Ujawniamy skąd jest mężczyzna zarażony koronawirusem. Miał kontakt z mnóstwem ludzi!

Wojewoda Podlaski ukrywa, my nie zamierzamy! To zbyt poważna sprawa, by robić z tego tajemnicę. Wiemy kim jest mężczyzna zarażony koronawirusem. Udało się to ustalić dzięki naszemu Czytelnikowi! Mężczyzna miał kontakt z mnóstwem ludzi w Londynie, gdzie przebywał. Prawdopodobnie to stamtąd wrócił zarażony. Wracając do domu wszyscy, którzy z nim wracali mieli objawy choroby.

 

Z oczywistych względów nie będziemy ujawniać dokładnych personaliów mężczyzny. Znamy jego imię i nazwisko, ale nie jest ono istotne. Najistotniejszy jest fakt, że jest to mieszkaniec SOBOLEWA obok Grabówki, pod Białymstokiem. Oznacza to, że mieszkańcy tych dwóch miejscowości, ale też Białegostoku powinni być bardzo czujni, ale nie wpadajcie w panikę. Ujawniamy też co ostatnio robił zarażony, byście mogli skonfrontować to z tym co ostatnio robiliście. Być może mieliście z nim kontakt.

 

Mężczyzna na szczęście nie jest pracownikiem takiej firmy, w której mógłby pozarażać dużą liczbę współpracowników. Jedynie tych, którzy z nim podróżowali do Londynu oraz najwyżej swoich znajomych, którzy już wiedzą (bo sam się pochwalił w mediach społecznościowych). Mężczyzna na początku marca przebywał w Londynie. Prawdopodobnie to właśnie stamtąd dotarł razem z nim wirus. Nie mamy jednak pewności, ale niestety mężczyzna miał tam kontakt z ogromną ilością ludzi z racji swojego zawodu – co udokumentował na fotografii.

 

Z naszych ustaleń wynika, że 11 marca mężczyzna był już w Warszawie. Zarażony wracał ze stolicy do Białegostoku z pierwszymi objawami choroby. Podróż do Białegostoku odbywała się busem, na szczęście własnym. Zatem zarażone mogły zostać wszystkie osoby, z którymi mężczyzna wracał do domu oraz miał (o ile miał) kontakt przed tym jak wsiadł do busa oraz po tym jak z niego wysiadł. Jeżeli tankował lub podczas tankowania przez kogoś z jego współtowarzyszy podróży coś kupował na stacji, to mieli z nim kontakt pracownicy stacji. Jeżeli kupował po drodze lub po powrocie w sklepach to kasjerzy i osoby, które przebywały w sklepie. Miejmy nadzieję, że mężczyzna był rozważny i zdawał sobie sprawę, że objawy jakie ma to może być koronawirus. Mężczyzna ma żonę i dzieci. Miejmy nadzieję, że po powrocie była zachowana przez wszystkich kwarantanna.

 

Apelujemy o ZACHOWANIE SPOKOJU. Jeżeli martwią się Państwo, że mogli zostać zarażeni – prosimy o kontakt ze służbami. Proszę nie działać na własną rękę i pod żadnym pozorem nie wychodzić z domu! Mamy też informację, że jeden z współtowarzyszów podróży miał robiony test na koronawirusa i wyszedł on negatywny. Mężczyzna jednak do 27 marca przebywa w kwarantannie.

Koronawirus tak szybko nie zniknie. Jest też pozytywny skutek tego co się dzieje.

Obecnie trwa “zamknięcie” wszystkiego czego się da na 2 tygodnie. Nie jest to jednak po to, by wirus zniknął lecz po to, by nie zachorowali wszyscy na raz. Polska ma bowiem 10 000 respiratorów, co jest i tak wynikiem ogromnym, bo taka Wielka Brytania, gdzie wirusa mają… gdzieś ma tylko 5000 takich urządzeń. Dlatego łatwo policzyć, że jeżeli uśrednilibyśmy liczbę respiratorów na województwa, to w każdym z nich ciężko chorobę mogłoby przechodzić zaledwie kilkaset osób. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, ale nie mamy wątpliwości, że także w Podlaskiem ludzie będą mieli kłopot, by wysiedzieć dwa tygodnie w domu. Szczególnie, że wiele nawet nie może sobie na to pozwolić.

 

Wiele osób zapewne się zastanawia co się zmieni za dwa tygodnie. Zbliżamy się do Wielkanocy, trzeba będzie się przygotować, stać tłumnie w kolejkach. Wirus niestety nie zniknie. Jego działanie osłabi się, gdy stanie się na zewnątrz bardzo ciepło i sucho. Zimą jednak powróci. Dlatego jeżeli nie chcecie zatkać słabej, polskiej służby zdrowia, a także chcecie zminimalizować ryzyko koronawirusa u siebie, to siedźcie w domu jak najdłużej, a jak już wszystko otworzą nie zapominajcie dalej myć często rąk i mieć na względzie, że wszystko co dotkniecie może mieć pozostawionego wirusa. Wystarczy, że ktoś kaszlnie albo kichnie w to miejsce. Nie wiemy czy tylko u nas, czy wszędzie, ale ludzie mają głupi nawyk nie zasłaniania się, gdy to robią.

 

Jest jednak i pozytywna strona tego całego zamieszania. Puste ulice, sklepy i ogólny zastój to wielki oddech dla naszej planety. Symboliczne było, że gdy tylko ludzie zamknęli się w domach, to mocno sypnęło śniegiem. Tym, którego zimą nie było widać. Nie był to przypadek. Po całym dniu miasta są wielkimi wyspami ciepła. Skoro spadł śnieg a nie deszcz, oznacza to, że tego dnia nie nagrzaliśmy wystarczająco miasta. Chociaż wody w podlaskich rzekach jest mało, to ich stan i tak się ostatnio podwyższył.

 

W dwa tygodnie niewiele się zmieni, ale zawsze to coś. Pytanie tylko czy na pewno będą to dwa tygodnie. Gdyby ktoś Wam powiedział, że tak ma być 3 miesiące to czy nie zbuntowalibyście się? A gdy ktoś powie za dwa tygodnie, że jeszcze dwa tygodnie, a potem kolejne dwa i tak dalej? Miejmy nadzieję, że to tylko czarny scenariusz. Im szybciej przyjdzie do nas ciepła pogoda oraz będzie sucho tym lepiej (korona wirus dalej będzie istnieć, ale nie będzie tak szybko się rozprzestrzeniać). Dwa lata temu pełnowymiarowe lato w Podlaskiem było pod koniec kwietnia. W tamtym roku dopiero na majówkę. Jak będzie tym razem?

Podlaskie będzie w tym roku turystyczym hitem? Wiele na to wskazuje.

Drohiczyn to dawna stolica Podlasia, którego częścią jest dzisiejsze województwo podlaskie oraz w którym Drohiczyn leży. Przepiękne miasteczko nad Bugiem będzie miało coś naprawdę unikatowego. To Ośrodek Promocji Produktu Lokalnego. Budynek będzie miał 400 metrów kwadratowych a swoim wyglądem będzie przypominać dworek. W środku będzie funkcjonować sklep z lokalnymi produktami, hala targowa i escape room o tematyce kuchni lokalnej. Do tego będą organizowane również warsztaty kulinarne.

 

Lokalne produkty warto promować, bo jest ich sporo. To między innymi sery, wędliny, miody, soki czy zioła. Warto wspomnieć choćby o znanym w całej Polsce wyjątkowym w smaku Serze Korycińskim. Dzięki inicjatywie ośrodka z Drohiczyna takich produktów – znanych nie tylko w danej gminie, powiecie czy województwie, ale w całej Polsce może być jeszcze więcej. Przyciągając ludzi w miejsce, które skupia wszystko co najlepsze do jedzenia na Podlasiu sprawimy, że lokalna turystyka będzie się rozwijać, zaś w kieszeniach lokalnych przedsiębiorców będzie więcej pieniędzy. Oni zaś oddadzą część zarobku w podatkach, które to zasilą budżety samorządu. Zatem im więcej osób przyjedzie, tym więcej sfinansuje nam drogi, szkoły, szpitale itd.

 

A wspominamy o tym przy okazji drohiczyńskiego ośrodka dlatego, że turystyka przez wielu rządzących traktowana jest jak piąte koło u wozu. Brak myślenia w szerszej perspektywie i szerszym ujęciu czasowym ma swoje negatywne konsekwencje. Dla przykładu – obecny rząd obniżył podatek dochodowy z 18 proc. do 17,75 proc. w 2019 roku, a następnie do 17 proc. w 2020 roku. Z perspektywy każdego pracującego obywatela i małych firm to niewiele. W przypadku dużych przedsiębiorców to już bardzo dużo. Jednak to czego oni wszyscy razem nie wpłacili – nie dostał nie tylko rząd ale właśnie i samorząd. Wszyscy prezydenci, burmistrzowie i wójtowie, którzy się zapożyczali na potęgę i wyłącznie budowali drogi, place i wprowadzali inne udogodnienia jednocześnie podpisywali na swoje miasta i gminy wyroki, bo nie wykorzystali tych pieniędzy ażeby w przyszłości się zwróciły. Każdy, kto rozwijał turystykę oraz inne dziedziny z nią powiązane – dziś może tylko zachęcać do przyjazdów na Podlasie. Bo jeżeli wybudował infrastrukturę, to ma do czego zapraszać.

 

Dlatego zyskały wszystkie gminy, które inwestowały ścieżki rowerowe, rewitalizacje zbiorników wodnych, wieże widokowe, kładki przyrodnicze i inne rzeczy, które przyciągają. Wystarczy, że kilka gmin z jednej okolicy dogadało się i każda stworzyła po jednej atrakcji – to dziś wygrywa przed tymi, które tego nie zrobiły. Przypuszczalnie – zajeżdżając do Drohiczyna – by poznać i kupić regionalne produkty możemy też zajrzeć do pięknego Niemirowa, Mielnika, Siemiatycz, Grabarki i Grannego. Wszędzie tam znajdziemy coś godnego uwagi. Można też podać inne przykłady jak kładka Waniewo-Śliwno, która po remoncie zyskała takie tłumy, że aż stała się ofiarą własnej popularności i musiała być zamknięta. Ale jeżeli poziom wody w Narwi się utrzyma to w tym roku te tłumy wrócą. I znów zostawią pieniądze w okolicy – zasilając kasę Narwiańskiego Parku Narodowego, gminy Sokoły oraz gminę Choroszcz, a także być może gmin sąsiednich. Bo dziś niemalże wszyscy dysponują samochodami, więc gdy wybierają się w miejsce danej atrakcji – zwiedzają też inne okolice.

 

Podobnie wygrane mogą czuć się inni, którzy jakiś czas temu zainwestowali w turystykę – Kruszyniany, Siemianówka, Supraśl, Białowieża, a dawniej Augustów, który postanowił konkurować z jeziorami w Warmińsko-Mazurskiem a teraz od wielu lat zbiera tego plony. A przegrani? To na przykład Białystok, który jest w tarapatach finansowych a turystyką nigdy nie był zainteresowany. Gdyby był, to może to co stracił na zmianach podatkowych, to w części by odzyskał w podatkach od turystów.

 

Województwo Podlaskie w tym roku może być jednym z turystycznych hitów. W ubiegłym roku intensywnie się promowano, robiąc zarówno dobry i zły PR. Jednak ciągle o nas było głośno. Bez wątpienia wiele osób będzie chciało zobaczyć na własne oczy te wszystkie cuda, atrakcje i inne ciekawostki. Swoje zrobił też Zenek Martyniuk – zarówno występując często i gęsto w telewizji oraz będąc bohaterem filmu, gdzie można było zobaczyć wiele podlaskich miejsc jak Bondary czy Kleszczele. Do tego dorzucić należy seriale telewizyjne – Rodzinka.pl, Kruk, Chyłka oraz częste emisje serii “U Pana Boga…”. To wszystko zaprocentuje i to dość szybko.

Featured Video Play Icon

Hit na Dzień Kobiet! Chłopaki z Michałowa wyśpiewali życzenia. Zobacz film.

Pożyczyli nutkę, stanęli przy mikrofonie i wyśpiewali życzenia wszystkim kobietom z okazji nadchodzącego święta. Najbliższy 8 marca w Michałowie zapowiada się śpiewająco. Zapewne ten hit zagra w niejednym domu. Panowie, nie zapomnijcie tylko o kwiatach!

Rozkład jazdy MPK Białystok

Suwałki po raz kolejny biją na głowę Białystok. Potrafią lepiej zorganizować transport.

W ostatnim czasie Suwałki rozwijają swoje możliwości transportowe szybciej i dużo lepiej niż Białystok. Przypomnijmy na pewno tam wystartuje szybciej lotnisko niż w Białymstoku. Planowane zakończenie certyfikacji jest na I kwartał tego roku i póki co nie ma żadnych nieprawidłowości, które by to opóźniły. Tymczasem w Białymstoku Tadeusz Truskolaski postanowił liczyć drzewa. Może w 2021 coś u nas w końcu wyląduje. Ale to nie wszystko. Białostocka Komunikacja Miejska to dramat od wielu lat. Funkcjonowała źle jeszcze zanim Tadeusz Truskolaski obejmował magistrat. Problem w tym, że od 2006 roku – gdy został wybrany – niewiele się zmieniło. Oczywiście z miasta poznikały rozpadające się ikarusy i jelcze, a bilety stały się elektroniczne ale w zasadzie można powiedzieć, że na tym zakończono.

 

W wielu dużych miastach, gdzie jest problem z punktualnością autobusów likwiduje się szczegółowe rozkłady jazdy, a zamiast nich wiemy że autobus kursuje w danej godzinie na przykład “co 10 minut”. U nas natomiast rozkłady jazdy nadal są bardzo konkretne zaś autobusy mają “fory” w korkach, bo mogą jeździć buspasami. Problem w tym, że buspasów nie tworzono u nas tam, gdzie rzeczywiście byłyby potrzebne lecz tam, gdzie remontowano drogi i trzeba było brać dotacje (a bez buspasów by nie dali). W efekcie buspasy najczęściej stoją puste. W Suwałkach buspasów nie ma, a wyremontowane drogi są. Kolejną sprawą jest paliwo. W Suwałkach autobusy będą na gaz CNG, dzięki czemu utrzymanie autobusów będzie dużo niższe. W Białymstoku natomiast postanowiono podwyższyć ceny biletów, by zrekompensować straty jakie przynosi komunikacja.

 

Ostatnią kwestią są rowery miejskie. W Białymstoku zajmuje się tym firma, która wygrała przetarg. Jakość rowerów pozostawia wiele do życzenia. Mimo, że są serwisowane na bieżąco to niemalże przy każdej stacji stoi kilka popsutych rowerów. Oczywiście wiemy, że rowery psują użytkownicy, ale warto dodać, że najłatwiej popsuć tandetę. Jeździliśmy białostockimi rowerami i nie mamy żadnej wątpliwości, że to tandeta – w dodatku za astronomiczną cenę. W Suwałkach poszli krok do przodu w stosunku do Białegostoku.

 

Tam rowery miejskie dopiero będą. Będzie 12 stacji rowerowych, w każdej po 10 sztuk rowerów. Oprócz tego będą 3 stacje na rowery elektryczne, których będzie 10 sztuk. Jest to miły gest w stosunku do ludzi starszych, dla których jazda rowerem elektrycznym jest niemalże bez wysiłku (szczególnie, gdy trzeba jechać pod górę). W rowerze takim również trzeba pedałować, jednak nie jest to w żaden sposób męczące, zaś jazda równie przyjemna jak na zwykłym rowerze. W Białymstoku mamy natomiast nikomu niepotrzebne tandemy (podwójne rowery), które przez to że są takie długie i mają utrzymać dwie osoby – są niestabilne i niebezpieczne.

 

Białystok jest miastem dużo większym niż Suwałki, ma większy budżet i większe możliwości. Tymczasem nie potrafi sobie poradzić od lat z lotniskiem, komunikacją miejską zaś rowery miejskie to bardziej prowizorka aniżeli dobra usługa. Akurat za brak lotniska należy obwiniać wszystkich polityków po kolei, którzy najpierw kłócili się latami gdzie ono będzie. Najpierw miało być pod Zabłudowem w Topolanach, potem wbijano szpadel na Krywlanach, by następnie zmienić lokalizację na Saniki (pod Tykocinem). Później zamiast budować postanowiono, że kasa jednak pójdzie na drogi, bo lotnisko niepotrzebne. Gdy wrócono do lotniska pod Tykocinem, zrobiono bardzo drogą dokumentację to minister Bieńkowska ogłosiła, że więcej unijnej kasy na lotniska rozdawać nie będzie. Politycy PiS gdy byli w opozycji huczeli, że wybudujemy za własne pieniądze lotnisko regionalne. Jednak gdy są obecnie u władzy – milczą.

 

Tadeusz Truskolaski będąc w opozycji do rady miasta przeforsował budowę lotniska w Krywlanach na raty – najpierw pas, potem wieża i stacja paliw, a na koniec terminal. I gdy udało się już wybudować, to nagle prezydent Białegostoku zaczął robić dziwne ruchy. Mianowicie robić wszystko, by lotnisko na Krywlanach ruszyło jak najpóźniej – najpierw próbując szukać innego organu do wydania decyzji o wycince lasu, potem postanowił liczyć drzewa i tak czekamy nie wiadomo na co, a lotnisko mimo że gotowe nie może funkcjonować i dalej się rozwijać.

 

Komunikacja Miejska o tym jak jest zła to temat na książkę. Jednak najgorsze jest to, że po stosunkowo małym Białymstoku autobusy jeżdżą jak na wycieczce krajoznawczej. Ktoś się kiedyś uparł, że mieszkaniec nie musi dotrzeć jak najszybciej tylko musi dotrzeć jednym autobusem. Bardzo długo nawet bilety czasowe nie pozwalały na przesiadki. Takich kretynizmów można by było wymieniać bardzo dużo, lecz te które wymieniliśmy najbardziej bolą. Drogie bilety, autobusy jeżdżące bardzo długimi trasami i puste buspasy. Do tego jeszcze tandetne rowery miejskie i brak Białostockiej Kolei Miejskiej (mimo że mamy możliwości) to kompletna porażka komunikacyjna naszego miasta.

Dawniej była to ul. Zamkowa, obecnie jest to przedłużenie Kilińskiego.

Izabela Branicka będzie miała swoją ulicę w Białymstoku?

Dziś mija 212 lat od śmierci Izabeli Branickiej z Poniatowskich. Urodziła się 1 lipca 1730 roku zaś zmarła 14 lutego 1808 roku (chociaż są źródła mówiące o tym, że zmarła już 12 lutego). Przy tej okazji chcielibyśmy zwrócić uwagę na dość ciekawy fakt. Otóż mimo wielkich zasług dla Białegostoku trzeciej żony hetmana, nikt nigdy nie wyszedł z oficjalną propozycją, by godnie uhonorować Izabelę.

 

Hetmanowa sprawiła, że w XVIII wieku Białystok liczył się w całej Europie pod względem kultury. Gościły u nas śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, Teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński. Co ciekawe oprócz Elżbiety Drużbackiej pozostali mają swoje ulice w Białymstoku. Zaś sama Izabela Branicka nie. Mało tego, nikt nigdy nawet z taką propozycją oficjalnie nie wyszedł. Nie było też nigdy prób uhonorowania żadnej instytucji kultury. Izabela Branicka wspierała również białostocką edukację. Dzięki niej powstały w mieście pierwsze szkoły, które wspierała finansowo. Ponadto dzięki niej powstał w Białymstoku instytut akuszerii (położnictwa).

 

Jest taka ulica w Białymstoku, którą można by było oddać w hołdzie Izabeli Branickiej. Mieści się ona przy samym pałacu. Dawniej była to ulica Zamkowa, następnie zamieniono ją na przedłużenie Kilińskiego. Obecnie mieszczą się przy tym przedłużeniu tylko 3 adresy – Antypub, bar z winem Bont Ton oraz budka z kebabem Good Food. Wszystko co pozostałe mieści się na właściwej części Kilińskiego – tej, która była od zawsze. Jak widać bardzo małym kosztem, można uhonorować wreszcie Izabelę Branicką – nadając jej imieniem małą, ale godną tego uliczkę łączącą Plac Jana Pawła II, Kościelną oraz Kilińskiego. O takiej zmianie mogą zadecydować radni miejscy.

Lotnisko Krywalny

Wkrótce startuje lotnisko w Suwałkach! A w Białymstoku kiedy Panie Truskolaski?

Zbudowali w 2018 roku i nadal hula tam wiatr! Mowa o lotnisku Krywlany. Tadeusz Truskolaski tłumaczył się zmianą prawa, które spowodowało, że już nie Urząd Lotnictwa Cywilnego wyda zgodę na użytkowanie lotniska tylko sam Tadeusz Truskolaski. Sytuacja teoretycznie jak prezent – wydać samemu sobie zgodę powinno być formalnością. Tymczasem prezydent Białegostoku najpierw pytał Samorządowe Kolegium Odwoławcze czy by kto inny się tym nie mógł zająć, a potem postanowił liczyć drzewa.

 

W Suwałkach takich problemów sobie nie robili. Zbudowali identyczny pas jak u nas i już w marcu nastąpi certyfikacja zaś latem nastąpi oficjalne otwarcie. Teraz będą zajmować się budową drogi dojazdowej oraz stacji paliw. Z lotniska będą mogły skorzystać samoloty pasażerskie, które przewożą do 50 osób. Zupełnie jak u nas.

 

W Białymstoku jak Truskolaski nie będzie wymyślać sam sobie nowych problemów to może oficjalne otwarcie będzie w 2021 roku. Póki co do końca maja ma być gotowy dokument, w którym oficjalnie napiszą ile drzew i krzewów chcą wycinać. Mimo to nikt z piłami do lasu pod Krywlanami od razu wejść nie będzie mógł gdyż między 1 marcem a 15 październikiem trwa okres lęgowy ptaków. Zakładając, że nie będzie pod koniec 2020 roku srogiej zimy ze śnieżycami, to może Pan Tadeusz Truskolaski już nie będzie szukać kolejnych problemów tylko zezwoli w końcu wycinać, a potem sam sobie certyfikuje lotnisko.

 

Mimo wszystko i tak ciągle chwalimy Tadeusza Truskolaskiego za inwestycję, która jak już ruszy – to na pewno będzie funkcjonować z dużym pożytkiem dla Białegostoku i okolic. Trzeba na to patrzeć przyszłościowo. Będziemy coraz bogatsi – nawet w takim Białymstoku, będziemy chcieli latać z miasta a nie z Warszawy, zaś przewoźników z małymi samolotami będzie coraz więcej. Pas będzie można również wydłużyć pod większe samoloty, dobudować też wieżę kontroli lotów, stację paliw czy terminal. Nie trzeba tego robić na raz, można stopniowo z biegiem lat. Pamiętajmy, że to będzie rozwijanie zupełnie martwego rynku na Podlasiu.

 

Niestety działania Tadeusza Truskolaskiego oceniamy jako kuriozalne. Najpierw mimo, że nie miał większości w radzie miasta – przeforsował budowę Krywlan stawiając opozycyjny PiS pod ścianą. Potem szybko wybudowano pas. Aż tu nagle zaciągnięto wielki hamulec, gdy pozostało wycięcie drzew. Swoją drogą dlaczego nie zrobiono tego kompleksowo z całą inwestycją? Tylko dopiero zajęto się tym po zbudowaniu pasa? Ktoś czegoś chyba do końca nie przemyślał.

Deptak w centrum będzie wydłużony? Kilińskiego może zostać zamknięta!

Z białostockiego magistratu pierwszy raz od dawna powiało rozsądkiem. Wiceprezydent Adam Musiuk zapowiedział na antenie Radia Białystok, że ul. Kilińskiego z czasem zostanie zamknięta, by centrum służyło mieszkańcom jeszcze bardziej do spacerów. Trudno się z nim nie zgodzić. Już dawno zakupy mieszkańcy robią w galeriach handlowych, gdzie wszystkie sklepy są skupione w jednym miejscu a przede wszystkim nie ma większego problemu z zaparkowaniem.

 

Jest jednak grono mieszkańców, które krytykuje dotychczasową organizacje białostockiego deptaka – ze względu na to, że polega ona głównie na stawianiu ogródków piwnych latem. Co prawda miasto tętni wieczorami do późnych godzin, to trzeba się zgodzić, że białostocki deptak nie musi składać się wyłącznie z ogródków piwnych. W ostatnich latach pojawiły się też lodziarnie, to jednak kropla w morzu. Obecnie jednak na więcej nie bardzo można sobie pozwolić. Na dotychczasowym deptaku zwyczajnie brakuje miejsca.

 

Dlatego racjonalne jest, by zamykać kolejne ulice w centrum miasta, by służyły mieszkańcom do odpoczynku. Warto się zastanowić czy automatycznie powinny być tam ogródki piwne? Można by było stworzyć na Kilińskiego “strefę rodzinną” – czyli miejsce, gdzie alkoholu nie kupimy. Za to mogłyby być tam lody, pizza czy inne ciekawe dania zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci.

 

Jakiś czas temu pisaliśmy też o potrzebie zamknięcia ul. Lipowej. Obecnie w godzinach szczytu nie da się tam oddychać. Zabetonowana ulica jest nasycona spalinami. Dla przechodniów to mordęga. Deptak od kościoła do kościoła załatwiłby sprawę. Można by było również wyremontować nawierzchnię na białostockich Plantach – tak by wszelkiej maści ogródki i gastronomia dostępna była latem również i tam. Wtedy białostoczanie mieliby do dyspozycji nie tylko Lipową, Rynek Kościuszki, Kilińskiego, ale także Bulwary Kościałkowskiego.

 

Obecnie latem oprócz lodziarni znajduje się także drobna gastronomia. Problem w tym, że mieszkańcom muszą wystarczyć tylko ławki. Gdyby latem pojawiły się tam również ogródki, to spędzanie czasu na Plantach byłoby jeszcze przyjemniejsze. Odpoczynek wśród drzew byłby wspaniałą alternatywą dla zabetonowanego Rynku. Jak widać 10 lat od przebudowy Rynku Kościuszki i zmiany go w deptak – zaczyna na nim brakować miejsca. Nadszedł czas na dalszy rozwój. Dobrze, że ktoś w białostockim magistracie jeszcze to widzi.

Wraca temat obwodnicy kolejowej. Są nowe warianty trasy. Dużo lepsze?

Wraca temat kolejowej obwodnicy Białegostoku. Urzędnicy przygotowali kolejne warianty do konsultacji. Za pierwszym razem, gdy zostały ogłoszone plany budowy torów to wybuchł skandal. Mieszkańcy dowiedzieli się, że inwestor chciał budować drogę dla pociągów biegnącą przez ich domy. Inwestycja zahaczała również o tereny cenne przyrodniczo. Po konsultacjach społecznych odstąpiono od tych planów i obiecano, że przygotowane zostaną kolejne warianty.

 

Teraz do konsultacji będzie aż 6 nowych wersji trasy. Wszystkie są już bardziej przemyślane niż poprzednie. Przypomnijmy pierwsze trzy zakładały likwidację części ogródków działkowych na Białostoczku (wystarczy przypomnieć ile było protestów, gdy próbowano zbudować połączenie Białostoczka i Dziesięcin oraz że inwestycja trwała 10 lat). Następnie tory miały iść przez wyciętą drogę w Lesie Pietrasze. Następnie mieszkańcom gminy Wasilków oraz gminy Dobrzyniewo Duże pod domami. Po wielkiej awanturze wszyscy czekali na nowe warianty.

 

Obecnie przygotowano 6 kolejnych. Wyglądają o wiele bardziej sensownie niż poprzednie. Trasa ma przebiegać z dala od zabudowań. Najciekawiej prezentuje się ostatni wariant. Trasa przebiegałaby w okolicach Sochoń równolegle do przyszłej drogi ekspresowej i w jej pobliżu. Jest to logiczne rozwiązanie. Innym rozwiązaniem nad którym warto się pochylić jest wariant 7. Tu również tory będą biegły w pobliżu przyszłej drogi ekspresowej.

 

31 stycznia na sali gimnastycznej w Szkole Podstawowej przy ul. Polnej 1/4A w Wasilkowie odbędą się konsultacje społeczne. Będzie można wypowiedzieć się co do wariantów oraz dowiedzieć się o szczegółach realizacji. Jeżeli ktoś ma mocny komputer i zaawansowany program graficzny, to warianty można także pobrać z chmury inwestora:

https://oc.plk-sa.pl//index.php/s/l7wmkJxz2CB7o0c/authenticate?fbclid=IwAR0S6OaOyEtr6UCnAmhaPiTL_sJ2loY8RyheVuXbNVkczAfCtn4hqZK69K8
Hasło do zalogowania: SWPOB

Prezydent szuka oszczędności. Obciął kasę na zabytki.

Jakiś czas temu zarzucaliśmy prezydentowi rozrzutność podobną do Wilka z Wallstreet. Później wskazywaliśmy, że miasto pożycza pieniądze na spłatę kredytów, a oznacza to że może nigdy nie wyjść z zadłużenia. Prezydent w 2020 roku postanowił zacząć oszczędzać… na zabytkach. Łączna pula dotacji na remonty zabytkowych budynków w tym roku to 100 000 zł. Każdy kto robił remont w zwykłym mieszkaniu na pewno wie jak niska to jest kwota. To teraz proszę sobie wyobrazić, że remont zabytku pochłania gigantyczne pieniądze bo musi zostać wykonany według wskazówek konserwatora zabytków. Za 100 000 zł można będzie jedynie najwyżej nakupić płyt OSB i zabić nimi wszystkie okna i drzwi.

 

O negatywnym stosunku jaki obecna władza miejska ma do zabytków można napisać całą książkę opisując studium upadku i traktowanie tego co zostało po kompletnie zniszczonym Białymstoku po II Wojnie Światowej. Sporo jest XIX-wiecznych i XX-wiecznych zabytków, które wymagają remontów i które warto wyremontować. Największą wizytówką miasta jest Pałac Branickich. Sam budynek należy do uczelni, ale reszta nie. Taśmy budowlane na murach przy bramie wjazdowej od dłuższego czasu straszą przechodniów czy turystów. Gdyby trwał remont ogrodzenia, to byśmy o tym nie wspominali. Problem w tym, że te taśmy wiszą tam żeby mur zabezpieczyć przed dalszym sypaniem się.

 

To, że prezydent powinien oszczędzać ile się da to jest jasne. Czy powinien na zabytkach? Jak nazwać społeczeństwo, które nie szanuje własnego dziedzictwa i własnej historii? Co więc mamy myśleć o reprezentancie tego społeczeństwa, gdy czeka aż dziedzictwo te się samo rozpadnie? Szczególnie to jest irytujące, gdy widzi się ile prezydent przeznaczył pieniędzy na przykład na nie działający system kamer, który miał rejestrować wjazd na czerwonym świetle (30 milionów złotych), albo ile planuje przeznaczyć na Intermodalny Węzeł Komunikacyjny (180 mln zł), który może i byłby potrzebny gdyby komunikacja miejska nie była drogim koszmarem, z którego korzystają tylko te osoby, które muszą. Przykładów można wymieniać jeszcze wiele, ale te 100 000 zł na dotacje remontów zabytków przy tych sumach to śmiech przez łzy.

Oto lista radnych, którzy podnieśli ceny biletów. Wesołych Świąt!

Na wstępie zaznaczymy iż nie angażujemy się w żadne konflikty polityczne. Ta sprawa jednak nie daje nam spokoju. Najbiedniejsi przed świętami dostali właśnie wiadomość. Będziecie płacić jeszcze więcej. Tak wygląda lista osób, które przyłożyły do tego rękę:

Dlaczego ta podwyżka uderza w najbiedniejszych? W dzisiejszych w rodzinach każdy z członków potrafi mieć samochód. Na taki luksus jednak nie mogą sobie pozwolić osoby starsze, studenci, bezrobotni. Radni powinni robić wszystko, by jak najwięcej osób korzystało z komunikacji, by można było nim dojechać szybciej niż samochodem. Tymczasem w Białymstoku wszystko jest odwrotnie. Komunikacja miejska to dramat. Autobusy nie jeżdżą najszybszą drogą, tylko objeżdżają wszystkie osiedla. Nie stawia się na przesiadki tylko na siedzenie w jednym autobusie. Na buspasach hula wiatr. O punktualności autobusów wspominać nie będziemy.

 

Teraz do tego dramatu jakby było mało radni dokładają podwyżki biletów. Wiadomo, że każdy chciałby podejmować tylko łatwe decyzje. Tutaj jednak nie ma mowy o tym, że to “trudna, ale potrzebna decyzja”. Do komunikacji miejskiej białostoczanie dokładają i tak i tak. To nie jest dziedzina, do której należy podchodzić biznesowo. Komunikacja ma rozwiązywać konkretny problem – możliwość przemieszczania się po mieście bez samochodu. Czy w Białymstoku rozwiązuje?

 

W Warszawie wiele osób ma samochody, ale na co dzień jeździ komunikacją miejską. W innych stolicach i metropoliach podobnie. W Białymstoku jednak cały czas urzędnicy nie czują, że nasze miasto może być metropolią. Nie przeszkadza im nawet fakt, że od jakiegoś czasu jesteśmy 10 miastem w Polsce pod względem liczby ludności.

Ceny biletów od 1 marca 2020:

Bilet normalny – 4 zł (obecnie 2,80 zł)

Bilet ulgowy – 2 zł (obecnie 1,40 zł)

Wycofane będą bilety 20- i 40-minutowych, które zastąpi bilet 30-minutowy. Jego koszt, to 3,60 zł – normalny oraz – 1,80 zł ulgowy.

Bilety miesięczne:

Normalny – 100 zł

Ulgowy – 50 zł

Remontują dworce w regionie. Prawie wszędzie brakuje najważniejszego.

Zauważaliśmy pewną prawidłowość. PKP od jakiegoś czasu intensywnie remontuje dworce także w naszym regionie. Trwają właśnie prace w Białymstoku by wrócić do dawnego świetnego wyglądu, będą też remonty w Szepietowie i Jabłoni Kościelnej w powiecie wysokomazowieckim. Nie inaczej będzie w Siemiatyczach, Suwałkach, Czeremsze wielu innych. Remonty te na pewno cieszą jednak praktycznie wszędzie w nich brakuje istotnego elementu.

 

Tym istotnym elementem jest zadaszenie peronów. W Białymstoku od lat tylko na jednym peronie stoją maleńkie wiaty jak na przystanku autobusowym. Nie mamy pojęcia skąd to wynika, że pieniądze na remont budynku, ba nawet na budowę przejść podziemnych zamiast kładek w Białymstoku się znalazły, a na zadaszenie peronów już nie. Nie są to bowiem zbyt wielkie koszty. Dach przecież nie musi być gigantyczny. Wystarczy spojrzeć jak to wygląda w pobliskich Łapach. Tam zadaszenie już jest od dawna. Szansa na dach w Białymstoku pojawi się wraz z budową Rail Baltica, która ma być ukończona w 2025 roku. Sam Białystok ma być ukończony wcześniej. Przy dobrych wiatrach pod dachem będziemy stali gdzieś w 2022-2023 roku. Jakby nie było można tego zrobić wcześniej. A inne miasta Podlaskiego, przez które nie przebiega Rail Baltica?

 

Problemu w zasadzie nie ma tam gdzie jest tylko jeden peron. Zawsze można powiedzieć, że tam gdzie nie ma dachu można czekać w budynku. Chyba każdy jednak lubi wsiąść do pociągu bez pośpiechu czyli w sytuacji, gdy stoi na peronie. Wsiadanie na ostatnią chwilę to nie jest najlepszy pomysł.

Kończy się pewna epoka. Wielka inwestycja zmieni okolice dworców.

Kończy się pewna epoka. Centrum Park przy dworcu będzie znikać. Kompleks sklepików zostanie zburzony. W przyszłym roku miasto rozpoczynać będzie budowę węzła intermodalnego. Ludzie otrzymali od miasta pisma, by się wyprowadzali.

 

Bazar przy Jurowieckiej, skwerek przy Ratuszu oraz Centrum Park – to chyba trzy najbardziej charakterystyczne miejsca w Białymstoku z “lat 90-tych”. Pierwsze dwa za sprawą Tadeusza Truskolaskiego już znikły. Najpierw przeprowadził wojnę z kupcami na Jurowieckiej, potem spotkałem się z oporem przed likwidacją skwerku (czego efektem było pozostawienie kilku drzew i przesadzenie innych w okolice spodków). Teraz znów prezydent będzie miał przeciwko sobie kupców. Wiedzieli, że są w miejscach tymczasowych jednak otrzymali pisma nakazujące do niemalże natychmiastowej przeprowadzki. Trochę to komiczne.

 

Prezydent budując lotnisko na Krywlanach nie chce go uruchamiać, bo zażądał liczenia drzew tym samym mocno opóźniając otwarcie inwestycji. Tymczasem z węzłem intermodalnym można powiedzieć, że wyskoczył jak filip z konopi. O wszelkich inwestycjach w mieście było wiadomo często mocno z góry. O węźle tylko tyle, że kiedyś powstanie. A tu nagle pisma do kupców i do widzenia. To jest nie tylko niepoważne, ale również zwykły brak szacunku. Ludzie muszą w bardzo szybkim czasie przenosić biznes co może się skończyć dla nich stratami, zwolnieniami pracowników lub zamknięciem biznesu. Gdyby dostali kilka miesięcy mogliby wszystko na spokojnie zaplanować.

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wracając do samych pawilonów Centrum Park. Pierwsze pojawiły się między dworcami w 1991 roku, gdy w Polsce zaczął raczkować kapitalizm. Pierwotnie w tym miejscu miał znajdować się parking. W imieniu kupców handlujących na białostockich bazarach i targowiskach utworzenie kolejnego miejsca negocjował z miastem Ryszard Mazurek. W efekcie przed świętami Bożego Narodzenia w 1991 roku można było zrobić pierwsze zakupy w Centrum Park zwanym wówczas “Stary Park”. W 1995 roku było już 91 lokali. W 1996 roku powstał pomysł budowy nowego kompleksu handlowego. Budynek pomieścił 57 kolejnych lokali. I tak przy dworcu łącznie funkcjonowało 148 lokali. Dziś to miejsce wieje pustkami. Jego czas dobiega końca i nikt pretensji do prezydenta o inwestycję nie ma. Jednak o styl w jakim ją zaczyna.

 

Cała inwestycja będzie kosztować aż 183 miliony złotych. Najpierw miasto zacznie od przebudowy dróg. Jak niektórzy zauważyli pierwsze zmiany już nastąpiły. Na przeciwko galeriowca dorobiono dodatkowy pas ruchu dla autobusów. W planach drogowych jest jeszcze rozbudowa skrzyżowania Kopernika – Łomżyńska – Młynowa, rozbudowa ulicy Łomżyńskiej, a także stworzenie nowej “Łomżyńskiej”, która jeszcze nie istnieje. W kolejnym etapie będą jeszcze prowadzone rozbudowy ulicy w okolicy Bohaterów Monte Cassino oraz Św. Rocha. Częścią całej inwestycji będzie też centrum przesiadkowe, które zajmie miejsce Centrum Park.

Featured Video Play Icon

Krzysztof Kononowicz jak Ojciec Mateusz? Tak obecnie wygląda promocja miasta.

Zauważyliśmy w ostatnim czasie pewną tendencję. Jakaś jednostka samorządu albo instytucja albo powiązana z którąś z tych organizacja (nie będziemy wymieniać nazw, bo nie o to chodzi) zamawia film w telewizji albo u znanego YouTubera tak żeby jedno albo drugie szepnęło o Białymstoku dobre słowo albo ogólnie pokazało Białystok. I co pokazują wtedy? Za każdym razem to samo. Kościoły, Pałac Branickich, ratusz, Opera, kampusy uczelniane.

 

https://www.youtube.com/watch?v=kbU2qyHBpTc

 

Powiedzcie teraz czy pamiętacie jakiś konkretny film o Białymstoku? Nam przychodzi w pierwszej kolejności klip Wschodzący Białystok. W ciągu 30 sekund praktycznie w ogóle nie widać w nim kadrów z całego miasta lecz poszczególne kadry Pałacu Branickich. Jak to jest jednak, że po wielu latach od premiery pierwszy przychodzi na myśl właśnie ten? Ano dlatego że wyróżniał się od pozostałych i to dość mocno. Na tyle mocno, że ludzie wówczas dzielili się na tych, którzy go chwalili oraz mocno krytykowali. Najgorzej, gdy nie można zrobić ani tego ani tego.

 

 

Czy znacie serial Ojciec Mateusz? Na pewno tak. Gdzie się dzieje akcja wiecie? Oczywiście. Cała Polska wie, że w serialu ogląda się Sandomierz. Wyobraźcie sobie, że miasto ma reklamę w telewizji już od 11 lat. Nawet jeżeli akcja dzieje się gdzie indziej to i tak jest kojarzone wszystko z Sandomierzem. Oto cytat z portalu Echo Dnia z kwietnia 2019 roku:

Ekipa Ojca Mateusza pracę rozpoczęła w sobotę. Zdjęcia tym razem potrwają do wtorku – odbywają się głównie na Rynku. W sobotę i niedzielę z kręceniem poszczególnych scen były nie małe kłopoty. Do Sandomierza przyjechało na weekend mnóstwo turystów, którzy… mocno przeszkadzali filmowcom. Poszczególne ujęcia były często po kilka razy powtarzane ze względu na to, że ktoś niepowołany do tego znalazł się na planie. (…) O niesłabnącej popularności „Ojca Mateusza” świadczy chociażby ostatnie wyróżnienie statuetką Telekamery „Tele Tygodnia” 2018 w kategorii serial cotygodniowy. (…) W Sandomierzu można znaleźć wiele śladów obecności Ojca Mateusza. Jest Muzeum Figur Woskowych, Dworek Ojca Mateusza i wiele innych. Atrakcje te przyciągają do Sandomierza tysiące turystów.

 

To teraz wróćmy do Białegostoku. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę ale w naszym mieście “Ojcem Mateuszem” póki co jest jedynie Krzysztof Kononowicz, który w internecie co raz daje show ze swoim kolegą “Majorem Suchodolskim”. W efekcie wszyscy młodzi wielbiciele kojarzą nasze miasto właśnie z tym duetem. Możecie się zdziwić, ale wielu z młodych “widzów” przyjeżdża do Białegostoku by osobiście spotkać Kononowicza, zrobić z nim fotkę lub wrzucić coś śmiesznego do internetu. Nie wierzycie? Przejrzyjcie YouTube. Na razie jest to zjawisko, które dopiero się rozkręca. Na popularność Kononowicza nie mamy wpływu, ale gdy jest on jedynym kojarzonym z Białymstokiem na masową skalę przez dosłownie każdego, to znaczy, że te wszystkie filmiki promocyjne nie są nic warte. Białystok mógłby być jak Sandomierz. Problem w tym, że ktoś kiedyś nie wykorzystał szansy jaką było “U Pana Boga za piecem”. Gdyby po wielkim sukcesie filmu ktoś wpadł na pomysł ażeby hojnie zapłacić twórcy, by stworzył serial z akcją głównie w Białymstoku, to dziś byłoby u nas tak samo jak w Sandomierzu. No cóż wówczas powstał tylko miniserial będący jedynie rozszerzeniem filmu. Na serialu i filmie jednak najbardziej zyskały Sokółka, Tykocin czy Supraśl.

 

W ostatnich latach realizowano także w Białymstoku jeden odcinek jakiegoś średnio znanego, kryminalnego serialu TVN. Był też realizowany serial Kruk. Tyle że Białymstokiem była… Łódź oraz Czarna Białostocka. No i ostatni przykład: Serial Rodzinka.pl i wyjazd głównego bohatera do Białegostoku. Na pewno lepsze to niż nic, ale szczerze, to po obejrzeniu tego mocno się rozczarowaliśmy. Białystok w odcinku był pokazany raczej na siłę. Dlatego też jedyny, długotrwający serial o Białymstoku to Pan Kononowicz. Dlaczego nikt w Białymstoku nie potrafi dogadać się z dobrym, rozpoznawalnym artystą oraz z ogólnopolską telewizją (lub platformą VOD), by wspólnie zrealizowano dobry scenariusz, dobrego serialu, tak żeby cały sezon akcja działa się w Białymstoku i okolicach? W Białymstoku i ogólnie regionie nie rozumieją pewnej prostej zasady:

Ostatnio na świecie gigantycznym hitem stał się serial “Czarnobyl”. Wycieczki z całego świata ignorując fakt, że nadal występuje tam promieniowanie a miasto nadal jest zamknięte, masowo przyjeżdża by zobaczyć na żywo miejsce katastrofy. Kiedyś możemy się obudzić w dniu, w którym całe wycieczki będą przyjeżdżać do Krzysztofa Kononowicza. Jeżeli dalej nic nie będziemy robić z porządną promocją miasta.

ul. Piłsudskiego w Sejnach, fot, Polimerek / Wikipedia

Czy jest jakaś szansa dla Sejn? Miasto od lat się nie rozwija.

Sejny oraz okolice tego miasteczka to przepiękne miejsce, które jest trochę pomijane z racji sąsiedztwa z Augustowem. Jak wiemy te drugie to tak zwana letnia stolica Polski. Każdego lata przyjeżdża tu mnóstwo osób. Tymczasem Sejnom i okolicom niczego nie brakuje. Nie są one jednak tak popularne. Mało tego miasteczko od wielu lat jest w sporym kryzysie finansowym przez co ma związane ręce.

 

W przypadku samorządów ważna jest wysokość dochodu. Zarabianie na różnego rodzaju podatkach pozwala nie tylko finansować szkoły, szpitale czy komunikację miejską. To także możliwość przeprowadzania inwestycji, które doprowadzą do zwiększania dochodów. Około połowę podatku PIT (dochodowego), który co miesiąc wpłacają działalności gospodarcze oraz mieszkańcy, którzy otrzymują swoje wypłaty po okrojeniu z podatku trafia do gminy, w której płacimy podatek. Dlatego każdy samorząd zabiega o to, by właśnie tam mieszkało jak najwięcej osób i jak najwięcej osób prowadziło firmy – szczególnie zatrudniające jak najwięcej osób i zarabiające jak najwięcej pieniędzy. Firmy jednak nie powstają w przypadkowych miejscach tylko tam, gdzie jest jakiś interes. Dlatego jeżeli Augustów jest popularny turystycznie, to wokół pojawia się mnóstwo firm, które chcą na tych turystach zarobić oferując im noclegi, jedzenie oraz atrakcje.

 

By zwiększyć swoje możliwości, po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej gminy zaczęły aktywnie korzystać z funduszy europejskich. Układ do dziś jest prosty. Jest określony katalog spraw, które Unia Europejska finansuje. Wystarczy napisać projekt (opisać swój pomysł), by dostać dofinansowanie. Ważne jest jednak, że trzeba mieć wkład własny. Zatem jeżeli gmina realizuje pomysł za miliony złotych to też miliony musi posiadać. A co jeśli nie ma? No cóż wszyscy pożyczali. W Sejnach pożyczali tak dużo, że przekroczyli dozwolony limit. Teraz realizują plan naprawczy i są pod kontrolą Ministerstwa Finansów po to by nie mogły się pogrążyć finansowo. Oczywiście w pierwszej kolejności oznacza to brak inwestycji. A to natomiast oznacza odpadnięcie z rywalizacji między samorządami. Mamy więc oto taką sytuację: popularny Augustów vs zablokowane Sejny.

 

W ostatnim czasie Sejny zaczynają wychodzić na prostą. Jednak jeszcze do 2022 roku będą spłacać długi i realizować program naprawczy. Kasy nie było nawet na realizację Dni Sejn. Tymczasem w Augustowie co roku organizowana jest wielka impreza – Pływanie na byle czym. Na dniach otwarta będzie w Sejnach pierwsza galeria handlowa. Zawsze to coś – nowe miejsca pracy i jak już pisaliśmy – więcej pieniędzy z podatków. To jednak za mało. Miasteczko powinno się bić z Augustowem o każdego turystę. Nie da się jednak wyjść do walki z motyką na karabin. Potrzeba inwestycji, których realizować nie można.

 

Czy jest właściwie jakaś nadzieja dla Sejn? Problemem jest rozdrobnienie w samorządzie. Sejny jako miasto to odrębny byt aniżeli gmina (wiejska) Sejny. Gdyby je połączyć – terenem rządziłby jeden burmistrz. Obecnie rządzą burmistrz i wójt. Każdy z nich musi mieć zastępcę, sekretarza oraz skarbnika. Oprócz tego zwykli urzędnicy. Tyle osób do wykarmienia. Warto podkreślić, że Sejny – miasto ma 5472 mieszkańców, zaś gmina Sejny 4085. Zatem po połączeniu byłoby prawie dwa razy więcej mieszkańców. Mało tego, dochód miasta to prawie 23 miliony natomiast wsie dysponują 15 milionami. Jak widać razem można więcej. Problem w tym, że o tym zadecydować powinni oddolnie mieszkańcy. Trudno się bowiem spodziewać, że wójt albo burmistrz dobrowolnie oddaliby władzę na rzecz tego drugiego. Jeśli Sejny jednak chcą zmienić swój los, to droga jest tylko jedna.

Featured Video Play Icon

Ten film pokazuje jak zmienił się Białystok w ciągu 18 lat. Parę miejsc wygląda teraz zupełnie inaczej.

Białystok w 2001 roku to miejsce, do którego z pewnością wracać nie chcemy. Inaczej ubrani ludzie, inne samochody, inne elewacje budynków oraz szyldy na sklepach. Do tego skwerek na Rynku Kościuszki, bazar na Jurowieckiej oraz ulica zamiast deptaka, plac dla samochodów zamiast dla pieszych przez Teatrem Dramatycznym oraz Młynowa przepełniona drewnianymi domami. Nie brakuje też budek telefonicznych na ulicach. To największe zmiany jakie można zauważyć na filmie. Czy jedyne? Niektóre miejsca wyglądają identycznie jak dziś, lecz tylko z zewnątrz gdyż w środku mają już zupełnie inny wystrój niż w 2001 roku.

Zmieniło się jednak coś jeszcze. Kolory miasta. Dawniej były szaro-bure, niekiedy pstrokate. Teraz wszystko wygląda po prostu dużo lepiej. Białostoczanie chyba są w porównaniu z 2001 rokiem także szczęśliwsi. Nie tak odległe to czasy by nie pamiętać jak ludzie masowo wyjeżdżali do Warszawy za lepszym życiem. Później weszliśmy do Unii Europejskiej zaczęły się masowe wyjazdy do Niemiec, Wielkiej Brytanii, a później też Holandii. Czy obecnie też wyjeżdżają? Na pewno nie jest to taka skala jak dawniej.

 

Jedno jest zauważalne, że w mieście jest coraz mniej studentów. Dawniej było ich tu około 50 000 każdego roku. Teraz 25 000. Połowa nie jest już zainteresowana Białymstokiem. Tak jak dawniej lepiej było jechać do Warszawy, tak teraz kilka godzin możemy być w Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku czy Krakowie które biją pod względem rozwoju Białystok na głowę. Tak też się dzieje. Nie jeździmy już za granicę, ale też wiele osób, gdy tylko może ucieka do innych miast. Białystok mimo tych wszystkich zmian w wyglądzie dalej nie jest atrakcyjny. Nawet te słynne powietrze nie jest już takie świeże jak kiedyś. Zarobki w mieście są nadal niskie, a dostępność specjalistycznych stanowisk pracy (dobrze płatnych) praktycznie żadna. Dlatego też jest wiele jeszcze do zrobienia w mieście. Pytanie tylko czy jest jeszcze na co czekać zanim ostatni zgasi światło.

 

Rowerzyści mogą poczuć ulgę. Ważna ścieżka rowerowa jest już otwarta.

Ta inwestycja była długo wyczekiwana przez rowerzystów. Nareszcie jest ukończona. Mowa tu o ścieżce łączącej Białystok z Juchnowcem Kościelnym. Wcześniej rowerzyści jeździli jezdnią razem z kierowcami, którzy w tamtym miejscu urządzili sobie autostradę. Jazda rowerem obok nich zawsze wiązała się z niebezpieczeństwem. Co prawda to jeszcze nie koniec, bo z Juchnowca Kościelnego do Wojszek nadal jest niebezpiecznie, ale zawsze to już coś, gdy jadąc nie trzeba się obawiać chociaż na połowie trasy. Teraz z samego Białegostoku dojedziemy gotową oddzieloną od jezdni ścieżką rowerową.

 

Warto przypomnieć, że za Juchnowcem Kościelnym do Wojszek trasą jeździ mnóstwo samochodów. Dlaczego? Na krajowej 19 biegnącej nieopodal zamontowano odcinkowy pomiar ruchu, który automatycznie rejestruje wszystkie samochody i przesyła do ukarania rejestracje tych, które średnio przekraczają dozwoloną prędkość. W efekcie nawet wszystkie nawigacje radzą omijać krajową 19 właśnie trasą przez Juchnowiec. Ktoś, kto jedzie tamtędy samochodem 90 km/h będzie wyprzedzony przez wszystkich. Bezpieczeństwo na tej drodze nie obchodzi właściwie nikogo.

 

To ma oczywiście skutek w postaci zagrożenia dla rowerzystów. Kierowcy mają dziwną manierę, że gdy wyprzedzają samochód to zmieniają pas. Natomiast jeżeli widzą rower to większość manewruje tak, by rowerzysta poczuł niemal dotknięcie samochodu z boku. Im bliżej rowerzysty tym kierowca bardziej zadowolony. Oczywiście cały manewr jest wykonywany przy prędkości minimum 120 km/h dla poniesienia “atrakcyjności” rozrywki.

 

Upadek rowerzystów, potrącenia i wywołanie strachu to codzienny chleb każdego kto jedzie jednośladem po drodze. Wszystko przez właśnie takich kierowców. A potem kierowcy samochodów mają pretensje, że taki rowerzysta nie jedzie na skraju pasa tylko jego środkiem. A on to robi ze względu na bezpieczeństwo. Dlatego też nie ma co liczyć, że mentalność kierowców się zmieni, tak jak na na to, że ktoś zainteresuje się nielegalną autostradą na wiejskich drogach. Trzeba się cieszyć, że chociaż trochę ulżono rowerzystom, którzy jeżdżą w tamtym rejonie.

Tadeusz Truskolaski, fot. Platforma Obywatelska / Wikipedia

Prezydent miasta chce podwyżek. Po kieszeni dostaną najbiedniejsi!

Komunikacja miejska w Białymstoku od wielu lat działa fatalnie. Tymczasem prezydent miasta chce podwyższyć ceny za bilety. Nie tędy droga. Wysoka cena powinna iść w parze z wysoką jakością usługi.

 

Weźmy do porównania dwa miasta Białystok i Warszawę. Małe miasto, gdzie autobusem dojazd trwa więcej czasu co w ogromnej Warszawie. To chyba coś jest nie tak, nieprawdaż? Oto przykład: Z ul. Łodygowej w Warszawie będącej na obrzeżach dojedziemy do Dworca Centralnego (Centrum Miasta) w 35 minut. Pokonamy 13 km w 35 minut. Tymczasem w Białymstoku dla przykładu z innych obrzeży – a konkretnie z przystanku Fasty/Giełda do przystanku Malmeda w samym centrum mamy 11 km. Jaki jest czas jazdy? 44 minuty. Wszystkie czasy podawane są z serwisu “jakdojade.pl”, który pokazuje jak najszybciej dotrzeć w dane miejsce komunikacją.

 

Prezydent Truskolaski proponuje podwyżkę cen biletów. Muszą się na to zgodzić radni. Warto jednak zaznaczyć, że włodarz miasta ma w radzie większość. Ile będą kosztować bilety jeżeli dojdzie do podwyżki? 4 zł – bilet papierowy i 3 zł bilet elektroniczny. Ma być zmiana biletów z 20 do 30 minutowych, które będą odpowiednio droższe – bo już nie po 2 zł a po 3,6 zł. Warto tutaj dodać, że w ogóle bilet czasowy w Białymstoku to jest pomyłka. Jeszcze do nie dawna nie było można z niego korzystać podczas przesiadania. Czy teraz jest bardziej potrzebny? Raczej nie. Wszystko przez to, że komunikacja w Białymstoku jest tak skonstruowana, by się nie przesiadać.

 

To właśnie jej największa wada. W Białymstoku trasy wszystkich linii są tak ułożone by jeździć dłużej ale bez przesiadek. To już archaizm, który powoduje, że nikt nie wybiera jazdy autobusem kto ma samochód. A w Warszawie ludzie z samochodami jeżdżą autobusami. Bo są one konkurencyjne. Dożyliśmy takich czasów, że w 4-osobowej rodzinie są 4 samochody. Wolnych miejsc parkingowych nie ma ani w centrum ani na osiedlach. W efekcie ludzie coraz bardziej się grodzą szlabanami i bramami.

 

Czy budowa większej ilości parkingów by pomogła? Podamy Wam przykład najbliższy. Przy ul. Kaczorowskiego stoi pusty plac po markecie ABC. Stanowi on dziki parking. Do tego obok niego jest legalny parking. Mimo, że łącznie zmieści się tu spokojnie ponad 100 samochodów to postanowiono jeszcze bardziej rozbudować ten legalny parking. Powstało kilkadziesiąt nowych miejsc postojowych. Czy od tej pory łatwiej tu zaparkować? Nic z tych rzeczy. Nic się nie zmieniło. To tylko przykład, ale pokazuje to o czym można przeczytać w wielu opracowaniach – zwiększanie miejsc postojowych wcale nie wpływa na rozwiązanie problemu z brakiem parkowania. Po prostu miejsca te zajmują wszyscy ci, którzy parkowali gdzie popadnie. Budowa nowych parkingów spowoduje jedynie uporządkowanie przestrzeni od samochodów zostawianych byle gdzie.

 

Dlatego też ważnym kluczem jest tu komunikacja miejska. Jeżeli ona funkcjonuje prawidłowo i można nią dotrzeć szybciej niż samochodem, to wtedy jest realną alternatywą, na którą decydują się także kierowcy. Podnoszenie cen biletów dla dotychczasowych pasażerów to zwyczajna grabież najbiedniejszych, bo dziś w komunikacji jeżdżą przede wszystkim osoby, które pieniędzy za wiele nie mają. Uczniów do szkoły podrzucają rodzice, studenci mają własne auta. Kto zostaje? Chyba tylko sami emeryci.

Jaka będzie przyszłość Młynowej? To ostatnia pamiątka po Chanajkach.

Ostatnio na naszym portalu cieszył się ogromnym zainteresowaniem tekst z działu EXTRA dotyczący Chanajek – dawnej dzielnicy burdeli, bandytów i biznesmenów. Dziś po niej pozostało już tylko kilka miejsc, które są świadkami dawnej historii miasta. Jaka będzie ich przyszłość?

 

Na kanwie rozwoju znikły takie ulice jak Piesza, Cicha, Orlańska, Siedlecka, Wołkowyska, Jerozolimska, Palestyńska, Sjońska, Berdyczowska, Zastawska, Sienna czy Mińska czy Odeska (ta nowa jest w innym miejscu). W ich miejsce pojawiły się Dom Partii (Uniwersytet w Białymstoku), przedszkole oraz mnóstwo bloków, gdzie wprowadzili się głównie ludzie z okolicznych wsi po to by pracować w PMB, Birunie, Uchytach, Sklejkach, Hucie czy w Fastach oraz ludzie, których domy znikły przez budowę Al. 1 Maja (dziś Al. Piłsudskiego).

fot. Muzeum Podlaskie

Około 20 lat temu przeszła kolejna fala, która masowo zamieniała drewniane domy w “nowoczesne” bloki. Krajobraz centrum Białegostoku się zmieniał. Przed dwoma dekadami spotkać w Białymstoku konia ciągnącego drewniany wóz nie było niczym zaskakującym. Poranne pianie koguta przy Krakowskiej też nikogo nie dziwiło. Później te obrazki znikały na rzecz nowych, kolorowych budynków. Obecnie trwa kolejna fala. Tym razem resztki dawnego Białegostoku znikają na rzecz “apartamentowców”. Ul. Młynowa, Kijowska, Mławska Czarna, Żółta, Angielska, Jasna, Grunwaldzka, Sosnowa, Brukowa, Marmurowa, Krakowska, Stołeczna czy Sukienna to miejsca gdzie nieustannie trwają jakieś budowy. Warto podkreślić, że to wszystko jest całkiem normalnym zjawiskiem, gdyż miasto to dynamiczna tkanka, która cały czas się zmienia.

Warto jednak pamiętać ażeby w tych zmianach się nie zapędzić za daleko. Jeżeli nie będziemy szanować własnego dziedzictwa oraz własnej historii to tak jakbyśmy nie szanowali siebie samych. Jeszcze w 2012 roku w lokalnej Gazecie Wyborczej czytaliśmy, że Chanajki giną, a konserwator nie wie jak je chronić. Jeszcze 10 lat temu miasto planowało przeorać dawne osiedle. W planach była nie tylko wymiana nawierzchni z kocich łbów na kostkę brukową, ale też poszerzenie ulicy. Wówczas w obronie Chanajek stanęli historycy.

 

Należy podkreślić, że Chanajki to nie Bojary. Utrzymywanie w centrum wszystkich zabudowań, które stały przy Młynowej nie miałoby żadnego sensu. Wystarczy popatrzeć jak to wszystko wyglądało na dawnym teledysku Janusza Laskowskiego z 1995 roku. Czy naprawdę chcielibyśmy, by to wszystko nadal tak wyglądało?

Obecnie w gminnej ewidencji zabytków znajdują się Młynowa 2 i 4 (przy rondzie z ul. Piękną), Młynowa 18 (jeden z trzech domów przy MotoPub), a także Młynowa 28 (przy Camelocie) oraz Młynowa 30 (bliżej Kijowskiej). Do tego mamy Młynową 19 i 23 – na przeciwko Wodociągów. Warto zauważyć, że na liście adresów brakuje Młynowej 20 i 20a. Gdyby były to razem z Młynową 18 tworzyłyby kompleks trzech domów. Nie ma lepszego symbolu dawnych Chanajek niż właśnie te 3 domy razem stojące obok siebie.

Czy Chanajki nadal giną? Z pewnością jest zdecydowanie lepszy klimat dla zabytków niż w 2012 roku. Ale to jeszcze za mało. Jak widzicie domy są opustoszałe, odrapane. A mogłyby być wyremontowane i służyć ludziom, organizacjom i instytucjom. Na to wszystko jednak trzeba pieniędzy, których na zabytki w Białymstoku ciągle jest za mało. Już kiedyś to pisaliśmy i przypomnimy znów. Wszystko to wygląda tak jakby ktoś czekał aż problem sam się rozwiąże czyli “zabytek” się rozpadnie. Czy musimy czekać na powolną śmierć Chanajek? Niekoniecznie. Żeby jednak coś “wykrzesać” z obecnej Młynowej potrzeba kogoś z pomysłem i kogoś kto za te pomysły zapłaci.

Płatne parkowanie w centrum będzie droższe. Czy zwolnią się miejsca postojowe?

W Białymstoku droższe będzie parkowanie o ile zgodzą się na to radni. Jako, że większość w radzie współpracuje z prezydentem – pomysłodawcą zmian, to jest to bardzo prawdopodobne że podwyżka wejdzie w życie. 

 

Jak Państwo wiecie, nie jesteśmy związani z żądną opcją polityczną, nie pobieramy też żadnych dotacji od miasta, powiatu czy województwa – dlatego też bez skrępowań możemy krytykować władzę co nie raz czyniliśmy na łamach tego portalu w stosunku do Tadeusza Truskolaskiego. Chwaliliśmy go jednak gdy przeforsował budowę lotniska na Krywlanach mimo, że w radzie miejskiej rządził przeciwny mu PiS. W sprawie podwyżek w strefie też będziemy go chwalić jeżeli przekona radnych.

 

Na wstępie trzeba zaznaczyć iż proponowane podwyżki są “symboliczne”. Bowiem jest nowe prawo, które obowiązuje od tego roku, które samorządom pozwala tworzyć strefy parkowania tak jak dotychczas oraz jako “śródmiejskie strefy płatnego parkowania”. Te drugie to rozwiązanie dedykowane dla ścisłego centrum jak na przykład Rynek Kościuszki czy Suraska. Gdyby obowiązywała tam śródmiejska strefa, to godzina parkowania kosztowałaby ponad 12 zł. Drogo? Tylko na pierwszy rzut oka. Prezydent jednak nie chce wprowadzać strefy śródmiejskiej tylko podwyższyć opłaty w strefie tej zwykłej. Urzędnicy planują podwyższyć stawkę o 40 groszy czyli do 2,80 zł. W planach jest też zwiększenie stawki za parkowanie w drugiej i trzeciej godzinie do 3,20 zł i 3,60 zł.

 

Ogólnie patrząc na zmiany trzeba je ocenić pozytywnie. Dlaczego? Otóż strefa płatnego parkowania w swoim założeniu nie powstała po to by miasto na kierowcach zarabiało tylko żeby kierowcy wybierali autobusy lub ogólnie nie parkowali w centrum przez cały dzień. 20 lat temu gdy strefa płatnego parkowania powstawała miało to sens. Wówczas za parkowanie w Białymstoku płaciliśmy 1,2 zł za każdą godzinę czyli 12 zł za cały dzień. Dziś tyle płaci się w strefe “B” czyli na obrzeżach centrum. W strefie “A” zaś płacimy 2,4. Po 20 latach 24 zł uległo znaczącej inflacji. Nie jest już tyle warte co dawniej. Dlatego nowe prawo daje możliwość wprowadzenia opłaty 120 zł za każde 10 godzin. Właśnie po to by nie parkować cały dzień. Optymalnie więc parkować powinno się maksymalnie na 30 minut – wtedy opłata wynosi 6 zł. U nas póki co nie ma o tym mowy. Tadeusz Truskolaski na łamach jednej z gazet wypowiadał się, że “pionierem” nie będzie we wprowadzaniu wysokich opłat.

 

Rządzący miastem postanowił podnieść kwoty w starej strefie. Mimo, że podwyższenie kwoty parkowania o 40 groszy cudów nie zdziała to być może wywoła dyskusje o parkingach w mieście. Jeżeli mamy pobierać opłaty to w konkretnym celu. By uświadomić mieszkańców, że samochodów jest już zbyt dużo by zapewnić im miejsca parkingowe. O czym mogą naocznie się przekonać jadąc samochodem do centrum miasta lub spróbować w weekend zaparkować w jednej z galerii handlowej stojących w centrum. Dlatego też żeby każdy miał szansę coś załatwić w centrum potrzebna jest rotacja aut. Ta będzie możliwa tylko jeżeli kierowcy nie będzie opłacało się parkować na cały dzień. A teraz tak się dzieje. Osoby pracujące w centrum zajmują wolne miejsca przez co zabierają je tym dla których są one rzeczywiście przeznaczone.

Zabytki w Białymstoku niszczeją. Miasto wpadło w spiralę zadłużenia.

Być może nie wszyscy wiedzą, ale w Białymstoku istnieje Miejski Konserwator Zabytków i wbrew pozorom nie jest to jeden z developerów tylko urzędnik białostockiego magistratu. Konserwator – jak sama nazwa wskazuje – teoretycznie powinien zajmować się konserwacją. Jako urzędnik nie musi robić tego sam, ale może to czynić swymi działaniami. W praktyce jednak w Białymstoku Miejski Konserwator Zabytków zajmuje się zgoła czym innym.

 

Jego główna działalność to wydawanie szeroko rozumianych pozwoleń związanych z remontami, konserwacją oraz modyfikacjami wyglądu zabytków, a także gospodarowania roślinnością wokół zabytków (np. wydawanie pozwoleń na usuwanie drzew). Oczywiście miejski konserwator zabytków również wszczyna postępowania, by wpisać dane obiekty do rejestry zabytków. Zgodnie z dokumentacją w BIP możemy się dowiedzieć, że od 2017 roku wpisano 11 budynków do rejestru. Nie będziemy podważać słuszności tych decyzji bo teoretycznie były słuszne. Wszak decyzje dotyczą budynków, które powstały przez II Wojną Światową. W Białymstoku tego typu obiekty to wręcz skarb, gdyż Niemcy podczas wojny zniszczyli praktycznie całe miasto.

 

Zastanawiamy się jednak jaki jest sens wpisywania czegokolwiek na listę zabytków skoro białostockie zabytki latami stoją zdewastowane, niszczeją i czekają na rozkład. Podajmy kilka przykładów: Pałac Lubomirskich na Dojlidach, żydowska Szkoła przy ul. Lipowa, Domen Napoleona – to tylko najbardziej reprezentacyjne budynki, które niszczeją. Do tego należy dorzucić jeszcze mnóstwo kamienic i drewnianych domów, które od lat straszą zamiast cieszyć oko.

 

Problemem są oczywiście pieniądze. Białystok w tym roku przeznaczył 838 000 złotych na dotacje remontów zabytków czyli dokładnie tyle, za ile można kupić 3 mieszkania. Przy renowacji zabytków taka kwota to jednak grosze. Mało tego większość pieniędzy została przeznaczona na doraźne prace techniczne typu “naprawa konstrukcji dachu i stropu”, “wymiana okien”, “konserwacja drzwi” czy “konserwacja rzeźby”. Tymczasem potrzeba generalnych remontów w środku jak i remontów całych elewacji. Miasto też powinno odkupywać niszczejące zabytki.

 

Niestety w Białymstoku nie ma raczej na to szans. Prezydent tak prowadzi finanse miasta, że w najbliższym czasie planuje zaciągnąć 80 milionów złotych kredytu na… spłacenie starych kredytów. Czyli klasyczna spirala zadłużenia.

Połączenie kolejowe Białystok – Siemiatycze? Wystarczy dobra wola, nic więcej!

W 1999 roku województwo podlaskie zostało utworzone jako zlepek województw białostockiego, łomżyńskiego, suwalskiego. Między 1975 a 1998 rokiem w samym województwie białostockim były takie duże miasta (powyżej 10 tys. mieszkańców) jak Białystok, Bielsk Podlaski, Hajnówka, Łapy, Sokółka, Siemiatycze, Mońki, Czarna Białostocka. Wymieniliśmy te wszystkie ośrodki, by zwrócić uwagę na ważną rzecz. Tylko do jednego z nich nie da się dojechać koleją. I nie dlatego, że nie ma w nim torów tylko dlatego że nie ma połączeń. Dlaczego nie ma bezpośredniego, kolejowego połączenia Białystok – Siemiatycze? Jest tylko pośrednie tj. z przesiadką i trwa tyle samo co podróż do Warszawy. Brzmi kuriozalnie? Witajcie na Podlasiu. Na dokładkę możemy powiedzieć, że bezpośrednie połączenie kolejowe z Siemiatyczami ma… Warszawa.

 

Od wielu lat pasażerowie proszą samorządy by można było dojechać bezpośrednio z Białegostoku do Lublina, a nie jak obecnie przez Warszawę. Niestety władze – w tym województwa podlaskiego są głuche. Może by i chciały by taki pociąg był, ale problemem jest brak elektryfikacji. Zatem połączenia najczęściej spotykanym pociągiem, który jeździ dzięki trakcjom na razie być nie może. Ale przypomnijmy, że samorząd województwa podlaskiego dysponuje szynobusami, które nie potrzebują prądu tylko paliwa. Wystarczyłoby się więc dogadać. Tu mamy jednak kolejny problem – dogadać musiałyby się ze sobą aż 3 województwa – podlaskie, mazowieckie i lubelskie. Gdy chodzi o pieniądze to trudno na to liczyć. Szczególnie, gdy trzej marszałkowie nie są z tej samej opcji politycznej. Warto jednak zaznaczyć, że zarówno koleje mazowieckie jak i koleje podlaskie realizują połączenie Czeremcha – Siedlce. Przez cały dzień jeździ aż 6 par pociągów. 

 

Marszałek Województwa Podlaskiego nie musi się oglądać na innych marszałków. Mógłby chociaż sypnąć groszem, by szynobusy jeżdżące z Białegostoku do Czeremchy dojeżdżały aż do Siedlec tak by nie trzeba było się przesiadać. Dobrze by było żeby dojeżdżały chociaż do Siemiatycz (najlepiej z Suwałk) – tak by poruszanie się pociągiem po całym województwie nie było problemem. Dlatego nie ma co się oglądać na innych, trzeba działać. Nie może być tak, że po 20 latach województwo podlaskie nadal jest tworem sztucznym na tyle, że nawet południowa część dawnego województwa białostockiego ma większe związki z Lubelszczyzną i Mazowszem niż ze stolicą własnego województwa.

Kto powinien kształtować wygląd Centrum? Teraz robią to przypadkowe osoby i developerzy.

Białostoccy urzędnicy mają chyba takie same zdanie jak my na temat jednego z absurdalnych projektów w Budżecie Obywatelskim, który musi być teraz zrealizowany. Póki co nie będzie. Zacznijmy od najważniejszego – nie jesteśmy przeciwnikami budżetu obywatelskiego, jest to świetna inicjatywa, dzięki której mieszkańcy angażują się w lokalne sprawy dla swoich osiedlowych społeczności. Niestety jest coś takiego jak “projekty ogólnomiejskie”, które powinny zostać zlikwidowane. Gdyż ich efektem jest najczęściej zgłaszanie inicjatyw stawiania kolejnych pomników i innych “dekoracji”, a mówiąc literalnie zaśmiecania ładu przestrzennego centrum miasta.

 

I takim kamyczkiem do wspomnianego wyżej ogródka jest inicjatywa “WidziMisie” czyli zrealizowania absurdalnego pomysłu stawiania 15 figurek misiów czy też niedźwiadków w mieście, które mają nawiązywać do szlaku turystycznego, który zostanie wytyczony. Po pierwsze z Białymstokiem bardziej kojarzą się żubry, no może ironicznie też śledziki, ale bynajmniej nie niedźwiedzie. Te są domeną naszych sąsiadów – Suwałk, które mają nawet taką maskotkę – białego misia. Po drugie, chyba również niechętnie do pomysłu stawiania w Białymstoku figurek podchodzą również urzędnicy, gdyż nie mogą się zdecydować na ich wygląd.

 

Ogłoszono konkurs na koncepcję rzeźb niedźwiedzi. Wpłynęły 2 oferty, jednak żadnej nagrody nie przyznano, a jedynie wyróżnienie. Miejmy nadzieję, że ten konkurs nigdy nie zostanie rozstrzygnięty, a miasto ograniczy budżet obywatelski do inicjatyw osiedlowych. To dobre rozwiązanie, że mieszkańcy “meblują” własne osiedla placami zabaw, siłowniami pod chmurką, drogami, parkingami. Niestety nie można pozwolić, by przypadkowe osoby dostawiały co roku nowe bzdety do centrum miasta, bo za kilka lat będzie jeden wieli śmietnik w przestrzeni miasta.

 

O wygląd Centrum i dbanie by wiernie oddawało historyczny wygląd powinni dbać wykształceni architekci. Jednak to raczej fantazje. Naszą przestrzeń w Centrum kształtują obecnie developerzy i przypadkowi mieszkańcy. Miasto to dynamiczna tkanka i nowe powinno zastępować stare, ale bez przesady. Powinniśmy dbać o dziedzictwo miasta i wszystko to czego nie zniszczyli Niemcy. Powinien też panować ład przestrzenny, a nie chaos. Jednak wycofanie projektów ogólnomiejskich z budżetu obywatelskiego to decyzja, z której część osób na pewno nie byłaby zadowolona, a Tadeusz Truskolaski tak kurczowo trzyma się stołka, że już od dawna stara się nie podejmować żadnych kontrowersyjnych decyzji.

Co z lotniskiem na Krywlanach? Prezydent nie może przespać tego terminu!

Gdy lotnisko na Krywlanach było jeszcze w planach, to zauważalna była duża aktywność prezydenta Truskolaskiego by ją doprowadzić do końca. O dziwo udało mu się nawet to zrobić, gdy jeszcze w białostockiej radzie rządził PiS, który posiadając większość utrudniał prezydentowi rządzenie miastem jak tylko mógł. Radni byli bardzo krytycznie nastawieni do inwestycji na Krywlanach i tak naprawdę mogli ją zablokować, szczególnie że forsowali budowę dużego lotniska dalej od miasta. Po wyborach samorządowych w radzie pojawiła się sprzyjająca prezydentowi Platforma czy też teraz już z nową nazwą – Koalicja Obywatelska. W województwie natomiast rządzi PiS. Pod względem inwestycji w lotnisko wszystko ułożyło się wręcz “idealnie”. W Białymstoku prezydent z przychylną radą może nie tylko uruchamiać lotnisko na Krywlanach, ale też je rozbudowywać. PiS natomiast w województwie może budować upragnione lotnisko regionalne. Tymczasem zarówno jedni i drudzy dostali “pełnię władzy” w tym temacie i nagle zaprzestali jakiejkolwiek działalności.

 

Na białostockich Krywlanach oficjalnie proces certyfikacji trwa. Nieoficjalnie – trzeba podjąć kontrowersyjną decyzję, by wyciąć duży kawał lasu. Nie wiemy dlaczego prezydent nagle przystopował z uruchomieniem lotniska w Białymstoku. Być może czeka aż będzie po wyborach parlamentarnych by nie szkodzić startującemu synowi ogłoszeniem jak duży kawał lasu trzeba wyciąć. Jednak jeżeli na Krywlanach ma coś większego wylądować i wystartować w 2020 roku to Tadeusz Truskolaski musi dokończyć inwestycję (czyli zlecić wycinkę) od 15 października do 28 lutego. 1 marca bowiem rozpoczyna się okres lęgowy ptaków. Wtedy drzew nie będzie można wycinać.

 

Problem w tym, że zimy na Podlasiu potrafią być długie. Choć klimat się zmienia, to śnieg może leżeć aż do maja. Wtedy trudno sobie wyobrazić, by ktoś ciął zmarznięte, bardzo twarde drzewa. Dlatego też Tadeusz Truskolaski musi zlecić wycinkę jeszcze w tym roku zanim spadnie pierwszy śnieg. Czasu jednak coraz mniej. Być może do 1 marca nawet nie zapadnie ostateczna decyzja administracyjna. Zwykle przy tego typu inwestycjach są protesty, które mogą wydłużyć czas. Wtedy w 2020 lotnisko jeszcze działać nie będzie.

 

Nic też o lotnisku regionalnym nie wspominają działacze PiS, którzy rządzą w województwie. Czyżby już nie chcieli tej inwestycji? Mieszkańcy województwa podlaskiego muszą się zadowolić lotniskami daleko od Białegostoku.

Były zakłady pracy, a potem upadek miasta. Czy jest jeszcze nadzieja dla Łap?

15 grudnia 1862 to chyba najważniejszy dzień w życiu pewnej wsi położonej pośród bagien. Wtedy oddana do użytku została linia kolei warszawsko-petersburskiej. Pociąg jeżdżący na tej trasie zatrzymywał się także we wsi Łapy. Później już w miasteczku, które w swojej historii dawało pracę setkom osób. 1 maja 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej. Nikt się nie spodziewał tam jeszcze, że to okaże się jak wydanie wyroku na miasto.

 

Unia Europejska kojarzy się Polakom dobrze. Infrastruktura, rolnictwo i wiele wiele innych dziedzin życia zmieniło się na lepsze dzięki dotacjom unijnym. 15 lat po upadku komuny to niezbyt dużo, by zapomnieć puste półki w sklepach, walki z milicją na ulicach czy stan wojenny. Dlatego też do Unii Europejskiej wchodziliśmy z wielkim entuzjazmem. Także w Łapach. 63 proc. mieszkańców zagłosowało za akcesem do wspólnoty. W skali kraju wyniki “za” wynosił jeszcze więcej, bo 77 proc. Być może wielu wydawało się, że Unia rozdaje dotacje bezinteresownie, by w naszym kraju żyło się lepiej, tak jak u nich. Niestety była to transakcja wiązana. Okazało się, że dostaniemy gotówkę jeżeli zamkniemy firmy, które są bardzo konkurencyjne dla tych, które działają w krajach zachodnich unii. I tak padło na łapską cukrownię.

Totalny upadek

Cukrownia w Łapach była jedną z największych firm w regionie. Jej zarząd nie szczędził pieniędzy na inwestycje, rozwój i unowocześnienia. Rocznie produkowano w niej kilkadziesiąt tysięcy ton cukru. Korzystali na tym mieszkańcy, którzy byli zatrudnieni w firmie, korzystali rolnicy, którzy dostarczali buraki do cukrowni, a także korzystał łapski samorząd gdyż otrzymywał podatki z wypracowanych zysków. Eldorado trwało łącznie 34 lata.

 

W 2007 roku ówczesny burmistrz Łap dostał pismo z Krajowej Spółki Cukrowej, której łapska cukrownia podlegała. Spółka poinformowała w piśmie, że w Łapach cukru już produkować nie będzie. Powód? Unia Europejska podjęła decyzję o zmniejszeniu produkcji cukry w krajach unijnych. 267 osób poszło na bruk, zaś 2500 rolników musiało zacząć od zera z innymi uprawami. Dodatkowo zajęcia musiało szukać też 200 pracowników sezonowych. Protesty mieszkańców trwały, ale niestety nic to nie dało. W połowie 2008 roku łapska cukrownia stała się historią.

 

W 2008 roku zaczęły się także problemy drugiego największego pracodawcy w Łapach. Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego zatrudniały 750 osób. Głównym klientem firmy było PKP Cargo, które od roku nie ogłaszało przetargów na naprawy wagonów. Spółka zwolniła 270 osób i ogłosiła upadłość z powodu fatalnej sytuacji finansowej. Pracownicy przestali otrzymywać pensje.

 

Kolejne 10 lat w mieście to kompletna zapaść i postępujące wyludnienie. W ostatnim czasie zbudowano nowoczesną drogę z Białegostoku do miasteczka. W mieście działa też specjalna strefa ekonomiczna. Warto jednak dodać, że jej model działania nie jest dla miasta tak naprawdę atrakcyjny. Bowiem Łapy za swoje pieniądze (czyt. pożyczone) przygotowało tereny inwestorom – czyli uzbroiło je. Wartość inwestycji to 18 mln zł. Dotacje unijne wyniosło ponad 12 mln. Resztę dołożyli od siebie łapscy podatnicy.

 

Dzięki strefie pojawili się oczywiście inwestorzy. Bowiem mogli skorzystać ze zwolnienia podatku od 10 do 15 lat. Cały szkopuł w tym, że podatek ten zasila budżet miasta. Zatem Łapy wyłożyły prawie 6 mln zł, które być może nigdy im się nie zwrócą. Tyle, że ludzie będą mieli pracę. Czy firmy dotrwają do czasu, gdy będzie trzeba płacić podatek? Czas pokaże.

Połączenie z sąsiadami

Czy jest nadzieja dla Łap? Jedno jest pewne – inwestorzy to tylko rozwiązanie problemu bezrobocia (16 proc.). Głównym problemem miasteczka jest oczywiście – brak kasy. Dochody całej gminy (czyli Łap i okolicznych wsi to prawie 93 mln zł zaś wydatki to prawie 96 mln zł. Brakujące 3 miliony będą z zaciągniętego kredytu, który będzie spłacany do końca 2031 roku. Dodatkowo w ciągu najbliższych 10 lat spłaty dotychczasowych pożyczek będą następować przy pomocy… nowych kredytów. Także Łapy wpadają w klasyczną pętlę zadłużenia. Nie jest to zbyt optymistyczna wizja.

 

Ponoć w kupie siła. Gdyby tak graniczące ze sobą gminy: Łapy, Choroszcz, Turośń Kościelna, Juchnowiec Kościelny połączyły się finansowo to razem miałyby około 280 mln zł. Oprócz tego pojawiłyby się duże oszczędności w administracji, bo zamiast czterech byłby jeden wójt, zamiast czterech urzędów byłby jeden. Odległości miedzy głównymi miastami nie są zbyt duże by załatwianie spraw było szczególnie uciążliwe. Dodatkowo jedna gmina mogłaby mieć silną komunikację miejską.

 

To wszystko jednak brzmi jak science fiction. Nikt, za żadne skarby nie odda władzy. Interes gminy nie jest przecież aż tak istotny. Zadłużenie i zaciąganie kolejnych pożyczek na spłatę poprzednich pożyczek mieszkańcy jakoś przełkną. Dlatego ani dla Łap, ani dla Turośni, ani dla Juchnowca, ani dla Choroszczy nie ma nadziei na większy rozwój. Być może kiedyś będą po prostu częścią Białegostoku, tak jak w pewnym momencie stały się nią wieś Starosielce czy Antoniuk. Gdyby się jednak gminy połączyły – szanse na bycie częścią Białegostoku drastycznie by zmalały.

fot główne: Łapy-Osse, Robert Wielgórski / Wikipedia

Darmowe autobusy w Białymstoku? Prezydenta kompletnie nie obchodzi komunikacja miejska.

Ostatnio jak co roku obchodziliśmy Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu. W Białymstoku tradycyjnie obchodzony był nie jako tydzień lecz jako “dzień” bez samochodu. W ramach zachęty, by nie jeździć tego dnia własnym środkiem lokomocji można było przejechać się za darmo autobusem. Nie można powiedzieć niestety, by władze Białegostoku “zrównoważony transport” traktowały zbyt poważnie. U nas chyba nikt nawet nie rozumie co to w ogóle jest.

Dunkierka

Zacznijmy więc od pokazania w praktyce czym jest zrównoważony transport. Dunkierka to takie francuskie miasto, które można było ostatnio oglądać w filmie o takim samym tytule. Nam raczej z niczym innym się nie kojarzy. Tymczasem pod pewnym względem jest podobne do Białegostoku. Nie ma tam tramwajów, nie ma kolei miejskich, więc mieszkańcy Dunkierki tak jak i my mogą korzystać wyłącznie z autobusów i samochodów. W 2014 roku wybory w Dunkierce wygrał mer Patrice Vergriete. W swoim programie wyborczym obiecał darmową komunikację miejską. Po wyborach przygotowywano się do wprowadzenia takiego rozwiązania aż 4 lata. Od roku darmowa komunikacja miejska tam już funkcjonuje. Efekt? Autobusy w godzinach szczytu są pełne, mieszkańcy sprzedają samochody. Czy zniesienie płatności za bilety wystarczyło?

 

Oczywiście, że nie. Zacznijmy od najważniejszego. Darmowa komunikacja miejska nie oznacza, że ona jest za darmo. Mieszkańcy płacą za nią w podatkach a nie w biletach. Tak samo jak na darmową służbę zdrowia płaci się składki, a na darmowe szkoły zrzucają się z naszych podatków rząd i samorząd. Zatem “darmowe” znaczy tyle, że nie trzeba za to płacić dwa razy. Jak wspomnieliśmy, zniesienie płatności za bilety zajęło francuskim urzędnikom aż 4 lata. Dlaczego to było takie skomplikowane? Otóż komunikację w Dunkierce zaplanowano zupełnie od zera, by maksymalnie wykorzystać jej możliwości. Zrezygnowano nie tylko z biletów, które kosztował 1,4 euro czyli około 6 zł. Kupiono także nowe autobusy. W mieście istnieje 17 linii, z czego 5 kursuje przez cały dzień co 10 minut. Jest także komunikacja podmiejska.

 

Po wprowadzeniu zmian przeprowadzono badania, z których wyniki były zaskakujące. Frekwencja w autobusach wzrosła o 65 proc. w dni powszednie zaś w weekendy o 125 proc. Z badań też wynika, że połowa pasażerów to nowe osoby. Ponadto 10 proc. kierowców postanowiło sprzedać samochód lub go nie kupować.

Czy w Białymstoku takie coś jest możliwe?

Niestety nie. Nie dlatego, że nas nie stać. Dlatego, że Tadeusz Truskolaski kompletnie nie interesuje się komunikacją miejską. Ta od wielu lat funkcjonuje dokładnie tak samo. Tak samo źle. A urzędujący prezydent kompletnie nic z tym nie robi. W Białymstoku co prawda bierze się dotacje związane z transportem w mieście, przy okazji kupując nowe autobusy, ale efekt końcowy jest taki, że wygląda to tak jakby brali żeby brać. Bez większego sensu. Na przykład w ramach dotacji buduje się lub remontuje jakąś drogę i organizuje na niej buspas. Bez niego nie można byłoby w ogóle wziąć tej dotacji. W efekcie są buspasy na ul. Sopoćki czy Branickiego, gdzie autobusów jest jak na lekarstwo. Pas przez większość dnia stoi pusty.

 

W Białymstoku jest 29 linii, do tego 10 podmiejskich, 3 działające wyłącznie za miastem. Mamy także linie nocne, które jako jedyne po latach zostały zmienione i działają obecnie tak jak należy. Trasy autobusów dziennych natomiast to jakaś pomyłka. Autobusy krążą przez wszystkie osiedla wydłużając czas podróży. Na przykład “siedemnastka” jedzie z osiedla TBS na osiedle Dojlidy aż godzinę! Samochodem jedzie się 16 minut. Jeszcze bardziej kuriozalna jest trasa “dwójki”. Samochodem można pojechać z Transportowej na Dojlidy Górne w 13 minut. Autobus jedzie godzinę. Można wymienić też inne linie, które działają identycznie. Zatem autobusy nie są żadną konkurencją dla samochodów.

Chore ceny

Kolejna rzecz, która pokazuje ewidentnie że ludzie by korzystali z autobusów gdyby były częste i darmowe są BiKeRy. Białostoczanie chętnie korzystają z rowerów, które są darmowe przez pierwsze 20 minut. Jaki jest średni czas wypożyczenia? 18 minut. Wmawianie komuś, że mieszkańcy kochają rowery jest bzdurą. Korzystają z nich, bo są za darmo w przeciwieństwie do autobusów, których nie oszukujmy się – ceny biletów są po prostu chore. Gdyby było inaczej – średnia czasu wypożyczenia byłaby dłuższa, a wypożyczeń zwyczajnie mniej, bo ludzie nie nabijaliby ich liczby przesiadkami by zyskać darmowy przejazd.

 

Dlatego też w Białymstoku również zniesienie samych płatności za bilety nic by nie zmieniło. Potrzebujemy nowoczesnej, dobrze zorganizowanej, konkurującej z samochodami komunikacji miejskiej. Ponadto potrzebujemy też uruchomienia kolei miejskich. Niewykorzystywanie torów, które biegną przez miasto to zwyczajna głupota.

 

Koronnym argumentem wielbicieli dotychczasowego rozwiązania tj. preferowania samochodów jest stwierdzenie “Przecież w Białymstoku nie ma korków”. To fakt, w porównaniu z innymi miastami nie traci się u nas czasu. Proponuję jednak wszystkim wielbicielom tego rozwiązania w godzinach szczytu zrobić mały spacer. Przejdźcie ul. Lipową oraz Al. Piłsudskiego. Najlepiej w chłodny poranek, by spaliny nie tylko było czuć, ale też doskonale widać. Ponadto liczba samochodów na ulicach wzrasta. To tylko kwestia czasu, gdy miasto będzie zakorkowane jak inne. Wtedy znakomity ekonomista ze Słonimskiej może ogłosi, że skoro mieszkańcy są tacy bogaci, że każdy ma samochód, a autobusy są takie puste, to je zlikwidujmy. A co! Ile oszczędności.

To ostatnia szansa na taką podróż w tym roku. Szkoda, że połączenia nie ma na co dzień.

Turystyczny pociąg do Walił w sercu Puszczy Knyszyńskiej odjedzie w najbliższy weekend po raz ostatni. Warto wykorzystać ten fakt choćby ze względu na to, że jesień w Puszczy Knyszyńskiej jest przepiękna. Ponadto jeżeli ktoś lubi i zna się na grzybach, to ten kompleks leśny na potężne zasoby pod tym względem. Dlatego bilet w dłoń, koszyk w drugą, nożyk w kieszeń i odjazd!

 

Pociąg do Walił jeździ już czwarty sezon. Można tylko żałować, że połączenia nie ma na co dzień i że pociąg nie dojeżdża do samej granicy państwa. Na pewno by to ułatwiło życie mieszkańcom okolicznych wsi, których po drodze nie jest mało. Skorzystaliby z tego również mieszkańcy Gródka, który położony jest obok stacji Waliły. Patrząc w ogóle na tą część powiatu białostockiego, to można powiedzieć że jest ona poszkodowana pod wieloma względami. Wszystko przez to, że obszar powiatu białostockiego jest rozległy. Zatem władze muszą dbać o miejscowości zarówno na wschodzie – Gródek, Michałowo, Supraśl jak i na zachodzie Tykocin, Choroszcz, Łapy Suraż. Na szczęście z tej puli wyłączony jest Białystok, który stanowi odrębny powiat. Inaczej prawdopodobnie – wymienione miasteczka byłyby w tragicznej sytuacji. Ale w dobrej też nie są co pokazuje właśnie skomunikowanie.

 

Gródek – mógłby mieć stałe połączenie kolejowe, Mieszkańcy Supraśla mają ogromne kłopoty z dojazdem do Białegostoku. Mimo, że miasta dzieli tylko 10 km. Michałowo jakiś czas temu zyskało nową drogę do Białegostoku. Tykocin i Choroszcz również leżą położone w pobliżu ekspresówki, więc też dojazd do tych gmin nie jest najgorszy. Suraż to osobny przypadek – jedno z najmniejszych miast w Polsce, które mimo wspaniałej historii straciło od momentu, gdy kolej przebiegła przez sąsiednie Łapy. To miasteczko natomiast mimo dobrej komunikacji kolejowej ma potężne problemy gospodarcze jakie zafundowało im likwidacja cukrowni oraz Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Warto jeszcze wspomnieć o innych miastach powiatu białostockiego.

 

Chodzi o Białostocki Obszar Funkcjonalny, do którego oprócz wymienianych Choroszczy, Łap i Supraśla należą również Czarna Białostocka, Dobrzyniewo Duże, Juchnowiec Kościelny, Turośń Kościelna, Wasilków i Zabłudów oraz oczywiście sam Białystok. Stowarzyszenie tych gmin ma pewne cele, jednak są one dosyć ogólne. Co oczywiście nie jest żadną wadą, gdyż daje bardzo elastyczną możliwość działania. Takie działania jednak nie są zauważalne, a podstawowe działanie, jakie powinny gminy realizować to silna komunikacja miejska.

 

Niestety tu są 2 zasadnicze problemy. Pierwszy to fatalna białostocka komunikacja miejska, która ma tyle wad, że można by było napisać o tym książkę. Dlatego ludzie wolą korzystać z samochodów, a nawet rowerów! Byleby tylko nie jeździć autobusem. Władze miasta nawet się tym chwalą. W skład Białostockiem Komunikacji Miejskiej wchodzą także BiKeRy – które w ostatnim czasie miały trzy milionowe wypożyczenie. Dla władzy jest to oczywiście sukces, tylko ta władza nie chce sobie zadać pytanie – skąd ta popularność roweru? Może właśnie stąd, że Białystok jest mały i jeżeli ktoś może za darmo przejechać 20 minut to nie wybierze autobusu. Gdyby Tadeusz Truskolaski wprowadził pierwsze 20 minut autobusem za darmo, to BiKeRy musiałby likwidować, bo nikt z nich by nie korzystał.

 

Drugi zasadniczy problem jest taki, że Tadeusz Truskolaski nie rozumie interesu miasta w tym, by Białystok był skomunikowany komunikacją miejską z całym obszarem funkcjonalnym. Po pierwsze mieszkańcy podbiałostockich gmin zasilaliby budżet miasta kupując bilety, a po drugie wydawaliby więcej pieniędzy w Białymstoku, bo ich centrum życiowe znajdowałoby się właśnie tutaj. W swojej gminie zaś tylko by odpoczywali po pracy i po szkole. Po drugie gdybyśmy mieli Szybką Kolej Miejską to więcej białostoczan by korzystało z tej formy, bo większe obszary miasta przemierzaliby koleją zamiast zapychać ulice samochodami. To jak źle skomunikowany jest Białystok i jego obszar widać dopiero wtedy, gdy się wyjedzie. Warszawę można pod tym kątem podać za wzór do naśladowania. Natomiast pod względem kolejowym skomunikowanie Dolnego Śląska.

 

I teraz wróćmy do początku. My jesteśmy na etapie, że niektóre połączenia kolejowe są tylko w weekendy w sezonie letnim. Na Dolnym Śląsku natomiast wszystkie trasy kolejowe są czynne cały rok z dużą częstotliwością. Białostocka komunikacja miejska natomiast jest droga i fatalnie zorganizowana. Warszawska natomiast jest tania i mimo wielkiego obszaru można tam się szybko poruszać (nawet jeżeli nie będziemy korzystać z metra). A od tego się zaczyna. Białystok to 10 miasto pod względem liczby mieszkańców, a władze cały czas działają tak jakbyśmy byli gdzieś daleko od świata.

Dziewczynka z konewką wkrótce zniknie? Jej czas zaczyna mijać…

Każdy wie i udaje że nie ma problemu. A problem jest. Oto mamy wspaniały mural – Dziewczynkę z konewką, który wzbudza zachwyt na całym świecie (skopiowano go w  Chinach czy Chorwacji). Niestety jest on namalowany na starej elewacji budynku, który powinien być wyremontowany. To kwestia czasu, gdy Dziewczynka z z konewką zniknie przez starość elewacji. Właścicielem budynku jest Uniwersytet w Białymstoku, który chciałby go sprzedać. Jeden potencjalny kupujący już był, ale wszystko rozeszło się po kościach. Mieszkańcy mocno protestowali, gdy zobaczyli plany inwestora. A w nich odnowienie elewacji całego budynku, po których Dziewczynka z konewką byłaby już przeszłością. Ostatecznie wszystko zablokował Minister Kultury, a budynek jest w rejestrze zabytków. Od tamtej sprawy minęło parę lat, a budynek jak stał tak stoi. Bez remontu, bez użytku, bo Wydział Chemii UwB jest już na kampusie.

 

W latach 30 ubiegłego wieku, gdy jeszcze nie było Al. 1 Maja (czyli dzisiejszej Al. Piłsudskiego) to w budynku przy nieistniejącej już ul. Szlacheckiej znajdowało się prywatne, żydowskie gimnazjum Dawida Druskina. W międzywojniu uznawana byłą ta szkoła za jedną z lepszych szkół prywatnych w mieście. Szkołę tą ukończyła między innymi znana wówczas aktorka Nora Ney, która ma swoją uliczkę w pobliżu ul. Skłodowskiej. Szkoła przestała działać w 1939 roku. Wybuchła wojna, a uczniowie już do szkoły nie poszli.

Sprawa z niesprzedaną kamienicą to cichy problem dla Uniwersytetu, bo mają budynek, w atrakcyjnym miejscu, którego nie mogą się pozbyć. Potencjalnych inwestorów odstrasza właśnie Dziewczynka z konewką. A konkretnie boczna elewacja budynku, która się sypie, a której nie można wyremontować, bo mural. Jeżeli jej się przyjrzymy to zauważymy w jak bardzo kiepskim stanie malowidło jest. Powstało 6 lat temu. Uczelnia nie planuje remontu, bo po co miałaby to robić skoro budynek jest na sprzedaż. Tylko nie ma nikogo, kto by budynek odkupił. Nawet białostocki magistrat nie jest nim zainteresowany.

 

Problem polega na tym, że inwestorzy chcieli kupić budynek za 2 miliony złotych. To było jednak w 2016 roku. Niszczejący budynek wciąż traci na wartości. Zaś Dziewczynka z konewką będzie się sypać razem ze starą elewacją. Wielkie, piękne malowidło, które ma gigantyczny potencjał promocyjny i przebojem stało się jednym z symboli miasta dziś jest także wielkim problemem. Trudno w tej sytuacji czekać aż mural zaniknie. Nie wiadomo nawet czy autorka Natalia Rak chciałaby go znów odmalować. To przecież kosztuje, a nie wiadomo kto miałby za to zapłacić. Zanim jednak by to zrobiła – to elewacja musiałaby zostać odnowiona, bo odmalowywanie muralu na starej nie ma sensu. Żeby jednak elewacja była wyremontowana budynek musi zostać sprzedany. A nowy właściciel wcale nie musi być zainteresowany odnawianiem muralu. Szczególnie, że ten sam w sobie nie jest pod żadną ochroną. Zabytkiem jest budynek. Jedno jest pewne, nie można stać z założonymi rękami – trzeba działać.

Kolej planuje Kolejową Obwodnicę Białegostoku. Protestom nie będzie końca.

PKP zaczyna się przymierzać do nowej inwestycji – Kolejowej Obwodnicy Białegostoku. Brzmi to bardzo ciekawie na pierwszy rzut oka, ale oglądając wstępne plany to misja samobójcza. Żeby je zrealizować spółka PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Centrum Realizacji Inwestycji Region Centralny będzie miała przeciwko sobie mieszkańców, którym chce pod domami budować tory, a także ekologów bo chce budować na terenach cennych przyrodniczo. Biorąc pod uwagę na to na jakim etapie jest planowana inwestycja można powiedzieć, że szanse na nią są marne.

 

Obecnie należy wykonać tak zwane “Studium Wykonalności” czyli przekładając na język ludzki – należy sporządzić taki dokument, w którym przeprowadzi się analizę czy obiektywnie jest sens robić ten projekt czy nie. Powody “za” są atrakcyjne. Mało kto wie, ale na naszych białostockich torach ruch jest całkiem spory – kursują pociągi osobowe, pośpieszne, towarowe. Korków nie ma, ale gdy będzie w pełni funkcjonować Rail Baltica oraz “Szprycha” na Centralny Port Komunikacyjny, to z pewnością połączeń kolejowych będzie jeszcze więcej niż teraz.

 

Dlatego ktoś wpadł na pomysł zbudowania “Kolejowej Obwodnicy Białegostoku” czyli nowej dwutorowej, zelektryfikowanej linii kolejowej, umożliwiającej połączenie linii Białystok – Warszawa i Białystok – Ełk w rejonie Stacji Białystok. Raczej nie po to by pociągi pasażerskie omijały Białystok, ale raczej te towarowe. Dodatkowo taka linia ma umożliwiać przejazd pociągów pasażerskich przez Stacje Białystok, bez konieczności zmiany czoła. Chodzi o to, że jeżeli pociąg starego typu ma podłączoną lokomotywę tylko z jednej strony (w nowych czoło jest z dwóch stron), to nie będzie trzeba odpinać tej lokomotywy, wyjeżdżać ze stacji, przestawiać torów i robić “oblotu” tak by pociąg mógł ustawić się z drugiej strony wagonów. Po prostu pociąg pojedzie dalej prosto, a następnie nową trasą zawróci w drugą stronę.

 

Wszystko brzmi pięknie, ale na pierwszy rzut oka widać już tu kilka minusów, które będą musiały być uwzględnione w takim Studium Wykonalności. Przede wszystkim zacznijmy od trasy tej obwodnicy. Są 4 warianty. Pierwsze 3 zakładają, że nowe tory będą skręcać na os. Białostoczek. Rzecz jasna częściowo ulegną likwidacji ogródki działkowe. Przypomnijmy ile czasu Tadeusz Truskolaski budował 900-metrowe połączenie Białostoczka i Dziesięcin, który również postanowił przebijać się przez działki. Protestów i problemów nie było końca. Zanim więc ruszyła inwestycja minęło bardzo wiele lat. Tym razem jest trochę łatwiej, bo działa tak zwana ustawa wywłaszczeniowa, ale w Polsce bardzo szybko zrozumiano jak ważna dla Unii Europejskiej jest ekologia. Dlatego też pierwszy wariant może mieć kłopoty bo już raz na działkach odnaleziono gatunek ptaka, którego nie można się pozbyć. Właśnie przy okazji realizacji 900-metrowej drogi.

 

Druga część pierwszych trzech wariantów to droga przeprowadzona przez Las Pietrasze. Co prawda nie jest on przyrodniczo wartościowy, bo został posadzony dość niedawno przez człowieka, ale wycinanie drzew w czasach mocnego kryzysu klimatycznego może nie być najlepszym pomysłem. Ponadto warto zobaczyć ile protestów jest przy okazji wycince Lasu Solnickiego pod lotnisko na Krywlanach.

 

W trzech pierwszych wariantach tory mają wychodzić z lasu w okolicy Kolonii Zawady oraz miejscowości Kolonia Osowicze. Co na to mieszkańcy? Wiadomo, że są zaskoczeni, że ktoś chce im budować tory pod domem. Mimo, że trasa nie będzie przebiegać bezpośrednio przez wsie tylko w oddaleniu, to każdy kto mieszka w pobliżu dworca wie jak głośne są pociągi. Tym bardziej słychać będzie je na wsiach. O ile w dzień nie będzie to problem, to nocą ciężkie składy towarowe dadzą popalić nieprzyzwyczajonym i tym, którzy uciekli z miasta od hałasu. Zapewne szykują się protesty.

 

Kolejnym problemem trzech pierwszych wariantów jest to, że trasa ma przebiegać przez dolinę rzeki Supraśl. Tą samą, którą na tym odcinku urzędnicy raz już zniszczyli dokonując niepotrzebnej melioracji. Mało kto wie, ale istnieje też unijna dyrektywa, która nakazuje przywracać naturalny stan rzek. Taki dokument może stanowić kolejny powód, by naprawić tereny cenne przyrodniczo, a nie budować na nich tory. Ponadto nie będzie można ich zbudować tak po prostu, bo każdej wiosny byłyby pod wodą. Dlatego w ramach inwestycji byłby wybudowany most kolejowy.

 

Jest jeszcze czwarty wariant. Również wiąże się z wycinką w lesie. Tory będą przebiegać pomiędzy miejscowościami Sielachowskie oraz Osowicze. Następnie mostem kolejowym nad rzeką Supraśl. Dalej, we wszystkich wariantach w okolicach Nowego Aleksandrowa przebiegać ma trasa aż do Dobrzyniewa Kościelnego, a dalej łącząc się z linią ełcką oraz warszawską.

 

Nie ma “najlepszego” wariantu. Pierwsze trzy zakładają dużą ingerencję – zabierając tereny działkowcom, wycinając drzewa, wywołują konflikt z mieszkańcami Kolonia Zawady i Kolonia Osowicze, ingeruje w tereny cenne przyrodniczo. W czwartym wariancie natomiast nic nie tracą działkowcy, ale linia przebiega pomiędzy większymi niż kolonie – Osowiczami i Sielachowskimi. Także ingeruje w tereny cenne przyrodniczo. Warto też dodać, że każdy z wariantów zakłada również zakłócenie spokoju mieszkańców Aleksandrowa oraz Dobrzyniewa Kościelnego.

 

Czy cenna dla Białegostoku inwestycja dojdzie do skutku? Trudno powiedzieć. Jeszcze bardzo wiele może się zmienić, ale jedno jest pewne protestom nie będzie końca.

Featured Video Play Icon

Tak pozytywnego klipu o Białymstoku jeszcze nie było. “Jesteśmy wizytówką miasta”.

“Jesteśmy wizytówką miasta, chcemy tu dorastać, razem tworzyć, w nas jest pasja”. To główne przesłanie najnowszego klipu, gdzie raper Cira razem z grupą Winnica bardzo ciepło pokazują Białystok. Warto zwrócić uwagę również na sam montaż, gdyż jest bardzo nietypowy. Otóż sceny nawiązują do nazwy całego mini-albumu “Pocztówki z miasta B. cz.2”. Na klipie możemy zobaczyć Rynek Kościuszki, katedrę, Pałac Branickich, Teatr Dramatyczny czy też Operę. 

 

Przesłanie piosenki “Wizytówka miasta” jest proste, by młodzi pomagali mamie, odwiedzili dziadków, a przede wszystkim zajęli się czymś pożyteczniejszym niż granie w gierki. W tekście są także przedstawiane propozycje spędzania czasu w mieście. Zajęcia w Młodzieżowym Domu Kultury, chodzenie do galerii sztuki zamiast do galerii handlowych czy też pójście do skateparku. Młodzi zaś w odpowiedzi dla Ciry śpiewają o tym właśnie, że są wizytówką miasta, chcemy tu dorastać, razem tworzyć bo w nich jest pasja. Wszystko ma bardzo ciepły charakter. Wspominani młodzi to członkowie scholi “Winnica”, która prowadzona jest przez księdza Wojtka Trzaskę.

 

Z albumu “Pocztówki z miasta B. cz. 2” pochodzi również kawałek “Druga pocztówka”, gdzie Cira zabiera widzów na spacer po mieście nocą. 

Kuriozalna sytuacja w komunikacji miejskiej. Gapowicze dostaną zniżki.

O tym jak zła jest Białostocka Komunikacja Miejska można napisać książkę. Tym razem przebito chyba wszystko do tej pory. Otóż ktoś wpadł na “genialny” plan wyposażenia kontrolerów w terminale płatnicze. Teraz będzie taka oto sytuacja. Gapowicz został przyłapany? A to nie szkodzi może na miejscu zapłacić za swoje przewinienie kartą. Dodatkowo dostanie w promocji 100 zł zniżki. Jest to tak kuriozalne, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwie.

 

Każdemu zapewne zdarzyło się jechać na gapę. Mogła to być sytuacja losowa. Dawniej były w mieście kioski (ale prezydent w większości kazał je likwidować, żeby brzydko się nie prezentowały), gdzie było można kupić bilet papierowy. Dzisiaj trzeba szukać sklepu, a i nie w każdym są bilety. Generalnie miasto od lat ma gdzieś dystrybucję biletów papierowych. Ceny hurtowe niewiele różnią się od detalicznych, przez co sprzedawcom nie opłaca się biletów sprzedawać. Niektórzy mimo wszystko to jednak robią.

 

Mamy jednak XXI wiek i można kupić bilety na różne sposoby elektronicznie. Niestety wadą tych rozwiązań jest wcześniejsze przygotowanie się do podróżowania autobusem. Tzn. rozwiązania te wykluczają spontaniczną potrzebę jazdy autobusem. Można też kupić u kierowcy, ale trzeba mieć odliczoną kwotę. Kierowcy jednak w większości wydają resztę, chyba że jednak nie mają. W Warszawie, gdzie jest bardzo dobrze zorganizowana komunikacja miejska trzeba naprawdę nie chcieć kupić biletu. Są one dostępne dosłownie wszędzie – w sklepach, kioskach, automatach przy przystankach orz automatach w autobusach. W Białymstoku dopiero planuje się biletomaty. Być może pojawią się jeszcze w tym roku.

 

Generalnie w Białostockiej Komunikacji Miejskiej dojdzie po kilkunastu latach znów do sytuacji, że tak jak w Warszawie – bilet będzie można kupić dosłownie wszędzie zatem na gapę będzie można jechać tylko celowo. Kuriozalne jest to, że zamiast zachęcać ludzi do jazdy z biletem, to daje się im jeszcze zniżki. W sytuacji, gdy można kupić bilet w każdym miejscu, to mandat powinien być dotkliwy.

Znani aktorzy w Białymstoku. Kręcili tu popularny serial.

Małgorzata Kożuchowska oraz Tomasz Karolak to popularna aktorska para z serialu Rodzinka.pl. To właśnie kolejny odcinek kręcono właśnie w Białymstoku. Nagrywany odcinek powstaje z inicjatywy urzędu marszałkowskiego w ramach promocji regionu. Oprócz Białegostoku realizacja będzie również w Supraślu. Warto dodać, że Rodzinka.pl to bardzo popularny serial emitowany w TVP.

 

Warto zauważyć, że serial, w którym mieszkańcy całej Polski mogą zobaczyć Białystok może dać bardzo pozytywny efekt. W ostatnim czasie nasze miasto mogło w Polsce kojarzyć się głównie źle. Najpierw pewien przestępca uczynił sobie biznes ze szkalowania Białegostoku, przez co ogólnopolskie media urządziły sobie festiwal uderzania w stolicę Podlaskiego, która jest rzekomo “rasistowska”. Potem na domiar złego, niczym samospełniająca się przepowiednia został zorganizowany marsz równości, na którym doszło do przepychanek. Dlatego serial rodzinka.pl, a zaraz za nim wielki koncert w Polsacie to miła odmiana dla tego obrazka, jaki dominował do tej pory. Ostatnio taka miła odmiana była 20 lat temu przy okazji premiery “U Pana Boga za piecem”.

 

Rodzinka.pl opowiada o Boskich, pięcioosobowej rodzinie mieszkającej w Warszawie. Panią domu jest Natalia (Małgorzata Kożuchowska), szefowa wydawnictwa pism kobiecych. Jej mężem jest Ludwik (Tomasz Karolak), architekt. Razem wychowują trójkę dzieci: Tomka (Maciej Musiał), Kubę (Adam Zdrójkowski) i Kacpra (Mateusz Pawłowski). Serial na antenie TVP2 pojawił się 2010 roku. Od tej pory widzowie mieli okazję oglądać 15 sezonów opowiadających o perypetiach rodziny Boskich. A już 8 września premiera kolejnej odsłony Rodzinki.pl.

Via Carpatia ominie Białystok. Jest decyzja.

Południowa obwodnica Białegostoku S19 będąca jednocześnie fragmentem Via Carpatia uzyskała już decyzję środowiskową. Oznacza to, że można ogłaszać przetarg na budowę tej drogi. Będzie ona mocno oddalona od miasta. Oczywiście to bardzo dobry ruch, bo przecież nie ma żadnego sensu budować obwodnic w mieście – o czym się przekonaliśmy za sprawą rządzących miastem, którzy chyba nie wyobrażali sobie, że Białystok tak się rozrośnie, że budowane przez nich obwodnice będą znajdować się w mieście.

 

W ogóle w Białymstoku drogi się buduje bez większego celu. Mamy obwodnicę, którą lada moment można będzie jeździć dookoła miasta. Tymczasem w godzinach szczytu to ciasna ul. Lipowa jest zatkana. Podobnie jak biegnąca przez centrum Al. Piłsudskiego (o której pisaliśmy też w kontekście ostatnich powodzi w mieście). Te dwie drogi służyły nam właśnie wtedy, gdy nie było jeszcze obwodnic. Teraz warto sobie zadać pytanie – czy nie czas na poważne zmiany w centrum?

 

Warto też sobie zadać pytanie o dwa główne trakty w środku miasta. Jeden biegnący od Wiejskiej – Kaczorowskiego – Legionową – Sienkiewicza – Wasilkowa oraz drugi Al. Jana Pawła II – Al. Solidarności – Al. Piłsudskiego – Branickiego – Nowowarszawska. Czy skoro mamy obwodnicę, to chyba po to by ograniczać ruch w centrum miasta.

 

Pierwszą drogą, która powinna zostać zamknięta dla ruchu jest tymczasowo zamykany przy okazji koncertów fragment Sienkiewicza. Samochody powinny jechać Legionową prosto do ronda. Następnie zamknąć należy ul. Lipową aż do Kościoła Św. Rocha. To zupełnie niezrozumiałe, że do gęsto zabudowanego i zabetonowanego centrum wpuszcza się samochody, które spalinami nie tylko je zanieczyszczają, ale przede wszystkim nagrzewają.

 

Wracając do S19. Ta będzie biegła przez Choroszcz, Księżyno, Zabłudów i Ploski. Z osiedla Piasta w końcu znikną TIR-y, których setki przejeżdża każdego dnia. Całość inwestycji będzie zrealizowana do 2025 roku. Wtedy od Granicy Polski i Białorusi w Kuźnicy, gdzie się zaczyna pojedziemy ekspresową drogą aż do granicy państwa ze Słowacją w Barwinku. Do tego czasu warto wprowadzić na ulicach Białegostoku zmiany w organizacji ruchu. Kierowcy muszą się przyzwyczajać, że tak jak we wszystkich rozwiniętych miastach – do centrum można przybyć tylko komunikacją miejską, rowerem lub pieszo, a samochód to zwykły środek lokomocji, które zapycha ulice i zatruwa środowisko. Tymczasem u nas samochód to wciąż “dobro luksusowe”, którym mamy potrzebę dojechać wszędzie gdzie się da bez względu na konsekwencje. Czas postawić krok do przodu.

Featured Video Play Icon

Ile jeszcze razy musi być zalane miasto, by ktoś zaczął coś z tym robić?

W ostatnim czasie znów była ulewa, po której Białystok zamienił się w Wenecję. Gdy mniej więcej 10 lat temu takie coś zdarzyło się po raz pierwszy, to był tylko szok i niedowierzanie. Potem kolejne ulewy i kolejne powodzie powtarzały się zalewając główne ulice w mieście. Trzeba zadać pytanie prezydentowi Truskolaskiemu. Ile jeszcze razy ma dojść do zalania miasta, by ten zaczął realnie temu przeciwdziałać. Usuwanie skutków przez służby to nie jest żadne działanie. Potrzebujemy realnych działań prowadzących do usunięcia przyczyn.

 

Po każdej ulewie, gdy woda zalewa ludziom piwnice, główne drogi, parki i wiele innych miejsc. Biorąc pod uwagę, że powodzie nadal będą występować, nie można stać z założonymi rękami. Powodzie występują cały czas w tych samych miejscach – na Jurowieckiej, Wierzbowej czy Branickiego. Czyli wszędzie tam gdzie przepływa rzeka Biała. Teoretycznie woda z ulewy powinna wsiąkać w ziemię oraz spływać właśnie do rzeki. W praktyce jest tak dużo betonu, że ulewa stoi w miejscu, bo studzienki kanalizacyjne zatykają się od nadmiaru wody. Co więc robić, kruszyć beton? Przerabiać kanalizację? Warto przytoczyć przykład Al. Jana Pawła II. Jak można zobaczyć na poniższym filmie z 2017 roku jeżeli po dwóch stronach istnieją tereny zalewowe, droga jest przejezdna. To właśnie utrzymywanie tak zwanej “strefy przewietrzenia miasta” w okolicach Słonecznego Stoku i Wysokiego Stoczku powoduje, że nic złego tam się nie dzieje. Chociaż na te tereny ostrzy sobie pazurki nie jeden developer, by stawiać kolejne “apartamentowce”.

W przypadku ul. Jurowieckiej sprawa jest beznadziejna. Rzekę tam zabudowano tak mocno, że trzeba by było zlikwidować galerię, apartamentowce oraz Al. Pisłudskiego. Oczywiście wiemy, że to mnie wchodzi w grę. Tutaj potrzebna by była gigantyczna inwestycja – zmieniająca dotychczasowy układ drogowy, kanalizacyjny oraz rzeczny. Coś w rodzaju wielkiego kanału kosztem węższej drogi. Raczej nie ma nikogo na tyle odważnego, kto powie białostoczanom – “Słuchajcie musimy zwęzić Al. Piłsudskiego, by rzeka miała więcej miejsca”.

 

W przypadku Wierzbowej problemem jest jak to powiedział kiedyś były już wiceprezydent miasta Adam Poliński “wzrost ilości powierzchni szczelnych”. Czyli jednym słowem – Wierzbowa jest pod wodą za każdym razem po ulewie od czasów jej przebudowy. Podobnie jest przy ul. Branickiego, która za każdym razem jest pod wodą, gdy tylko spadnie większy deszcz. Tutaj również niewiele można zrobić bez burzenia obecnych układów komunikacyjnych. W obu przypadkach należałoby również zrobić więcej miejsca rzece. To wszystko to tylko początek, bo pod wodą znajdują się też drogi, które do rzeki mają daleko – na przykład Kaczorowskiego (na filmie głównym). Tu też mamy za dużo “powierzchni szczelnych”.

 

Tak jak Tadeusz Truskolaski masowo zaczął rozbudowywać drogi, za co wszyscy go chwalili, tak teraz trzeba będzie niektóre ulice zacząć zwężać i wypychać ruch na obwodnice. Alternatywnie trzeba drogi budować dużo wyżej. Niestety to raczej rozwiązania ze sfery science fiction. Politycy dwiema rękami panicznie trzymają się stołków, więc brakuje im trzeciej by podpisać stosowne dokumenty z odważnymi decyzjami. Jako przykład można podać Plac NZS, na którym “demokratycznie” zadecydowano, by ruch samochodowy nie został ograniczany. Na otarcie łez posadzono na środku placu łąkę.

Lotnisko w Suwałkach wystartuje szybciej niż te w Białymstoku?

Lotnisko w Suwałkach jest już gotowe i prawdopodobnie wyruszy jeszcze szybciej niż w Białymstoku. Tam certyfikacja nie potrwa zbyt długo bo nie ma żadnych przeszkód lotniczych tak jak w Białymstoku. Jest to wstyd, że w tak wielkim mieście jakim jest stolica województwa podlaskiego – najpierw dyskutowano o lotnisku od kilkudziesięciu lat, by na koniec zbudować tylko skromny pas startowy, którego nie można jeszcze zagospodarować tylko dlatego, że Tadeusz Truskolaski zaczął przeciągać sprawę.

 

Warto dodać, że zanim w Białymstoku powstał w ogóle pas startowy z opcją rozbudowy do czegoś większego, to na Podlasiu pojawiło się prywatne lotnisko w Narwi. Teraz dochodzi pas startowy w Suwałkach a u nas nadal cisza. Warto też wiedzieć, że nawet jak już Truskolaski się zdecyduje działać i wyda decyzje określającą ile drzew trzeba wyciąć, to i tak trzeba będzie to zrobić wtedy, gdy nie będzie okresów lęgowych ptaków. A to też czas.

 

A jeżeli lotnisko nie będzie gotowe, to nikt z nami na poważnie nie będzie rozmawiać o tym czy regularnie tu lądować i startować. Nie będzie też możliwości wybudowania cargo oraz nigdy nie zorganizujemy żadnej wielkiej imprezy, bo największe gwiazdy nie będą chciały jechać do nas pociągiem czy autobusem. Jak tak dalej pójdzie to może szybciej na Białorusi zmieni się władza, która otworzy się na zachód i wtedy lotnisko w Grodnie będzie służyło także nam. Bo póki co mamy duży, bezużyteczny betonowy pasek bez żadnej konkretnej daty certyfikacji.

Jak dojechać do Supraśla? Jest kilka sposobów.

W ostatnim czasie były spore problemy z dostaniem się do Supraśla. Wszystko dlatego, że gminy Supraśl i Białystok nie potrafią (lub nie chcą) się dogadać w sprawie linii autobusowej. Dodatkowo z trasy wycofał się także prywatny przewoźnik. W tej sytuacji na ratunek poszedł Urząd Marszałkowski, który ma wpływ na spółkę PKS Nova. Dzięki czemu na trasie jest aż 19 połączeń. Pierwsze po 4 rano, ostatnie po 22.

 

Dodatkowo od początku sierpnia funkcjonować zaczęły Supraskie Rowery Uzdrowiskowe, które funkcjonują tak samo jak białostockie BiKeRy. Ponadto zarówno białostockie jak i supraskie rowery obsługuje ta sama firma. Oznacza to, żę można jechać z Białegostoku i zostawić tam rower i odwrotnie. Pierwsze 20 minut jest darmowe. Później kolejne 40 minut kosztuje 1 złoty. Następna godzina to 3 złote, a jeszcze kolejne 5 złotych. Stacje znajdują się na rynku w Supraślu oraz przy szkole w Sobolewie.

To najświętsze miejsce na całym Podlasiu. Cudowne źródełko, krzyże i tłumy pielgrzymów.

W tym tygodniu rozpoczyna się Święto Przemienienia Pańskiego na Świętej Górze Grabarce. Pielgrzymi z całej Polski jak co roku przywędrują do klasztoru by zostawić tam swój krzyż wraz z intencjami. Nabożeństwa potrwają 3 dni. Nawet jeżeli ktoś nie wyznaje prawosławia to i tak warto tam pojechać. Z pewnością będzie to ogromne duchowe przeżycie.

 

Chociaż tradycja pielgrzymowania sięga już 1710 r., to na dobre rozpoczęła się po II Wojnie Światowej. Wówczas to zdecydowana większość sanktuariów znalazła się w w granicach Związku Radzieckiego. Na początku XVIII w. cały region nawiedziła epidemia. Do tej pory nie wiadomo, jaka to była dokładnie choroba. Jedni są przekonani, że ludność dziesiątkowała dżuma, drudzy skłaniają się do wersji z cholerą. Być może w okolicy nie przetrwałby nikt, gdyby nie cudowne wydarzenie. Pewien staruszek z Siemiatycz doznał wizji. Niezidentyfikowany głos wskazał mu sposób na ocalenie. Przed śmiercią ludzi mogła ocalić tylko wizyta z krzyżem na uroczysku. Odezwa była ogromna. Pełni nadziei wierni udali się na górę całymi tłumami. Przypuszcza się, że mogło zebrać się na niej wówczas 10 tys. pielgrzymów.

 

Nieopodal sanktuarium znajduje się cudowne źródełko. Pod kapliczką zawsze gromadzą się kolejki. Każdy chce nabrać w butelkę jak najwięcej wody. Jej uzdrawiające właściwości pomogły niezliczonej rzeszy cierpiących. Spora grupa wiernych korzysta również ze strumienia. Namoczoną chusteczką ocierają chore miejsca, a następnie zostawiają ją nad brzegiem. Świątynia cudem ocalała z obu wojen światowych. Przegrała jednak z pożarem, który wybuchł w lipcu 1990 r. Śledczy uznali, że to było dzieło podpalaczy. Wierni nie mogli nawet myśleć o tym, że w tym miejscu zabraknie cerkwi. Odbudowali ją na wzór poprzedniczki. Budulcem głównym był już jednak kamień. Wyświęcenie miało miejsce osiem lat po tragedii.

A oto harmonogram na ten rok:

Sobota, 17.08.2019 r.
17.00 – Nabożeństwo Całonocnego Czuwania
21.00 – Akatyst do Matki Bożej

 

Niedziela, 18.08.2019
6.00 – Liturgia Święta
8.00 – Poświęcenie wody
10.00 – Liturgia Święta

17.30 – Powitanie Hierarchów
18.00 – Nabożeństwo ku czci Przemienia Pańskiego
23.00 – Nabożeństwo za zmarłych – PANICHIDA

 

Poniedziałek, 19.08.2019
01.00 – I Liturgia Święta
04.00 – II Liturgia Święta
06.30 – III Liturgia Święta
09.30 – Liturgia Święta i uroczysta procesja z poświęceniem owoców

fot główne: Radosław Drożdżewski / Wikipedia

Łąki kwietne stały się hitem. Tylko posadzili je nie tam, gdzie trzeba zieleni.

W ostatnim czasie niemalże “hitem” stały się pola słoneczników na Wysokim Stoczku. Na pewno rośliny cieszą mieszkańców, ale nasadzenia akurat tam to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Gdyby tak w budynku przy ul. Słonimskiej doszło do próby refleksji to ktoś by próbował odwrócić negatywne skutki tego co narobił czyli zabetonowanie centrum, doprowadzenie do wielu powodzi i nagrzewania centrum. Tymczasem sadzi się łąki kwietne daleko od betonowej pustyni, zaś 10-lecie jej istnienia czyni się niemalże świętem.

 

Za 1,6 miliona złotych posadzone zostały pola słoneczników oraz za w tej kwocie powstaną jeszcze kolejne. Bardzo ładnie, ale niech ktoś wytłumaczy jaki jest sens sadzenia na Wysokim Stoczku, gdzie w pobliżu znajdują się (jeszcze) niezabudowane bagna pełniące rolę “strefy przewietrzenia miasta”, choć dodalibyśmy że “tymczasowej”, bo nie wierzymy iż developerzy nie robią nic, by tam w końcu wkroczyć.

 

Jaki jest też sens sadzenia łąki kwietnej na Placu NZS (wkrótce)? W tym przypadku również nie jest to najlepszy pomysł. Już teraz są aktywiści, którzy chcą zmienić przeznaczenie placu. Prędzej czy później dopną swego. Bo mimo iż białostoczanie zadecydowali iż nie chcą zmian w ruchu drogowym na placu, to zagospodarowanie samego placu – tak by można było na niego wejść – w przyszłości jest raczej pewne. I co wtedy – zrywać łąkę?

 

Jeżeli sadzić łąki – to w przemyślany sposób. Przede wszystkim na Rynku Kościuszki czy ul. Lipowej, które szczelnie zabetonowane nagrzewają się najszybciej przez co trzeba wylewać bez sensu wodę, by chłodzić beton. Od tego trzeba zacząć.

fot główne: Bialystok.pl

Przypadkowe osoby mają wpływ na wygląd miasta. Czy tak powinno być?

Budżet Obywatelski w Białymstoku cieszy się sporą popularnością. Można powiedzieć, że aż za dużą. Na pewno trzeba powiedzieć, że dzięki niemu powstało wiele dobrego – place zabaw, drogi czy parkingi. Można pojechać na osiedle TBS i zobaczyć na żywo jedną ze zrealizowanych w ten sposób propozycji – bulwary. Niestety budżet obywatelski ma potężną wadę. Mieszkańcy mogą bowiem nie tylko urządzać swoje osiedla i przekonywać sąsiadów, że warto. Mogą też zgłaszać pomysły “ogólnomiejskie” co jest po prostu koszmarem. Przykładem niech będzie realizacja, która wkrótce nastąpi.

 

Otóż w Białymstoku pojawi się 15 figurek niedźwiadków w różnych miejscach. Na wzór krasnali we Wrocławiu czy krasnoludkach w Suwałkach. Zaśmiecanie przestrzeni figurkami to zły pomysł. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na pomnik przy placu NZS, gdzie każdy doczepił do niego co chciał. Jedni napisy Bóg, Honor i Ojczyzna a drudzy “Niepodległość”. O ile idea wydaje się słuszna, to ogólny wygląd pomnika przypomina koszmar. Wyobraźmy sobie, że w ramach projektów ogólnomiejskich co roku ktoś będzie jakieś figurki dostawiać. Sami widzicie jaki byłby bałagan. Sami też widzicie jak słowa strażnika z lotniska w “Misiu” pasują tu idealnie. Warto pochwalić miasto, że chociaż to bzdet, to przynajmniej ktoś profesjonalnie go zaprojektuje. Ogłoszony w tej sprawie został konkurs.

 

Należy sobie zadać pytanie. Czy miasto to choinka, do której każdy może doczepić co mu się żywnie podoba? Czy też jednak to w jakiś sposób zaplanowana przestrzeń? Po wojnie większość budynków w centrum projektował architekt Stanisław Bukowski. Gdy Tadeusz Truskolaski postanowił przebudować miasto – to też sam nie kreślił rysunków tylko zrobili to architekci. Dlatego też nie można oddawać gospodarowania miasta przypadkowym osobom – mimo ich najszczerszym chęciom. Dlatego też Budżet Obywatelski powinien działać tylko na osiedlach. “Zrób coś dla siebie i dla sąsiadów”. Bo teraz to uszczęśliwianie wszystkich na siłę. Projekt „Białystok WidziMisie” został zgłoszony do Budżetu Obywatelskiego 2018, na jego realizację przeznaczono 85 tys. zł.

Ten tunel powinien być zabytkiem. Od lat niszczeje chociaż nie musi.

Od lat stoi pusty i jest coraz bardziej zaniedbany. Kiedyś miał być tam pub oraz strzelnica, ale nic z tego nie wyszło. Jeszcze kilka lat temu miała tam powstać dyskoteka czy też lokal gastronomiczny. Później planowano uruchomić strzelnicę. Mimo, że tunel nie jest już używany, to nadal funkcjonuje jako obiekt infrastruktury drogowej. Zatem ktoś, kto chciałby tam coś urządzić musiałby dostać pozwolenie od Urzędu Wojewódzkiego, by zmienić przeznaczenie tunelu. Nie wiadomo jednak czy takie by dostał, bo 12 lat temu ówcześni urzędnicy argumentowali, że tunel służy celom strategicznym, że ktoś mógłby podłożyć w tunelu bombę (tak jakby teraz nie mógł), a po za tym jakby doszło do jakiejś wielkiej awarii w nowym tunelu, to wykorzystałoby się stary. Z perspektywy czasu widać jak na dłoni, że argumenty są mocno nietrafione. Dlatego warto do kwestii pozwolenia wrócić.

 

Aż dziw bierze, że urzędnicy sami z siebie nie chcą tego zrobić. Nawet jeżeli nie działałby tam żaden lokal gastronomiczny, to można by było tam również urządzić ciekawą atrakcję turystyczną. Wystarczyłoby aby miasto “wynajęło” od PKP tunel np. na 100 lat. Problem w tym, że w Białymstoku oraz w Urzędzie Wojewódzkim rządzą różne ekipy polityczne, które nie potrafią się w żadnej sprawie dogadać.

 

W ostatnim czasie sprawdziliśmy “jak się ma” stary tunel. Można go przejechać rowerem bądź przejść pieszo. Sporo w nim jednak śmieci. Jego stan techniczny jest póki co niezły. Wystarczyłoby więc w nim posprzątać, zamontować oświetlenie i połączyć pierwszą część z drugą ścianami. Wtedy byłby tam wielki lokal, w którym mogłoby znajdować się jakieś miejsce użyteczności publicznej. Na przykład kram do organizacji giełdy staroci, restauracja, pub a nawet hotel. Na pewno nikt by nie miał nic przeciwko gdyby obiekt został wynajęty przez Muzeum Historyczne w Białymstoku.

 

Co dalej z tunelem? Powinien zostać wpisany do rejestru zabytków, by była pewność, że nikt nigdy go nie zamuruje albo nie wpadnie na pomysł by przywrócić tam kiedyś ruch samochodowy. Wszak zakręt w prawo jest wiecznie zakorkowany. Obiekt powstał na samym początku XX wieku około 1907 roku. Zbudowali go Rosjanie. Jest to jedyny tego typu obiekt w północno-wschodniej Polsce. Jest to solidny obiekt, który może przetrwać nawet 400 lat.

Głupie decyzje prezydenta dają o sobie znać po latach…

Na osiedlu Bacieczki powstanie 113 mieszkań w dwóch nowych blokach. Jest to jeden z przykładów inwestycji miejskich, które warto kontynuować na coraz większą skalę bowiem o mieszkania, które tam powstają mogą się ubiegać wszyscy mieszkańcy. Oczywiście kolejka jest bardzo długa, ale jest to spora szansa dla wielu osób, by nie brać kredytu hipotecznego na wiele lat. Jednym z istotnych warunków jest dochód. Nie może on być zbyt niski. System działania mieszkań TBS jest taki, że wpłaca się wkład własny, a następnie razem z czynszem wpłaca się “składki”. Właścicielem mieszkania jest spółka komunalna, ale w przyszłości najprawdopodobniej będzie można odkupić mieszkanie od TBS. Trwają prace nad ustawą regulującą tę kwestię. Działać to będzie podobnie jak leasing. Miasto też dysponuje mieszkaniami komunalnymi. Tutaj jednak nie ma co ukrywać. Szanse na otrzymanie kluczy od mieszkania są bardzo nikłe. Preferowane są osoby w trudnej sytuacji.

 

Obecnie w mieście jest 49 budynków, w których jest ponad 2500 mieszkań. Warto podkreślić, że właśnie dzięki tym inwestycjom – developerzy nie mają w mieście pełnego monopolu. Innymi słowy mówiąc – nie wszyscy są skazani na ich ofertę, a to po części wpływa na cenę mieszkań. Warto jednak zapytać co dalej. Jak spojrzymy na mapę, to można zauważyć, że miejsce na TBS powoli się kończy. Teraz jak na dłoni widać jak wielki błąd popełnił 7 lat temu prezydent Truskolaski, który nie wykorzystał szansy jaką dali mu mieszkańcy Porosłów, którzy w pewnym momencie chcieli przyłączyć się do Białegostoku. Dokładnie mowa tu o Kolonii Porosły, Krupnikach, Łyskach i Porosłach leżących w gminie Choroszcz.

 

Tymczasem prezydent Tadeusz Truskolaski był negatywnie nastawiony do takiego przyłączenia. Wszystko dlatego, że obliczył że mu się wtedy nie opłacało (Wpływy z podatków 2,5 mln zł, wydatki 5 mln złotych). No cóż – kretyńskie inwestycje w mieście mu się opłacają. Przyłączanie kolejnych fragmentów do miasta już nie. Rządzący wtedy radni z Platformy i SLD byli jednak za. Podjęto uchwałę rozpoczynającą procedurę związaną z powiększeniem miasta. Jednak wykonawcą uchwał jest prezydent, więc jeżeli ktoś jest przeciw może przeciągać w czasie i robić wszystko by sprawę “spieprzyć”. Przyłączenie nowych terenów do miasta nie jest takie łatwe. To proceduralny koszmar. Jednak przychylny prezydent załatwiłby to tak prędko jak się da. Bowiem skoro mieszkańcy chcą się przyłączyć do miasta nie oznacza że zawsze będą chcieli. Szczególnie, że gmina Choroszcz nie bardzo chciała by od niej mieszkańcy odchodzili.

 

Dlatego bardzo ważnym momentem były konsultacje społeczne. Choroszcz przeprowadziła kampanię zachęcającą mieszkańców do głosowania przeciwko przyłączeniu. Co zrobiło w tym czasie miasto Białystok? Oczywiście że nic. Jeżeli prezydent był przeciwny to się nie starał o korzystny wynik. Jest to oczywiste tak jak wynik konsultacji. Na 730 głosujących mieszkańców – za zmianą było tylko 218 osób. Głupie decyzje prezydenta dają o sobie znać po latach. Na przykład teraz. Miasto jest bardzo gęsto zaludnione. W konsekwencji wiele osób “ucieka” poza granicę miasta do gmin sąsiednich. I tam oczywiście płaci podatki, jednocześnie korzystając z wszelkich dóbr dużego miasta. Ich działanie jest jak najbardziej racjonalne. Prezydenta Truskolaskiego natomiast wręcz odwrotnie.

kajaki-w-podlaskiem-odkryj-dzikie-rzeki-i-malownicze-zakatki

Ręce opadają jak marnotrawi się publiczne pieniądze. 3 miliony złotych na bzdury. Czy wiesz po co jest ten miś?

Czasem mamy mieszane uczucia co do turystycznych inwestycji. Gdybyśmy nie mieli krzty refleksji to byśmy napisali tak: Na Bugu powstanie jeden z najdłuższych oznakowanych szlaków kajakowych w Europie. Rzeka płynie przez Ukrainę, Białoruś i Polskę. To właśnie w naszym kraju będzie najwięcej inwestycji związanych z tym szlakiem. Ogólnie powinniśmy krzyknąć z radości WOW!

 

Jest jednak coś takiego jak Green Velo, które pokazało by się nie podniecać tego typu inwestycjami. I zaraz być może przyznacie nam rację. Otóż o Green Velo też mówiło się – WOW – szlak rowerowy od Elbląga po Podkarpacie. W praktyce postawiono znaczki i bezużyteczne wiaty oraz tablice. Wszyscy myśleli, że droga będzie całkowicie asfaltowa. Ten kruszec jednak na trasie prawie nie obowiązuje.

 

Teraz wracamy do kajaków. Rzeka Bug nie wymaga oczywiście jakichś specjalnych inwestycji. Szczególnie, że dziś są prywatne firmy które pożyczają kajaki, którymi można sobie pływać. Skoro ma być szlak kajakowy, to naturalnie myślimy o publicznej wypożyczalni kajaków, która będzie miała wiele punktów wypoczynkowych i odcinków z gastronomią oraz toaletami, bo przecież o ile własny rower to norma, to własny kajak już nie bardzo. A podróże nim jeżeli mają być dla wszystkich to nie można pozostawiać ludzi samym sobie na dzikiej rzece. No cóż znów się pomyliliśmy z naszymi wyobrażeniami. Oto co powstanie w ramach inwestycji:

 

6 wież widokowych, miejsca biwakowe oraz centrum kajakowe… w którym nie będzie wypożyczalni kajaków tylko symulator pływania kajaków (co?) oraz muzeum kajakowe. Ręce opadają. Aha zapomnieliśmy o kwocie inwestycji. 1,5 miliona euro. Polska wyłoży połowę czyli 750 tys. euro czyli 3 miliony złotych.

Ty wiesz po co jest ten miś?

https://www.youtube.com/watch?v=a7DDCjg4M6Y&t=28

Featured Video Play Icon

Czy samochody powinny być wypchnięte z centrum? Za chwile rusza Trasa Niepodległości

Ścieżka rowerowa dookoła miasta jest prawie gotowa. Ostatni jej kawałek powstaje równolegle do zachodniej obwodnicy miasta. Prace przy inwestycji są praktycznie na ukończeniu. Brakuje tylko fragmentu w okolicach Al. Jana Pawła II. W przyszłym miesiącu będzie można jeździć po krańcach miasta. Jedno kółko to ok. 30 km. Obecnie na zachodniej obwodnicy są jeszcze barierki, a na skrzyżowaniu z Jana Pawła II dalej trwają prace drogowe. Są jednak i tacy, którzy jeżdżą już zachodnią obwodnicą rowerem – korzystając z braku samochodów. Gdy te się pojawią – pozostanie tylko ścieżka.

 

Pewnie może wiele osób dziwić dlaczego obwodnica miasta znajduje się w mieście. Otóż plan budowy tej drogi istniał już w PRL. Jednak sprawa się przeciągnęła, a międzyczasie miasto rozrastało się na zachód zabudowując tereny przy przyszłej drodze. Osoby, które wprowadzały się do bloków przy samej obwodnicy najwyraźniej liczyły, że droga nigdy nie powstanie bądź po prostu nie przeszkadzało im to. Pamiętać należy, że dawniej samochodów było dużo mniej niż teraz, stąd też niektórzy przy zakupie mieszkania mogli uznać, że niewielki ruch nie będzie problemem.

 

Warto sobie zadać pytanie co dalej. Za chwilę będziemy mieli kompletną obwodnicę. Czy kolejnym krokiem powinno być pozbywanie się ruchu z wewnątrz miasta? W zasadzie po to buduje się obwodnice. W Białymstoku póki co wprowadzono zwężenia na kilku ulicach w postaci bus-pasów, które zwyczajnie przez większość dnia stoją puste. Autobusów jest w mieście po prostu za mało. Oczywiście nie chodzi o to by było więcej, które wożą powietrze. Przykładem dobrze zorganizowanej komunikacji miejskiej powinna być Warszawa. Tam po prostu jeżdżenie samochodem na co dzień zwyczajnie się nie opłaca. Trudno tam mówić o czekaniu na autobus, tramwaj czy metro, gdyż te co chwile podjeżdżają.

 

W naszym mieście natomiast oprócz autobusów nie ma innego środka lokomocji. A mogłaby bez większych przeszkód funkcjonować Szybka Kolej Miejska. Połączenie tych dwóch środków komunikacji oraz zwiększenie sieci BiKeR pozwoliłoby na wypychanie samochodów z dzisiejszych głównych ulic miasta. Na pierwszy ogień powinna pójść Lipowa, na której od nadmiaru spalin nie da się oddychać w godzinach szczytu. Wszystko przez szczelne zabetonowanie i pozostawienie tam ruchu samochodowego.

 

Najgorzej, że w Białymstoku nie ma żadnego planu (chyba że tajny) na rozwój transportu. Po prostu bierze się dofinansowanie z Unii na wszystko co się da i na przykład kupuje się autobusy albo robi drogę z bus-pasem. Nie ma jednak jakiejś głębszej logiki w tym działaniu. Tymczasem powinien zostać uchwalony jakiś plan na przykład na najbliższe 10-20 lat. Taki dokument mógłby właśnie zakładać powstanie Szybkiej Kolei Miejskiej, całkowite odejście od autobusów spalinowych na rzecz elektrycznych, rozwój kolejnych “centr przesiadkowych” (te są zaplanowane), a także wypchnięcie jak największej liczby samochodów na obwodnice oraz uchwalenie czym jest faktyczne centrum Białegostoku. Rynek Kościuszki? A może też i Lipowa. A co z Warszawską i Młynową? Jak widać pytań jest sporo. A odpowiedzi brak.

futraki

FUTRAKI i MOSiR zapraszają na kulinarną ucztę

FUTRAKI we współpracy z Miejskim Ośrodkiem Sportu i Rekreacji (MOSiR) serdecznie zapraszają wszystkich smakoszy i miłośników kulinariów na wielkie otwarcie sezonu foodtruckowego w urokliwym Bielsku Podlaskim. Wydarzenie odbędzie się w dniach 13-14 lipca, oczywiście obiecując niezapomniany festiwal smaków i aromatów. Food trucki, które zagoszczą na terenie przy MOSiR, odpowiednio będą prezentować bogactwo kulinarnych inspiracji z różnych zakątków globu, z pewnością gwarantując szeroki wybór dań dla każdego podniebienia. Oczywiście to nie tylko okazja do delektowania się wyśmienitymi potrawami, ale także doskonała możliwość spędzenia czasu w rodzinnej atmosferze i integracji z lokalną społecznością. Podsumowując zapraszamy do wspólnego świętowania i odkrywania kulinarnej różnorodności!

Dania z Ameryki Południowej i Azji

W dniach 13 i 14 lipca (sobota, niedziela) teren przy MOSiR Bielsk Podlaski stanie się miejscem nieodpartego kuszenia dla mieszkańców miasta, ponieważ będą mogli delektować się zapachami wspaniałych potraw przyrządzanych przez prawdziwych pasjonatów kulinariów. Oczywiście to wyjątkowe wydarzenie zapowiada się jako doskonała okazja do uczestnictwa w formule wielkiego, rodzinnego pikniku. Jego główną atrakcją będzie kilkanaście food trucków – aut przystosowanych do przygotowywania i wydawania posiłków na miejscu.

Światowe smaki na food truckowym festiwalu w Bielsku Podlaskim

Oczywiście każdy z samochodów serwuje oryginalne potrawy: od wyśmienitych meksykańskich buritto, poprzez kuszące azjatyckie dania z woka, po soczyste i intrygujące burgery, a nawet słodkie hiszpańskie churrosy i egzotyczne lody tajskie. Z pewnością bogata oferta kulinarna, zestawiająca w sobie smaki z różnych stron świata, zaspokoi gusta miłośników jedzenia, zapewniając doznania kulinarne. Bez wątpienia wszystkie potrawy przygotowywane są ze świeżych, sezonowych produktów. Oczywiście na ich bazie powstają przepyszne: przystawki, dania główne oraz desery i kawa. Oczywiście impreza odbędzie się przy MOSiR, przy ul. Elizy Orzeszkowej w Bielsku Podlaskim. Wstęp na wydarzenie jest wolny. Link do wydarzenia na Facebooku: https://www.facebook.com/events/2409101902650931/

FUTRAKI podpowiadają co będzie można dobrego zjeść

  • Beat Pastrami Food Truck – amerykańskie pastrami!
  • Cafe Rolka- Lodorolki – lody tajskie!
  • Czarros – hiszpańskie churros!
  • E.Doggs – pyszne hot dogi!
  • El Compadre Foodtruck – burrito i quesadilla!
  • Farsz Food- BAO – bułeczki bao i pierożki na parze!
  • Le mini lemoniada – lemoniada molekularna!
  • Lord Burger – najlepsze burgery!
  • PAN FRYTA – frytki belgijskie!
  • Pulled Pork F.T. – kanapki z szarpaną wieprzowiną!
  • SMAKI ULICY – grillowane ciabatty!
  • Smakoteka Foodtruck – tortilla XXL i zakręcony ziemniak!
  • SweetGang – słodziutkie mini pączki!
  • WokKing – tajski Pad Thai!

Materiał partnerski

Featured Video Play Icon

To tylko 10 km, ale tak naprawdę przepaść. Trudne związki Białegostoku z sąsiadami.

Autobusem nie można, ale wkrótce będzie można dojechać do Supraśla rowerem. Podbiałostockie uzdrowisko ma problem transportowy. Mimo, że to tylko 10 km od Białegostoku to można tam dojść najwyżej na piechotę lub dojechać rowerem i PKS-em. Od dawna nie ma autobusów miejskich (jak do innych miast pod Białymstokiem). Ostatnio też wycofał się popularny w mniejszych miastach Voyager. Jedynie PKS tam dociera. Nawet władze tej spółki zlitowały się nad mieszkańcami i dorzuciły więcej połączeń. Teraz jest ich 11. Pierwsze o 4 rano, ostatnie o godz. 21. Na osłodę będą jeszcze SRU (Supraskie rowery miejskie połączone z BiKeR), którymi będzie można przemieszczać się między miastami. Warto dodać, że system rowerów miejskich działa też w Choroszczy i Juchnowcu Kościelnym. W przyszłości stacja będzie znajdować się również w Grabówce, która leży w gminie Supraśl.

 

Niemniej jednak jest to bardzo dziwna sytuacja, by do miasta oddalonego o 10 km nie dojeżdżał żaden autobus miejski. To nie jest aż tak wielka odległość. Widać tu brak porozumienia, którymi są oczywiście pieniądze. Białystok nie zamierza robić prezentów Supraślowi, a ta gmina zaś nie chce wyłożyć oczekiwanych pieniędzy na obsługę. Oczywiście nie bez wpływu pozostaje tu fakt, że prezydent Truskolaski kojarzony jest z Platformą, zaś Radosław Dobrowolski – burmistrz Supraśla kojarzony jest z PiS. Gdyby obaj reprezentowali podobne poglądy polityczne, na pewno szybciej by się dogadali.

 

Warto zauważyć jeszcze coś innego. Generalnie jeżeli uznalibyśmy, że Białystok można (ale nie można) porównywać do takich miast jak Wrocław, Poznań, Gdańsk, Kraków i tak dalej, to umownie byśmy nazwali gród nad Rzeką Białą – “metropolią”. Wtedy samorządowcy wszystkie gminy wokół takiej metropolii nazywają “obwarzankowymi”. Czyli sąsiadujące z metropolią, które ów chce wchłonąć. Jednym ze sposobów jest właśnie tworzenie “aglomeracji” czyli silnych związków gospodarczych, transportowych i w realizacji innych usług publicznych.

 

W przypadku właśnie transportu można zauważyć, że Białystok ma takie relacje z Choroszczą, Dobrzyniewem, Wasilkowem, Juchnowcem, ale nie ma z Supraślem, Zabłudowem czy Łapami. Warto się zastanowić dlaczego. Szczególnie te ostatnie miasteczko cierpi na wieloletnią zapaść gospodarczą. Oczywiście jak śpiewał Krzysztof Cugowski “do tanga trzeba dwojga”. Czyżby to ze strony małych gmin brakowało woli wspólnego działania? Warto tutaj zauważyć, że transport tylko otwiera możliwości na realizację innych usług publicznych, na które wszystkie gminy tworzące jakiś związek mogą się po prostu zrzucać – dzięki czemu jest taniej. Ale kto w dzisiejszych czasach liczy w ogóle pieniądze? Na pewno nie politycy.

Dlaczego jest tak mało połączeń kolejowych? Trzeba to koniecznie zmienić!

Koleje regionalne w województwie podlaskim to bardzo ciekawy przypadek. Z jednej strony można nimi w weekendy pojechać do Kowna na Litwie, przez Puszczę Knyszyńską do Walił pod Gródkiem oraz przez Puszczę Białowieską z Czeremchy do Siemianówki. Z drugiej strony codzienne połączenia w zasadzie opierają się tylko o Białystok. Mimo, że województwo Podlaskie to także Suwałki na północy, Łomża na zachodzie i Siemiatycze na południu. Wszystko wskazuje na to, że Łomżę chyba oddamy Mazowszu. Obecnie, od lat nie można tam dojechać pociągiem. Niedługo to się zmieni. Tylko jest jeden szkopuł. Z Białegostoku dalej nie dojedziemy, bo tory poprowadzą z Mazowsza przez Łomżę na Mazury.

 

Gdzie można dojechać regionalną koleją z Suwałk? Do Białegostoku przez Augustów i Sokółkę. Natomiast z Siemiatycz dojedziemy do Siedlec, Czeremchy, Warszawy i Hajnówki. Gołym okiem widać, że czegoś tu brakuje. Z Białegostoku brak planów na bezpośrednie połączenie Białystok – Łomża. Nie wiadomo nawet kiedy zakończy się remont torów między Łapami a Łomżą. Z Suwałk brak połączenia z Siemiatyczami i vice-versa. Po drodze z Hajnówką i Bielskiem Podlaskim.

 

Za wzór należy postawić Koleje Dolnośląskie. Tam nie wszystkie połączenia odbywają się przez Wrocław. Takie miasta jak Jelenia Góra, Wałbrzych, Kłodzko, Głogów są ze sobą skomunikowane. Jelenia Góra, Wałbrzych i Wrocław – między tymi miastami można jeździć przez cały dzień. Jest bardzo dużo połączeń. Jest także połączenie między leżącymi na północy województwa Głogowem oraz Kłodzkiem na południu. Warto też dodać że nawet jeżeli jakieś połączenie zahacza o Wrocław, to nie jest to zawsze miasto końcowe. Ponadto ilość wszystkich połączeń na Dolnym Śląsku jest ogromna!

 

Oczywiście jest tam 3 razy więcej mieszkańców niż w Podlaskiem, ale połączeń kolejowych więcej jak trzy razy. Dlatego mamy od kogo się uczyć. Nie może tak być, że można dojechać tylko do Białegostoku. Powinno być wiele połączeń regionalnych kursujących na co dzień na trasie Suwałki – Augustów – Sokółka – Białystok – Bielsk Podlaski – Czeremcha – Siemiatycze. To bardzo źle, że ludzie w kwestiach transportu muszą liczyć tylko na siebie – co najczęściej kończy się kupowaniem samochodu. Efekt jest taki, że w rodzinie 3-osobowej są 3 samochody.

 

Osobną kwestią są połączenia krajowe. Zupełnie nie jest zrozumiałe dlaczego z Suwałk jest jedno połączenie do Krakowa (które miało być zlikwidowane) i jedno do Warszawy. Od dawna odcinek Sokółka – Suwałki nie jest zelektryfikowany. To główna przeszkoda, ale wszystkie pociągi, które kończą bieg w Białymstoku mogłyby w zasadzie dojeżdżać przynajmniej do Sokółki. Z tego miasta na północ mogłyby jeździć często szynobusy. Brakuje też połączenia Suwałki – Białystok – Siedlce – Lublin – Rzeszów. To kuriozalne, że na południe Polski musimy jeździć przez Warszawę.

 

Najgorsze, że nie ma nawet żadnych planów na zmiany. Nie wiadomo czy kiedykolwiek Białystok będzie połączony kolejowo z Łomża. Linia Suwałki – Sokółka prawdopodobnie może zostać w przyszłości zlikwidowana. Bowiem za kilka lat będzie połączenie Suwałki – Ełk – Białystok. Nie ma też żadnych planów, by jeździły pociągi do Lublina i Rzeszowa. Żal na to patrzeć.

Czy Lotnisko Krywlany wystartuje szybciej? Prezydent ma 3 możliwości.

Prezydent Tadeusz Truskolaski chciał, by kto inny zadecydował o tym ile drzew wyciąć na potrzeby białostockiego lotniska na Krywlanach. Zwrócił się w tej sprawie do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które zadecydowało, że to jednak nie kto inny a Prezydent Truskolaski musi sam zadecydować ile lasu wycinać. O ile nie zabraknie mu odwagi, to Krywlany wystartują szybciej.

 

Zacznijmy od tego, że lotnisko na Krywlanach ma tyle samo przeciwników co zwolenników. Przed wyborami samorządowymi jednak Truskolaski będąc w opozycji do radnych z PiS przycisnął ich. Musieli zadecydować o tym, czy wziąć dotację z od zarządu Województwa Podlaskiego, który był obsadzone przez sprzymierzeńców Truskolaskiego z PO. Doskonale wiedzieli, że zagłosowanie “przeciw” byłoby katastrofą wizerunkową, zaś na żadne inne lotnisko niż na Krywlanach nie ma szans odkąd minister Bieńkowska za czasów Platformy zakręciła kurek z kasą europejską na lotniska regionalne.

 

Po wyborach zmienił się krajobraz. W Białymstoku radni są z Platformy (czy też teraz Koalicji Obywatelskiej), zaś zarząd Województwa Podlaskiego z PiS. Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by budować mityczne lotnisko regionalne, za którym optują gorąco politycy PiS. Wystarczy przegłosować i działać. Problem w tym, że jakoś po wyborach nikt z PiS nie wspomina już o lotnisku regionalnym. Dlatego też po czasie widać, że lotnisko na Krywlanach to dobra inwestycja, bo jedyna możliwa. Jednak żeby ją uruchomić trzeba usunąć “przeszkody lotnicze” – czyli wyciąć duży kawałek lasu. Ktoś musi oszacować ile dokładnie i wydać decyzję o wycince. Zgodnie z przepisami musi to zrobić prezydent Truskolaski. Każdy dobrze wie, że wycinanie lasu nie będzie jednak wizerunkowo korzystne. Już pojawiła się petycja w sieci by nie wycinać. Zaraz zawiąże się jakiś Komitet Obrony Lasu i będzie trzeba się użerać. Dlatego prezydent chciał by to inny organ wydał decyzję, bo on mógłby nie być w tym obiektywny, bezstronny i takie tam. Przede wszystkim jednak by dostał gotową decyzję do realizacji i przeciwnikom by odpowiedział, że taka jest decyzja niezależna i on nic nie może zrobić.

 

Problem w tym, że w matematyce nie ma subiektywnych opinii, są tylko fakty więc trudno o nieobiektywną decyzję w sprawie wycinki lasu. Są parametry techniczne określone liczbami, które to gwarantują, że podczas lądowania samolotu będzie bezpiecznie. Nie ma tu opcji, że prezydent wyjdzie i powie – “no to żeby było miło przeciwnikom wycinki, to wytnę tylko połowę”. Dlatego też jeżeli trzeba wyciąć 80 hektarów lasu (zaznaczony fragment na mapie) to nie będzie tutaj negocjacji. Warto jednak zaznaczyć, że las znajduje się również po drugiej stronie pasa.

Truskolaski ma trzy możliwości. Może wziąć na klatę to co sam forsował przed wyborami samorządowymi i podjąć szybko decyzję o wycince lasu. Przeciwników i tak nie przekona, a zwolennicy wiedzieli przecież o wycince lasu od początku, więc gdyby im to przeszkadzało to by byli przeciwnikami. Jeżeli nie prezydent Truskolaski nie będzie zwlekać, to wtedy lotnisko wystartuje w przyszłym roku i będzie można rozmawiać z przewoźnikami oraz budować halę odpraw i wieżę kontroli lotów.

 

Jest też druga możliwość. Prezydent może zaskarżyć decyzję Samorządowego Kolegium Odwoławczego do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego i upierać się, by to na przykład prezydent innego miasta decydował o wycince dla jakiejś wymyślonej “bezstronności”. Taki ruch wydłużyłby całe uruchomienie lotniska i skompromitowałby prezydenta Truskolaskiego w oczach swoich zwolenników. Trzecia możliwość to gra na czas. Jeżeli Truskolaski zamierza startować do Parlamentu jesienią, to wtedy kto inny będzie musiał martwić się wycinką. Ponadto gdyby taki scenariusz byłby realizowany, to po ewentualnych wygranych wyborach mógłby podjąć decyzję o wycince na odchodne nie martwiąc się już przeciwnikami.

 

Jeżeli więc Tadeusz Truskolaski nigdzie nie zamierza startować, to szybka decyzja w sprawie Krywlan byłaby wskazana. W polityce różnie bywa. Teraz w radzie prezydent nie ma opozycji, to powinien korzystać. Wycinać las i budować dalszą infrastrukturę lotniska. Nie raz i nie dwa różne koalicje się rozpadały. W Białymstoku też może tak być. Zauważalna jest w ostatnim czasie aktywność wiceprezydenta Adama Musiuka ze swoją ekipą radnych. Zaczęli budować swój wizerunek, z którego przywiązanie do Koalicji Obywatelskiej nie jest już tak oczywiste.

Boże Ciało w Białymstoku to piękne wydarzenie. Ludzie ze sztandarami, dzieci sypiące kwiaty oraz orkiestra.

Gdy było okres między wojenny to w Białymstoku na jednej ulicy przechodziła procesja Bożego Ciała, manifestacja Żydów oraz prawosławny kondukt żałobny. Dziś już tak barwnie nie jest, ale na główną procesję warto przyjść. Tradycyjnie najpierw uroczysta msza w Katedrze, a potem droga wiernych do kościoła Św. Rocha. Odświętnie ubrani ludzie niosący sztandary, dzieci sypiące kwiaty i dzwoniące dzwonkiem oraz orkiestra grająca podniosłe pieśni w tym jedną z najbardziej kojarzących się z Bożym Ciałem czyli “Panie dobry jak chleb”.

 

Boże Ciało przyszło do nas z Niemiec. Świętujemy je od 1246 roku. Wówczas tylko w jednej niemieckiej diecezji. Później rozszerzono obchody na całą Germianię. Papież Urban IV w 1264 roku jako zadośćuczynienie za znieważenie Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, błędy heretyków oraz uczczenie pamiątki ustanowienia Najświętszego Sakramentu ustanowił Boże Ciało jako święto całego kościoła. W Polsce dotarło ono w 1320 roku.

 

Mszę w Białymstoku celebrować będzie abp Tadeusz Wojda. Początek o godz. 10. Sama procesja potrwa do godz. 14.

Chcieli puścić ekspresówkę przez cenne przyrodnicze tereny. Jest dużo lepsze rozwiązanie.

Ten plan nie może się udać. Według bardzo wstępnych planów w regionie miałaby powstać nowa droga ekspresowa, która biegłaby przecinając w połowie Biebrzański Park Narodowy. Tylko po to by połączyć nieistniejącą jeszcze ekspresową 19 – Via Carpatia z Drogą Krajową nr 16 (a w przyszłości ekspresową Via Balticą prowadzącą przez Ełk do Olsztyna. Oba punkty oddalone są od siebie o 70 kilometrów. Wiadomo, że jakaś droga musi powstać. Jednak tworzenie wielkich estakad w parku narodowym jest idiotyczne i trzeba to powiedzieć wprost. Wystarczy przejechać się z Białegostoku do Supraśla, by zobaczyć czy na pewno chcemy wielkie betonowe konstrukcje pośród przyrody.

 

Przypomniały się dawne czasy, gdy nie było jeszcze obwodnicy Augustowa. Wówczas rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość (jeszcze gdy premierem był Kazimierz Marcinkiewicz a potem Jarosław Kaczyński) forsowała na siłę przebijanie się przez tereny cenne przyrodniczo. Skończyło się to wydaniem dużych pieniędzy na drogę, którą należało rozebrać. Miliony złotych poszło w błoto. W tym przypadku może być podobnie. Próba przeprowadzania drogi przez park narodowy mogłaby się skończyć tak samo. Jednak mieszkańcy okolic parku są o tyle mądrzy, że bardziej doceniają walory przyrodnicze aniżeli ekspresówkę. Przy budowie obwodnicy Augustowa natomiast emocje były nakręcone do granic możliwości. Ludzie popierali wariant siłowy. Nawet w tej kwestii było (nieważne) referendum.

 

Warto podkreślić, że ekspresowa szesnastka to dopiero szukanie koncepcji. Inwestycja ma być rozpoczęta w 2023 roku, a ukończona w 2027. Na szczęście ludzie już do pierwszego pomysłu złożyli bardzo dużo protestów. Kolejne koncepcje powinny być dzięki temu lepsze. Ekspresowa 19 ma prowadzić od granicy Polski i Białorusi przez okolice Sokółki na zachód. Następnie będzie skręcać na południe w Knyszynie. To właśnie tam ma zaczynać się ekspresowa 16 prowadząca do Ełku. Jak niedawno pisaliśmy – wszystkie wielkie inwestycje omijają Augustów. Być może warto więc zmodernizować odcinek z podbiałostockiej Katrynki do Augustowa przy okazji tworząc obwodnice Korycina i Suchowoli, przez które codziennie przejeżdża setki tirów. To rozwiązanie wydaje się najrozsądniejsze.

Jaka przyszłość czeka Pałac Lubomirskich? Komornik zorganizuje licytację.

Niszczejący, piękny Pałac Lubomirskich w końcu wróci do czasów świetności? Już wkrótce jego sprzedażą zajmie się komornik sądowy. Okazały budynek należy do Wyższej Szkoły Administracji Publicznej w Białymstoku, która jest w likwidacji.

 

Zacznijmy od najważniejszego w tej historii. W 1998 roku za tylko 155 tysięcy złotych WSAP odkupiło od miasta pałac. Ówczesne władze uczelni dostały od magistratu aż 80 proc zniżki. Już w 2013 roku uczelnia próbowała sprzedać budynek za ponad 7,3 mln zł. Zabytku sprzedać się nie udało, ale przeprowadzono w nim gruntowny remont. W 2016 roku podjęto kolejną próbę sprzedaży za 6,9 mln zł. Wówczas pałac miał stać się hotelem. Ostatecznie nic z tego nie wyszło.

 

Najważniejsze w tej historii jest pytanie dlaczego ówczesne władze miejskie nie sporządziły bardziej korzystnej umowy dla siebie, skoro była 80 procentowa bonifikata. Skoro miasto oddało pałac za grosze, to powinno mieć możliwość również odkupienia go za grosze. Korzyści jakich zażądały ówczesne władze były wręcz śmieszne:

– Bezpłatne udostępnienie raz w miesiącu pomieszczeń budynku wraz z pokojami gościnnymi

– 50 proc. zniżki przy częstszym udostępnianiu

– W przypadku sprzedaży przed upływem 10 lat utrata zniżki – 620,5 tys. zł

– Prawo pierwokupu

 

Nikt nie wpadł na to, by utworzyć łatwą drogę odzyskania nieruchomości po niskiej cenie? Skoro jest wysoka bonifikata to i powrót również z takową powinien nastąpić. Z perspektywy czasu widać komu transakcja się bardziej opłacała. Po 10 latach okazały zabytek był warty dużo więcej. Szczególnie, że już po 15 latach był na sprzedaż. Należy jednak tutaj zaznaczyć, że WSAP również zainwestował w nieruchomość. Nim nastąpiła pierwsza próba sprzedaży, to wydano 4,6 mln zł. Warto też przypomnieć, że WSAP dysponuje działką (do 2038 roku) wokół Pałacu – 11 tys. m2.

 

Pałac Lubomirskich, a wcześniej Krusensternów i Rüdigerów zbudował Aleksander Krusenstern w połowie XIX wieku. Podczas II wojny światowej była to główna siedziba naczelnika okręgu Prus – Ericha Kocha. W 1944 roku budynek został spalony razem z innymi budynkami w mieście (o czym pisaliśmy wczoraj). Pałacyk został odbudowany w latach – 1956-1957. Wokół budynku roztacza się XIX-wieczny park.

fot główne. XoRiK / Wikipedia