„Mały Katyń” w Polsce. Rosjanie zabijali Polaków. Pomagało im UB

„Mały Katyń” w Polsce. Rosjanie zabijali Polaków. Pomagało im UB

Giby, to mała miejscowość tuż przy granicy Polski i Litwy. To tam w lipcu 1945 roku odbyły się tragiczne wydarzenia. Miała tam miejsce tak zwana „Obława Augustowska”. Miejsce zostało upamiętnione. Znajduje się tam pomnik poświęcony ofiarom, a także kilkaset drewnianych krzyży. Obława Augustowska nazywana jest „Małym Katyniem”. 

 

Oddziały Armii Czerwonej i NKWD przeprowadziły akcję pacyfikacyjną na terenie Puszczy Augustowskiej. To tam znajdowali się polscy żołnierze podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego. Należy wskazać na bardzo smutny fakt, że rosyjskim żołnierzom pomagali także polscy żołnierze – między innymi pracownik Urzędu Bezpieczeństwa w Augustowie Mirosław Milewski. Swoimi zasługami dla Rosjan zbudował sobie karierę w Biurze Politycznym KC PZPR.

 

Obława Augustowska była bardzo długo ignorowana przez polskie władze. Dopiero w 2014 roku Sejm RP uczcił pamięć ofiar Obławy Augustowskiej. Natomiast w 201t5 roku ustanowiono, że 12 lipca będzie Dniem Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej z lipca 1945 roku.

 

fot. Radosław Drożdżewski (Zwiadowca21) / Wikipedia

Partnerzy portalu:

Białystok na przestrzeni lat. Ten film pokazał ile się zmieniło.

Białystok na przestrzeni lat. Ten film pokazał ile się zmieniło.

To że Białystok się zmienia, to nie ulega żadnym wątpliwościom. Miasto intensywnie jest przebudowywane. Powstają nowe drogi, nowe osiedla, znikają stare domy, dawne firmy, a w ich miejsca pojawia się wszystko co nowe. Na powyższym filmie można zobaczyć jak wyglądał Białystok w kronikach filmowych w 1972 roku, a także jak w późniejszych latach. Zderzając z tym, jak wygląda dzisiaj możemy zobaczyć jak na przestrzeni 45 lat zmieniło się to miasto.

 

Zestawiając to z tym, jakie było nasze miasto jeszcze wcześniej można być tylko pod wrażeniem. Niemalże wciąż coś w tym mieście znika – dawni ludzie, dawni budynki i drogi, a w ich miejsce pojawiają się kolejni ludzie, nowe budynki i drogi. Od razu zaczyna nas ciekawić jak będzie wyglądał Białystok za kolejne 50 lat.

Partnerzy portalu:

Sklep i fabryka znikły. Pojawił się bar i galeria

Sklep i fabryka znikły. Pojawił się bar i galeria

Merino to od wielu lat bar mleczny, który na stałe wpisał się w parter skrzyżowania Grochowej i Kalinowskiego. Można tam zjeść jak „u mamy”. Jednak niewiele kto pamięta lub w ogóle wie, że bar Merino nie istnieje od zawsze, a sama nazwa została odziedziczona po poprzednim miejscu. Zanim powstał bar Merino, nad daszkiem sklepu znajdował się szary gruby napis „Merino”, charakterystyczny dla poprzedniej epoki. A niżej… można było kupić wszelkiego rodzaje koce, narzuty i inne pledy. Sklep funkcjonował równolegle z fabryką znajdującą się na ul. Augustowskiej.

 

W niej produkowano właśnie koce. Niestety nowy właściciel (z Niemiec) odkupił fabrykę, jednakże ważniejsze były dla niego chyba same maszyny, bo zaraz po przejęciu udziałów zwolnił pracowników, a fabryka została zamknięta na cztery spusty. Setki osób zostało bez pracy.

 

Teren po fabryce został zrównany z ziemią, a jakiś czas później powstała tam obecna galeria Biała. Sklep Merino również zniknął. A po przerwie, w lokalu pojawił się własnie bar mleczny, który do dziś karmi głodnych białostoczan.

Partnerzy portalu:

Ermitraż, restauracja która została podpalona

Ermitraż, restauracja która została podpalona

Ermitraż, jako pierwsza restauracja wyższej klasy w Białymstoku, stanowił nie tylko symbol prestiżu, lecz także centralne miejsce spotkań mieszkańców, gdzie mogli delektować się wysokiej jakości potrawami oraz doświadczać elegancji i uroku restauracyjnego życia.

Narodziny restauracji Ermitraż

Rok 1880 był przełomowy dla gastronomicznej sceny Białegostoku. Na ulicy Kilińskiego, pod numerem osiemnastym, zaczęła działać pierwsza w mieście restauracja wyższej klasy – Ermitraż. To miejsce szybko zyskało uznanie mieszkańców, oferując świeże produkty w atrakcyjnych cenach oraz szeroki wybór dań zarówno z kuchni francuskiej, jak i rosyjskiej, co stanowiło nie lada atrakcję dla lokalnej społeczności. Wyjątkową atmosferę podkreślała także obecność przystojnych kelnerów oraz przestronnego balkonu, na którym wieczorami orkiestra grała dla gości. Oczywiście Ermitraż kusił zawsze świeżymi produktami w atrakcyjnych cenach. Serwował kuchnię francuską i…ruską, a dania były podawane przez przystojnych kelnerów. Oczywiście dużym zainteresowaniem cieszył się starannie urządzony przestronny balkon, na którym wieczorami grała orkiestra.

Pojawienie się restauracji Renaissance

Później, na przeciwległej stronie ulicy pojawiła się konkurencja w postaci restauracji Renaissance, zlokalizowanej w pałacyku gościnnym należącym do niemieckiego przemysłowca Litterera. Pod kierownictwem A. Wiśniewskiego, restauracja ta oferowała niezwykły komfort, dzieląc pomieszczenia na strefy dla rodzin i dla panów. Popularne „gabinety rozkoszy” szybko stały się symbolem lokalu, przyciągając tłumy chętnych na rozrywkę. Muzyka grana przez orkiestrę, składającą się z urodziwych dziewcząt, dodawała temu miejscu wyjątkowego uroku. A. Wiśniewski znany ze swego wybuchowego charakteru postanowił działać. Wraz ze swoim szwagrem zdecydowali się na desperacki krok. Nie zważając na konsekwencje postanowili podpalić Ermitraż. W październiku 1913 r. lokal Renaissance miał hucznie obchodzić swoje urodziny. Zamiast balu odbyła się jednak sądowa rozprawa. Jej wyniki zaskoczył wszystkich, być może nawet samych podpalaczy. Zostali uznani za niewinnych. Ermitraż już nigdy nie powstał z popiołów.

Podpalenie restauracji Ermitraż

Niechęć A. Wiśniewskiego do konkurencji doprowadziła do dramatycznych wydarzeń. Wraz ze swoim szwagrem podjęli desperacki krok, decydując się na podpalenie restauracji Ermitraż. W październiku 1913 roku, gdy restauracja Renaissance miała świętować swoje urodziny, zamieniła się w arenę sądowej rozprawy, której wynik zaskoczył wszystkich. Podpalacze zostali zaskakująco uznani za niewinnych, a Ermitraż, spalony do fundamentów, nigdy nie powstał z popiołów.

Partnerzy portalu:

Krowa uratowała życie gospodarza

Krowa uratowała życie gospodarza

Wojna zniszczyła marzenia wielu ludziom. Nie inaczej było w przypadku rodziny Oksiutów. Od połowy lat 30. mieszkała ona w podbiałostockich wówczas Pietraszach. Życie w strachu sprawiło, że głowa rodziny, Karol poważnie zachorował na żołądek. Objawy mogło złagodzić tylko mleko. Dlatego więc wszystkie pieniądze, jakie odkładali na dom, przeznaczyli na zakup krowy.

 

Mućkę sprowadziła żona z sąsiedniej wsi. Aby nie narazić się Niemcom musiała przebrać się za chłopkę. Zwierzę ostatecznie udało się przetransportować i ulokowano je w nieskończonej przybudówce. Regularne spożywanie białego trunku przyniosło spodziewane rezultaty. Głowa rodziny została uratowana od śmierci.

 

Karol widząc, co się święci na froncie zbudował schron, wyłożony od wewnątrz słomą. Prowadziły do niego dwa tajne wejścia – z kartofliska i przybudówki. Kryjówka przydała się jednak nie tylko na czas zbrojnych działań. Ktoś życzliwy doniósł, że pan Karol pędzi bimber. Milicjanci nie zdołali odszukać gospodarza i jego zapasów. Ten zdążył schować się na czas.  W czasie poszukiwań cała rodzina modliła się do obrazu Matki Boskiej. Księżycówka cudownie więc ocalała.

Partnerzy portalu:

Nożownik zaatakował w resturacji

Nożownik zaatakował w resturacji

W okresie międzywojennym białostoccy właściciele hoteli czy restauracji nie mieli łatwego życia. Personel sprawiał więcej kłopotów niż można się tego spodziewać. Gdy pracownicy przekraczali pewną granicę lądowali na ulicy. Żyli głównie wtedy chęcią zemsty.

 

Tak też było z numerowym z hotelu Palsat. Ciągle prosił o podwyżkę, lecz szalejąca inflacja robiła swoje. Przez lata jego zarobki stały w miejscu. Gości też hotelowi nie przybywało, gdyż do najtańszych, delikatnie mówiąc, nie należał. Wkrótce sytuacja tak się pogorszyła, że został zwolniony. Nie mógł się pogodzić z tym faktem więc wpadł na szalony pomysł. Postanowił rozpalić w jednym z pokoi…ognisko. Szybkość zajmowania się pomieszczenia zaskoczyła numerowego więc postanowił wyskoczyć przez okno. Los chciał, że wtedy ulicą przechodził pracownik wydziału śledczego. Próba zemsty skończyła się czterema latami w więzieniu.

 

Inny konflikt między pracodawcą a pracownikiem skończył się bardziej tragicznie. Początki współpracy niczego jednak nie zwiastowały. Z usług kelnera restauracji Savoy zadowoleni byli wszyscy, od klientów po szefostwo. Z czasem sytuacja się pogarszała. Życzliwy pracownik z dnia na dzień stał się gburem. Ukradł nawet 2 butelki wódki. Podejrzewano go również o romans z żoną szefa. Tego było już za wiele. Właściciel restauracji postanowił podziękować mu za współpracę. Ten jednak nie dawał za wygraną. Pewnego dnia nie wytrzymał i zadał byłemu już szefowi cios nożem prosto w brzuch. Rannego przewieziono do szpitala. Mężczyznę obezwładniono a następnie osądzono na 5 lat więzienia.

Partnerzy portalu:

Białostoczanin podrabiał monety w swym mieszkaniu

Białostoczanin podrabiał monety w swym mieszkaniu

W połowie lat 30. szalał kryzys ekonomiczny. Liczyła się dosłownie każda złotówka. Dlatego też zaczęto podrabiać bilon. W mieście pojawiało się coraz więcej fałszywych monet. Zwróciło to uwagę Urzędu Śledczego. Początkowo ciężko było ustalić skąd się bierze trefny bilon.

Znajdowano go u dorożkarzy czy kelnerów, których po przesłuchiwaniu jednak zwalniano. Nie mieli bowiem pojęcia, że są właścicielami fałszywek. Dostali je po prostu od klientów. Policyjni informatorzy wskazali na nijakiego Zygfryda Osińskiego, który organizował gry uliczne. Kasyno po chmurką znajdowało się na łączce przy ulicy Poleskiej. W lipcowy słoneczny dzień Osiński wraz ze swym wspólnikiem prowadzili kolejną rozgrywkę w oczko. Grę trzeba było jednak przerwać, gdyż fałszerze dostrzegli zbliżającego się funkcjonariusza.

Przestępcy uciekli w popłochu zabierając część monet. Policjant zauważył, że część tych pozostawionych wygląda na zupełnie nowe. Zawiadomił więc szybko Wydział Śledczy. W mieszkaniu Osińskiego znaleziono cały zestaw do produkcji lewych monet. Warsztat był w pełni profesjonalny. Jako że pracował w hucie szkła posiadał dużą wiedzę na temat odlewów. Z kolei u matki przestępcy, a dokładniej w jej łóżku odkryto tysiące podrobionych złotówek. Osiński trafił do więzienia na 2 lata.

Partnerzy portalu:

Czym są białostockie ptaki?

Czym są białostockie ptaki?

Nietypowa instalacja znajduje się na drodze wylotowej do Warszawy i Ełku. Umiejscowienie dzieła nie było przypadkiem. Ma ono związek  z centralnymi dożynkami, które odbyły się w stolicy Podlasia we wrześniu 1973 r. Miasto przygotowało się do wielkiego wydarzenia, w którym uczestniczył premier Piotr Jaroszewicz, oraz I sekretarz KC PZPR Edward Gierek.

 

Na skarpie pod rzeźbą był jeszcze umieszczony herb Białegostoku oraz przestrzenny napis ”Witamy”. Wszystko to z myślą o dożynkowych gościach. Dziś rzecz jasna po tych elementach nie ma już śladu. Przekaz symboliczny rzeźby wydaje się być prosty w odbiorze. Dwa lecące ptaki opowiadają historię o wolności, braterstwie i wzajemnej miłości.

 

Ptaki, określona przez wielu jako ”Żurawie” są dziełem białostockiego  rzeźbiarza Albin Sokołowskiego. Szczyt jego aktywności twórczej przypadł na przełom lat 70 i 80. Zajmował się rzeźbą w drewnie oraz metalu. Innym znanym dziełem artysty jest ”Kompozycja”, znajdująca się na Placu Niepodległości.

Partnerzy portalu:

Kradzieże słodyczy były plagą Białegostoku

Kradzieże słodyczy były plagą Białegostoku

8 maja 1956 r. został oficjalnie otwarty pierwszy sklep samoobsługowy w Białymstoku. Pierwotnie miał zostać uruchomiony symbolicznie w święto pracy, ale ku niezadowoleniu władz, nie udało się wówczas zapiąć wszystkiego na ostatni guzik. Lokal miał być wzorowany na na już istniejących chociażby w Czechosłowacji.

 

W sklepie mogło przebywać maksymalnie 20 klientów równocześnie. Tyle też przygotowano wiklinowych koszyczków. Właściciele obawiali się bowiem zamieszania. Klienci zastanawiali się co robić, jeśli do lokalu weszło się z zakupami zrobionymi gdzie indziej. Bali się po prostu posądzenia o kradzież. Były to jednak niepotrzebne obawy. Wszystkie towary posiadały odpowiedni stempel. Sklep wzbudził zachwyt wśród mieszkańców Białegostoku. Szczególnie podobała im się ogólna czystość, jaka panowała w jego wnętrzach.

 

Dziennie sklep odwiedzało ponad 1000 osób. W kasie zostawiali blisko 18 tys. zł. Po miesiącu zaczęły się pojawiać pierwsze problemy. Jednorazowy brak porannej dostawy pieczywa wywołał ostrą krytykę. To jednak jeszcze nic. W kasie sklepu brakowało pieniędzy. Obwiniono zarówno personel, jak i klientów. Ci młodociani kradli przede wszystkim słodycze z chałwą na czele. Zaczęto publicznie z imienia, nazwiska i dokładnego adresu wymieniać złapanych na kradzieży zuchwałych klientów. Kierownik został ostatecznie zwolniony. Jego następca jesienią wprowadził udogodnienia dla personelu w postaci przerwy obiadowej. O godzinie 11 sklep był więc zamykany na cztery spusty.

Partnerzy portalu:

Młoda para odebrała sobie życie w hotelu

Młoda para odebrała sobie życie w hotelu

Na ulicy Żydowskiej 2 w Białymstoku istniał nietypowy hotel. Goście przybywali do niego nie by odpocząć, ale się zabić. Obiekt nazywał się ”Wiktoria” co jeszcze dodaje pikanterii.

 

Właścicielem hotelu był Samuel Fejgin. Na parterze znajdowały się tam lokale usługowe. Można było tam zaopatrzyć się chociażby w tytoń czy buty. Na piętrze co raz miały miejsce przerażające zdarzenia. Jedno z nich miało miejsce w 1923 r. Nieszczęśliwie zakochana para postanowiła skrócić swe cierpienia. Ojciec dziewczyny nie godził się na związek, więc młodzi podjęli desperackie kroki. W pokoju nr 7 wachmistrz Stanisław Podsiadło z Kielc najpierw zastrzelił swą narzeczoną Eugenię Truskolawską  a potem sam odebrał sobie życie. Cały pokój zbryzgany był krwią. Portier zastawszy martwe ciała zemdlał z wrażenia. Cóż…nie jest to codzienny widok.

 

Podobne zdarzenia mnożyły się na potęgę. Czyżby w hotelu istniała jakaś niewidzialna siła, która skłaniała gości do samobójstwa. Tego już się nie dowiemy. Zagadka ”Wiktorii” pozostanie nierozwiązana.

Partnerzy portalu:

Gorzałka z pieprzem uratowała miasto od śmierci

Gorzałka z pieprzem uratowała miasto od śmierci

Na początku XIX nad Augustów napłynęło morowe powietrze. Ludność uciekała jak najdalej w głębokie rejony Puszczy, lecz i tam dosięgała ich zaraza. Zwłoki można było napotkać wszędzie. Ciała trzeba było godnie pochować, lecz większość obawiała się o swe życie. Na ochotnika zgłosił się niejaki podstarzały Cimoch. Podobno kopał groby własnymi rękoma. Chorych natomiast dźwigał na barkach do szpitala.

 

Tam też wymyślił lekarstwo. Kuracja była dosyć nietypowa – gorzałka z pieprzem i czołganie się na twardych deskach. Cimoch wywarł ogromny wpływ na pozostałych. Ludność po prostu przestała się bać choroby, co spowodowało stworzenie systemu opieki nad cierpiącymi. Gdy epidemię udało się powstrzymać, Cimoch osiedlił się w drewnianej budce pod miastem. W środku ktoś umieścił w niej modrzewiową figurkę Chrystusa.

 

Przez kilka lat zbierał pieniądze na budowę kaplicy. Wraz z towarzysze, wędrownikiem Szczerbińskim, tułali się po świecie zbierając datki. Po powrocie miejsce obsadził topolami i zbudował parkan. Na kilka dni przed śmiercią po raz pierwszy i ostatni zachorował. Twierdził, że 150 lat to i tak wystarczająco dużo. W rzeczywistości był jednak nieco młodszy. Według danych urzędniczych było ok. 40 lat młodszy. Tak czy siak dożył imponującego wieku.

 

Po Cimochu zostały wspomnienia i kapliczka, przy której po wojnie założono budkę z piwem. Podobno nie ma było dnia bez ”ogonka”. Kolejki po trunek stały się normą. Każdy rolnik po powrocie z pola chciał bowiem ugasić pragnienie.

Partnerzy portalu:

Czy to pierwsze białostockie graffiti?

Czy to pierwsze białostockie graffiti?

Napis ten na stałe wpisał się w krajobraz centrum Białegostoku. ”X lat KPN” umiejscowiony na jednym z budynków na ul. M.C. Skłodowskiej to prawdopodobnie pierwsze graffiti w mieście. Chociaż cechuje się prostotą, ma swój wyjątkowy klimat.

Napis powstał z okazji dziesiątej rocznicę powstania KPN. Owy skrót oznacza Konfederację Polski Niepodległej.-partię polityczną założoną w 1979 roku. Nawiązywała ona do tradycji piłsudczykowskich. Jako pierwsze w tej części Europy posiadała antykomunistyczny charakter. Od początku swej działalności posługiwała się barwami biało-czerwonymi. Godłem KPN był Orzeł Biały w złotej koronie ze znakiem Polski Walczącej na piersi, a hasłem „Wolność i Niepodległość”. 

Napis na białostockim budynku trwa od ponad 30 lat. Każdy kto go zauważy, zwykle nie ma pojęcia, co autor miał na myśli. Przekaz był prosty i jasny. Miał na celu przypomnienie oraz zwrócenie uwagi mieszkańców na istnienie KPN.

Partnerzy portalu:

W budynku po burdelu powstał gabinet ginekologiczny

W budynku po burdelu powstał gabinet ginekologiczny

Największy przedwojenny dom publiczny w Białymstoku istniał na ulicy Krakowskiej, z pozoru cichej i niepozornej. W budynku Hotelu Metropol swoje żądze zaspokajało setki mężczyzn. ”Ćmy nocne”, jak określano prostytutki, zawładnęły zmysłami, zarówno inteligentów, jak i zwykłych meneli.

 

Nad przybytkiem czuwała Chinka Ginzburg, wdowa po kupcu Szeftelu. Działał on z licznymi przerwami, które wynikały głównie z policyjnych interwencji. W następnych okresach istniały tam  kawiarnia, herbaciarnia a także gabinet ginekologiczny prowadzony przez Karola Ginzburga, dziedzica obiektu.

 

W hotelu Metropol działało coraz więcej młodocianych prostytutek . Grupą przewodziła 14-latka, która trudniła się fachem złodzieja.  Dane magistratu mówią, że w 1925 roku zarejestrowane były w mieście 233 ”córki Koryntu”. Tych zawodowych stwierdzono 84, a dorabiających – 149. Skąd te statystyki?

 

Otóż w powojennej Polsce prostytucja była legalna. Wszystko zmieniło się w czasach carskich. Pierwsze przybytki zamknięto w 1910, ale na szczęście dla klienteli szybko się odradzały. Prostytutki były nadzorowane przez komisje sanitarno – obyczajowe. Te, które uchylały się od rejestracji były ścigane przez specjalnych agentów. Zawodowe otrzymywały specjalne książeczki zdrowia.

 

 

Partnerzy portalu:

Do Łomży nie wpuszczano Żydów

Do Łomży nie wpuszczano Żydów

Żydzi w ciągu kilkuset lat stopniowo napływali na teren Mazowsza i Podlasia. Miasta północno-wschodniej Polski ubożały na skutek licznych wojen. Prawo Rzeczpospolitej nie sprzyjało działalności finansowej szlachty,dyskryminowało „stan trzeci”. Dominowały niewielkie miasteczka, których właściciele chętnie godzili się na osiedlenie każdego, kto wnosił jakikolwiek kapitał. Żydzi byli idealnymi wprost kandydatami, zajmując się handlem,
dysponowali ”gotowymi” pieniędzmi

 

Aż do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej (1941) prawie połowę mieszkańców Łomży stanowili Żydzi. Pierwsze wzmianki dotyczące ich obecności w mieście pochodzą z roku 1494. Pół wieku później, a dokładnie w 1556 r., dotknął ich zakaz osiedlania się w obrębie miasta, powtórzony pod koniec XVI stulecia. Przywilej de non tolerandis Judaeis, praktykowany w miastach królewskich, miał chronić chrześcijańskich kupców przed konkurencją.

 

Wyznawcy judaizmu, nie mogąc mieszkać w samej Łomży, osiedlali się w jej okolicach, np. we wsi Rybaki (dziś ulica w obrębie Łomży). Formalną zgodę na ich powrót do miast narodowych (dawniej królewskich) wydały dopiero władze zaborcze w 1822 r. Od tego momentu Żydów w Łomży szybko przybywało. W pierwszych dziesięcioleciach XX w. gmina żydowska dysponowała okazałą synagogą, jesziwą, szpitalem i kilkoma szkołami, wydawała też swoje gazety. Żydzi mieli także własne partie polityczne. Kres temu położyło zajęcie Łomży przez Niemców w czerwcu 1941 r.

 

Tuż po wkroczeniu do miasta hitlerowcy utworzyli getto i do września wymordowali kilka tysięcy Żydów w okolicznych lasach, m.in. koło Giełczyna i Sławca. Likwidacja getta nastąpiła w listopadzie 1942 r., a pozostałych przy życiu Żydów przetransportowano do obozu w Zambrowie, a potem do Treblinki. Warto wspomnieć, że łomżyńskie korzenie miał prezydent Izraela Chaim Herzog (1918–97), który to odwiedził miasto w 1992 r. W Łomży urodził się jego ojciec, Isaak Herzog. Mając kilka lat, Isaak wyjechał z rodzicami do Wielkiej Brytanii. Został następnie naczelnym rabinem Irlandii, a w 1937 r., kiedy przeniósł się do Palestyny – naczelnym rabinem wspólnoty aszkenazyjskiej.

Partnerzy portalu:

Plaga włamań do mieszkań w Białymstoku. Złodzieje wchodzili przez okna.

Plaga włamań do mieszkań w Białymstoku. Złodzieje wchodzili przez okna.

Białystok w okresie międzywojennym nie był łatwym miejscem do życia. Miasto, prócz problemów z zaopatrzeniem borykało się również z problemem przestępczości. Najgorszy okazał się rok 1923. Wówczas to nastąpiła prawdziwa plaga włamań do mieszkań. Takich rabusiów określano jako szniferów.

 

Musieli mieć oni dobrą kondycję fizyczną. W końcu jakoś się wspiąć po krzywych ścianach budynków, gzymsach czy balkonach. Większość z nich wyglądała niepozornie, czasem wręcz nieporadni. Gdy jednak nadchodziła noc zmieniali się nie do poznania. Pewnym krokiem szli po swej łupy, poruszając się ze zwinnością pantery.

 

Nie raz mieli jednak ułatwione zadanie. Latem Białostoczanie zostawiali otwarte okna. Dla złodzieja stanowił wyraźny sygnał do akcji. Wewnątrz mieszkania sznifer musiał poruszać się bezszelestnie, co było nie lada wyzwaniem. Obudzenie domowników nie było mu w końcu na rękę.

 

Jako że szniferzy pracowali głównie w lato, ich pracę można określić jako sezonową. Na pokonanie okien mieli własne patenty. Wyposażeni byli w dłuto, diament do cięcia szkła, a także czyli fachową gumową uszczelka do usuwania fragmentów nadrysowanej szyby. Nazywano ją plastrem złodziejskim.

 

Rabusie ”wpadali” do mieszkań około 2, 3 nad ranem. Sen wtedy bowiem jest najtwardszy. Ich łupami padało wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Nie gardzili ubraniami, ale najcenniejszą zdobyczą była biżuteria i gotówką. Z szafek nocnych znikały nie raz całe majątki. 

Partnerzy portalu:

Czego brakowało w Cristalu?

Czego brakowało w Cristalu?

Hotel Cristal w Białymstoku to jeden z wielu obiektów zaprojektowanych w czasach PRL przez Stanisława Bukowskiego. Otwarto został w 1952 r. jako Hotel Miejski ”Żubr”, lecz na wykończenie trzeba było jednak czekać latami. Obecnie  przyjmuje około 50 tys. gości rocznie.

 

Kilka elementów hotelu nie przetrwało do dnia dzisiejszego. Chodzi tu zwłaszcza o jeden z pierwszych neonów w mieście. Zaprojektowała go Placyda Bukowska, żona projektanta, uczennica Ludomira Sleńdzińskiego na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.

 

Fasadę budynku rozświetlała tzw. Dama Kameliowa będącej zarysem kobiecej postaci, która trzyma trójkątny kieliszek do martini. Neon zniknął w latach 90. podczas prac remontowych. Instalacja miała pełnić również reklamową funkcję.  Zatem nie tylko wzbogacała walory estetyczne gmachu, lecz także zachęcała do skorzystania z oferty hotelu.

 

Z okazji zbliżającego się 65-lecia otwarcia hotelu dyrekcja postanowiła odtworzyć neon w pierwotnej formie. Domagali się tego starsi klienci. Co prawda nie znalazł się na elewacji, ale na szklanej dobudówce, gdzie mieści się wejście do restauracji. 

 

Partnerzy portalu:

W Białymstoku istniał czarny rynek słodyczy

W Białymstoku istniał czarny rynek słodyczy

Chaim Sofer założył swą fabrykę czekolady w 1905 r. Nazywany białostockim Wedlem szybko zdobył uznanie wśród lokalnych łasuchów. Przez wiele lat jego lokal znajdujący się na ulicy Sosnowej funkcjonował jako ”Wiedeński”. Firma mogła sobie pozwolić na liczne reklamy w prasie, w których to zapewniano o jakości, świeżości i niskich cenach słodyczy, takich jak karmelki czy chałwa.

 

Największy ruch panował tradycyjnie przed świętami. Na ten okres Chaim Sofer przygotowywał specjalną ofertę. Sprzedawano jaja, zające, kurczątka i baranki czekoladowe. Nie każdego było jednak stać na taki wydatek. W mieście powstał więc czarny rynek. Ktoś w mieście puścił plotkę, że rarytasy z ulicy zawierają truciznę. Cóż…Każdy chciał mieć dla siebie jak największy kawałek…tortu.

 

Centrum miasta pełne było krzykliwych handlarzy. „Paluszki czekoladoweeee! Reklamoweeee! Trzy sztuki za 10 groszyyy!”. Takie o to wołania budziły mieszkańców lokalnych kamienic. Uliczne słodycze najczęściej stanowiły wytwór podziemnych fabryk. Jedna z nich działała na obecnej ulicy Malmeda. Jej właściciel, nijaki Hirsz Ejger ”Czekoladnik” trafił do więzienia. Wcześniej wzbogacił się o niemałą sumkę. Kusił niską ceną i podrabiał etykiety znanych firm. Proste i genialne. Do czasu.

Partnerzy portalu:

Ściany będą uczyć historii

Ściany będą uczyć historii

Już wkrótce mieszkańcy Łomży będą mogli podziwiać historyczne postacie na ścianach kilku budynków. Kosztem blisko 60. tys. zł powstaną bowiem murale odnoszące się do ważnych dla miasta wydarzeń. Jest to doskonała metoda  na promocję Łomży. Istotny jest jednak również aspekt edukacyjny.

 

Największy mural zostanie stworzony przy ul. Wojska Polskiego. Będzie przedstawiał epizod powstania styczniowego. Następny upamiętni postać Jakuba Ignacego Wagi, prekursora działalności ekologicznej. Ozdobi on budynek na ul. Polnej.  Z kolei sylwetkę kapitana Mariana Raganowicza i jego 33. Pułk Piechoty. artyści namalują na ul. Rządowej.

 

Grafiką zajmą się studenci z Gdańskiej Szkoły Muralu, założonej przez dr Rafał Roskowiński. Jego podopieczni działali już w regionie, mianowicie w Wiźnie. Czy ścienne malowidła przyciągną do Łomży turystów? Na odpowiedź na to pytanie należy poczekać.

 

Partnerzy portalu:

Na ulicy Cichej ciężko było o spokój

Na ulicy Cichej ciężko było o spokój

Ulica Cicha znajdowała się w samym centrum żydowskich Chanajek, a więc najbiedniejszej przedwojennej dzielnicy Białegostoku. Do najdłuższych nie należała, gdyż liczyła sobie cztery numery mieszkań. Jej nazwa to też tylko swoista gra pozorów.

 

Nie było takiego dnia by na Cichą nie przyjeżdżali policjanci. A mieli do tego powodu. Prostytucja, nielegalny handel alkoholem czy paserstwo – to tylko nieliczne z grzechów bywalców ulicy. Do największych oprychów należała rodzina Chazanów. Głową rodziny był Szmul, który uchodził za najtwardszego sutenera w mieście.

 

Swoim ”pracownicom” zabierał połowę utargu, a za sprzeciwienie się rozkazom, bił je do nieprzytomności. Na rozprawie sądowej przeciwko oprawcy jednak milczały. Obawiały się o własne życie i odmówiły składania zeznań. Dla alfonsa się więc upiekło. Jego synowie z kolei trudnili się fachem złodzieja. Kradli wszystko i wszędzie. Ilość zdobytych zegarków przez szajkę mogłaby przyprawić o zawrót głowy. Bracia wpadli jednak przy próbie włamania do mleczarni. 

 

Jeśli mowa o złodziejach nie wypada też nie wspomnieć o Bejli Kleinsztejn – prawdziwa tuza wśród paserów.
Jej specjalnością był skup kradzionej garderoby i pościeli. Odwiedzali ją prawie wszyscy strychowi przestępcy zwani popularnie pajęczarzami.  Głównym dostawcą łupów był Abram Kukawka nazywany przez lokalną prasę królem strychów.

Partnerzy portalu:

Szkoła muzyczna to więzienie

Szkoła muzyczna to więzienie

Kompleks więzień w Łomży zaczął swe funkcjonowanie w 1892 r. Składał się on z kilku murowanych z czerwonej cegły budynków dwu i trzypiętrowych, otoczonych wysokim murem. Na bokach zlokalizowano zaś strażnice. Łącznie gwarantował odsiadkę dla trzystu przestępców.

 

Wycofujący się w 1944 roku Niemcy zniszczyli budynki więzienne. Po wyzwoleniu, w drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku, ruiny, mimo iż były pilnowane przez uzbrojonych ormowców, były penetrowane przez mieszkańców miasta, którzy wykorzystywali niektóre fragmenty (blachy, fragmenty wyposażenia, elementy drewniane) do naprawy zniszczonych w czasie wojny domów, jak też przez szukających przygód młodszych mieszkańców Łomży.

 

Zniszczone wybuchami budynki więzienia, a także ceglane mury ogrodzenia zostały rozebrane prawdopodobnie na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. O przyczynach tych rozbiórek krążyły różne pogłoski. Słyszało się między innymi, że cegłę i inne materiały pochodzącą z rozbiórek tych budowli łomżyńskie władze przekazały na odbudowę Warszawy. Z większych budowli, pozostał tylko dawny budynek administracyjny z bramą wjazdową, w którym, po przebudowie, znalazła siedzibę szkoła muzyczna.

Partnerzy portalu:

Podlaski producent poszedł na rekord

Podlaski producent poszedł na rekord

Przeszukując czeluście internetów natrafiamy często na próby bicia rekordów Guinnessa przez mieszkańców Podlasia. Jedna z nich miała miejsce 2 lata temu. Konkurencja brzmiała następująco: ”Największy obszar łąki skoszony zestawem 3 kosiarek dyskowych w 8 godzin”.

 

Białostocki producent kosiarek przygotowywał się do próby przez miesiące. Przede wszystkim trzeba było spełnić warunki nałożone przez kapitułę i odszukać łąkę o powierzchni około 140 ha w jednym kawałku.  Odnalazła się ona na terenach łąk torfowych w Goślubiu, a więc w województwie łódzkim. Trochę daleko od Podlasia ale cóż…

 

Na kwadrans przed regulaminowym zakończeniem czasu ze względu na bardzo dużą nierówność terenu ciągnik ”zaliczył dziurę”  pikując kosiarką głęboko w ziemię. Po błyskawicznej reakcji naszych serwisantów listwa została oczyszczona z ziemi i trawy, po czym maszyna ruszyła do dalszej pracy. Ostatecznie doczekano happy end. Maszyny pobiła rekord dzięki czemu pewnie jej sprzedaż znacząco wzrosła

Partnerzy portalu:

Białostockie gejsze miały charakter

Białostockie gejsze miały charakter

W międzywojennym Białymstoku żaden mężczyzna nie miał problemu ze znalezieniem domów rozkoszy. Wystarczyło spytać dorożkarza, recepcjonistę czy nawet bufetową, aby otrzymać konkretne namiary. Większość przybytków zlokalizowana była w najuboższej dzielnicy, Chanajkach.

 

Duża przestępczość okolicy nikomu nie przeszkadzała. Policja i urząd sanitarny co rusz zamykały rozpustne lokale, ale po kilku tygodniach powstawały nowe. Sutenerzy znaleźli również sposób na obławy. Gejszom, gdyż nazywała ich lokalna prasa, załatwiano legalne zameldowanie, więc mogły przyjmować kogo tylko chciały.

 

Jedną z najbardziej znanych gejsz w Białymstoku była nijaka Dejla Jewrejska, znana ze swego ognistego temperamentu. Panowie w wyniku intymnych spotkań oprócz pieniędzy tracili również zdrowie. Upodobała sobie również plakaty filmowe z kina Modern. Wieszała je w swym pokoju, aby klienci mieli porównanie, że obcują z naprawdę piękną kobieta, która niczym nie różni się od gwiazd z ekranu. Pracownicy kina myśleli zaś wcześniej, że fotosy kradnie im konkurencja. Jakież musiało być ich zdziwienie.

 

Gejszą nie zostawało się ze zwykłej zachcianki. Nieraz była to jedyna szansa na zarobek. Zerwanie z procederem natomiast było trudniejsze niż się wydaje. Przekonała się o tym Sara Siedlecka, która poślubiła, na pozór wspaniałego Berela Robotnika. Teściowa, niedługo po ślubie młodych zapragnęła otworzyć spelunkę. Sara zaś musiała spełniać wszystkie zachcianki gości. Gdy się nie godziła była dotkliwie bita przez kochaną teściową i swego męża. Dziewczyna nie wyobrażała sobie takiego dalszego życia i postanowiła opuścić miasto na zawsze.

Partnerzy portalu:

Gdzie w Białymstoku była ulica 22 lipca?

Gdzie w Białymstoku była ulica 22 lipca?

W okresie PRL-u 22 lipca był najważniejszym dniem w kalendarzu. Dla przeciętnego człowieka to tylko jeden z nielicznych dni wolnych. Rocznicę ogłoszenia w 1944 roku Manifestu Lubelskiego PKWN uważano za Narodowe Święto Odrodzenia Polski. Z tego powodu jego nazwę nadawano zakładom pracy i ulicom. Tak też było i w Białymstoku.

 

30 maja 1947 r. rada narodowa tak właśnie przekształciła ulicę” Św. Rocha. Według nich poprzednia nazwa nie miała żadnego związku z rzeczywistością. Kościoła więc nie zauważyli…Do starej nazwy na szczęście wrócono po zmianie ustroju. 

 

Dla Kowalskiego data ta kojarzyła się głównie z lepszym niż w inne dni zaopatrzeniem sklepów. Na kiermaszach pojawiały się bowiem takie towary deficytowe jak…papier toaletowy. Najlepszym robotnikom nadawano medale, lecz otrzymywali też talony i przydziały na dobra określane jako luksusowe.

 

Partnerzy portalu:

Zaginioną fokę odnaleziono przy…śmietniku

Zaginioną fokę odnaleziono przy…śmietniku

Gdzie jest foka? Takie pytanie można było usłyszeć nie jeden raz w Augustowie, głównie z ust starszych mieszkańców kurortu. Rzeźba zlokalizowana w centrum miejskiego parku przez ponad 20 lat cieszyła odwiedzających. Jako, że mieściła się w źle zaprojektowanej fontannie, było tylko kwestią czasu, aż dokona żywota. Tak też się stało. 

 

W 1991 r. wadliwą konstrukcję zasypano. Foka natomiast przepadła bez wieści. Zapewne w umysłach mieszkańców powstały różne teorie na temat jej losów. Tych spiskowych też, za pewne, nie brakowało. Jedni byli przekonani, że została zniszczona, drudzy z nieufnością patrzyli na sąsiadów, którzy mogli sobie ją przecież przywłaszczyć. Inni jeszcze przypisywali jej magiczne właściwości. Była więc czymś w rodzaju artefaktu (dobry temat na film swoją drogą). Prawda okazała się zgoła odmienna. Betonowa foka odnalazła się na jednej z posesji spółek miejskich. Stała smutna i opuszczona przy kubłach na śmieci. Czy tak można traktować dawną atrakcję?

 

Na wieść o tym ruszała lawina komentarzy. Co prawda, na ulicach nie pojawiły się transparenty z napisem ”Uwolnić fokę”, ale mnóstwo mieszkańców domagało się powrotu rzeźby z emerytury. Większość planów spaliła jednak na panewce. W końcu rzeźba znalazła nowy dom.  Właściciel sanatorium nad rzeką Nettą umieścił ją, za zgodą władz, w tamtejszym stawie. Przedsiębiorca chciał nawet zwierzę ozłocić. ”Złota foka” – czy to nie brzmi epicko? Niestety na ten, trzeba przyznać, zwariowany pomysł, burmistrz się nie zgodził. 

Partnerzy portalu:

Białostocki aptekarz sprzedawał narkotyki

Białostocki aptekarz sprzedawał narkotyki

W międzywojennej Polsce odskocznią od szarej codzienności były używki, w tym narkotyki. Najwięcej ich miłośników było rzecz jasna w Warszawie. Kokainę i morfinę kupowali głównie artyści, ale także arystokraci i wojskowi. Również w Białymstoku chętnych nie brakowało. Z tego też powodu w 1922 r. wprowadzono zakaz sprzedaży owych specyfików bez recepty. Spowodowało to powstanie czarnego rynku. Za gram kokainy trzeba było zapłacić 10 zł.

 

Pojawiły się również próby fałszowania recept. Liczna uzależnionych lawinowo rosła. 3 lata przed II Wojną Światową w mieście wybuchła afera. Naczelny Lekarz Ubezpieczalni Społecznej wypisywał według śledczych recepty na lewo i prawo. Okazało się, że on i jego sekretarka, która realizowała recepty byli narkomanami.

 

Z kolei właściciel apteki w Wasilkowie prowadził w domowym zaciszu własną wytwórnię używek. W nielegalnym laboratorium odnaleziono głównie środki odurzające i przeciwbólowe. Chociaż postawiono mu wiele zarzutów, m.in. za dilerkę, skończyło się grzywną w wysokości 500 zł za…brak księgi rozchodów.

 

Popyt na narkotyki nie mógł uciec uwadze przemytnikom. Farmaceutyki sprowadzano głównie z Niemiec. Jednym z punktów składu była Łomża. Tam na czele kontrabandy stał właściciel składu aptecznego. W czasie nalotu na jego mieszkanie odkryto ogromną ilość środków nasennych i torebek kokainy. W gotówce miał ponad 200 tys. zł.

Partnerzy portalu:

Najlepsze kafle w regionie wytwarzano na Grunwaldzkiej

Najlepsze kafle w regionie wytwarzano na Grunwaldzkiej

Ulica Grunwaldzka w Białymstoku uformowała się na przełomie XVIII i XIX wieku, czyli w tym samym czasie co sąsiadująca z nią dzielnica biedy – Chanajki. Nie mieszkali w niej jednak sami Żydzi, a skład narodowościowy był bardzo zróżnicowany.

 

Wcześniej nazywała się Kaflową, prawdopodobnie od powstałej w 1847 r. fabryki kafli Jana Kucharskiego. W swej ofercie, jeśli wierzyć dawnym ogłoszeniom, miał również stawienie pieców i kominków. Firma ta prężnie się rozwijała, ale wszystko zniweczył wybuch wojny. Po zakończeniu konfliktu synowie Jana doprowadzili przedsiębiorstwo do rozkwitu.

 

Zajęcie w fabryce znalazło ponad 80 osób, a produkty cieszyły się ogromnym zainteresowaniem w całym kraju. Kucharscy dbali o swoich pracowników. Utworzyli chociażby świetlicę, w której to organizowano warsztaty i przedstawienia teatralne. Powstał również żłobek, przedszkole, biblioteka i łaźnia.

 

Oprócz kaflarni na Grunwaldzkiej działały również inne przedsiębiorstwa. Odnaleźć tam można było fabrykę sukna, gwoździ, a także tkalnię. Nie brakowało lokali usługowych. Dzięki masarni czy sklepie z alkoholem ulica tętniła życiem. Nie każdemu jednak wiodło się dobrze. Piękne domy przeplatały się z zaniedbanymi czynszówkami, w których to mieszkali też złodzieje.

Partnerzy portalu:

Białostocki pociąg śmiechu kursował do Gdyni

Białostocki pociąg śmiechu kursował do Gdyni

Jednym z najpopularniejszych kierunków obieranych przez białostockich urlopowiczów w latach 30. była Gdynia. Eskapady do portu były organizowane przez lokalny oddział Orbisu, mieszczący się wówczas na ulicy Sienkiewicza. Swoją cegiełkę dokładały również władze PKP.

 

To dzięki nim można było się przejechać pociągami dancing-bridge, które zapewniały, jak sama nazwa wskazuje, liczne rozrywki nie konieczne związane z samą turystyką. Oferta przez kilka miesięcy była reklamowana w lokalnych mediach. Klientów wabiono orkiestrą i obietnicą taniego bufetu z barem. Na dziewiczą przejażdżkę zgłosiło się ponad 400 chętnych. Konieczne było dostawienie dodatkowych dwóch wagonów. Ile kosztowały uciechy? Koszt przejazdu II klasą wynosił 31 zł, a III – 20,50 zł. Jak na tamte czasy, ceny nie należały do wywindowanych.

 

Pierwszy kurs ruszył przez Warszawę do Gdyni 3 czerwca 1933 r. Wraz z ruszeniem lokomotywy rozpoczęła się prawdziwa impreza. Śmiechom nie było końca. Cytując Mickiewicza były tam ”tańce, hulanki, swawola”. Po kilkudniowym zwiedzaniu atrakcji portu rozbawione towarzystwo wróciło do stolicy Podlasia 6 czerwca.

 

Rok później zorganizowano kolejną edycję pociągu-śmiechu. Tym razem bilety można było nabyć także na białostockim dworcu. W dodatku do pociągu miał być dołączony ekskluzywny wagon restauracyjny z  potrawami w bardzo korzystnych cenach. Kieliszek wódki miał kosztować 30 gr, zaś kanapka – 15. Impreza w pociągu nie była jednak tak udana jak sprzed roku.  Podczas trwania wycieczki nadeszła wiadomość o śmiertelnym zamachu w Warszawie na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Powaga w takiej chwili była koniecznością.

Partnerzy portalu:

Łomża czyli Mazowsze na Podlasiu. O co w tym chodzi?

Łomża czyli Mazowsze na Podlasiu. O co w tym chodzi?

Łomża i Północne Mazowsze od wielu lat wchodzą w skład województwa podlaskiego. Trzeba jednak stwierdzić, że z regionem, który dał nazwę obecnej jednostce administracyjnej w czasach historycznych wspólną miały przede wszystkim granicę. Do okresu rozbiorów Łomża pozostawała jednym z najważniejszych ośrodków miejskich Mazowsza. Zostało to zmienione przez zaborców. 

 

Ci nie interesowali się w ogóle  tożsamością etniczną zagarniętych terenów. W okresie międzywojennym miasto wchodziło w skład województwa z siedzibą w Białymstoku. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny Łomżę włączono w skład województwa warszawskiego. Sytuacja Łomży nie jest w regionie jednak czymś szczególnym. W rzeczywistości tylko jedna trzecia obszaru województwa to historyczne Podlasie.

 

W odróżnieniu od całego Podlasia, cechą Łomży i okolic była w miarę jednolita struktura etniczna i wyznaniowa. Z północno-wschodniego Mazowsza wywodziła się drobna szlachta która, choć niebogata, zachowywała dumę płynącą z przynależności do warstwy nobilitowanej. Wyróżnikiem tutejszej gwary, dziś obecnej jedynie w starszym pokoleniu było tzw. mazowieckie mazurzenie.  Wymawiano c, s, z w miejsce cz, sz, ż.

Partnerzy portalu:

Gdzie w Białymstoku była Krecia ulica?

Gdzie w Białymstoku była Krecia ulica?

Międzywojenna ulica Grochowa w Białymstoku mimo faktu, że przecinała się w główną ulicą miasta, a więc Lipową, miała niewielkie znaczenie handlowe. Nazywano ją wcześniej Grochowym Zaułkiem, co też pewnie miało znaczenie, przy wyborze miejsca pod lokal usługowy. 

 

Było ich zaledwie dziesięć. Na innych równie krótkich uliczkach swoje firmy prowadziło kilkudziesięciu przedsiębiorców, jak choćby na ul. Kilińskiego. Różnica jest więc kolosalna. Na Grochowej można było chociażby kupić wodę sodową czy zrobić sobie zdjęcie.

 

Przed II Wojną Światową tylko trzech mieszkańców ulicy miało telefon. Byli to Chaim Kapłan, dentystka Rachela Zabłudowska i Serok Chaim – właściciel składu papierów. Wszyscy mieszkali w tym samym budynku, zresztą jedynym podłączonym do magistrali.

 

O dziwo Grochową ominęła zmiana nazwy za czasów okupacji sowieckiej. Co się odwlecze, to nie uciecze. Niemcy mianowali ją ulicą…Krecią. Jakie były ich motywy tego nie nikt do dnia dzisiejszego. 

Partnerzy portalu:

Sprzedawali klejnoty za bezcen. Oszukali setki ludzi.

Sprzedawali klejnoty za bezcen. Oszukali setki ludzi.

W latach 20. Białostoccy oszuści do swego kanciarskiego repertuaru dorzucili coś nowego. Chodzi tu o sprzedaż domniemanych brylantów z carskiej korony. Ofiary procederu należy liczyć w setkach. Najczęściej byli to wieśniacy, którzy na chwilę przyjechali do miasta. Wracali zwykle w dobrych humorach, sądząc że zrobili interes życia, kupując cenne klejnoty.

 

W rzeczywistości oszuści wciskali szkło i tomblak. Nie jeden z nich posiadał umiejętności aktorskie. Zwykle sprzedawali bajeczkę o konieczności wyjeździe do Warszawy. Łamiącym się głosem opowiadali kupcom o chorych i głodnych dzieciach. Pieniądze na bilet do lepszego świata mogli zaś zdobyć pozbywając się za odpowiednią kwotę rodzinnych pamiątek.

 

Historie były tak poruszające, że chwytały za serce, głównie panie. Czar prysł, gdy klejnoty zanoszono do jubilera. Kosztowności, za które zapłacono kilkadzieścia złotych były warte dosłownie grosze. Chociaż zgłoszenie sprawy do Urzędu Śledczego zakończyło przygodę kilku kanciarzy, to pieniędzy zwykle nie udawało się odzyskać.

 

 

Partnerzy portalu:

Warszawscy złodzieje plądrowali Białystok

Warszawscy złodzieje plądrowali Białystok

Białostoccy policjanci z 5-go komisariatu nie mogli się nudzić. Do miasta pociągiem z Warszawy przyjeżdżali złodzieje, przemytnicy czy uciekinierzy z wojska. Funkcjonariusze musieli więc mieć czujne oko.

 

Przepełnione wagony stanowiły istny raj dla złodziejaszków. Kieszenie, torebki, walizki – opróżniali wszystko co się dało. Podróżni najczęściej po wyjściu z pociągu dowiadywali się o swej stracie. Część przestępców wysiadała na wcześniejszych stacjach w Szepietowie i Łapach, będąc już zadowolonych z łupów. Ci bardziej zuchwali wjeżdżali do Białegostoku. Chęć pomnożenie bogactwa była silniejsza od strachu przed złapaniem. Nie na każdego jednak czekał happy end. Latem 1934 r. nakryto na gorącym uczynku  stołeczny kieszonkowiec, nijaki Izrael Feld.

 

Na początku lat 20. Białystok odwiedzali spece od kas pancernych. O ich wyczynach rozpisywała się lokalna prasa. Ich ofiarą padło m.in. Towarzystwo Pożyczkowo-Oszczędnościowe zlokalizowane wówczas na ul. Kilińskiego 29. Kilka lat później okradziono również znaną firmę transportową Scheneker i S-ka. Fachowcy od kas byli raczej nieuchwytni. W okresie międzywojennym złapano tylko jednego, ale za to znanego w całym kraju złodzieja Jana Kuryłowicza. Dworcowa policja miała więc czym się chwalić.

 

Najczęściej przestępców dosięgała sprawiedliwość tuż przed ucieczką pociągiem. Dzięki rewizjom bagaży, funkcjonariusze mogli podziwiać ich cały złodziejski ekwipunek – żyletki do przecinania kieszeni, wytrychy, latarki i inne gadżety-niezbędniki rzezimieszka.

 

Partnerzy portalu:

Brama getta okazała się…kanałem

Brama getta okazała się…kanałem

Z wielkiej chmury mały deszcz chciałoby się powiedzieć. Miały być pamiątkowe tablice i gabloty. Plany spełzły na niczym. Fragment drewnianej konstrukcji na ulicy Czystej w Białymstoku, uważany za bramę getta, to nic innego jak część kanału melioracyjnego. Tak mówią wyniki prac archeologicznych przeprowadzonych przez Muzeum Podlaskie.

 

Pierwotnie wszystko się zgadzało. Umiejscowienie pala, który został objęty szczególną ochroną, wskazywało na przełomowe odkrycie. Wstępne oględziny były obiecujące. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.  Konstrukcja nie ma żadnego związku z gettem. Powstała według szacunków na początku XX wieku. Świadczą o tym chociażby wykopane obok belek monety z czasów cara Mikołaja II oraz polskie grosze z okresu międzywojennego.

 

Znalezisko nie posiada więc żadnej wartości archeologicznej. Może być jedynie gratką dla miłośników historii miejskiej melioracji. Po ostatnich opadach deszczu w Białymstoku za pewne wzrosła ich ilość…

 

Partnerzy portalu:

Białostoczanie pokochali brutalne filmy

Białostoczanie pokochali brutalne filmy

Czy Białostoczanie w okresie powojennym byli masochistami? Jeśli przyjrzeć się im upodobaniom kinematograficznym, należy stwierdzić, że tak. Rekordy popularności biły bowiem produkcje przedstawiające zło wyrządzone przez bolszewików.

 

W lato 1921. w prasie pojawiły się komunikaty o projekcji filmu na temat najazdu Rosjan na Białystok. Na premierę rozprowadzane były specjalne książeczki z bilecikami. Cały dochód ze sprzedaży miał być przeznaczony, o ironio, na pomoc dla wdów i sierot, które ucierpiały przez okupanta.

 

Mniej więcej w tym samym czasie w kinie Apollo wyświetlano filmy związane z carem Mikołajem II. Jako, że jego rządu określane są jako niezwykle krwawe, pokaz musiał zrobić duże wrażenie na widzach. ”Apollo”, ”Taniec na wulkanie” czy ”Niewinna ofiara” – miały również odpowiedzieć na pytanie, jak doszło do powstania komunistów.

 

Na szczęście Białostoczanie mieli do wyboru również inne filmy. ”Jak powstaje człowiek. Od zapłodnienia do porodu” wzbudził niemałe zamieszanie. Wyświetlano go po północy, a kino Apollo dzielona na oddzielne sektory dla panów i pań. Na pokaz wpuszczano tylko osoby pełnoletnia, a dokumenty dokładnie sprawdzano, gdyż nie raz dochodziło do prób fałszerstwa. Po kilku tygodniach projekcji, film zdjęto, gdyż erotyzmu jednak było zbyt wiele.

 

Partnerzy portalu:

Tą ulicę omijały nawet prostytutki

Tą ulicę omijały nawet prostytutki

W przedwojennym Białymstoku mało kto czuł się bezpieczny. 5 komisariatów i działający po cywilnemu agenci Urzędu Śledczego nie dawali gwarancji spokoju. Jako, że większość placówek tego typu znajdowała się na obecnej ulicy Warszawskiej, jedynie tam mieszkańcy mogli sobie spacerować bez większych obaw.

 

Okolice zazwyczaj omijał cały półświatek przestępczy. W sumie nie mieli tam czego szukać. Nie istniał tam żaden lokal rozrywkowy, kino czy hotel. Nawet żebracy, których można było spotkać w każdym zakątku Białegostoku, nie interesowali się dzielnicą. Tak samo kobiety lekkich obyczajów. Znaleźć tam klienta, to jak wygrać na loterii.

 

Czy to oznacza, że dawna ulica Pierackiego odznaczała się zerową przestępstw? Nic podobnego. Mieszkali tam bowiem zamożni obywatele miasta, głównie lekarze, adwokaci i kupcy. Ich majątki przyciągały złodziei, którzy często przez jakiś czas mieszkali z nimi pod jednym dachem. Tak było w przypadku służącej, Michaliny Sulżyckiej, która to wyniosła z domu pracodawcy towary o łącznej wartości tysiąca złotych. Za kobietą wystawiono list gończy. Złapano ją dopiero na drugim końcu kraju, mianowicie w Krakowie. 

 

Obiektem pożądania złodziejaszków były rowery. Znikały one zarówno ze strychów, jak i balkonów. Największa ilość przestępstw takiego typu miała miejsce na ul. Kościelnej, która sąsiaduje z Warszawską. Z tego też powodu policja umieściła przy tamtejszej poczcie specjalne czujki. Dzięki nim wpadło kilku fanatyków dwóch kołek.

Partnerzy portalu:

Co Podlasie ma wspólnego z Grunwaldem?

Co Podlasie ma wspólnego z Grunwaldem?

Już niedługo rocznica bitwy pod z Zakonem Krzyżackim więc po prostu nie wypada wspomnieć, o związku Podlasia z tym wielkim zdarzeniem historycznym. Z pewnością mieszkańcy naszych terenów nie raz słyszeli pytanie typu ”Którędy na Grunwald?”.

 

Trasę przemarszu przez nasze tereny ustalono wcześniej na grudniowej tajnej naradzie w Brześciu. Po niej król Jagiełło, wielki książę Witold i tatarski chan Dżalal ad-Din udali się na polowanie do Puszczy Białowieskiej. 30 – sto tysięczna armia musiała mieć w końcu co jeść. Mięso zakonserwowane solą było spławiane beczkami rzeką Narew, która w tym czasie miała nieocenione znaczenie logistyczne. Następnie Wisłą trafiało do Czerwińska, punktu koncetracji.

 

Według szacunków Podlasie przemierzało wtedy ok. 10 tys. wojskowych.  Trzeba jednak dodać, że towarzyszyła im również służba. Co ciekawe podlaskie miasta liczyły wówczas najwyżej maksymalnie 2 tys. mieszkańców. Na obszar obecnego województwa podlaskiego wojska Wielkiego Księcia Litewskiego wkroczyły w Krynkach. Następnie z Bielska, gdzie przez długi czas odpoczywały, udały się w kierunku Brańska, a następnie poruszały się wzdłuż Bugu.

Partnerzy portalu:

Biedacy sprzedawali starocie na bazarze

Biedacy sprzedawali starocie na bazarze

Każde większe miasto w przedwojennej Polsce miało swój charakterystyczny bazarek. Warszawiacy kupowali na Karcelaku, Białostoczanie zaś na Rynku Siennym mieszczącym się u wylotu ulicy Mazowieckiej.

 

Wśród sprzedawców przeważali mieszkańcy najuboższej dzielnicy – Chanajków. Jako, że w tamtejszym środowisku nie brakowało przestępców, starali się wykorzystać bazar jako źródło łupów. Do kradzieży dochodziło co najmniej kilka razy dziennie. Nie brakowało również oszustów próbujących naciągnąć przechodniów na trefny towar.

 

Na zatłumionym placu można było kupić wszystko co…stare. Handlarze pukali od drzwi do drzwi poszukując nieprzydatnych rzeczy. W ten sposób na rynek trafiły zniszczone buty, porwane sukienki i inna nieciekawie wyglądająca konfekcja. Wiele zarobić się na tym nie dało, aby tylko starczyło na chleb.

 

Nieco lepszej jakości były krawaty, spinki czy mankiety. Dlatego też starano się je sprzedać za wszelką cenę, przekrzykując się na oferty. Ciszej handlowali jedynie sprzedawcy książek. Pasjonaci literatury mieli z czego wybierać. Kupić powieść Tołstoja za 5 gr stanowiło doskonała okazję. W arsenale prozy handlowcy posiadali pozycje polskie, żydowskie, rosyjskie czy niemieckie. 

Partnerzy portalu:

Pierwszy kościół w Łomży powstał dzięki świętemu

Pierwszy kościół w Łomży powstał dzięki świętemu

Pierwszy kościół w Łomży powstał na wzgórzu św. Wawrzyńca. Usytuowany został tuż przy grodzisku, dziś nazywanym tzw. Starą Łomżą. Założenie świątyni około 1000 r. w miejscu pogańskiego kultu przypisywane jest przez niektórych autorów św. Brunonowi z Kwerfurtu, podążającemu śladami św. Wojciecha.

 

Podstawę do takiej hipotezy daje fakt męczeńskiej śmierci Brunona na pograniczu prusko-jaćwieskim, która to według zapisków historycznych miała miejsce w 1009 r. Wypis z tablicy erekcyjnej kościoła parafialnego brzmi: ”Kościół łomżyński ufundowany w Starej Łomży około roku 1000 przy wzroście wiary na Mazowszu, później przeniesiony do kościoła Panny Maryi, gdzie obecnie klasztor kapucynów się znajduje”. Prawda jest jednak nieco inna.

 

Wątpliwości co daty wzniesienia kościoła św. Wawrzyńca rozwiały chyba wykopaliska przeprowadzone w 2000 r. Dowodzą one, że ruiny kościoła pochodzą z końca XIV wieku. Odkopane fragmenty budowli pod kościołem nie zostały uznane więc za pozostałości świątyni jedenastowiecznej.

 

Kościół pod wezwanie św. Wawrzyńca w I połowie XVIII wieku był już bardzo zniszczony, że za zezwoleniem biskupa płockiego w 1765 roku został rozebrany, a część materiału została wykorzystana do budowy klasztoru kapucynów.

Partnerzy portalu:

Czy dorożki wrócą do Augustowa?

Czy dorożki wrócą do Augustowa?

Nie tylko w Białymstoku można było przejechać się dorożką. Do lat 60. służyły jako główny środek transportu również w Augustowie. Mieszkańcom aż łezka kręci się oku na myśl o dostojnych zaprzęgach.Być może jeszcze wrócą na ulicę jako turystyczna atrakcja.

 

Na ulicach powojennego Augustowa można było spotkać dorożki nowe i stare. Te drugie woziły głównie…emerytów. Dominowały jednak karety sprowadzane z Wiednia. Obsługujący je lokaje mieli nawet w kwiaty w butonierkach. Powoźnicy natomiast traktowali bat niczym marszałkowską buławę, trzymając go przy biodrze. Pojazdy kursowały po okolicznych miejscowościach, odwożąc gości czy rodzinę.

 

Dorożki zwykle numerowano. Im niższy numer, tym większy komfort podróżowania i jakość usług. Dzięki popularności karet rozwijał się przemysł rymarski. Pojazdów używano do różnych celów i często je przerabiano. Do polowań używano dorożek przypominających powóz na cztery koła. Na podłużnej ławie opierali się myśliwi z bronią.

Partnerzy portalu:

Matka Boska zahamowała inwazję kamieni

Matka Boska zahamowała inwazję kamieni

Książka ”Słońce na miedzy” autorstwa Józefa Rybińskiego opisuje stare, przedwojenne Podlasie z całym bogactwem tradycyjnych obrzędów i obyczajów. Pisarz przenosi nas do wspomnień z rodzinnej miejscowości Saczkowce (powiat sokólski).

 

Publikacja przedstawia miejscowe ziemie jako niełatwą do uprawy, pełne pagórków i przede wszystkim… kamieni. Ponoć od setek lat wybierano je zarówno z głębi ziemi, jak i z jej powierzchni. Było więc to zajęcie pokoleniowe. Brukami grodzono ulice, obejścia i pola. Sterty kamieni nazywane kruszniami osiągały imponujące rozmiary. Każde użycie pługa skutkowało pojawieniem się nowych ”okazów”.

 

Podobno kamienie wyrastały jak grzyby po deszczu. Dziwne zjawisko zostało jednak przerwane. Przez okoliczne pola uciekała bowiem z Egiptu…Matka Boska. Dzieciątko niosła zawinięte we wzorzysty dywan. A że było ciemno, nie widziała dobrze drogi i skaleczyła palec o nieszczęsny kamień. Z bólu popłynęły jej zły i  zawołała: ”A żeby wy więcej już nie rośli”. Tak też się stało. Inwazja kamieni została wstrzymana, ale głęboko pod ziemią kryją się ich niezliczone ilości.

Partnerzy portalu:

Przedwojennym Białymstokiem władały gangi

Przedwojennym Białymstokiem władały gangi

Międzywojenny Białystok aż roił się od przestępców. Specjalności mieli wiele. Jedni podrabiali banknoty, drudzy lubowali się w kradzieży.  Zwykle działali w większych grupach, przez co można śmiało twierdzić, że postrachem ulic Białegostoku były gangi. Wyróżniały się one niezwykłą brutalnością.

 

Jednym z bossów był bez wątpienia Aleksander Zawadzki. Gdy tylko wychodził z więzienia na miasto padał blady strach. Służby wiedziały, że wkrótce po odsiadce wróci do przestępczego procederu. Z tego powodu konieczna była dyskretna inwigilacja.

 

Przypuszczenia się potwierdziły. Już w kilka dni uruchomił swoje kontakty w półświatku. Uwagę szajki przyciągnął dom zlokalizowany na ulicy Kościelnej. Na parterze mieszkał tam zamożny kupiec tkanin. Napadu mieli dokonać w dniu wyjazdu mężczyzny do Warszawy. Grupa była doskonale przygotowana na wszelkie okoliczności. Zaopatrzyli się w broń i granaty.

 

Policja postanowiła przygotować zasadzkę. O północy z dorożki wysiadło czterech przestępców. Dwóch stanęło na straży, pozostała dwójka zajęła się włamaniem, dokonując odwierty. Wtedy do działania wkroczyła policja. Rozpoczęła się strzelanina. Część złodziejaszków rzuciła się do ucieczki, znikając w ciemnych ulicach miasta.

 

W ręce policji wpadł sam Aleksander Zawadzki i jego najbliższy współpracownik Józef Lalus. Ten drugi trenował zapasy przez co sprawił wiele kłopotów przy pojmaniu. Opór przestał stawiać dopiero po otrzymaniu ciosu w głowę kolbą pistoletu. Funkcjonariusze przypuszczali, że ktoś jeszcze z oprychów może się zjawić w mieszkaniu. Tak też się stało. Nie minęło pól godziny a po łupy pofatygowała się kochanka jednego z członków gangu. Próbowała przekupić policjanta, oferując swe wdzięki, ale jej próby spełzły na niczym. Gang został więc rozbity.

 

Partnerzy portalu:

W Białymstoku skakali aż miło

W Białymstoku skakali aż miło

W przedwojennym Białymstoku nie można było się nudzić. Jedną z atrakcji cieszącego się ogromną popularnością Parku Zwierzynieckiego była wieża spadochronowa. Obecnie w tym miejscu znajduje się hala sportowa Uniwersytetu Medycznego. 

 

Białostocką wieżę wysoką na blisko 30 m. zbudowano w 1937 roku i. Niekiedy obok niej stawał cygański tabor, ale jeszcze przed wojną upodobali inne miejsce i  przenieśli się w rejon obecnej ulicy Kawaleryjskiej. Obiekt nie cieszył się długim żywotem. Nie przetrwał czasu konfliktów. Nowa wieża powstała w 1952 r.  a rozebrano ją 11 lat później.

 

Przed 1939 r. w całym kraju istniało 17 wież. Służyły one jako miejsce ćwiczeń przyszłych prawdziwych skoczków.  Na ich szczytach instalowano okrągłe balustrady, które dawały szansę na skoki w dowolnym kierunku. Zawsze jednak wykonywano je od strony zawietrznej.

Partnerzy portalu:

Gdzie podział się dzwon?

Gdzie podział się dzwon?

W 1938 r. trwała zbiórka pieniędzy na dzwon rosnącego w oczach kościoła św. Rocha w Białymstoku. Darczyńców nie brakowało. Gdy już cała kwota została zebrana, ksiądz prałat Adam Abramowicz zlecił wylanie dzwona dla firmy z Przemyśla. 

 

W sierpniu 1939. dzwon wyruszył w drogę do Białegostoku. Nigdy jednak nie dotarł na miejsce. Na przeszkodzie stanęła wojna. Po latach został odnaleziony niespodziewanie w Wilnie, w drewnianej szopie dworca towarowego. Były na nim odlane odlane nazwiska ofiarodawców począwszy od sędziego Alojzego Stankiewicza i jego żony Genowefy. Dzwon miał być jednak zakopany, aby sowieci nie znaleźli darczyńcy.

 

Przy renowacji wileńskiego kościoła św. Katarzyny odnaleziono trzy dzwony.  Obecności białostockiego jednak nie stwierdzono. Ponoć dzwon, który miał trafić do świątyni św. Rocha, przeszedł w ręce innego kościoła wileńskiego. Do tej pory jednak nie wiadomo czy to prawda. 

 

Partnerzy portalu:

Na białostockim stadionie wybuchły zamieszki

Na białostockim stadionie wybuchły zamieszki

W 1957 r. o Białymstoku było szczególnie głośno wśród pasjonatów sportu. Rozgrywki trzeciej ligi piłki nożnej. Wolne tempo, nie najwyższe umiejętności – wydawać by się mogło, że nic spektakularnego stać się nie może. Na boisku może nie, ale poza nim już tak.

 

Mecz Gwardii Białystok z Mazurem Karczew zapisał się niechlubnie w historii. Zawodnicy nie przebierali w środkach. Zawody uznano za wyjątkowe brutalne. Piłkarze co chwilę stawali sobie do gardeł. Krew kibiców burzyła się do granic. Gdy usłyszeli ostatni gwizdek, grupa młodzieńców w wieku 14 – 16 lat wtargnęła na murawę. Część rzuciła się na sędziego, część zablokowała drogę do szatni. W ruch poszły kamienie.

 

Jako, że mecz ochraniało tylko 4 milicjantów, musieli oni wezwać wsparcie. Oddział ZOMO dał kibicom ultimatum. Albo rozejdą się do domów, albo zostaną użyte odpowiednie środki. Tłum wpadł w furię. Koniecznością stało się rozpylenie gazu łzawiącego. Nie zabrakło również świec dymnych.

 

Grupka pseudokibiców ”pod wpływem” udała się potem do wesołego miasteczka na Rynku Siennym. Tam również porządku pilnowała garstka służbistów. ZOMO zostało wezwane po raz kolejny. Jako, że cały gaz zużyli na stadionie, tym razem w ruch poszły pałki.

 

Gwardia swoje mecze rozgrywała na stadionie Jagiellonii w Zwierzyńcu. Zajścia spowodowały, że decyzją Okręgowego Związku Piłki nożnej został on zamknięty. Poza tym klub musiał zapłacić 2000 zł. za brak zabezpieczenia porządku.  Warto dodać, że w tamtym czasie Gwardia Białystok była klubem…milicyjnym.

Partnerzy portalu:

W tym lokalu nikt się nie nudził

W tym lokalu nikt się nie nudził

Podlasianka, czyli najstarsza kawiarnia w Białymstoku działa już 60 lat. W latach 60. pod jednym dachem spotykali się na szklaneczkę piwa lekarze, prawnicy, ale i zwykli menele. Nikogo to jednak nie dziwiło. Spokojnie w lokalu było zazwyczaj wieczorem. Za dnia ”normalnych” klientów przepędzała młodzież swym awanturniczym zachowaniem. Nic w tym dziwnego. Raz pewien żartowniś rozpylił gaz łzawiący przez co Podlasiankę trzeba było wietrzyć przez tydzień.

 

W Podlasiance nie sposób było się nudzić. Gdy jednak rozmowa się nie kleiła, ktoś rozpoczynał bijatykę. Tak po prostu, bez żadnego powodu. Liczyła się ”zabawa”. Z tej przyczyny nikt nie wydawał również inicjatora ustawki. Lokal przyciągał również przestępców. Grupa gwałcicieli polowała w nim na swe ofiary. Proceder trwał do 1966 r.

 

Zwykłych oszustów również nie brakowało. Jeden z jegomości udawał przez lata oficera szukając naiwnych kobiet. Polegając na haśle ”za mundurem panny sznurem” uwodził je a następnie sprzedawał różnego rodzaju historyjki. Opowieści o śmierci żony czy chorobie jedynego dziecka miały na celu zdobycie pieniędzy. Oszustwa przyniosły mu 1000 zł grzywny i 1.5 r. więzienia.

Partnerzy portalu:

Białystok – miasto z drewna

Białystok – miasto z drewna

W okresie przedwojennym handlarze drewnem osiągali ogromne zyski. Niektórzy stawali się wręcz krezusami. W połowie XIX w. jedynie w centrum Białegostoku można było odnaleźć murowane domy. Dane historyczne mówią, że w 1857 roku w Białymstoku stało 174 ceglanych kamienic i aż 606 drewnianych obiektów. Nieraz jednak domki drewniane tynkowano aby stworzyć pozory zamożności. Moda na drewno trwała tak do międzywojnia.

 

Na terenie miasta działało ponad 11 firm z tej branży, co przekładało się na 30 składowisk. Szczególnie ludziom podobały się dykty. Najlepsze z nich ponoć znajdowały się na ul. Złotej.  Dykty pojawiły się nawet w  synagodze Cytronów na obecnej ulicy Waryńskiego. Tamtejsze boazeria i strop były podziwiane były przez lata.

 

O tym jak bardzo dochodowy był drzewny interes świadczy wystawne życie właścicieli przedsiębiorstw. Jeden z białostockich ”baronów” został przyłapany w Warszawie na orgiach w jednym z domów publicznych. Każdy wyjazd do stolicy kosztować go miał o zgrozo ponad 5 tys. zł. Jak na tamte czasy to bajońska suma. 

Partnerzy portalu:

Kim była białostocka Wydra?

Kim była białostocka Wydra?

W okresie międzywojennym wydrą nazywano głównie pomocnicę sklepowego złodzieja. Miała ona jednak inne określenia. Wydrą ochrzczono chociażby zrzędliwą pannę lekkich obyczajów.

 

W świecie kryminalnym popularne było określenie kradzieży na wydrę, co oznaczało nic innego jak kradzież z rąk torebki czy innego pakunku. Sprytni młodociani przestępcy wywodzili się przede wszystkim z Chanajek, Piasków czyli biednych, dzielnic leżących w samym pobliżu bogatego centrum miasta. Działali oni głównie w centrum miasta, na ul. Lipowej, Rynku Kościuszki, Sienkiewicza czy Warszawskiej, gdzie mogli liczyć na niezłe łupy. Umiejętności mieli niezwykle wysokie. Potrafili bez trudu podmienić sakiewkę nie zwracając na siebie uwagi.

 

Częste kradzieże miały miejsce pod kinem Apollo. Tam złodzieje stosowali inną technikę. Jeden z nich, nieco starszy ubierał się elegancko i zagadywał panie, twierdząc że są dawnymi znajomymi. Jego wspólnik natomiast przypuszczał szturm na torebkę. Elegancik nadal tworząc pozory, ruszał za nim by odbić torebkę dla kobiety. Jak nie trudno się domyśleć, nigdy już nie wracał do swej domniemanej znajomej.

 

Nie raz na tych ulicach dochodziło do pościgów. W ich trakcie złodzieje porzucali torebki, ale ku niezadowoleniu właścicieli, w środku już nic nie było. Złodziej jednego dnia mógł się wzbogacić nawet o milion marek. Rzadko udawało się ich złapać. Ich atutem oprócz szybkości była również znajomość wszelkich zakamarków miasta.

 

Partnerzy portalu:

Poznaj dzieje pomnika Marszałka

Poznaj dzieje pomnika Marszałka

Lokalizacja pomnika J. Piłsudskiego była przedmiotem długich dyskusji. Proponowano m.in. teren kościoła św. Rocha, czy też park przed Teatrem Dramatycznym A. Węgierki, który powstał jako jako gmach Teatru Ludowego im. Marszałka. Znani Białostoczanie w tym duchowieństwu nie widziało jednak innego rozwiązania niż Rynek Tadeusza Kościuszki. Choć pomysł miał wielu przeciwników, większość postawiła na swoim.

 

6 stycznia 1990 roku powołano został Społeczny Komitet, składający się „z miłośników postaci i czynów Pierwszego Marszałka Polski”. Sprawy przybrały takk szybki obrót, że skoro w 55 rocznicę śmierci J. Piłsudskiego czyli 12 maja, nastąpiło już wmurowanie kamienia węgielnego. Koszt budowy oszacowano na 100 mln ówczesnych złotych. A by zdobyć fundusze organizowano kwesty podczas mszy, odpustów i jarmarków.  Przyjmowano ponadto złom metali kolorowych. Jakiś czas potem okazało się, że potrzeba dwa razy więcej środków. Apele o wsparcie nie pozostały bez odzewu.

 

Teraz pozostało stworzyć godny projekt. Po długich rozmowach wybór padł na sylwetę zamyślonego Marszałka w pozycji stojącej, opartego o szablę. Jego wzrok skierowany został na ukochane Wilno, a w znacznie bliższej odległości na Katedrę pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Montaż pomnika o łącznej wadze 3, 5 tony nastąpił nocą, z 10 na 11 listopada przy nieocenionej pomocy żołnierzy.

 

W 2008 r. w wyniku przebudowy centrum pomnik przeniesiono.  Ostateczną lokalizacją okazało się miejsce gdzie w 1921 Józef Piłsudski odbierał, podczas oficjalnej wizyty w Białymstoku defiladę wojskową. Od 6 sierpnia 2008 pomnik marszałka Józefa Piłsudskiego stoi przed Archiwum Państwowym.

Partnerzy portalu:

Pomnik, którego nie znają mieszkańcy

Pomnik, którego nie znają mieszkańcy

Białostocki pomnik Konstytucji 3. Maja powstał w 130. rocznicę jej ogłoszenia. Mieści się on między ZOO a ul. Zwierzyniecką. W 1919 r. wojsko, cywile i dzieci wzięły udział w uroczystym zasadzeniu dęba i dwóch lip, które dały początek pomnikowi wyzwolenia.

 

Rok później owe drzewa zostały zniszczone przez nieznanych sprawców. Potem dla celów bezpieczeństwa rośliny otoczono drewnianym płotkiem. Jednocześnie podkreślało to rangę miejsca. W okresie komunizmu władze starały się robić wszystko by zatrzeć ślady wolności kraju. Alejka wokół pomnika wkrótce zniknęła a lipy uschły.  Dopiero w maju 2009 r., na mocy uchwały Rady Miasta, Parkowi Zwierzynieckiemu nadano ponownie nazwę Park im. Konstytucji 3. Maja.

 

W 2006 r.  rozpoczął istnienie Społeczny Komitet Opieki nad Pomnikiem. Jego celem było  odtworzenie kształtu pomniku nadanego mu w międzywojniu. Honorowy patronat nad akcją objął Ryszard Kaczorowski,  Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej na uchodźstwie. Rok później pomnik odnowiono. Okolica została uporządkowana, utworzono alejkę otaczającą dęby, a także posadzone trzy lipy. Ustawiono również obelisk o piramidowym kształcie.

Partnerzy portalu:

Rynek Sienny nie należał do bezpiecznych miejsc

Rynek Sienny nie należał do bezpiecznych miejsc

Rynek Sienny w Białymstoku powstał w latach 30. Znajdował się w granicach żydowskiej ubogiej dzielnicy – Chajnakach. Największy ruch odnotowywano w czwartki kiedy to odbywały się targi. Pierwsi kupcy zjawiali się już o drugiej nad ranem, budząc stukotem furmanek okolicznych mieszkańców.

 

Na Rynku Siennym można było kupić wszystko. Dużym zainteresowaniem cieszyły się sprzęty rolnicze jak grabie, ale też i naczynia czy drewniane łyżki. Cały Rynek przepełniało cenione białostockie płótno. Płachty nie raz raziły przechodniów swoją bielą. Przekroczenie parawanowej granicy oznaczało wkroczenie do innego świata. Podejrzane speluny z typami z pod ciemnej gwiazdy, nie jednego przyprawiały o mocniejsze bicie serca. Na szczycie niebezpiecznych lokali była pijalnia Staromiejska. Nie było wieczoru, aby ktoś tam nie oberwał. Za to piwo z beczki ponoć smakowało wybornie.

 

Rynek działał prężnie do lat 50. Często odwiedzały go studentki poszukujące zachodnich ubrań. Miejsce oferowało wszystko to, czego nie można było zobaczyć na sklepowych półkach. Gdy w latach 70. powstało targowisko na ul. Bema, właśnie tam przeniósł się cały handel.

Partnerzy portalu:

Kradzieże koni były normą w Białymstoku

Kradzieże koni były normą w Białymstoku

Przedwojenni mieszkańcy podbiałostockich wsi i miasteczek nie mogli spać spokojnie. Zwłaszcza ci, którzy mieli konie. Przed wojną istną plagą byli bowiem tzw. hołociarze. Swoje akcje zaczynali po północy, kiedy to gospodarze zmęczeni codzienną pracą pogrążyli się we śnie. 

 

Najpierw złodzieje koni musieli jakoś udobruchać psa pilnującego posesji. Zwykle jednak kawałek mięsa starczała by ten przestał ujadać. Konia wyprowadzano ze stajni obwiązując mu kopyta grubymi szmatami.  Zwierzę w ten sposób przeprowadzano do innej wsi – stodoły współpracownika. Stamtąd trafiało na targowisko. 

 

Złodzieje wykorzystywali nieraz sąsiedzkie spory. Nastawiali jednego gospodarza przeciw drugiemu do tego stopnia, że ten stawał się wspólnikiem w kradzieży. Białostockie obrzeża również nie były bezpieczne dla właścicieli koni. W dzielnicach takich jak Bażantarnia uważać było trzeba na cyganów. Wystarczyło na chwilę pozostawić wóz bez opieki. Zwierzę w mig odczepiali od furmanki i nikt go już nie widział. 

Partnerzy portalu: