Featured Video Play Icon

W budynku białostockiego ratusza jest Muzeum Podlaskie. Co tam można zobaczyć?

Wiele osób zwraca uwagę na wyjątkową konstrukcję białostockiego ratusza. Swoją drogą nigdy takiej funkcji budynek nie pełnił, a jednak jak zwano go ratuszem tak zostało. W swojej przeszłości pełnił rolę odpowiednika dzisiejszej galerii handlowej. Dziś to Muzeum Podlaskie. Co można zobaczyć w środku? Powyższy film dokładnie to przedstawi.

Obecny ratusz został odbudowany w latach 1954 – 1958. Został rozebrany podczas rosyjskiej okupacji miasta. Jednak warto podkreślić, że białostoccy urzędnicy przed okupacją też mieli plany by to zrobić. Na szczęście “uśmiechnięty ratusz” – jak jest zwany dzisiaj, został społeczeństwu przywrócony. Tym razem jako Muzeum Podlaskie. Obecnie budynek mieści się przy ul. Rynek Kościuszki. Dawniej była to “Bazarna”. Nieprzypadkowo, bo w ratuszu i przy nim mieściło się ponad 100 stoisk handlowych! Na obecnym placu od strony Lipowej stał jeszcze mniejszy budyneczek, który zwano “wagą miejską”. W toku prac badawczych ustalono, że była to samowola budowlana i dlatego nie została także odbudowana. Ratusz był również miejscem, gdzie znajdował się pierwszy w Białymstoku dworzec autobusowy. Później go przeniesiono na Jurowiecką, a następnie na Bohaterów Monte Cassino, gdzie stoi do dziś.

Wracając do samego Muzeum Podlaskiego. W środku jak widać na filmie – możemy oglądać przede wszystkim obrazy. To galeria malarstwa polskiego. Między innymi zobaczymy tu portrety Jana Klemensa i Izabeli Branickich. Najprawdopodobniej pochodzą one z XVIII w., ale mogły powstać już po śmierci Branickich. Autora obrazów nie znamy, ale oglądając prace możemy stwierdzić, że był to artysta wysokiej klasy. Obrazy są dopracowane, co można zauważyć w detalach stroju Branickich oraz subtelnym namalowaniu twarzy i dłoni Izabeli. Portrety są przykładem pendantów, tj. powstawały w tym samym czasie i z myślą o powieszeniu obok siebie, dodatkowo są spójne pod względem kompozycji, stylu i kolorystyki.

Featured Video Play Icon

To królowa polskich kolęd. Pierwszy raz zagrana w Białymstoku w 1792 roku!

Chociaż już po świętach, to w kościołach nadal można posłuchać kolęd. Jedna z nich powinna być szczególnie bliska sercu Podlasianom. Pieśń o Narodzeniu Pańskim – znana wśród Polaków jako kolęda Bóg się rodzi, została napisana pod koniec XVII wieku, przez Franciszka Karpińskiego. Po raz pierwszy została odśpiewana w Starym Kościele Farnym w Białymstoku roku Pańskiego 1792. Miejsce to było nieprzypadkowe. W latach 1785–1818 poeta i pisarz przebywał na dworze Branickich w Białymstoku, gdzie stworzył także Pieśni nabożne (Kiedy ranne wstają zorze, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Bóg się rodzi i inne).

Aktualna melodia popularnej pieśni świątecznej, napisana została przez Karola Kurpińskiego, na podstawie poloneza koronacyjnego królów polskich z XVI wieku. Kolęda Bóg się rodzi, uchodzi obecnie za królową polskich kolęd. A wszystko to zaczęło się za sprawą supraskiej drukarni, w miejscu której znajduje się dziś Monaster. Wówczas funkcjonował tam klasztor ojców Bazylianów, a razem z nim drukarnia. Pieśni Karpińskiego wydrukowano tam w 1792.

Poeta to także autor popularnej pieśni „Kiedy ranne wstają zorze” – czyli Pieśń poranna. Jej pierwsze wydanie z 1792 roku znajduje się w Książnicy Podlaskiej, która odkupiła je podczas aukcji. Warto wiedzieć, że jego twórczość sponsorowała Izabela Branicka, trzecia żona hetmana, ostatnia właścicielka miasta przed zaborami. Hetmanowa sprawiła, że w XVIII wieku Białystok liczył się w całej Europie pod względem kultury. Gościły u nas śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, Teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński.

Featured Video Play Icon

Żubry wyszły z lasów. Gdzie można je podglądać?

Zima to tradycyjny okres, gdy żubry wychodzą z lasu w poszukiwaniu pożywienia. Nie niskie temperatury tu decydują, bo te zwierzęta mają przecież grube futra. Po prostu pod śniegiem trudno jest coś znaleźć, więc gdy wszystko zasypane trzeba szukać gdzie indziej.

Przykład z powyższego filmu to oczywiście skrajność. Mimo, że Hajnówka jest gościnna i taki widok nie jest tam aż tak rzadki jakby się wydawało, to jednak częściej żubra spotkamy na polach niż w miastach. Niestety, gdy pożywienia szuka się u rolnika, to działalność króla puszczy jest uznawana za szkodnictwo. Dlatego leśnicy przygotowują specjalne paśniki i stogi siana, by ograniczyć zjawisko. A trzeba wiedzieć, że żubry są wybredne. Dlatego oprócz wspomnianego siana jedzą też kiszonki, buraki czy marchewkę.

Jeżeli chcielibyśmy zobaczyć żubra na żywo to możemy jechać albo do rezerwatu, albo zimą na pola. Ten drugi sposób oczywiście wiąże się z możliwością niepowodzenia, ale jest bardziej ekscytujący. Trzeba wstać w nocy, by na pola dojechać przed świtem. To właśnie wtedy, gdy słońce wschodzi żubry są najbardziej aktywne. Jak dobrze trafimy, to zobaczymy nawet 100 osobników na raz!

Tylko gdzie szukać? Nadleśnictwo Browsk udostępnia specjalną platformę do podglądania zwierząt, tam jednak tłumów nie będzie. Najlepiej objeżdżać do skutku drogi pomiędzy Krynkami, Szudziałowem, Starą Kamionką, Babikami, Grzybowszczyzną oraz przez Knyszewicze. Możemy też spróbować z Krynek w stronę Nietupy, a dalej Kruszyniany i Ozierany. Szansa na powodzenia jest, ale nie nastawiajmy się, że coś zobaczymy w 100 proc. To, czy żubry wyjdą z lasu czy nie zależy od wielu czynników.

Drugim miejscem, gdzie natrafimy na żubry są okolice Zalewu Siemianówka. Konkretnie to jadąc z samej Siemianówki w kierunku Mikłaszewa natrafimy na wieżę widokową do podziwiania żubrów. Na polu obok są też stogi siana, co przyciąga zwierzęta. Warto też wybrać się w stronę Masiewa, gdzie również żubry kręcą się w okolicy wsi. Niedaleko też jest Ostoja żubrów Kosy Most, ale to już w głębi Puszczy Białowieskiej, więc jeżeli planujecie objazd samochodem to nie będzie najlepszy wybór. Jeżeli jednak piesza wycieczka wchodzi w grę to jak najbardziej.
Oczywiście to nie wszystkie miejsca, gdzie występują żubry. Puszcza Białowieska i Puszcza Knyszyńska jest ich pełna. Wystarczy się dobrze rozejrzeć i mieć trochę cierpliwości.

Pamiętajmy, że żubry to dzikie zwierzęta, więc przy obserwacji najlepiej zabierzcie lornetkę. Nie podchodźcie zbyt blisko, a tym bardziej nie próbujcie sobie robić “selfie”. Spłoszony osobnik może was nie tylko poturbować, ale nawet doprowadzić do śmierci. To przecież kilkaset kilo masy!

Featured Video Play Icon

To już ten czas. Jak powstaje królewski karp z Knyszyna?

Wigilia Bożego Narodzenia przed nami, a zatem czas rozmawiać także o tym co na stole. Od lat w Polsce królują dwie potrawy: karp i sałatka jarzynowa. Dziś skupimy się na tym pierwszym. Szczególnie, że dzieli on Polaków tak jak wyborców. Dla jednych to ważna tradycja i rybka, bez której nie można się obejść ze smakiem, a dla drugiej śmierdząca mułem i niepotrzebna. Tymczasem w Knyszynie na karpia patrzą inaczej, bo po królewsku. Czyli jak?

Mało kto wie, że po drodze z Białegostoku do Moniek jest mała miejscowość Czechowizna. W jej okolicach znajduje się ogromne Jezioro Zygmunta Augusta. Całkowicie niedostępne dla człowieka. To jest królestwo karpia. Pierwsze wzmianki o hodowli karpia w naszym kraju są z XII wieku! To obala argument przeciwników karpia, że to kultywowanie “PRL-owskiej” tradycji. W podlaskiej Czechowiznie  hoduje się je od XVI wieku. Co ciekawe – Polska w Europie jest liderem w hodowli karpia, zaś całkowita sprzedaż odbywa się w Polsce. Tej ryby się nie eksportuje. Natomiast w PRL-u nastąpił wzrost konsumpcji tej ryby, bo była najbardziej dostępna. Wbrew pozorom, karp jest bardzo zdrową rybą. Zawiera bardzo wartościowe tłuszcze i kwasy omega-3 potrzebne do prawidłowej pracy serca. Szczególnie, gdy jest hodowana w ekologicznych warunkach.

Jest jeszcze kwestia odpowiedniego przyrządzenia. O tym już opowie kolejny film:

 

Featured Video Play Icon

Powstanie film w Hajnówce: “Żywie Pank”. To zderzenie kilku światów. Wszystkie są częścią Podlasia.

Niewiele osób wie, że Hajnówka jest miejsce, w którym powstaje film “Żywie Pank”, który będzie uniwersalną historią opowiadającą o subkulturze punków w świecie, gdzie przenika się ze sobą mistyczna natura, prawosławie i inne podlaskie “klimaty”. Póki co można obejrzeć reportaż o inspiracjach do powstającej produkcji.

Przewodnikami są Agata Biziuk – reżyserka filmu oraz Jan Bujnowski – scenarzysta. Wędrujemy z nimi nie tylko po Hajnówce, ale odwiedzamy także Puszczę Białowieską oraz okoliczne miejscowości, czyli przyszłe miejsca akcji “Żywie Pank”. Oprócz poszukiwań odpowiednich lokacji, twórcy spotykają się z młodzieżą z II Liceum Ogólnokształcące z Dodatkową Nauką Języka Białoruskiego w Hajnówce.

Trzymamy kciuki, by produkcja powstała bez żadnych problemów i zyskała na popularności. Temat Podlasia pokazany właśnie w ten sposób, to najlepszy sposób na promocję naszego regionu. Jest to coś tak unikalnego, dzięki czemu możemy przyciągać innych.

Suwalska Orkiestra Kameralna, fot. soksuwalki.eu

Dyrektor miał zakazać grania hymnu, a teraz chce wyrzucić muzyków?

Niepokojącą petycję do Prezydenta Suwałk złożyli muzycy z Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. Oskarżają jego podwładnego – dyrektora Suwalskiego Ośrodka Kultury Ignacego Ołowia, o to że próbuje wyrzucić obecnych artystów i zastąpić ich innymi. A to wszystko “z zemsty za zagranie hymnu wbrew jego woli”. Czy to jednak konflikt wszystkich muzyków czy raczej starcie dyrygenta ze swoim szefem?

Zakaz grania hymnu?

Zacznijmy po kolei. Według muzyków (a konkretnie dyrygenta Krzysztofa Jakuba Kozakiewicza z Suwalskiej Orkiestry Kameralnej) wszystko zaczęło się jeszcze w październiku. Wówczas miało dojść do spotkania dyrektora Suwalskiego Ośrodka Kultury Ignacego Ołowia z muzykami orkiestry. Zapewniono ich, że jest przyszłoroczny budżet na działanie orkiestry jest już zapewniony i nie ma planów by zmieniła się liczba koncertów. Wszystko miało się zmienić 11 listopada w święto niepodległości. Muzycy twierdzą, że tego dnia wbrew poleceniu dyrektora wykonali Mazurek Dąbrowskiego na początku uroczystego koncertu.

Zdarzenie miało miejsce 11 listopada podczas uroczystego koncertu z okazji Narodowego Święta Niepodległości. P. Ignacy Ołów zabronił wówczas orkiestrze (i mnie) wykonania Hymnu Państwowego na otwarcie koncertu. Sytuacja wydawała się nieporozumieniem, a orkiestra – ze mną na czele – rozumiejąc patriotyczny i poważny charakter koncertu związanego z obchodami odzyskania niepodległości zdecydowała się – pomimo silnych sugestii dyrektora – hymn wykonać. – czytamy w internetowej petycji muzyków Suwalskiej Orkiestry Kameralnej.

5 grudnia muzycy otrzymali od dyrektora informacje, że większej części orkiestry nie zostaną przedłużone umowy, które wygasają z końcem 2022 roku. Zaś w miejsce obecnych dyrektor planuje zatrudnić nowe osoby zamieszkałe lub związane w Suwałkach. Kierowanie się takim kryterium, pomijając wartości artystycznej danej osoby – muzycy uważają za dyskryminację. W ocenie orkiestry – i mojej – próba zniszczenia dorobku zespołu, zwolnienie ludzi z pracy, które zostało przeprowadzone w tak niejawny i niejasny sposób jest rodzajem represji za nieprozumienie z 11 listopada 2022. Tym bardziej nie można więc pozwolić, aby osobiste opinie prowadziły do niepokojących i szkodliwych działań i wpływały negatywnie na przyszłość Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. – czytamy w tej samej petycji.

Co na oskarżenia dyrektor?

Zacznijmy od tego, że dyrektor Suwalskiego Ośrodka Kultury Ignacy Ołów także jest muzykiem i dyrygentem. Przed imprezą 11 listopada uzgodniono pewien scenariusz, podczas którego stwierdzono, że nie ma potrzeby grania hymnu, gdyż wcześniej będzie odśpiewany. Stąd brak Mazurka Dąbrowskiego w repertuarze orkiestry. Według dyrektora mimo to, dyrygent Krzysztof Jakub Kozakiewicz postanowił grać hymn. Dyrektor miał zapytać o możliwość zmiany scenariusza Prezydenta Suwałk, ten nie wyraził sprzeciwu i Mazurek ostatecznie wybrzmiał.

Kolejna kwestia, o którą zapytaliśmy dyrektora SOK to umowy. Okazało się, że brak przedłużenia umowy (kończy się 31 grudnia 2022r. – dop. red.) jest przewidziany tylko w przypadku dyrygenta Krzysztofa Jakuba Kozakiewicza, zaś pozostali członkowie orkiestry zatrudniani są na podstawie umowy-zlecenie tylko na 1 miesiąc. Za każdym razem są to różne osoby, bo też repertuar koncertów jest różny. Dlatego, kto pracuje w danym miesiącu, wynika z tego na jakim instrumencie gra. Ponadto muzycy nie pracują tylko dla orkiestry w Suwałkach, lecz mają stałe miejsce zatrudnienia w różnych miastach.

Ostatnią kwestia łączy się właśnie z tym co powyżej. Dyrektor Ołów uważa, że nie da się zatrudniać muzyków tylko z Suwałk właśnie ze względu na ten różnorodny repertuar. Natomiast rzeczywiście jest w nim chęć dania szansy osobom, które w Suwałkach mieszkają. A wynika to przede wszystkim z chęci oszczędzenia na hotelach. Jak wspomnieliśmy dyrektor SOK jest dyrygentem i muzykiem, więc potrafi ocenić kompetencje danej osoby. Ponadto dyrektor nie uważa, by muzycy z Suwałk po tutejszej szkole są gorszymi od tych z Białegostoku czy Warszawy.

Dyrektor zapytany dlaczego nie chce przedłużać umowy z Krzysztofem Jakubem Kozakiewiczem, obecnym dyrygentem orkiestry, stwierdził, że ma prawo dobierać sobie współpracowników takich, którzy będą bardziej skorzy do współpracy. A ta, według dyrektora SOK z obecnym dyrygentem nie układa się najlepiej. Latem z powodu braku tej współpracy miały zrezygnować dwie kobiety, które przygotowywały audycje edukacyjne dla dzieci. Niestety nie mogły się porozumieć z dyrygentem w sprawie utworów. Ponadto muzycy mieli też przyjeżdżać mocno spóźnieni na próby, przez co późniejsze nagłośnienie imprezy miało być słabe, na co skarżono się dyrektorowi. Ignacy Ołów stwierdził także, że musiał jechać na wywiad do radia, bo dyrygent odmówił.

Prezydent Suwałk za dyrektorem?

Tymczasem prezydent Suwałk Czesław Renkiewicz wydał oświadczenie, odnosząc się do petycji muzyków. Z niepokojem obserwuję jednak błędnie intepretowaną przez środowisko artystyczne decyzję Dyrektora Suwalskiego Ośrodka Kultury jakoby miało dojść do likwidacji Suwalskiej Orkiestry Kameralnej. W tej sprawie skierowano do mnie w ostatnim czasie wiele pism i wystąpień, za które serdecznie dziękuję. (…) Odrębną sprawą jest natomiast kwestia tego, kto ma grać w orkiestrze. Myślę, że marzeniem wielu doskonale wykształconych muzycznie Suwalczan było grać w szeregach orkiestry. Mam nadzieję, że będą mieli taką okazję. Przykro mi jest czytać, że muzycy pochodzący z Suwałk obniżą poziom artystyczny zespołu. Funkcjonująca już od blisko 50 lat w Suwałkach Państwowa Szkoła Muzyczna wykształciła rzeszę uzdolnionych muzyków. Wielu z nich to absolwenci konserwatoriów. – czytamy w oświadczeniu Prezydenta Suwałk.

Całą petycja dostępna jest tutaj:

https://www.petycjeonline.com/uratuj_suwalsk_orkiestr_kameraln

Całe oświadczenie prezydenta dostępne jest tutaj:

https://um.suwalki.pl/mieszkaniec/aktualnosci,4002/oswiadczenie-ws-suwalskiej-orkiestry-kameralnej,2585877

fot. Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny w Białymstoku

Trojaczki przyszły na świat w UDSK! Chłopiec i dwie dziewczynki.

To dopiero prezent na święta! Pani Elwira, na co dzień pielęgniarka z Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku została mamą trojaczków. Przyszły na świat “u mamy w pracy”, na szczęście nie podczas. Grześ, Zuzia i Alicja są zdrowe, piękne i mają się dobrze. Wierzymy, że mama także czuje się wspaniale. Nie wiemy jednak czy tatę trojaczków boli już głowa. Rodzicom składamy serdecznie gratulacje, życzenia zdrowia im i dzieciom. Oby dobrze się chowały!

Wiemy jedno na pewno, to wspaniale że w XXI wieku możemy świętować takie cuda. Są możliwe dzięki temu, że lekarze są bardzo mocno wyspecjalizowani w konkretnych dziedzinach, także w położnictwie i ginekologii. Trojaczki to dosyć skomplikowany przypadek medyczny. Już jedno dziecko podczas ciąży potrafi nastręczyć organizmowi problemów. Z perspektywy dzieci, którzy są pacjentami UDSK ważne jest, aby placówka była dla nich przyjazna. Z pewnością o Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym tak powiedzieć możemy.

Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku rozpoczął działalność w 1988r. i obecnie jest największym na Podlasiu ośrodkiem diagnostyczno-leczniczym dla dzieci i młodzieży w wieku od 0 do 18 lat.  Jest nowoczesnym, pełnoprofilowym ośrodkiem diagnostyczno-leczniczym realizującym wielospecjalistyczneświadczenia medyczne w systemie opieki stacjonarnej i ambulatoryjnej. W 15 klinikach i oddziałach hospitalizowanych jest rocznie prawie 20 tys. osób a w 31 poradniach specjalistycznych leczy się około140 tys. pacjentów. W Szpitalu zatrudniona jest wysokospecjalistyczna kadra lekarska i pielęgniarska: 243 lekarzy, z czego 176 to lekarze specjaliści w tym 39 profesorów i doktorów habilitowanych oraz 386 pielęgniarek, z których 319 posiada specjalizacje.

fot. UM Białstok

Nowoczesne Centrum Kultury powstanie w Centrum Wasilkowa?

Piękny, okazały budynek to na razie wizualizacja koncepcji architektonicznej. Ma jednak szansę zamienić się w rzeczywistą inwestycję Wasilkowa. Podczas obchodów 456. urodzin miasta zaprezentowano propozycję wyglądu nowego Miejskiego Ośrodka Animacji Kultury. Obecnie instytucja zajmuje wynajmowany budynek. Po przeprowadzeniu miałaby własny. Czy jest jej potrzebny?

Jeżeli prześledzimy aktywność tej instytucji, to trzeba raczej sobie zadać pytanie – dlaczego jeszcze nie budują. Potencjał gminy i potrzeby w tym kierunku są ogromne. Być może z perspektywy Białegostoku wydaje się to dziwne, że sąsiednia gmina stawia na tego typu inwestycje. Gdy patrzymy na sąsiadujące gminy wokół dużych miast, to zwykle nazywane są ich “sypialniami”. W przypadku relacji Białystok – Wasilków tak jednak nie jest. Gołym okiem widać, że gmina rozwija się niezależnie. Sąsiedztwo Białegostoku na pewno pomaga, ale nie ma tu klasycznej wymiany mieszkańców na zasadzie “w Białymstoku pracuję, zaś w Wasilkowie śpię”.

Z perspektywy mieszkańca Wasilkowa wygląda to inaczej. Gmina jest na tyle rozwinięta, że można tu prowadzić normalne życie pozazawodowe. Podobna sytuacja jest także w gminie Juchnowiec Kościelny, która z Kleosinem, Ignatkami i Księżynem prężnie działają niezależnie od Białegostoku. Co innego, gdy popatrzymy na gminy Dobrzyniewo, Choroszcz czy Zabłudów. W tym przypadku to klasyczne sypialnie Białegostoku.

Dlatego wracając do nowej inwestycji, jest ona jak najbardziej potrzebna. Mieszkańcy w wolnym czasie organizują warsztaty, wydarzenia kulturalne. Obecna przestrzeń staje się niewystarczająca. By w pełni wykorzystać kulturalny potencjał gminy, powstała koncepcja stworzenia zupełnie nowego obiektu, który zostałby zlokalizowany na terenie obecnie niezagospodarowanym – pomiędzy ul. Kościelną, a ul. Łąkową. Główną ideą przyświecającą podczas procesu projektowania było stworzenie wielofunkcyjnej przestrzeni, np. w głównej sali widowiskowej przewidziano przesuwne siedziska na piętrowej platformie z możliwością złożenia ich pod ścianę, dzięki czemu powstaje płaska płyta podłogowa np. na czas trwania koncertu.

Koncepcja architektoniczna została opracowana przez pracownię Jana Kabaca „Arkon” z Białegostoku. Opracowanie koncepcji architektoniczno-budowlanej umożliwi wnioskowanie o pozyskanie środków finansowych z zewnętrznych źródeł na realizację tego projektu.

fot. miejskoaktywni.pl

Wypożyczalnia nart na Dojlidach. Dla tych co pierwszy raz i dla całych rodzin!

Po ostatnich, intensywnych opadach śniegu zima na Podlasiu się utrzymała. Mróz szczypie aż miło. W związku z tym Białostocki Ośrodek Sportu i Rekreacji uruchomił narciarnię na Dojlidach. Trasy biegowe są już wytyczone. Aktualnie dla poszukujących aktywnego wypoczynku dostępne jest 465-metrów drogi. Wszystko jest także oświetlone, więc jeżeli ktoś planuje jeździć po zachodzie słońca, to nie ma problemu.

Warto też się śpieszyć, póki leży śnieg. Cała trasa (bez oświetlenia i poza samym ośrodkiem) jaką można przebyć to 3 km. Malownicza sceneria dookoła dojlidzkich stawów sama zachęca. Jeżeli ktoś nie ma zbyt dużo umiejętności, to także powinien móc skorzystać, bo trasa jest ogólnie łatwa. Dlatego nadaje się zarówno dla dorosłych jak i dzieci. Wypad z całą rodziną jak najbardziej wchodzi w grę.

Wypożyczalnia nart ma na stanie 100 kompletów – narty o różnej długości, kijki i buty o różnych rozmiarach. Opłata za wypożyczenie wynosi 12 złotych za każdą godzinę. Ulga dla dzieci i młodzieży wynosi 2 złote. Zatem koszt w ich przypadku to 10 zł za godzinę. Korzystać z usług można w godzinach od 10.00 do 19.00. Ostatniego wypożyczenia można dokonać o godz. 18.00.

Featured Video Play Icon

Kaszanka to tylko królowa grilla? Dawniej była tylko na święto.

Celebracja we wsi miała miejsce w trzech przypadkach: Albo było wesele, albo świniobicie, albo miały miejsce obrzędy religijne. W każdym z tych przypadków i tak zabijano świnię. Zbierała się wtedy cała rodzina, a nawet sąsiedzi, którzy pomagali w „rozbieraniu” i wykonywaniu różnych mięsnych specjałów. Było to coś naturalnego, bo ludzie nie chodzili do sklepu tak jak dziś po zapaczkowaną szynkę. Jeżeli chcieli jeść mięso, musieli hodować zwierzęta – karmić je i o nie dbać.

Po wszystkim na stołach królowały wędzone kiełbasy, pieczone szynki, karkówka. Jednak jednym z tradycyjnych dań goszczących wtedy na stołach była kaszanka. Dziś ta potrawa bezsprzecznie kojarzy się z grillem. Każdy, kto miał okazję jeść “swoją” kaszanką i taką ze sklepu wie, że ta pierwsza smakuje bez porównania lepiej. A jak przyrządzić taką swojską kaszankę? Dowiecie się tego z programu Białoruskie smaki Podlasia. Film dostępny powyżej.

A w programie tradycyjna kaszanka bez krwi, według rodzinnego przepisu Pani Haliny Wierzchowskiej z Zabłotczyzny w gminie Narewka. Gościem programu będzie zespół muzyczny „Cegiełki” z Lewkowa Starego. Zapraszamy!

Featured Video Play Icon

Piękna podlaska wieś pod Zabłudowem. Tam nadal leżą kocie łby.

Koźliki to mała wieś leżąca nieopodal Zabłudowa. Gdy sobie nią spacerujemy, to przez prawie całą jej długość możemy zobaczyć tak zwane “kocie łby” czyli specyficzną nawierzchnię drogi z kamieni. W Białymstoku do 2010 roku była taka ul. Młynowa, teraz uchowało się kilka takich uliczek. Na przykład Koszykowa na Bojarach. Dlatego, jeżeli chcemy poczuć klimat dawnych czasów, to wyjazd do pobliskich Koźlik będzie idealny.

We wsi występuje gwara języka białoruskiego bardzo zbliżona do jego odmiany literackiej. Warto tutaj podkreślić, że nawet na samej Białorusi trudno jest usłyszeć ten język. Tam społeczeństwo komunikuje się w zdecydowanej większości po rosyjsku. Tylko garstka zna białoruski. W Polsce, by nie przepadł – tradycja mówienia po białorusku zachowała się i jest cały czas mocno i instytucjonalnie podtrzymywana w Hajnówce.

W 1980 r. w ramach badań dialektologicznych przeprowadzonych w Koźlikach pod kierunkiem Janusza Siatkowskiego odnotowano, że podstawowym środkiem porozumiewania się mieszkańców między sobą jest gwara białoruska. Współcześnie jednak gwara ta intensywnie zanika i jeśli jest używana to przez starsze pokolenie mieszkańców wsi. Dlatego, gdyby nie instytucje z Hajnówki język białoruski stałby się martwy. A tak jest nadzieja, że kiedyś białoruskie państwo odzyska niepodległość i jego mieszkańcy powrócą do swojego języka. Z tymi rozważaniami zostawiamy już Was podczas oglądania powyższego filmu, jeżeli do Koźlik się nie wybieracie.

Featured Video Play Icon

“To jest nasz dom”. Wyjątkowy film o ludziach, którzy zamieszkali w dawnej fabryce…

XIX wiek, to czas, gdy Białystok był zwany Manchesterem Północy. W mieście było mnóstwo fabryk. Po II wojnie światowej przetrwało niewiele budynków pamiętających tamte czasy. Do dziś w centrum możemy “podziwiać” zabudowę stojącą “krzywo” do reszty budynków. A to dlatego, że dawniej nie było Al. Piłsudskiego. By powstała jeszcze pod nazwą “Aleja 1 Maja” przeorano wszystkie domy po drodze. Na szczęście zabytkowe fabryki się uchowały. Włókiennicza 7/9, Włókiennicza 16, Częstochowska 14/2 – to ich adresy. Schyłek XX wieku to czas, gdy ostatni z wymienionych postanowili zagospodarować anarchiści.

DeCentrum było miejscem, gdzie nie tylko zamieszkali ludzie, ale także miejscem, gdzie odbywało się mnóstwo imprez kulturalnych. Rzecz jasna można było na nie wejść tylko “na zaproszenie” lub z osobą, która miała do “squatu” wstęp. I to chyba te imprezy spowodowały zbyt duże zainteresowanie miejscem. Anarchiści borykali się z napaściami skinheadów oraz interwencjami policji. Miastem rządził wówczas Ryszard Tur. Początkowo jego urzędnicy zaproponowali anarchistom przybranie jakiejś legalnej formy. Na przykład stowarzyszenia. Wtedy można by było mówić o jakiejś legalnej formie “użyczenia” im budynku. Trudno jednak było oczekiwać od anarchistów, by zaczęli żyć przeciwko własnej idei życia poza systemem. Ostatecznie deCentrum zostało zlikwidowane siłowo. A stało się to już w XXI wieku. I o tym jest powyższy film z 2001 roku. Kawał ciekawej historii.

Dziś dawna fabryka stoi pusta. Jej przyszły los jest nieznany. Nie widać żadnego pomysłu na zagospodarowanie tego miejsca. Szczególnie, że po tak długim czasie nieużytkowania przydałby się tam solidny remont.

fot. Artur Lewandowski/PKP PLK S.A.

Cały krajobraz wokół białostockiego dworca kolejowego się zmienia. Prace trwają na odcinku 70 km.

Budowa trasy Rail Baltica, budowa zadaszonych peronów, budowa przejścia podziemnego to trwające inwestycje PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Do tego przebudowa ul. Bohaterów Monte Cassino oraz budowa tunelu łączącego się z przejściem podziemnym na perony, a także umożliwiającego przejście ze Św. Rocha na Kolejową, gdy zostaną zlikwidowane kładki to natomiast inwestycje miasta. Ponadto trwa przebudowa ulic od strony Kolejowej.

W planach jeszcze jest budowa węzła intermodalnego dla komunikacji miejskiej, na pustym już placu pomiędzy dworcem autobusowym a dworcem kolejowym. Gdy wszystkie prace w tym miejscu zostaną zakończone, to otoczenie właściwie zmieni się całkowicie. Znikło bowiem Centrum Handlowe Park, nie ma już dawnego dworca autobusowego, do galeriowca dobudowano kolejny wielki blok, a od strony ul. Kolejowej zmieniono plac przed dworcem. Jedynie co pozostanie to na pewno budynek poczty, który jest zabytkiem. Tak samo nadal nad całością górować będzie galeriowiec. Po Rynku Kościuszki oraz ul. Jurowieckiej to kolejny punkt na mapie Białegostoku, który w ciągu panowania obecnego prezydenta przeszedł kompletną metamorfozę.

Wracając do tematów kolejowych, to oprócz wielkiej przebudowy na dworcu kolejowym, prace trwają także na 70-kilometrowym odcinku z Białegostoku przez Uhowo, Łapy, Szepietowo po Czyżew. Przebudowywane stacje i przystanki zapewnią wygodne podróże, a dwupoziomowe skrzyżowania zwiększą bezpieczeństwo w ruchu kolejowym i drogowym. Inwestycja o wartości 3,4 mld zł jest współfinansowana ze środków instrumentu CEF „Łącząc Europę”. Roboty na podlaskim odcinku Rail Baltica prowadzone są przy maksymalnie możliwym ruchu pociągów. Na ponad siedemdziesięciokilometrowym odcinku od Czyżewa do Białegostoku budowane są nowe tory, sieć trakcyjna i urządzenia sterowania ruchem. Lepszy dostęp do kolei i wygodę podróżnych zapewni przebudowa 6 stacji i 12 przystanków. Ponadto efektem modernizacji będą szybsze podróże, wzrost bezpieczeństwa, a także sprawniejszy przewóz towarów. Przebudowywany jest także układ torowy – wymienionych zostanie 55 km torów i zamontowane 144 rozjazdy.

Na stacjach i przystankach budowane są nowe wyższe perony, co ułatwi wsiadanie i wysiadanie z pociągów. Montowane są wiaty, oznakowanie i oświetlenie LED. Zaplanowano instalację systemu informacji pasażerskiej oraz monitoring. Na odcinku Czyżew – Białystok zaplanowano przebudowę 38 peronów. Przejścia podziemne będą w 14 lokalizacjach. Umożliwią bezpieczną komunikację na perony. Zaawansowane są budowy w Czyżewie i Szepietowie. Postępują prace na przystankach Zielone Wzgórza i Bojary oraz stacji w Raciborach. Rozpoczęto budowę przejść w Uhowie i Łapach.

Zakończenie prac planowane jest na 2023 r., zaś samej stacji Łapy i Białystok na 2024 r. To już całkiem niedługo. Miejmy nadzieję, że z Białegostoku będziemy mogli jeździć tak często do Warszawy (i dalej) tak często jak można jeździć do stolicy z Krakowa. Ponadto nie zapominajmy, że konieczna jest elektryfikacja odcinka pomiędzy Sokółką a Suwałkami. Dobrze by było, żeby też wreszcie połączono Suwałki i Białystok z Lublinem. Tutaj musiałaby się odbyć poważna modernizacja w województwie mazowieckim, którego kawałek rozdziela Podlaskie i Lubelskie. Nie zapominajmy też, że Łomża i Białystok powinny zostać również połączone kolejowo. Miało to się odbyć częściowo w ramach budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. W obecnej sytuacji gospodarczej uznać należy, że jest to plan bardziej palcem po wodzie pisany niż realny.

Warto też wspomnieć o zmianach w organizacji ruchu na ul. Kolejowej i Zwycięstwa. Wspomniana wcześniej przebudowa ze strony miasta powoduje, że kierowcy muszą tam jechać bardzo ostrożnie. Obecnie wprowadzono tam ograniczenie prędkości do 30 km/h. Ponadto zlikwidowany będzie przystanek tymczasowy przy firmie Konrys. Nowy będzie się znajdować przy ul. Kolejowej 7.

Featured Video Play Icon

Co za niesamowite widowisko. Zobaczcie Noc Kopnej Góry 2022

Niepozorny tytuł i brak opisu na YouTube może powodować, że wiele osób ten film by ominął. Tymczasem warto go obejrzeć, by na własne oczy przekonać się jakie niesamowite widowisko urządzono w Kopnej Górze pod Supraślem. Nadleśnictwo Supraśl opublikowało na swoim kanale film z realizacji nocnego przedsięwzięcia jakim było widowisko historyczne dotyczące Powstania Styczniowego. Osoby, które je obserwowały mogły zobaczyć kawał prawdziwej historii jaka odgrywała się w lasach pod miasteczkiem.

Kopna Góra, to miejsce szczególne dla Polaków, ponieważ to tutaj miało miejsce jedno z ważniejszych wydarzeń w historii naszego kraju – Powstanie Styczniowe, które często jest mylone z wcześniejszym Powstaniem Listopadowym. Odstęp pomiędzy dwoma wydarzeniami to zaledwie 3 dekady, stąd te pomyłki. Powstanie Styczniowe wybuchło w 1863 roku jako reakcja na zaborczą politykę carskiej Rosji, która wprowadziła wiele ograniczeń dla Polaków, m.in. zakazując używania języka polskiego w szkołach i urzędach. Zdecydowana większość Polaków była przeciwko tym działaniom i postanowiła walczyć o swoje prawa.

Jednym z ośrodków powstańczego ruchu było właśnie miasto Supraśl, a dokładniej Kopna Góra. Powstanie Styczniowe było jednak bardzo trudne do wygrania. Rosjanie byli znacznie silniejsi i lepiej wyposażeni, a Polacy walczyli głównie jako partyzanci, stosując taktykę małych i szybkich ataków. Mimo to, Powstanie trwało ponad rok i zebrało wiele ofiar po obu stronach. Ostatecznie jednak Rosjanie wygrali i Powstanie Styczniowe zostało stłumione. Wielu powstańców zostało zabitych lub wziętych do niewoli, a pozostałych czekały surowe represje. Mimo to, Powstanie Styczniowe zapisało się na kartach historii jako wyraz bohaterskiej walki o wolność i niepodległość Polski.

Featured Video Play Icon

Wyjątkowy film z 1995 roku. Pokazuje jak wiele się zmieniło w ludziach.

To wyjątkowe nagranie, które szczególnie dobrze ogląda się po wielu latach. Film powstał w 1995 roku przy okazji pieszej pielgrzymki z Białegostoku na Grabarkę. I chociaż tego typu wędrówki na Świętą Górę odbywają się co roku, to spojrzenie na powyższe nagranie może nam pokazać jak wiele się zmieniło przez prawie 3 dekady.

Ludzie nie tylko inaczej się ubierali, ale zupełnie inaczej się wysławiali niż teraz. Używali bogatszego niż dzisiaj słownictwa, potrafili wypowiadać zdania wynikające z samodzielnego myślenia. Jeżeli zobaczymy wypowiedzi w telewizji dzisiaj, to najczęściej ludzie odpowiadają na pytania niczym echo. Używają frazesów i zdań, które sami usłyszeli wcześniej w telewizji. To tylko jeden szczegół.

Druga ważna kwestia, na którą warto zwrócić uwagę to podtrzymywanie zwyczajów. NW 15 minucie filmu można zobaczyć ogromne tłumy ludzi, którzy wędrują a wśród nich mnóstwo młodzieży. Czy dzisiaj jest to aż tak popularne? Czy tego typu sprawy interesują młode osoby? Na pewno nie w takiej skali jak dawniej. I nie chodzi tu o brak zainteresowania współczesnego człowieka religią samą w sobie. Bardziej trzeba na to patrzeć, że ludzie dawniej dążyli do tego by być razem, grupować się, spędzać czas. Dziś każdy robi to indywidualnie lub w bardzo małych grupkach.

Na filmie możemy zobaczyć wędrówkę przez Białystok, Zwierki, Zabłudów, Ryboły, Proniewicze, Augustowo, Podbiele, Nurzec, Milejczyce, Żerczyce. Pątnicy przeszli ponad 150 km. A my jako widzowie mamy doskonałą okazję by popatrzeć na Podlasie sprzed lat. Czy wiele się zmieniło? Mamy wrażenie, że prawie wszystko. Najważniejsze jest jednak przesłanie. Warto spotykać się z ludźmi, warto wspólnie coś robić, warto być w grupie oraz wspólnie spędzać niesamowicie czas. Pielgrzymka to jedna z opcji.

fot. Bialystok.pl

Toaleta na Plantach nie spełnia norm i nie działa. Co teraz?

Słynny już na cały kraj szalet publiczny w Białymstoku… nie działa. Okazało się, że nie spełnia on norm i nie może być otwarty dla korzystających. Dlatego przechodzący z potrzebą zobaczą budynek otoczony metalową siatką. Jak podaje Radio Białystok – wykonawca dostał miesiąc na naprawienie wad.

Urzędnicy w rozmowie z rozgłośnią wyjaśnili także, że za wadliwą toaletę nie zapłacili. Przypomnijmy, że cała inwestycja kosztować będzie ponad 400 tys. zł. Niektórych tak wysoka cena oburzyła. Bowiem miasto zleciło zbudowanie obiektu 2×3 metry w cenie mieszkania. Chociaż sam Tadeusz Truskolaski i jego świta niechętnie tłumaczyli skąd taka cena, to na naszych łamach pisaliśmy, że wcale nie jest wygórowana. Tutaj macie wytłumaczenie dlaczego musi tyle to kosztować:

http://serwer180971.lh.pl/awantura-o-kibel-bialystok-ciagle-sie-z-czyms-kojarzy/

Mimo, że wykonawca dostał miesiąc na poprawienie wadliwej toalety, to nie jest znana data, kiedy białostoczanie będą mogli z niej korzystać. Warto też się zastanowić nad jej wyglądem zewnętrznym. Szary, betonowy klocek na pięknych Plantach nieco się gryzie.

Jak tworzyć skuteczna reklamę? Wybierz Google i nie płać kroci za efektywny marketing

O efektywności kampanii marketingowej dla Twojego przedsiębiorstwa powinny świadczyć nie tylko wyniki wygenerowane przez taką promocję, ale również koszt poniesiony na reklamę. W tym artykule podpowiemy Ci, jak z tego pierwszego czynnika wycisnąć maksimum, jednocześnie dbając o prawidłową optymalizację budżetu. Dzięki wyszukiwarce Google nie musisz płacić kroci za marketing, aby móc liczyć na liczne grono nowych partnerów biznesowych. Sprawdź!

Vademecum wiedzy na temat kosztów marketingu w Google. Zagrajmy w otwarte karty

Podczas prowadzenia własnego przedsiębiorstwa, każda wydana złotówka ma ogromne znaczenie. Zwłaszcza na marketing, gdzie aby oczekiwać zwrotu zainwestowanych pieniędzy, należy wybrać odpowiednio skuteczną strategię marketingową. Za liderów promocji w dzisiejszych czasach uznaje się usługi dostarczane przez Google – pozycjonowanie stron internetowych oraz płatne linki, czyli kampanie Google Ads. Obie formy reklamy, mimo iż realizowane w tym samym miejscu, różnią się od siebie sposobem rozliczenia reklamodawcy z agencją marketingową bądź też bezpośrednio z Google. Sekcja sponsorowana charakteryzuje się płatnością wyłącznie za realne kliknięcie w komunikat promocyjny. To metoda PPC, uwielbiana przez wielu właścicieli firm. Oprócz tego, realizując kampanie Google Ads, należy liczyć się z kosztem prowizyjnym dla specjalistów. Rzadko kiedy zdarza się, żeby tego typu reklamy prowadzone były samodzielnie. Podobnie wygląda SEO. W tym przypadku jednak mowa o stałej opłacie abonamentowej, całkowicie niezależnej do ilości wejść na portal. Często w ramach zamówionej sumy znajduje się już część pieniędzy odliczona za obsługę, optymalizację bądź pozyskiwanie wysokiej jakości odnośników do witryny.

Decydując się na pozycjonowanie stron internetowych, często już na początku okresu rozliczeń wiesz, ile dokładnie zainwestujesz w swoje działania SEO. Wiele profesjonalnych agencji lubi grać z Klientami w otwarte karty. Transparentność współpracy powoduje brak ukrytych kosztów. Przy pozycjonowaniu mowa bowiem o konieczności zapewnienia budżetu na bieżące działania. Dobry pakiet SEO powinien zawierać już opłaty za publikację artykułów, działania link buildingu czy chociażby pracę copywritera, marketera bądź webmasterów.”

Źródło: https://afterweb.pl/google-ads-adwords/

Co wpływa na wysokość opłat za pozycjonowanie i Google Ads? Poznaj odpowiedź ekspertów

W obu przypadkach odpowiedź na to pytanie może być uniwersalna i brzmieć: poziom konkurencji. To, ile dokładnie zapłacisz za profesjonalne pozycjonowanie stron internetowych lub płatne linki Google Ads, silnie uzależnione jest od najgroźniejszych rywali w branży. Mocno obsadzone gałęzie rynkowe charakteryzują się koniecznością wydania zauważalnie większych pieniędzy od nisz. Co jednak warte uwagi, doświadczeni specjaliści z agencji reklamowej AFTERWEB podkreślają, że marketing w Google pod względem atrakcyjności kosztów i efektywności znacząco góruje nad alternatywami w postaci social media marketingu, promocji radiowo-telewizyjnej czy chociażby billboardów w centrum dużego miasta. Dla działań SEO i Google Ads nie bez znaczenia pozostaje także rodzaj obranej strategii marketingowej. Cały ekosystem od amerykańskiego giganta opiera się o słowa kluczowe. Im są one popularniejsze, tym większa konkurencja, a co za tym idzie większy koszt promocji. Istnieją jednak sprawdzone i dozwolone sztuczki na przechytrzenie ogólnopolskich rywali. Eksperci zalecają zwiększenie lokalnej rozpoznawalności marki, optymalizację fraz do wyłącznie tych sprzedażowych czy umiejętne poszukiwanie wartościowych kliknięć.

Materiał Partnera

Featured Video Play Icon

Ten film koniecznie musicie zobaczyć. “Kisić przed świętami, bo po trupem będzie śmierdzieć”.

“Kapustę trzeba kisić przed świętami, bo po świętach trupem będzie śmierdzieć”. Taki argument na rzecz kiszonek trudno odrzucić. My dodajmy od siebie jeszcze lepszy. Przetrwanie zimy bez chorób jest możliwe tylko z kiszonkami. W słynnym filmie “U Pana Boga za piecem” możemy zobaczyć taką oto scenę, gdzie to komendant nogami ugniata w beczce kapustę. Czy tak właśnie wygląda jej kiszenie? Ten film, będący pewną inscenizacją, na to pytanie odpowie.

Najpierw do ukiszenia kapusty potrzebne jest doborowe towarzystwo. Potrzebna będzie także beczka. Koniecznie namoczona. Na jej dnie trzeba umieścić wianuszek żeby wszystko było smaczniejsze i chrupiące. Cały proces może być także okazją do flirtów towarzyskich, a także do tego by popić, potańczyć i pośpiewać. Dziwić się tylko, że dzisiejsza młodzież woli spędzać czas z nosem w telefonie. Mogliby tak jak ich przodkowie – kisić kapustę.

Wróćmy jeszcze do samego filmu. Warto na nim zwrócić uwagę nie tylko na pokazywane zwyczaje, ale także na język jakimi posługują się odgrywające swoje role osoby. Jest tam wiele regionalizmów, których nie tylko nie usłyszymy w innych regionach kraju, ale też które już zanikły i na Podlasiu, bo młodzież tak nie mówi. Jeżeli przejechalibyśmy się po podlaskich wioskach i rozmawialibyśmy ze starszymi ludźmi, to byłaby szansa jeszcze to usłyszeć.

Featured Video Play Icon

Czy znacie hałubcy z bulbaj? To przepyszne danie spod Hajnówki.

Dubicze Osoczne to mała wieś nieopodal Hajnówki. To jedno z miejsc na podlaskiej mapie kulinarnej, gdzie na stole można napotkać takie danie, którego w innych regionach kraju raczej się nie uświadczy. W przypadku podhajnowskiej wioski chodzi o danie zwane hałubcy z bulbaj. Po naszemu gołąbki z ziemniakami. Jak powstają?

W pierwszym kroku należy ugotować kapustę. W kolejnym kroku obrane ziemniaki musimy przerobić na masę taką jak na sałatkę jarzynową. Możemy to zrobić maszynką do mięsa, klasycznie tarką, a co nowocześniejsi – robotem kuchennym. W naszym regionie mówimy na to “ustrojstwo”. Podobnie z cebulą – tą mieszamy razem z ziemniakami, uprzednio krojąc w takiej samej formie. W następnym kroku smażymy skwarki. Czyli boczek z cebluką. Do ziemniaków i cebuli wbijamy dwa jajka i mieszamy, dosypując skwarek. Kiedy wszystko gotowe, to zawijamy farsz w gołąbki. Gdy wszystko mamy już w kapuście, umieszczamy potrawę w naczyniu żaroodpornym, polewamy wodą i wstawiamy do piekarnika na 200 stopni. Wyciągniemy, gdy będą przypieczone.

Wróćmy jeszcze do Dubicz Osocznych. We wsi znajdują się wiele starych, drewnianych krzyży. Upamiętniają one epidemię cholery, która miała miejsce w 1831 roku (dodajmy, że w całym regionie nie tylko w wtedy). Ponadto krzyże mają też upamiętniać poległych podczas wojny. Zwiedzając Puszczę Białowieską, a także Hajnówkę, warto także przejechać się po okolicznych wsiach. Tam również napotkamy wiele ciekawych miejsc, ludzi i historii.

To bardzo wyjątkowa część Podlasia. Jest tu także ta piękna cerkiew.

Pasynki to mała wieś nieopodal Bielska Podlaskiego. Mieści się w jednym z niewielu najpiękniejszych terenów Podlasia. Szczególnie dostrzegą to osoby poszukujące w naszym regionie “dzikości”.

Największą zaletą wspomnianych terenów są rozlewiska Narwi, które kształtują przyrodę w całej okolicy. Ponadto to tutaj można poczuć wielokulturowość w sposób maksymalny, tutaj też usłyszymy “svoją” mowę u ludzi własną, unikalną gwarę będącą miksem kilku języków. To jeszcze nie wszystko, wschodnie okolice Bielska Podlaskiego to także miejsce, gdzie natrafimy na dwujęzyczne drogowskazy. To ukłon w stronę mieszkających tam białoruskich mniejszości narodowych.

Pasynki mogą poszczycić się przepiękną, niebieską, drewnianą, prawosławną świątynią. To Cerkiew Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Właśnie została świeżo wyremontowana. Prace trwały pod okiem Podlaskiej Wojewódzkiej Konserwator Zabytków – Małgorzaty Dajnowicz. Świątynia jest zabytkiem od 1993 roku, zaś powstała w 1891 roku. Stworzono ją na planie krzyża greckiego, na kamiennej podmurówce, konstrukcji zrębowo-słupowej. Nad kruchtą znajduje się wieża zwieńczona kopułą, z kolei nawę główną pokryto dachem dwuspadowym.

Przed wejściem głównym oraz wejściami bocznymi wykonano dwuspadowe zadaszenie, wsparte bogato profilowanymi słupami. Szczyty budynku ozdobiono dekoracją ciesielską, dzięki czemu nawiązuje stylistycznie do motywów białoruskich. Cerkiew ta należy do najbardziej reprezentatywnych, drewnianych świątyń na Podlasiu! – Cerkiew pw. Św. Jana Chrzciciela w Pasynkach przejawia przede wszystkim wartości artystyczne. Szczególną uwagę przyciąga bogata elewacja na wieży. – tłumaczy prof. Małgorzata Dajnowicz.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków
Featured Video Play Icon

Chatka z LEGO czyli o tym jak kochamy radosne informacje. Nie ma znaczenia czy są prawdziwe.

Pandemia, wojna, zbrodnie, inflacja, bombardowania, drastyczne podwyżki rachunków, bankructwa restauracji. Każdego dnia jesteście karmieni tego typu sprawami na różnych portalach informacyjnych. Normalne jest więc, że gdy czytacie artykuł o podlaskiej chatce z klocków LEGO, że wystarczy dać “lajka” czy “zagłosować w internecie” aby produkt miał szansę trafić na półki sklepowe, to bardzo szybko klikacie, bo nic to Was przecież nie kosztuje. Problem w tym, że nikt Wam w tych wszystkich artykułach nie napisał, że nie można stwierdzić, iż pomiędzy oddaniem lajków czy też głosów a trafieniem na półki sklepowe jest długa droga. Prawda jest taka, że tej drogi zupełnie nie ma.

Poddajmy teraz krytycznej analizie cały proces. Czy wydaje się Wam, że w takiej firmie LEGO pracują ludzie, którzy nie kierują się interesem ekonomicznym? Że wystarczy kliknąć, by firma wprowadziła produkt na rynek? Niestety życie nie jest taką bajką. Produkt trafi do sprzedaży nie dlatego, że grupa osób skrzyknęła się w internecie by coś kliknąć, ale tylko wtedy, jeżeli spełni wiele warunków.

Najważniejsze jest to, że LEGO ma swoje pomysły i swoje zestawy. Dlatego taki projekt nie może być wobec nich konkurencyjny. Przykładowo – gdyby ktoś z Was stworzył zamek, to nie miałby żadnych szans na realizację, bo LEGO ma swoje zamki. Co z chatą? To jedyny plus tego projektu, jest taki, że jest on unikalny. Gdyby miał w ogóle trafić na produkcję, to i tak firmowi projektanci zrobiliby go zupełnie po swojemu i mógłby w ogóle nie przypominać pierwowzoru. Niestety szansa, że zobaczymy go na półkach jest praktycznie zerowa. A to dlatego, że wkrótce będzie miała premiera innego zestawu, gdzie będzie chatka.

Oczywiście nie chcemy odbierać nadziei, ale też piszemy o tym w konkretnym celu. Żeby przypomnieć Wam, że życie w internecie i tutejsza aktywność nie mają zbyt dużego wpływu na rzeczywistość. Dlatego wszelkie zbieranie lajków pod jakimiś pomysłami, zbieranie internetowych podpisów pod petycjami, pisanie komentarzy, żeby zdobyć IPhone, który rzekomo nie może być sprzedany, bo nie ma folii niestety nie działa. Nikt się tym nie przejmuje, nikt Wam nic nie da i nikt sobie z tym nic nie robi.

Przykładem mogą być trwające Mistrzostwa Świata w Katarze. Mówi się, że organizacja pochłonęła tysiące ofiar, że użyto łapówek by móc w ogóle być organizatorem, że pora roku nieodpowiednia i wiele innych. I co? I nic. Wszyscy oglądają, wszyscy się emocjonują.

Dlatego, jeżeli czytacie w internecie, a szczególnie w mediach jakieś informacje, o czymś co ładnie wygląda, że ma to może kiedyś szansę na realizację, to podchodźcie do tego z dużą ostrożnością.

Featured Video Play Icon

Czy bariera na granicy w ogóle działa? Minister już się chwali, a to dopiero się okaże.

Jeszcze do niedawna granica polsko-białoruska w Podlaskiem była miejscem, gdzie zagrodzone były tylko drogi. Od wielu lat służby graniczne zatrzymywały w okolicy granicy ludzi wielu narodowości. Byli to nielegalni migranci, który próbowali dostać się do Unii Europejskiej, także do Polski. Wielokrotnie wpadali oni w okolicznych lasach czy też po kontroli busów, gdzie próbowali się chować. Szczerze powiedziawszy nigdy to nie wywoływało jakichś emocji. Pewnego dnia jednak białoruski dyktator “zwęszył” interes. Postanowił rękami swoich ludzi zorganizować płatny dojazd wszelkim migrantom z lotniska w Mińsku (stolicy Białorusi) oraz z dworca kolejowego, na którym wysiadali przybysze z dalekich krajów uprzednio lądując w Moskwie.

Przed kryzysem na granicy, ogrodzone były jedynie drogi

Opłata za przerzut waha się od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów amerykańskich, wnoszona jest w całości lub części jeszcze w kraju początkowym. Ludzie, którzy wybierają się na podróż do Europy często oddają cały majątek. Przed dojazdem do granicy z Polską odbierane są im wszelkie dokumenty, by utrudnić polskim służbom ustalenie tożsamości osób zatrzymanych. Celem ostatecznym najczęściej są Niemcy. Z internetowych relacji, arabskich społeczności, które są w tym kraju dobrze zorganizowane wynika, że wielu osobom wszystko się udało. Liczba migrantów próbująca w jednym czasie przekroczyć granicę zaczęła bardzo mocno rosnąć. Komunikaty Straży Granicznej pojawiały się już nie raz na jakiś czas, ale codziennie.

Zemsta za sankcje

w 2020 roku odbyły się wybory prezydenckie na Białorusi. Niedługo przed samym dniem wyborów wsadzono do więzienia białoruskiego blogera, który był silnym, demokratycznym rywalem dla dyktatora. Wszystko wskazywało na to, że Siarhiej Cichanouski miał wysokie poparcie, bo udało mu się dotrzeć także do tych, którzy niezależnie od okoliczności głosowali na Łukaszenkę. Ostatecznie w wyborach wystartowała żona Siarhieja – Swiatłana. Po wyborach wszystko wskazywało na to, że wybory wygrała, ale dokonano fałszerstw na podstawie których ogłoszono, że kolejny raz rządzić będzie Łukaszenka. Takich wyników wyborów nie tylko nie uznano w wielu krajach, ale także Unia Europejska nałożyła sankcje na Białoruś.

Aleksander Łukaszenka w zemście zapowiedział, że “od teraz” będzie przepuszczać wszystkich nielegalnych migrantów do Unii Europejskiej, a wcześniej miał rzekomo kraje wspólnoty przed tym “chronić”. Do sytuacji kryzysowych zaczęło dochodzić w pod koniec lipca 2021 roku. Wtedy próby przekroczeń zaczęły iść w tysiące! Postanowiono wysłać do pomocy na granicę żołnierzy.

Swiatłana Cichanouska fot. Roman Kubanskiy / Wikipedia

Show na granicy

8 sierpnia 2021 po białoruskiej stronie granicy niedaleko wsi Usnarz Górny pojawiła się grupa ok. 60 osób uchodźców m.in. z Iraku i Afganistanu, z czego część z nich – głównie kobiety po kilku dniach wycofała się na terytorium Białorusi, pozostawiając na miejscu grupę 32 osób, której powrót zaczęli uniemożliwiać funkcjonariusze białoruskiej straży granicznej. Po polskiej stronie natomiast zabraniali dalszej drogi funkcjonariusze polskiej Straży Granicznej. W niektórych mediach kłamliwie przekazano, że osoby te utknęły na “ziemi niczyjej”. W rzeczywistości osoby te znajdowały się na terytorium Białorusi. Przeciągająca się patowa sytuacja stała się przedmiotem ożywionej debaty politycznej. Najgorsze co mogło się wydarzyć to obecność polskich polityków na granicy, którzy dla tej 30-osobowej grupy przywieźli śpiwory i jedzenie. Zaraz za nimi zaczęli się zjeżdżać inni politycy. Na nieszczęściu ludzi, którzy utknęli na białoruskiej granicy – zaczęli robić show.

Prawdopodobnie te głupie występy zadecydowały o wprowadzeniu 2 września stanu wyjątkowego na granicy. W praktyce oznaczało to, że nikt oprócz służb nie mógł zbliżać się do granicy. Dodatkowo osoby, które nie mieszkały w przygranicznych gminach – nie mogły do nich wjeżdżać. Całkowicie zatrzymało to nielegalną migrację, bo nawet jeżeli ktoś się przedostał to nie był w stanie wyjechać dalej. Przy granicy zaczęło dochodzić do wielu zgonów migrantów, dla których polskie warunki atmosferyczne były zbyt surowe, by koczować przez wiele dni w lesie. Wiadomo było, że stan wyjątkowy nie załatwi sprawy, bo niedługo się skończy, a problemy powrócą. Wtedy zadecydowano o budowie fizycznej zapory.

Sytuacja się uspokoiła

Najpierw ustawiono zaporę tymczasową, której pilnowali żołnierze, policja i straż graniczna. Zaczęło dochodzić do starć na granicy pomiędzy migrantami a polskimi funkcjonariuszami. Najgłośniejsze było wydarzenie w Kuźnicy, gdzie znajduje się przejście graniczne. 16 listopada zebrani wcześniej masowo migranci, zwiezieni z całej Białorusi i ze wszystkich granic doprowadzili do starć. Polska policja użyła armatek wodnych. Służby białoruskie, żeby nie doprowadzić do masowego wychłodzenia osób, które przebywały na ich terenie – umieściły wszystkich w tymczasowym magazynie, gdzie mogły się ogrzać. Następnie sytuacja się uspokoiła, bo koczowania w lesie zimą migranci nie przeżyliby.

Obecnie wzdłuż całej granicy stoi 5-metrowy płot. Na całej długości bariery zakładane są urządzenia elektroniczne. Dopóki ich nie będzie na całej długości granicy, nie dowiemy się czy inwestycja za miliardy złotych w czymś pomogła. Z relacji funkcjonariuszy i żołnierzy, którzy pracują na granicy wiemy, że sytuacja bardzo się uspokoiła względem roku 2021. Próby nielegalnych przekroczeń jednak nie ustały.

Przez rzekę i bagna

W najnowszym komunikacie Straż Graniczna informuje, że elektroniczny system działa już na odcinku 37 km. To zaledwie 17 proc. całej granicy, a tymczasem minister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik zdążył się już pochwalić, że na tym odcinku nie dochodzi do żadnych prób przekroczenia. Skoro są łatwiejsze miejsca, to jest to całkiem logiczne. Obecnie najpopularniejszym sposobem jest forsowanie granicy przez rzekę Swisłocz, gdzie nie ma płotu. Drugie takie miejsce to białowieskie bagna. Tam jednak jest bardzo niebezpiecznie. Czy bariera naprawdę spełnia swoją rolę dowiemy się dopiero, gdy 100 proc. granicy będzie zabezpieczone płotem z elektroniką. Wtedy nie będzie miejsc łatwiejszych i trudniejszych, ale wspomniana rzeka czy bagna będą łatwe do upilnowania.

Docelowo bariera elektroniczna ma zabezpieczyć około 206 kilometrów. Na cały system składać się będzie ok. 3 tysięcy kamer dzienno-nocnych i termowizyjnych, 400 km kabli detekcyjnych oraz 11 kontenerów teletechnicznych.

Featured Video Play Icon

Przelotem nad Łomżą. Tak wygląda miasto i jego najważniejsze miejsca z góry.

Łomża, to miasto położone w województwie podlaskim, nad rzeką Narew. Historycznie należy jednak do Mazowsza. Stąd niekończące się antagonizmy i złośliwości pomiędzy łomżyniakami i białostoczanami. To właśnie ci pierwsi często o tych drugich mówią “śledziki” i upowszechniają te żartobliwe określenie. Mieszkańcy stolicy podlaskiego nie pozostają dłużni i żartują, że w Łomży jedyne co warto kupić, to bilet do Białegostoku. To wszystko nie wychodzi poza sferę żartów, bo w rzeczywistości zarówno Białystok jak i Łomża są pięknymi miastami, które warto odwiedzić. Dziś będzie o walorach tego drugiego.

Na powyższym filmie możemy między innymi zobaczyć takie obiekty jak Góra Królowej Bony, Pałac Biskupi, Wieża ciśnień, Ławeczka Hanki Bielickiej, Kamienne Schodki, Port Łomża, Łomżyńskie Bulwary, a także Twierdza Łomża. To jednak nie wszystko co oferuje mazowieckie miasteczko. Warto też przejechać się do Starej Łomży oraz Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego Doliny Narwi. Generalnie życie toczy się wokół tej rzeki.

Warto jeszcze dodać, że historia Łomży jest fascynująca. Pierwsze wzmianki o grodzisku na tych terenach pochodzą z IX wieku! W późniejszych latach istnienie miasta było zagrożone przez ciągłe najazdy Litwinów. To jednak się zmieniło w momencie, gdy zawarto unię z tym krajem. Największy rozkwit Łomża zawdzięcza książętom Mazowieckim. W XVI wieku znajdował się tu dwór królewski, ludwisarnię (wykonywano tam odlewy dzwonów), arsenał, łaźnię, spichlerze zbożowe, magazyny soli i inne budowle.

Niestety kolejne stulecie nie było tak łaskawe. Wojny, pożary, powodzie i zarazy, które w XVII wieku nawiedzały szczególnie często ziemię łomżyńską, za każdym razem dziesiątkowały mieszkańców i ich zwierzęta. Po każdej z tych nawałnic coraz trudniej było podnieść się nie tylko poszczególnym rodzinom, ale także całemu miastu. Pod koniec wieku liczba ludności miasta wynosiła zaledwie 300 osób. Późniejsze zabory wcale nie dawały nadziei na lepsze zmiany. Podczas II wojny światowej Łomża zostaje zniszczona w ok. 70%. W wyniku deportacji i mordów liczba ludności maleje o około 60%. Zakończenie niemieckiej okupacji Łomży następuje 13 września 1944 roku, gdy do miasta ponownie wkracza Armia Czerwona.

Myśliwy zabił dwa łosie. Tłumaczył, że pomylił je z dzikami.

72-letni myśliwy zastrzelił dwa łosie. Mamę z młodym. Tłumaczył się, że pomylił je z dzikami. Teraz grozi mu do 5 lat więzienia. Miało to miejsce w gminie Rutki w powiecie zambrowskim.

Historii o tym że myśliwy pomylił człowieka / psa / zwierzę pod ochroną z dzikiem jest w Polsce mnóstwo. O ile my jesteś za całkowitą delegalizacją tego zawodu, o tyle silne lobby myśliwych ma się w naszym kraju dobrze. Tym razem Polski Związek Łowiecki błyskawicznie usunął ze swoich szeregów mężczyznę, który zabił łosie. Oprócz grożącego myśliwemu więzienia (do którego pewnie i tak nie trafi) będzie musiał zapłacić prawie 30 000 zł kary. Oczywiście mężczyzna straci także broń.

Warto dodać, że łosie nie są objęte ochroną, ale od 2001 roku obowiązuje całkowity zakaz polowań na te zwierzęta. W ubiegłych latach były zakusy by to zmienić, na szczęście kontrowersyjny, nieżyjący już minister do tego nie doprowadził. Warto dodać, że łosie żyją na biebrzańskich bagnach. Najwięcej kłopotów sprawiają kierowcom. Było sporo wypadków, które powodowane są przez te zwierzęta. Przez Biebrzański Park Narodowy przebiega ruchliwa droga krajowa 65 łącząca Białystok z Ełkiem. Po drodze są jeszcze Mońki i Grajewo. Na szczęście oprócz dodatkowego, specjalnego oznakowania, odlesiono pobocza dróg przez co zwiększono widoczność. Jest tam także ograniczenie prędkości. Odstrzał wydaje się zbędny.

Wracając do ministra, to 5 lat temu chciał doprowadzić do zniesienia moratorium z 2001 roku. Dokumenty w tej sprawie były już przygotowane. Ostatecznie do zniesienia nie doszło. A warto wiedzieć, że w 2001 zakazano odstrzału, bo łosiom groziła całkowita zagłada.

Duże miasto może więcej? Nic bardziej mylnego. Wasilków to udowadnia.

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że duże miasta są atrakcyjniejsze niż te małe, bo są bogatsze i oferują lepsze usługi. Tymczasem, gdy patrzymy na Białystok to tak nie jest. Sąsiedni Wasilków to jedna z niewielu polskich gmin w Polsce, w której bardzo mocno przybywa mieszkańców. Obecnie mieszka tu ok. 18 tys. osób. W 1995 roku było ich zaledwie 11 tys.

Dlaczego akurat tutaj? Można wskazać dwa główne powody. Pierwszy z nich to sąsiedztwo przepięknych, atrakcyjnych, zielonych terenów Puszczy Knyszyńskiej i jej otuliny. Niektórzy nie muszą nawet nigdzie jechać, wystarczy, że wyjdą z domu. Drugim powodem jest konsekwencja polityki sąsiada – czyli Białegostoku. Władze tegoż miasta od lat nie są zainteresowane tym, by miasto się rozrastało poprzez połączenia z gminami sąsiednimi. Miasto przez to jest cały czas kompaktowe i coraz bardziej zagęszczone blokowiskami.

Białystok traci, Wasilków zyskuje

Jakość życia się stale pogarsza. Mamy tam problemy ze smogiem, coraz większymi korkami i gigantycznym problemem z miejscami parkingowymi. Dawniej sporo było też w mieście studentów. To jednak czasy zamierzchłe. Efekt takiej polityki jest tylko taki, że przyrost nowych mieszkańców w Białymstoku jest bliski zera.

Korzysta na tym między innymi atrakcyjnie położony Wasilków i przylegające do niego wsie. Teoretycznie jeszcze lepsze walory przyrodnicze ma uzdrowiskowy Supraśl, ale dojazd do Białegostoku z tego pierwszego jest błyskawiczny, z tego drugiego już nie. Ponadto w Supraślu panuje specyficzna sytuacja właścicielska, przez którą prawie niemożliwe jest zbudowanie blokowiska. Dominują tu tylko domy. Tymczasem w Wasilkowie bloków nie brakuje. Szczególnie rozrosły się tu osiedla Lisia Góra i Dolina Cisów. Obecnie nowe budowle to szeregówki, które w Polsce w ostatnim czasie stały się dosyć modne.

Zadowolony burmistrz z bólem głowy

Nagły i szybki przyrost mieszkańców to nie tylko powód do zadowolenia dla burmistrza, ale także ból głowy. Razem z mieszkańcami lawinowo rośnie zapotrzebowanie na usługi miejskie – komunikację, edukację, gospodarkę komunalną. Wielu z nowych mieszkańców to młodzi rodzice, przez co potrzeba mnóstwo nowych miejsc w żłobkach i przedszkolach. Mimo, że tych w publicznych placówkach jest sporo, to jest to o wiele za mało niż potrzeba. Dlatego zapotrzebowanie miasta odciążają placówki niepubliczne. Jest to wielka korzyść dla rodziców, bo opłata za pobyt dziecka jest dużo niższa niż w takim Białymstoku.

Jest jeszcze jedna korzyść dla rodziców dzieci, chodzących do niepublicznych żłobków i przedszkoli w Wasilkowie. Burmistrz, mimo że teoretycznie powinny interesować go tylko instytucje publiczne, to chcąc czy nie, musi dbać także o te niepubliczne. Na szczęście obecny włodarz chce. Dlatego gdy jego instytucje lub on sam – coś na rzecz dzieci organizują, to w swych planach uwzględniają także placówki prywatne.

Inni chcą brać przykład

Taka współpraca z placówkami niepublicznymi zainspirowała dyrektorów żłobków i przedszkoli z innych polskich miast. Dlatego przyjechali wczoraj, 23 listopada do Wasilkowa na wspólną debatę pod hasłem “Myśl globalnie, działaj lokalnie”. odbyło się to w ramach wizyty studyjnej placówek oświatowych niepublicznych zrzeszonych w Ogólnopolskim Zrzeszeniu Placówek Niepublicznych. W miejskiej bibliotece wymienili się doświadczeniami ze swoimi branżowymi koleżankami i kolegami z Wasilkowa. Na debacie był też wspomniany burmistrz, a także szefowie kilku miejskich instytucji i organizacji pozarządowych.

Główną konkluzją było to, że podział na publiczne i niepubliczne placówki nie jest aż tak ważny. Mówiono o tym, że nie warto ze sobą rywalizować, lepiej się po prostu wzajemnie wspierać i pomagać. Najważniejsze jest, by przyjęcie pomocy nie polegało na wykorzystaniu drugiej osoby. Do współpracy ważny jest także otwarty umysł bez jakichkolwiek uprzedzeń.

Trudno z tymi wnioskami się nie zgodzić. Nadmierna rywalizacja powoduje ogromne straty, bo rozpoczyna grę w “najsłabsze ogniwo”. Tymczasem najlepszy jest stabilny i zrównoważony rozwój. Gdyby żłobki i przedszkola ostro rywalizowały ze sobą, to straciliby na tym najpierw rodzice. Ponadto pamiętać należy, że nie zawsze zapotrzebowanie będzie takie samo, dzieci nie rodzi się więcej tylko mniej. Dlatego trzeba myśleć także o przyszłości. A takiej nie widać dla nikogo, kto woli walkę zamiast współpracy.

Na rozmowach się nie skończy. Szefowie niepublicznych żłobków i przedszkoli będą jeszcze dziś w Wasilkowie obserwować lekcje, zwiedzać szkoły, przedszkola i żłobki, podglądać nowinki techniczne. Między innymi to jak wykorzystać roboty do edukacji dzieci.

Featured Video Play Icon

Taki był Bielsk Podlaski 50 lat temu! Zobacz wyjątkowy film.

W archiwach telewizyjnych znajduje się zapewne mnóstwo perełek, tylko problem polega na tym, że dostęp do tego mają nieliczni. Czasem zdarza się, że poszczególne programy czy dokumenty trafiają do internetu. Tak też jest z programem podróżniczym “Tramp”. 50 lat temu można było zobaczyć dokument pokazujący życie codzienne w Bielsku Podlaskim. Jakie było? Zobaczcie sami na powyższym filmie.

W pierwszych ujęciach widzimy targowisko. Ludzie niosą zwierzęta gospodarskie, jadą furami, jest też mężczyzna, który pobiera opłaty. W czwartki jest dzień targowy, ludzie z okolicznych wsi zjeżdżają się. Każdy z tym co ma. Można kupić zwierzęta gospodarskie czy uprawy. Ludzie targują się do upadłego. W kolejnych ujęciach widzimy ulice Bielska Podlaskiego, stare drewniane domy z charakterystycznymi ornamentami. Nie brak też wędrujących ludzi.

Kolejne ujęcia to pokazanie, że w mieście jest edukacja i kultura. Narratorką opowiadającą o tym wszystkim jest jedna z bielskim nauczycielek, która zamieszkała w bloku i będzie uczyć wiejskie dzieci śpiewu i tańca. Niestety 50 lat temu w telewizji nie używało się ani czołówek ani tyłówek w filmach, więc trudno powiedzieć kim była. Miejmy nadzieję, że wbrew swoim zapowiedziom – w Bielsku pozostała.

Featured Video Play Icon

Warto się tu zatrzymać. Obejrzyj historyczny spacer po Siemiatyczach.

Siemiatycze to miasto, które powstało w połowie XVI wieku i jest nierozerwalnie związane z polskimi magnatami. Z perspektywy XXI wieku to małe miasteczko na uboczu, daleko od stolicy województwa podlaskiego. Tymczasem na tle Podlasia Siemiatycze znajdują się w centrum. I właśnie w taki sposób trzeba patrzeć na nie. To ważny ośrodek, który powinniśmy zestawiać nie z Białymstokiem, Łomżą i Suwałkami, ale z Siedlcami, Łukowem, Międzyrzecem Podlaskim, Białą Podlaską, Radzyniem Podlaskim, Ciechanowcem, Bielskiem Podlaskim i Hajnówką. Te wszystkie miasteczka znajdują się w mniejszej lub większej okolicy rzeki Bug i mają zupełnie inną historię niż największe miasta województwa podlaskiego.

W XVIII wieku Siemiatycze były jednym z najlepiej rozwiniętych gospodarczo miast w regionie. Taki Białystok swój boom miał dopiero w XIX wieku. A jak było dokładnie z historią Siemiatycz? Seniorki z Klubu Seniora w Siemiatyczach zaprezentowały swoje miasto podczas historycznego spaceru. Możemy się dowiedzieć, dlaczego dziś warto tutaj przyjechać. Każdy kto jechał do Lublina najbardziej chyba zwrócił uwagę na park w środku ronda. To miejsce, w którym dawniej stał ratusz. Z powyższego filmu można dowiedzieć się też mnóstwo innych ciekawostek, ale także historii konkretnych miejsc i ludzi. To prawdziwa kopalnia wiedzy.

Featured Video Play Icon

Wielka wycieczka po Podlaskiem. Zobaczyli prawie wszystko.

Takiego filmu jeszcze nie było. YouTuber 58 OsA przemierzył z kamerą Podlaskie chyba tak dogłębnie, jak nie zrobił to jeszcze nikt. Dzięki temu każdy, kto nie był w naszym regionie może dowiedzieć się o wszystkich najważniejszych punktach naszego regionu. Osoby, które tu mieszkają także znajdą coś dla siebie, bowiem nie wszystkie atrakcje Podlaskiego są tak samo znane.

Film rozpoczyna się od Narwiańskiego Parku Narodowego i Tykocina. Widzimy, że nie przeszkadza w zwiedzaniu brzydka pogoda. Kolejny przypadek to Biebrzański Park Narodowy. Pierwszy zgrzyt jakiego doznał zwiedzający był właśnie tam. Konkretnie to w Osowcu, gdzie twierdzę można zwiedzać od poniedziałku do piątku od 9 do 13. Jak widać obiekt działa tylko dla uczniów i urlopowiczów. Weekendowe zwiedzanie tu nie wchodzi w grę.

Kolejny przystanek to Wigry i tamtejszy klasztor. W kolejnych kadrach filmu możemy zobaczyć jak pięknym terenem jest Suwalszczyzna. Z drona podziwiać możemy wszelkie pagórki. Szkoda tylko tej pogody. O ile do spacerów się nadaje, to do podziwiania już trochę gorzej. Autor dotarł nad sławną Górę Cisową, która jest położona 256 m n.p.m. W filmie nie mogło zabraknąć Białegostoku i jego atrakcji. Zwiedzić Podlaskie i nie zobaczyć jego stolicy? Byłoby to bez sensu. A jak i Białystok to także pobliski Supraśl. Kolejne przystanki to tatarskie Bohoniki, Krynki czy Kruszyniany. Nie zabrakło też ruin w Jałówce.

Następnie 58 OsA wybrał się do Krainy Otwartych Okiennic, która w ostatnim czasie jest prawdziwym hitem turystycznym. Nie mogło też zabraknąć Dębu Dunin, Grabarki czy Kaszteliku. Zauważalne jest ominięcie Puszczy Białowieskiej. Mimo wszystko pokazane zostało i tak bardzo wiele. I to trzeba docenić, bo objechanie naszego regionu i przemierzenie wielu kilometrów piechotą jest sporym wysiłkiem.

fot. Ręce precz od Dojlid / ul. Niedźwiedzia w Białymstoku.

Z kim trzyma Truskolaski? Z deweloperami czy mieszkańcami Dojlid?

Zaczęło się od internetowej zbiórki podpisów, a skończyło na wielkiej mobilizacji mieszkańców. Teraz urzędnicy nie mogą ich zignorować. Wszyscy patrzymy na to, co zrobi Tadeusz Truskolaski – prezydent Białegostoku. Czy swoją decyzją opowie się po stronie mieszkańców Dojlid czy po stronie deweloperów?

Kto ma rację?

Zacznijmy od racji urzędników. To nie jest tak, że prezydent Tadeusz Truskolaski może wszystko. Mimo, że rządzi już kilkanaście lat, to nie jest dyktatorem. Sam też osobiście nie wyznacza, gdzie jaki blok może powstać, a gdzie nie. Ma od tego urzędników. Ostatecznie jednak to on firmuje swoim nazwiskiem wszystko co się w stolicy Podlaskiego dzieje. Miasto Białystok to zarazem gmina jak i powiat, zatem Tadeusz Truskolaski w myśl prawa jest zarówno wójtem i starostą. Jest wykonawcą lokalnego prawa, które uchwalają radni. Warto jednak zaznaczyć, że to co oni głosują najczęściej powstaje w urzędzie miejskim, którego kierownikiem w myśl prawa jest Tadeusz Truskolaski właśnie.

Zatem to od decyzji Tadeusza Truskolaskiego zależy ostateczna treść uchwały, którą przedłoży do głosowania radnym. Oczywiście tylko w idealnym w świecie. W brutalnej politycznej rzeczywistości – prezydent albo większość w radzie będzie miał albo nie. Przez te wszystkie lata urzędowania włodarza mogliśmy zobaczyć jak współpracował, gdy miał większość z popierającą go Platformą, potem jak nie miał większości, bo tą posiadali członkowie PiS, a także teraz gdy znów większość ma w koalicji różnych, powiązanych ze sobą ugrupowań.

Z naszej perspektywy ostatecznie, w sprawach najważniejszych zawsze się wszyscy dogadywali. Koronnym przykładem jest tu lotnisko w Krywlanach. Radni PiS byli przeciwko, ale tak bardzo, że na koniec zagłosowali za, tak jak prezydent chciał. To jednak taka wisienka na torcie. Najważniejsze było głosowanie nad planami zagospodarowania przestrzennego. Tu zgoda byłą zawsze. Radni z prezydentem najczęściej kłócą się tylko o nazwy ulic.

Udawany dylemat

Polskie prawo jest takie, że jeżeli radni nie uchwalą żadnego planu zagospodarowania przestrzennego na jakimś terenie, to nie ma jasnej instrukcji jakiego typu budynki można tam stawiać. Wtedy każdy deweloper musi zwrócić się do prezydenta o dokument zwany “warunkami zabudowy”. To na podstawie tego dokumentu deweloper może budować bloki dostosowując je do reszty otoczenia.

Natomiast plan zagospodarowania przestrzennego rzekomo ustala “zasady gry” tak jak chcą tego urzędnicy. Mamy tu rzekomo “porządek”, bo budowa jest niejako pod ich kontrolą. Ostatnio w Polskim Radiu Białystok, wiceprezydent Adam Musiuk przekonywał, że z planem, dlatego jest dużo lepiej. Tak naprawdę to udawany dylemat, bo problem nie leży w tym czy jest plan czy go nie ma, ale w tym, że deweloperzy w Białymstoku budują, gdzie chcą. Kupują wszelkie atrakcyjne działki w mieście i wpychają tam blokowiska, brutalnie zmieniając otoczenie.

W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z serią niewyjaśnionych do dziś pożarów starych drewnianych domów, na działkach których powstają potem bloki. Drugim problemem jest budowa niemalże nad samą rzeką. Mieszkańcy Skorup po każdej ulewie mają w garażach baseny. Sami przyznali w Kurierze Porannym, że są zbiornikiem retencyjnym całego osiedla. Podobnie na bagnach zbudowano bloki przy ul. Żubrów.

Ręce precz od Dojlid

Przedstawmy teraz rację mieszkańców Dojlid. Zaczęło się od utworzenia internetowej zbiórki podpisów na profilu „Ręce precz od Dojlid” prowadzonym przez Macieja Rowińskiego-Jabłokowa. Następnie autor skutecznie nagłośnił sprawę w mediach i zaczęto zbierać podpisy niewirtualne. Ostatecznie złożono w urzędzie miasta 1700, co jest bardzo dużą liczbą, biorąc pod uwagę, że zwykle ludzie ograniczają swoją aktywność obywatelską do dania lajka na Facebooku. Tutaj są naprawdę zdesperowani i zrobią wszystko, by zatrzymać zamiary deweloperów.

Mieszkańcy Dojlid uważają, że plan zagospodarowania przestrzennego proponowany przez ekipę Tadeusza Truskolaskiego jest skandaliczny, bo nie tylko pozwala na budowanie w dolinie Rzeki Białej, ale także chce zmienić całkowicie otoczenie osiedla. Pomijając już tych, którzy zdecydują się na kupno mieszkania w blokach na bagnie, to zabetonowanie doliny rzeki, będzie nie tylko szkodliwe przyrodniczo, ale przede wszystkim spowoduje, że ta woda, która się zbiera po deszczu – znajdzie się na posesjach pozostałych mieszkańców okolicy.

Podajmy tu przykład wspomnianej wyżej ul. Żubrów. Niczego nieświadomi mieszkańcy kupili bloki, które deweloper zbudował im na bagnie. Osuwają im się skarpy, a parkingi toną w błocie. To jednak dla urzędników nic nie znaczy. Z niewiadomych powodów w swoich planach prą, żeby w okolicy powstało gęsto zabudowane blokowisko, w których nawet będzie po 8 pięter!

Tymczasem mieszkańcy Dojlid zgłosili swoje uwagi do planu zagospodarowania przestrzennego, w których proponują niską, rozrzedzoną zabudowę, która nie doprowadzi ani do degradacji biologicznej terenu, ani nie spowoduje powodzi. Dzielnica będzie także właściwie, naturalnie wietrzona. Nie będzie też możliwości opalania węglem i ropą w nowych budynkach. Dodatkowo domagają się też całkowitego zakazu budowy czegokolwiek w dolinie rzeki oraz w miejscu, gdzie obecnie znajdują się zbiorniki retencyjne.

Nie tylko bloki

Za problemem z rozbudową osiedla o nowe blokowiska ukryte są kolejne pułapki. Prezydent chciałby nowej drogi, która by zabrała mieszkańcom oazę, spokój i domy. Nie chodzi o zwykłą modernizację. Ma być łącznie 6 pasów jezdni po nowej trasie! Żeby stawiać takiego molocha trzeba mieć jednak ku temu dobre tłumaczenie. Gęsto zaludnione blokowisko byłoby idealnym pretekstem.

Dlatego zmiana charakteru osiedla z obecnego, nieco kameralnego, otoczonego piękną przyrodą, zabytkowym parkiem, w otoczeniu pięknych zabytkowych budynków na wypchane blokowiskami powoduje protesty po stronie mieszkańców, ale też i działkowców. Nowe budynki to potrzeba nowych, szerszych dróg, których nikt tam nie chce.

Na zielono zaznaczona obecna ul. Dojlidy Fabryczne. Na czerwono planowany przebieg drogi łączącej Ciołkowskiego z Plażową.

Problem powraca

Warto podkreślić, że to wszystko jest problemem wtórnym. Już raz urzędnicy próbowali uchwalić plany dla Dojlid korzystne tylko dla deweloperów. W 2014 roku mieszkańcy, którzy zgłosili swoje uwagi zostali przez Truskolaskiego ograni. Postanowił, że nad planami zaczną pracować od nowa, zaś w tym czasie deweloperzy na “warunkach zabudowy” mogli budować w najlepsze między innymi na bagnie przy ul. Żubrów. Później próbowano uchwalić tylko fragment planu bardzo korzystny dla dewelopera. Ostatecznie wojewoda uchylił uchwałę jako rażąco naruszającą prawo.

Teraz z rzekomą troską o Dojlidy prezydent znów będzie chciał uchwalenia planów. Znów robią one dobrze deweloperom, a mieszkańców się ignoruje. Tym razem protest był skuteczniejszy, bo organizatorzy zadziałali dużo sprawniej. Na tyle, że nie da się tego zamieść pod dywan, albo znów zaczynać od początku.

Tadeusz Truskolaski musi się jednoznacznie opowiedzieć. Albo przedstawi radnym plan zagospodarowania przestrzennego zgodny z wolą mieszkańców albo będzie chciał robić dobrze deweloperom. Co wybierze?

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków

To jeden z najstarszych budynków w mieście. Ma teraz odnowioną elewację.

Kamienica przy Placu Kościuszki 26 w Sokółce jest najstarszym zabytkiem w mieście, a jednocześnie został zabytkiem dopiero w 2011 roku. W ostatnim czasie przeszedł remont elewacji. Wszystko pod okiem Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku. Międzyczasie doszło do odsłonięcia oryginalnych dekoracji w elewacji zwanych boniami. Teraz po remoncie w jego wnętrzu mieścić się będzie centrum wspierania organizacji pozarządowych.

Usytuowany w centrum miasta obiekt powstał na przełomie XVIII/XIX w., stanowi przykład murowanego budownictwa mieszkalnego. Wartość artystyczna kamienicy wyraża się m.in. w reprezentacyjnej elewacji południowo-wschodniej. O wartościach artystycznych kamienicy decyduje również proporcjonalna niezmieniona w swej formie bryła, zwieńczona czterospadowym dachem, z wyodrębnionym dwukondygnacyjnym aneksem przy północno-wschodniej ścianie, zwieńczonym dachem trzyspadowym. Kamienica ma charakter unikalny również pod względem wartości historycznych.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków
fot. Dawid Gromadzki / UM Białystok

Białystok mocno stawia na fotowoltaikę. Urzędy, szkoły, instytucje już czerpią energię ze słońca.

Coraz więcej budynków należących do Miasta Białegostoku czerpie energię ze słońca. Panele fotowoltaiczne wytwarzające prąd zmienny zostały dotychczas zamontowane na obiektach, w których mieści się urząd, a także na szkołach oraz siedzibach jednostek organizacyjnych Urzędu Miejskiego. Dzięki tym instalacjom Miasto może nie tylko zmniejszyć wydatki na energię, ale również mieć wkład w ograniczenie produkcji CO2.

Bez wątpienia to bardzo dobry ruch. Nie ma żadnych przesłanek mówiących o tym, że w kolejnych latach rachunki z prąd (ale i ogólnie koszty utrzymania) będą niższe. Dlatego inwestycja w nowoczesne technologie zawsze się opłaca. Podajmy taki przykład. W ostatnim czasie mieliśmy kryzys węglowy. Cena tego surowca została wywindowana na tyle, że wiele przedsiębiorstw wytwarzających coś w piecach, które były na węgiel – zbankrutowało. Rozsądny zapyta – a dlaczego w XXI wieku dalej palili węglem? Firma musi się cały czas rozwijać, żeby istnieć. Czy także urząd? Gigantyczne długi mogą doprowadzić do likwidacji gminy z powodu niewypłacalności. Dlatego inwestycja w panele fotowoltaiczne to bardzo dobry ruch.

W ubiegłym roku system fotowoltaiczny został zamontowany na budynkach Urzędu Miejskiego przy ulicach Słonimskiej 1, J.K. Branickiego 3/5 i Składowej 11. W tym roku, w październiku, panele słoneczne pojawiły się na trzech szkołach: Szkole Podstawowej Nr 12 przy ul. Komisji Edukacji Narodowej 1, Szkole Podstawowej Nr 50 przy ul. Kazimierza Pułaskiego 96 i XIV Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Upalnej 26. Z energii słonecznej w tym samym czasie zaczęła korzystać także pływalnia sportowa BOSiR przy ul. Włokienniczej. Te instalacje wyprodukowały ponad 202 487 kWh, co przyniosło oszczędności na poziomie ponad 371 tys. zł.

To jednak nie koniec, kolejne obiekty miejskie są wyposażane w fotowoltaikę. Nowa instalacja jest już gotowa na Domu Pomocy Społecznej przy ul. Baranowickiej. Do końca roku powstaną jeszcze trzy nowe – na Szkole Podstawowej Nr 51 przy ul. J. K. Kluka 11A, na budynku filii Domu Pomocy Społecznej w Bobrowej oraz na Białostockim Park Naukowo-Technologicznym. Miasto dotychczas wydało na te instalacje blisko 2 mln zł. Panele fotowoltaiczne wytwarzają energię elektryczną również na potrzeby Komunalnego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Białymstoku. Spółka uruchomiła instalację pod koniec 2020 roku. Projekt kosztował 1,4 mln zł, w tym dofinansowanie z funduszu Unii Europejskiej wyniosło prawie 804 tys. zł, pozostała kwota pochodziła ze środków własnych spółki.

W taki sam sposób od lipca produkowany jest prąd na terenie Stacji Uzdatniania Wody na Pietraszach w Białymstoku. Wybudowana przez Wodociągi Białostockie elektrownia fotowoltaiczna kosztowała ponad 4,3 mln zł. Na realizację przedsięwzięcia Wodociągi Białostockie otrzymały 75 procent dofinansowania z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podlaskiego na lata 2014-2020. Energia z tej elektrowni pozwala – zależnie od pory dnia – pokryć od 75 do 100 procent zapotrzebowania na prąd w dwóch stacji uzdatniania wody – na Pietraszach i w Wasilkowie. Panele fotowoltaiczne wytwarzają energię elektryczną również na potrzeby Komunalnego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej w Białymstoku. Spółka uruchomiła instalację o mocy 49,95 kWp w ubiegłym roku. Projekt kosztował ok. 190 tys. zł.

W 2023 r. Miasto Białystok planuje budowę kolejnych 20 instalacji na budynkach miejskich i wymianę nieefektywnych źródeł ciepła. Po uruchomieniu wszystkich planowanych instalacji fotowoltaicznych (łącznie z zainstalowanymi w 2023 r.) ich moc osiągnie ok. 1500 kWp. Rocznie powinny wygenerować łącznie 1 350 000 kWh. Przy aktualnych cenach energii montaż instalacji fotowoltaicznych bez dofinansowania zwraca się w okresie 2-3 lat.

Featured Video Play Icon

Puszcza Knyszyńska zachwyca także jesienią. Tu jest jak w sanatorium!

Gdy wchodzimy do takiej puszczy, stajemy się częścią złożonego organizmu. Oddychamy olejkami eterycznymi, zaczynamy funkcjonować zgodnie z pulsem lasu. W tym niezwykłym świecie zrealizowano najnowszy odcinek “Zasilanych”. Tym razem prowadzący Magda i Petros odwiedzają niezwykły świat Puszczy Knyszyńskiej, rozpościerającej się tuż za granicami Białegostoku. To królewska puszcza – i ze względu na skalę przyrody, i historię: to ulubione tereny króla Zygmunta Augusta, który w Knyszynie miał swój dwór. Ten unikatowy ekosystem jest objęty ochroną w ramach Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej.

Warto zwrócić uwagę, że Puszcza Knyszyńska bardzo mocno różni się od Puszczy Białowieskiej, zatem jeżeli byliście w tej drugiej – z perspektywy mieszkańca innych części Polski bardziej popularnej, to nie uznawajcie, że do Knyszyńskiej już nie warto. Wręcz przeciwnie. To są dwa zupełnie różne ekosystemy. Bohaterka dzisiejszej naszej opowieści jest lasem mocno iglastym. Ponadto położona jest ona na terenie o zróżnicowanej rzeźbie. Nie brak tu wzniesień, pagórków, górek, a nawet gór! Ponadto w Puszczy Knyszyńskiej bardzo bogaty jest system rzeczny, co również wpływa na jej naturę. Mało kto wie, ale w kompleksie znajduje się 550 km dróg rzecznych!

Co jeszcze znajdziemy w puszczy? Opowiada bohaterka, przed którą teren ten nie ma (niemal) żadnych tajemnic: Joanna Kurzawa, dyrektor Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej.

Featured Video Play Icon

Niesamowita historia! W Polsce była bieda, a oni przeprowadzili się w okolice Suwałk ze Szwajcarii.

Cywilizowany człowiek żyje sztucznym otoczeniem, takim wielkim złudzeniem. Myślisz, że masz życie pod kontrolą, bo zarobisz jakieś pieniądze, możesz coś kupić, ale nie wiesz co masz na talerzu i jak to trafia na Twój talerz – tak zaczyna swoją historię Thomas, który wraz z żoną Claudią przeprowadzili się w 1993 roku z bogatej Szwajcarii do biednej wsi w okolicach Suwałk.

Dla nas, Polaków w 1993 roku w biednej Polsce, która zaczęła się wygrzebywać z socjalistycznych eksperymentów gospodarczych PRL-u, czas po transformacji ustrojowej kojarzy się przede wszystkim z powiewem zachodu. Na ulicach zaczęły się pojawiać logotypy marek znanych z filmów USA. Oryginalne jeansy, coca-cola, kolorowe i z prawdziwej czekolady słodycze, hamburgery – to były początki. Tymczasem w Szwajcarii, będącej na innym poziomie USA postrzegano inaczej. Między innymi poprzez kulturę rdzennych Amerykanów. Zainspirowani ich naukami, Tomas i Claudia zaplanowali stworzenie społeczności samowystarczalnej.

Przeprowadzili się z trójką małych dzieci ze Szwajcarii do północno-wschodniej Polski, aby wziąć udział w projekcie “eko-wioski”. Po polsku nie znali ani słowa. W celu realizacji pomysłu wydzierżawili kawałek ziemi w Sajzach, 20 km na północ od Ełku, zbudowali tipi i założyli ogródek warzywny. Po trzech miesiącach ich pobytu w Polsce projekt został odwołany, ale Thomas i Clausa zdecydowali, że chcą zostać w Polsce na stałe. Po pewnym czasie dzięki wsparciu sympatycznych Polaków znaleźli miejsce swojego gospodarstwa w Bachanowie na Suwalszczyźnie, gdzie od ponad 29 lat mieszkają, pracują i tworzą. Poznajcie ich niesamowitą historię na filmie powyżej.

fot. bialystok.pl

Tu Niemcy zamordowali 3000 osób. Miejsce pamięci zostało wyremontowane.

Cmentarz w Lesie Bacieczki, który upamiętnia ofiary terroru z II wojny światowej przeszedł remont. Miejsce pamięci po zamordowaniu 3 tysięcy osób w latach 1941-1944 przez Niemców powstało w 1980 roku. Remont był wykonywany na raty. Tym razem zakończony został trzeci etap prac. W jego ramach wykonano renowację betonowej kompozycji pomnikowej wraz ze stalowym krzyżem, betonowych murków, granitowej płyty z napisami, symbolicznych betonowych kamieni oraz punktu informacyjnego przy drodze dojazdowej do obiektu.

W poprzednich latach wyremontowano ogrodzenia i maszty flagowe. W 2021 roku zostały przeprowadzone prace renowacyjne rzeźby przedstawiającej udręczonego człowieka, znajdującej się na terenie cmentarza. Wykonał je autor całego założenia pomnikowego – białostocki rzeźbiarz Jerzy Grygorczuk, współautor m.in. Reduty Białegostoku na Wysokim Stoczku. W związku ze śmiercią Jerzego Grygorczuka, podczas tegorocznego etapu renowacji cmentarza nie udało się odtworzyć dwóch rzeźb będących autorskimi pracami białostockiego artysty – mieczy w płonącym zniczu oraz tablicy z napisem: „Wołam cię obcy człowieku co kości odkopiesz białe kiedy wystygną już boje szkielet mój będzie miał w ręku sztandar ojczyzny mojej”.

Koszt trzeciego etapu remontu wykonanego wyniósł prawie 48,5 tys. zł.

Featured Video Play Icon

Jest takie miejsce na podlaskiej mapie, gdzie o wschodzie dzieje się magia.

Na mapie, w samym sercu Podlasia leżą znane przez turystów: Mielnik, a także z powodu swojego specyficznego położenia – Niemirów. Warto wspomnieć, że pomiędzy nimi jest jeszcze jedno – mniej znane, a warte odwiedzenia miejsce. Nazywa się Sutno.

Mielnik jest bramą pomiędzy południowym i północnym Podlasiem. Tu rzeka Bug rozdziela województwa podlaskie i mazowieckie, a trochę obok jest także i lubelskie, po których Podlasie jest rozlane. Przeprawa pomiędzy województwami możliwa jest dzięki małemu promowi na rzece. W Mielniku znajduje się także kopalnia kredy, tarasy i wieże widokowe, a także góra zamkowa. W średniowieczu było to bardzo ważne miejsce położone pomiędzy Królestwem Polski i a Wielkim Księstwem Litewskim. Stałe osadnictwo w tym miejscu datowane jest na XI – XII wiek. Gród mielnicki powstał być może w 1038r. podczas wyprawy Wielkiego Księcia Kijowskiego Jarosława przeciw Jaćwingom.

Niemirów

Niemirów aż tak bogatej historii nie ma, ale jest wyjątkowy. To granica granic. Mała wioska jest miejscem, gdzie stykają się Polska i Białoruś, a dodatkowo województwa podlaskie i lubelskie. Tuż obok wspomniane mazowieckie. Wszystkie 3 województwa stykają się nieopodal we wsi Borsuki.

Pomiędzy Mielnikiem a Niemirowem jest jeszcze jedno miejsce, które możecie oglądać na filmie powyżej. To jest Sutno. Tam możemy podziwiać wyspę na Bugu. Szczególnie pięknie jest tam nad ranem o wschodzie. Jesienią dochodzą do tego jeszcze niesamowite mgły, które rozdzierają promienie słońca. Niesamowity, kapitalny widok zachwyci każdego, kto tam przyjedzie. W ogóle warto wybrać się na pieszą wycieczkę. Z Mielnika do Niemirowa jest 10 km. Latem w drugą stronę można wrócić na przykład kajakiem. Ten środek transportu na Bugu jest bardzo popularny.

Featured Video Play Icon

Narew to polska Amazonka? Park Narodowy to miejsce z fantastycznym klimatem!

Narew to jedna z najdłuższych, a zarazem naturalnych polskich rzek. Najpiękniejsze jej fragmenty znajdują się dolinie Narwi i są objęte ochroną. Z resztą wyjątkowej przyrody oraz zwierzętami tworzą Narwiański Park Narodowy. Splątane koryta, rozległe i nieprzebyte trzcinowiska, rejon ten nazywany jest polską Amazonią. Główną atrakcją tego miejsca jest kładka w Śliwnie, którą można ręcznie przeprawiać się pływającymi platformami. To jednak nie jedyne miejsce, które warto tam zobaczyć.

W ostatnim czasie powstał odcinek internetowego programu na temat tego miejsca. Seria “Zasilani” pokazuje magiczne miejsca Podlasia. Prowadzący Magda i Petros razem ze swoimi gośćmi barwnie opowiadają o wielu atrakcjach naszego regionu. W najnowszym odcinku odwiedzili Narwiański Park Narodowy, gdzie oprócz wspomnianego Śliwna usłyszeć możemy o wyjątkowości Kurowa, gdzie jest ośrodek edukacyjny Parku oraz kolejna kładka. Tam możemy także popływać kajakiem.

To, co wyróżnia powyższy film od wielu podobnych to ujęcia z góry. Mało kto wie, że Narwiański Park Narodowy to obszar, gdzie latanie dronami jest zakazane bez zezwolenia. Zabrania tego polskie prawo, by chronić cenne obszary przyrodnicze. Lot dronem mógłby nękać zamieszkujące tam ptaki. Szczególnie wrażliwe są w okresie lęgowym czyli na przełomie lipca i sierpnia. Dlatego film Zasilani bez trudu mógł powstać właśnie jesienią.

Featured Video Play Icon

Przepiękne widoki, cudowna natura! To niedocenione Wzgórza Sokólskie.

Wzgórza Sokólskie w ogólnopolskiej świadomości raczej nie istnieją. Sama Sokółka już bardziej jako miejsce cudu. Wiele osób też wie, że to tam głównie nakręcono większość scen z kultowego filmu U Pana Boga za piecem. Jednak jako Wzgórza Sokólskie ważna część Podlasia ogólnie już nie. Co bardziej lokalni znają takie miejsca jak Stara Rozedranka, Lebiedzin, Podtrzcianka, Gibowszczyzna czy Bogusze. Miejsca te zachwycają każdego, kto się tam wybierze. Mimo, że na mapie nic konkretnego nie dojrzymy. Po prostu są tam cudowne widoki.

Jest też jednak niestety coś, co powoduje, że miejsce to z roku na rok coraz bardziej staje się brzydkie. Ziemia Wzgórz Sokólskich kryje ogromne pokłady żwiru. Dlatego jadąc w tamte strony na pewno napotkamy mnóstwo małych kopalni, które w ostatnich latach istotnie zmieniły krajobraz na gorsze. Dlatego śpieszmy się zwiedzać tamte tereny, póki coś można zobaczyć.

Featured Video Play Icon

Cudowne źródełko w Puszczy Białowieskiej. Tu naładujesz się mocą.

Podlaskie to wyjątkowy region nie tylko dlatego, że jest wielokulturowy i bogaty przyrodniczo. To także miejsce, gdzie egzystuje ze sobą równolegle religia i ludowe wierzenia. Nie powinniśmy jednak mieć z tego powodu żadnych kompleksów. W takiej Islandii ludzie wierzą w elfy i jest to nawet brane pod uwagę przez aparat państwowy przy podejmowaniu decyzji. Żeby nie być gołosłownym – była tam taka sprawa, że trasa nowej drogi kolidować miała z miejscem egzystencji elfów właśnie, przez co ostatecznie ba wniosek mieszkańców miejsce ważne dla lokalnej społeczności inwestycja ominęła.

I tu przejdźmy płynnie do Krynoczki w Puszczy Białowieskiej. Ważną rolę odgrywa tutaj drzewo. Mimo, że we wspomnianej Puszczy jest ich bardzo, ale to bardzo wiele, to te jedno jest wyjątkowe. Według wierzeń (i to jeszcze z XIII wieku!) objawiła się na nim Matka Boża. Dlatego tuż obok wybudowano niewielki monaster. Krynoczka dawniej nazywała się Miednoje. Dziś jest miejscem wielu pielgrzymek. Co ważne, istniejące na miejscu święte źródło jest kultywowane jedynie lokalnie. Obrzędy religijne odbywają się tu zupełnie z innego powodu – w dniu wspomnienia Braci Machabeuszy oraz w święto Podwyższenia Krzyża Pańskiego. Widać jak na dłoni, to co powyżej napisaliśmy. W Podlaskiem równolegle egzystują ze sobą religia i ludowe wierzenia.

Sama cerkiew i źródełko powstały w połowie XIX wieku. W 1846 została wybudowana drewniana cerkiew pod wezwaniem Świętych Braci Machabeuszy należąca do parafii Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy w Dubinach. Przy studzience (znajdującej się obecnie pod wiatą) zbudowano natomiast w 1848 z ofiar miejscowych wiernych niewielką drewnianą kaplicę. Cudowne miejsce znajduje się tuż za obrzeżami Hajnówki w kierunku Białowieży. Dojść można tam drogą leśną “Tryb Hajnowski”.

Featured Video Play Icon

Oto niezwykły film z podlaskich cmentarzy. Powstawał 7 lat!

7 lat wędrówki po regionie, setki wykonanych zdjęć z czasie uroczystości Wszystkich Świętych, technika timelapse i oto mamy spektakularny, nocny portret Zaduszek. Ten film jest prawdziwą ucztą dla oczu.

Autorem jest Szczepan Skibicki, który zrealizował już mnóstwo pięknych, krótkich filmów na Podlasiu. Łączy je wprawne fotograficzne oko i wspomniana technika timelapse czyli robienie zdjęć w równych odstępach czasowych tak, by możliwe było z nich wykonanie animacji. Na przykład, na której zobaczymy jedno miejsce w kilkanaście sekund, które było nagrywane przez godzinę. Powyższy film to idealny przykład jak można technikę wykorzystać.

Noc Zaduszna. Podlaskie powstało także dlatego, że niebo w naszym regionie należy do najmniej zanieczyszczonych światłem w całej Polsce. Nastrojowa podróż po cmentarzach w Białymstoku, Supraślu, Wasilkowie oraz mniejszych miejscowościach na tle przyrody przeplata się z dziedzictwem duchowym i materialnym regionu. Film dotyka podlaskiej natury, w której silniej niż gdziekolwiek zakorzeniona jest tradycja i duchowość.

Pomnik w latach PRL, autor nieznany

Wielki pomnik w centrum miasta zmieni swój wygląd. Będzie konkurs.

Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej zostanie zmodyfikowany. Miasto postanowiło ogłosić konkurs na nową koncepcję architektoniczną. Niestety, nie oznacza to, że pomnik zostanie zburzony, a w jego miejsce powstanie jakiś inny. Raczej trzeba się spodziewać dodatkowych aranżacji. Napisaliśmy niestety, bo już kilka lat temu pisaliśmy, że zarówno siedziba Uniwersytetu w Białymstoku, pomnik i park powinny zostać zlikwidowane, zaś otoczenie dużo lepiej zagospodarowane.

Brzmi kontrowersyjnie? Przypomnijmy jak to z tym pomnikiem i jego otoczeniem było:

W 1972 władze zorganizowały konkurs na projekt obiektu, który miałby upamiętnić białostoczan walczących o Ziemie Białostocką podczas II Wojny Światowej. I tak w 1975 roku powstał Pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej, który stanął na krawędzi zasypanego cmentarza. W 1990 roku, czyli już po transformacji ustrojowej postanowiono „odkomunizować” pomnik. Przybyli kapłani katoliccy oraz prawosławni, poświęcili pomnik, zaś u podnóża pomnika na kamieniu zmieniono napis. „W hołdzie bohaterom Ziemi Białostockiej poległym w walce o Polskę Ludową – Mieszkańcy Ziemi Białostockiej” został zastąpiony na „Poległym i pomordowanym za Wolną Polskę”. Doczepiono też orła w koronie. Po 25 latach od tego wydarzenia dostawiono jeszcze na wielkim głazie obok kolejne napisy „Chwała i cześć żołnierzom I i II Armii Wojska Polskiego, którzy walczyli i zginęli za wolność i niepodległość ojczyzny”. W 2011 roku członkowie Klubu Więzionych, Internowanych i Represjonowanych oraz Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego podjęli się bez pytania o jakąkolwiek zgodę modyfikacji pomnika. Jak widać dodanie napisów na kolejnym kamieniu to byłoby za mało. Dlatego doczepiono napisy „Bóg Honor Ojczyzna” zaś orzeł na górze pomnika zyskał koronę. Generalnie akcja wywołała oburzenie tylko części mieszkańców. Sam autor pomnika również wyraził swój sprzeciw. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach, zaś napisy pozostały. Na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości – kolejne osoby postanowiły doczepić kolejny napis – Niepodległość. I tak każdy po swojemu pomnik modyfikował.

http://serwer180971.lh.pl/scisle-centrum-bialegostoku-moze-sie-zmienic-kontrowersyjny-pomysl-ktory-warto-zrealizowac/

Czy dwa razy odkomunizowany pomnik jest już wystarczająco odkomunizowany czy jeszcze nie? Wydaje się, że nie, bo ma być przerabiany pod hasłem “zmiana wyrazu symbolicznego pomnika”. Naszym zdaniem pomnik powinien zostać całkowicie zastąpiony czymś dużo mniejszym, a najlepiej na środku ronda, gdzie wiele osób chciałoby zrobić piesze dojście i jakoś to zagospodarować. Tak naprawdę, to jeżeli ktoś chciałby podjąć się „odkomunizowania”, to musiałby zająć się całym otoczeniem. Sam pomnik, stojący obok dawny „Dom partii”, a także siedziba sądu są wybudowane w stylu socrealistycznym – czyli charakterystycznym dla czasów polskiego komunizmu. Wszystko to szare, monumentalne budynki, które dodatkowo stały się zabytkami. Dlatego też wszystko co stoi wokół Placu NZS (dawniej Uniwersyteckiego) jest jednym wielkim pomnikiem komunizmu w centrum Białegostoku.

Niestety na tak odważny ruch potrzebny byłby ktoś odważny. Zmiana koncepcji, która ma polegać na jakiś kosmetycznych przeróbkach to też już coś, bo pomnik już dawno stracił kolor. A ponadto doczepiane napisy przez różne osoby sprawiły, że stał się jakimś architektonicznym koszmarkiem. Można więc co nieco odświeżyć. Niestety w naszym odczuciu to o wiele za mało.

Featured Video Play Icon

Cerkiew w Gródku. Piękna na zewnątrz, piękna w środku.

Cerkiew Narodzenia Najświętszej Bogurodzicy wzniesiono w Gródku w latach powojennych na miejscu, gdzie wedle źródeł cerkiew stała już w XV wieku. Wówczas miejscowość była dosyć sporym ośrodkiem, który był zaznaczany już na starych mapach. Gródek jest związany z rodem Chodkiewiczów. W 1498 r Aleksander Chodkiewicz ufundował tu klasztor prawosławny, który później został przeniesiony do Supraśla. W Połowie XVI wieku Gródek otrzymał prawa miejskie. W późniejszych czasach miejscowość przechodziła kolejno w ręce Paców, Sapiehów oraz Radziwiłów. W 1897 r. utracił prawa miejskie.

Obecna cerkiew w Gródku mimo że powstała wiele lat temu, była monumentalna, jak na tamte czasy. Budowla została wypełniona równie niesamowitą ikonografią. W środku znajdują się malunki prof. Adama Stalony-Dobrzańskiego oraz prof. Jerzego Nowosielskiego. Wypełniły one wielkie powierzchnie ścian i sklepień tworząc z Cerkwi w Gródku dzieło niespotykane nigdzie indziej. W wielkoformatowych kompozycjach, w olbrzymich partiach tekstów wypisanych na ścianach i w kolorowych witrażach nieustannie powtarzają się motywy Maryjne. Program ikonograficzny wnętrza przedstawia Kosmiczną Wizję Bogurodzicy jako Królowej i Matki, którą zapowiadali prorocy, a apostołowie i wszyscy święci wychwalają po dziś dzień.

Featured Video Play Icon

Poznaj tajemnice żubrów i historię ich ratowania od zagłady

W 2014 roku powstała bardzo ciekawa seria filmów przyrodniczych dotycząca dzikich zwierząt, żyjących w Polsce. Drugi odcinek został zrealizowany między innymi w Nadleśnictwie Hajnówka. Tam przybliżono widzom historię żubrów, a także jak dba się o nie w codziennym życiu. Realizatorom filmu towarzyszył aktor Cezary Kosiński.

Podróż rozpoczyna się latem w Białowieży, gdzie widzowie dowiedzą się czym jest monitoring przestrzenny, co oznacza pojęcie zmienności genetycznej i w jaki sposób naukowcy walczyli o odtworzenie populacji żubrów. Żubry to królowie polskich lasów, największe zwierzęta Europy. Kilkaset lat temu zamieszkiwały całą jej powierzchnie, niestety u progu XX wieku zostały prawie całkowicie wytępione przez ludzi.

Bardzo ważne jest pilnowanie, by pula genetyczna stad się rozszerzała. Dzięki temu będą rodzić się coraz silniejsze osobniki, co daje gwarancję, że żubry ostatecznie przetrwają. Obecnie na świecie żyje ponad 3 tysiące tych zwierząt – z czego w Polsce jedna czwarta. By ratować wymierający gatunek zaczęto odtwarzać populację zaledwie z 12 przodków. W całej Puszczy Białowieskiej (łącznie po stronie białoruskiej) żyje około 1000 osobników.

W Puszczy Knyszyńskiej pierwszy osobnik pojawił się dopiero w 1969 roku w okolicach Walił. Samotny wędrowiec przybył z Puszczy Białowieskiej. Cztery lata później postanowiono mu dobrać towarzystwo. Odłowiono 5 osobników – również z Puszczy Białowieskiej i wypuszczono w okolicach Walił. Od tego momentu stado rozrosło się znacznie i liczy sobie obecnie około 100 sztuk. Najwięcej żubrów napotkać można w okolicach Krynek i Szudziałowa.

Obecnie stado żubrów rozrasta się także w Puszczy Augustowskiej, gdzie początkowo niechętnie patrzono na te zwierzęta jednak szybko doceniono, że przyciągają turystów. W 2018 roku przywieziono w okolice Augustowa małe stadko – dwa samce i cztery samice. Potem jeszcze dowieziono jeszcze jedną samicę. Z tego stada przyszły już na świat dwa młode żuberki.

Będzie można dojechać pociągiem z Krakowa przez Białystok do Wilna! Jest już data.

Bardzo długo o tej sprawie było cicho, ale nareszcie coś się ruszyło. Przypomnijmy od kilku lat planowano połączyć kolejowo Warszawę z Wilnem (przez Białystok). Na początku plany pokrzyżowała pandemia, później okazało się, że dosyć sporym problemem jest różnica szerokości torów. Na terenie dawnego ZSRR, czyli także na Litwie budowano tory szersze niż w Polsce i innych krajach Europy zachodniej. Oczywiście PKP dysponuje pociągami, które mogą jeździć po różnej szerokości torów, ale nikt nie chce ich na co dzień eksploatować. Traktowane są bardziej jako zapasowe.

W tym roku podawaliśmy już informację o tym, że połączenie z Warszawy do Wilna ruszy jeszcze w tym roku z jedną przesiadką. Wiadomo już więcej o szczegółach tego połączenia. Obecnie do Suwałk dojeżdża pociąg “Hańcza” z Krakowa. Po zmianie rozkładu jazdy w grudniu 2022 nastąpi wydłużenie jego trasy 40 km. Oznacza to, że Wilno zostanie skomunikowane z wieloma polskimi miejscowościami. Pasażerowie dojadą najpierw do litewskiej Mockavy (Maćkowo). Tam będzie na nich czekać skład, którym dojadą do Wilna przez Kowno.

Jest jeszcze jeden problem na tej trasie. To elektryfikacja, której nie ma. Dlatego obecne połączenie jest jeszcze tymczasowe. Będzie obowiązywać do czasu aż strona litewska zapewni lokomotywę spalinową, która mogłaby przejąć prowadzenie polskiego pociągu na odcinku litewskim. Gdy tak się stanie, to docelowo aż do Kowna będzie dojeżdżać pociąg “Nałkowska”, który kursuje na co dzień na trasie Białystok – Wrocław. Później z Kowna będzie można dojechać pociągiem do Wilna. Tylko ten odcinek wynosi zaledwie 90 km.

Featured Video Play Icon

Żydowska architektura na Podlasiu. Wyjątkowy film dokumentalny.

Podlaskie jest przepiękne i nikt nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Tym razem można się o tym przekonać przez pryzmat architektury żydowskiej, która przetrwała II wojnę światową. Przypomnijmy przed straszliwym czasem zbrodni niemieckich, Żydzi na Podlasiu stanowili większość mieszkańców. Niektóre miasta liczyły od 70 do 80 proc. mieszkańców tej narodowości. Dlatego spuścizna po nich powinna być gigantyczna, gdyby nie zniszczenia wojenne. Szczególnie, że większość zwykłych budynków, które stoją do dziś choćby w Białymstoku budowali właśnie Żydzi.

Warto na podlaskie miasta spojrzeć także poprzez pryzmat powyższego filmu dokumentalnego, który został stworzony w 2012 roku. Jak prezentowały się Tykocin, Sejny, Orla, Krynki i Białystok dekadę temu? Film jest kontynuacją cyklu rozpoczętego w 2009 roku dokumentującego architekturę Podlasia. Do tej pory powstały 3 filmy dokumentalne o architekturze drewnianej. Autorem jest bardzo znany i uznany twórca z regionu – Ireneusz Prokopiuk.

W pierwszej części powyższego dokumentu dowiemy się do tykocińskiej synagodze. Z zewnątrz jest jeszcze malowana po staremu. Obecnie jest już w oryginalnych lub zbliżonych do oryginalnych kolorów. W kolejnych minutach filmu poznamy synagogę w Sejnach, a następnie w Orli. Ta ostatnia jest niestety ruiną. Tylko fachowiec dostrzeże tam pewne detale. Swoimi profesjonalnymi spostrzeżeniami z widzami podzieliła się Eleonora Bergman z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.

Ostatnim obiektem, który zobaczymy w filmie Ireneusza Prokopiuka jest synagoga w Krynkach. Tu warto zwrócić uwagę, że budynek jest wyjątkowy ze względu na swoje zdobienia, które sugerują, że na budowę obiektu mogli mieć wpływ przedstawicieli innych religii. Na wielokulturowym Podlasiu jest to całkiem prawdopodobne. Na koniec dokumentu dowiemy się ogólnie o budownictwie żydowskim. Dzięki czemu możemy zobaczyć też obrazy z Białegostoku, gdzie nie brakuje pozostałości po żydowskiej architekturze. Jest to prawdziwa baza wiedzy oraz wyjątkowa pocztówka z przeszłości.

Featured Video Play Icon

Podlasie na weekend – Puszcza Knyszyńska i Supraśl

Puszcza Knyszyńska w Polsce nie jest tak znana jak Puszcza Białowieska, nie mniej jednak jest równie atrakcyjna. Supraśl, Kopna Góra, Poczopek, Krynki, Kołodno, Wyżary, Kruszyniany – te wszystkie miejscowości położone są nad tym kompleksem leśnym. W weekend można zrobić trasę objazdową. W przerwie między jazdą samochodem można sporo pospacerować. Poczynając od Supraśla, gdzie możemy zwiedzać zabytki, spacerować bulwarami i leśnymi ścieżkami. W pobliskiej Kopnej Górze i Poczopku znajdują się kolejne miejsca do spacerów – Arboretum i Silvarium.

Krynki natomiast to miasteczko, gdzie możemy zobaczyć na własne oczy wielkie rondo, z którego odchodzi mnóstwo ulic. Inną atrakcją przygranicznego miasteczka jest spory cmentarz żydowski. Ponadto zimą w okolicach napotkać możemy stado żubrów. Niedaleko znajdują się tatarskie Kruszyniany, gdzie możemy podziwiać drewniany meczet, mizar (cmentarz). Jest także możliwość skosztowania kuchni od polskich Tatarów.

Kołodno to natomiast miejsce, z którego możemy podziwiać Puszczę Knyszyńską z góry. To tam znajduje się jedna z niewielu na płaskim Podlasiu góra Św. Anny. Można tam wejść na wieżę widokową. Wyżary to natomiast miejsce, gdzie znajduje się okazały zbiornik wodny, wiata do grillowania z miejscem do ogniska. Niedaleko znajduje się bagno Śianożątka z bardzo długą kładką, dzięki której dostaniemy się na ich środek.

Bez wątpienia weekend to dobry czas, by odwiedzić te wszystkie miejscówki. Szczególnie, że wszystkie są otoczone Puszczą Knyszyńską, toteż możemy się nastawić na wiele kilometrów spacerów w czystym i świeżym, leśnym powietrzu.

Masowy grób Polaków w Jedwabnem. Fot. Stowarzyszenie Wizna 1939 / wizna1939.eu

Jedwabne. Odkryto masowe miejsce zbrodni niemieckiej na Polakach

Jedwabne, to podlaska wieś, która bezsprzecznie kojarzy się z pogromem Żydów w czasach II wojny światowej. Przez lata trwały spory o to kto ich dokonał. Obecna wiedza historyczna pozwala stwierdzić, że byli to Polacy zainspirowani przez niemieckiego okupanta. Po latach od zbrodni, w 2022 roku odkryto masowy grób z 11 polskimi ofiarami cywilnymi niemieckiego terroru. Skala dużo mniejsza, ale pozwala na stwierdzenie, że w Jedwabnem przez Niemców zginęli i Żydzi i Polacy.

Zmiana okupanta

Synagoga w Jedwabnem spalona w 1913 roku.
fot. S. Zaborowski ze zbiorów Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości w Warszawie / Wikipedia

10 lipca 1941 roku żydowscy mieszkańcy Jedwabnego zostali zagonieni na rynek. Tam przez wiele godzin ich przetrzymywano, bito, upokarzano, a na koniec zapędzono do drewnianej stodoły na obrzeżach, gdzie spalono żywcem. Bezpośrednimi sprawcami tej zbrodni byli Polacy. Z relacji świadków wynika, że od rana mieszkańcy Jedwabnego zjeżdżali furmankami z całej okolic wiedząc co się szykuje i licząc na późniejszy rabunek mienia.

W Jedwabnem istniał niewielki posterunek niemieckiej Żandarmerii Polowej. Dzień przed zbrodnią w miejscowości pojawiło się także komando okupanta. To była specjalna Służba Bezpieczeństwa. Wiadomo, że doszło do narady z ówczesnymi władzami burmistrzem i radnymi. Ów spotkanie oraz przyjazd następnego dnia okolicznych mieszkańców świadczy o tym, że decyzja o mordzie Żydów zapadła wcześniej. To znaczy, że nie była wynikiem spontanicznego działania mieszkańców.

Warto w tym miejscu przywołać kontekst historyczny. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, to przez pierwsze 17 dni nacierały na nasz kraj Niemcy, zaś później dołączyła Rosja sowiecka. Ostatecznie, gdy obie armie zajęły nasz kraj podzielono strefy okupacji. Nasz region, w tym Jedwabne były w strefie rosyjskiej. Po 2 latach Hitler postanowił również zaatakować Rosję sowiecką. Dlatego latem 1941 roku znów w naszej części kraju zmienił się okupant na niemieckiego. Gdy wkraczali na nowe tereny, to wśród Polaków panowała ogólna radość, spowodowana tym, że wypierany jest okupant rosyjski.

Samozwańczy burmistrz

W wielu miejscowościach Polacy w sposób samozwańczy ustanowili władzę i współpracowali z nowym okupantem. Tak też było w Jedwabnem. Z własnej inicjatywy burmistrzem został Marian Karolak, szwagier burmistrza sprzed wojny. Dobrał sobie jeszcze dwie inne osoby na zastępców. Lokalna społeczność uznała to, niemiecki okupant również. To jednak nie wszystko – istnieją poszlaki, że w Jedwabnem powstała również samozwańcza milicja, która mogła nosić broń w celu pilnowania porządku.

I to właśnie historyczne ustalenia dowodzą, że to nie zwykli mieszkańcy zainicjowali mord swoich sąsiadów, jak to kłamliwie się przedstawia by oczerniać Polaków, ale właśnie członkowie milicji, czyli osoby, które bezpośrednio były zaangażowane w działania wojenne wraz z samozwańczym burmistrzem.

Hitler rozdawał pieniądze Niemcom. Zamiast spłacać kredyty rozpętał wojnę.

Dlaczego Żydzi padli ofiarą tej zbrodni? W 1939 roku, gdy wybuchała II wojna światowa Hitler był już u władzy od 1933 roku, którą osiągnął na kanwie antysemickich kampanii. Obwiniając Żydów o biedę w Niemczech. 4 lata przed jego dojściem do władzy Niemcy przechodziły przez gigantyczny kryzys gospodarczy. Hitler po dojściu do władzy zaczął w sposób nieograniczony transferować pieniądze do społeczeństwa, czym zyskiwał sobie coraz większe poparcie Niemców. Niestety każdy powinien wiedzieć, że socjalizm nigdy nie działał i rozdawanie pieniędzy przez Hitlera na lewo i prawo doprowadziło Niemcy na skraj bankructwa. Przywódca III Rzeszy rozpętał największą wojnę w dziejach, byleby tylko nie spłacać kredytów. Zanim wybuchła, nieustannie obarczano za kryzys Żydów. Miało to miejsce nie tylko poprzez słowa, ale też poprzez czyny. W 1935 roku Hitler zorganizował konkurs na najlepszy pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów, zaś w 1938 roku po tak zwanej “nocy kryształowej” nałożono na Żydów karę w wysokości miliarda marek.

Niemiecka inspiracja

Wracając do Jedwabnego. W 1941 roku Niemcy cały czas kontynuowali antyżydowskie działania także na okupowanych terenach. Gdy przejmowali tereny po Sowietach, spędzano Żydów w jedno miejsce i zabijano. Urządzano także pokazy propagandowe. Na przykład Żydzi musieli niszczyć w Polsce pomniki Lenina, śpiewać “Przez nas wojna” czy chodzić w upokarzających antysowieckich “procesjach”.

Grupa, która bezpośrednio wzięła udział w zbrodni liczyła od 100 do 200 osób. W ówczesnym czasie Jedwabne zamieszkiwało natomiast od 2500 do 2700 osób. Samych Polaków było między 1500 a 1600. Kłamliwie więc byłoby stwierdzenie, że jedna połowa wsi zamordowała drugą. Była aktywna grupa mężczyzn, która prowadziła bezpośrednie działania na Żydach, byli ludzie, którzy robili za “tłum” stanowiący pewien “mur” osaczający, a byli też tacy, którzy byli zainteresowani wyłącznie rabunkiem.

Dlaczego doszło do zbrodni w Jedwabnem?

Tłum ogląda zbrodnię na Żydach w Jedwabnem

Zbrodni i udziału Polaków relatywizować nie wolno, ale nie wolno też ubarwiać. Był to haniebny czyn urządzony przez garstkę mężczyzn, podzielających poglądy antysemickie, zaangażowanych w wojnę, mający zatargi z Żydami, którzy wykorzystali polityczną okazję i bierność innych mieszkańców. Podczas sowieckiej okupacji Polacy byli dyskryminowani, podczas niemieckiej roli się odwróciły, zaś pogromy były niejako okazją do “rewanżu”. Bo Żydów zabito nie tylko w Jedwabnem, ale też w innych okolicznych miejscowościach. Antysemicka fala przetoczyła się ogólnie wzdłuż całego niemieckiego frontu wschodniego od Łotwy po Besarabię.

Pierwsze co wydarzyło się w Jedwabnem, gdy tylko pojawili się Niemcy było pobicie przez tłum, na śmierć 6 osób – 3 Polaków i 3 Żydów. Powodem było zaangażowani polityczne tych osób po stronie sowieckiej. Daje to obraz jakie wówczas panowały nastroje społeczne. Żydzi byli bezpośrednio kojarzeni z przychylnością Sowietów. Dlatego bez wątpienia zbrodnia w Jedwabnem miała charakter zemsty. Atmosfera agresji wobec Żydów była podsycana przez Niemców od początku okupacji. Dwa tygodnie takich działań zrobiły swoje. Dlatego mówimy o bezpośredniej inspiracji społeczeństwa, które zbrodni dokonało. Nie można tego traktować jednak jako wybielania kogokolwiek. Nie ma mowy też o zmuszaniu kogokolwiek.

Zakazano ekshumacji

Nie wiadomo ilu dokładnie Żydów było w tym czasie w Jedwabnym. Oficjalnie mówi się o 40 ofiarach w małych grobie i 300 ofiarach w dużym grobie. Problem w tym, że zabroniono w późniejszych latach dokonywać jakichkolwiek ekshumacji, przez co do dziś nie możemy poznać prawdy. Niektórzy wykorzystują ten fakt do propagowania hipotezy, jakoby zbrodnię przeprowadzili Niemcy, a nie Polacy, zaś dalsze ekshumacje by to potwierdziły. Biorąc pod uwagę wszystko co powyższe wiemy, że to mało prawdopodobne. Najprawdopodobniejszą hipotezą jest bierny udział Niemców, którzy po prostu dopilnowali, by wszystko przebiegło zgodnie z planem i byli w gotowości na wypadek choćby buntu.

fot. Aw58 / Wikipedia, miejsce upamiętniające mord w Jedwabnem

Polacy też ofiarami

Wróćmy teraz do czasów dzisiejszych. Stowarzyszenie Wizna 1939 prowadziło w lesie koło Jedwabnego poszukiwania ofiar zbrodni niemieckich z okresu wojny. 15 października 2022 roku odkryto masowy grób, w którym znajdują się szczątki jedenastu osób. Byli to cywile, ofiary niemieckich żandarmów posterunku w Jedwabnem. Skrępowane z tyłu ręce, uszkodzone czaszki, połamane kości – tak wyglądały odnalezione szkielety. Ofiarami byli mężczyźni, kobiety i jedno dziecko. Odkrycie nie umniejsza zbrodni w Jedwabnem, lecz jest pewnym dodatkowym wątkiem pokazującym, że nie tylko Żydzi byli ofiarami niemieckiego okupanta, który prowadził antysemicką, agresywną nagonkę doprowadzając do pogromu. Ofiarami byli także Polacy.

fot. Stowarzyszenie Wizna 1939 / wizna1939.eu
Featured Video Play Icon

Leśnicy ujawniają sekrety grzybiarzy. Jak i gdzie zbierać, by mieć pełny kosz?

Wiedza o tym, gdzie zbierać grzyby, jest czymś w rodzaju wielkiej tajemnicy. Określone grono grzybiarzy ma swoje “miejscówki” i za nic w świecie nie chce się nimi dzielić. Mimo, że leśne przysmaki występują na Podlasiu bardzo powszechnie i praktycznie nie ma limitów w ich zbieraniu (tak jak w innych krajach).

Leśnicy Nadleśnictwa Żednia postanowili ujawnić sekrety grzybiarzy i w powyższym filmie podzielili się z widzami tym, gdzie trzeba zbierać leśne smakołyki, jak to poprawnie robić, a także od czego zależy miejsce rośnięcia danego grzyba.

Błędem początkującego zbieracza jest to, że wchodzi do lasu i… szuka grzybów. W ten sposób prawdopodobnie skończy z pustym koszykiem lub będzie miał zbiorów tyle co kot napłakał. Istotą zbierania darów lasu jest znajomość drzew. Gdy będziemy je rozpoznawać, to wtedy pod danymi gatunkami będziemy mogli znaleźć, to czego tak pragniemy. Jak tłumaczy się nam w filmie – niektóre grzyby lubią niektóre drzewa. I znajomość tych zależności jest kluczem do sukcesu.

Featured Video Play Icon

Popularna artystka na Podlasiu. Nagrała tu teledysk do poezji śpiewanej.

Jedna z najpopularniejszych obecnie artystek w Polsce – Sanah, w ostatnim czasie nagrała całą serię nowych piosenek bazując na wierszach znanych poetów – Szymborskiej, Słowackiego, Asnyka czy Mickiewicza. Ten ostatni napisał wiersz pt. “Do * w sztambuch”. Sanah to zaśpiewała, zaś przy okazji nagrano teledysk. Na Podlasiu.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że premiera miała miejsce w Dzień Edukacji Narodowej. Czy artystka chciała w ten sposób pokazać ludziom, jak ważna jest polska literatura oraz nauka o niej? Zapewne data nie była przypadkowa.

Co do samego teledysku, to na pierwszych kadrach możemy zobaczyć cerkiew, w przygranicznej Koterce, w powiecie siemiatyckim. Piękna, drewniana świątynia stoi w lesie przy samym płocie granicznym. Kolejne ujęcia pokazują drogę, którą jedzie piosenkarka oraz piękny drewniany dom. Jest też charakterystyczne dla Podlasia bocianie gniazdo. Sam teledysk to kilka ujęć, ważne jest jednak, że znów nasz region może się zaprezentować szerszej publiczności.

Featured Video Play Icon

To jedno z popularniejszych ciast w Podlaskiem. Jak powstaje Marcinek?

Białowieża ma żubry, a Hajnówka Marcinka. Każdy, kto pojedzie do Puszczy Białowieskiej musi koniecznie odwiedzić te dwa miejsca, jeżeli chciałby czuć, że podróż będzie kompletna. Co jeśli jednak nie możemy z jakiegoś powodu w najbliższym czasie wybrać się do Hajnówki, a mamy akurat ochotę na przepyszne ciasto? Warto poznać tajniki jego powstawania. Może sami podejmiemy się próby jego wykonania?

Marcinek, to unikatowe ciasto z rejonu Puszczy Białowieskiej. Łączy w sobie to, co najbardziej kochamy w regionalnej kuchni: zakorzenienie w historii, najlepsze lokalne składniki i kunszt wielu pokoleń gospodyń. W tajniki pochodzenia i przygotowania prawdziwego, hajnowskiego marcinka wprowadzi Was na filmie pani Joanna Bińczycka.

Featured Video Play Icon

Pod tym kątem Podlaskie jest unikalne. Stare, drewniane chatki ciągle istnieją.

Każdy, kto jeździ trochę po kraju doskonale sobie zdaje sprawę, że stare, drewniane chaty – i to jeszcze zamieszkałe – ciągle mają się dobrze w Podlaskiem. W pozostałych regionach być może natrafimy na pojedyncze sztuki, natomiast u nas drewniane potrafią być jeszcze niemalże całe wioski. To jeszcze i tak nic, bo gdyby nie szkodliwa działalność deweloperów, to i centrum Białegostoku mogłoby poszczycić się czymś, czego nie mają inne miasta.

Może się wydawać, że wszystko powinno być już nowoczesne. Spójrzcie jednak na dowolne zdjęcie Nowego Jorku. Totalnie zabetonowane, gigantyczne miasto z jednym dużym zielonym parkiem. A teraz zobaczcie na to jaki był Białystok dawniej. Zazielenione, przepełnione drzewami miasto, w którym budowano z cegły. To wszystko zaczęło w ostatnich latach bezpowrotnie mijać na rzecz wszędobylskiego betonu, przez który każdego lata mieszkańcy się smażą. “Nowoczesnym” to nie przeszkadza, bo w mieszkaniach, biurach i samochodach mają klimatyzację. Tymczasem dawni mieszkańcy mieli ją wszędzie – także na zewnątrz – bo natura samodzielnie, skutecznie obniżała temperaturę. Tymczasem jeszcze trochę konfliktów na świecie i znów być może wrócimy do czasów bez wszystkiego na prąd. Wtedy nie będzie w miastach ani klimatyzacji w domu, ani w biurze, ani w samochodzie. Drzew i zieleni też nie. Wtedy na takiej podlaskiej wsi, w drewnianym domu życie będzie toczyło się tak jak dotychczas. Natomiast w miastach życia nie będzie.

Dlatego tak popularnym miejscem w naszym regionie jest chociażby Kraina Otwartych Okiennic. Dlatego też całe wycieczki jeżdżą po maleńkich podlaskich wioskach, by zobaczyć jak tu wspaniale funkcjonuje się z drewnem zamiast betonu. Takim Podlasiem w pigułce jest Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej pod Białymstokiem. Dawniej nazywane było Muzeum Wsi. Jak na powyższym filmie można zobaczyć jak w innych regionach żyło się dawniej, a jak niekiedy żyje się dalej u nas. Drewniane domy, wystrojone izby, piece kaflowe które wpływają na niesamowity, unikalny smak zwykłych potraw, a także przepiękne ogrody i całe otoczenie. Warto tam pojechać. Jedni poczują smak dzieciństwa, inni smak utraconego świata, a jeszcze inni być może zobaczą coś, dzięki poczują się dobrze dlatego, że mieszkają w tych nowoczesnych miastach.