Białostoczanin opatentował strażacką sikawkę

Urodzony w Białymstoku Chaim Zelig Słomiński od dziecka interesował się astronomią i matematyką. To w nauce podkładał swoją przyszłość. Gdy skończył 18 lat ożenił się z majętną panną z podbiałostockiego Zabłudowa. Ta jednak nie rozumiała pasji męża. Związek zakończył rychły rozwód.

 

Po powrocie do stolicy Podlasia Chaim rozpoczął pracę nad podręcznikiem od matematyki w języku hebrajskim. Dzięki pomocy wileńskiego sponsora publikacja została wydana. Rok później światło dzienne ujrzało dzieło ”Kometa”. Pracę z astronomii również przyjęto pozytywnie.

 

W 1842 r.  Chaim Słonimski poślubił Sarę, najmłodszą córkę Abrahama Sterna i osiadł w Warszawie na stałe. Zajął się udoskonalaniem maszyny do liczenia wynalezionej przez swojego teścia. Praca ta przyniosła mu nagrodę Cesarskiej Akademii Nauk w Petersburgu. Wynalazek ten prezentował później między innymi w Królewcu i Berlinie, gdzie zaprzyjaźnił się z wybitnym naukowcem niemieckim – Aleksandrem Humboldtem.

W latach 50-tych XIX wieku Słonimski miał już na swoim koncie kilka istotnych wynalazków, jak urządzenie do jednoczesnego przekazywania czterech depesz przez jeden przewód. W roku 1850 otrzymał patent na cynowanie naczyń kuchennych z lanego żelaza, a w 1854 na sikawkę strażacką.

 

Chaim Zelig Słonimski był wielkim entuzjastą języka hebrajskiego, znawcą i popularyzatorem Talmudu. Działał w Warszawskim Towarzystwie Krzewienia Oświaty, opracował podstawy kalendarza żydowskiego, ogłosił w języku hebrajskim wiele prac z dziedziny matematyki i geometrii.

 

Stworzył gazetę pod rosyjskim zaborem. Pisał po polsku.

Konstanty Kosiński urodził się 23 stycznia 1887 we wsi Bogusze Litewka w obecnym powiecie bielskim. W Białymstoku ukończył szkołę podstawową a na studia udał się do Petersburga. W 1915 roku zaangażował się w działalność społeczno – kulturową. Wraz z kilkunastoosobową grupą zapaleńców stworzył Towarzystwo Dramatyczne Pochodnia. Teatr ten pełnił ważną rolę patriotyczną.

 

Główną pasją Konstantego Kosińskiego było jednak dziennikarstwo. Gdy ukończył 25 lat zwrócił się do gubernatora o koncesję na wydawanie gazety w języku polskim. Warunek był tylko jeden – polityczna bezbarwność. Próba uzyskania zgody władz carskich na wydawanie gazety w języku polskim stanowiła wielki akt odwagi. Ostatecznie się udało.

 

Gazeta Białostocka była to pierwszą i jedynym czasopismem w języku polskim ukazująca się w mieście w czasach zaboru rosyjskiego. Wychodziła jako tygodnik. Wydawano ją z przerwami przez trzy lata. Jej ostatni numer ukazał się 15 sierpnia 1915 roku, tuz po wkroczeniu Niemców do Białegostoku.

 

Po odzyskaniu niepodległości, Konstanty Kosiński aktywnie współtworzył szkolnictwo podstawowe. Wkrótce też wznowił pracę dziennikarską jako współpracownik, a następnie jako redaktor naczelny Dziennika Białostockiego. Za swoje osiągnięcia został wielokrotnie odznaczony. Otrzymał Złoty Krzyż Zasługi oraz Krzyże Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Lekarz, który pomagał ubogim. Poznajcie Józefa Chazanowicza.

Dziś pamięć po nim jest, delikatnie mówiąc, znikoma. Przed wybuchem II Wojny Światowej jego imię nosiła jedna z ulic Białegostoku. Józef Chazanowicz niemal całe swoje życie spędził w stolicy Podlasia. Pora przypomnieć jego osiągnięcia.

 

Urodzony w Goniądzu J. Chazanowicz studiował nauki medyczne w Królewcu i Sankt Petersburgu. Do Białegostoku przybył w 1878 r. Jako lekarz okulista cieszył się wielkim uznaniem. Za darmo pomagał ubogim przez co zyskał miano społecznika. Nie mogąc patrzeć, jak traktuje się pacjentów w szpitalu, założył towarzystwo dobroczynne Linas Hacedek, co w tłumaczeniu oznacza dosłownie dyżury przy chorych. Działalność owego towarzystwa szybko się rozrosła. Wpierw powstała jadłodajnia, następnie apteka, a tuż po śmierci Chazanowicza, pogotowie ratunkowe.

 

Pasją lekarza była głównie literatura. Planował utworzenie żydowskiej książnicy narodowej, a część jej zasobów miało pochodzić z jego prywatnej biblioteki. Przyświecało mu ocalenie od zapomnienia hebrajskich pism. Jego marzenie się ziściło. W 1895 przesłał na Bliski Wschód pierwszą partię 8800 książek. Tak powstała Uniwersytecka Biblioteka w Jerozolimie. Chazanowicz opuścił Białystok po wkroczeniu Niemców do miasta, w 1915 roku i udał się w głąb Rosji. Dotarł do Jekaterynosławia, gdzie w domu starców, w nędzy i opuszczeniu zakończył życie 28 listopada 1918 roku”

 

 

Białystok upamiętni muzyka

Ryszard Skibiński to legenda polskiej muzyki i założyciel białostockiej grupy Kasa Chorych. W swej barwnej karierze współpracował z samym liderem zespołu Dżem, Ryszardem Riedlem. W latach 70. stworzył od podstaw pierwszy w kraju festiwal bluesowy. Organizowany jest do dziś.  Do tej pory w Białymstoku mogliśmy podziwiać jego gwiazdę w ”Alei Bluesa”. Już wkrótce doczekamy się również tablicy pamiątkowej na bocznej ścianie Białostockiego Ośrodka Kultury.

 

Owa tablica zastąpi płytę upamiętniającą Dawida Abelowicza Kaufmana, znanego pod pseudonimem Dżiga Wiertow. Urodzony w Białymstoku artysta należy do grona najwybitniejszych twórców filmów dokumentalnych. Zasłynął dzięki awangardowej produkcji ”Człowiek z kamerą”, którą przedstawiała jeden dzień z życia mieszkańców Związku Radzieckiego. Powiązania z komunistami nie przeszły bez echa. IPN zdecydował, że upamiętnienie ”współpracownika” sowietów jest nie na miejscu. Dlatego też tablica zostanie usunięta na zawsze.

 

Rosa Raisa. Zapomniana gwiazda z Białegostoku.

Białystok może pochwalić się wieloma znanymi osobistościami. Niestety, niekiedy są zapomniane. Jedną z takich wybitnych postaci jest śpiewaczka operowa, która w latach 30. ubiegłego wieku zawładnęła scenami za oceanem.

 

Rosa Raisa a właściwie Róża Bursztyn urodziła się w żydowskiej rodzinie w Białymstoku. Ze względu na prześladowania, już w wieku 14 lat wyemigrowała do Włoch. Tam też podjęła naukę śpiewu, początkowo w Palermo u Ewy Tetrazzini – znakomitej solistki operowej, później w Konserwatorium w Neapolu. 

 

Debiut na deskach opery przyszedł w 1913 r. Wykonała partię Leonory w operze ”Oberto” Giusepe Verdiego z okazji 100-lecia urodzin kompozytora. W tym samym roku rozpoczęła się jej kariera za oceanem. Dzięki występowi ze słynnym wówczas zespołem Chicago Grand Opera Company, nawiązała współpracę na scenach w Filadelfii. 

 

Wkrótce artystka rozpoczęła gościnne występy w mediolańskiej La Scali. Na dziesięciolecie wspólnych działań wykonała tytułową partię opery Turandot Giacomo Pucinniego. Lata trzydzieste wieku to okres sukcesów artystki, które odnosiła na największych festiwalach i scenach operowych Ameryki i Europy.

 

Po zakończeniu kariery scenicznej poświęciła się pracy pedagogicznej prowadząc wraz z mężem – włoskim tenorem Giacomo Riminim studia wokalne w Chicago. Po śmierci męża w 1952 roku zamieszkała w Los Angeles, gdzie zmarła.

W Jeziorku upamiętnią bohaterkę. Trwają prace nad muralem.

W Jeziorku koło Łomży, na ścianie szkoły powstaje mural upamiętniający powojenną nauczycielką historii, Teodorę Rydzewską. Jako wzorzec posłużyła fotografia z legitymacji. Mural ma mieć ponad 25 metrów kwadratowych, a jego twórcą jest Wojciech Woźniak z Gdańska. Szczególny rodzaj hołdu zasługuje na uznanie.

 

Teodora Rydzewska w okresie okupacji, ryzykując życie, edukowała dzieci w tajnych kompletach. Angażowała się czynnie w działalność Armii Krajowej. Po zakończeniu działań wojennych była zagorzałym przeciwnikiem komunistów. Walcząc o polskie wartości, nie pozwoliła chociażby by w szkole zdejmowano krzyże.

 

Nauczycielka stosowała nietypowe metody. Tłumacząc dzielenie ułamków zwykłych proponowała wystąpienie dwóch uczniów. Jeden z nich musiał stanąć na głowie. Trzeba przyznać, że takie obrazowe przedstawienie sprawy zapada w pamięć do końca życia. Dla wielu mieszkańców okolicy Teodora Rydzewska jest bohaterką. Odsłonięcie muralu nastąpi 1 czerwca, co pokryje się z obchodami 140. rocznicy powstania szkoły w Jeziorku.

Dla fotografii poświęcił wszystko

Antoni Węcławski był jednym z najlepszych polskich fotografów przedwojennych. Dziś zapomniany, przed laty świecił triumfy. Poznajmy bliżej tego urodzonego w Białymstoku artystę.

 

Fotografią zajął się po I Wojnie Światowej. Brak odpowiedniego wykształcenia nadrabiał niesłychanym talentem. Na co dzień zajmował się początkowo udzielaniem pożyczek. Karierę rozpoczął wraz z przyjęciem do Polskiego Towarzystwa Fotograficznego. Jego prace można było podziwiać również za granicą, głównie na wystawach zbiorowych. Sukcesy nie przeszły bez echa. Zaproszono go więc do Fotoklubu Polskiego, który skupiał najważniejszych twórców.

 

Karierę Antoniego Węcławskiego przerwała wojna. Walczył w kampanii wrześniowej, a potem trafił do niemieckiej niewoli. Po zakończeniu działań militarnych wrócił do kraju. Najpierw zajął się pracą biurową w okolicach Poznania, lecz wkrótce postanowił wrócić do swej pasji i miast rodzinnego. W Białymstoku nie wszystko poszło po jego myśli. Otworzony zakład fotograficzny nie cieszył się dużym zainteresowaniem.  Wyprowadził się więc za chlebem do Warszawy, gdzie wykładał w szkołach zajmujących się fotografią. Zmarł w stolicy w wieku 94 lat.

Białostoczanin wyreżyseruje Wiedźmina. Premiera na Netflixie.

Wszystko wskazuje na to, że doczekamy się godnej ekranizacji kultowych już opowiadań o Wiedźminie. Prozę Andrzeja Sapkowskiego przetłumaczono na 20 języków. Przez długi czas utrzymywała się na listach bestsellerów. Popularność przygód głównego bohatera, Geralta nie przeszła nie zauważono przez twórców gier. Seria Wiedźmin została już sprzedana w wielu milionach egzemplarzy.

 

Jednym z reżyserów Wiedźmina będzie urodzony w Białymstoku Tomasz Bagiński. Możemy więc być spokojni o jakość efektów specjalnych. Już sam fakt nominacji artysty do Oscara za ”Katedrę” mówi sam za siebie. Ostatnio talent Bagińskiego można było dostrzec w produkcjach cyklu ”Legendy Polskie”. Prawdziwy majstersztyk! Poza Bagińskim przy produkcji nie zabraknie innych cenionych postaci ze świata filmu. Jest nim chociażby twórca ostatniej odsłony ”Mumii” Sean Daniel. 

 

Nowa wersja Wiedźmina miała wyjść jako film długometrażowy, lecz koncepcję po kilku latach rozmów zmieniono. Proza A. Sapkowskiego została bowiem uznana za zbyt wartościową by zamknąć ją w dwu godzinnej produkcji. Twórca Wiedźmina, również będzie uczestniczył w projekcie jako konsultant kreatywny. Adaptacja ma być wierna materiałowi źródłowemu, co jeszcze bardziej ucieszy fanów opowiadań. Nad całością przedsięwzięcia czuwa platforma Netflix, będąca obecnie jednym z największych producentów seriali. To jej zawdzięczamy takie hity jak ”House of cards” czy ”Stranger things”. Jednego możemy być pewni. W produkcji zabraknie gumowych smoków, jakie mogliśmy ”podziwiać” w polskiej ekranizacji.

 

Źródło zdjęcia: Wikipedia

 

Stach Konwa, czyli człowiek – widmo.

Stach Konwa uważany jest za wielkiego bohatera Kurpiowszczyzny, z tym, że nikt nie wie czy istniał naprawdę. Nie zachowały się żadne dokumenty potwierdzające jego egzystencję. Postać do świata literatury wprowadził badacz Adam Zakrzewski.

 

Stach Konwa był chłopem z dziada pradziada. Podobno urodził się w Nowogrodzie. Uczestniczył w wielu bojach. Niebywała odwagą odznaczył się w walce ze Szwedami pod Myszyńcem. Kiedy Kurpie poparli Stanisława Leszczyńskiego w wojnie o sukcesję na tronie polskim, dowodził oddziałem strzelców kurpiowskich. Pod Jednaczewem, kilka kilometrów na zachód od Łomży, oddział Stacha został rozgromiony, a on sam trafił do niewoli. Stronnicy Augusta III Sasa proponowali mu przejście na ich stronę, na co jednak nie przystał. Został więc powieszony.

 

Wątpliwości budzi też fakt, że nazwisko Konwa nie występuje w regionie – być może był to jednak pseudonim przyjęty z obawy przed represjami wobec rodziny. W czasach zaborów i dążeń niepodległościowych Konwa stał się uosobieniem mitu wolnego i walecznego Kurpia, ludowego przywódcy. W międzywojniu legendarną postać spopularyzował Adam Chętnik. Z jego inicjatywy w 1922 r. w lesie pod Jednaczewem stanął nawet nagrobek Stacha. Zniszczony podczas wojny, został później odtworzony w nowogrodzkim skansenie

Kapitan Wysocki nie poddał się dekomunizacji

W ubiegłym roku sejm przyjął uchwałę, nakazującą samorządom zmianę ulic, które propagują ustrój komunistyczny. Zniknęła więc większość patronów spod czerwonego sztandaru. Nie inaczej jest w Bielsku Podlaskim. Do lamusa przeszła ulica Gomułki czy 30.lipca. Ostała się jedynie ulica Władysława Wysockiego. Ma to jednak swoje uzasadnienie.

 

Urodzony w Bielsku Podlaskim Wysocki po powrocie z kampanii wrześniowej został aresztowany przez NKWD. W 1943 r. wstąpił do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Zginął w bitwie pod Lenino. Po śmierci przyznano mu tytuł bohatera Związku Radzieckiego i  Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari.

 

Choć była to decyzja propagandowa, to ów fakt budzi kontrowersje. Niektórzy  uważają, że przez sam fakt działań w armii radzieckiej, zdyskredytował się. Pracownicy IPN, uważają jednak, iż był tylko ofiarą komunistycznej polityki. Dlatego też nie ma przeciwwskazań aby przestał patronować ulicy. W Bielsku Podlaskim odnajdziemy również jego pomnik. Imię bohatera nosi również jedna ze szkół.

W Białymstoku upamiętnią kapelana na sportowo

Już w najbliższą niedzielę odbędzie się w Białymstoku bieg upamiętniający Stanisława Suchowolca. Kapelan Solidarności zmarł tragicznie w pożarze plebanii w styczniu 1989 r. Sprawców zdarzenia do dziś nie udało się ustalić. Start imprezy wyznaczono na godzinę 11. pod pomnikiem błogosławionego Jerzego Popiełuszki.

 

Trasa biegu  kończy się na Dojlidach przy świątyni Niepokalanego Serca Maryi obok której pochowany jest ks. Stanisław Suchowolec. Uczestnictwo w wydarzeniu zapowiedzieli uczniowie, liczne stowarzyszenia oraz służby mundurowe.

Ojciec prezydenta Izraela urodził się w Łomży

Związek z Podlasiem miało i ma wiele znanych osobistości. Nie każdy się do tego przyznaje. Wolny wybór. Łomżyńskie korzenie miał prezydent Izraela Chaim Herzog, który odwiedził miasto w 1992 r. Tam właśnie urodził się jego ojciec, Isaak Herzog. Mając kilka lat, wyjechał z rodzicami do Wielkiej Brytanii.  Został następnie naczelnym rabinem Irlandii, a kiedy przeniósł się do Palestyny – naczelnym rabinem tamtejszej wspólnoty.

 

W czasie II Wojny Światowej Chaim Herzog działał w służbach wywiadowczych. Po zakończeniu działań wojennych brał udział w przesłuchiwaniu hitlerowskich zbrodniarzy wojennych. Na prezydenta Izraela został wybrany w 1893 r. Tą funkcję sprawował przez ponad 10 lat. W 2011 r. Łomżę odwiedził jego syn. Towarzyszył mu były ambasador Izraela w Polsce i Michał Soban. Goście oddali hołd ofiarom Getta Żydowskiego

Bój przeszedł do historii jako polskie Termopile.

Wieś w centrum ognia

Wizna to niewielka osada leżąca nieopodal Łomży. Pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą już z XI w. Na przestrzeni dziejów była gorzko doświadczana przez los, a to wszystko przez jej pechową lokalizację. Chroniąc wschodnie granicy Mazowsza narażała się wciąż na ataki nieprzyjaciół,  w tym  Zakonu Krzyżackiego. To właśnie oni spalili Wiznę po koniec XIII w. Cztery stulecia później do pożogi doprowadził potop szwedzki. Ogromne zniszczenia przyniosły też obydwie wojny światowe. Za każdym razem jednak Wizna podnosiła się z kolan.

Termopile po Polsku

W czasie kampanii wrześniowej na terenie Wizny ulokowano sieć umocnień ciągnących się na wschodnim brzegu Narwii i Biebrzy. Najcięższe walki trwały między 7 a 10 września. 42 tysiące żołnierzy niemieckich zmierzyło się z 720 Polakami. Mówimy więc tu o proporcjach sił 40:1. Sytuacja liczebna przywołuje na myśl słynną starożytną bitwę między niewielkim oddziałem 300-stu Spartan a Persami. Dramatyczne wydarzenia rozegrały się w schronach bojowych. Bohaterska obrona trwała ponad 700 dni.  Niemcy w czasie szturmu po kolei wysadzali obiekty. Ostatnim z nich był bunkier w Górze Strękowej. Tam też walczył dowódca całego odcinka obronnego –  kapitan Władysław Raginis. W chwili wyczerpania amunicji przez Polaków, prowadzący natarcie generał Hainz Wilhel Guderian zagroził rozstrzelaniem jeńców. Niemal cała załoga skapitulowała, oprócz kapitana Raginisa. Ten nie chcąc iść do niewoli, sam wybrał swój los, wysadzając się granatem.

Wojna źródłem inspiracji

Bój przeszedł do historii jako polskie Termopile, a bohaterstwo żołnierzy wciąż zdumiewa. Historia stała się inspiracją dla zespołu heavy metolowego Sabaton, który nazwał swój utwór ”40:1”. Tytuł oddaje proporcje między walczącymi stronami. Sabaton wybrał bitwę Na 70-tą rocznicę wydarzeń ,zespół  wielokrotnie koncertujący w naszym kraju, został zaproszony do samej Wizny. Szwedzcy artyści, niespecjalnie popularni w skandynawii, w ciągu kilku miesięcy stali się jedną z bardziej rozpoznawalnych zagranicznych grup na naszym rynku. Ich polską stronę internetową każdego dnia odwiedzają tysiące fanów.Teledysk zaś stworzony na potrzeby piosenki osiągnął już kilka milionów wyświetleń na serwisie Youtube. Jego premiera odbyła się w Muzeum Powstania Warszawskiego.

 

 

Król disco pomoże sportowcowi

Kilka dni temu media obiegła informacja o poważnym wypadku najbardziej utytułowanego polskiego żużlowca, Tomasza Golloba. Sportowiec nieszczęśliwie upadł podczas treningu do wyścigu motocrossowego. Wsparcie płynie nie tylko od fanów, ale również od wielu polskich artystów. Jednym z nich jest król disco polo Zenek Martyniuk. Wystawił on swój portret na aukcję. Całość funduszy zostanie przeznaczona na rehabilitację sportowca. To niezwykle szlachetny gest. Podobiznę stworzyła utalentowana mieszkanka Białegostoku. Biorąc pod uwagę, jak liczną grupą sympatyków cieszy się twórca hitu ”Przez twe oczy szalone” jest szansa, że uda się zebrać znaczną sumę. 

Źródło zdjęcia: Kadr z filmu: https://www.youtube.com/watch?v=k96jS1vurg4

Ujmowała humorem i dystansem do własnej osoby

”Nazywam się, proszę Państwa, Hanka Bielicka. Pochodzę z miasta Łomży, urodzona tamże w roku tysiąc dziewięćset…” – tak zaczynała Hanka Bielicka piosenkę ”My z Łomży”.  Naprawdę artystka urodziła się na terenach dzisiejszej Ukrainy, gdzie jej rodziców ewakuowano podczas I wojny światowej. Z Łomżą była jednak związana od zawsze i do końca.

 

Ojciec Hanki był nie tylko założycielem Banku dla Przemysłu i Handlu, ale także działaczem niepodległościowym, posłem na Sejm i zasłużonym społecznikiem. Jego słynna córka ukończyła w Łomży gimnazjum, a potem, jeszcze przed wybuchem wojny – romanistykę oraz Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w Warszawie.

 

Zadebiutowała na deskach teatru w Wilnie, choć, jak sama przyznawała, jej pierwsze występy miały miejsce w łomżyńskim Klubie Wioślarskim. Po wojnie związała się ze stołecznym teatrem Syrena. Znana była z temperamentu i umiłowania do kapeluszy z szerokim rondem. Serce publiczności podbiła w ”Podwieczorkach przy mikrofonie” jako Dziunia Pietrusińska.

 

Ujmowała humorem i dystansem do własnej osoby i to mimo podeszłego wieku. Dowodem jej ostatni występ telewizyjny w programie Szymona Majewskiego. Powiedziała wówczas: „Dzisiejszy wieczór będzie pod nazwą: Bawcie się dzieci, nim babcia odleci”. Było to na kilka dni przed jej śmiercią. Pomnik na ulicy Farnej jest dowodem, że łomżanie kochają swą krajankę. Bo i jakże nie kochać osoby, która śpiewała: „Bo my z Łomży, a Łomża jest perłą wśród miast, najpiękniejszą gwiazdeczką wśród gwiazd”.

Białostoczanin podbija salony.

Znacie go głównie z roli Marcina Opałka z filmu ”Pitbull. Niebezpieczne Kobiety”. Wcześniej wystąpił w wielu produkcjach w rolach drugoplanowych i epizodycznych. Jednak to udział w programie ”Agent Gwiazdy” wyniósł Tomasza Oświecińskiego na szczyty popularności. Przygoda z kinem zaczęła się, jak to bywa wiele razy w życiu, od zwykłego przypadku. Stojąc na bramce w jednej z warszawskich dyskotek, przykuł uwagę producentów. Kariera potoczyła się błyskawicznie. Aktor-amator urodzony w Białymstoku na brak propozycji zawodowych nie może narzekać. Kilka miesięcy temu debiutował nawet na deskach teatru.

 

Ze względu na posturę, grał głównie postaci gangsterów czy ochroniarzy. Swą sylwetkę zawdzięcza wieloletnim treningom. Już jako dziecko uprawiał wyczynowo judo, zostając mistrzem w kategorii juniorów. W wieku 26 lat założył swoją pierwszą siłownię. Tam też spotkał ludzi, którzy sprowadzili go na złą stronę. Odmawiając płacenia haraczu, naraził się gangowi. Po serii prowokacji nie miał wyboru i musiał dołączyć do grupy. Początkowo nie stawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Gdy się zorientował było już za późno. Tomasza Oświecińskiego pogrążyły zeznania pierwszego w Polsce świadka koronnego. Po latach ta sama osoba, pracująca jako ochroniarz w telewizji, na planie programu poprosiła aktora o autograf. Prawdziwa ironia losu.

 

Po odbyciu wyroku zajął się trudną młodzieżą. Chciał im pokazać, że każda osoba ma wybór i tkwi w niej ukryty talent. Powiązania z przestępczym półświatkiem przydały się przy kręceniu ”Pitbulla”. Wiele scen było inspirowanych autentycznymi wydarzeniami. 

 

https://www.youtube.com/watch?v=V2qwHch0qOg

 

Źródło zdjęcia: Kadr z filmu https://www.youtube.com/watch?v=2atrxwf5rmU

Wjechał do hotelu na koniu. Na jego część nazwano pomnik psa.

Do rozwoju Białegostoku przyczyniło się przed laty wiele osób. Niestety po wielu z nich pamieć zaginęła. Taką postacią jest bez wątpienia Mikołaj Kawelin, pułkownik carskiej armii. Słynął z niezbyt atrakcyjnego wyglądu, okazałych wąsów i niebywałego poczucia humoru. Poznajmy bliżej tego przyjaciela miasta.

 

O młodzieńczych latach M. Kawelina posiadamy jedynie strzępki informacji. W zapiskach historyków pojawia się twardymi zgłoskami dopiero z powodu relacji z Józefem Piłsudskim. Ponoć pomógł mu uciec z rosyjskiego więzienia. Kawelin wiedział jak ułożyć sobie życie. Ożenił się bowiem z córką senatora i właściciela ziem Zabłudowa i okolic. Małżeństwo gniazdko uwiło sobie w podbiałostockim majątku Majówka. Tam też zjeżdżała cała lokalna śmietanka towarzyska. Jakież to musiałby być imprezy…

 

Po wybuchu rewolucji bolszewickiej Kawelin z rodziną przeprowadził się do francuskiej Nicei. Po odzyskaniu niepodległości przez Polską postanowił wrócić na Podlasie. Na granicy jednak został zatrzymamy. Pomógł mu dawny przyjaciel J. Piłsudski. Już jako obywatel Polski zawitał do majątku w Majówce. Trzeba było go odbudować. Na szczęście miał za co. Oprócz licznych dochodowych biznesów prowadził działalność charytatywną. Brał udział nawet w przedstawieniach teatralnych, na których zbierano datki na bezrobotnych.

 

 

M. Kawelin zaangażował się głównie w sport. Sam jednak nie wyglądał na aktywnego fizycznie. Użyjmy delikatnego określenia, że był ”przy kości”. Przez trzy lata pełnił rolę prezesa ”Jagielonii”, lecz jego oczkiem w głowie było kolarstwo. To on wytyczył trasę I wyścigu kolarskiego po ulicach Białegostoku. Rajdy organizowano aż do wybuchu II Wojny Światowej. Pułkownik wspierał wielu zawodników finansowo, fundując im cenne nagrody.

 

Kawelin posiadał apartament w słynnym białostockim hotelu Ritz. W miejscu tym co rusz dochodziło do niecodziennych sytuacji. Jednego wieczoru magnat zamówił wszystkie dorożki, które znajdowały się pod obiektem. W jednej usiadł on sam. W drugiej zostawił kapelusz, w trzeciej zaś płaszcz. Każda część garderoby ”podróżowała” oddzielnie. Dlatego też inni goście byli zmuszeni wracać do domu pieszo. Dorożek bowiem zabrakło.

 

Innym razem wykorzystując otwarte okna M. Kawelin wjechał do hotelu na koniu. Zarówno pracownicy, jak i goście musieli być co najmniej zszokowani. Jakby nigdy nic podjechał pod bar i zamówił szampana. Jeden z dwóch kieliszków przeznaczył dla konia. Trzeba przyznać, że takie sceny widzieć można teraz tylko na filmach.

Białostoczanie tak kochali M. Kawelina, że nazwali jego imieniem rzeźbę buldoga angielskiego, która stała przy ogrodzeniu Pałacu Branickich naprzeciw kościoła farnego. Ponoć tak właśnie wyglądał pułkownik. Gdy ten dowiedział się o tym fakcie po prostu śmiał się przez kilka godzin. Psa zabrali Niemcy wycofujący się z miasta latem 1944 r. Myśleli, że ma większą wartość historyczną. Replikę rzeźby można oglądać w białostockim parku planty. Jej autorką jest Małgorzata Niedzielko. Jej odsłonięcie nastąpiło w 2005 r. 

 

M. Kawelin opuścił miasto uciekając przed Armią Czerwoną. Trafił do Warszawy gdzie zmarł w 1944 r. Co ciekawe dzień śmierci pokrywa się z dniem wywiezienia przez hitlerowców rzeźby psa. Niezwykła symbolika. Pułkownika pochowano na cmentarzu prawosławnym na Woli. Kibice Jagiellonii odnowili jego pomnik, stawiając pamiątkową tablicę.

 

 

 

 

To już koniec. Arcybiskup Edward Ozorowski odszedł na emeryturę.

Po dziesięciu latach pełnienia funkcji arcybiskupa metropolity białostockiego, na zasłużoną emeryturę odszedł Edward Ozorowski. Niespełna dwa lata temu obchodził on jubileusz 50-lecia święceń kapłańskich. Zgodnie z prawem kanonicznym, w chwili ukończenia 75 lat każdy biskup zobowiązany jest złożyć rezygnację na ręce papieża. Nie oznacza to jednak końca posługi. Abp. Edward Ozorowski od urodzenia związany był z Podlasiem. Urodził się we wsi Wólka-Przedmieście koło Wasilkowa, a w Białymstoku ukończył seminarium. Jest też honorowym obywatelem Sokółki. 

 

Nowym arcybiskupem został pochodzący z diecezji kieleckiej ks. dr Tadeusz Wojda. Przez ponad 20 lat pracował jako sekretarz w Papieskim Dziele Rozkrzewiania Wiary. Dzięki temu doskonale zna sytuację kościoła na całym świecie. Teraz 60-cio latka czekają nowe wyzwania. Ceremonia otrzymania święceń biskupich odbędzie się 10 czerwca.

Mieszkanka Białegostoku leczy kurami.

Dogoterapia, hipoterapia – chyba każdy słyszał o tych formach rehabilitacji z udziałem zwierząt. Ale kuroterapia? Prekursorem tej techniki jest mieszkanka Białegostoku. Jak to w życiu bywa, o cudownych właściwościach ptaków, dowiedziała się zupełnie przypadkowo. Córka pani Teresy od dzieciństwa przez długi czas przebywa w szpitalu. Po powrocie miała kłopoty ze snem.

 

Dręczyły ją koszmary. Uspokoiła się dopiero gdy matka do pokoju przyniosła…kury. Dziecko usnęło. Aby sprawdzić, czy nie miało to jednorazowego charakteru, powtórzyła eksperyment. Za każdym razem efekt był tak sam. Córka uspokajała się na widok kur. Jak się później okazało, ptaki pomogły innym chorym. Nawet chłopiec z autyzmem dzięki kurom stał się bardziej otwarty. Wcześniej w ogóle niemal się nie odzywał. Terapia kurami może być zarówno kontaktowa jak i bezkontaktowa. Już sama obecność zwierząt wpływa korzystnie na nasz organizm. Kury nie służą więc tylko i wyłącznie do znoszenia jaj.

 

W tragicznym locie zginęły również osoby związane z Białymstokiem

Dziś mija 7. rocznica katastrofy polskiego samolotu rządowego w Smoleńsku. 10 kwietnia 2010 roku o godz. 8.41 rozbił się samolot Tu-154M, którym to polska delegacja udawała się do Katynia na uroczystości związane z 70. rocznicą zamordowania tam polskich oficerów. W katastrofie, do której doszło w pobliżu lotniska zginęło 96 osób, w tym cztery związane blisko z Białymstokiem. Ryszard Kaczorowski to ostatni polski prezydent na uchodźstwie urodzony w Białymstoku. Po II Wojnie Światowej był członkiem Rady Narodowej Rzeczpospolitej. W swym życiu zdobył wiele odznaczeń za wybitne zasługi. Swój urząd złożył na ręce Lecha Wałęsy. 

 

Swoje życie ze stolicą Podlasia związał również Krzysztof Putra. Ten urodzony w podsuwalskim Józefowie działacz, w swojej politycznej karierze wielokrotnie pełnił rolę posła i senatora. Zginął jako wicemarszałek sejmu RP. Arcybiskup Miron Chodakowski, również pochodzący z Białegostoku, w 1998 r. został mianowany biskupem hajnowskim i ordynariuszem Wojska Polskiego. Wcześniej przez niemal 15 lat kierował monasterem w Supraślu.

 

Urodzona w Białymstoku Justyna Moniuszko na pokładzie pełniła funkcję stewardesy. Wcześniej pracowała w liniach lotniczych LOT. Była również członkiem sekcji spadochronowej białostockiego aeroklubu.

Gwiazda “Ucha Prezesa” to białostoczanka!

W ostatnim czasie serial “Ucho prezesa” bije rekordy popularności. Rozpisują się o nim wszędzie i wszyscy. Być może zaskakujący będzie dla Was fakt, że jedna z głównych ról serialu przypadła białostoczance. Filmowa pani Basia, to Izabela Dąbrowska, która nie tylko grała w takich filmach jak oskarowa “Ida”, kultowe “Galerianki” czy “Blondynka”, ale też artystka kabaretowa z “Kabaret na koniec świata”.

 

Dąbrowska ukończyła V Liceum Ogólnokształcące, a także Wydział Lalkarstwa w Białymstoku. Tutaj także się urodziła. W stolicy podlaskiego i okolicach mieszka także cała rodzina aktorki. Ona sama zaś zamieszkuję Warszawę, co bardzo zrozumiałe. Choć dojazd do stolicy mamy bardzo dobry, a odległość nie jest duża, to na pewno wygodniej jest mieszkać tam gdzie się pracuje, aniżeli dojeżdżać. Szczególnie, że pracy ma sporo. Jej kompletna filmografia wygląda bardzo imponująco. 

 

Aktorka ma również bardzo ciepły stosunek do Podlasia. Na łamach Kuriera Porannego powiedziała: Uważam, że ludzie z tego regionu mają w sobie pewien rodzaj otwartości. Z jednej strony są bardzo pragmatyczni, konkretni, myślą realistycznie, są związani bardzo z ziemią, mocno stąpają po ziemi, a z drugiej strony są życzliwi, otwarci. To pewnie pomaga, bo ludzie odczytują to jako pewien rodzaj sympatii, którą ma się do świata. Mam też poczucie, że nie ma w nas agresji, walki za wszelką cenę. Potrafimy cieszyć się z tego, co życie przynosi i taką filozofię chyba prezentujemy wobec świata.

 

Dlatego możemy być bardzo dumni z Izabeli Dąbrowskiej. Bo to nasza Pani Basia!

 

fot. kadr z serialu “Ucho prezesa”

 

 

Kobieta oddała życia za ciężarną synową

Jej wspomnienie wypada na 12 czerwca. Czczona głównie w rodzinnym Lipsku, błogosławiona Marianna Biernacka jest patronką teściowych. Warto przybliżyć jej historię.

Życie Marianny Biernackiej nie było usłane różami.  Przyszło jej mierzyć się z przeciwnościami losu w czasach zaboru i wojen. Straciła czwórkę dzieci w wyniku komplikacji poporodowych. Dlatego też szczególną miłością obdarzyła dwójkę, córkę Leokadie i syna Stanisława. To właśnie z nim mieszkała aż do śmierci. Gdy Stanisław się ożenił, nawiązała szczególną relację z synową. Rodzinne szczęście zostało przerwane przez wybuch II Wojny Światowej.

W Lipsku latem 1943 r. miały miejsca masowe aresztowania. Stanowiły one zemstę za zabicie jednego z niemieckich policjantów. Rankiem rodzina została obudzona przez agresywnych hitlerowskich żołnierzy. Ci chcieli pojmać zarówno syna, jak i jego ciężarną żonę. Marianna padła na kolana. Zrozpaczona zaproponowała, żeby zabrali ją, zamiast kobiety, która lada chwila może urodzić. Niemcy zlitowali się. Dwa dni później zginęła wraz z synem i licznymi mieszkańcami Lipska. Zostali oni rozstrzelani pod Grodnem. Poświecenie Marianny nie przeszło bez echa.

Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w diecezji łomżyńskiej. Przy dawnym domu Marianny Biernackiej postawiono również pomnik. W licznych kościołach możemy odnaleźć obrazy bądź witraże przedstawiające jej postać.

Uczennica z Hajnówki wzorem filmowej bohaterki

”Jagoda w mieście” to serial familijny z początku lat 70-tych. Powstał na motywach powieści Ludwiki Woźniackiej. Opowiada on o losach młodej dziewczyny, która przybyła z malej wsi do Warszawy do szkoły medycznej. Pierwowzór bohaterki to mieszkanka…Hajnówki, mianowicie 18-letnia letnia uczennica Technikum Drzewnego, Irena Wasiluk. 

 

W wakacje odwiedził ją reżyser i główna serialowa aktorka. Przez 2 miesiące obserwowała ona wnikliwie wszelkie zachowania czy sposób mówienia Ireny.  Z tych spostrzeżeń zbudowała postać Jagody, którą można było oglądać na ekranach telewizyjnych. Sama Irena zagrała epizodyczna rolę Kasi. Dla Ireny była to niezapomniana przygoda,bowiem serio traktowała naukę. Trzy tygodnie spędzone w Warszawie były ciężką pracą. Jak sama twierdziła, aktorstwo jest piękne, lecz sam zawód niezwykle trudny.

Noblistka odpoczywała na Podlasiu

Giełczyn to niewielka wieś w powiecie łomżyńskim. Jak w większości małych miejscowości na Podlasiu, jej centrum stanowi świątynia. Kościół, choć nieczynny jest perełką architektury sakralnej. Przed laty w kościele widywano młodą Marię Skłodowską, uczęszczającą wówczas jeszcze do gimnazjum.

 

W 1884 r. przebywała razem z siostrą Heleną  w domu zamożnego Francuza Ludwika de Fleury – nauczyciela syna hrabiego Potockiego. Jego żona była zaś dawną uczennicą matki dziewczyn. Stąd też wcześniejsza znajomość.

 

Przyszła noblistka przywożona była powozem na mszę z pobliskiego dworku w Kępie Giełczyńskiej. Z pamiętnika Heleny można dowiedzieć się, że to było wyjątkowo szalone lato. Ponoć robiły to, co nie przystoi córkom tak poważnego ojca. Dziewczyny zachwycone pięknem okolicznej przyrody przez długie lata wspominały wyjazd.

Łomża kręci się wokół kapeluszy

W Łomży niemal całe dzieciństwo i młodość spędziła słynna aktorka kabaretowa Hanka Bielicka. Dla jej uczczenia, rok po śmierci artystki, na ulicy Farnej, powstała ławeczka przedstawiająca tą wybitną osobę ze słynnym już kapeluszem. Rzeźba została odlana z brązu, a uroczystemu odsłonięciu patronował sam prezydent miasta Jerzy Brzeziński. Jeszcze dwa lata przed odejściem, Hanka Bielicka otworzyła salonik poświęcony swej osobie. Mieści się on w Centrum Katolickim im. Jana Pawła II, działającym przy nowym kościele św. Krzyża.

 

W jednym pomieszczeniu zgromadzono kostiumy, kapelusze, karykatury, portrety, a także przedmioty osobiste. Obecnie salonik stanowi swoiste miejsce pamięci, a administratorzy Centrum Katolickiego chętnie udostępniają go wszystkim zainteresowanym. Hołd aktorce złożono jeszcze w inny sposób. Dwa skrzyżowania ulic – ronda znajdujące się w pobliżu Teatru Lalki i Aktora nazwano oficjalnie Rondami Hanki Bielickiej.

 

To chyba jedyne w Polsce ronda uliczne będące jednocześnie rondami olbrzymich kapeluszy-kwietników. Place skrzyżowań uformowano na kształt kapeluszy, których kolekcjonowanie i noszenie było życiową pasją pani Hanki Bielickiej.

Filmowcy w Tykocinie. Grał Paweł Małaszyński.

W Tykocinie nieopodal Białegostoku kilkanaście lat temu kręcono kultowy już film z cyklu ”Święta polskie”. Mowa tu o produkcji ”Biała sukienka”, przybliżająca obrzędy Bożego Ciała. W filmie wystąpili wówczas debiutanci, którzy wkrótce stali się gwiazdami, jak choćby Paweł Małaszyński czy Sambor Czarnota. Mimo że produkcja określona jest jako komedia, bez trudu doszukamy się w niej głębszego sensu. Reżyser Michał Kwieciński wybrał Tykocin ze względu na plenery, kościół oraz ”prowincjonalność na właściwym poziomie”. 

 

Na potrzeby filmu zaangażowano wielu statystów, głównie ze względu na scenę procesji. Większość z nich, bo ponad 400-u, to mieszkańcy samego Tykocina. W tej wymagającej scenie wiernych prowadził sam proboszcz parafii Trójcy Przenajświętszej. Wystąpiła również lokalna orkiestra dęta, jaki z zespół folklorystyczny ”Hetmanki”.

 

Jedną z osi fabuły jest podróż samochodem głównych bohaterów, którzy to toczyli dyskusję na temat wiary. Droga, którą  się poruszali znajduje się w okolicy Tykocina. Warto zauważyć, że krajobrazy niekoniecznie oddają rzeczywistość. W filmie zauważymy jedynie łąki i pola. W praktyce owa droga przebiega przez liczne miejscowości z zabudowaniami.

 

Skaczą dla zabawy i pieniędzy

Nad augustowskimi jeziorami odpoczywają latem tłumy wczasowiczów. Co roku do miasta przyjeżdżają z koncertem gwiazdy muzyki światowego formatu. Odbywają się również liczne imprezy sportowe o dużej randze. Najwięcej śmiechu przynosi jednak konkurs, który zyskał już pełnoletność. Mowa to o ”Mistrzostwach w pływaniu na byle czym”. Konstruktorzy wodowanych na rzece Netta wehikułów, ściągają z całej Polski, by wziąć udział w tym niecodziennym wydarzeniu.

 

Warunkiem jest zbudowanie pojazdu napędzanego “wiatrem, wiosłem, silnikiem lub siłą i godnością osobistą” – jak piszą organizatorzy – oraz przepłynięcie w ten sposób określonego dystansu. Załoga oczywiście musi być na pokładzie. Co roku pula nagród jest coraz większa, dochodząc do 40 tys. zł. Tym, którzy nie mają odwagi stawić czoła takiemu wyzwaniu, radzimy wziąć do Augustowa na tę okoliczność lornetkę i dobry humor. Patronat nad imprezą tradycyjnie obejmuje Polskie Radio Białystok.

Źródło zdjecia: Józef Kowalski, Wikimedia.

Białostoczanie spacerują po klawiszach

Białystok jako pierwsze miasto w Polsce złożył hołd muzyce bluesowej. Idea powstania Alei Bluesa pojawiła się w 2007 r. Pomysł zrealizowano błyskawicznie. Deptak z chodnikiem w kształcie klawiatury fortepianu powstał w sąsiedztwie Rynku Kościuszki. Spacerowiczów tylko kilkaset metrów dzieli od parku planty.

 

Powstanie Alei  zbiegło się kilkoma istotnymi wydarzeniami. W mieście obchodzono Rok Bluesa, festiwal Jesień z Bluesem, a także rocznicę  śmierci Ryszarda ”Skiby” Skibińskiego. Ten ostatni był legendarnym założycielem Kasy Chorych.  Deptak pełni funkcję edukacyjną, przypominając młodym pokoleniom o osiągnięciach największych muzyków gatunku. Mało kto wie, ale to właśnie w Białymstoku działa wiele znanych kapel, które posiadają fanów  w całej Polsce. Dlatego należy uważać miasto za jeden z istotnych ośrodków Bluesa. Ponadto w Białymstoku odbywa się najstarszy festiwal bluesowy.

 

W Alei Bluesa odsłonięto tabliczki takich gwiazd estradowych, jak Ada Rusowicz czy Martyna Jakubowicz. Regularnie dołączają do nich nowe nazwiska.

 

Weekend na Podlasiu. Tu nie wiadomo co to nuda!

Miejscówki na majówkę są już zabukowane. Na wymarzony urlop jednak jeszcze trochę poczekamy. Nim rozkwitną pąki na drzewach, a wiosenne słońce opali nasze blade twarze, warto skorzystać już teraz z całego wachlarza możliwości, jakie daje nam Podlaskie.

 

Mieszkańcy Białegostoku i okolic powinni udać się do Tykocina. Skoro kręci się tam filmy, coś musi być w tym miasteczku. Oprócz zwiedzenia nietypowego trapezowego rynku szczególnie polecamy most na rzece Narew. Podobno przyniosła go armia ZSRR z Wrocławia. Miał on trafić dalej na wschód, lecz został w Tykocinie. Trzeba przyznać, że pasuje do barokowych budowli. 

https://www.youtube.com/watch?v=TOUgXcC_A2U

W niewielkim oddaleniu od stolicy Podlasia znajduje się malowniczy Supraśl. Czeka tam na nas choćby Muzeum Sztuki Drukarskiej i Papiernictwa, a także najbardziej oblegane Muzeum Ikon. We wszystkich obiektach poznamy na pewno wiele ciekawostek. Miasteczko wyróżnia się licznymi drewnianymi zabudowaniami. Przykładem takiej perełki jest Stara Poczta nazywana też Domem ogrodnika.

https://www.youtube.com/watch?v=cpEGZG_TwBM

Kto jeszcze nie był w Białowieży, ten niech nadrobi zaległości. Najstarsze muzeum na Podlasiu znajduje się właśnie tam. Prezentacja zbiorów opiera się on na nowoczesnych technologiach i w niczym nie przypomina kojarzącego się ze słowem muzeum zwiedzania wystaw w gablotach za szkłem. Na wystawach podziwiać można fragmenty ekosystemu Puszczy Białowieskiej oraz pełne sceny z życia zwierząt, np. żery wilków. 

 

Jeśli stęskniliśmy się za wodą, najlepszym wyjściem będzie wycieczka do Augustowa. Aby rozprostować kości przyda się spacer, najlepiej po bulwarach. Augustowski deptak to fantastyczny trakt, wyłożony kostką brukową, czysty i prowadzący przez ciekawe zakątki Augustowa. Przy bulwarze powstały hotele, ośrodki wypoczynkowe i restauracje. Stoi tu również piękny Pałac na Wodzie.  Przy moście cumuje często statek wycieczkowy Jaćwież, należący do Żeglugi Augustowskiej. Podczas rejsu tym statkiem poznamy historię Jaćwingów.

 

Śniegi stopniały, więc warto wrócić do aktywnego wypoczynku. W Puszczy Białowieskiej skorzystamy z pewnością ze szlaków do nordic walking, który staje się coraz popularniejszy. Przez Podlasie, warto przypomnieć, przebiega słynny szlak rowerowy Green Velo, liczący w sumie 2000 km. Okolice Łomży, Augustowa czy Suwałk powinny więc w weekend zapełnić się jednośladami. Jeśli lubimy łączyć podziwianie widoków ze spalaniem kalorii, to wręcz idealna propozycja.

 

 

 

Trzęsienia ziemi w Podlaskiem. Jak to możliwe w naszym położeniu geograficznym?

Jeśli uważaliśmy na lekcjach geograficznych, Polska nie leży na styku płyt tektonicznych. Teoretycznie więc nie musimy obawiać się drgań skorupy ziemskiej. Natura jednak może spłatać psikusa.

 

Wstrząsy o dużej sile miały miejsce jesienią 2004 r. w Suwałkach i Białymstoku.  Odnotowano wówczas wstrząsy o sile 5 – ciu stopni w skali Richtera. Pierwszych lżejszych wstrząsów, nie wszyscy byli świadomi. Niektórzy mogli powiązać zdarzenie z wibracjami przejeżdżających samochodów ciężarowych. Gy jednak po południu zaczęły pękać ściany budynków, szafki same się przesuwały, wszystko było już oczywiste. Drobnym zniszczeniom uległ nawet szpital i dom pielęgniarek w Suwałkach.

 

2 lata później ziemią znowu zatrzęsło. Epicentrum mogło pochodzić z pogranicza polsko – białoruskiego. Prawdopodobnie trzęsienie było spowodowano wielkim wybuchem, o którym jednak nic nie wiadomo. Inny badacze wskazywali również na mróz jako winowajcę. Podobne rzeczy dzieją się bowiem w Skandynawii. Pod wpływem niskiej temperatury pękają bowiem skały granitowe. Większość skłania się jednak ku wersji o ”sztucznej” przyczynie polskiego trzęsienia. Mieszkańców Podlasia należy uspokoić. Z pewnością nie będą świadkami katastrof, jakie znają choćby z hollywoodzkich produkcji.

 

To może być wielka atrakcja. Jednak nad zabytkiem ciąży fatum

Wieża ciśnień w Łomży to bez wątpienia jedna z wizytówek tego miasta. Swą pracę zakończyła oficjalnie w 1992 r. Od tej pory stoi opuszczona i nic na razie nie wskazuje, by sytuacja miała ulec zmianie. 

 

Budynek powstał na początku lat 50. przez co mógłby już oficjalnie zostać zabytkiem. Wpisanie do rejestru zagwarantowałoby ochronę obiektu i zachowanie dziedzictwa kulturowego. Władze miasta chciały sprzedać wieżę razem z działką, lecz niestety bez skutku. Poprzedni prezydent Łomży, Mieczysław Czerniawski, planował przekształcenie jej w obserwatorium astronomiczne. Byłaby to doskonała rozrywka dla uczniów. Taki pomysł nie spodobał się jednak dla Ministerstwa Edukacji Narodowej. Bez uzyskania dotacji inwestycja nie mogła zostać dopięta na ostatni guzik.

 

Kolejne próby przetargu kończą się niepowodzeniem, mimo obniżki ceny za otaczającą działkę. Warunkiem nabycia jest też konieczność rozpoczęcia inwestycji w ciągu dwóch lat. Obecne władze Łomży oczami wyobraźni widzą w wieży ciśnień hotel z restauracją. Na razie to pobożne życzenia. Obiekt mieści się na terenie wpisanym do rejestru zabytków o ”historycznym układzie urbanistycznym miasta Łomży”. Dlatego tez każda decyzja musi przejść przez Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków. Tymczasem wieża coraz bardziej niszczeje i bardziej odstrasza niż przyciąga.

Bocian przemówił ludzkim głosem. Wskazał kufer pełen złota i srebra

Ciężkie życie

Nadeszła wiosna. Na dach chaty powróciły bociany. Z promieniami słońca i przyszedł jednak głód. Pozostało chude mleko i ziemniaki. Tak wyglądał marzec Macieja Skiby, mieszkańca niewielkiej osady na Podlasiu. Uśmiech mężczyzny wzbudzał jedynie syn,  który niedawno przyszedł na świat. To w nim upatrywał nadzieję na lepsze jutro. Wedle tradycji dziecku nadano imię po ojcu.

Zatrute powietrze

Minęło 12 lat. Wybuchła epidemia. Większość ludzi albo zmarła, albo uciekła jak najdalej. Maciej Skiba nie przetrwał zarazy, lecz jego syn miał więcej szczęścia. Długo tułał się po innych miastach, lecz nie mając ani wykształcenia, ani fachu w ręku, nie mógł znaleźć pracy. Wrócił więc do rodzinnej osady. Następnego dnia na podwórzu odnalazł pisklę i stojącego przy nim bociana.

Bogactwo pod kamieniem

Maciej bez chwili zastanowienia odłożył młodego ptaka do gniazda. Pełen żalu mówił sam do siebie, że chce zakończyć swój żywot. Wówczas bocian przemówił ludzkim głosem. Nakazał Maćkowi porzucić troski. W zamian za pomoc wskazał dla chłopaka ukryty pod kamieniem skarb. Bocian mówił prawdę. Faktycznie kufer pełen był złotych i srebrnych monet.  Maciek jednak ostrożnie dysponował niespodziewanym majątkiem. Kupił kilka koni, krów i zbudował dom. Wkrótce spotkał miłość swego życia. Wioska powoli zaczęła się zaludniać. Po dziś nosi nazwę Boćki.

Najlepsi tatuażyści zawitają do Białegostoku

Już za miesiąc na terenie stadionu miejskiego w Białymstoku odbędzie się pierwsza na Podlasiu, dwudniowa edycja imprezy ”Tattoo Konwent”. Swoje umiejętności zaprezentują najlepsi tatuażyści w branży, zarówno Ci z kraju i z zagranicy. Już teraz ruszyły zapisy do poszczególnych artystów. Przedstawiciele studiów tatuażu wykonują w czasie imprezy autorskie wzory. Jako, że główny punkt programu to  wybór najlepszego tatuażu, warto trochę pocierpieć dla głównej nagrody.

Wstęp na teren imprezy według informacji organizatorów będzie całkowicie bezpłatny, więc każdy chętny podpatrzy mistrzów w akcji. W części wystawienniczej poznamy różne style tatuowania preferowane przez specjalistów. Konwent zapewni również inne rozrywki. Na gości czekać będzie też coś dla podniebienia dzięki food trackom.a impreza pod szyldem Tattoo Konwent odbyła się w 2009 roku w Centrum Stocznia Gdańsk i przyciągnęła 2500 odwiedzających. Dzisiaj w ciąg roku wydarzenia z cyklu Tattoo Konwent są odwiedzane przez ponad 32000 osób. Zobaczymy jak będzie w Białymstoku. 

Zazdrosna czarownica zamieniła księcia w mysz

Od pierwszego wejrzenia

Białowieska Puszcza w czasach średniowiecza pełna była dzikiej zwierzyny. Inni wyruszali na polowania całą grupą, lecz on jedynie z drewnianą pałką, sam przemierzał lasy. Mowa tu o jednym z litewskich książąt. Po udanych łowach miał zwyczaj odpoczywać nad rzeką Lutownią. Tam też spotkał Oksanę, dziewczynę o niespotykanej urodzie. Miłość zakwitła niczym wiosenny kwiat. Wszystko układało się dobrze, aż do czasu gdy, między młodych wplątała się wiedźma o imieniu Ksantypa.

Sroga zemsta

Kobieta posiadała ogromną moc, dzięki której mogła zmieniać postać. Ponadto posiadała władzę nad dziką zwierzyną. Od chwili ujrzenia księcia pośród drzew, zawładnęła nią obsesja. Nie chciała już wieść pustelniczego życia. Ukazywała się księciowi jako piękna kobieta z wydatnym biustem. Mężczyzna jednak bez pamięci był zakochany bez pamięci w Oksanie. Ksantypa miała już dać za wygraną, lecz spawy przybrały nieoczekiwany obrót. Książę w lustrze wody dostrzegł prawdziwe oblicze wiedźmy.

Stara, przygarbiona, z wieloma kurzajkami wzbudziła jego odrazę. Ten postanowił dołączyć Ksantypę do swej kolekcji łowcy. Wziął zamach swoją drewnianą dzidą, chcąc ugodzić czarownicę prosto w serce. Ta jednak wypowiedziała zaklęcie, które zamieniło chłopaka w mysz. Zemsta poszła dalej. Rzuciła też urok na Oksanę, w wyniku czego stała się puszczykiem. Jak wiadomo, ptak ten ten żywi się gryzoniami. Dlatego też Oksana przypadkiem mogła pożreć ukochanego. Pohukiwanie puszczyka pełni więc rolę ostrzegawczą. Według legendy czar ustąpi gdy przez sto lat człowiek nie wytnie w Puszczy ani jednego starego drzewa,

Przyjedź tutaj, a będziesz miał erotyczne sny

Pobojna Góra według przekazów stanowiła grodzisko Jaćwingów. Plemię osiedlało się często na terenach oo szczególnej koncentracji energii. Takie też znaleźli nad Biebrzą. Nazwa góry wiązać się może ze szwedzkim potopem, bowiem właśnie tam wojska walczyły najdłużej. Pobojna Góra to jednak nie tylko miejsce śmierci wielu żołnierzy. Dziesiątki osób doświadczyło tam czegoś niewytłumaczalnego.

 

Jeśli zachowamy ciszę z łatwością usłyszymy odgłosy, które wydobywają się z ziemi. Najczęściej są one w obcym języku. Niejednokrotnie okolicę przeszywa krzyk, lecz również i piękny śpiew. Pewne jest, że każdy biwakowicz będzie miał nad Biebrzą fantazyjne sny, które okazują się być niesamowicie realne. Wypoczywający na urlopie nauczyciel usłyszał głos mężczyzny żądający zapłaty za miejsce namiotowe. Gdy ten odmówił niespodziewany gość runął z hukiem na konstrukcję. Nauczyciel błyskawicznie obudził się z bólem.  Faktycznie namiot spadł mu na głowę.

 

Przed laty reformator społeczny hrabia Karol Brzostowski wyznał nad Biebrzą miłość Wiktorii Rymaszewskiej. Niespotykane widoki działają na wyobraźnię do dziś. Na Pobojną Górę nadal przybywają chętnie pary zakochanych. Okolice pobudzają siły witalne. Noc to gwarancja erotycznych snów. Niejedni wracali do cywilizacji jako już zaręczeni. Samotni mężczyźni muszą mieć się na baczności. Duchy młodych dziewic są aktywne zwłaszcza latem i nie koniecznie okażą im dobroć. Opowieści o Pobojnej Górze zainteresowały znanego jasnowidza, ojca Kilimuszkę. Stwierdził on obecność wielu bytów i tajemniczych przedmiotów.

 

Uratowali Polskę. Dziś mało kto o nich pamięta.

Rok 1920. Bolszewicy idą na zachód z hasłami rewolucji. Wydaje się, że nie ma na nich siły. Każdego dnia broń składają kolejne polskie oddziały. Nadszedł 28 lipca. W Łomży działa jedynie zapasowy batalion złożony z jeszcze nieprzeszkolonych rekrutów. – uczniów i studentów. Dowodzi nimi kapitan Marian Roganowicz.

Obrońcy zajęli forty w Piątnicy, które zostały wybudowane przez cara. Rozpoczęła się krwawa walka o czas. Miejscowi pomagali jak tylko mogli, ewakuując rannych, donosząc wodę i jedzenie. Tak działo się do 2 sierpnia. Zdecydowania przewaga wojsk bolszewickich pod wodzą Michaiła Tuchaczewskiego przechyliła szalę zwycięstwa. Polakom skończyła się amunicja. Postanowiono walczyć na bagnety.

Poświęcenie żołnierzy dały szansę na przegrupowanie wojsk w okolicach Warszawy. Tam zatrzymano pochód rewolucjonistów. Bez bohaterskiej obrony na ziemi łomżyńskiej nie byłoby ”Cudu nad Wisłą”. Przyznał to później sam M. Tuchaczewski.

Wilkołaki zabijały na Podlasiu

O zjawisku lykantropii ludzkość dowiedziała się za czasów świętej inkwizycji. Podejrzenia o bycie wilkołakiem oznaczały jedno – śmierć w męczarniach.  Przemianę w wilka tłumaczono czarną magią i konszachtami z diabłem. Okazuje się że i na wschodzie Polski inkwizytorzy mogli mieć ręce pełne roboty.

Transformacja w bestię

Najwięcej opowieści na temat wilkołaków pochodzi z Podlasia, lecz temat znany jest też na Lubelszczyźnie. Najstarsze zapiski pochodzą z XVI w. Rzecz miała miejsce nieopodal Mielnika nad rzeką Bug. Kobieta przez okolicznych mieszkańców od zawsze była uważana przez wiedźmę. Na prostych czarach jednak się nie kończyło. Żyjąc w gniewie, postanowiła zemścić się za lata udręki. Metamorfoza odbywała się poprzez siedmiokrotne obiegnięcie magicznych leśnych drzew i odpowiednie zaklęcie. Po zatoczeniu siódmego kręgu powstawała machina do zabijania. W okolicy znajdowano zmasakrowane konie, krowy i świnie. Taka sytuacja powtarzała się podejrzanie regularnie. Kres występkom nadszedł przypadkiem. Gajowy spacerując po lesie zauważył w połowie przemienioną bestię. Z ciała człowieka została tylko głowa. Czarownica rozpoczęła ucieczkę, lecz szybko została ona zakończona wystrzałem z dubeltówki. Kobieta padła na wilgotną ziemię. W kałuży krwi z powrotem przemieniła się w człowieka.

Skazany na śmierć

Również okolice Dąbrowy Białostockiej były świadkami tajemniczych wydarzeń. Pod koniec XIX w. żył tam pewien młodzieniec, który znikał w lesie na wiele tygodni. Początkowo tlumaczono to chorobą psychiczną. Wszystko zmieniło się gdy jeden z miejscowych gospodarzy przegonił wilka, raniąc go kosą w lewą łapę. Nazajutrz zauważono, że młodzieniec również ma okaleczoną nogę i utyka. Osadnicy wiedzieli już co robić. Kilku mężczyzn pojmało chłopaka, wywiozło do lasu i utopiło w bagnie.

 

Podlaskie opowieści i legendy biją rekordy popularności

Język polski należy do jednych z najtrudniejszych. Najwięcej problemów dla cudzoziemców sprawia przede wszystkim odmiana wyrazów. Na tym też skupili się dr Konrad Szamryk i dr Katarzyna Szostak-Król, pisząc książkę o podlaskich legendach. Znajdziemy w niej opowieści na temat Białegostoku, Augustowa czy Supraśla. Z pewnością rozbudzili wyobraźnie niejednego czytelnika.

 

Autorzy tego nowatorskiego opracowania mieli na celu naukę czytania ze zrozumieniem. Dlatego też pod każdą legendą zamieszczono zestaw ćwiczeń, sprawdzający chociażby gramatykę. Odbiorcy książki to głównie najmłodsi obcokrajowcy zamieszkujący Podlasie, lecz korzystać może z niej każdy chętny. Nie od dziś wiadomo, że nauka języka przyśpiesza integrację z otoczeniem. Pozycja trafiła na półki wszystkich wschodnich placówek, do których uczęszczają dzieci z rodzin cudzoziemskich. Dzięki ciekawej tematyce ”Podlaskie opowieści i legendy dla obcokrajowców” cieszą się niemałą popularnością. Książkę również można bezpłatnie pobrać drogą elektroniczną.

 

Zielone Świątki

Chciały się zabawić. Zostały porwane.

Hipisi po podlasku

Lata sześćdziesiąte. Za oceanem króluje rock & roll i rozwija się ruch hipisowski. W tym czasie kilkadziesiąt kilometrów od Białegostoku, w małej wsi Zawyki,  hasła wolności, otwarcia na świat propagują traktorzyści, a w zasadzie traktorsi – gdyż tak siebie nazywali. Amerykańskie zasady wkrótce zastąpili własną wizją.

Szpan na traktorze

Początkowo była ich zaledwie garstka. Z dnia na dzień grupa zaczęła się rozrastać. Szeregi zasilili znani sportowcy czy artyści. Każdego lata w okolicach wsi organizowano zloty. Na polach organizowali wyścigi niszcząc cudzą ziemię. Wśród młodych wzbudzali podziw, starsi nie mogli na nich patrzeć. Nawet ksiądz z ambony przestrzegał przed grupą.

 

Traktorsem został syn jednego z ważnych działaczy partyjnych. Ze względu na czarny kolor jego pojazdu nazwano go ”Galanto”. Każdego dnia stosował metodę podrywu ”na błotnik”, która okazała się niezwykle skuteczna. Kobieta z miejscowego kółka różańcowego wpadły w furię, biorąc sprawy w swoje ręce. Na wsi jak wiatr rozniosła się informacja, że mężczyzna porywa młode dziewczyny, a następnie spuszcza z nich krew.

 

Wieści dotarły szybko również do Białegostoku. Wkrótce Zawyki odwiedzili panowie w garniturach. Tydzień później traktorsi zniknęli z pola widzenia. Powstało wiele teorii, mniej lub bardziej realnych. Jedni twierdzili, że wygrali na loterii, drudzy zaś, że porwali ich kosmici. W rzeczywistości większość traktorsów wyjechało za granicę. Ci, którzy pozostali zbudowali okazałe fermy. Nikt jednak nie wie, skąd wzięli na to fundusze. Po traktorsach pozostał jedynie manifest spisany na pożółkłej kartce i ślady opon, które pozostawili na odkrywkowych złożach wapna pod Surażem.

Cerkiew gwałtownie zapłonęła. Działy się dziwne rzeczy.

Na skraju Puszczy Białowieskiej leży niewielka wieś Dubicze Cerkiewne. Już sama nazwa wskazuje na związki z obrządkiem prawosławnym. Pierwsza świątynia powstała w połowie XVI, co potwierdza przywilej wydany przez króla Zygmunta III Augusta. W sąsiedztwie przebiegał trakt carski z Bielska Podlaskiego do Kamieńca. Z tego właśnie względu droga aż do dzisiaj nazywana jest gościńcem Kamienickim.

 

Pierwsza świątynia pod wezwaniem Piotra i Pawła zakończyła swe istnienie w gwałtowny sposób. Stanęła bowiem w płomieniach. Ikona niesiona przez silny wiatr zatrzymała się na samym końcu wsi. Mieszkańcy uznali, że właśnie tam powinna powstać nowa cerkiew.

 

Bardziej fantastyczna wersja mówi o zapadnięciu się świątyni przez ziemię. Miała to być kara za grzechy parafian. Ponoć jeśli 12 lipca w południe, gdy przyłożymy ucho do ziemi na wzgórzu, usłyszymy bicie cerkiewnych dzwonów. W miejscu tym stoi do dziś kamienny krzyż. Stanowi pamiątkę po starej cerkwi. Obecna drewniana świątynia w Dubiczach Cerkiewnych powstała tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej. Jej konsekracja nastąpiła zaś w 1955 r.

Kręci niezwykłe filmy o zwykłych ludziach

Studiował geografię. Przez pięć lat był dziennikarzem radiowym. Jednak to film okazał się jego prawdziwą pasją. Mowa to o Ireneuszu Prokopiuku, urodzonym w Bielsku artyście.

 

Filmy tworzone przez Ireneusza Prokopiuka posiadają krótkometrażowy charakter. Trwają do około 10 minut. Z pozoru przypominają produkcje dokumentalne, lecz znajdziemy tam też wątki fabularne. Opowiadają o prostych ludziach i ich codziennych czynnościach. Wiele zwyczajów, które obserwujemy w materiałach, powoli zanika. Dlatego też u niektórych pojawi się nutka nostalgii. Poszczególne mogą przenieść widza do krainy dziecięcych wspomnień. Realizacja filmu wymaga znalezienia odpowiedniego bohatera i przede wszystkim zdobycia jego zaufania. To zaś nie jest łatwym zadaniem. I. Prokopiukowi taka sztuka udaje się jednak doskonale. Dzięki temu możemy przykładowo dokładnie poznać zasady pieczenia wiejskiego chleba czy przygotowania wieprzowiny do wędzenia. Bohaterowie sami przyznają, że boją się zapomnienia. Już wkrótce niegdyś powszechne praktyki przejdą do lamusa. Być może dzięki filmom przetrwają trochę dłużej.

 

Produkcje Ireneusza Prokopiuka powstają dzięki przychylności władz samorządowych. W zamian za hojność tworzy dzieła, które doskonale odzwierciedlają i promują region Podlasia.

Zielarka zamieniła mężczyzn w dziki. Jeden żyje do dziś.

Rzeź w Puszczy

W białowieskim Parku Pałacowym odnajdziemy pomnik upamiętniający jedno z polowań króla Augusta III Sasa. Obława na zwierzęta była jak na tamte czasy przeprowadzona spektakularnie. Ponad pięćset wynajętych osób kilka miesięcy zapędzało żubry, łosie, sarny czy dziki do wielkiej zagrody. Wiele zwierząt padło przed przyjazdem królewskiego orszaku. Król osobiście dokonał egzekucji na połowie zgromadzonych okazów. Jego uwagę przyciągnął dzik z czarnym krzyżem na grzbiecie. Nietypowe umaszczenie miało wiązać się ze sprowadzeniem zakonu krzyżackiego.

Siła zaklęcia

Jak wiadomo, zamiast w pokoju chrystianizować plemiona, krzyżacy wybrali drogi miecza. Pewnego lata czterech zakonników zapuściło się do Puszczy. Po drodze korzystali z życia wykorzystując kobiety i zabijając zwierzynę dla samego sportu. W jednej z karczm dowiedzieli się o kobiecie o imieniu Ksantypa. Wiodła ona życie pustelnika. Znając doskonale specyfikę miejscowych ziół zajmowała się uzdrawianiem. Żądni krwi poganina bracia zakonni wyruszyli nad rzekę Łutownia. Po drodze mijali martwe ptaki i węże. Puszczyki nawoływały niczym nocą. Starali się jednak ignorować wyraźne znaji. Na miejsce dotarli przed nocą Kupały, kiedy to według wierzeń, zaklęcia działają ze szczególną mocą. Ksantypa oszukała śmierć. Nim ostrza przeszyły ją na wylot, zdążyła wypowiedzieć magiczną formułkę. Krzyżacy zostali przemieni w dziki. Podobno jeden z nich z charakterystycznym krzyżem na grzbiecie, kilka lat temu był  widziany w miejscu mocy pod Hajnówką. Legenda głosi, że jeśli ktoś go ubije, pradawni bogowie powrócą na ziemię.

Powstanie ulica Simony Kossak

Powstanie ulica Simony Kossak

Powstanie ulica Simony Kossak. W Białowieży, miejscowości z bogatymi korzeniami historycznymi i przyrodniczymi, mieszkańcy postanowili uczcić pamięć wybitnej postaci, Simony Kossak, poprzez zaproponowanie nadania jednej z ulic jej imienia. To inicjatywa, która narodziła się bezpośrednio w sercach społeczności lokalnej, która czuje silną więź z historią i dziedzictwem tego miejsca. To właśnie Towarzystwo Przyjaciół Energii Odnawialnej z Białowieży, reprezentujące głos mieszkańców, złożyło wniosek w imieniu społeczności, aby uhonorować pamięć tej wybitnej badaczki przyrody.

Powstanie ulica Simony Kossak – dla Puszczy Białowieskiej zrobiłaby wszystko

Decyzja o nadaniu ulicy imienia Simony Kossak spotkała się z szerokim poparciem wśród radnych, którzy dostrzegli nie tylko znaczenie symboliczne tej inicjatywy, lecz także potencjał, jaki niesie za sobą dla lokalnej społeczności. Ulica ta będzie prowadzić do miejsca, gdzie kobieta spędziła większość życia, do leśniczówki o nazwie “Dziedzinka”. Leśniczówka “Dziedzinka”, jest świadkiem wielu lat pracy i pasji Simon Kossak, dlatego ma szansę stać się nie tylko miejscem symbolicznym. Zakłada się, że nowa ulica, nosząca imię Simony Kossak, stanie się jednym z ważniejszych punktów na mapie Białowieży. Być może będzie przypominać o jej wkładzie w badania i ochronę przyrody oraz inspirując kolejne pokolenia do kontynuowania jej dzieła.

Nieoceniony wkład w rozwój Białowieży

Data 18 marca, dziesiąta rocznica śmierci Simony Kossak, zostanie uroczyście upamiętniona poprzez odsłonięcie tablic z nowymi oznaczeniami ulicy. Będzie to jednocześnie wyraz szacunku i uznania dla jej dziedzictwa. Tego dnia mieszkańcy Białowieży oraz goście z całej Polski będą mieli okazję podziwiać i celebrować pamięć tej wybitnej postaci. Zapewne dlatego, że wniosła nieoceniony wkład w rozwój nauki, ochronę przyrody i kulturę lokalną. Inicjatywa nadania imienia Simony Kossak ulicy w Białowieży jest niezwykłym wyrazem szacunku dla jej osoby. Jest to także manifestacją związku społeczności z jej dziedzictwem oraz przypomnieniem o wartościach, które ona reprezentowała. To także zachęta do dalszych badań i działań na rzecz ochrony przyrody oraz pielęgnowania kultury lokalnej. Mimo wszystko stanowi ona nieodłączny element tożsamości tego regionu.

Więcej informacji o życiu tej wyjątkowej kobiety znajdziecie państwo pod linkiem:
https://www.youtube.com/watch?v=O4ITurlKBiM

Źródło zdjęcia: https://www.youtube.com/watch?v=y3tle2hwXHM

Najbardziej znany komendant obchodzi urodziny

Najbardziej znany komendant obchodzi urodziny

. Najbardziej znany komendant obchodzi urodziny. Dziś, w dniu obchodów sześćdziesiątych szóstych urodzin, warto przyjrzeć się nie tylko współczesnej rocznicy, ale także historii i dorobkowi artystycznemu człowieka, który przekroczył próg sześćdziesiątki. Andrzej Beja-Zaborski, urodzony w malowniczym Wałbrzychu. Jest postacią znaną przede wszystkim z niezwykłego talentu, który przejawia się na deskach teatru oraz na ekranie kinowym. Wielu widzów, zafascynowanych jego talentem, kojarzy go z rolą brawurowego komendanta z filmu “Królowy Most”, który w pełni wyrażał swój aktorski geniusz w trzech odsłonach komediowej trylogii Jacka Bromskiego pt. “U pana Boga za”.

Najbardziej znany komendant obchodzi urodziny – ceniony za poczucie humoru

Za mistrzowskie odtworzenie postaci Beja-Zaborski został uhonorowany w 1988 roku nagrodą za najlepszą rolę drugoplanową na prestiżowym festiwalu w Gdyni. To tylko podkreśla jego niezaprzeczalne umiejętności aktorskie oraz zdolność do wcielenia się w różnorodne role. Jednak rola komendanta to tylko jeden z wielu kamieni milowych w karierze tego wybitnego artysty. Nigdy nie zapomnimy również pozostaje jego wizerunek policjanta w serialu “Pitbull”, gdzie ponownie udowodnił aktorską wszechstronność.

Inne produkcje Bei-Zaborskiego

Nie sposób również nie wspomnieć o jego udziale w innych filmach, takich jak “Kariera Nikosia Dyzmy” czy “Wesele”. Andrzej Beja-Zaborski z pewnością zasługuje na miano aktora, który potrafi skraść każdą scenę, nawet jeśli grają role epizodyczne. Jego obecność na ekranie zawsze przyciąga uwagę i zostaje w pamięci widzów na długo po zakończeniu seansu. Z okazji kolejnego jubileuszu życzymy mu kolejnych udanych kreacji, inspirujących ról i niegasnącego zapału do sztuki. Bo to przecież ona sprawia, że świat staje się bardziej barwny i interesujący dla nas wszystkich. Niech każdy kolejny rok przynosi mu jeszcze większe sukcesy. A przede wszystkim niech jego talent niech będzie źródłem inspiracji dla kolejnych pokoleń artystów. Jego wszechstronność, talent i poświęcenie sztuce są godne podziwu i inspirują nie tylko współpracowników, lecz także wszystkich miłośników sztuki.

Źródło zdjęcia: Trailer filmu ”U pana Boga w ogródku”

mieszkaniec podlasia odkrył Amerykę

Mieszkaniec Podlasia odkrył Amerykę przed Kolumbem?

Mieszkaniec Podlasia odkrył Amerykę. Istnieją niezaprzeczalne zapiski, aż po brzegi wypełnione tajemnicami, które podważają ustalony przez wieki narrację, jakoby to Krzysztof Kolumb jako pierwszy opatrzył stopę na ziemi amerykańskiej. Otóż, według niektórych zachowanych dokumentów, to nie słynny włoski odkrywca, lecz skromny mieszkaniec Podlasia, imieniem Jan z Kolna, miał wkroczyć na nieznane jeszcze brzegi tego kontynentu, ostatecznie wypierając kolumbijskią legendę z pierwszego planu historii odkryć geograficznych.

Mieszkaniec Podlasia odkrył Amerykę przed Kolumbem? – niepozorny sternik na tropie Ameryki

Historia, splątana nićmi zapomnienia i tajemnic, rzuca nas w wir wydarzeń datowanych 16 lat przed krwistą podróżą Kolumba. Jan z Kolna, wchodzi na scenę historii jako niepozorny sternik, pełniący służbę na pokładzie okrętu duńskiego monarchy, Christiana Oldenburga. To właśnie w roku 1476, podczas wyprawy mającej na celu odnalezienie zaginionych osadników grenlandzkich, statek ten zawinął na wybrzeża Labradoru. Wyznaczył nowy punkt odniesienia dla długiej historii geograficznych dylematów. Wątek tej opowieści, jakby wypisany atramentem z odległych wieków, splata się z innymi nitkami historii, dlatego ta sieć powiązań jest niepowtarzalna. Flota, w skład której wchodziły kilka okrętów, miała pierwotnie podjąć poszukiwania zaginionych osadników grenlandzkich. Jednakże po dotarciu do zachodnich wybrzeży, kontynuowała swą podróż na zachód, kierując się w stronę nieodkrytych lądów. Warto zaznaczyć, że nazwa “Labrador” w XVI wieku odnosiła się zarówno do Grenlandii, jak i właściwego obszaru Labradoru.

Odtwarzanie prawdy

Zamieszanie w nazewnictwie nie jest jedyną trudnością, z jaką muszą się zmierzyć badacze zaginionych kart historii. Informacje o Janie z Kolna zostały spisane dopiero po jego śmierci, a więc powstały dodatkowe trudności w odtworzeniu prawdy. Pierwsze wzmianki o jego polskim pochodzeniu pojawiły się dzięki Franciszkowi de Belloforest. Właśnie on jako pierwszy wskazał na tę tajemniczą postać jako na Polaka. Niektórzy wierzą, że odkrywca może być Norwegiem lub nawet Portugalczykiem, co tylko pogłębia mglistość tych dawnych wydarzeń. Jedna z teorii sugeruje, że Jan z Kolna to w rzeczywistości młody Krzysztof Kolumb skrywający swoją tożsamość. Ostateczne rozwiązanie może być jednym z najbardziej fascynujących odkryć w dziejach ludzkości.

Sam zbudował sobie zamek

Sam zbudował sobie zamek. W połowie drogi między Drohiczynem a Mielnikiem ukazuje się coś wyjątkowego, coś, czego nie spotyka się codziennie w podróży przez te ziemie. W świecie, gdzie wiele zabytków chyli się ku upadkowi, jedno miejsce śmiało wyłamuje się z tego trendu – Korona Podlasia, zamek wznoszony od dziesięciu lat z niesłabnącym zapałem przez jednego człowieka. To dzieło pasji, które z dnia na dzień nabiera coraz większego blasku, budząc zachwyt i podziw. Prasa nie omieszkała poruszyć tematu tego niezwykłego zamku, a reportaże o nim krążą w mediach publicznych, zdumiewając widzów swoją historią i rozmachem przedsięwzięcia.

Sam zbudował sobie zamek – ogrodzenie z nietypowego surowca

Historia tego monumentalnego dzieła sięga początku, kiedy to właściciel, Jerzy Korowicki, postanowił zbudować z kamienia solnego ogrodzenie. Dlatego coś co początkowo miało być jedynie płotem, przerodziło się w ambitne przedsięwzięcie – wzniesienie prawdziwej twierdzy. Korowicki, niezłomny we wznoszeniu murów, zajął się każdym szczegółem, każdym kamieniem, by z dnia na dzień spełniać swoje marzenie. Krzemienie i otoczaki, starannie obrabiane własnoręcznie, stanowią główny budulec zamku, nadając mu niepowtarzalny charakter i solidność, która robi wrażenie.

Wyposażenie zamku

Chociaż wnętrza zamku nie są jeszcze w pełni wyposażone, natomiast jego imponująca bryła robi już ogromne wrażenie. Wśród surowych murów odnajdziemy na razie tylko prosty stół rycerski, dlatego w przyszłości zamierza się tu stworzyć salę uroczystości kameralnych. Na szczycie zamku, dumnie wznosi się korona, symbolizująca jego wyjątkową rangę. Dlatego też nawet własny herb nie został zapomniany – lustrzane odbicie herbu Siemiatycz stoi za znakiem tego dzieła.

Wykorzystanie obiektu

To miejsce stało się ulubionym punktem sesji fotograficznych dla nowożeńców. Zapewne dlatego, że przyciąga ich swoim niezwykłym urokiem, jak również romantycznym krajobrazem, rozpościerającym się dookoła, na malowniczych terenach nad Bugiem. Warto również dodać, że pierwotnie na terenie zamku planowano uruchomić zakład przetwórczy. Na szczęście te plany nigdy nie ujrzały światła dziennego. Pozwolono Koronie Podlasia zachować swój dostojeński charakter i historyczną rangę, którą tak dumnie nosi.

Domek Napoleona to ruina

Domek Napoleona to ruina. Kiedyś miejsce schadzek

Domek Napoleona to ruina. Przedziwne opowieści, splecione niczym nici w starożytnym gobelinie, owijają teraz swoje mgliste wątki wokół opuszczonego budynku, jakby chciały przypomnieć o jego dawnej chwale. Miejsce to, o którym się mówi, jako o “Białostockim Domku Napoleona”, stanowiło niegdyś świadka tajemnych spotkań wielkiego cesarza z Marią Walewską, tajemniczą i uwodzicielską postacią z historii Polski. Tam, gdzie dziś panuje cisza i pustka, kiedyś pulsowało życie, a dramaty miłosne rozgrywały się pod płaszczem nocy. Jednakże, mimo swego niezwykłego dziedzictwa, budynek pogrąża się coraz głębiej w zapomnienie, jakby mgła czasu zacierała ślady przeszłości, pozostawiając tylko echo dawnych historii.

Domek Napoleona to ruina – legenda Białostockiego Dworku Napoleona

Otóżże, na ziemiach Białegostoku, owianych mgiełką tajemnic, wznosi się teraz, w swym osamotnieniu, budynek o niezwykłej proweniencji. To właśnie tędy, gdzie obecnie władają cichość i zapomnienie, kiedyś pulsuje życie jakby z innego wymiaru. Opowieść ta zaczyna się od słynnego “Białostockiego Domku Napoleona” – miejscówki, gdzie rzekomo spotykał się wielki przywódca z Marią Walewską. Mówi się, że tu, w tym uroczym zakątku, Napoleon przygotowywał się do swych wypraw. Kierował się między innymi w stronę Moskwy. A właśnie tu miały miejsce dramatyczne rozstania, które rozbrzmiewały echem nawet w najodleglejszych zakątkach półświatka. Nim jednak miłosnym namiętnościom nadszedł kres. Niestety, pomimo namiętności, para nigdy nie mogła oficjalnie być razem, gdyż Napoleon poślubił Józefinę, zostawiając Marię w roli kochanki. Jednakże owoc tej miłości pozostał – para doczekała się dziecka.

Opuszczony budynek – ślady pamięci

Jednakże, pomimo rozgłosu, jaki przyniosła historia, rzeczywistość budynek opuścił już po śmierci wielkiego cesarza. Powstał on jako punkt poboru cła dla handlarzy z Królestwa Polskiego, choć funkcja ta trwała tylko przez krótki czas. Przez lata jednakże, Domek Napoleona zmieniał dzierżawców jak rękawiczki, przechodząc przez ręce różnych właścicieli. Kilka dekad temu, kształtem swej rotundy przypominał on niegdyś ekskluzywną restaurację, nocny klub czy nawet agencję towarzyską. Jednakże, wraz z upływem czasu, wilgoć coraz bardziej dawała się we znaki, co skłoniło miasto do wystawienia budynku na sprzedaż. Stawiło to kres kolejnemu rozdziałowi w historii tego tajemniczego miejsca.

Cudowny wynalazek przywędrował do nas z Litwy

Cudowny wynalazek przywędrował do nas z Litwy

Cudowny wynalazek przywędrował do nas z Litwy. W osadzie Babiki w malowniczym powiecie hajnowski XVI wieku, choć zaledwie sto osób zamieszkiwało te ziemie, to ich historie splatały się w niesamowity sposób z narracją higieny i postępu. To tutaj, na tych skromnych, ale uroczych terenach, litewski bojar Vladauskas Milenkov zdecydował się założyć swoją osadę, będąc postacią wyjątkową, która nie tylko odważnie polowała, lecz również zarządzała życiem swojej społeczności z niezwykłą mądrością. Jego obecność była jak symbol siły, a niegolona broda stała się odzwierciedleniem jego męskości i determinacji.

Cudowny wynalazek przywędrował do nas z Litwy – losy Babik

Jednak losy Babik miały się odmienić wraz z nadejściem pewnego błękitnookiego chłopaka, który przybył do osady z odległego kraju Celtów. Jego twarz, pozbawiona zarostu, wzbudziła zaciekawienie i nieufność, gdyż w tamtych czasach gładko ogolona skóra była rzadkością, a broda uchodziła za znak męskości. Niemniej jednak, to, co przyniósł ze sobą z północnych krain, miało odmienić losy Babik na zawsze. Było to mydło. Wkrótce osada Babiki stała się swego rodzaju oazą higieny i nowoczesności. Rozpoczęto produkcję mydła, a tajemnicza mieszanka wołowego tłuszczu i spopielonego piołunu dała początek pierwszej fabryce mydła w regionie. Z dnia na dzień, pośród leśnych ostępów, rozbrzmiewały dźwięki produkcji.  Mieszkańcy okolicznych wiosek z zaciekawieniem udawali się do Babik, by nabyć ten nowy cud techniki, który obiecywał nową jakość życia.

Życie sie zmieniło

Od tego czasu nie wyobrażano sobie życia bez nowego wynalazku. Codzienne rytuały higieniczne stawały się nieodłączną częścią życia w Babikach i okolicznych osadach. Zainicjowano zwyczaj regularnego golenia się, a zarost zmiękczano właśnie cudownym wytworem, którym było mydło. Nie tylko ciała, lecz także umysły i społeczność osady uległy metamorfozie, otwierając się na nowe idee, nowoczesność i wygodę. Babiki przestały być jedynie skromną osadą w lesie, stając się ośrodkiem postępu i nowoczesności. Przetrwał wieki, pozostawiając ślad w historii jako miejsce, gdzie narodziła się jedna z podstawowych ludzkich potrzeb – dbałość o higienę osobistą. Było to miejsce narodzin pierwszej fabryki mydła w regionie. Przyniosła ze sobą nie tylko czystość, lecz także nową jakość życia i rozwój technologiczny.

Siemiatycze zostały stolicą Polski

Siemiatycze zostały stolicą Polski

Siemiatycze zostały stolicą Polski. Siemiatycze, miasto, które serdecznie przywitało cię w chwilach radości i smutku, jest dzisiaj świadkiem wyjątkowego zjawiska – masowej emigracji. Statystyki nie kłamią: co piąty mieszkaniec opuszcza swe rodzinne strony, w poszukiwaniu lepszego życia poza granicami kraju. To nie tylko chęć zdobycia lepszego bytu, ale również pragnienie rozwijania się, poznawania nowych kultur i doświadczeń. Choć największa fala wyjazdów przypada na lata 90., to obecnie także kolejne pokolenia podejmują tę trudną, lecz często niezbędną decyzję. Zielone horyzonty Brukseli wydają się być magnesem przyciągającym serca i marzenia wielu z nich.

Siemiatycze zostały stolicą Polski – masowi emigranci

Wraz z masowym wyjazdem mieszkańców, ulice Siemiatycz stają się coraz bardziej puste z każdym rokiem, co prowadzi do obaw, że w przyszłości pozostaną tam jedynie osoby starsze. Młodzi ludzie nie chcą zadowolić się minimalną pensją, więc podejmują decyzję o wyjeździe, aby zabezpieczyć swoją przyszłość. W belgijskich firmach w Brukseli, niemal połowa pracowników pochodzi z tego miasteczka lub jego okolic. Dlatego czasem może się wydawać, że Siemiatycze są stolicą Polski, zwłaszcza dla Belgów. W praktyce pieniądze zarabiane przez emigrantów przyczyniają się do rozwoju lokalnej gospodarki, co widać między innymi w nowych budowlach, a także w sklepach, gdzie powracający na święta zostawiają tysiące złotych.

Urzędnik na pomoc

Aby wesprzeć siemiatyczan mieszkających w Belgii, gmina postanowiła zorganizować pomocną dłoń, która sięga dalej niż granice miasta. Raz w miesiącu urzędnik gminy pełni rolę pośrednika w załatwianiu spraw urzędowych w Polsce. Dotyczą one głównie nieruchomości, podatków czy innych kwestii administracyjnych. Dzięki tej inicjatywie emigranci oszczędzają swój cenny urlop na latanie z dokumentami po instytucjach. Mogą również mieć pewność, że ich sprawy załatwia się profesjonalnie i sprawnie. To rozwiązanie zostało zainspirowane przez burmistrza Siemiatycz, który sam kiedyś pracował w Belgii. Dzięki temu doskonale znał trudności związane z załatwianiem spraw urzędowych na odległość. To nie tylko gest dobra, ale także wyraz troski o mieszkańców, którzy pomimo życia za granicą nadal pozostają związani ze swoją ojczyzną.

Legendy odchodzą

Legendy odchodzą

Legendy odchodzą. 4 marca w sali kina Forum odbył się wyjątkowy wieczór, który na zawsze pozostanie w pamięci miłośników muzyki bluesowej i fanów białostockiego zespołu Kasa Chorych. To nie tylko był koncert, ale również symboliczne pożegnanie po czterdziestu latach niezwykłej drogi muzycznej. Muzycy postanowili odstawić instrumenty, a na scenie towarzyszyli im wieloletni bluesowi przyjaciele, jak Cynamonowa Kaczka czy Sławek Wierzcholski. Ich obecność podkreśliła siłę więzi, jaką tworzy muzyka bluesowa.

Legendy odchodzą – historia Kasy Chorych

Historia Kasy Chorych sięga 1975 roku, gdy Ryszard “Skiba” Skibiński i Jarosław Tioskow postanowili połączyć swoje pasje i talent muzyczny. Już wtedy zespół zaczął budować swoją legendę, przynosząc rewolucję do świata bluesa. Ich muzyka szybko zyskała uznanie szerokiej publiczności, a liczne festiwale i konkursy muzyczne obrodziły w nagrody i wyróżnienia. Ostatnia płyta, która ukazała się w 2012 roku, stała się swoistym hołdem dla bogatej historii zespołu. Dofinansowanie przez władze miasta ostatniego występu było niezwykłym wyrazem uznania dla osiągnięć artystycznych Kasy Chorych. To także dowód, jak głęboko zespół związany był z lokalną społecznością i jak ważną rolę odegrał w kulturze miasta. Ich muzyka stawała się częścią lokalnego dziedzictwa, inspirując kolejne pokolenia muzyków i fanów.

Koniec pewnej epoki

Pożegnanie Kasy Chorych to nie tylko koniec pewnej epoki, ale również moment refleksji nad bogatym dziedzictwem, jakie zespół pozostawił. Ich muzyka nie tylko bawiła i wzruszała, ale także miała głębszy sens, poruszając tematy uniwersalne i aktualne przez lata. Teraz, gdy kurtyna opada na ich sceniczne występy, pozostaje nam wdzięczność za te niezapomniane chwile i nadzieja, że duch Kasy Chorych będzie nadal inspiracją dla przyszłych pokoleń muzyków. Warto także podkreślić, że ten niezwykły wieczór w sali kina Forum był momentem pełnym emocji i wzruszeń dla wszystkich obecnych. Widzowie nie tylko delektowali się muzyką, ale także przeżywali wraz z zespołem każdy dźwięk, każde słowo, jakby chcieli zatrzymać ten magiczny czas na zawsze. To zdecydowanie był koniec pewnej muzycznej epoki. Ale również ukłon w stronę tych, którzy przez lata wspierali i kochali twórczość Kasy Chorych.