mała wioska pod granicą Polski i Białorusi każdego roku gości turystów z całej Polski. Na miejscu można zobaczyć piękny (szczególnie w środku), drewniany meczet, cmentarz oraz przede wszystkim spróbować tatarskiej kuchni. Najpopularniejsze miejsce to Tatarska Jurta prowadzona przez Dżennetę Bogdanowicz. Jest także Zajazd Tatarski „Na końcu świata”. Mało kto jednak wie, że Tatarzy na Podlasiu mieszkają również w innych miejscach.
Warto wybrać się choćby do Suchowoli. Tam Pani Elżbieta Muchla wraz z mężem Stefanem kultywują również religię, zwyczaje oraz kulinarne dziedzictwo tatarskie. Tutaj możemy spróbować na miejscu złotych pierogów czyli Czebureków. Gdy ich zapach roznosi się po domu, to wszyscy goście już nie mogą się doczekać aż te zostaną podane. Tatarskie pierogi można zjeść na słodko zz jabłkami, z białym serem lub z mięsem. Najważniejszym składnikiem Czebureków jest niepasteryzowana śmietana.
Listkowiec to wielowarstwowe ciasto przekładane różnymi masami – najczęściej makiem. Żeby się udało trzeba mieć naprawdę duży stół. Tworzenie Listkowca to długi proces, ale smak jest niepowtarzalny. Ciasto przypomina trochę makowiec. Z tatarskiej kuchni warto spróbować również baraniny. Mięso znacznie różni się w smaku od drobiu, wołowiny czy wieprzowiny – dominujących w polskiej kuchni. Takie danie możemy zjeść właśnie w Zajeździe Tatarskim „Na końcu świata” w Kruszynianach.
Pierekaczewnik najbardziej znany jest przede wszystkim z Kruszynian. To właśnie Pani Dżenneta Bogdanowicz upowszechnia o nim wiedzę występując często w telewizji. Wypiek z zewnątrz wygląda jak upieczony, wielki ślimak. Efekt taki powstaje dzięki nałożeniu na siebie sześciu warstw rozwałkowanego ciasta. Podobnie jak w listkowcu. Tu jednak zamiast maku jest farsz. Pierekaczewnik może być pikantny a może być również słodki.
Zwiedzając miejsca związane z polskimi Tatarami warto również zajrzeć do Bohonik. Tam również można zwiedzić meczet i wyjątkowo piękny tatarski cmentarz, do którego prowadzi niesamowita aleja.
Głos Obywatela 1930 r. opr.Marcin Radzewicz
To już ostatni z sześciu filmów autora Cząstki Podlasia Pawła Jankowskiego, który po raz kolejny zabrał swoich widzów w mniej znane zakątki naszego regionu przy okazji pokazując swój warsztat od kuchni. Tym razem zobaczyć można targ staroci w Kiermusach oraz muzeum Króla Biebrzy, który to w swoich zbiorach ma sporo rękodzieła, książek czy filmów. Na koniec autor jedzie ze swoim kompanem Zdzichem do biebrzańskich lasów.
Zarówno ten film jak i pozostałe pięć pokazują niesamowite miejscówki na Podlasiu, do których niekiedy można dotrzeć tylko jeżeli ma się wysoko zawieszony samochód i dobrą orientację w terenie. Autor musi nie tylko się nagimnastykować żeby nagrać wspaniałe ujęcia lecz także być bardzo cierpliwym. Realizacja kultowego filmu „Cząstka Podlasia” trwała od kwietnia 2012 roku. Premiera byłą w 2014 roku. Twórców było trzech – Paweł Jankowski, Zdzisław Folga oraz Marek Kubik – kompozytor.
Jakiś czas temu zarzucaliśmy prezydentowi rozrzutność podobną do Wilka z Wallstreet. Później wskazywaliśmy, że miasto pożycza pieniądze na spłatę kredytów, a oznacza to że może nigdy nie wyjść z zadłużenia. Prezydent w 2020 roku postanowił zacząć oszczędzać… na zabytkach. Łączna pula dotacji na remonty zabytkowych budynków w tym roku to 100 000 zł. Każdy kto robił remont w zwykłym mieszkaniu na pewno wie jak niska to jest kwota. To teraz proszę sobie wyobrazić, że remont zabytku pochłania gigantyczne pieniądze bo musi zostać wykonany według wskazówek konserwatora zabytków. Za 100 000 zł można będzie jedynie najwyżej nakupić płyt OSB i zabić nimi wszystkie okna i drzwi.
O negatywnym stosunku jaki obecna władza miejska ma do zabytków można napisać całą książkę opisując studium upadku i traktowanie tego co zostało po kompletnie zniszczonym Białymstoku po II Wojnie Światowej. Sporo jest XIX-wiecznych i XX-wiecznych zabytków, które wymagają remontów i które warto wyremontować. Największą wizytówką miasta jest Pałac Branickich. Sam budynek należy do uczelni, ale reszta nie. Taśmy budowlane na murach przy bramie wjazdowej od dłuższego czasu straszą przechodniów czy turystów. Gdyby trwał remont ogrodzenia, to byśmy o tym nie wspominali. Problem w tym, że te taśmy wiszą tam żeby mur zabezpieczyć przed dalszym sypaniem się.
To, że prezydent powinien oszczędzać ile się da to jest jasne. Czy powinien na zabytkach? Jak nazwać społeczeństwo, które nie szanuje własnego dziedzictwa i własnej historii? Co więc mamy myśleć o reprezentancie tego społeczeństwa, gdy czeka aż dziedzictwo te się samo rozpadnie? Szczególnie to jest irytujące, gdy widzi się ile prezydent przeznaczył pieniędzy na przykład na nie działający system kamer, który miał rejestrować wjazd na czerwonym świetle (30 milionów złotych), albo ile planuje przeznaczyć na Intermodalny Węzeł Komunikacyjny (180 mln zł), który może i byłby potrzebny gdyby komunikacja miejska nie była drogim koszmarem, z którego korzystają tylko te osoby, które muszą. Przykładów można wymieniać jeszcze wiele, ale te 100 000 zł na dotacje remontów zabytków przy tych sumach to śmiech przez łzy.
Głos Obywatela 1930 r. opr.Marcin Radzewicz
Trwają inwestycje kolejowe w ramach projektu Rail Baltica. Gdy zostaną ukończone wszystkie odcinki to teoretycznie będzie można pojechać koleją z Helsinek do Berlina przez Białystok już w 2023 roku. W praktyce nas interesowało jedynie połączenie z Warszawą – by było szybciej. To poważny błąd.
Nie oszukujmy się. Budowa Rail Baltica dla samego połączenia Białegostoku z Warszawą nie miałaby większego sensu. Przed remontem pociąg jechał 30 minut dłużej. Gdy inwestycja będzie ukończona ten czas się skróci jeszcze bardziej, bo pociąg na całym odcinku pojedzie 160 km/h. Patrząc na inwestycję szerzej należy sobie zadać pytanie – czy będzie można pojechać ekspresowo z Białegostoku do Berlina, Rygi, Tallina, Helsinek tak jak można z Warszawy do Wiednia, Pragi czy Budapesztu?
Jakiś czas temu pisaliśmy, że Białystok mógłby być kolejową bramą na wschód. By otworzyć zamkniętą linię 37 by wszystkie ważne pociągi międzynarodowe jeździły ponownie do Mińska, Smoleńska i Moskwy jak dawniej, a także by właśnie można było dojechać do Rygi, Tallina i Helsinek. Czy tak będzie? Bardzo wątpliwe. Polityków od lat interesuje wyłącznie połączenie do Warszawy. Ich horyzont nie sięga dalej.
Warto wiedzieć to już dziś co będzie w 2023 roku, gdy Rail Baltica będzie gotowa. Czy nadal będzie interesować nas tylko połączenie do Warszawy? Jeżeli działać będzie ktoś „bardziej zainteresowany” to może wywalczy parę zmian. Obecnie z Warszawy do Berlina startują 4 pociągi dziennie. Mogłyby startować z Białegostoku. Podobnie mogłoby być ze startem i końcem trasy jeżeli chodzi o połączenia z Wiedniem, Budapesztem i Pragą. Skoro technicznie będziemy gotowi, to nic nie powinno stać na przeszkodzie, by międzynarodowy odcinek wydłużyć.
Na wschód obecnie możemy dojechać tylko do Kowna – szynobusem w weekendy. Co ciekawe jest takie połączenie krajowe, które nie kończy się w Białymstoku a w Grodnie. To pociąg Hańcza z Krakowa, który w Białymstoku jest rozdzielany na wagony do Suwałk i do Grodna właśnie. Po co to? W Grodnie można się przesiąść na pociąg do Moskwy, Petersburga, Mińska i Homela (na wschodzie Białorusi). Jak widać gdyby komuś zależało to te same pociągi mogłyby startować z Białegostoku. Wystarczy trochę pieniędzy, umiejętności zawierania porozumień oraz wpływy w Warszawie. Tego ostatniego podlaskim politykom wszystkich opcji brakowało od zawsze. Bezpośrednie pociągi z Białegostoku do Berlina, Pragi, Budapesztu, Moskwy, Mińska, Rygi, Tallina i Helsinek są możliwe, ale politycy chyba są tylko zainteresowani Warszawą.
Głos Obywatela 1930 r.Opr.Marcin Radzewicz
Dla wielu z nas brak śniegu w grudniu to wciąż anomalia. Mimo iż taki stan rzeczy ma miejsce już od wielu lat, to wciąż trudno się przyzwyczaić do braku klasycznej, kilkumiesięcznej zimy na Podlasiu. W ostatnich latach śnieg padał dopiero w styczniu i utrzymywał się do marca lub kwietnia. Teraz również się pojawił lecz niestety prawdopodobnie wkrótce zniknie i w tym roku więcej się nie pojawi. Idzie spore ocieplenie i nie wiadomo czy nie będziemy mieli wiosny… już w lutym.
Co będzie to czas pokaże. Jednak gdy tylko spadł śnieg, to postanowiliśmy ten moment wykorzystać, by jeszcze raz pokazać Wam jak piękne i magiczne jest Podlasie, gdy prezentuje się w prawdziwej, zimowej odsłonie. Przemierzyliśmy Wysoczyznę Białostocką i się nie zawiedliśmy. Wiejskie tereny pomiędzy Krynkami, Sokółką a Supraślem wyglądają bajecznie! Po drodze napotkaliśmy żubry (o czym więcej poniżej), napotkaliśmy też trop wilka, a także kapliczki znane z filmu U Pana Boga za Piecem. Przede wszystkim zobaczyliśmy jednak niesamowite krajobrazy! Poniżej galeria zdjęć. Serdecznie zapraszamy do oglądania:
/zubry-krynki-wschod-slonca/
Żubry to przede wszystkim symbol województwa podlaskiego. Choć kojarzone są głównie z Puszczą Białowieską, to występują również w Puszczy Knyszyńskiej. To właśnie tam na wielu polach są lokalną atrakcją. Nam również udało się uchwycić piękno tych majestatycznych zwierząt o wschodzie słońca. Niestety nie ma jednego miejsca, gdzie można żubry napotkać. Jest to wypadkowa dobrej pogody i łutu szczęścia. Zwierzęta te żyją dziko i przebywają tam gdzie mają ochotę.
Najczęściej są w lesie. Jednak, gdy tylko spadnie śnieg i zrobi się chłodniej to żubry wychodzą poszukując pożywienia na polach. Wówczas jest to również czas, gdy można je zobaczyć na przykład jadąc samochodem przez okoliczne wsie Puszczy Knyszyńskiej. W tym wypadku zwierzęta napotkaliśmy pod Krynkami. Były to tylko cztery osobniki. Niekiedy można w jednym miejscu napotkać kilkadziesiąt osobników na raz!
Warto pamiętać, że to dzikie zwierzęta i nie można do nich podchodzić czy podjeżdżać samochodem. Możemy narazić się na niebezpieczeństwo lub spłoszyć żubry narażając w ten sposób innych na niebezpieczeństwo. Bezpieczna odległość to 300 metrów. Wówczas zwierzęta nie będą się nami nawet interesować. Gdy zaczniemy podchodzić bliżej, te zostaną już zaniepokojone i bacznie będą nam się przyglądać. Wówczas jeden „fałszywy” ruch może doprowadzić do nieszczęścia.
Nadleśnictwo Nurzec w powiecie siemiatyckim nie obfituje w wilki. Są one dość rzadko widywane w tych okolicach. Jednak ostatnio właśnie tam postanowiono wypuścić wyleczonego wilka. Czy zostanie czy jednak uda się w dalszą podróż szukając nowego domu?
Wilk Nuko po dwóch miesiącach rehabilitacji został wypuszczony do lasu. W październiku leśniczy z Nadleśnictwa Nurzec w pobliżu leśniczówki zauważył ranne zwierzę. Był to młody wilk, który prawdopodobnie został potrącony przez samochód. Zwierze było przytomne, jednak nie mogło się ruszyć. Leśniczy powiadomił odpowiednie służby, a w uratowanie wilka zaangażowało się wiele osób. Najpierw zwierzę trafiło do Krynek, gdzie w „Przytulisku” zszyto mu ranę. Po kilku dniach przetransportowano wilka do Olsztynka, gdzie jest specjalny ośrodek rehabilitacji, który specjalizuje się w leczeniu wilków.
Po dwóch miesiącach wyleczone zwierzę postanowiono wypuścić na wolność. Przed wilkiem stoi bardzo trudne zadanie. Te wspaniałe zwierzęta na co dzień żyją w grupach zwanych watahami. Składają się one z jednej pary rodziców oraz potomstwa – najwyżej do dwóch poprzednich sezonów. Dlatego jedna wataha może liczyć nawet 12 wilków. Systematycznie jednak z rodziny odchodzi najstarsze potomstwo, by założyć własne rodziny. Młody wilk Nuko może być jeszcze zbyt młody, by założyć własną rodzinę. Zatem może będzie miał szczęście i zostanie przyjęty do watahy. Może też nie przetrwać zimy. To zależy od tego czy przed potrąceniem został nauczony przez rodziców polowania. Warto wiedzieć, że wilki potrafią nie jeść nawet 3 tygodnie. Więc wyleczone i nakarmione zwierzę ma obecnie czas na adaptację w nowych warunkach.
Za wilka Nuko oraz inne drapieżniki trzymamy mocno kciuki. Warto wiedzieć iż im więcej wilków tym bujniejszy las. Takie zwierzęta jak jelenie często obgryzają drzewka do tego stopnia, że te obumierają. Gdy w pobliżu są wilki, to jelenie i inne roślinożerne są bardzo czujne. Wówczas więcej drzew ma szansę na przeżycie. Wilki natomiast w pierwszej kolejności polują na zwierzynę starą i chorą tym samym wzmacniając gatunki roślinożerne.
Styczeń to zwykle czas, gdy na Podlasiu jest biało. Tak było nawet w tamtym roku. Tym razem jednak za oknami jedynie szaro, a prognozy pogody pokazują, żeyb na śnieg nie czekać. Bo raczej go nie będzie. Oczywiście w pogodzie wszystko się zmienia, ale trzeba być gotowym na brak białego puchu. W związku z tym chcielibyśmy zaproponować 3 miejsca zimą, w których cudownie jest nawet wtedy gdy nic białego z nieba nie pada.
To miejsce, które cały rok roztacza nad sobą fantastyczną aurę, również teraz. Warto tutaj dodać, że gdy ktoś wybierze się na spacer po lesie porankiem to z dużym prawdopodobieństwem ujrzy szron. Będzie to jakaś namiastka białych dni. Ponadto w lesie nie przeszkadza brak słońca, które również i zimą bardzo wpływa na nasze samopoczucie i odbiór otoczenia.
Zima nawet taka bez śniegu to czasu, gdy trudniej o pożywienie w lesie. Wówczas przyzwyczajone żubry wychodzą na pola, gdzie czekają na nie przygotowane stogi siana. To wszystko po to ażeby nie niszczyli pól rolnikom. Dzięki temu jest wiele miejsc na Podlasiu, gdzie można napotkać te majestatyczne zwierzęta nie wchodząc do lasu. A to ważne, bo niektórzy turyści są tak zdesperowani, że potrafią jeździć samochodem po lesie i płoszyć zwierzęta. Dlatego też jeżeli chcemy z bezpiecznej odległości obserwować całę stado symbolu Podlasia to warto wybrać się pod Krynki. Zwierzęta o świcie możemy napotkać na drodze Krynki – Sokółka.
Mało kto wie, lecz w okolicy Białegostoku znajdują się góry. W małej, zapomnianej wsi Kołodno można wspiąć się na najwyższy szczyt na Białostocczyznie. Mówimy tutaj dokładnie o Wzgórzach Świętojańskich składających się z Góry Kopnej, Góry Św. Jana oraz Góry Św. Anny. Ta druga jest najwyższa, bo znajduje się 209 metrów n.p.m. Ostatnia góra jest 7 metrów niższa. Trafić na górę jest bardzo łatwo. Można to zrobić aż trzema drogami. Pierwsza znajduje się jeszcze w Królowym Moście, a w zasadzie na jego granicy. Idziemy szeroką drogą, a w pewnym momencie w lewo wydeptaną ścieżką zaczynamy się wspinać w górę. Druga droga znajduje się w Kołodnie i prowadzi prosto na górę Św. Anny, do mogiły Powstańców. Stamtąd już blisko do wieży widokowej. Trzecie wejście jest lepsze jako zejście – gdyż prowadzi leśną drogą do asfaltowej ulicy. Niestety jest ona kręta i idąc pod górę łatwiej się zgubić. Na pierwszy raz warto wybrać wejście w Kołodnie. Widoki z dwupiętrowej wieży są piękne przez cały rok.
Wykonanie strony AAOO.pl