Zapomniane jezioro w Puszczy. Ma swoją wyspę tajemnic. To wspaniałe miejsce na spacer.

Jezioro Komosa znajdujące się po drodze między Białymstokiem a Supraślem to idealne miejsce na spacer o każdej porze roku. Można spacerować lasem do samego Supraśla (lub dojechać tam rowerem).

 

Komosa znajduje się w miejscowości Krasne ok. 3 km od Supraśla. Dlatego też lepiej będzie najpierw dojechać do tego miasteczka, by z niego przejść się piechotą nad jezioro. Wystarczy wejść na polanę przy ul. Lewitówka obok Letniskowej. Następnie trzeba wystarczy wejść w leśną drogę po lewej stronie, a na rozwidleniach iść szerszą drogą aż dotrzemy nad piękne jezioro, które ma swoją wyspę. Nie jest to zwykła wyspa. Kryje ona swoje tajemnice. Legenda mówi, że w letnie sierpniowe noce, przy pełni księżyca, nieraz usłyszymy tam zawodzący płacz i krzyk bezsilności. Wyspa miała być miejscem tragicznych losów pewnych kochanków.

Przed laty na wysepce mieszkał rzemieślnik zwany Rudobrodym. Dzięki swej ciężkiej pracy udało mu się wybudować dom i kupić dużą działkę. Mimo majątku brakowało mu czegoś, czego nie można kupić za żadne pieniądze – odwzajemnionej miłości. Wszystko to przez swą chorobliwą nieśmiałość. Przeciwieństwem Rudobrodego był jego brat Zbyszko, który to prowadził hulaszczy tryb życia. Wszelkie pieniądze przeznaczał na kobiety, wino i śpiew. Braci połączyło jedno – uczucie do tej samej kobiety o imieniu Helena.

 

Rudobrody niestety nie był wystarczająco odważny. Opieszałość wykorzystał Zbyszko, co szybko doprowadziło do gorącego romansu. Ten nawet był gotów w końcu się ustatkować, lecz ojciec dziewczyny nie chciał nawet o słyszeć o ślubie. Kochankowie zmuszeni byli do spotkań w tajemnicy. Na miejsce schadzek wybrali wyspę na jeziorze. Rudobrody niejednokrotnie śledził kochanków. Pewnej letniej nocy uznał, że popełni samobójstwo. Jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie i postanowił zabić brata. Tym samym usunąłby konkurenta i od nowa rozpoczął walkę o serce Heleny. Zanim doszło do schadzki, na drodze ukrył się Rudobrody. Czekał tam na brata z kamieniem w ręku. Słysząc szelest kroków, wyskoczył na ścieżkę i zadał cios. Bezwładne ciało opadło na ziemię. Nastała głucha cisza. Księżyc, który wyszedł zza chmur, pokazał okrutną prawdę. Ofiarą Rudobrodego padł nie jego brat, lecz Helena. Do dziś pozostał tylko płacz i jęki dobiegający z traw porastających jezioro.

 

Oczywiście na samą wyspę się nie dostaniemy. W jeziorze też nie można pływać Hodowane są tam bowiem ryby. Jednak warto tam się wybrać dla samych widoków. Tafla wody niezwykle nas uspokoi, zaś spędzanie czasu w lesie ma tylko dobre korzyści. Komosa to także dobre miejsce na relaks wiosną, jesienią i zimą. Jezioro nie jest bowiem typowe. Przepływa przez nie rzeka Podsokołda. Dzięki temu zimą na zamarzniętej tafli można zauważyć płynący ciek wodny.

 

Nie można też zapomnieć o wartościach przyrodniczych tego miejsca. Puszcza Knyszyńska jest ona jedynym w Europie Środkowej obszarem zbliżonym pod wieloma względami (strukturalnym, geobotanicznym czy zoogeograficznym) do południowo-zachodniej tajgi. To także miejsce, gdzie żyje wiele gatunków zwierząt i ptaków. Można tu spotkać żubra, jelenia, wilka czy rysia. Po jeziorze Komosa pływają także łabędzie.

Featured Video Play Icon

Ten film to prawdziwy unikat. Pokazuje życie białostoczan w 1941 roku

Ten film to prawdziwy unikat. Pokazuje codzienne życie białostoczan w 1941 roku czyli podczas II Wojny Światowej. Zdjęcia te zostały nagrane na potrzeby propagandy III Rzeszy, która dość mocno udokumentowała swoje “sukcesy” na polach bitwy. Tego typu filmów są całe godziny. Ten jednak jest unikatowy, gdyż przez Białystok w 1941 roku armia niemiecka przechodziła dalej. 22 czerwca rozpoczęto atak na osi Białystok (Grodno) – Mińsk – Smoleńsk. Niestety w Białymstoku zostali wtedy zapamiętani bardzo źle. Spędzili kilkuset Żydów do synagogi stojącej przy ul. Suraskiej. A następnie doszczętnie świątynię z ludźmi w środku spalili. To była odrażająca zbrodnia, o której możecie więcej przeczytać tu:

Niemcy urządzili w Białymstoku rzeź. Tak wybili prawie wszystkich Żydów w mieście

Po wizycie Niemców w Białymstoku pozostało też sporo zdjęć. Mimo, że film w sieci jest od 6 lat, to dotychczas nie był na Podlasiu w takiej wersji nigdzie opisany. Można jedynie natrafić na fragmenty tego filmu. Już na pierwszym kadrze widzimy fragmenty budynku, w którym mieścił się hotel. Trudno powiedzieć jaki. Fragmenty nieco przypominają Ritz. Tyle, że zdjęcia musiałyby pochodzić nie z 1941 roku lecz z 1944. Jaki to był hotel? Trudno powiedzieć. Na pewno ani Grand ani hotel Ostrowskich. Te wyglądały zupełnie inaczej.

 

Mniej wątpliwości jest z kolejnym kadrem. To prawdopodobnie kamienica stojąca do dziś na ul. Nowy Świat. Na kolejnym ujęciu aż tak dużej pewności nie ma. Przypuszczalnie jest to dzisiejsza ul. Malmeda (dawniej Kupiecka). W kolejnej scenie natomiast widzimy brukowany plac, a także konie z drewnianymi wozami. Jest to prawdopodobnie jeden z białostockich bazarów. Można stawiać na Rynek Rybny (w okolicach dzisiejszego Opałka). Kolejne fragmenty być może pochodzą z tego samego bazaru. Trudno dokładnie dojść do tego po budynkach, mimo że są bardzo charakterystyczne. Gdyby wideo było w lepszej jakości, to można by było odczytać napisy na drogowskazach. Niestety nie jest to możliwe.

 

Niemalże wszystkie kadry są bardzo ciasne. Przypomnijmy, że film był kręcony na potrzeby propagandy, a nie dla walorów turystycznych. Stąd też filmujący bardziej skupiał się na ukazaniu ludzi. I tych na filmie nie brakuje. Uśmiechnięci, jak gdyby nie było wojny. Niestety film kończy się kadrem z mężczyzną siedzącym wśród ruin. Przypomnijmy, że po II wojnie światowej Białystok był praktycznie całkowicie zniszczony, zaś większość mieszkańców, którzy stanowili Żydzi – zostali wymordowani. 1945 rok to dla miasta całkowicie nowy rozdział. Czeka ja totalna odbudowa oraz wypełnienie nowymi mieszkańcami.

Łomża będzie miała kolej. Czy będzie można dojechać tam z Białegostoku czy tylko z Warszawy?

Jak już niegdyś pisaliśmy – wówczas zatwierdzony plan dotyczący Centralnego Portu Komunikacyjnego zaczyna powoli być wprowadzany w życie. Dotyczy to nie tylko wsi pod Warszawą, która zyska ogromne lotnisko, ale też województwa podlaskiego. Plan bowiem zakładał, że do największego aeroportu w Polsce będzie można dojechać z Suwałk, Sokółki i Białegostoku koleją pędzącą od 120 do 200 km/h.

 

Więcej tutaj:

/podlaskie-15-bez-duzego-lotniska-koleja-jadaca-200-kmh-zatwierdzony-plan/

Jest jednak rzecz, która budzi nieco zdziwienie. Otóż do CPK i Warszawy będzie można dojechać również z Łomży, ale… połączeniem Giżycko – Pisz – Łomża – Ostrołęka – Warszawa. Dziś w Łomży żadnych pasażerskich pociągów nie ma. Jest trasa kolejowa biegnąca przez Łapy. Miała być wyremontowana, jednak PKP zarezerwowane pieniądze na ten cel przesunęła na inną inwestycję – pod Sokółką. Jeżeli inwestycja związana z CPK zostanie zrealizowana to może dojść do kuriozalnej sytuacji. W Łomży pojawi się ruch pasażerski, ale nie będziemy można dojechać tam z Białegostoku i odwrotnie. Dziwna to by była sytuacja, ale możliwa.

 

To, jakie inwestycje są w kraju kluczowe a jakie nie – jest w gestii polityków. Niestety podlascy parlamentarzyści od lat nie potrafili nic załatwić. Ekspresowa droga krajowa do Warszawy powstała w bólach przez bardzo wiele lat. Ekspresowej drogi do Lublina jak nie było tak jeszcze nie ma (niedługo będzie). Połączenie z Augustowem jak było fatalne, tak pozostanie fatalne – gdyż wszystkie ważne drogi ominą letnią stolicę Polski. Żaden pociąg nie jedzie trasą Suwałki – Sokółka – Białystok – Czeremcha – Siedlce – Lublin. O braku lotniska regionalnego już nie wspominając. Byliśmy infrastrukturalną dziurą. Obecnie można wyjechać w normalnych warunkach tylko do Warszawy.

 

Za chwile znów wybory parlamentarne, za chwile znów zacznie się żenujący festiwal w postaci pseudo obietnic bez pokrycia. Albo będą obiecywać to co jest w planach na najbliższe lata albo będą obiecywać niestworzone historie, a potem klasycznie słać pisma z pytaniami i nic więcej. A my tu w Podlaskiem nadal będziemy dziurą.

Te miejscówki pokochasz tylko za to, że można posiedzieć i popatrzeć. Są pod Białymstokiem!

Być może siedzenie pod mostem źle się kojarzy, ale siedzenie nad rzeką już nie. Najbliżej Białegostoku (nie licząc oczywiście małej rzeczki Białej) płynie większa rzeka – Supraśl. Dzięki temu, jeżeli ktoś ma ochotę odpocząć od miejskiego zgiełku, to szybko może wyskoczyć pod miasto. Nowodworce, Wasilków, Sielachowskie, Dobrzyniewo Fabryczne i Złotoria – między innymi przez te 5 miejscowości przepływa rzeka Supraśl. Jeżeli ktoś lubi posiedzieć , wyciszyć się lub zwyczajnie zrelaksować się obserwując wodę, to nasze propozycje będą doskonałą alternatywą dla ostatnio zatłoczonego Supraśla i tamtejszych bulwarów.

Nowodworce

To wioseczka między trasą z Białegostoku do Supraśla a Wasilkowem. Posiedzieć nad rzeką można po obu stronach mostu. Z jednej na małym mostku, z drugiej na maleńkiej plaży. Oba te miejsca mają swój indywidualny urok. Warto więc przetestować i jedno i drugie.

Plaża w Nowodworcach nocą

Wasilków

Obok znajduje się Wasilków. Idealnym miejscem do posiedzenia nad rzeką Supraśl jest tamtejszy zalew. Są pomosty i wiele innych miejsc, które bardzo dobrze się nadają do spoglądania na wodę i relaksowania się. Do wyboru do koloru!

Zalew w Wasilkowie

Sielachowskie

Kolejne warte odwiedzenia miejsce to wieś Sielachowskie. Tam znajduje się kolejny most, z którego możemy spoglądać nad rzekę lub posiedzieć pod nim (jakkolwiek  to nie brzmi). Z jednej strony plaża, z drugiej łąka. Kto co woli. Oba miejsca równie przyjemne!

Dobrzyniewo Fabryczne

Przedostatnie miejsce to Dobrzyniewo Fabryczne. Tam znajduje się tama, która reguluję rzekę. Jest to również wspaniałe miejsce do odpoczynku. Wpatrywanie się w chlupiącą wodę jest na pewno hipnotyczne. Może nas wprowadzić w błogi spokój. Jeżeli tego właśnie potrzebujecie – to ruszajcie jak najprędzej.

Tama w Dobrzyniewie Fabryczym / fot. Athantor / Wikipedia

Złotoria

Na sam koniec – pożegnanie z Supraślą czyli miejsce, gdzie wpada do Narwi. Mowa tu o Złotorii po drodze na Tykocin. Za starą szkołą wystarczy zejść do brzegu. Nieopodal znajduje się także ławeczka. Nikt nie wygoni wędrowca, który chciałby posiedzieć i popatrzeć na rzekę. Dlatego polecamy i zapraszamy!

Białystok – Supraśl rowerem po nowemu. Jak jest teraz – lepiej czy gorzej?

Zakończyła się już inwestycja w postaci przebudowy drogi z Białegostoku do Supraśla. Bez wątpienia kierowcy mają dużo większy komfort podczas jazdy do uzdrowiska, a jak jest z rowerzystami? Postanowiliśmy to sprawdzić na własnej skórze.

 

Najpierw warto jednak przypomnieć jak było. Asfaltowa ścieżka prowadząca z jednego miasta do drugiego była już dość zniszczona. Pod asfaltem znajdowały się korzenie przez co jazda rowerem była nierówna. Ponadto był fragment, gdzie ścieżka szła przez jedną ze wsi bokiem i gdy jechał ktoś pierwszy raz mógł się zgubić lub jechać wąskim krawężnikiem przy drodze głównej – nie zauważając, że ścieżka skręca. To wszystko jest rekompensowała Puszcza Knyszyńska. Jazda przy samym lesie powodowała, że podróż mimo wszystko była w miarę przyjemna. Teraz Puszczy już nie czuć. Przy całej ścieżce została mocno wygolona. Większość drogi czujemy się jakbyśmy nie opuścili Białegostoku tylko byli na jego przedmieściach. Nawet, gdy kończą się domy. O ile wcześniej droga była w miarę wyrównana, tak teraz z Białegostoku będziemy mieli zdecydowaną większość z góry, zaś powrót będzie pod górę. Dlatego lepiej wracać przez Krasny Las do Grabówki. Będzie wygodniej, szybciej i przyjemniej.

 

Ogólne wrażenia są na plus. Jeżeli ktoś chce jechać rowerem do Supraśla nową drogą to na pewno bardziej warto teraz aniżeli to było, gdy była jeszcze stara droga. Alternatywnie do Supraśla możemy dostać się przez Wasilków i Dąbrówki. Można też jechać z Wasilkowa na Nowodworce, a dalej wyżej omawianą ścieżką rowerową. Kolejna droga, którą warto pojechać jest przez Grabówkę i Majówkę.

Sienkiewcza 40-44. Kościelne grunty i pruscy urzędnicy

 

    Dziś ponownie zagłębimy się w historię ul. Mikołajewskiej, ale tym razem naszym „wehikułem czasu” będzie zdjęcie Józefa Sołowiejczyka, znajdujące się na kolejnej karcie albumu „Widoki miasta Białegostoku”, który od dłuższego czasu stanowi punkt wyjścia wędrówki po mieście w chwili przygotowań do wizyty cara Mikołaja II latem 1897 r. 
  Fotografia ta jest dobrze znana, przedrukowywano ją chociażby wielokrotnie na pocztówkach z okresu zaboru rosyjskiego, pojawia się też ona w licznych publikacjach poświęconych przeszłości miasta jako bardzo ciekawy obrazek wyglądu i życia w mieście pod koniec XIX w. Widzimy tu bowiem nową zabudowę z żółtej i czerwonej cegły, starsze budownictwo pamiętające  czasy zaboru pruskiego, bulwary po których przechadzają się białostoczanie, konkę wspinającą się w kierunku dworca poleskiego, wreszcie rynsztoki ze spływającymi do rzeki nieczystościami.
  Z pewnością niejeden oglądający to zdjęcie zadawał sobie pytanie – gdzie znajduje się ów fragment ul. Mikołajewskiej? Spieszę z odpowiedzią: Sołowiejczyk uwiecznił fragment wschodniej pierzei ulicy, na jej odcinku od ul. Aleksandrowskiej (czyli Warszawskiej) do ul. Policyjnej (czyli Ogrodowej).
  Dziś w tym miejscu sa budynki o adresach ul. Sienkiewicza 40-46. Dzieje tego wycinka miasta możemy śledzić od początku XVIII w. Część tego terenu, położona w narożniku dzisiejszych ul. Sienkiewicza i Warszawskiej, należała wówczas do białostockiej parafii rzymskokatolickiej pw. Wniebowzięcia NMP.
  Znajdowały się tu ogrody gospodarzy, posiadających swoje domostwa po przeciwnej stronie ul. Warszawskiej (od strony rzeki), którzy byli poddanymi probostwa i wchodzili w skład tzw. jurydyki. Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie nastąpiło nadanie tychże gruntów. Natomiast wiadomo, że pozostały grunt, ciągnący się od granicy tychże ogrodów w kierunku północnym (w stronę dzisiejszej ul. Ogrodowej), został w 1708 r. przekazany przez właściciela Białegostoku, Stefana Mikołaja Branickiego, na rzecz tutejszej parafii jako rekompensata za inne ziemie, zabrane w czasie rozbudowy młodego miasteczka.
  W rezultacie w XVIII w. obszar widoczny na zdjęciu, jeszcze oczywiście w tym czasie pozbawiony zabudowy, należał do białostockiej parafii.  Sytuacja uległa zmianie w okresie zaboru pruskiego (od 1795 r.). Gdy w 1802 r. spadkobiercy Jana Klemensa Branickiego ostatecznie sprzedali dobra białostockie królowi pruskiemu, rozpoczął się okres ożywionej działalności inwestycyjno-budowlanej nowych władz Białegostoku. Szczególne natężenie prac miało miejsce właśnie przy ówczesnej ul. Bojarskiej (czyli Warszawskiej), gdzie duża część gruntów miała nadal formę ogrodów.
  Posesje po północnowschodniej stronie ulicy scalono i rozmierzono na nowo, wyprzedając je następnie pruskim urzędnikom, którzy w ciągu kilku lat zbudowali tu kilkanaście nowych, murowanych, często dwupiętrowych domów, z których wiele zachowało się do dziś. Interesujący nas narożnik ul. Sienkiewicza i Warszawskiej pozostał jednak wciąż własnością parafii. W tym przypadku sprawę rozwiązano inaczej, gdyż grunty kościele przy ul. Bojarskiej podzielono na cztery odrębne części i oddano w dzierżawę pruskim urzędnikom. 
  Wydzierżawiona została także posesja na rogu ul. Warszawskiej i Sienkiewicza, gdzie dziś stoi znany wszystkim gmach banku (ul. Sienkiewicza 40). Najpierw 3 października 1803 r. kontrakt z białostocką parafią zawarł inspektor budowlany nazwiskiem Kirchoff, a niedługo później, 4 kwietnia 1804 r., grunt wydzierżawił Jan Szolle. To on od strony ul. Bojarskiej w latach 1804-1807 zbudował parterowy murowany dom z poddaszem, nakryty typowym dla czasów pruskich dachem naczółkowym, który – jeśli dobrze przyjrzymy się zdjęciu Sołowiejczyka – stał jeszcze w  1897 r.
  Spis właścicieli nieruchomości na terenie Białegostoku z 1810 r. notuje Jana Szolle wciąż jako posiadacza omawianej działki, oznaczałoby to, że pozostał on w mieście jeszcze jakiś czas po zawarciu traktatu pokojowego w Tylży i przejściu Białostocczyzny pod panowanie carskie.
  Przed 1807 r. ul. Bojarska stała się pewnego rodzaju prestiżową dzielnicą, gdzie mieszkali z rodzinami i często także pracowali urzędnicy pruskiej administracji państwowej. Natomiast po 1807 r. ich miejsce zajęła zupełnie nowa społeczność – wysoko sytuowani, zamożni przedstawiciele lokalnej szlachty, która w zmienionej sytuacji prawno-ustrojowej i ustanowieniu w Białymstoku stolicy Obwodu Białostockie- go, zaczęła odgrywać istotną rolę  w strukturach administracyjnych i sądowych miasta.
  W rezultacie w wielu przypadkach doszło do zmiany dotychczasowych właścicieli domów przy ul. Bojarskiej, w tym narożnika tej ulicy z ul. Wasilkowską (czyli Sienkiewicza). Gdzieś między 1810 a 1825 r. dzierżawcami   gruntu zostali Józef Bonawentura de Sempi- gni z małżonką, Anielą z Sierakowskich.   O dalszych losach nieruchomości opowiem za tydzień.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku
 

Wycieczka wzdłuż granicy. Te 7 miejscowości trzeba odwiedzić!

7 miejscowości na południowo zachodniej granicy województwa podlaskiego to na pewno jeden z ciekawych pomysłów na zwiedzanie w regionie tego co nie jest oczywiste. Pomysł nie jest zupełnie nielogiczny. Bowiem jeżeli będziemy chcieli zwiedzić województwo podlaskie wzdłuż północono-wschodniej granicy to zauważymy aż 4-krotnie zmieniające się krajobrazy, architekturę i gwarę miejscowych. Jak jest na południowo-zachodniej granicy? Jest to wycieczka po miejscach związanych z Królestwem Polskim, a także z Księstwem Mazowieckim. Oczywiście upłynęło wiele czasu i nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, ale znając kontekst historyczny danego miejsca można zauważyć pewne, charakterystyczne szczegóły.

Niemirów

Pierwszym punktem naszej osobliwej wycieczki powinien być Niemirów. To bardzo ciekawe miejsce, będące trójstykiem granic wojewódzkich i łączeniem granic Polski i Białorusi. Jest tam też wspaniały punkt widokowy na rzece Bug, góra zamkowa, resztki cmentsarza żydowskiego, a także kościół, którego brama z dzwonnicą pochodzą z XIX wieku. W wieży natomiast znajdują się barokowe dzwony z XVIII wieku. Jest też przeprawa promowa, ale działa nieregularnie. Badania archeologiczne dowodzą że dawniej również w tym miejscu znajdowała się granica między wschodnią a zachodnią cywilizacją.

Mielnik

To miasteczko, w którym możemy przede wszystkim zwiedzić ruiny kościoła (na fot. głównym), a także zobaczyć odkrywkową kopalnię kredy i rozejrzeć się po okolicy na wieży widokowej. W Mielniku można też przeprawić się na drugą stronę rzeki bezpłatnym promem. Nie działa on jednak przez cały rok. Mielnik można porównać także do San Francisco. Część miasteczka jest położona bardzo wysoko, część (bliższa rzeki) bardzo nisko. Przez co spacerując po miasteczku odczujemy różnice wysokościowe.

Drohiczyn

fot. Bladyniec / Wikipedia

To kolejne miasteczko na Bugu, które warto zobaczyć. Tam również znajduje się góra zamkowa, przeprawa promowa, a także wspaniałe zabytki w centrum miasta. Warto tu wspomnieć, że w czasach, gdy Polska była jeszcze królestwem, to Drohiczyn był stolicą Podlasia.

Granne

To ostatnie miejsce związane z Królestwem Polskim. Zostały tam pozostałości po moście, który był częścią szlaku łączącego Grodno z Warszawą. Przechodziła przez ten obiekt wielka armia Imperium Rosyjskiego. Tą samą drogą Król Stanisław August wyjechał do Grodna i już nie wrócił. Był to także szlak dla wojsk Napoleona podczas jego wojny z Imperium Rosyjskim. Część z nich zmarło z zimna, głodu i chorób i zostało pochowanych we wsi Dzierzby – po drugiej stronie Bugu. Dziś po moście zostały tylko pozostałości widoczne tylko wtedy, gdy jest niski poziom rzeki.

Ciechanowiec

W Ciechanowcu możemy zwiedzać dawny rynek z kościołem, cerkwią i dawną synagogą. Najważniejszy jednak obiekt to Muzeum Rolnictwa słynny między innymi z tego, że wystąpił w teledysku Donatana i Cleo. Znajduje się w nim pałac i bogato wyposażony skansen. Gdy były rozbiory miasto początkowo przypadło Prusom, a potem Rosji. W późniejszych czasach – pół miasta należało do Kongresowego Królestwa Polskiego zaś drugie pół do Imperium Rosyjskiego. De facto to wszystko było jedno państwo złączone unią personalną. W czasach II Wojny Światowej Ciechanowiec był miejscem, gdzie Niemcy utworzyli getto dla Żydów, następnie ich wymordowali lub wywieźli do swoich obozów śmierci w Treblince (pod Warszawą). Po II Wojnie Światowej Ciechanowiec nie odzyskał już dawnego znaczenia. Pozostało też na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych. Dlatego dziś najważniejszym miastem w powiecie jest Wysokie Mazowieckie.

Paproć Duża

To wieś, w której w kościele ewangelickim ślub brali Maria i Józef Piłsudscy. Jednak to tak na marginesie. Wieś bowiem jest założoną przez osadników niemieckich osadą na pla nie koła! Wjeżdżając do wsi można jeździć w kółko do woli – wracając cały czas do tego samego miejsca, w którym zaczęło się jazdę. Z tego koła odchodzi promieniście osiem dróg do kolejnych osad. Na zdjęciach satelitarnych prezentuje się to bardzo ciekawie. Z dołu zwiedzanie Paproci Dużej to także ciekawe doświadczenie.

Sosnowiec

Zwieńczeniem wycieczki powinien być Sosnowiec… oczywiście nie ten na Śląsku. Podlaskie ma własny. Jest to wieś w gminie Miastkowo. Nic ciekawego nie możemy na jej temat napisać, ale wiemy jedno na pewno – warto tam pojechać dla samego faktu sfotografowania się przy tabliczce.

fot. główne: Jacek Karczmarz / Wikipedia

Sienkiewicza 17. Biblioteka Fryderyka Wachtlera

 

   Jak zapowiedziałem w zes złym tygodniu, chciałbym poświęcić część dzisiejszego artykułu posesji przy ul. Sienkiewicza 17, która do 1898 r. składała się z dwóch odrębnych działek i przechodziła odrębne koleje losów, zanim została połączona w rękach rodziny Libermanów.
  Ostatnio poznaliśmy historię działki, która w 1897 r. należała do  Chaima Elbauma, teraz przyjrzyjmy się dziejom sąsiedniego majątku. W chwili, gdy Józef Sołowiejczyk zdecydował się uwiecznić tę stronę ul. Mikołajewskiej (Sienkiewicza), stał tu duży, piętrowy dom z poddaszem i okazałą facjatą od frontu.
  Początki posesji nikną w pomroce dziejów, a jej istnienie po raz pierwszy potwierdzone jest w 1771 Stał tu wówczas drewniany budynek „po ojcu pozostały, jeszcze nie skończony, dachówką przez połowę kryty, z kominem jednym na dach wywiedzionym”, należący do Jankiela Pasammonnika i jego żony Cymy. Mieszkali tu wspólnie z córkami: Sarą, Dworką i Rejzlą, a także z Marcinem Czerwińskim żonatym z Katarzyną, który miał syna Józefa i córki Zuzannę oraz Mariannę. Przy budynku mieszkalnym stały stary browar i stajnia.
  W 1799 r. pod tym adresem odnotowano szynkarza Lejba Esrę oraz handlarza solą Abla Mosesa. Siedem lat później mieszkały tu nadal te same osoby, przy czym Abel Moses został określony jako nauczyciel. Doszedł natomiast nowy lokator – Marcus Isaac, także pracujący jako nauczyciel.             Okazuje się, że ten niepozorny na pierwszy rzut oka adres odegrał ważną rolę przede wszystkim w dziejach miejscowego bibliotekarstwa. Jak wiadomo, pierwsza biblioteka publicznie udostępniająca swoje zbiory powstała w Białymstoku w 1804 r., w okresie zaboru pruskiego.
  Po 1795 r., a zwłaszcza po 1802 r., miasto mocno skorzystało na ulokowaniu w nim władz administracyjnych i sądowniczych departamentu białostockiego prowincji Prusy Nowowschodnie. Rozwijał się handel i rzemiosło, nastąpiło znaczne ożywienie w budownictwie, prowadzono liczne prace urban istycznoregulacyjne, w mieście pojawiły się nowe grupy społeczne, w tym przede wszystkim ponad 200 urzędników pruskiego pochodzenia. 
  Zapewne to właśnie na ich potrzeby profesor Gimnazjum Białostockiego, Fryderyk Wachtler, uruchomił w 1804 r. „Bibliotekę i Czytelnię Publi- czną”, w której książki w dużym wyborze wypożyczane były odpłatnie codziennie.
  Jeszcze tego samego roku Wachtler sprzedał bibliotekę spółce dwóch urzędników Kamery Wojny i Domen, Gebhardta i Ehrhardta. W lipcu 1804 r. uruchomili ją ponownie w domu przy ul. Wasilkowskiej nr miejski 23, należącym do Lejby Esry (zapewne tam też bibliotekę założył już Wachtler). 
  Biblioteka działała codziennie w godzinach 10 –15 i 18 – 20, a w niedziele i święta w godzinach 13 – 15. Nie mamy żadnych danych o jej księgozbiorze i sposobach działania, ani też o losach po 1807 r.  Wydaje się, że firma Gebhardta i Ehrhardta miała raczej postać firmy handlującej książkami i czerpiącej równolegle zyski z ich wypożyczeń, tym niemniej Wachtlerowi i jego następcom wypadnie przyznać pierwszeństwo w miejscowym bibliotekarstwie publicznym, chociaż na właściwą bibliotekę publiczną należało poczekać aż do początków XX w.
  W 1810 r. właścicielką była „wdowa Ezerowa”, wdowa po zmarłym przed tym rokiem Lejbie. Odnotowuje ją również inwentarz miasta z 1825 r., ale doprecyzowuje, że „tradycyjnym posesorem” nieruchomości był Josel Moszkowicz Ayzensztal i „dziedzic” Beniamin Peysachowicz, a na posesji stał już wówczas murowany dom, w którym mieszkała praczka wdowa Frydrykowa i stróż imieniem Izaak. Na zapleczu posesji w tym czasie znowu działał browar. Przed 1853 r. nieruchomość przeszła na własność Icka Wysockiego, a tego roku właścicielką była już wdowa po nim. Najprawdopodobniej jeszcze w latach 60. XIX w. doszło do kolejnej zmiany posiadacza.
  W nieznanych bliżej okolicznościach prawa własności nabyli pochodzący z Choroszczy mieszczanie Lejb i Chajcza Libermanowie. Niewiele możemy jednak powiedzieć na temat ich życia i działalności. W każdym razie po ich śmierci nieruchomość w 1892 r. przejęły dzieci. Tego roku odnotowano istniejący na posesji murowany piętrowy dom posiadający drewnianą zewnętrzną klatkę schodową, prowadzącą na poddasze.
  W kwietniu 1898 r. doszło do układu między rodzeństwem, mocą którego wszystkie prawa przeszły na synów Lejba i Chajczy –Chaimowi Ickowiczowi, Joselowi i Dawidowi Herszowi Libermanom. Według aktu notarialnego, na placu stał już nowy frontowy murowany piętrowy dom z poddaszem (ten sam, który uwiecznił na zdjęciu Józef Sołowiejczyk) oraz murowany piętrowy dom z piwnicą, murowany parterowy dom z poddaszem, drewniana przbydówka mieszcząca lokal handlowy oraz murowana chłodnia.   
   Jeszcze tego samego roku Libermanowie odkupili od  Chaim  a Elbauma sąsiednią nieruchomość, która była przedmiotem już mojej opowieści w zeszłym tygodniu, tym samym skupiając w swych rękach spory kwartał w narożniku ul. Mikołajewskiej i Sofijskiej. Na początku XX w. majątek ten przejęli małżonkowie Gryc owie, a po 1919 r. obie nieruchomości przyporządkowano do ul. Sienkiewicza 17.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku
 

Kładka Śliwno-Waniewo po remoncie. Nowa trasa i nowe miejsca! Sprawdziliśmy ją dla Was.

Kładka Śliwno-Waniewo jest już czynna po remoncie, aczkolwiek ostatni fragment w Waniewie póki co nie prowadzi do wieży widokowej. Wójt gminy Sokoły postanowił, że ta część kładki zostanie obłożona płytami i wystarczy. Dlatego od Śliwna zupełnie nową trasą, po całkowicie nowej kładce możemy zwiedzać rozlewiska Narwi. Po drodze oprócz starej wieży widokowej napotkamy też dwie dodatkowe budki i daszek. Wyremontowana kładka prowadzi aż do samego Waniewa. Dopiero po przeprawie ostatnim promem znajdziemy się na starej konstrukcji obłożonej płytami. W porównaniu z resztą efekt koszmarny. Ponadto nie da się dojść do wieży w Waniewie, można wyjść do wsi inną trasą. Jednak nie ma co ukrywać, że całość robi niesamowite wrażeni, co można zobaczyć na poniższym filmie i zdjęciach.

Przede wszystkim zmienione zostały wejścia na prom. Teraz kładka rozdziela się na 3 alejki. Żeby przyciągnąć do siebie prom trzeba stanąć w środkowej i złapać za łańcuch. Na drugiej przeprawie od Śliwna kilka osób miało problem z przeprawą. Stalowa lina trzymająca prom utknęła między deskami. Na szczęście udało nam się odblokować mechanizm i ludzie mogli już korzystać z kładki bez problemu. Piszemy o tym jednak nie dlatego, by się chwalić, ale dlatego że sytuacja może się powtórzyć. Stalowa linka jest nieco za długa, stąd ten problem. Inaczej mówiąc widać było pośpiech w działaniach.

Nie ma co się dziwić. Wszyscy czekali na powrót kładki z utęsknieniem. Nie była dostępna przez cały rok! Na szczęście już wróciła i wydaje nam się, że będzie to hit 2019 roku. Już dziś na trasie było sporo osób. Nie ma co się dziwić. Przejście nią w obie strony to 3 km wspaniałego spaceru pośród pięknych rozlewisk, śpiewu ptaków – oraz wyróżniających się odgłosów dzikich gęsi. Można też obserwować klucze innych ptaków. Dodatkowo jest wiele miejsc, gdzie można sobie posiedzieć. Wcześniej była to tylko jedna wieża. Teraz mamy do wyboru 3 takie miejsca plus wieża w Waniewie, która  zapewne za jakiś czas również będzie dostępna. Chyba nikogo specjalnie nie musimy namawiać na wyjazd do Śliwna bądź Waniewa. Każda okazja jest dobra, a czas tam spędzony nie będzie czasem straconym.

 

 

Na naszych ziemiach żyli Jaćwingowie. Dlaczego przestali istnieć?

Prawdawna historia ziem Podlasia i Suwalszczyzny nierozerwalnie wiąże się się z Jaćwingami. Nasze tereny leżały na granicy Mazowsza i Sudowii, w której te plemię żyło pomiędzy rzekami, borami i moczarami. Nie wiadomo od jak dawna, ale wiadomo że w XIII wieku naród jaćwieski przestał istnieć. Jak do tego doszło?

Okrutnicy

Jaćwingowie byli plemieniem bardzo okrutnym, a w dodatku pogańskim. Wierzyli w coś w rodzaju reinkarnacji. Uważali, że dusze jednych po śmierci zajmują kolejne ciała, zaś innych ciała zwierząt. Nawet dla swojego plemienia nie mieli litości. Gdy rodziły się dziewczynki – zabijano je. Gdy kobiety chowały je po kryjomu, to odcinano im piersi, by nie mogły karmić. Plemię zapuszczało się na tereny Mazowsza, by grabić, palić i zabijać. Wyprawy te kończyły się powrotem z dużymi łupami. Po jednej z takich grabieży Sudowię najechał Bolesław Wstydliwy, książę krakowski i sandomierski. Jaćwingowie zostali przepędzeni aż na tereny Litwy. Po kilkunastu latach jednak zorganizowali odwet. Jednak gdy wracali z łupami, książę Leszek Czarny ponosząc minimalne straty wygrał z wojskami wroga. Jednak to inna bitwa była początkiem końca Jaćwingów. Miała ona miejsce na w okolicach dzisiejszego Brańska na rzece Nurzec.

Najpierw Polacy, potem Krzyżacy

Dowodzący wojskami Leszek i Bolko dowiedzieli się, że sojusznik Jaćwingów – władca litewski Trojnat nie żyje. Postanowili wtedy zaatakować plemię. Uderzyli ogniem od strony lądu zmuszając barbarzyńców do cofnięcia się w stronę rzeki. Po drugiej stronie jednak czekali polscy wojacy. Polacy puścili po wodzie płonące tratwy, czym rozcięli armię przeciwnika na dwie części i ostatecznie wygrali bitwę. Był to ogromny sukces militarny, który spustoszył dzisiejsze Podlasie i Suwalszczyznę na wiele lat. Po tych wydarzeniach Jaćwingowie zajmując tereny Litwy nie mieli jednak spokoju. Wciąż byli najeżdżani przez potężnych wtedy Krzyżaków. Powodem oczywiście było pogaństwo. Wojska zakonu były wówczas potężne co spowodowało, że w 1283 roku wybito ostatniego władcę Sudowii. Zakon krzyżacki, by ie dopuścić w przyszłości do powstań – zaczął przesiedlać Jaćwingów. Deportacje sprawiły, że naród jaćwieski rozpadł się.

Featured Video Play Icon

Bajkowe widoki, cisza i spokój oraz mnóstwo łosi. Oto Biebrza w całej swojej krasie!

Wędrówka okolicami rzeki Biebrzy może być fascynująca dla wszystkich tych, którzy cenią sobie ciszę, spokój i bliskość natury. Biebrza zaczyna się tuż przy granicy Polski i Białorusi, zaś kończy się na rozlewiskach w okolicach Wizny wpadając do Narwi. Jej długość to 165 km. Polecamy sobie zarezerwować cały weekend na jej zwiedzanie. Można to zrobić zarówno podróżując samochodem, pociągiem czy rowerem. Oczywiście zwiedzanie samej rzeki nie będzie aż tak ekscytujące, ale wszystkie miejsca napotkane tuż przy niej już tak! Zanim wybierzecie się tam, to najpierw serdecznie zapraszamy na wirtualną wycieczkę. Zacznijmy u źródła. Tego należy upatrywać w bagnistym lasku pod miejscowością Nowy Dwór w powiecie sokólskim. Biebrza u źródła wygląda tak:

Niecałe 10 km dalej zaczyna się Biebrzański Park Narodowy, przez który naturalnie płynie nasza rzeka. W tych terenach lepiej uważać. Już na najstarszych mapach te miejsca były oznaczone jako bagna. Lepiej zwiedzać te tereny drogami i w najważniejszych punktach, bo można poważnie ugrzęznąć lub zabłądzić. Całkiem sympatycznie można sobie zwiedzić Biebrzę w okolicach Jagłowa. Wędrówka stamtąd do Dolistowa Starego to 10 km przy samym brzegu. Widoki olśniewające, okolica naprawdę spokojna. To bardzo ciche miejsce, w które rzadko kto zagląda. Wędrówka skończy się na moście w Dolistowie Starym.

Kolejne miejsce, gdzie możemy podziwiać Biebrzę to Dawidowizna. Właśnie tam można sobie posiedzieć przy brzegu, wśród trzcin i pokontemplować. Zupełnie inaczej niż tuż obok w Goniądzu. Tam mamy punkty widokowe, alejki spacerowe. Mnóstwo też miejsc agroturystycznych, gdyby ktoś potrzebował przenocować. Jadąc ulicą Rybacką natrafimy na wieżę widokową. Doskonały punkt, by podziwiać okolicę. Szczególnie wiosną, gdy są rozlewiska.

Kolejny punkt, którego omijać przy zwiedzaniu Biebrzy nie można to Twierdza Osowiec, kładka oraz bunkry na wyspie. Dalej rzeka płynie przez bardzo dzikie tereny, które lepiej omijać. Warto też wspomnieć, że są ludzie którzy mieszkają na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego. Wystarczy wybrać się do miejsca zwanego Leśna Polana nad Biebrzą. Rano obudzą Was śpiewy ptaków, nocą będzie można podziwiać gwiazdy, zaś w dzień będzie można odpocząć od wszystkich trosk przy brzegu rzeki. To prawdziwy azyl!

Punkt końcowy to Wierciszewo, gdzie znajduje się ujście Biebrzy do Narwi. Szczególnie wiosną widoki tam są bajeczne. Oprócz rzeki można podziwiać także żurawie. Warto też przypomnieć, że bagniste tereny wokół Biebrzy to również ojczyzna łosia. Natrafienie na te zwierzę podczas spacerów jest wielce prawdopodobne. Zwierzyny tej nie brakuje. Co ciekawe rzeką można pływać kajakami i tratwami. Nie brakuje też pół biwakowych w jej okolicach.

fot. SilverTree / Wikipedia

Felieton: Problematyczny herb będzie zmieniony. Urzędnicy sami nie wiedzą na co.

Herb powiatu białostockiego zostanie zmieniony. Obecny jest nieprawidłowo wykonany. Obawiamy się jednak, że nowy będzie jakąś tragedią. Dlaczego? Bo jego zmianą zajmują się urzędnicy. Zamiast jednak poprosić wybitnego artystę o stworzenie nowego – poprosili dzieci i młodzież by podesłali im swoje inspiracje. Do tego będą konsultacje społeczne, które wykażą czy obecny łoś ma zostać czy może jednak dać żubra czy jelenia. To wszystko brzmi jak przepis na koszmar. Tak właśnie powstaje nowy symbol.

 

Obecny herb powiatu białostockiego

Zacznijmy od dwóch zasadniczych problemów. Pierwszy jest taki, że powiat białostocki jest trochę sztucznym tworem. Łączy bowiem ze sobą odmienne gminy. Zupełnie inaczej należy bowiem patrzeć na Tykocin i jego narwiańskie okolice, a zupełnie inaczej Michałowo, Gródek i Sokole – które leżą w Puszczy Knyszyńskiej. Drugi problem jest taki, że te 3 wymienione gminy, ale nie tylko one powinny być zupełnie oddzielnym powiatem. Jest jeszcze Białystok, który jest miastem na prawach oddzielnego powiatu (niż wyżej omawiany), a jednocześnie znajduje się w środku powiatu białostockiego. Z historycznego punktu widzenia – powinien zostać utworzony powiat gródecki. Gdyż to miasteczko widnieje na najstarszych mapach. To dopiero koleje losu sprawiły, że Białystok stał się ważniejszy.

Dlatego też zaznaczony fragment powinien zostać wydzielony i naturalnie mieć oddzielny herb niżeli powiat białostocki właśnie (nie mylić z Białymstokiem stanowiącym oddzielny powiat). Tu dochodzimy do sedna. Skoro część gródecką traktować należałoby oddzielnie, to na herbie powinny być symbole związane z Narwią i Tykocinem. Tylko, że historycznie było to już Mazowsze a nie Podlasie. Zatem symbole powinny być zbieżne z tymi mazowieckimi. Powiat białostocki z mazowiecką symboliką? Jak sami widzicie jest tutaj wiele pułapek. Powiat białostocki obecnie w miarę pokrywa się z mezoregionem Wysoczyzną Białostocką. To kolejny błąd reformy administracyjnej z 1999 roku, która powiaty przywróciła. Bowiem historycznie powiaty służyły do zupełnie innych celów niż obecnie. Dawniej starosta był kimś w rodzaju prokuratora, który sprawował władzę administracyjno-sądową. Zajmowano się wtedy wszelkimi rzezimieszkami i tymi, którzy mieli kłopoty z płaceniem podatków.

 

W tym całym misz-maszu historyczno-geograficzno-administracyjnym należy sobie zadać pytanie co właściwie ma przedstawiać herb. Obecnie jest na nim orzeł biały oraz głowa łosia. Herb jest przecięty ukosem. Ponadto orzeł nie jest tworem oryginalny, a łoś wykonany nieprecyzyjnie. Wszystko to trzeba zmienić było już w 2001 roku. Temat przez 18 lat został mówiąc krótko “olany”. teraz znaleźli się śmiałkowie (urzędnicy), którzy chcą w końcu herb zmienić. Niestety zabrali się do tematu od najgorszej strony. Prosząc uczniów powiatowych podstawówek o prace konkursowe. Całe szczęście wygrana praca nie stanie się herbem. Autor dostanie 700 zł, zaś nie wiadomo co ostatecznie przesądzi o wyglądzie herbu.

 

O ile orzeł biały nie wzbudza żadnych kontrowersji, to inaczej sprawa ma się z łosiem. To zwierzę związane kulturowo z terenami wokół Biebrzy, a nie Białostocczyzny. Ewentualny żubr natomiast to zwierzę które najliczniej występuje w Puszczy Białowieskiej. Warto jednak zauważyć, że licznie występuje też w Puszczy Knyszyńskiej, która to nie powinna należeć do powiatu białostockiego. W województwie podlaskim jest 14 powiatów. Nas interesują w tym przypadku tylko związane z historycznym Podlasiem. Augustowski w herbie ma królewską koronę, bielski ma orła białego i prehistoryczne zwierzę – tura, grajewski i moniecki – mają oczywiście łosia. Hajnowski – żubra, sokólski – sokoła. Wysokomazowiecki i siemiatycki mają herby wojskowe – oba mają orła. Ten pierwszy dodatkowo krzyż kawalerski, drugi zaś Pogoń Litewską. Obecny białostocki na tym tle wygląda tak jakby chciałby nawiązywać i do herbów ze zwierzętami oraz herbów wojskowych. Kolejny misz-masz. Dlatego musimy się najpierw zdecydować – czy herb ma nawiązywać do geografii czy historii. Połączenie obu w symbolice jest komiczne.

 

Jeżeli nawiązujemy do historii to Białostocczyzna odznaczyła się przede wszystkim Powstaniem Styczniowym. Do dziś istnieje wiele miejsc, które do dziś są silnie związane z tym wydarzeniem. Zatem symbolika na herbie powinna być jak najbardziej wojskowa oraz niepodległościowa. Jeżeli jednak spojrzymy na powiat białostocki geograficznie to tu mamy problem. Bowiem w herbie zarówno powinna być Narew, powinny być bociany czy też lasy. Nie wygląda to wszystko zbyt dobrze w kontekście tego co herb powinien sobą reprezentować. Nazwa “Herb” została przyjęta z języka niemieckiego. “Erbe” to “dziedzictwo”. Czy naszym dziedzictwem jest rzeka, las i ptak? Nie. Naszym dziedzictwem jest nieustanna walka o upragnioną niepodległość. I to powinno zostać zawarte w nowym herbie. I miejmy nadzieję, że niepodległościowa symbolika zwycięży, bo póki co urzędnicy sami nie wiedzą nawet w jakim kierunku ma pójść zmiana.

Cwaniak w potyczkach z fiskusem

 

    Na początku lata 1936 r. w Dzienniku Białostockim pojawiła się krótka notatka o aresztowaniu buchaltera Pinchusa Szterna, świadczącego swoje usługi różnym miejscowym firmom. Miał on ponoć stosować naganne metody i zabiegi służące interesom swoich pracodawców. Sztern został osadzony w więzieniu, zaś agenci policyjni z Wydziału Śledczego przy ul. Warszawskiej pilnie przygotowywali obciążające materiały dla prokuratury.
  Sprawa trafiła szybko do Sądu Okręgowego. 7 lipca rozpoczął się proces umoczonego w podejrzane machlojki księgowego. Cóż takiego zawierał akt oskarżenia?  Otóż Pinchus Sztern od lat był zawodowym księgowym. Swoim klientom prowadził nie tylko księgi rachunkowe, ale też w ich imieniu załatwiał różne formalności w Izbie Skarbowej i Urzędzie Podatkowym.
  Reprezentował m.in. manufakturzystę R. Kapłana, który miał skład z suknem przy ul. Giełdowej w Białymstoku. Z rozliczeniami tego ostatniego z miejscowym fiskusem było nietęgo. Sztern zaczął więc działać. 
  W połowie kwietnia 1936 r. niby przypadkowo natknął się na Rybnym Rynku na Bronisława Dzięgielewskiego, referenta w biurze informacyjnym Izby Skarbowej. Od słowa do słowa zaproponował mu 100 złotych „w zamian za pewną przysługę”. Płatnikiem miała być firma „R. Kapłan”. Dzięgielewski z oburzeniem odmówił przyjęcia łapówki.  Niezrażony buchalter wziął na celownik innego urzędnika skarbówki – Zenona Gintera.
  Natknął się na niego na ul. Świętojańskiej, wszczął rozmowę na temat problemów podatkowych swojego mocodawcy i zaprosił na dłuższą pogawędkę do swojego mieszkania. 8 kwietnia Ginter pojawił się u Szterna. Tutaj, przy obowiązkowym poczęstunku, gospodarz wyłuszczył całą sprawę. Chodziło o kilka kartek z informacjami o obrotach firmy R. Kapłana, które znajdowały się w posiadaniu Izby Skarbowej.   Gratyfikacja miała wynosić 50 zł. Ginter nie odpowiedział nie, ale o rozmowie i propozycji miał poinformować swojego szefa, naczelnika Majkowskiego.  5 maja Ginter zgłosił się do urzędu prokuratorskiego z doniesieniem, że tego dnia ma odwiedzić go Pinchus Sztern po zamówione materiały i wręczyć kopertę z gotówką. Powiadomieni o wszystkim policjanci ze Wydziału Śledczego przyłapali Szterna na gorącym uczynku.
  Nieborak trafił do aresztu.  Podczas procesu, występując w charakterze świadka, Zenon Ginter opowiedział o ofercie Szterna i próbie przekupstwa. Sąd zauważył szereg sprzeczności z zeznaniami złożonymi w śledztwie. Później zeznawali inni urzędnicy skarbowi oraz funkcjonariusze policyjni, którzy dokonali aresztowania oskarżonego. Na koniec przesłuchany został także naczelnik Izby Skarbowej, Majkowski. Odpowiadał on na pytania dotyczące swoich podwładnych – Dzięgiele- wskiego i Gintera. Oświadczył stanowczo, że był to pierwszy przypadek ofiarowania łapówki jego pracownikom. W tym miejscu prokurator Kunicki mocno się zdziwił. Z łapówkami zetknął się bowiem w badanej właśnie sprawie kupca Arona Kamieńca.
  Kiedy przyszła jego kolej „wskazał na karygodny zwyczaj wpływania przez różne osoby na urzędników i wniósł o przykładne ukaranie winowajcy”. 
   Obrońcy Szterna – adwokaci Klementynowski i Łazuk, w swoich mowach dowodzili, że ich klient nie dawał żadnej łapówki, lecz tylko służył bezinteresowną pożyczką. Z kolei materiały, które miał otrzymać, stanowiły „grzecznościową przysługę“ ze strony znajomego urzędnika. Po krótkiej naradzie z wotantami sędzia Gielniowski ogłosił wyrok.
  Księgowy Pinchus Sztern skazany został na rok więzienia w zawieszeniu i 30 zł grzywny. Okolicznością łagodzącą było to, że Skarb Państwa nie poniósł żadnych strat wskutek jego działalności. Usłużny buchalter opuścił gmach Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza 5 jako wolny człowiek.

Włodzimierz Jarmolik

Ta księga ma ponad 220 lat i to prawdziwy skarb! Właśnie wróciła na Podlasie.

Jego życie zaczyna się jeszcze przed 1500 rokiem w Gródku. Okazały budynek dziś stoi w Supraślu. Mowa tu oczywiście o Monasterze. Jego historia jest bardzo zawiła, zaś przedstawienie jej kompleksowo w całości to raczej próba napisania książki. Jednym z fragmentów tej historii jest Bazyliańska drukarnia, której starodruk właśnie trafił do zbiorów Książnicy Podlaskiej. I to nie byle jaki!

 

Jednym z autorów drukowanych w supraskiej drukarni był Franciszek Karpiński. Wiele osób kompletnie nie wie, że pieśni śpiewane do dziś są jego autorstwa. Kolęda “Bóg się rodzi”, czy też zaczynająca się od słów “Kiedy ranne wstają zorze” – czyli Pieśń poranna. Kolęda po raz pierwszy zagrana została na organach właśnie w Białymstoku. Wówczas w jedynym kościele – Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Dzieła Franciszka Karpińskiego zostały wydrukowane po raz pierwszy w Supraślu. I tak pierwsze wydanie “Pieśni Porannej” z 1792 roku prosto z aukcji trafiło właśnie do zbiorów specjalnych Książnicy.

 

Dlaczego Monaster stoi dziś w Supraślu a nie Gródku? Wiąże się z tym pewna legenda. Otóż w 1498 roku wojewoda nowogrodzki i marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego Aleksander Chodkiewicz wraz z arcybiskupem smoleńskim Józefem Sołtanem postanowili ufundować w Gródku cerkiew, w której będzie znajdować się zgromadzenie zakonników. Miasteczko wyznaczone na budowę cerkwi w tamtych czasach bardzo tętniło dworskim życiem, co kłóciło się z życiem zakonników. Mnisi, którzy przybyli ze Świętej Góry Athos, skarżyli się na hałas, a duchowni potrzebują spokoju aby zagłębić się w modlitwie. Po dwóch latach, w związku z uciążliwością przebywania mnichów w ludnym i gwarnym Gródku, zakonnicy poprosili swojego dobroczyńcę, aby ulokował ich w innym miejscu, lecz nad tą samą rzeką. Fundator pozwolił przenieść siedzibę klasztoru z Gródka na nowe, spokojne miejsce. O wyborze nowej siedziby zakonnej miał zdecydować Bóg. Według legendy w 1498 roku zakonnicy puścili nurtem rzeki drewniany krzyż, a ten zatrzymał się na terenie ówczesnego uroczyska Suchy Hrud. W ten sposób krzyż wskazał miejsce na budowę monasteru. Dziś ten zabytek jest jednym z najchętniej odwiedzanych w Supraślu.

 

W 1693 roku po różnych zawirowaniach historycznych metropolita kijowski Cyprian Żochowski sprowadził z Wilna do Supraśla prasę drukarską. Na początku nie działała zbyt aktywnie. Dopiero w latach 1711 – 1728 wydrukowano 65 różnych tekstów, z czego 40 w języku polskim, 13 po łacinie, a 12 zapisanych cyrylicą. W 1790 roku oficyna otrzymała przywilej króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, zaś już związany z Branickimi (Izabela Branicka była z rodu Poniatowskich) Franciszek Karpiński był drukowany właśnie w Supraślu. W jaki sposób oryginalny starodruk trafił na aukcję w Krakowie tego nie wiadomo. Jedno jest pewne, księga ma gigantyczną wartośc dla Podlasia. Dlatego cieszy nas, że trafiła na ziemie, gdzie została wydrukowana.

fot. Książnica Podlaska

Ujrzeć niebieską żabę, podglądać bobry i słuchać ptaków. Ten weekend może być ekscytujący!

Najbliższy weekend to idealny czas na wypad do Narwiańskiego Parku Narodowego oraz jego okolic. Pogoda ma niezwykle sprzyjać, bo wiosna zbliża się wielkimi krokami, czego potwierdzeniem są klucze ptaków. Tych w okolicach Narwi pojawia się mnóstwo! Wciąż niedostępna jest w całości kładka łącząca Śliwno i Waniewo. Wszystko przez to, że jej dwie części należą do dwóch różnych podmiotów. Kładka Śliwno należy do Narwiańskiego Parku Narodowego i jest już wyremontowana, zaś druga część w Waniewie należąca do gminy Sokoły na remont wciąż czeka i jest zamknięta.

 

Nie stoi jednak nic na przeszkodzie, by wybrać się nad zerwany most w Kruszewie, a następnie na kładkę w Śliwnie. Następnie pojechać przez Kościuki i Zaczerlany do Baciut, gdzie będzie można przejechać na drugą stronę rozlewisk. Następnie dojechać do Waniewa. Tam wysoki poziom wody sprawił, że można wejść tylko od strony Centrum Informacji Turystycznej. Kolejnym przystankiem powinno być Kurowo, gdzie będziemy mogli podziwiać XIX wieczne zabudowania. To dworek otoczony parkiem z alejkami świerkowymi i lipowymi. Tam właśnie znajduje się największe siedlisko ptaków, które możemy podziwiać. Można też podglądać bobry, gdyż po zimie trzcina nie jest jeszcze wysoka. W Narwiańskim Parku Narodowym można też napotkać na niebieską żabę! Tak, to nie żart. W okresie godowym samce tych płazów potrafią zmienić kolor.

 

Ostatnim przystankiem może być Tykocin, w którym to będziemy mogli po całodziennej wyprawie dobrze zjeść, a także zwiedzić synagogę po remoncie elewacji, a także kościół. Warto też raczyć się widokiem Narwi z mostu, szczególnie gdy trafimy na zachód słońca.

Sienkiewicza 17. Instrumenty medyczne i części samochodowe

 

   Przez ostatnie tygodnie przyglądaliśmy się historii posesji przy ul. Sienkiewicza 15, którą uwiecznił na zdjęciu w 1897 r. Józef Sołowiejczyk.
  Fotografia przedstawia zachodnią pierzeję ulicy wówczas noszącej nazwę Mikołajewska. Pierwszy dom, licząc od lewej, już znamy – stanowił w tym czasie własność Lejzora Kaca, a jego początki związane były z Janem Rumpellim.
  Po 1913 r. parterowy dom został zastąpiony piętrowym budynkiem wzniesionym przez Wilhelma Ostrowskiego. W przypadku kolejnej posesji widocznej na zdjęciu, która miała przed 1939 r. adres ul. Sienkiewicza 17, proces zastępowania dawnej zabudowy już nastąpił.
  Na fotografii widzimy już piętrowy dom wzniesiony z żółtoczerwonej cegły, który od majątku Kaca oddzielał Zaułek Sofijski. Dziś przyjrzymy się historii tej nieruchomości. Jej początki sięgają roku 1770, gdy Gerszon i Chana Leybowiczowie otrzymali od Jana Klemensa Branickiego konfirmację praw do zbudowanego przez siebie drewnianego domu.
 Leybowiczowie mieli synów Kielmana (żonatego z Mariaszą ojca czworga dzieci) oraz Michela i Abrahama. Zapewne Kielmana Leybowicza odnotowuje spis podatników z 1799 r. (jako Kalm).
  Prowadził on w omawianym domu wyszynk alkoholi. Wówczas mieszkali tu bracia Lewin i Rubin
Kalmanowie, handlarze solą. Kalman pozostawał właścicielem domu i szynku nadal w 1806 r., ale wkrótce zmarł, gdyż w 1810 r. majątek znajdował się w posiadaniu „wdowy Kałmanowej”. Piętnaście lat później nieruchomość była już własnością Herszki Noskowicza, który „ma szynk ordynaryinych trunkow, sam mieszka”.
  Kolejne 25 lat w dziejach posesji przy ul. Sienkiewicza 17 jest nieznanych, po czym w 1853 r. dowiadujemy się, że jej ówczesnym posiadaczem był Hersz Janowski, znany m.in. z faktu pełnienia funkcji deputowanego od Żydów do rady miejskiej.
  Po tej dacie ponownie nieruchomość znika z dostępnych źródeł historycznych, aby pojawić się w 1878 r. w chwili, gdy po śmierci właścicielki, Peszy Szejnman, prawa własności przeszły w spadku na jej córkę, Chajkę Szejnman.
  W tym czasie na działce stał wciąż drewniany parterowy dom. Chajka Szejnman w 1883 r. odsprzedała ten majątek małżonkom Zelmanowi i Gołdzie Szackim. Ci zaś niespełna dwa lata później pożyczyli od Nachmana Barakana 1300 rubli pod zastaw nieruchomości.
  Z powodu niemożności spłaty długu własność Szackich została zlicytowana, a nabywcą okazał się ich wierzyciel, Nachman Barakan.
  Stosowny akt nadawczy zawarto 1 listopada 1893 r. Dowiadujemy się z niego, że w tym miejscu wciąż stały dwa drewniane domy (jeden mieszkalny, a drugi w formie oficyny z przeznaczeniem na handel).
  Stan ten utrzymywał się jeszcze w maju 1896 r., gdy Barakan odsprzedał nieruchomość Chaimowi Elbaumowi.
  Jak się zdaje to właśnie Elbaum na przełomie 1896 i 1897 r. zastąpił drewniany dom mieszkalny nowym budynkiem murowanym, wpisując się w szerszy kontekst intensywnego rozwoju zabudowy miasta, o którym wspominałem już przy okazji omawiania poprzednich fotografii Józefa Sołowiejczyka.
  Niewiele da się powiedzieć o Elbaumie poza faktem, że miał dwie córki Idę i Szarlottę, które pracowały jako nauczycielki w Prywatnej Żydowskiej Szkole Żeńskiej, funkcjonującej po przeciwnej stronie ul. Mikołajewskiej.
  Elbaum pozostawał właścicielem dość krótko, gdyż już 17 czerwca 1898 r. odsprzedał nieruchomość rodzinie Liberma- nów, właścicieli sąsiedniej nieruchomości, którzy w ten sposób stali się posiadaczami dużej posesji w narożniku ul. Miko- łajewskiej i Sofijskiej. O
Libermanach i sąsiedniej nieruchomości (stał tam widoczny na  zdjęciu Józefa Sołowiejczyka piętrowy dom z poddaszem i wysoką facjatą) opowiem za tydzień.
  W każdym razie Libermanowie byli posiadaczami  majątku do 1901 r., gdy wystawiono go na licytację. Z powodu braku nabywców przeszedł on w posiadanie PetersburskoTulskiego Banku Ziemskiego.
  Dopiero w 1903 r. nieruchomość wykupili Chaim i Małka Grycowie. Zabudowa posesji składała się z trzech domów: parterowego, piętrowego i trójkondygnacyjnego.
  Z fotografii pocztówkowych z początku XX w. wiemy, że Libermanowie przed 1903 r. zastąpili piętrowy dom Elbauma dużą kamienicą wypełniającą narożnik ul. Mikołajewskiej i Sofijskiej. Obie nieruchomości po 1919 r. nosiły adres ul. Mikołajewska 17. Do 1938 r. właścicielami pozostawali Chaim i Małka Gry- cowie, a następnie ich spadkobiercy: Jakub, Liba, Nechoma i Sara, którzy tego roku odsprzedali majątek Józefowi i Mejerowi Lipnikowi.
  W latach 1919-1939 przy ul. Sienkiewicza 17 białostoczanie mogli skorzystać z usług lub zrobić zakupy u Teodora Szmigielskiego, prowadzącego sprzedaż materiałów dentystycznych i instrumentów medycznych, Henryka Krauze i Michała Zalewskiego sprzedających części zamienne do samochodów pod firmą „Autopol”, Szymona Najdusa, właściciela Laboratorium Chemiczno-Bakteriologicznego czy rodziny Bertholda Proppe i jego pracowni kapeluszy damskich.
  Był też i drobny handel: sklep spożywczy Rywki Muraszko (założony w 1900 r.) czy sprzedaż skór Idy Janowicz. W 1932 r. funkcjonowała tu kawiarnia i herbaciarnia Rozenblumów oraz biuro podań Wacława Daszka.
  W czasie II wojny światowej cała zabudowa posesji została zniszczona i po 1944 r. uległa rozbiórce.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Brudna woda władzy nie przeszkadza. Chcą rozwijać turystycznie Siemianówkę.

Gmina Michałowo planuje zainwestować w Zalew Siemianówka. Mają pojawić się pomosty, tarasy, stacje rowerowe, pola namiotowe i inne rzeczy które przyciągną turystów. Gmina chce na ten cel pozyskać dofinansowanie z Unii Europejskiej – 8 mln zł, zaś sama dołożyć jeszcze 1,5 mln. Brzmi atrakcyjnie? Tak jakby. Ktoś zapomniał o najważniejszym problemie z Siemianówką. Woda w niej od lat jest bardzo zła. Zalew został sztucznie utworzony w czasach PRL. Żeby go stworzyć zalano wysiedlono 8 wsi, a następnie zalano wodą. Warto też dodać, że taki sam los spotkał okoliczny cmentarz. Nie pozostało to obojętne na jakość wody. A ta jest bardzo kiepska. Od lat nie spełnia wymagań sanitarno-epidemiologicznych. Teoretycznie nie można się tam kąpać. W praktyce rozbudowując turystycznie to miejsce – zachęca się ludzi, by tam przyjeżdżali i właśnie kąpali w brudzie. O wywłaszczeniu ludzi z dzisiejszej Siemianówki powstał film pt. “Czy słyszysz jak płacze Ziemia”.

Siemianówka to bardzo ciekawe miejsce. Na uboczu, niedaleko Puszczy Białowieskiej, można tam liczyć na ciszę i spokój. Od jakiegoś czasu zaczyna przyciągać coraz więcej turystów. Nic dziwnego, że władze chcą to jakoś wykorzystać. Tylko co zrobić z brudną wodą? Tu odpowiedzi nie ma. Nie można po prostu spuścić wody, uporządkować terenu i zalać ponownie. Raz próbowano zrobić coś w tym stylu. Ucierpiało od tego środowisko. Po kilku latach od powstania zalewu zaczęły tam się intensywnie rozwijać sinice. By je zlikwidować postanowiono wymienić wodę oraz uprzątnąć linię brzegową. W związku z tym obniżono poziom wody do niskiego stanu. Takie działania sprawiły, że zniszczono miejsca lęgowe ptactwa. Mało tego po obniżeniu stanu wody nie dokonano zbyt wielu zmian. Nie było żadnego sprzątania linii brzegowej, nie wymieniono roślinności. Za to doszło do spustoszenia wśród ptaków i ryb. A wystarczyło podnieść poziom wody, by schłodzić zalew. Wtedy sinice nie mogłyby się rozwijać.

 

W 2010 roku nad Siemianówką wybudowano pomosty, wiaty na ogniska, boiska do różnych sportów, place zabaw, miejsca dla caravaningu. Jest też wieża widokowa, z której można podziwiać zalew. Czy warto rozwijać to miejsce turystycznie? Trudno powiedzieć. Nie można ignorować tego, że woda jest brudna i nie można się w niej kąpać. Ludzie zakazy te ignorują, a rozbudowa pod względem turystycznym jeszcze bardziej do tego zachęca.

fot. główne: Wojsyl / Wikipedia

Megalomania czy potrzebna inwestycja? Most na rzece za gigantyczne pieniądze.

Dziś ten obiekt widoczny jest zazwyczaj latem podczas suszy. Wtedy rzeka Bug odsłania resztki mostu w Grannem niedaleko Siemiatycz. Już niedługo, być może w jego miejsce lub obok powstanie nowy most. Dzięki czemu mieszkańcy gminy Perlejewo będą mogli dojechać szybko do Sokołowa Podlaskiego oraz skrócą sobie trasę do Warszawy. Póki co wszystko opiera się o deklaracje. Czy zamienią się w inwestycję jeszcze nie wiadomo.

 

Wiadomo że budowa mostu to koszt ok. 100 mln zł. Gdyby doszło do realizacji to rząd pokryłby 80 proc. kwoty. Pozostałe 20 proc. i zarazem milionów złotych musiał by pokryć samorząd. Czyli zainteresowani – z województwa podlaskiego – Gmina Perlejewo, Urząd Marszałkowski Województwa Podlaskiego, a z mazowieckiej strony powiat sokołowski, gmina Jabłonna Lacka oraz Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego. Czyli każda ze stron na przykład po 4 miliony złotych. Oczywiście dla gminy Perlejewo (3 tys. mieszkańców) to zabójcze pieniądze, zatem raczej muszą liczyć na większą przychylność marszałka, a w zasadzie o całkowite finansowanie.

 

Most dla gminy na pewno się przyda, ale szczerze powiedziawszy nie jest on ekonomicznie uzasadniony. Jest to bardziej spełnienie fanaberii premiera Mateusza Morawieckiego (za pieniądze podatników), który ogłosił program “Mosty dla regionów” w ramach którego powstanie 21 nowych mostów za 2,3 mld zł. O ile sam program ma sens – gdyż wiele mostów w Polsce jest potrzebnych to jednak budowa mostu w Perlejewie jest jak budowanie autostrady w polu. Gdyby most ten był częścią większej inwestycji to należałoby jej przyklasnąć.

 

Od miejscowości Granne, gdzie ma powstać nowy most do najbliższego mostu na drugą stronę Bugu jest 17 km. Odległość samochodem można powiedzieć żadna, szczególnie że obiekt ten znajduje się na drodze krajowej, którą można dojechać do Sokołowa Podlaskiego. Warto jednak pamiętać o rolnikach, którzy mają swoje pola także po drugiej stronie Bugu. Często odpuszczają sobie jeżdżenie do nich ze względu na odległość. Dlatego też jakiś most w Grannem by się przydał. Warto sobie zadać jednak pytanie czy taki za 100 mln zł. Niestety obowiązuje tu głupia maksyma “Jak dają to bierz”. Dlaczego głupia? Można się było o tym przekonać podczas idiotycznej inwestycji – drogi Białystok – Supraśl. Tylko dlatego żeby dostać 90 procentowe dofinansowanie – wymyślono projekt na 100 mln zł – w tym wielkie estakady w Puszczy Knyszyńskiej. Kierowcy jadąc do Supraśla mogą podziwiać czubki drzew.

 

Tutaj historia się powtarza – tylko po to by wziąć od rządu 80 mln zł – trzeba wydać 20 mln. Warto też wspomnieć, że rząd nie ma własnych pieniędzy – jeżeli je komuś daje, to wcześniej zabierają je w podatkach z prowizją na swoje utrzymanie. Tak jak w powyższym przypadku, tak teraz należy sobie zadać pytanie czy nie można zrobić zwykłego mostu dla rolników za 20 mln zł lub taniej? Stawiamy dolary przeciw orzechom, że można – tak samo jak w przypadku drogi do Supraśla. Za kwotę wkładu własnego można było wyremontować i stworzyć zwykłą drogę. Bez budowanie wielkich, betonowych estakad w puszczy.

 

Wystarczy spojrzeć na mapę i zobaczyć, że planowana inwestycja w obecnym kształcie nie ma żadnego sensu. Podlaskie Granne i mazowiecka Jabłonna Lacka razem liczą sobie ok. 5000 mieszkańców. Prawdopodobnie oprócz nich nikt inny z mostu korzystać nie będzie. Dlatego też warto może za 20 mln zł stworzyć okazały drewniany most (który wytrzyma spore obciążenia) będący nie tylko częścią infrastruktury drogowej, ale też pamiątką po królewskich czasach. Most – park kulturowy w miejscu starego byłby częścią szlaku “Gościnec Litewski”.

 

Szlak ten istniał od XI wieku, lecz największą rolę odgrywał w XV wieku, gdy Polska i Litwa miały unormowane stosunki w postaci unii obu państw. Droga zaczynała się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, gdzie znajdowała się poczta. Następnie wiodła przez Liw, gdzie była granica pomiędzy Mazowszem a Wielkim Księstwem Litewskim. Kolejnym punktem był Sokołów Podlaski, gdzie swoje majątki mieli Kiszkowie i Radziwiłłowie. W XVIII wieku powstały kolejne stacje, gdy funkcjonowała już regularna poczta królewska. Wówczas na znaczeniu zyskały stacje w Grannem na Bugu, Bielsku Podlaskim i Białymstoku, w którym zachwycano się Wersalem Podlaskim – rządzonym przez Jana Klemensa Branickiego. Kolejne przystanki wiodły przez Wasilków z odnogą do Supraśla, Czarną Białostocką, Sokółkę i Kuźnicę. Później Grodno, Druskienniki, Troki i Wilno. Wielkie Gościniec Litewski stracił na znaczeniu, gdy pojawiła się na tej trasie kolej.

Białystok widziany z Nowego Jorku. Swoisty raj.

Wydawałoby się że takie miasta jak Białystok i Nowy Jork nie mają ze sobą nic wspólnego. Nic bardziej mylnego. Statua wolności – jest pomnikiem niepodległościowym. W Białymstoku taki stanowi Bazylika św. Rocha. To jednak tylko pierwsze skojarzenie, gdyż Białystok w świadomości mieszkańców (nie wszystkich) Nowego Jorku był swoistym rajem. Sentymentalnym powrotem do przeszłości, miastem idealnym, istniejącym bez odniesienia geograficznego jedynie w świadomości. Miejsce, które wielokrotnie pojawia się w literaturze nowojorskich pisarzy, a także bohaterowie powieści: Joanna Clark – białostoczanka, “Żydzi z Białegostoku” czy też kobieta nazywająca się Blanche Bialystok (Blanche po francusku znaczy Białe”) czyli zupełnie tak samo jak pewien klub w znakomitej polskiej komedii “Piłkarski poker”.

 

Białystok intensywnie się rozwijał dzięki kupcom i fabrykantom

Białystok na skutek dynamicznego rozwoju przemysłu był nazywany “Manchesterem Północy”. Siłą tego rozwoju byli zamieszkujący miasto Żydzi, którzy przenieśli się do Białegostoku leżącego na granicy Imperium Rosyjskiego z Królestwa Polskiego. W 1830 roku wybuchło Powstanie Listopadowe. Po jego upadku Imperium Rosyjskie postanawia ograniczyć autonomię Królestwa Polskiego oraz nałożyć różne restrykcje. Dlatego mimo, że Imperium i Królestwo były złączone władzą zaborcy rosyjskiego, to istniejąca granica pod Białymstokiem sprawiła, że bardziej opłacało się produkować i handlować po stronie rosyjskiej, a nie w Królestwie. Tak zaczyna budować się gospodarcza potęga Białegostoku. Powstają fabryki, zaś ratusz (faktycznie będący kramem) zapełnia się kupcami.

 

Niestety Żydzi w Imperium Rosyjskim nie mieli zbyt dobrze. Od 1881 roku władze carskie regularnie zaczęły inspirować pogromy żydowskie – także w Białymstoku. Łącznie Rosjanie byli odpowiedzialni za kilkaset pogromów w kilkuset miastach i miasteczkach. Na skutek tych pogromów wielu Żydów postanowiło wyemigrować jak najdalej, głównie do Stanów Zjednoczonych. Kolejne wydarzenia historyczne wywołują kolejne ucieczki. Wszyscy emigranci byli utożsamiani jako Żydzi wschodnioeuropejscy. Mimo, że uciekali z wielu miast, to Białystok w ich świadomości był jednym z najważniejszych ośrodków życia. Tym Żydom, którzy nie przyjechali z Białegostoku lecz z innych miast – gród nad rzeką Białą kojarzył się z pracowitymi rzemieślnikami, fabrykantami oraz miastem przepełnionym kulturą (za sprawą hotelu Ritz). Białystok w świadomości nie umarł wraz z pierwszymi emigrantami. Przetrwał wraz z kolejnymi pokoleniami0. Dzieci migrantów, które zostały w przyszłości pisarzami niekiedy w literaturze pięknej opisywali swoich bohaterów jako białostoczan.

 

Bialystoker Synagogue w Nowym Jorku fot. Beyond My Ken / Wikipedia

Białystok nie pozostał jedynie w książkach lecz też istnieje namacalnie – jako miejsca i rzeczy w Nowym Jorku. Wyśmienite białe pieczywo “Bialystoken Kuchen”, świątynia oraz miejsce wielu spotkań społeczności żydowskiej – Bialystoker Synagogue, a także nie istniejący już “Bialystoker Home fo Aged” – dom starców, który dziś pozostał zabytkiem z niezmienioną nazwą. Jest też Bialystoker Center, gdzie powstawało kiedyś czasopismo “Bialystoker Stimme” czyli Głos Białegostoku. Dlatego też Białystok w świadomości potomków wschodnioeuropejskich, żydowskich emigrantów jest mitem-miasta. Nie jest to miejsce, które w jakikolwiek sposób koresponduje z dzisiejszym Białymstokiem, tak jak prawdziwy Królowy Most nie jest tym samym miasteczkiem naprawdę co w filmie “U Pana Boga za piecem” i kolejnych. Amerykańska literatura ukazuje gród nad Białą jako miasto będące wielkim bazarem, otoczonym przez kominy, z których wydobywa się dym. Jednakże te miasto jest również miejscem, gdzie biło serce żydowskiej kultury oraz religii. Chociaż potomkowie wschodnioeuropejskich Żydów prawdopodobnie nigdy w Białymstoku nie byli, to myślą o nim ciepło.

Źródło: Lucyna Aleksandrowicz-Pędich – “Białystok jako symbol w powieściach pisarzy żydowsko-amerykańskich”

Na porządku dziennym były machlojki podatkowe

 

   Rok 1936 obfitował w borykającym się ciągle ze skutkami ogólnego kryzysu gospodarczego Białymstoku w rozmaite afery skarbowo-podatkowe. Pisałem już w tym miejscu o białostockim przedsiębiorcy Joselu Glikfeldzie, oskarżonym i skazanym za nielegalne transfery dolarów do banków londyńskich.
  Mniej więcej w tym samym czasie policja śledcza z ul. Warszawskiej zajmowała się dwoma innymi delikwentami, którzy znaleźli się na bakier z prawem w kwestiach podatkowych. Byli to żydowscy ludzie interesu – Aron Lejba Kamieniec i Pinchus Stern.
  Dzisiaj o tym pierwszym.  Już w 1935 r. inspektorzy podatkowi z II Urzędu Skarbowego w Białymstoku zwrócili uwagę na niezbyt wiarygodne zeznania kupca Kamieńca.
  Przyjrzeli się uważnie jego dochodom. W styczniu 1936 r. w domu podejrzanego przy ul. Wilczej przeprowadzono skrupulatną rewizję. Zajęto liczną korespondencję, różne kwity i faktury oraz kilka notatników z handlową buchalterią.
  Te ostatnie były dla Arona Lejby Kamieńca szczególnie kompromitujące. Wynikało z nich, że w 1935 r. zarobił ponad 500 tysięcy złotych, zaś podatki odprowadził tylko od jednej trzeciej tej sumy. Szykowała się ewidentna sprawa karna. Zaniepokojony handlarz skórami począł szukać pomocy.  Najpierw Kamieniec zawarł bliższą znajomość z Henrykiem Zebinem, właścicielem biura próśb i podań i Szmulem Gajkowskim, obrotnym handlowcem, którzy mieli mieć rozległe znajomości w sferach finansowych. Zainwestował kilkaset złotych.
  Chciał odzyskać z II Urzędu Skarbowego swoje trefne notesy. Ruszyła machina korupcyjna.  Obaj zaangażowani przez Arona Kamieńca pośrednicy szybko znaleźli interesownych podwykonawców, Jana Sobotkę i Leona Biernackiego, pracowników białostockiej skarbówki. Ci przyjęli łapówkę i szukali dalej pomagierów w swojej firmie. Trafili do Jana Grochowskiego, a ten, oczywiście nie bezinteresownie, wskazał Zenona Gintera, mającego bezpośredni dostęp do groźnych dla Arona Kamieńca papierów. Propozycja była konkretna – 600 złotych za ich podmiankę.
  Była to ponad 3-miesięczna pensja urzędnicza. Płacił oczywiście Kamieniec. Wszystko jednak się rypło, kiedy po korytarzach urzędu zaczęto szeptać o całej sprawie. Ginter odmówił udziału w machlojce. Niebawem do akcji wkroczyli agenci Wydziału Śledczego.  Na początku lipca Aron Kamieniec i jego wspólnicy trafili do aresztu. Dochodzenie trwało kilka miesięcy. 27 października w gmachu Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza 5 rozpoczęła się mocno interesująca białostoczan rozprawa. Przewodniczył jej sędzia Kieszczyński, oskarżenie wnosił prokurator Frick, zaś obrońcami głównej persony na ławie oskarżonych byli Bronisław Gruszkiewicz i mecenas Goldsztejn z Warszawy.
  Podczas przesłuchań policyjnych wszyscy podejrzani o próbę kantowania skarbówki przyznali się do winy, tylko Kamieniec szedł w zaparte. Twierdził, że chciał pomóc urzędnikom prowadzącym śledztwo. Wycofane po kryjomu notesy, po przełożeniu na język polski, zamierzał zwrócić. Prokurator Frick był jednak innego zdania i domagał się wysokiego wyroku.
  Na nic zdały się błyskotliwe mowy mecenasa Gruszkie- wicza i gwiazdy palestry warszawskiej Goldsztejn a. Aron Lejba Kamieniec zainkasował 2,5 roku więzienia. Wynajęci i opłacani przez niego pomocnicy – Zabin, Chajkowski, Grochowski i Biernacki także nie obeszli się bez kary.
  Otrzymali od roku do dwóch lat.  Wychodząca z sali sądowej publiczność, a były wśród niej rodziny skazanych, znajomi kupcy i zwyczajna w takich razach gawiedź, głośno koment owała wyniki. Zwłaszcza na Kamieńca. Przewidywano, że tak to się nie skończy.
  I rzeczywiście, pod koniec listopada kupiec z ul. Wilczej został zwolniony z więzienia za kaucją 10 tys. złotych.  Jego obrońcy szykowali już pomysły na Sąd Apelacyjny w Warszawie.

Włodzimierz Jarmolik

Bociany już wracają do Polski, ale się nie spieszą

Za oknem piękna pogoda i wysoka temperatura, a bociany są jeszcze od Polski daleko. Kiedy nasze polskie ptaki wrócą ostatecznie potwierdzając nadejście wiosny? Powinny być w połowie marca, jednak nie wszystkie tak się do Polski spieszą. W ostatnim czasie pierwsze bociany wyleciały z Izraela nad Morze Czarne w Turcji oraz nad Morze Egejskie w Grecji. Dlatego przed nimi jeszcze długa droga. Jeszcze dalej, bo w RPA znajdują się obecnie orły bieliki oraz krzykliwe.

 

To, że ptaki wybierają zawsze nasz kraj nie jest przypadkowe. Są tutaj dla nich idealne warunki do rozmnażania. Czyli umiarkowany klimat, a także pola pełne owadów i… żab. Tego wszystkiego nie brakuje im właśnie wiosną, a także gdy lato nie jest przesadnie suche. Dopiero coraz niższe temperatury oraz suche pola skłaniają te ptaki do odlotów z Polski. Bociany bardzo też lubią towarzyszyć rolnikom przy żniwach. Bowiem kombajny odsłaniają pola i łatwo wtedy o pożywienie.

 

W ostatnim czasie były też przypadki, że niektóre bociany nie wylatywały nigdzie. Tak było w ostatnim czasie w okolicach Sokółki. Wtedy ptaki narażały się na śmierć, jednak żerowały blisko gospodarstw rolnych. Warto też wspomnieć bocianach, które do Polski nie wracają przez głupotę ludzką. W Libanie strzelanie do bocianów jest “sportem narodowym”, przez co ginie dużo naszych bocianów. Naszych, bo co czwarty bocian na świecie to Polak.

Ten budynek mógłby być perełką. Czy wkrótce powstanie tu blok?

Kamienica przy ul. Dąbrowskiego 14 od wielu lat niszczeje. Została sprzedana w 2014 roku, by prywatna osoba mogła ją wyremontować i korzystać. Tak się jednak do dziś nie stało. Co prawda między urzędnikami a właścicielem płynie korespondencja, ale żadnego remontu jak nie było tak i nie ma. Czy będzie? Plan zagospodarowania dla tego miejsca zezwala na budowę bloków. Wystarczy, że budynek sam się rozpadnie ze starości albo przypadkiem oczywiście dojdzie do pożaru i wtedy kompletnej ruiny nie trzeba będzie remontować. Wtedy wystarczy zgłosić się z wnioskiem o wykreślenie obiektu z rejestru zabytków. Obiekt może zostać wykreślony jeżeli uległ zniszczeniu powodującemu utratę jego wartości historycznej, artystycznej lub naukowej lub jego wartość będąca podstawą wpisy nie została potwierdzona w nowych badaniach naukowych. Zatem jak widać wystarczy spokojnie poczekać nic nie robiąc.

 

Czy urzędnicy mogą spokojnie patrzeć na to co się dzieje? Miasto może odkupić kamienicę od obecnego właściciela. Może też próbować wymusić remont nakładając kary administracyjne. To jednak trudna i zawiła droga. A właściciel może pogrywać z administracją na wiele sposobów. Zaskarżając decyzje urzędników, częściowo wykonywać, przeciągać sprawę. Wystarczy do tego trochę pieniędzy i wola by budynek został ruiną, która nie będzie już zabytkiem.

 

To nie jedyna historia z blokami w mieście, które powstały na zabytkach. Szerzej sprawę opisaliśmy tutaj: /bojary-zabytki-pozary/ Dlatego też dla ekipy Tadeusza Truskolaskiego ten zabytek powinien być sprawą honorową. Jeżeli za jakiś czas na Dąbrowskiego 14 pojawi się blok, to będzie świadczyć to tylko o jednym – że w Białymstoku urząd ochrony zabytków jest fikcyjny tak samo jak i ochrona.

fot główne: Historyczka / Wikipedia

Wiemy kiedy ruszy kładka Waniewo-Śliwno! Można już odliczać.

Jedna kładka a dwóch właścicieli. Mowa tu o przeprawie łączącej Waniewo i Śliwno – chyba jednej z większych atrakcji w ostatnim czasie. Kładka została rozebrana na czas remontu. Okazało się jednak, że wymieniona została tylko jej połowa. Co z drugą częścią? Ma zupełnie innego właściciela, który dopiero remont będzie zaczynać. A wiosna już praktycznie nadeszła. Sytuacja jest trochę absurdalna, by jeden obiekt miał dwóch różnych właścicieli. Część kładki należąca do Śliwna należy do Narwiańskiego Parku Narodowego. Zaś część należąca do Waniewa – już do gminy Sokoły. I to właśnie ta druga część stoi nieruszona. Wójt gminy Józef Zajkowski zapowiedział w Radiu Białystok, że zdąży wymienić starą część przed sezonem. Czyli dokładnie kiedy? Przed majówką. Dlaczego kładkę trzeba było wymienić? Okazało się, że poprzednia została zrobiona z drewna olchowego. Po kilku latach okazało się, że takie drewno nie nadaje się na kładkę. Dlatego też nowa kładka już powinna służyć dużo dłużej.

 

Kładka Śliwno-Waniewo jest jedną z większych atrakcji. Jej długość to około 1,5 km. Oprócz możliwości przejścia przez bagna suchą stopą – można się przeprawić promami rzecznymi. Po drodze czekają nas aż 4 takie przeprawy. Trasa między wsiami prowadząca przez bagna posiada także wieżę obserwacyjną, na której można odpoczywać lub obserwować ptaki, gdyż jest ich tam całkiem sporo. Zwiedzanie można zacząć z obu stron – przyjeżdżając do Śliwna (jadąc przez Kurowo od Choroszczy) lub przyjeżdżając do Waniewa (jadąc ekspresówką przez Jeżewo). Niezależnie, z której strony zaczniemy wycieczkę, to naprawdę warto. Przypomnijmy też, że zupełnie obok są dwie wsie, których też lepiej nie pomijać. Mowa tu Kruszewie i Kurowie – obie wsie, które są rozdzielone, ale połączone wspólną legendą – o zerwanym moście. Ten istnieje naprawdę, jednak nikt nie myśli by go znów odbudować. Za pierwszym razem, gdy połączono wsie mostem wybuchła wojna. Następnie po wojnie go odbudowano i znów wybuchła wojna. Postanowiono, że trzeci raz nie ma co ryzykować. Dlatego w Kruszewie i Kurowie można podziwiać rozlewiska Narwi z zerwanego mostu właśnie. W tej drugiej wsi mieści się siedziba Narwiańskiego Parku Narodowego. Bardzo urokliwe miejsce.

Czy warto zamieszkać w miasteczku na krańcu Podlaskiego? Tu rządzi Andrzej Duda.

W ostatnich wyborach samorządowych tylko jedna osoba chciała rządzić tym miastem – Andrzej Duda. I nie chodzi tu o Prezydenta Rzeczypospolitej, a o burmistrza o tym samym imieniu i nazwisku. Obaj panowie również są związani z Prawem i Sprawiedliwością. Kolno – bo o nim mowa może się pochwalić jeszcze jedną postacią to Jan z Kolna, który podobno odkrył Amerykę jeszcze przed Krzysztofem Kolumbem! Czy mężczyzna w 1476 roku dotarł do wybrzeży Labradoru (Kanada)? Tego nie wiadomo, bo nie wiadomo. Przypuszcza się, że Jan z Kolna trafił na Grenlandię. Kolno w czasach zaborów było miastem przygranicznym, które należało do Kongresowego Królestwa Polskiego (złączonego z Rosją). Natomiast tuż obok znajdujący się Pisz należał do Prus. Dzisiejsze związki mieszkańców Kolna są właśnie bardziej bliskie Piszowi aniżeli Białemustokowi. Nie ma co się dziwić. Do tego pierwszego kolnianie mają niecałe 30 km. Zaś do stolicy swojego województwa 105 km.

 

W ostatnim czasie miasteczko zasłynęło tym, że stacja TVN nagrała tam część swojego hitowego serialu – Chyłka – zaginięcie. Główną rolę zagrała Magdalena Cielecka, którą można było spotkać na ulicach Kolna, gdy kręcono sceny. Serial był realizowany na ul. Kościuszki oraz Chopina. Miasteczko liczy sobie 10 000 mieszkańców, zaś prawa miejskie ma od 1425 roku! Wydawałoby się, że tak stare miasta w dzisiejszych czasach powinny sobie radzić najlepiej. Niestety różowo nie jest, ale w Kolnie znajdują się zakłady, które zatrudniają ponad 500 osób. Dodatkowo są też duże sklepy.

 

Czy warto by było więc rzucić wszystko i zamieszkać w Kolnie? Odległość do jeziora Śniardwy to 44 km. Jest to jeden z ważniejszych argumentów dla wszystkich tych, którzy chcieliby mieć możliwość bardzo szybkiego wypadu nad jezioro i to nie byłe jakie! Przypomnijmy, że Śniardwy to największe jezioro w Polsce. Jakie jeszcze zalety ma Kolno? Głównie geograficzne. Spontaniczny wypad nad morze? 3,5 godziny samochodem i jesteśmy w Trójmieście. Kolno niestety nie ma już pociągów. Zatem bez własnego środka lokomocji możemy pojechać autobusem do: Białegostoku, Elbląga, Ełku, Gdańska, Łomży, Olsztyna, Pisza (to chyba oczywiste) i Warszawy. Co ciekawe odległość do stolicy jest niemalże taka sama jak z Białegostoku, a ponad połowa trasy to ekspresowa ósemka – ta sama, którą jeżdżą do stolicy białostoczanie.

 

Trochę gorzej tu z pracą. Sprawdziliśmy oferty pracy w Kolnie. Tynkarz, fryzjer, kasjer, doradca klienta. Nic więcej. Niestety ciężko też o wynajem mieszkania. Można jedynie kupić – z rynku wtórnego lub od developera. Ceny? Trochę niższe od białostockich. Pod tym względem dużo lepiej jest w sąsiednim Piszu. Szczerze powiedziawszy te mazurskie, sąsiednie miasto pod każdym względem bije Kolno. I to chyba największe przekleństwo Kolna. Dużo atrakcyjniejsze i dwa razy liczniej zaludnione miasto do życia zupełnie obok. Czy jest jakaś szansa dla miasteczka na krańach województwa podlaskiego? W obecnej sytuacji gospodarczej nie. Niemniej jednak burmistrzowi Andrzejowi Dudzie życzymy, by Kolno odnosiło jak największe sukcesy.

fot główne. PanSG / Wikipedia

Sienkiewicza 15. Dom Jana Rumpelliego

   W   tym tygodniu pozostaniemy nadal na ul. Sienkiewicza, ale tym razem przeniesiemy się w przeszłość dzięki innemu zdjęciu Józefa Sołowiejczyka z 1897 r., które prezentuje dalszą część zachodniej pierzei ówczesnej ul. Mikołajewskiej, na odcinku od domu Markusa (Sienkiewicza 5) w stronę rzeki Białej.   Kłopot w tym, że sfotografowane miejsce na pierwszy rzut oka nie posiada jakiegoś charakterystycznego obiektu, który ułatwiłby jego identyfikację. Tym bardziej patrzący na zdjęcie nie ma możliwości precyzyjnego rozpoznania stanu własności albo przypisania widocznych budynków do adresów ustanowionych po 1919 r. 
 Ustalenie tych danych stało się możliwe dzięki dwóm informacjom. Po pierwsze, między pierwszym od lewej domem parterowym, a następnym piętrowym murowanym widzimy typową dla XIX w. parterową oficynę, mieszczącą w sobie bliżej nieokreślony punkt handlowo-usługowy.
  Nie ona jest tu jednak istotna, ale wisząca na jej ścianie tabliczka z nazwą ulicy (według rozporządzeń była to prostokątna metalowa plakietka, pomalowana na niebiesko i zawierająca nazwę wymalowaną białą farbą) wskazująca, że w tym miejscu znajduje się wylot ul. Sofijskiej na ul. Mikołajewską. Po drugie, pomocnym w rozpoznaniu miejsca widocznego na zdjęciu okazał się jeden z szyldów, wiszący na pierwszym od lewej domu i wskazujący, że mieścił się tu sklep towarów kolonialnych Pawła Powierzy. Te informacje stanowią klucz do dziejów widocznych tych budynków. Na pierwszym planie widoczny jest budynek stojący na nieruchomości przyporządkowanej przed 1939 r. do ul. Sienkiewicza 15.  Jego początki sięgają czasów Jana Klemensa Branickiego, który nadał ją 22 stycznia 1768 r. kowalowi Krzysztofowi Szaybie.
  Ze spisanego trzy lata później inwentarza Białegostoku dowiadujemy się, że Krzysztof miał żonę Mariannę oraz sześcioro dzieci: Jana, Adama, Mariana, Klemensa Juliannę i Annę. Mieszkali oni w drewnianym domku stojącym od strony ul. Wasilkowskiej, na zapleczu którego (posesja ciągnęła się aż do ul. Zielonej, tj. Zamenhofa) znajdował „się ogród w linię fruktowymi drzewami zasadzony, wokoło parkan z dylów z gałkami białymi” oraz kilka budynków gospodarczych, w tym kryta dachówką kuźnia.
  Po śmierci Krzysztofa spadkobiercą i właścicielem posesji został Klemens Szayba, odnotowany jeszcze w 1806 r. jako „urzędnik dworski”. W tym samym roku odsprzedał nieruchomość Janowi Rumpelli. Jan Rumpelli, syn Tomasza, przybył do Białymstoku po III rozbiorze Polski, gdy miasto stało się siedzibą władz departamentu białostockiego prowincji Prusy Nowowschodnie. Na miejscu był przed 1799 r., wówczas w pierwszej miejscowej gazecie „Neu-Ostpreu ss i- sches Intelligenz-Blatt zur nutzlichen Bequem lichkeit des Publici” reklamował się: „Uwiadomienie. Świeże kastany dostac można w Handlu Rompelly et Niessel w Białymstoku w Rynku subnro (pod numerem) 72. U tychże kupić lub naiąć można bryczkę dobrze opatrzoną z parą konmi”.
  Swoje przedsiębiorstwo prowadził przy Rynku, tam też mieszkał w 1799 r. Dopiero w 1806 r. nabył interesującą nas dziś nieruchomość, gdzie wzniósł murowany parterowy dom – ten sam, który widoczny jest na zdjęciu wykonanym w 1897 r. Dom Rumpelliego stał na pewno w 1810 r. 
  W 1825 r. on sam nie mieszkał już pod tym adresem, a dom dzierżawił inspektorowi Adolfowi Berendsowi, pracującemu w Zarządzie Lekarskim Obwodu Białostockiego. 
  Rumpelli szybko wrósł  w białostocką społeczność, w latach 1810 i 1818-1821 pełnił funkcję burmistrza. W 1812 r. po utworzeniu departamentu białostockiego pod rządami Napoleona był członkiem municypalności, a w jego domu odbywały się zebrania władz Białegostoku.
  Z  żoną Magdaleną doczekał się trzech synów i córki Anny, później żony Juliusza Hartycha. Magdalena zmarła w 1810 r. w połogu po urodzeniu nieżywego dziecka. Powtórnie w związek małżeński Rumpelli wstąpił w 1826 r. z wdową Barbarą Bajtelsbach z Wochanowskich. Jan Rumpelli zmarł zaledwie dwa lata później.
  Ponownie owdowiała Barbara wyszła wkrótce ponownie za mąż, tym razem za Marcina Skorupkę.  Barbara miała z pierwszego małżeństwa córkę Katarzynę, urodzoną w 1812 r., która po śmierci matki otrzymała w 1842 r. w spadku interesującą nas nieruchomość. Karolina była mężatką dwukrotnie, najpierw z niejakim Habitem, a później z Wiktorem Zatorskim, z którym doczekała się pięciorga dzieci. Wiktor zmarł w 1866 r., zaś Karolina w 1878 r. odsprzedała nieruchomość wraz z domem kupcowi Janowi Pietraszowi, który dekadę później, dokładnie 28 lutego 1888 r. wyzbył się jej za niebagatelną kwotę 18 tysięcy rubli kupcowi Lejzerowi i Chanie Gitli Kacom. 
  Tu historia „zazębia” się ze zdjęciem z 1897 r. – widoczny na nim dom na rogu ul. Mikołajewskiej i Sofijskiej należał w tym czasie do Kaców, co potwierdza wydana tego roku książka adresowa, odnotowująca sklep kolonialny Pawła Powierzy właśnie przy ul. Mikołajewskiej w domu Kaca. typrzy ul. Sienkiewicza 3 mieszkał adwokat Leon Gdański.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Gdyby nie te wydarzenia, Białystok mógł być nawet wsią.

Tuż obok Białegostoku mieszczą się Tykocin, Wasilków, Choroszcz i Suraż. Wszystkie z nich były ważniejsze od tego pierwszego. Koleje losu sprawiły, że dziś stolicą województwa podlaskiego jest właśnie gród nad rzeką Białą, zaś Suraż to jedno z najmniejszych miast w Polsce. Wasilków i Choroszcz stały się “sypialnią” Białegostoku, zaś Tykocin leży sobie na uboczu goszcząc czasem turystów. Tykocin prawa miejskie uzyskał od księcia mazowieckiego Janusza I Starszego już w 1425 roku. Suraż został obdarowany prawami miejskimi w 1445 roku nadanymi przez Kazimierza Jagiellończyka. W 1507 roku – takie prawa już Zygmunta I uzyskała Choroszcz. Wasilków otrzymało takie prawa od Zygmunta Augusta w 1566 roku. W tym czasie Białystok był ledwo co powstałą osadą, którą mijano podróżując między ważnymi Surażem, Wasilkowem i Choroszczą czy Tykocinem. Dzisiejszy Rynek Kościuszki zaś był skrzyżowaniem tych wszystkich szlaków. W 1450 roku w Białymstoku powstały dwa dwory oraz kościół. W 1578 roku przy kościele karczma. Co się stało, że dziś Białystok jest właśnie największy i najważniejszy w województwie Podlaskim, zaś Suraż najmniejszym w Polsce? Dlaczego Choroszcz i Wasilków się nie rozwinęły? Dlaczego Tykocin pozostał na uboczu? Żeby poznać odpowiedzi postanowiliśmy prześledzić kilkaset lat historii naszego regionu.

 

Tykocin, który wystartował jako pierwszy rozwijał się dzięki temu że trafił w ręce Zygmunta Augusta, który postanowił że w mieście będą znajdować się dobra królewskie. W twierdzy umieszczono arsenał, skarbiec oraz bibliotekę. Zamek w Tykocinie został zniszczony podczas Potopu szwedzkiego. Stefan Czarniecki postanowił go odbudować i umieścić w nim osobisty skarbiec, na czym skorzystały także jego córki. Tykocin ostatecznie trafił w ręce rodu Branickich. Mniej więcej w 1550 roku zaczyna się intensywnie rozwijać Choroszcz. Liczy sobie 1200 mieszkańców. Podobnie jak Tykocin staje się własnością Branickich. Hetman Jan Klemens wybudował tam letnią rezydencję, która szczęśliwie stoi do dnia dzisiejszego. Suraż nigdy nie miał szczęścia. W 1390 roku król Władysław Jagiełło przekazał księciu Januszowi I Starszemu takie grody jak Suraż, Bielsk, Drohiczyn i Mielnik. Zamek w tym pierwszym mieście trafił później w ręce Wielkiego Księstwa Litewskiego. Później zniszczony został przez Krzyżaków. Kolejny, który odbudowano został zniszczony przez potop szwedzki. Później jednak nastał 1445 rok i Suraż stał się miastem. W 1569 roku całe Podlasie zostało włączone do Korony Polskiej. Miasteczko było zamieszkiwane przez Polaków, Żydów, a także osadników z Rusi. 300 osób było wyznania prawosławnego, stąd też w 1560 roku wybudowano trzy cerkwie.

 

W 1683 roku Choroszcz zostaje doszczętnie zniszczona przez pożar. 600 domów, klasztor, kościół i cerkiew znikają. W 1707 roku dochodzi du ostatecznego upadku miasta, gdy wybucha kolejny pożar. W 1734 roku Tykocin zostaje poważnie zniszczony podczas wojny domowej. W 1753 pożar wybucha w Białymstoku również doprowadzając do ogromnych zniszczeń. Zamieszkujący miasto hetman Branicki jednak nie szczędzi grosza na solidną odbudowę. W 1771 roku w Choroszczy stoi zaledwie 126 domów. W mieście funkcjonuje aż 15 browarów, gdyż wszyscy zachwycają się piwem. W tym samym czasie Wasilków zamieszkiwany jest przez 1500 mieszkańców. Nawet dwa razy więcej mieszkańców zamieszkuje Białystok.

Makieta Białegostoku w czasie, gdy miastem rządził Branicki. fot. Muzeum Historyczne w Białymstoku

W 1772 roku następuje I rozbiór Polski. Podlaskie tereny wciąż jednak leżą w Rzeczypospolitej. Także i II rozbiór Polski w 1793 roku nie zmienia tego stanu rzeczy. Niestety 3 lata później następuje III rozbiór Polski. Podlaskie tereny trafia w ręce Prus. W 1807 roku następują jednak zmiany na mapach Europy. Napoleon wojnami z Prusami i Rosją doprowadził do powstania między innymi Księstwa Warszawskiego. Państwo to przez 8 kolejnych lat będzie podporządkowane Cesarstwu Francuskiemu i jego władcy Napoleonowi. Granica na Podlasiu przebiega po Bugu przez Niemirów, Mielnik, Drohiczyn aż do Białobrzegów. Następnie przez Ciechanowiec po rzece Nurzec, dalej rozlewiskami do wsi Mień, dalej rzeką Mianka do Pietkowa, a stamtąd do Suraża – odcinając od siebie przedmieścia – Daniłowo, Łapy, Gąsówki, Grochy. Trafiają one do Królestwa Polskiego, zaś Suraż pozostaje w Imperium Rosyjskim. Granica następnie przebiega rozlewiskami Narwi do miejscowości Ruszczany obok Choroszczy, a potem już zakręcając jak rzeka na Tykocin aż do Wizny. Po zachodniej stronie polskie Królestwo, po wschodniej rosyjskie Imperium. Suraż znajdował się na samej granicy podobnie jak i Choroszcz oraz Wasilków. Wschodnie tereny dzisiejszego Podlaskiego zaczęły należeć do Obwodu Białostockiego. Tykocin zaś był w Księstwie Warszawskim. Izabela Branicka sprzedała rządowi pruskiemu tykocińskie dobra. W 1808 roku umiera pozostawiając w Białymstoku barokowy pałac. Miasto jest już pod rządami Imperium Rosyjskiego.

Pałac Branickich podczas zaboru rosyjskiego. Wszelkie zdobienia kojarzące się z polską kulturą zostały usunięte.

W 1815 roku ma miejsce kongres wiedeński podczas którego utworzono Kongresowe Królestwo Polskie. Niestety nie jest ono niepodległe. “Ziemie Księstwa Warszawskiego pozostające pod kontrolą rosyjską zostają połączone z Rosją nieodzownie przez swoją konstytucję i oddane na wieczne czasy w ręce Najjaśniejszego Cesarza Wszechrosji.” Granica między Królestwem Polski a Imperium Rosyjskim nie zmienia się. Jednak oba kraje zostają faktycznie połączone, zaś wszystkim zaczyna rządzić car. Skutkiem czego będzie kilka istotnych wydarzeń.

 

W 1830 roku wybucha Powstanie Listopadowe. Na terenie Obwodu Białostockiego zostaje ogłoszony stan wojenny. Rosjanie wytypowali potencjalnych przywódców powstania, skonfiskowali broń, a także uwięziono podejrzanych lub odesłano na Syberię. Po upadku tego powstania ograniczona została autonomia Królestwa Polskiego. Nałożono też restrykcje. Łódzcy fabrykanci masowo zaczęli przenosić się do miast na granicy Imperium i Królestwa. Zasiedlają Supraśl, Choroszcz, Wasilków i Białystok. Z jakiegoś powodu omijają przygraniczny Suraż. Nie interesuje ich także Tykocin, który leży po stronie Królestwa Polskiego.

Spuścizna po Manchesterze Północy. Galeria Alfa została dobudowana do dawnej manufaktury Eugeniusza Beckera.

W 1851 roku rosyjski car decyduje o wielkiej inwestycji. Petersburg zostanie połączony drogą kolejową z Warszawą. Trasa biegnie przez Wilno, Grodno, a dalej Kuźnicę, Sokółkę, Wasilków, Białystok. Dalszy odcinek jest dosyć intrygujący. Kolejnym dużym miastem po drodze jest Suraż. Tymczasem tory biegną przez maleńkie wioski – Starosielce, Klepacze, następnie przez kompletnie opustoszałe tereny do Markowszczyzny. Dalej trasa biegnie przez Uhowo, gdzie trasa kolejowa przebiega przez bagnistą granicę Imperium Rosyjskiego i Królestwa Polskiego. Następnie utworzona zostaje stacja kolejowa w Łapach oraz zakład naprawczy dla parowozów oraz wagonów. To oznacza jedno – koniec Suraża.

Takie parowozy opalane drewnem kursowały między Petersburgiem a Warszawą jadąc przez Białystok i Łapy.

Ostatnie z ważnych wydarzeń w tym miasteczku to Powstanie Styczniowe. W 1862 roku ukończona zostaje cała trasa kolei warszawsko-petersburskiej. Dokładnie 15 grudnia. Miesiąc później wybucha powstanie. Polacy chcą odzyskać niepodległość Królestwa Polskiego i zagrabione ziemie. Między innymi w naszym regionie dochodzi do wielu krwawych walk. Suraż jest ważnym centrum oporu. Niestety po 3 miesiącach oddział powstańców zostaje rozbity przez Rosjan. Żołnierze zaczynają świętować w Surażu. W tym celu udają się do proboszcza prawosławnej parafii Konstantego Prokopowicza. Tydzień później proboszcz zostaje powieszony przez mieszkańców.

 

Kolej Warszawsko-Petersburska, która przebiegała przez Wasilków i Białystok istotnie wpłynęła na rozwój tego drugiego. W Wasilkowie zaś pracę znalazło wiele osób, gdy linia powstawała. Później kursowano pociągiem do Białegostoku. Gdyż w Wasilkowie kolej zatrzymywała się 4 razy dziennie. Wszystko za sprawą Sergiusza Sazana, carskiego posła, który posiadał majątek Jurowce w pobliżu stacji. Niestety w 1895 roku pół Wasilkowa zostało strawione przez pożar. Kolejny raz żywioł spowodował o upadku miasta. Kolejne lata to czas, gdy to Białystok jest już numerem jeden. Nie zmieni tego nawet fakt, że podczas II Wojny Światowej zostaje w 95 procentach zniszczony. Po wojnie zamieszkuje go 56 tys. osób. Tyle co w 1889 roku. Jan Klemens Branicki i jego pieniądze na odbudowę miasta po pożarze, Powstanie Listopadowe, a w następstwie silny rozwój Białegostoku, którego wtedy zwali “Manchesterem Północy” oraz wybudowanie linii kolejowej zrobiły swoje. Białystok na przestrzeni kilkuset lat z malutkiej osady stał się najważniejszym miastem województwa podlaskiego.

fot główne: Muzeum Historyczne w Białymstoku

W 1970 roku w całej Polsce obchodzono uroczyście 100 rocznicę urodzin Lenina

 

  W  Białymstoku Leninem bardziej zainteresowani byli mężczyźni. W turnieju  wiedzy o wodzu rewolucji wystartowało 4562 panów.  Panie wyraźnie mniej  gustowały w oryginalnej urodzie Ilicza, a i jego głębia intelektu też jakoś nie porażała. Mimo to Lenin znalazł w Białymstoku aż 3708 amatorek.   
  W 1969 roku Białystok mógł obchodzić 50 ro- cznicę wkroczenia do miasta wojsk polskich. Mógł, ale nie obchodził. Nic w tym dziwnego, skoro dzień 11 listopada też nie był żadnym świętem. Za to w listopadzie 1969 roku rozpoczęto ogólnokrajowe przygotowania do uczczenia 100 rocznicy urodzin Włodzimierza Lenina.
  Gazeta Białostocka informowała, że „zbliżająca się 100 rocznica urodzin Włodzimierza Lenina skłania do jeszcze lepszego poznania życia i myśli wodza Rewolucji. Możemy to uczynić sięgając do dzieł Lenina, poświęconych mu biografii, wspomnień jego bliskich i współpracowników, a także do współczesnej literatury społeczno-politycznej, której stronice przenikają idee Lenina”. 
  Temu wszystkiemu służyć miał ogólnopolski „Turniej wiedzy o Leninie”. Ciężar przeprowadzenia wojewódzkich eliminacji spoczął na Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Pisano, że jej dyrektor Stefan Asanowicz „z dużym zaangażowaniem [a miał inne wyjście?] przystąpił do popularyzacji turnieju. Biblioteka przygotowała spisy lektur i druki zgłoszeń do konkursu. Warunkiem startu było udokumentowanie przeczytania „przynajmniej trzech książek związanych z życiem i działalnością Lenina”. Zaplanowano, że w 1970 roku najpierw odbędą się w styczniu eliminacje środowiskowe.
  Równocześnie z nimi miały ruszyć powiatowe. W marcu zaplanowano eliminacje wojewódzkie, a wojewódzki finał rozegrany miał być w kwietniu. Dwaj najlepsi uczestnicy reprezentować mieli Białostocczyznę na turnieju centralnym w Warszawie. Ale nie samym czytaniem dzieł Ilicza można było wejść na wyższy poziom leninowskiej wiedzy. Biblioteka „w celu większego przybliżenia postaci Lenina do społeczeństwa Białostocczyzny” proponowała wycieczkę autokarową „Szlakiem Lenina – przez Warszawę, aż do Poronina”.  No i zaczęło się.
  Konsternację białostockiego światka kultury wzbudził aktor Teatru Dramatycznego, Henryk Dłużyński. W rozmowie z Gazetą Białostocką, przeprowadzoną z okazji przyznania mu tytułu Najpopularniejszego Aktora Białostocczyzny za 1969 rok, pojawił się, a jakże, leninowski wątek. Dłużyński rozpoczął go wywnętrzając się na temat sztuki radzieckiego dramaturga Radnowa – „Niespokojna starość”. Chyba nie przymuszony niczym aktor, plótł: „Grając w „Niespokojnej starości”, rozmawiam z nim [Leninem] co wieczór. Prowadzę rozmowę telefoniczną jak z żywym człowiekiem. W scenę tę angażuję się tak mocno, że niemal wierzę, iż naprawdę gdzieś w odległej słuchawce słucha mnie Lenin. Dzięki „Niespokojnej starości” wielki wódz rewolucji staje się dla mnie kimś bliskim, znajomym”.
  No cóż, dogłębne przeżycie białostockiego aktora, potwierdza jedynie prawdziwość dowiedzionego naukowo zjawiska, że Lenin wiecznie żywy. Nie poprzestając na tym Dłużyński brnął dalej. Mówił: „Chciałbym możliwie najbardziej przybliżyć postać Lenina.
  Z tą myślą przygotowałem program << Żyje wśród nas>>”. Zachwycona redakcja pointowała – „Wybierając się na nowy program artystyczny poznamy bliżej Lenina – człowieka”.  Wkrótce ofertę Dłużyń skiego przebili białostoccy harcerze, którzy przygotowali w marcu 1970 roku „piękny montaż słowno-muzyczny”, pod hura optymistycznym tytułem – „Lenin i teraz wśród żywych najżywszy”. Do znudzenia prezentowano różne leninowskie wystawy. Były i w muzeum i w tak zwanej sali łącznikowej związków zawodowych,  czyli w kinie Forum. W marcu odnotowano pierwszy sukces konkursowy. Otóż równolegle z eliminacjami do ogólnodostępnego konkursu trwał konkurs szkolny – „Śladami Lenina”. I oto okazało się, że klasa VII a z białostockiej szkoły podstawowej nr 12 zajęła pierwsze miejsce w kraju.  Leninowski temat nie był też obcy uczniom Technikum Elektrycznego, którzy zorganizowali seminarium „Lenin – polityk, przywódca, człowiek”. Jak odnotowano, „wypowiedzi dyskutantów były przeplatane wierszami i piosenkami o Leninie”. Chyba najdalej w umiłowaniu Lenina posunęło się I Liceum Ogólnokształcące. Urządziło bowiem Szkolne Muzeum Leninowskie. Jak informowano „w ciągu wielu tygodni żmudnej pracy, uczniowie wykonali wiele ciekawych eksponatów obrazujących życie i działalność Lenina”.
   Jako najlepsze wymieniano „wykonanie makiety domu, w którym Lenin mieszkał w Poroninie, szałasu, gdy ukrywał się pod Razliwiem i mauzoleum w Moskwie”. Nauczyciele też nie pozostawali w tyle. ZNP zorganizował stosowną konferencję. Na jej zakończenie zebrani obejrzeli film „Trzy wiosny Lenina”. Brzmiało to całkiem niewiarygodnie, że „po filmie wywiązała się ożywiona dyskusja”.
  Pedagodzy pracowali metodycznie, wobec tego Okręgowy Ośrodek Metodyczny w Białymstoku zorganizował konferencję dla nauczycieli. Miała ona na celu pomóc im w organizowaniu imprez szkolnych poświęconych Leninowi. Jako główny ideolog konferencyjny wystąpił Józef Kowalczyk z Filii UW z prelekcją „O leninowskiej formie kultury i oświaty”.  W duchu tych wytycznych z oryginalną próbą „uczłowieczenie” wodza rewolucji wystartowało Wojewódzkie Przeds  ięb iorstwo Imprez Artystycznych w Białymstoku. W sali widowiskowej Domu Rzemiosła przy ulicy Warszawskiej wystawiono spektakl estradowy „Ballada o Iliczu”. Czegóż w nim nie było – recytowano wiersze o Leninie, czytano wspomnienia, grano ulubioną przez Lenina Appa- sionatę Beethovena i fragmenty koncertu fortepianowego Piotra Czajkowskiego, a nawet śpiewano romanse Aleksandra Wertyńskiego. Wykonawców nie wymienię, aby zaoszczędzić im rumieńców.  Tymczasem ogólnopolski konkurs w połowie marca 1970 roku doszedł do półmetka.
  Jak podawano „w województwie białostockim zgłosiła się do eliminacji największa [w kraju] liczba uczestników. Około czterdziestu tysięcy mieszkańców Białostocczyzny czytało literaturę turniejową”. Podkreślano wysoki poziom wiedzy u startujących w konkursie. W samym Białymstoku przystąpiło do niego 8270 uczestników. Prowadzone były dokładne statystyki. I tak wiemy, że „literaturę turniejową czytało 1294 pracowników umysłowych i 301 robotników z różnych zakładów Białegostoku”. Przeprowadzono 64 eliminacje środowiskowe. W Białymstoku Leninem bardziej zainteresowani byli mężczyźni.
  Wystartowało w konkursie 4562 panów. Panie wyraźnie mniej gustowały w oryginalnej urodzie Ilicza, a i jego głębia intelektu też jakoś nie porażała. Mimo to Lenin znalazł w Białymstoku aż 3708 amatorek.  12 kwietnia 1970 roku w sali kina TPPR przy Rynku Kościuszki odbył się finał wojewódzki „Turnieju Wiedzy Włodzimierz Lenin”. Białostoc zanie wyszli z niego obronną ręką. Na szczęście zwyciężył mieszkaniec Gołdapi, a za nim znalazła się mieszkanka Suchowoli, a trzecie miejsce zajął suwałczanin. A w Białymstoku za przykładem całej Polski, oczywiście wbrew intencjom organizatorów leninowskiej pompy, śpiewano prześmiewcze kuplety: Dziś wszystkie kwiaty, wszystkie ptaki, wszystkie drzewa, Cała przyroda o Leninie dzisiaj śpiewa.
  A ty maszeruj, maszeruj, głośno krzycz: Niech żyje nam Wołodia Ilicz !” Był też kuplet damsko-męski, czyli:  Pewnego razu zapytała mnie dziewczyna, Czemu tak mało przypominasz mi Lenina” Był też i wzruszająco wspomnieniowy: Dziś w Poroninie żyje jeszcze baca, Co Leninowi zsiadłym mlekiem leczył kaca Ot i tyle pozostało z tamtej wielkiej rocznicy. 

Andrzej Lechowski
Dyrektor Muzeum Podlaskiego 

Trzy wyroki śmierci

 

   W pierwszych latach niepodległości Białystok i okolice nękały stale bandy złożone z dezerterów i byłych, zdemoralizowanych żołnierzy. Rabusie w mundurach, uzbrojeni w wojskowe karabiny, rewolwery i granaty w biały dzień napadali na ulicznych przechodniów, rabowali mieszkania, przeprowadzali „rewizje” w sklepach i fabryczkach. Byli bardzo bezwzględni.
  Policja przez długi czas nie mogła sobie z nimi poradzić.  Dla obywateli nad Białką szczególnie dała się we znaki kilkunastoosobowa szajka, na której czele stał niespełna 20-letni Antoni Łukaszyński.
  Był on synem znanego jeszcze przed I wojną światową opryszka z Wygody, zastrzelonego za różne sprawki przez Niemców.
  W 1920 r. kiedy Białystok dostał się na krótko w ręce bolszewików – siedział akurat w więzieniu przy Szosie Baranowickiej. Dzierżyński wypuścił go na wolność, jako ofiarę „jaśniepańskiego bezprawia”.  Uwolniony bandzior natychmiast powrócił do uprawianego wcześniej procederu. Zorganizował nową bandę, w której wyróżniali się zwłaszcza starsi nieco od herszta –  Stanisław Dąbrowski i Józef Misiewicz.
  Do wiosny 1921 r. bandyci ci dokonali blisko 30 napadów rabunkowych, połączonych niekiedy z morderstwami. 
  Dopiero w kwietniu 1921 r., kiedy na czele policji białostockiej stanął Józef Kamala, dla przestępców nadeszły ciężkie czasy. Nowy komendant wypowiedział im bezpardonową walkę. W dzień i w nocy policja wraz z żandarmerią wojskową organizowała regularne obławy.
  Pod koniec kwietnia bandyci wracając z kolejnej roboty na szosie Białystok – Sokółka wpadli w zasadzkę. Doszło do strzelaniny. Choć sam Łukaszyński nie został schwytany, zginęło trzech  jego ludzi.  Widząc co się dzieje w Białymstoku Antoni Łukaszyński postanowił na jakiś
czas zmienić klimat. Wyjechał do Warszawy, gdzie miał kontakty wśród tamtejszych paserów. Zabrał ze sobą dwóch głównych pomagierów – Misiewicza i Dąbrowskiego. 
  Na początku 1922 r. trzech stołecznych posterunkowych odwiozło białostockich bandziorów do rodzinnego miasta. Mieli być tutaj sądzeni za swoje krwawe sprawki. Udało się im jednak uciec. Nie na długo. Wkrótce patrol złożony z żandarmów i wywiadowców z Ekspozytury Urzędu Śledczego natknął się na ul. Fabrycznej na podejrzanych osobników. Byli to Łukaszyński i Misiewicz. Rozpoczęła się gonitwa i strzelanina. Schwytani bandyci trafili do aresztu. 
  Na początku września 1922 r. przed Sądem Okręgowym przy ul. Warszawskiej 63 odbył się proces Antoniego Łukaszyńskiego i jego kompanów. Prowadzony był w charakterze doraźnym. Trybunałowi przewodniczył sędzia Nowiński, zaś kary śmierci dla głównych oskarżonych domagał się prokurator Zenon Grużewski. Swoje obowiązki z urzędu starali się wypełniać adwokaci – Cellarius i Cymels. 
  Na ławie oskarżonych szczególną uwagę zwracał Józef Misiewicz, sądzony już wcześniej trzykrotnie. Sprawozdawca sądowy pisał o nim w Dzienniku Białostockim: „mężczyzna średniego wzrostu, o twarzy ściągłej, sympatycznej, oczy wpadające w głąb tlą się gorączkowo”.
  Dalej było o Antonim Łukaszyńskim: „nie pociąga wyglądem, jest rosły, barczysty, trzyma głowę przekrzywioną i patrzy spode łba”. Z kolei trzeci, Stanisław Dąbrowski „ma minę człowieka rozżalonego, ma pretensje do całego świata”.  Wszyscy trzej, Antoni Łukaszyński, Józef Misiewicz i Stanisław Dąbrowski skazani zostali z art. 5 przepisów doraźnych do Kodeksu Karnego na karę śmierci. Ich wspólnicy zainkasowali niższe wyroki. Na procesie wyszło na jaw szczególne bestialstwo bandytów wobec swoich ofiar. Gwałcili kobiety, wbijali igły w paznokcie, przypalali zapałkami. 
  Na nic zdał się apel obrońcy Callariusa do Sądu o uczucie chrześcijańskiej litości dla sprawców. Bandyci trafili pod słupek.

Włodzimierz Jarmolik
 

Uśmiechnięta wieża, wędrująca fontanna i ponad 100 sklepów. To miejsce zna każdy mieszkaniec.

XVI wiek to czas, gdy do Białegostoku sprowadził się Jan Klemens Branicki. W mieście wybucha wielki pożar, zaś po nim miasto zaczyna się mocno rozwijać. Jednym z budynków, który wtedy powstał był ten najbardziej charakterystyczny – ratusz. Co ciekawe, budynek ten nigdy nie pełnił funkcji urzędu miejskiego. W pewnym czasie obiekt został zburzony, zaś w jego miejsce pojawić się miał wielki pomnik Józefa Stalina. Na szczęście tak się nie stało, a dziś budynek nazywany często “uśmiechniętym ratuszem” jest bardzo rozpoznawalnym symbolem w mieście, ale też i poza jego granicami. Dzisiejszy budynek to okrojona wersja tego, który stał wcześniej. Oprócz głównego budynku i wieży, a także czterech kramów będących halą targową – była jeszcze waga miejska, z której korzystali kupcy by dokonać miar. Na planie miasta z 1770 roku widać także jeszcze zaznaczonych 5 innych, małych budynków – 2 od strony katedry oraz 3 z drugiej strony. Można powiedzieć, że po wybudowaniu ratusz były ówczesną “galerią handlową”.

Na początku nie było wieży. Początkowo w prostokątnym budynku znajdowało się 10 sklepów. Następnie pojawiły się 4 pawilony – ufundowane przez samych kupców. Dopiero po kilkunastu latach pojawiła się jedna kondygnacja wieży. Dopiero w 1798 roku została ona podwyższona. W 1772 roku w ratuszu znajdowało się już 48 sklepów! Ponadto miejsce tam miała izba sądowa i areszt. Handel na Rynku tak mocno się rozwijał, że dziedziniec przed ratuszem zabudowano kolejnymi budynkami. W 1868 roku na ratuszowej wieży pojawił się zegar. W kolejnych latach umieszczono na wieży także “galeryjkę”, z której strażacy obserwowali miasto (które w tamtych czasach z wieży w całości było widoczne).

 

W 1922 roku w ratuszu mieściło się ponad 100 sklepów! Niestety stan techniczny budynku był fatalny. Dlatego rok później postanowiono o przeprowadzeniu rekonstrukcji budynku. Tak się jednak nie stało. W 1940 roku Białystok jest okupowany przez Rosjan. W centrum miasta ma pojawić się pomnik Józefa Stalina. W tym celu ratusz zostaje rozebrany. A plac jest pusty. Ostatecznie pomnik stanął przed Pałacem Branickich. Po II Wojnie Światowej, gdy cały zagruzowany Białystok odbudowuje się na nowo, w 1953 roku ratusz znów się pnie do góry, by w 1958 roku stać się budynkiem muzeum, które znajduje się tam do dnia dzisiejszego. Warto zwrócić uwagę na otoczenie ratusza. W XVI wieku – na miejscu dzisiejszego pasażu prowadzącego z ul. Spółdzielczej do Suraskiej znajdowały się na jego początku i końcu dwa podłużne budynki. Między nimi 4 mniejsze. Tu gdzie obecnie mamy bar “Podlasiak” oraz ciąg sklepów – stały obok siebie identyczne budynku. Po przeciwległej stronie – tak samo.

Warto też wspomnieć o wędrującej fontannie. Ta pojawiła się na rynku dopiero w 1892 roku. Wtedy też ówczesne władze budowały w mieście wodociągi. Przy okazji zlecono budowę fontanny. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Dekoracja pojawiła się przy dzisiejszej ul. Sienkiewicza (wtedy Mikołajewskiej). Fontanna przypadła mieszkańcom do gustu. Prawdopodobnie w 1900 roku dostawiono do niej rzeźbę trzech młodzieńców – jeden symbolizował muzykę, drugi rolnictwo, a trzeci rybołówstwo.

 

W 1962 roku ktoś wpadł na pomysł, by obiekt przenieść bliżej ratusza. Wszystko dlatego, że postanowiono połączyć ul. Legionową z ul. Sienkiewicza. Co ciekawe w 1996 roku ktoś ukradł rzeźby zdobiące fontannę. Dziś podziwiamy replikę. W 2009 roku Tadeusz Truskolaski zadecydował, że fontanna wróci na swoje dawne miejsce. Przypomnijmy też że wtedy też plac przed ratuszem został przebudowany tak, by przypominał pierwotny wygląd. Usunięto dawny skwerek, przeniesiono pomnik Józefa Piłsudskiego. Tylko wagi miejskiej brak. Podczas prac budowlanych odkopano jej fundamenty. Niestety postanowiono ją tylko oznaczyć, a pozostałości pozostawić pod ziemią.