Przy jednym z pustostanów na osiedlu Bema w Białymstoku odnaleziono dwie macewy i trzy postumenty pod nagrobki. Jak to w życiu bywa, o znalezisko zadecydował przypadek. Mimo że czas starł inskrypcje, nikt nie ma wątpliwości co do ich pochodzenia.
Przy ulicy Bema jeszcze w latach 60. można było napotkać uporządkowany żydowski cmentarz. W jego miejsce stworzono bazar, a potem halę mięsną i obiekt zakładu ubezpieczeniowego. Dopiero w 2009. władze miasta zdecydowały się coś zrobić z miejscem pamięci. Powstał skwer, postawiono ławki, a z bukszpanów została uformowana gwiazda Dawida. Macewy trafią prawdopodobnie na cmentarz na ulicy Wschodniej. Tam też planowane jest budowa lapidarium.
Niedawno pisaliśmy o ślubie Józefa Piłsudskiego z Marią Juszkiewiczówną. Marszałek musiał zmienić swoje wyznanie na ewangelicko-augsburskie. Ceremonia odbyła się w małej wsi Paproć Duża. Z kościołem, w którym złożyli przysięgę, wiąże się ciekawa historia.
Świątynia przetrwała obydwie wojny, lecz w latach 60. zaczęła popadać w ruinę. W 1967 r. kościół wykupił miejscowy rolnik, po czym go zburzył. Od tej pory na wsi zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Gdy zapadał zmierzch na mieszkańców padał blady strach. Po wsi chodziły bowiem indory pozbawione oczu. Przerażające!
Ptaki jęczały jak konający ludzie. Wydarzenia te przypisano faktowi likwidacji świątyni. Aby przywrócić sytuację do normy konieczna była budowa nowego kościoła. Mając tylko jedną fotografię, stworzono replikę świątyni sprzed stu lat. Po jej wyświęceniu, upiornych ptaków już nie widziano.
12 km od granicy Białorusi odnajdziemy wyjątkowe Sanktuarium Maryjne. Różanystok w powiecie sokólskim od lat tłumnie odwiedzany jest przez wiernych. Przyciągani przez cudowny wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem szukają pomocy i wytchnienia. Najwyższa pora przybliżyć jego historię.
1. Pierwsze nietypowe zjawisko związane z obrazem miało miejsce w sypialni rodziny Tyszkiewiczów, którzy sprowadzili obraz z Grodna. Zaschnięte kwiaty oplecione wokół dzieła nabrały żywych kolorów, samoczynnie zapaliły się oliwne lampki, a pokój przepełniony został zapachem…róż. Do domu Tyszkiewiczów przybywali pielgrzymi. Wielu z nich zostało uzdrowionych z ciężkich chorób. Obraz postanowiono przenieść, by mogło zobaczyć go więcej osób.
2. Do weryfikacji cudów powołano specjalną komisję biskupią. Ponad 30 zjawisk uznano za autentyczne.
3. Obraz został oddany pod opiekę sprowadzonym z Sejn Dominikanom. To im zawdzięcza się obecną nazwę miejscowości. Mimo, że żyli tam przez 200 lat, znajome jest miejsce pochówku tylko jednego zakonnika. Był to ostatni proboszcz Kwiryn Medyński. Ponoć pod posadzką bazyliki ukryte są skarby zakonników. Dlatego też świątynia była wielokrotnie plądrowana przez łowców złota.
4. Obraz, który obecnie możemy podziwiać w bazylice, nie jest tym, od którego zaczęła się historia sanktuarium. Oryginał został wywieziony w 1915 r. przez prawosławne mniszki. Dzieło zaginęło. Warto nadmienić, że siostra przełożona była spokrewniona z carem. Dlatego też do miejscowości spływały ”złote ruble”.
5. Na miejsce cudownego obrazu próbowano wstawić inny. Wiele z nich się nie przyjęło. Dopiero dzieło Jana Sawczyka z Warszawy zachwyciło wiernych. Łaski znów zaczęły spływać.
10 tys. lat przed Chrystusem, północno-wschodnie krańce Polski pokryte były roślinnością tundrową. Były więc to wszelkiej maści mchy, porosty, trawy, drobne krzewy, karłowate brzozy i wierzby. Zwierzęta miały w czym ucztować. W poszukiwaniu pokarmu na tereny obecnej Suwalszczyzny przybyły choćby renifery.
Nie mogły się one oprzeć swemu przysmakowi – chrobotkowi. Za zwierzętami wyruszyli łowcy. Cóż…każdy chciał przetrwać, a że mięso renifera starczy na kilka miesięcy, był to doskonały łup. Dodatkowo z ich skór i narządów wewnętrznych produkowano ubrania czy pokrycia szałasów. Do dziś znajdowane są liczne narzędzia krzemienne służące do polowań.
Marszałek Piłsudski odwiedzał Łapy, leżące ok. 20 km od Białegostoku bardzo często. Miało to głównie związek z przebiegającą przez miasteczko linię kolejową, ale nie tylko. W Łapach mieszkała bowiem pierwsza małżonka naczelnika – Maria Kazimiera Juszkiewicz. Wieś położona ok 50 km dalej była zaś świadkiem ceremonii zaślubin. Sakramentalne tak powiedzieli w miejscowości Paproć Duża (słynącej z tego, że jest w kształcie koła). Na akcie małżeństwa Józef Piłsudski podpisał się jako kupiec z Łap.
Pierwsza wizyta naczelnika w Łapach przypadła na 1 czerwca 1919 r. Podróżował on wówczas do wyzwolonego Grodna. Na kolejne odwiedziny mieszkańcy musieli czekać kilkanaście lat. Zawsze jednak witano go niezwykle uroczyście. 31 maja przez Łapy przemknął specjalny pociąg z sercem zmarłego marszałka.
Gmina Filipów położona w powiecie suwalskim przez lata była znana ze zjawiska przemytu. Proceder miał charakter pokoleniowy. Jego największe natężenie przypadło na drugą połowę XIX w. Wszystko miało związek z delikatnie mówiąc niekorzystną sytuacją materialną mieszkańców znajdujących się pod carskim panowaniem. Za chlebem udawali się więc do sąsiednich Prus Wschodnich. Na czym polegała ich praca? Były to głównie zajęcia rolnicze. Przy granicy nieraz znajdowali się niemieccy werbownicy, którzy poszukiwali siły roboczej.
Zmierzając do Prus zabierali ze sobą takie towary jak jaja czy czy masło. W drogę powrotną byli zaopatrzeni zaś w alkohol, cukier czy tytoń. Granicę niejednokrotnie przekraczały z towarami całe rodziny. Co więcej, nikt nie uważał, że było to jakieś przestępstwo. Takie działanie uważano bowiem za jedyną drogę ucieczki od biedy. Sprawna organizacja procederu to z kolei zasługa społeczności żydowskiej. Najczęściej to ona była dostawcą i odbiorcą towarów.
Herb Grajewa to czerwony wilk stojący na tle trzech drzew iglastych, a dokładniej świerków. Obowiązuje on od 1990 i nie jest zgodny z zasadami heraldyki. Tyle wiadomo. Brak jednak jest jakichkolwiek informacji na temat bliższej historii jego pochodzenia. Na pewno nie pojawił się w akcie lokacyjnym miasta, chociaż powinien.
Najstarszy wizerunek herbu pochodzi z lat 30. XX w. Odnaleźć go można na znaczku reklamowym niemieckiego przedsiębiorstwa produkującego kawę. Ta sama firma wydała również cały katalog z herbami. Powoływała się ona na dane z Archiwum Akt Dawnych w Warszawie. Większość jego materiałów jednak przepadła w wyniku działań wojennych. Herb nieco się różnił od obecnego. Wilk był przede wszystkim czarnego koloru.
Na przestrzeni kolejnych lat niewiele ingerowano w wygląd symbolu miasta, choć tymczasowo zmieniono świerki na drzewa liściaste. Dlaczego? Ludzka wyobraźnia nie ma granic. To jedyne wytłumaczenie. Widocznie ktoś z ratusza się nudził. Historycy nadal zachodzą w głowę, jak w herbie znalazło się zwierzę. Niegdyś prywatni właściciele Grajewa posługiwali się w pieczęciach srebrnymi liliami czy radłami od pługa. Wilk zatem wskoczył na herb w zagadkowy sposób. Nie zachowała się żadna dokumentacja, żadna wzmianka o uhonorowaniu wilka tym zaszczytem.
Po II Wojnie Światowej Pałac Branickich został zniszczony w 70%. Spalony w 1944 r. już rok później stał się szczególnym obiektem starań władz miasta. Projekt odbudowy został stworzony przez cenionego inżyniera Stanisława Bukowskiego. Zakładał on powrót dawnej rezydencji rodu Branickich do XVIII-to wiecznej formy. Konieczna była więc rezygnacja z późniejszych przeróbek. Odbudowa, która została ukończona w latach 60. nie uniknęła pomyłek. Do odtworzenia użyto bowiem ryciny, która uchwyciła pałac w chwili jego przebudowy. Hetman w dalszym okresie sporo jednak nie zmieniał.
Najstarsze fragmenty Pałacu znajdują się w piwnicy. Jej sklepienia pamiętają jeszcze czasy XVII w. Z kolei od strony pałacowego ogrodu zachowało się gotyckie okno z tamtego okresu. Wewnątrz obiektu, na kominkach natomiast dostrzec można płyty z herbami Branickich. Przy głównych schodach Pałacu odnajdziemy rzeźbę szlifierza, która również zachowała się w oryginale. W wyniku działań wojennych straciła dosłownie głowę, którą odnaleziono w jednej z białostockich szkół. W sumie przywrócono dawny wygląd tylko dwóm pomieszczeniom zabytku. Są to tzw. złote pokoje oraz kaplica.
Od trzech lat działa w Białymstoku tzw. szlak Bojar. Najstarsza dzielnica miasta doczekała się licznych tabliczek informacyjnych, zarówno przy istniejących, jak i nieistniejących już obiektach. Dzięki nim poznamy historię budynków i związanych z nimi ludźmi. Układ urbanistyczny Bojar stanowi odzwierciedlenie dawnych szlaków komunikacyjnych. Historyczne trakty wiodły do istotnych miejsc w regionie.
Nazwa dzielnicy pochodzi od specyficznego określenia ludności, którzy od XV w. osiedlali się na okolicznych terenach. Nie byli ani szlachcicami, ani włościanami. Stanowili bardziej stan pośredni. Bojarów dzielono na 3 typy. Bojarzy pancerni, jak nie trudno się domyśleć, trudnili się w sztuce wojennej. Bojarzy ”putni” znani byli zaś z szybkiej jazdy przy dostarczeniu istotnej korespondencji. Bojarzy turemni pełnili głównie służbę na zamkach.
Czym wyróżniał się ten stan? Na pewno samym wyglądem przyciągał uwagę. Mężczyźni niemal nigdy nie golili brody i nosili długie stroje. W Rosji noszenie brody przez Bojarów zostało zakazane przez cara Piotra Wielkiego. Opornym czasem ścinano nie włosy a …głowę. Potem chętni na brodę musieli płacić odpowiedni podatek.
Trwają poszukiwania ofiar komunistów na terenie pokarmelitańskiego dziedzińca klasztornego w Bielsku Podlaskim. Po II Wojnie Światowej mieściła się tam siedziba Urzędu Bezpieczeństwa. Archeolodzy sprawdzili studnię, gdzie według zeznań wrzucano ciał ofiary represji.
Tropy jednak się nie potwierdziły. Na groby trafiono jednak kilka metrów dalej. Odnaleziono jeden kompletny szkielet. Według wstępnych badań szczątki należały do młodej osoby. Natrafiano ponadto na wiele pojedynczych kości. Teraz należy je zidentyfikować. Jako, że odkopano również zabytkową studnię, na miejscu pojawił się również konserwator zabytków. Chociaż wcześniej znajdowano podobne konstrukcje, na Podlasiu jest to unikat.
Wyjeżdżając z Łomży, kierując się na wschód, natrafimy na niewielką wieś Drozdowo. Jej główną atrakcją jest Muzeum Przyrody, które regularnie organizuje nowe wystawy. Dla przeciętnego Polaka, nazwa miejscowości nic jednak nie mówi. Gdy jednak usłyszymy o Romanie Dmowski, zapala się światełko. W owej miejscowości, a dokładnie w posiadłości rodziny Lutosławskich, ostatnie lata swego życia spędził właśnie twórca polskiej endecji.
Serce w rozterce
Ze szkolnych podręczników z pewnością pamiętamy o zaciekłym sporze z Józefem Piłsudskim. Obaj posiadali całkowicie odmienne koncepcje kształtu nowej Polski. Lecz czy tylko inna polityczna wizja decydowała o wzajemnej niechęci? Zdecydowanie rzadziej wspomina się o tym, że byli wielbicielami tej samej kobiety – Marii Juszkiewiczowej. Niektórzy historycy i publicyści wysuwają tezę, iż to właśnie rywalizacja o płeć piękną stanowiła oś konfliktu. Juszkiewiczowa swoje pierwsze małżeństwo zawarła w wieku 17 lat, lecz nie trwało one długo.
Po rozwodzie przeniosła się do Warszawy gdzie uczestniczyła w działalności konspiracyjnej. Po jednym z aresztowań dostała nakaz powrotu do Wilna, a jej dom stanowił miejsce spotkań i zażartych dyskusji. Do salonu ”pięknej pani” – jak ją nazywali przyjaciele trafił wpierw Józef Piłsudski, a następnie Roman Dmowski, który odwiedzał miasto w czasie swej politycznej zsyłki. Z miłości endeka nic jednak nie wyszło, zaś Piłsudski pojął Marię za Żonę. Musiał on jednak zmienić wyznanie na ewangelicko – augsburskie. Zrobił to podpisując 24 maja 1899 r. stosowny akt w łomżyńskim zborze. Wspólne szczęście trwało jednak tylko osiemnaście lat, a naczelnik związał się z inną kobietą.
Puszcza Białowieska nie bez powodu nazywana jest królewską. Należała do ulubionych miejsc polowań wielu monarchów. Wszystko zapoczątkował Władysław Jagiełło. Pierwsze udokumentowane polowanie króla miało miejsce w 1409 r. Jego celem było zebrania zapasów do wojny z zakonem krzyżackim. Kilkuset letnie dęby są więc świadkami istotnych wydarzeń z dziejów Polski.
Co jakiś czas w Białowieży rekonstruuje się powrót Jagiełły z udanych łowów. Na imprezie nie tylko można się zapoznać z ciekawostkami historycznymi, ale też zobaczyć kolekcje broni, których używano chociażby do powalenia żubra. Duże zainteresowanie wzbudza tzw. foglerz, którego de facto Jagiełło nie mógł użyć w bitwach, gdyż jeszcze on nie istniał. Owy foglerz to nic innego jak działko, które wykazywało się sporą szybkością w działaniu.
W końcu wolne. Pierwszy dzień maja dla większości z nas to upragniony dzień odpoczynku. Przed laty obchodzono go z wielką pompą. W 1950 r. władze komunistyczne przyznały świętu pracy rangę państwową. Organizowane marsze były świetną okazją do głoszenia ”czerwonych” haseł.
Z udziału w pochodzie w Białymstoku był zwolniony zakład ”Polmos”, który osiągał wysokie wskaźniki ekonomiczne. Wiele instytucji chciało się tego dnia pokazać z jak najlepszej strony. Lizusostwo często się opłacało. Białostockie szkoły uczyły dyscypliny i odpowiednich zachowań swych uczniów, aby zyskać przychylność partyjnych. W ten sposób można było chociażby zdobyć dodatkowe fundusze. Wielu uczestników marszu czekało tylko na pojawienie się samochodów z…piwem. Alkohol choć na chwilę pozwalał zapomnieć o trudach codziennego życia w PRL-u.
Do połowy lat 50. uczestnictwo w marszach było obowiązkowe. Trzeba było nawet podpisać się na liście. Gdy te znikły na ulicach mimo tego pojawiały się tłumy. Przebierano się za postacie rodem z bajek a by pokazać za wszelką cenę, że to radosne święto. Trasy przemarszu w Białymstoku nie miały stałego charakteru. Raz pochód przemieszczał się od Kilińskiego, przez Rynek Kościuszki i Lipową. Następnym razem wybierano trasę przez ul. Skłodowską, która została właśnie wybudowana na potrzeby Alei Pochodów. Czasem wykorzystywano również obecną Aleję J. Piłsudskiego, która przed laty nosiła nazwę…1 maja.
W historii miejskich pochodów tylko jeden z nich został dokończony. Ku chwale partii piloci miejscowego aeroklubu mieli wyrzucić z pokładu wiązankę kwiatów. Z planów jednak nic nie wyszło. Kilka metrów nad ziemią samolot śmigłem zahaczył o linię nagłaśniającą pochód. Maszyna ominęła budynki i wpadła w drzewa. Ostatecznie samolot miał twarde lądowanie na terenie Parku Branickich. Pilot doznał urazu kręgosłupa. Tylko dzięki jemu doświadczeniu maszyna nie runęła na ludzi zgromadzonych na Rynku Kościuszki. Ludzie byli zbyt wstrząśnięci aby kontynuować obchody święta.
Miał tam znajdować się tylko jeden pal, stanowiący fragment bramy po getcie. Okazało się, że pod ziemią spoczywa dużo większa konstrukcja. Remont na ulicy Czystej w Białymstoku przyniósł więc wielkie odkrycie. Konserwatorzy odetchnęli z ulgą. Gdyby nie ich wcześniejsze zabiegi, historyczne miejsce nie byłoby potraktowane na czas zmiany nawierzchni w tak delikatny sposób. Na euforię nie ma jednak miejsca. Pojawiły się pierwsze problemy.
Część bramy zlokalizowana jest bowiem na terenie wykupionym przez dewelopera. Jako, że będą tamtędy przejeżdżać auta ciężarowe, znalezisko będzie trzeba koniecznie przenieść. Wkrótce staną nowe bloki, do których trzeba przecież jakoś dojechać. Brama znajduje się zaś w newralgicznym punkcie. Na razie została ona przykryte piaskiem by nie niszczała od warunków pogodowych. Miejski konserwator zabytków zaproponował plac na sąsiedniej ulicy jako miejsce eksponowania historycznej bramy. Być może powstanie specjalna gablota upamiętniająca odkrycie. Kawałek konstrukcji trafi do Muzeum Historii Żydów Polskich.
Pokazy cyrkowe od dawna wzbudzały wielkie zainteresowanie, ale i kontrowersje. Chodzi to głównie o występy zwierząt, które według ich obrońców są wykorzystywane do granic wytrzymałości. Dziewiętnastowieczny cyrk stawiał jednak na inne atrakcje, głównie pokazy siłaczy.
W przedwojennym Białymstoku nie istniał stały budynek przeznaczony na występy. Wszelkie plany kończyły na panewce. Zespoły nie miały wyboru i musiały ustawiać namioty. Najczęściej wybieranym miejscem był plac przy skrzyżowaniu ulic Sienkiewicza i Nadrzecznej. Tam też zainstalował się słynny cyrk Braci Staniewskich. Pierwszy występ wypadł na 12 kwietnia 1882 r. Z powodu nagonki na wykorzystywanie zwierząt, zgromadzeni mogli obejrzeć tylko tresowane papugi. Słoni czy lwów więc nie przewidywano.
Na jedną osobę pasjonaci cyrku czekali z wielką niecierpliwością. Do miasta miał zawitać Zygmunt Brejbart, nazywany królem żelaza i biblijnym Samsonem. Jego objazd związany był z rozpowszechnianiem przez niego idei syjonistycznej. Gdy tylko wyszedł z pociągu wszystkich ogarnął szał. Na rękach przeniesiono go do dorożki. W tle przygrywała orkiestra. Gościa przewieziono do Hotelu Ritz.
Dlaczego nazywano go królem żelaza? Mężczyzna obchodził się z nią jak z plasteliną. Wbijał gwoździe pięścią, przegryzał łańcuchy zębami czy wyginał metalowe pręty i układał je w formie kwiatów. Imponujące. Co więcej jeździli po nim nawet motocykliści. Z każdej sytuacji wychodził bez szwanku. Cały repertuar pokazywał w białostockim cyrku dwa razy dziennie. Tak było przez cały tydzień. W końcu dla niego takie wyczyny nie stanowiły żadnego wysiłku. Wielu umiejętności nie mógł jednak pokazać w obiekcie.
Nie zmieściłby się tam chociażby samochód ciężarowy. Tak! Z. Brejbart wytrzymywał nawet nacisk kilku ton. Zębami przeciągał zaś całe pociągowe wagony. Pod wrażeniem występów byli głównie panie. Wiele z nich mdlało na widok niecodziennych widoków. Mężczyźni byli z kolei mniej ufni. Ostatniego dnia pobytu doszło do zakładu. Grupka mężczyzn założyła się o 500 zł, że ten nie rozerwie przyniesionych przez nich łańcuchów. Siłacz zapowiedział, że jeśli mu się uda. pieniądze przeznaczy na cele dobroczynne. Tak też zrobił. Nie mogło się skończyć inaczej niż rozerwaniem żelastwa. Publiczność przez wiele minut oklaskiwała Z. Brejbarta za ten gest.
Jednym z najcenniejszych zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w siedzibą Łomży jest moneta pochodzą z okresu Cesarstwa Rzymskiego. Małe rzecz, a cieszy! Okaz, jak to zwykle bywa, został znaleziony przypadkiem.
Jak nie trudno się domyśleć, skarb spoczywał w ziemi, aż pewnego razu jego spokój zakłócił rolnik, wykonujący prace orne. Na szczęście trafiło na uczciwego znalazcę. Monetę przekazał specjalistom, którzy niemal od razu przystąpili do badań. Srebrny pieniądz było trzeba ”prześwietlić” z każdej strony. Zadanie mieli ułatwione. Moneta zachowała się w dobrym stanie. Wybito ją za czasów panowania cesarza Lucjusza Werusa. Poważniejsze zabiegi konserwatorskie nie były konieczne.
Łomżyńska ziemia pełna jest jeszcze nieodkrytych skarbów. Przez miasto przebiegał niegdyś istotny szlak handlowy, stąd też pozostałości po transakcjach. Rzymianie na owe tereny zapuszczali się głównie po bursztyn i miód.
Pierwszy szalet w Białymstoku powstał w latach 2o. ubiegłego wieku. Znajdował się on na terenie obecnego parku księcia Poniatowskiego przy teatrze. Nie była to zbyt wyszukana technologicznie konstrukcja. Ot po prostu zwykłe dziury w ziemi. Na szczęście panie i panowie mieli oddzielne jamy. O intymności można było zapomnieć. Drewniane parawany nic nie dawały. Istny raj dla podglądaczy…
Tak się dzieje zwłaszcza w okresie letnim, kiedy to spożywamy więcej ilości płynów. Tak też było w wakacje 1926 r. Pewien mężczyzna, niesiony zapewne hormonami, wdrapał się na szczyt konstrukcji szaletu i stamtąd obserwował sytuację. Liczni spacerowicze nie kryli swego oburzenia. Wielu z nich za pewne wpadło w szok. Mimo krzyków, podglądacz nie chciał szybko przerwać swego niecnego zachowania. W końcu jednak musiał kiedyś zejść. Gdy powrócił na ziemię stwierdził, że jest fachowcem, którego marzeniem jest instalacja oświetlenia w szalecie. Musiał więc wpierw dokładnie zbadać miejsce.
Kobiety zamiast szaletu wolały coraz częściej udawać się w inne miejsca. Wybierano zarówno te ustronne, jak i nieco mniej. Nie obyło się bez skandali obyczajowych. Pewna pani postanowiła zaspokoić potrzebę przy synagodze znajdującej się na ulicy…Żydowskiej. Po rozeznaniu się w sytuacji przystąpiła do swych czynności. Wokół nikogo bowiem nie było. Nie spodziewała się, że ze świątyni za chwilę wyjdą wierni. Kobieta najadła się wstydu. Modlitewnicy raczej też nie mogli być zachwyceni.
Inna historia ze świątynią w tle rozgrywała się każdego dnia w cerkwi na Placu Wyzwolenia. Jako, że jej budowa stanęła miejsca, pełniła funkcję szaletu nie tylko dla dzieci. Profanacji starano się zapobiegać. Potrzeby fizjologiczne okazywały się jednak silniejsze niż drut kolczasty, którym to ogrodzono teren świątyni.
Sprawy z uryną w Białymstoku trafiały nawet na sądową wokandę. Przed II Wojną Światową rodzina żydowskich kupców stała się pośmiewiskiem okolicy. Ojciec z synem i ich żony mieszkali razem pod jednym dachem. Niestety między paniami wybuchł ostry konflikt. Jako, że każdy mężczyzna stara się pomagać ukochanej, nestor rodziny przygotował misterny plan. Niby na zgodę przygotował dla synowej śniadanie. Do herbaty dodał jednak coś od siebie i to dosłownie. Wściekła kobieta przysięgła zabić jego jego żonę. Groźbę słyszała cała okolica. Nestor rodziny za te słowa, pozwał synową do sądu. Ona odpłaciła mu się tym samym. W końcu nie co dzień dostaje się śniadanie z moczem.
Za każdymi ruinami kryje się historia. Nie inaczej jest z pozostałościami po żydowskiej mykwie w miejscowości Boćki nieopodal Siemiatycz. Patrząc na nie, z pewnością wpadniemy w długą zadumę.
O boćkowskiej mykwie nie wiele wiadomo. Nie zachowały się bowiem żadne dokumenty na jej temat. Zbudowany z kamienia polnego budynek pokryty był w całości czerwoną dachówką. Wyglądał niezwykle okazale. Po zakończeniu działań wojennych mieściła się tam kuźnia. Następnie popadł w zapomnienie. Z nieznanych przyczyn dach po prostu zniknął. Teraz mykwa bardziej straszy niż przyciąga. W chwili obecnej plac z budynkiem należy do prywatnego właściciela. Próbował on sprzedać teren, ale chętnych brakowało.
Warto na koniec wytłumaczyć czym w ogóle jest owa mykwa. Najprościej mówiąc określa się nią zbiornik z bieżąca wodą służący do rytualnego obmycia ciała oraz naczyń liturgicznych. W późniejszym okresie mykwą nazywano łaźnie.
Okres międzywojenny. 70-letni, generał Stanisław Stelnicki powrócił po latach bitew do Białegostoku. Z Rosji przywiózł ze sobą młodą żonę, która mogłaby być jego córką. Marię, gdyż tak miała na imię, poznał na pruskim froncie, gdzie była sanitariuszką.
Jako, że z racji sędziwego gen. Stelnicki nie mógł już prowadzić czynnej służby, musiał zadowolić się praca intendenta w szpitalu. W tej samej placówce obowiązki wykonywała jego żona. Minął rok zanim Maria zaczęła odczuwać zmęczenie rutyną. Zapragnęła więc poszerzyć krąg znajomych. Do domku na ul. Warszawskiej przychodzili głównie rosyjscy uchodźcy. Jednym z nich był Mikołaj Akimow, który szybko znalazł się w łaskach generała.
Bliższa znajomość z weteranem to był tylko pretekst aby częściej widywać Marię. Jako, że Mikołaj był gościem niemal codziennie, przyjaźń szybko zmieniła się w coś głębszego. Romans starali się ukryć jak najlepiej się dało. Konspiracja na nic się jednak zdała. W nowy rok doszło do makabrycznych zdarzeń. Generał Stelnicki wiedząc, że stracił ukochaną porwał się do szalonego czynu.
Po krótkiej rozprawie na temat uwodzenia żon, dwukrotnie postrzelił M. Akimowa, który wcześniej przyszedł złożyć mu życzenia. Padły dwa strzały prosto w serce. Generał nie oszczędził również Marii. W końcu sam odebrał sobie życie. Położył się na łóżku i wycelował we własną skroń. W pożegnalnym liście widniało tylko jedno zdanie:”wszystkie pozostałe rzeczy przeznaczam na pogrzeb mój i żony”.
Kataklizmy odwiedzają nasz kraj coraz częściej. Dynamiczne zmiany pogody, zwłaszcza w okresie letnim to obecnie norma. Media obiegają informacje o kolejnych lokalnych nawałnicach, które powodują liczne straty. To jednych z najbardziej niszczycielskich żywiołów należy trąba powietrzna. Jedna z nich z wielką siłą przeszła przez Białystok. Choć wydarzenia te miały miejsce w latach 80. z pewnością do dziś utkwiły w pamięci świadków.
Tornado uderzyło w Białystok 16 czerwca 1987 r. Pojawiło się nagle, jakby znikąd. Tego dnia nie przewidywano nawet małych opadów deszczu. W ciągu kilku minut przemierzyło obszar pięciu kilometrów. Ciemny lej niszczył wszystko na swej drodze. W powietrzu latały nie tylko działkowe altany, ale i całe dachy domostw, a nawet samochodowy ciężarowe. Wielotonowe auta stanowiły dla trąby małe zabawki, drzewa zaś były kruchymi zapałkami. Załoga samolotu ruszającego z Krywlan minęła się z lejem o włos. Inny nie mieli takiego szczęścia. Żywioł uniósł chociażby budkę z portierem w środku. Rodziny traciły cały dobytek w mgnieniu oka.
Tornada na terenie miast to zjawisko niezwykle rzadkie. Mimo wielu lat badań nadal stanowią zagadkę, dlatego nigdy do końca nie wiadomo, gdzie i kiedy się pojawią.
Był rok 1958. Wszyscy wstrzymali oddech. W końcu się udało. Budowa pierwszego w Białymstoku drapacza chmur została zakończona. Miasto zyskało nową wizytówkę – a przynajmniej tak chciano myśleć. Stanęła ona w połowie białostockiej trasy WZ. Obecnie jest to skrzyżowanie ul. Sienkiewicza i al. Józefa Piłsudskiego. Budynek liczył w sumie dziewięć kondygnacji. Na poddaszu znajdowały się pralnie. Władze chciały aby budynek podziwiało jak najwięcej osób. Trasa z zachodu na wschód nie były jednak często uczęszczana. Widywano na niej głównie…furmanki.
Największą atrakcją wieżowca była pierwsza w powojennym Białymstoku winda. Wcześniej istniała ona jedynie w słynnym Hotelu Ritz. Aby się nią przejechać ludzie ustawiali się w kolejkach. Niektórzy nawet dorabiali sobie klucze, co raczej lokatorom nie mogło się podobać. Winda jednak nie działała od razu od dnia otwarcia wieżowca. Pierwsi mieszkańcy musieli sobie radzić bez niej. Regały byli zmuszeni nosić po schodach.
Nikt jednak nie narzekał. Wkrótce jednak na drugim piętrze zamieszkał konserwator, który uruchamiał windę na specjalne życzenie. On też jako jedyny w bloku miał telewizor. Stąd też kolejki na korytarzu w dniu transmisji pogrzebu J. Keneddy’ego. Mężczyzna wystawił odbiornik przed drzwi aby każdy zaspokoił swą ciekawość świata.
Z biegiem lat winda zaczęła się psuć. Co prawda istniał przycisk alarmowy, ale każdy był przekonany, że to tylko prowizorka. Dlatego też dzieci miały zakaz korzystania z dźwigu. Również młode matki z wózkiem wolały wnosić sprzęt po schodach, niż ryzykować utknięcie. Windę używano głównie do transportu opału. Zjeżdżała ona bowiem do piwnicy. Gdy się popsuła wiadro z węglem trzeba było nieść z powrotem na górę. Niektórzy bali się schodzić do ”podziemi” ze względu na szczury.
Na parterze znajdowała się część handlowa. Do historii przejdzie neonowy szyld z nazwą sklepu ”Mandarynka”. Amatorzy wina oczywiście najchętniej spożywali je na klatce schodowej. Dla nich też wkrótce ulokowano specjalne ławeczki. Jakaż wygoda! Jako że część sprzedawców mieszkała w wieżowcu, winda często z ich powodu nie była dostępna nawet na kilka godzin. Wykorzystywano bowiem ją do transportu skrzynek z towarem.
Różowo-szara elewacja wieżowca szybko zbrzydła Białostoczanom. Po okresie zauroczenia przyszła obojętność. Obecnie pozostało tylko kilka osób, które mieszkają tam od początku powstania wieżowca. Nowi lokatorzy natomiast nie mają pojęcia, że ich nowe lokum ma taką bogatą historię. Wieżowiec już nie straszy przechodniów. Warto jednak na chwilę się przy nim zatrzymać i pomyśleć o dumie jaką niegdyś przynosił.
W Stanach Zjednoczonych niedawno rozpoczęła się emisja nowej odsłony kultowego serialu ”Prison Break. Skazany na śmierć”. Opowiada on o losach braci, dla których, jak się później okazało, nie ma sytuacji bez wyjścia. Kilkakrotnie uciekali z najpilniej strzeżonych wiezień. Oglądając pierwszy odcinek przypomniała mi się historia nijakiego Władka Szejdy. W latach 30. przyprawił on o zawrót głowy nie jednego białostockiego ( i nie tylko) strażnika.
Co prawda, Władek nie miał wytatuowanego planu więzienia na ciele, nawiązując do serialowego bohatera, ale jego pomysłowość była na zbliżonym poziomie. Co więcej, wiele razy nie musiał się zbytnio wysilać. Na początku 1935 r. trafił do aresztu mieszczącego się na ul. Artyleryjskiej w Białymstoku. Obiekt stanowił największe skupisko lokalnych rzezimieszków. Lądowali tam amatorzy nielegalnej produkcji alkoholu czy też zwykli awanturnicy.
Odsiadka pięcioletniego wyroku za ograbienie kina Świat znudziła się Władkowi Szejdzie po dziesięciu dniach. Sprawę miał ułatwioną ze względu na, delikatnie mówiąc, mało ogarniętą straż. Nie minęło kilkadziesiąt godzin, aż mężczyzna sam powrócił na komisariat. Powiedział mundurowym, że wyszedł tylko poszukać cieplejszych ubrań. W celi panował bowiem niewyobrażalny chłód.
Tym razem Władka umieszczono w tzw. szarym domu, czyli więzieniu na ul. Baranowickiej. Obiekt ” na szosie” był o wiele pilniej strzeżony niż poprzedni areszt miejski. Dla niego nie stanowiło to żadnej przeszkody. Jako, że posiadał zdolności manualne poprosił o pracę w warsztacie. Gdy kompani kończyli już pracę, regularnie tworzył kilka wytrychów dzięki narzędziom ślusarskim.
Po kilku dniach mógł już otworzyć każde drzwi. W warsztacie zaopatrzył się również w liny, a więc zgromadził swego rodzaju ”uciekinier starter-pack”. Akcja powiodła się. Po niespełna trzech tygodniach na wolności, Władka zatrzymano na Litwie. Stamtą postanowiono przenieść go do łomżyńskiego ”czerwonaka”. Ceglana twierdza miała na dobre powstrzymać wolnościowe zapędy złodzieja.
Los chciał, że kolegą z celi Władka został inny znany uciekinier, Antonii Niedźwiecki. Nie trudno przewidzieć, jak mogło to się skończyć. Na osłabianiu więziennych okiennych krat spędzili kilka miesięcy. Z nici ukradzionych w warsztacie utkali sznur o łącznej długości 10 m. Pozostało im czekać na odpowiednią okazję. Taka nadeszła lipcową nocą 1938 r. Nad miastem szalała potężna burza.
Ubrani w samą bieliznę, dzięki linie dotarli z drugiego piętra na dziedziniec. Na zewnątrz nie było ani jednego strażnika. Dlatego też zuchwali złodzieje zabrali z budki wartowniczej pozostawione przez funkcjonariuszy płaszcze. O ucieczce władze więzienne dowiedziały się dopiero rany. O zajściu powiadomił ich trzeci towarzysz z celi. Jemu z kolei ucieczka była całkowicie nieopłacalna. Do odsiadki zostały mu bowiem kilka tygodni.
Władek i Antonii skierowali się do Białegostoku. Tym razem spryt ich zawiódł. Policja była pewna, że białostocki złodziej schroni się u swej matki. Tak też się stało. Gdy przestępcy zorientowali się o odkryciu kryjówki, uciekli na strych. Gonitwa po dachu trwała ponad pół godziny. Rzezimieszków schwytano. Już nigdy nie udało im się powtórzyć spektakularnej ucieczki.
Jak dobrze wiemy regionalnego portu lotniczego w Białymstoku nie będzie i na razie nic nie zwiastuje zmiany tej sytuacji. Poczekamy więc na widok przelatujących nad naszymi głowami aeroplanów. Walka o port zaczęła już przed II Wojną Światową.
Pierwszą decyzję o budowanie lotniska podjęto w 1926 r. Specjalna komisja uznała, że najlepszą lokalizacją będą łąki podbiałostockich Krywlan. Jednocześnie ruszyła machina informacyjna. Przy tworzeniu obiektu zajęcie miało znaleźć nawet tysiące bezrobotnych. W miesięczniku ”Wiadomości lotnicze” ukazała się zaś informacja, że wielkie otwarcie nastąpi w 1930 r. Białystok miał służyć jako miejsce do tankowania paliwa dla samolotów na trasie Ryga – Wilno – Warszawa.
Plany musiały być jednak skorygowane ze względu na globalny kryzys ekonomiczny. Inwestycja miała ruszyć ostatecznie w 1932 r. Rozpoczęto zbiórkę pieniężną wśród mieszkańców. Z pomocą ruszył znany biznesmen Mikołaj Kawelin. Na potrzeby budowy hangaru ofiarował on drewno ze swego tartaku. Wkrótce powołano do życia koło szybowcowe i klub spadochroniarzy. Nadeszła jednak wojna. Na Krywlanach działali wpierw sowieci, potem hitlerowcy. Ci ostatni zbudowali całą lotniczą infrastrukturę, którą przy wycofywaniu się z miasta zniszczyli.
Marzenie Białostoczan ziściło się w już tuż po zakończeniu wojny. Na otwarcie Polskich Linii Lotniczych Lot w Białymstoku przybyło wiele zacnych osobistości. Na pokładzie samolotów odbywać się jednak miały głównie podróże służbowe. Bilety można było kupić na poczcie. Kursy do Warszawy odbywały się codziennie po południu. Podróż trwała niecałą godzinę. Szczęście nie trwało długo. Wkrótce loty zawieszono. Mieszkańcy Białegostoku czekają już grubo ponad pół wieku na nowe lotnisko. Muszą uzbroić się jednak w cierpliwość. Na razie port to tylko sfera fantazji.
Na dziedzińcu byłej siedziby Urzędu Bezpieczeństwa w Bielsku Podlaskim zostały wznowione prace archeologów z IPN. Potrwają one przez okres trzech tygodni. Naukowcy nadal poszukują szczątek ofiar bojowników o polską wolność. Celem jest ustalenie personaliów wszystkich poległych. Pierwsze wykopaliska miały miejsce we wrześniu 2016 r. Odnaleziono wówczas szczątki sześciu osób.
Urząd Bezpieczeństwa działał w Bielsku w budynku po byłym klasztorze. W latach 1944-1956 torturowano tam i zabijano działaczy podziemia niepodległościowego. Nazwisk katów wciąż nie znamy. Odpowiednich dokumentów bowiem nadal brakuje. Śledztwo trwa nadal.
Współczesny Białystok zdecydowanie zalicza się do jednych z najbardziej czystych miast. Nie zawsze tak jednak było. Problem przedwojennych mieszkańców był głównie nieprzyjemny zapach. Jego źródeł było kilka i zwykle wiązał się z działaniami przemysłowymi.
Niegdyś w miejscu zburzonego niedawno dworca PKS istniała fabryka sukna. Aby usuwać nieczystości, jej właściciel wykopał staw. Okoliczni mieszkańcy traktowali go niczym cmentarzysko zwierząt. Na dnie spoczywała padlina w ogromnej ilości. Białostoczanie wówczas oczekiwali zimy jak zbawienia. Odór bowiem wtedy znikał. Jednej zimy ze stawu wycinano bryły lodu i je sprzedawano. W ten sposób przerywano wieczny odpoczynek zwierząt – śmieli się przez łzy mieszkańcy.
Niemałe spustoszenie siała również fabryka dykty. Klej niezbędny do produkcji wytwarzano ze zwierzęcej krwi. Jako, że składowano go w otwartych beczkach, wnioski wysuwają się same. Mimo skarg, fabryka nie ukróciła śmierdzącego procederu. Nieprzyjemne zapachy istniały również w sercu miasta, a to za sprawą kiszkarni na Rynku Kościuszki. Na podwórzu jednej z kamienic każdej nocy następowało oczyszczanie towaru z fekalii.
W połowie lat 30. w Białymstoku przeprowadzono akcję ”czyste mieszkanie”. Bru, kurz i mole – to zdaniem miejskiego ratusza znajdowało się w większości lokali. Wprowadzono nakaz otwierania okien w celu przewietrzania, co szło bardzo opornie. Nikt nie chciał się bowiem…przeziębić. Jak jednak je otwierać skoro na zewnątrz śmierdziało nie do wytrzymania.
W północnej części Puszczy Białowieskiej naukowcy odkryli pozostałości po społeczności Gotów. 25 kurhanów datuje się na czasy rzymskiej hegemonii. Aby ustalić jednak dokładnie wiek, należy przeprowadzić odwierty.
Odkrycie nie miało by miejsca gdyby nie technologia. O obecności ludzi na danym terenie świadczą pozostawione przez nich przedmioty, jak choćby naczynia ceramiczne. Jednak gęsty drzewostan uniemożliwia takie poszukiwania. Przepisów też nie można obejść. Jest to bowiem teren chroniony, więc wykopaliska z prawdziwego zdarzenia nie wchodzą w grę.
Dlatego też stosuje się ALS. Oznacza on lotnicze skanowanie laserowe. Takie działania pozwoliło wytypować kilka miejsc, gdzie rozpoczęto poszukiwania. Oprócz ALS wykorzystano również kolejną zdobycz nauki, mianowicie georadar GPR, emitujący fale elektromagnetyczne. Kurhany to nie jedyne znalezisko. Resztki grobli i ślady po polach uprawnych to również cenne odkrycie. Badania mają potrwać łącznie jeszcze przez 3 lata.
Według skromnych zapisków historycznych pełnił rolę strażnicy przy przeprawie na Narwi. Stanowiła ona przed laty granicę między Mazowszem a Litwą. Doniesienia o zamku w Waniewie zostały zweryfikowane dopiero w 2009 r.
Co się stało z budowlą? Wszystko rozpoczęło się od sporu miedzy rodami Gasztołdów i Radziwiłłów. Dowódca zamku waniewskiego doprowadził do spalenia fortyfikacji w Tykocinie. Litewski możnowładca Olbracht Gasztołd cudem wyszedł bez szwanku z tego zajścia. Postanowił się zemścić. Rok później dokonał najazdu na Waniewo odpłacając pięknym za nadobne. Most i zamek strawiły płomienie. Tego drugiego nigdy nie odbudowano.
Prace archeologiczne rozpoczęte w 2009 skupiły się na kładce po środku Narwi. Tam bowiem widoczna była kępa. Dwa wykopy potwierdziły istnienie twierdzy obronnej. Odnaleziono kafle płytowe z herbem Radziwiłłów, naczynia czy rzadko używane dawniej szyby. Zamek zbudowany był z drewna, a cały gród prawdopodobnie miał wielkość 1 ha.
Jedna z najkrwawszych bitew II Wojny Światowej miała miejsce w lasach Czerwonego Boru w okolicach Zambrowa. Garstka partyzantów w liczbie 250 stawiło czoła pięciu tysiącom żołnierzy Wehrmachtu. Co roku, lokalne grupy rekonstrukcyjne, starają się przybliżyć te wydarzenia.
W czerwcu 1944 r. na rozkazy czekały dwa oddziały partyzantów dowodzone przez kapitana Jana Buczyńskiego. Większość z nich to byli młodzi chłopcy nie przekraczający dwudziestego roku życia. Ich cel stanowiło odbicie więźniów przetrzymywanych w Łomży. W starciu brali udział tzw. niemieccy ozdrowieńcy, a więc żołnierze, którzy wrócili do walki po hospitalizacji. Mimo ogromnej przewagi liczebnej wroga, Polacy ruszyli do boju. Mimo bohaterskiej postawy, piętnastokrotna różnica w siłach okazała się decydująca. Niemcy nie brali jeńców. Śmierć poniosło ok. 90 partyzantów polskich. Bitwa, choć przegrana, pokazała ogromnego ducha młodzieży.
Rekonstrukcje pełnią istotną rolę w poszerzaniu wiedzy historycznej. Krzewią również patriotyczną postawę. Dzięki nim możemy przenieść się w czasie. Samo odtworzenie bitwy stanowi ogromne wyzwanie. Należy wykonać ogromną pracę historyczną i dokumentacyjną.
Chyba każdy mieszkaniec Białegostoku wskaże patrona Teatru Dramatycznego. Postać Aleksandra Węgierki od lat lat owiana jest tajemnicą. Jego życiorys pełen jest luk i niezrozumiałych decyzji. Z pewnością jednak zasłużył się w rozwoju kulturalnym miasta jak mało kto.
Teatr Dramatyczny w Białymstoku stanowi żywy pomnik wystawiony przez mieszkańców dla Józefa Piłsudskiego. Jako że w mieście pod koniec lat 20. brakowało odpowiedniej instytucji kultywującej tradycję utworzono Dom Ludowy. Miano w nim nauczać języka polskiego. W trakcie budowy zmieniono nazwę na Teatr Miejski im. Józefa Piłsudskiego. Dlatego też wiele osób uważa, że obecny patron nie spełnia idei, jaka przyświecała twórcom tego miejsca. Popiersie Marszałka Piłsudskiego przechowano przez czas wojny, ukrywano w PRL-u, wreszcie przekazano do muzeum jako „Mężczyznę z wąsami”.
Aleksander Węgierko urodził się w warszawskiej żydowskiej rodzinie. Jego ojciec pracował jako cmentarny ogrodnik. Na deskach teatru zadebiutował mając 20 lat. Szybko zdobył uznanie i rozgłos. W czasie wojny pracował we Lwowie, po czym przeniósł się do Grodna. Wieli zadaje sobie pytanie dlaczego tak postąpił. Lwów w tamtym czasie skupiał wybitnych artystów, pełniąc rolę skupiska polskiej inteligencji. Jedni są przekonani, że do zmiany miejsca pracy skłonili go bolszewicy, z którymi nawiązać miał ścisłą współpracę. Inni są pewni, iż w Grodnie miał po prostu większe możliwości samodzielnego rozwoju.
W Białymstoku pojawił się w 1940 r. jako znana już postać. Niemal od razu przystąpił do rozbudowy obiektu teatru. Minęło zaledwie 7 miesięcy, a kierowana przez niego grupa zdobyła sławę. Wystawiane przez niego sztuki ochroniły się przed propagandą. Na deskach grano w języku polskim, w tym dzieła z epoki romantyzmu. Nawet radzieccy aktorzy byli ponoć nimi zachwyceni. Wkrótce Węgierko otrzymał propozycję wyjazdu do Moskwy. Bez wahania jednak odmówił.
Oskarżony o kolaborację nadal robił swoje. Teatr stał się jednym z najbardziej dochodowych w kraju. Przeciwnicy Węgierki obawiali się, że teatr stanie się przekaźnikiem radzieckiej propagandy. W nagonce zapomnieli o jednym. Sztuki grane w języku polskim były tym, za czym ludzie tęsknili od lat.
Nadszedł maj 1941 r. Grupa udała się w występami do Mińska. Między Niemcami a Rosja wybucha wojna. Zespół ratował się ucieczką. Sam wsiadł do pociągu w kierunku Brześcia, gdzie został pojmany przez gestapo. To kolejny zaskakujący krok. Wyjazd do Brześcia był bowiem niczym samobójstwo. Wielu twierdzi, że nie był w stanie wyobrazić sobie życia na tle wojny. Teatr stanowił cały jego świat, który miał utracić. A. Węgierko zginął w niejasnych okolicznościach. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Domniemuje się, że został rozstrzelany.
W całej Polsce żyje ich tylko dwa tysiące, z czego większość na Suwalszczyźnie. Staroobrzędowcy stanowią najmniejszą grupę wyznaniową. Członków społeczności nie przybywa. Czy obrządkowi grozi koniec? Na szczęście są ludzie, którzy walczą o przetrwanie tradycji.
Ruch staroobrzędowców nazywanych również zamiennie raskolnikami i filiponami, powstał w wyniku sprzeciwu wobec zmian wprowadzonych do Kościoła Prawosławnego przez patriarchę Nikona. Uznał, on że różnice między obrządkami Rosjan i Greków stanowią skutek niechlujnego przepisywania ksiąg przez mnichów. Wszystkie pisma i zwyczaje nakazał dostosować do tych greckich oryginałów.
Od tej pory Rosjanie musieli choćby żegnać się trzema palcami. Zmian oczywiście było dużo więcej. Mimo że Nikon został usunięty z urzędu przez cara, doszło do soboru. Nawet sama jego data, która ostatecznie zatwierdziła reformę wydawała się złowroga (1666 r.) Według przeciwników zmian, trzy szóstki stanowiły niechybny znak, że rozpoczyna się era Antychrysta. Przeciwnicy zmian zostali uznani z kolei za heretyków. Musieli uciekać w trosce o własne życie. Rozłam w cerkwi stał się faktem.
Na podlaskich ziemiach staroobrzędowcy pojawili się w XVII w. Obecnie spotkamy ich wyłącznie w małych wsiach z kilkunastoma zabudowaniami. Prowadzą, delikatnie mówiąc, dosyć surowy tryb życia. Nie piją nawet herbaty, gdyż uważają ją za zbyt mocny napój. O alkoholu czy papierosach nie może być więc mowy.
Dom modlitwy staroobrzędowców zwany molenną przypomina cerkiew. W kraju odnajdziemy jedynie cztery takie świątynie. W wystroju brakuje wielu znanych elementów – ołtarza czy prezbiterium. Nabożeństwa odprawia zaś świecki przywódca wspólnoty – Nastawnik. On też udziela sakramentów – chrztu czy ślubu. Pełni ponadto rolę spowiednika. W świątyni przestrzega się kilku zasad. Na głowie pań konieczna jest chusta. Zabrania się również mocnego makijażu i biżuterii.
Jednym z niewielu zachowanych aspektów tradycyjnego wyglądu wśród większości starowierców jest długa broda, którą powinien nosić każdy mężczyzna, jako znak naśladownictwa Chrystusa. Odświętny strój męski składa się ze spodni i zakładanej bezpośrednio na ciało koszuli, często przepasanej skórzanym pasem. Dawniej koszula nie mogła być włożona w spodnie, ponieważ traktowane to było jako grzech.
Wśród najstarszych wyznawców jeszcze do niedawna istniały liczne przesądy. Większość z nich dotyczyła ubioru. Nie wiązali chociażby krawatów. Miało to bowiem przypominać pętlę Judasza. Omijano również odzież z guzikami, gdyż uznawano je za ”diabelskie oczy”. Czapka z daszkiem też stanowiła przejaw obcowania z diabłem. Staroobrzędowcy ponadto unikają niektórych dań, zwłaszcza ziemniaków. Pełnią rolę odpowiednika jabłka, którym to wąż kusił Ewę w Edenie.
Jako grupa etniczna staroobrzędowcy bardzo dużą wagę przykładali do tradycji i zwyczajów, które wynieśli z domu rodzinnego. Po przesiedleniu się do Polski musieli jednak podporządkować się wielu polskim zwyczajom. Jedną z tradycji, która została odrzucona jest zakaz fotografowania siebie oraz ksiąg i obiektów sakralnych. Obecnie wszyscy wierni chętnie pozują do zdjęć, pozwalają na fotografowanie swoich domów czy ksiąg liturgicznych.
Przed II wojną światową w Polsce mieszkało około 50 tysięcy staroobrzędowców. Obecnie pozostała ich garstka tysiąca. Rada Naczelna tego wyznania została reaktywowana w 1953 roku w Suwałkach. Społeczność starowierców jest jednak mocno zdezintegrowana. Wierni z poszczególnych miejscowości praktycznie nie kontaktują się ze sobą.
W centrum Suwałk od kilku dni trwają intensywne prace archeologiczne. Na terenie parku miejskiego dokopano się do fragmentów pierwszego miejskiego kościoła. Datuje się go na 1710 r. Jako, że jego konstrukcja nie należała do solidnych, przetrwał on zaledwie 100 lat.
Dokładną lokalizację świątyni umożliwiły badania georadarowe, przeprowadzone przez fachowców z Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie. Chociaż fundamenty zaraz po odkopaniu, niemal od razu przykrywane są z powrotem warstwą ziemi, wkrótce zostaną podjęte odważniejsze kroki. Powstała bowiem inicjatywa aby nad fragmentami budowli przeprowadzono prace konserwacyjne i zabezpieczono je szkłem hartowanym. Stworzona ma zostać tablica informacyjna aby każdy chętny zapoznał się z historią tego miejsca.
Ostatnio pisaliśmy o kontynuowaniu tradycji walk rycerskich w Drohiczynie. Boje są toczone przy użyciu prawdziwych, ostrych mieczy, a nie jakiś lekkich replik. W tym mieście o bogatej historii organizuje się również zlot Słowian, Bałtów i Wikingów. Pod namioty od kilku lat ściągają pasjonaci dawnych dziejów. W ramach imprezy również odbywa się ostra rywalizacja, z tym że uzbrojenie i ekwipunek wygląda nieco inaczej, niż przy bitwach naśladowców zakonnych rycerzy.
W czasie imprezy można zaobserwować jak wyglądały prace rzemieślnicze. Odwiedzimy chociażby hutnika, którego zajęcie wymagało anielskiej cierpliwości. Rekonstrukcja procesu dymarskiego trwa nawet kilka godzin. O odpowiednią atmosferę powrotu do przeszłości dbają również muzycy grający średniowieczną muzykę. Dobra zabawa łączy się z nauka historii. Czy może być coś lepszego? To doskonała rozrywka nie tylko dla cosplayerów. Idealna propozycja na wakacyjny weekend. My polecamy z czystym sumieniem. O terminie najbliższej edycji będziemy informować.
Do rozwoju Białegostoku przyczyniło się przed laty wiele osób. Niestety po wielu z nich pamieć zaginęła. Taką postacią jest bez wątpienia Mikołaj Kawelin, pułkownik carskiej armii. Słynął z niezbyt atrakcyjnego wyglądu, okazałych wąsów i niebywałego poczucia humoru. Poznajmy bliżej tego przyjaciela miasta.
O młodzieńczych latach M. Kawelina posiadamy jedynie strzępki informacji. W zapiskach historyków pojawia się twardymi zgłoskami dopiero z powodu relacji z Józefem Piłsudskim. Ponoć pomógł mu uciec z rosyjskiego więzienia. Kawelin wiedział jak ułożyć sobie życie. Ożenił się bowiem z córką senatora i właściciela ziem Zabłudowa i okolic. Małżeństwo gniazdko uwiło sobie w podbiałostockim majątku Majówka. Tam też zjeżdżała cała lokalna śmietanka towarzyska. Jakież to musiałby być imprezy…
Po wybuchu rewolucji bolszewickiej Kawelin z rodziną przeprowadził się do francuskiej Nicei. Po odzyskaniu niepodległości przez Polską postanowił wrócić na Podlasie. Na granicy jednak został zatrzymamy. Pomógł mu dawny przyjaciel J. Piłsudski. Już jako obywatel Polski zawitał do majątku w Majówce. Trzeba było go odbudować. Na szczęście miał za co. Oprócz licznych dochodowych biznesów prowadził działalność charytatywną. Brał udział nawet w przedstawieniach teatralnych, na których zbierano datki na bezrobotnych.
M. Kawelin zaangażował się głównie w sport. Sam jednak nie wyglądał na aktywnego fizycznie. Użyjmy delikatnego określenia, że był ”przy kości”. Przez trzy lata pełnił rolę prezesa ”Jagielonii”, lecz jego oczkiem w głowie było kolarstwo. To on wytyczył trasę I wyścigu kolarskiego po ulicach Białegostoku. Rajdy organizowano aż do wybuchu II Wojny Światowej. Pułkownik wspierał wielu zawodników finansowo, fundując im cenne nagrody.
Kawelin posiadał apartament w słynnym białostockim hotelu Ritz. W miejscu tym co rusz dochodziło do niecodziennych sytuacji. Jednego wieczoru magnat zamówił wszystkie dorożki, które znajdowały się pod obiektem. W jednej usiadł on sam. W drugiej zostawił kapelusz, w trzeciej zaś płaszcz. Każda część garderoby ”podróżowała” oddzielnie. Dlatego też inni goście byli zmuszeni wracać do domu pieszo. Dorożek bowiem zabrakło.
Innym razem wykorzystując otwarte okna M. Kawelin wjechał do hotelu na koniu. Zarówno pracownicy, jak i goście musieli być co najmniej zszokowani. Jakby nigdy nic podjechał pod bar i zamówił szampana. Jeden z dwóch kieliszków przeznaczył dla konia. Trzeba przyznać, że takie sceny widzieć można teraz tylko na filmach.
Białostoczanie tak kochali M. Kawelina, że nazwali jego imieniem rzeźbę buldoga angielskiego, która stała przy ogrodzeniu Pałacu Branickich naprzeciw kościoła farnego. Ponoć tak właśnie wyglądał pułkownik. Gdy ten dowiedział się o tym fakcie po prostu śmiał się przez kilka godzin. Psa zabrali Niemcy wycofujący się z miasta latem 1944 r. Myśleli, że ma większą wartość historyczną. Replikę rzeźby można oglądać w białostockim parku planty. Jej autorką jest Małgorzata Niedzielko. Jej odsłonięcie nastąpiło w 2005 r.
M. Kawelin opuścił miasto uciekając przed Armią Czerwoną. Trafił do Warszawy gdzie zmarł w 1944 r. Co ciekawe dzień śmierci pokrywa się z dniem wywiezienia przez hitlerowców rzeźby psa. Niezwykła symbolika. Pułkownika pochowano na cmentarzu prawosławnym na Woli. Kibice Jagiellonii odnowili jego pomnik, stawiając pamiątkową tablicę.
Kilkadzieścia lat temu była to prawdziwa sensacja archeologiczna. We wnętrzu kościoła parafialnego Wniebowzięcia Maryi Panny odnaleziono zamurowane wejście. Gdy udało dostać się na drugą stronę, badacze nie mogli uwierzyć własnym oczom. Leżały tam trumny. W sumie było ich ponad 20. Jedna z nich była bogata zdobiona. Na wieku widniał zaś pozłacany herb rodziny Poniatowskich, a także łacińska inskrypcja.
Okazało się, że spoczywa tam bratanica ostatniego króla Polski. Zmarła Katarzyna Poniatowska była ubrana w jasną koszulę i białe rękawiczki. Zachował się nawet wianek z uschłych kwiatów. Uwagę przyciągały też tekstylne buty. Krypty szukano przez lata. Mimo licznych zapisków w księgach parafialnych badacze mieli nie mały orzech do zgryzienia. Do tej pory nie udało się ustalić tożsamości większości osób pochowanych w krypcie. Przypuszcza się, że spoczywa tam choćby ojciec fundatora kościoła.
W grobowcach jest m.in. pochowany pierwszy metropolita białostocki abp Edward Kisiel, biskup diecezji mińsko-mohylewskiej Edward Ropp, ale także jest tam trumna żony fundatora Białegostoku hetmana Jana Klemensa Branickiego – Izabeli z Poniatowskich Branickiej. Krypty są niedostępne na co dzień. Bardzo rzadko można je oglądać. Ostatnie takie okazje były w lutym i czerwcu 2010 roku, gdy białostoccy przewodnicy organizowali wejścia do krypt z okazji międzynarodowego dnia przewodnika turystyki oraz w ramach akcji „Lato z zabytkami”
Do getta żydowskiego w Białymstoku prowadziły trzy bramy. Po dwóch z nich nie ma śladu. Istniały one przy skrzyżowaniu ulic Malmeda i Lipowej, a także Jurowieckiej i Sienkiewicza. Trzecia mieściła się przy ulice Czystej, która była od XIX w. wyłożona kocimi łbami. Obecnie trwa tam remont, który mógł zatrzeć ślady historii. Pozostałością po bramie były drewniane fragmenty ukryte między kamieniami. Teren nie został objęty ochroną konserwatora, więc asfalt wylano tylko do miejsca, gdzie znajdowała się brama. Aby odnaleźć dokładne miejsce pala wbitego w ziemię przed wielu laty, trzeba było przeczesać ulicę fragment po fragmencie. Starania miejskich konserwatorów opłaciły się.
Białostockie getto utworzono w lipcu 1941 r. Na niewielkim terenie zgromadzono ponad 60 tys. Żydów. Zarówno młodych, jak i starych zmuszano do niewolniczej pracy. Produkowali tkaniny i broń dla hitlerowców. Na wieść o planach likwidacji getta wybuchło powstanie. Kilkuset Żydów przez kilka dni stawiało opór tysiącom żołnierzy niemieckich. Przeżyło jedynie 2 tys. osób. Ci, którzy przetrwali zostali wysłani do obozów w różnych zakątkach kraju.
W Tykocinie jeszcze w XVIII w. działał klasztor bernardynów. Ufundował go Marcin Gasztołd, ówczesny właściciel miasteczka. Dziś pozostałości po nim znajdują się głęboko pod ziemią. Gdy zakonnicy opuścili miasto z nakazu J.K. Branickiego, pusty obiekt niszczał, aż w końcu go rozebrano.
Archeolodzy odnaleźli fragmenty konstrukcji z czerwonej cegły, a także przedmioty codziennego użytku. Ustalenie lokalizacjo było podparte wcześniejszymi badaniami geofizycznymi. Części klasztoru to prawdopodobnie ogrodzenie, a także fundamenty budynków gospodarczych. Stosowano nich techniki budowlane tzw. polskiego gotyku. W wykopaliskach brali udział również zwykli mieszkańcy. Wszyscy byli dumni, że nad rzeką istniała okazała budowla. Tzw. kępa bernandyńska skrywa z pewnością jeszcze wiele tajemnic.
Wystarczyły dwa dni aby jedno z białowieskich uroczysk przybrało jego nazwisko. Edward Gierek odwiedził Puszczę w ramach odpoczynku po oficjalnych dożynkach w Białymstoku w 1973 r. Towarzyszył mu premier Piotr Jarosiewicz.
Najważniejszych gości zaproszono do Domu Myśliwskiego mieszczącego się na terenie zabytkowego Parku Pałacowego. Pierwszego dnia panowie odwiedzili rezerwat pokazowy żubra, udając się następnie furmanką do ścisłego rezerwatu. Oczywiście zadbano by dygnitarzom niczego nie brakowało. Ustawiono dwa duże stoły z ławami. Pod wiatą nie groził im żaden deszcz.
Wieczorem przygotowano ognisko na specjalnie przygotowanym terenie. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że okolicę ściśle chroniło dziesiątki funkcjonariuszy. Kolejnego dnia działacze odwiedzili muzeum przyrodnicze, a także spotkali się ze starostą dożynek. Już w czasie trwania wizyty miejsce biesiadowania nazwano Gierkówką. Zabawa musiała być naprawdę udana. Miejsce musiało być szczególnie polecane przez sekretarza. W późniejszym czasie pojawiali się w nim inni działacze komunistyczni.
”Największy i najnowocześniejszy na skraju Polski” – tak o nim pisano w prestiżowych pismach transportowych w połowie lat 80-tych. Budynek białostockiego dworca PKS przeszedł do historii. W gruzach legła nie tylko konstrukcja, ale i wspomnienia wielu mieszkańców miasta. Z miejscem pracy musieli pożegnać się liczni sklepikarze. Niektórzy z nich na terenie dworca przepracowali połowę życia. Sami jednak przyznają, że budynek raczej odpychał niż przyciągał. Część handlowców przeniosła lokale, inni po prostu zakończyli działalność.
Młodsi mieszkańcy Białegostoku mogą nie pamiętać, że dworzec przed laty istniał na ulicy Jurowieckiej. Od rodziców czy dziadków mogą dowiedzieć się, iż była to raczej ”buda”. Jako że był zdecydowanie za ciasny postanowiono zmienić lokalizację. Wybrano ulicę Bohaterów Monte Cassino. Kamień węgielny pod wyburzony niedawno dworzec wkopano już w 1974 r. Białostoczanie musieli jednak długo czekać na zakończenie prac, które dwukrotnie wstrzymywano. Otwarcie nastąpiło dopiero 12 lat później. Do Białegostoku zjechali partyjni dygnitarze. Wszystko działo się z wielką pompą. Nie mogło obyć się bez przecięcia wstęgi. Jak na tamte czasy dworzec naprawdę cieszył oko. Działała nawet świetlica, w której dzieci mogły odrabiać lekcje.
Mieszkańcy byli dumni, ale nie trwało to długo. Wkrótce dworzec zaczął zmieniać się w bazar. Budynek powoli niszczał. O konieczności większego remontu nikt zaś nie pamiętał aż do 2007 r. Niewiele się jednak zmieniło na lepsze. Decyzję o budowie nowego budynku podjęto w 2015 r. Koszty mają oscylować w graniach 13 mln zł. Przy dworcu powstanie również galeria handlowa. Przedłużona zostanie również kładka nad torami.
Inwestorzy od samego początku mieli pod górkę. Rozbiórka była kilkakrotnie przekładana. Raz na przeszkodzie stawał urząd miasta, raz prywatni działacze, żądający objęcia dworca ochroną zabytkową. Aktywność ”zielonych” opóźni co najmniej o kilka miesięcy oddanie do użytku nowego dworca. No cóż. Należy uzbroić się w cierpliwość.
Źródło zdjęcia: Kadr z filmu https://www.youtube.com/watch?v=kTncxGH69UU
Wizytówką dworca były z pewnością neonowy szyld. Co się z nim teraz stało? Na razie wylądował w magazynie. W przyszłości planuje się go wykorzystać jako atrakcję turystyczną. Jako, że w planach społeczników jest utworzenie miejskiego muzeum neonów, z pewnością zajmowałby tam zaszczytne miejsce.
Dworzec tuż przed rozbiórką został należycie pożegnany. Zorganizowany w nim imprezę taneczną w ramach ”Up To Date Festival”. W rytmie hip hopu i elektroniki bawiono się przy starych budkach, gdzie sprzedawano jedzenie. Na suficie dworca można było podziwiać napis ”pozdro techno”. Impreza spotkała się z ogromnym zainteresowanie, o czym świadczyły kolejki.
Zanim nowy budynek powstanie, podróżni muszą przyzwyczaić się do niebieskich kontenerów. Działają w nim trzy kasy biletowe. Na parterze znajdują się kasy, toalety i poczekalnia, zaś na górze pomieszczenie socjalne dla kierowców. Co najważniejsze zimą raczej nikt nie uskarżał się w nich na zimno. Początkowo narzekano na brak toalet, ale na szczęście sprawę rozwiązano dosyć szybko. Autobusy odjeżdżają z zaledwie czterech stanowisk.
Po obu stronach Narwi mieszkały zwaśnione plemiona. Jednym władał Boguchwał, drugim Joc, stojący na czele Jaćwingów. Od wielu lat ludy toczyły zacięte boje. Syn władcy Jaćwingów pewnego dnia udał się polowanie. Za zdobyczą pogonił aż na terytorium wroga. Tam ujrzał córkę Boguchwała o imieniu Boginka. Zakochany od pierwszego wejrzenia postanowił ją porwać. Przywitały go jednak liczne strzały z łuku.
Ojciec Jura, gdyż tak mężczyzna miał na imię nie mógł przestać myśleć o pięknej dziewczynie. Na ta sytuację nie mógł bezczynnie patrzeć Joc. Wysłał więc dary do plemienia Buguchwały, z nadzieją, że ten zgodzi się na ożenek. Nic z tego. Spotkał się z odmową. Wściekły Jur postanowił wziąć dziewczynę siłą. Z grodziska wroga miała zostać ”Tylko-Ciń”, co oznaczało w języku jaćwingów ”Tylko cień”. Gdy wojska stanęły w płytkim miejscu rzeki, Jur nakazał zasypać ten fragment. Niedługo po rozpoczęciu bitwy, Jaćwingowie wpadli w zasadzkę. Nie było dla nich ratunku. Joc i jego syn zginęli. Aby przestrzec przed odwetem swój gród Boguchwał nazwał Tykocinem. Wodzów pochowano zaś na szczycie wzgórza.
Osoba św. Brunona jest szczególnie ważna dla Łomży, bowiem uważa się, że to z jego inicjatywy powstała pierwsza miejska świątynia. Niektórzy historycy twierdzą też, że misjonarz mógł ponieść śmierć właśnie w okolicach Łomży. W 1963 r. święty został ogłoszony patronem diecezji łomżyńskiej.
Z pochodzenia był saskim arystokratą. Kształcił się w Magdeburgu, gdzie przyjął święcenia kapłańskie. W 988 r. wstąpił do zakonu benedyktynów, po czym zamieszkał w klasztorze nieopodal Rawenny. Mnichów sprowadził do Polski król Bolesław Chrobry. Swoją pracę rozpoczął oczywiście w Wielkopolsce.Później prowadził misje ewangelizacyjne w Polsce i sąsiednich krajach. Brunon w roku 1009, wraz towarzyszącymi mu misjonarzami, udał się osobiście na pogranicze Prus i Rusi, czyli do krainy Jaćwingów.
Według tradycji nawrócił i ochrzcił nad Bugiem tamtejszego króla Nothimera. Wyprawa misyjna szybko zakończyła się tragiczną męczeńską śmiercią arcybiskupa Brunona i jego 18 towarzyszy misjonarzy w dniu 9 marca 1009 roku. Jego ciało wykupił Bolesław Chrobry. Męczeńska śmierć św. Brunona szerokim echem rozeszła się po całej ówczesnej Europie, jak wcześniej śmierć św. Wojciecha.
Na granicy Mazowsza i Podlasia stanął wyjątkowy pomnik. Mimo, że wieś Strękowa Góra koło Białegostoku nie słynie z połowu ryb, zdecydowała się na utrwalenie wizerunku…śledzia. W ten sposób władze chciały promować lokalną gwarę. Stolica Podlasia bowiem okazał się zbyt poważnym miastem na podobne przedsięwzięcie.
Inicjatorem powstania pomnik śledzia był wójt Gminy Zawady oraz stowarzyszenie Agro-Group, tworzące projekt ”Brama na Bagna”. Wszyscy zgodnie uznali, że ”zaciągania” to nie powód do wstydu. Wręcz przeciwnie. Odróżnia nas od innych regionów kraju. Pomnik stał się obiektem pożądania chuliganów. 3 lata po odsłonięciu, pewnej nocy został skradziony. Stało się to dzień po festynie. Złodzieje mieli ułatwione zadanie. Rzeźba była drewniana i niezbyt masywna. Nadnarwiańska wieś wstrzymała oddech. Sprawców nie ruszyło sumienie. Dlatego też koniecznością było stworzenie kolejnej wersji pomnika.
Pomiędzy Tykocinem a Knyszynem odnajdziemy malownicze wzgórze. Na nim powstało Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Miejscowość Krypno, w którym się znajduje od lat jest często odwiedzana przez pielgrzymów z całego kraju.
Początki kultu sięgają cudownych wydarzeń z XIII w. Wówczas to obraz Matki Bożej pojawił się na drzewie. Pod lipą znajdowała się krypa, a więc wodopój dla koni. Stąd też nazwa miejscowości. Obraz próbowano wiele razy przenieść do kościoła w Knyszynie. Jeden z duchownych usłyszał głos: ”Ja w Knyszynie nie będę”.
Dlatego też postanowiono w miejscu znalezienia obrazu postawić kaplicę. Przetrwała ona do 1625 r. Kościół, w którym odnajdziemy replikę cudownego obrazu zbudowano pod koniec XIX w. Za sprawą wizerunku Matki Bożej doszło do licznych przypadków uzdrowień. Dlatego też przed swoje oblicze przyciąga rzesze osób cierpiących.
Jej wspomnienie wypada na 12 czerwca. Czczona głównie w rodzinnym Lipsku, błogosławiona Marianna Biernacka jest patronką teściowych. Warto przybliżyć jej historię.
Życie Marianny Biernackiej nie było usłane różami. Przyszło jej mierzyć się z przeciwnościami losu w czasach zaboru i wojen. Straciła czwórkę dzieci w wyniku komplikacji poporodowych. Dlatego też szczególną miłością obdarzyła dwójkę, córkę Leokadie i syna Stanisława. To właśnie z nim mieszkała aż do śmierci. Gdy Stanisław się ożenił, nawiązała szczególną relację z synową. Rodzinne szczęście zostało przerwane przez wybuch II Wojny Światowej.
W Lipsku latem 1943 r. miały miejsca masowe aresztowania. Stanowiły one zemstę za zabicie jednego z niemieckich policjantów. Rankiem rodzina została obudzona przez agresywnych hitlerowskich żołnierzy. Ci chcieli pojmać zarówno syna, jak i jego ciężarną żonę. Marianna padła na kolana. Zrozpaczona zaproponowała, żeby zabrali ją, zamiast kobiety, która lada chwila może urodzić. Niemcy zlitowali się. Dwa dni później zginęła wraz z synem i licznymi mieszkańcami Lipska. Zostali oni rozstrzelani pod Grodnem. Poświecenie Marianny nie przeszło bez echa.
Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w diecezji łomżyńskiej. Przy dawnym domu Marianny Biernackiej postawiono również pomnik. W licznych kościołach możemy odnaleźć obrazy bądź witraże przedstawiające jej postać.
Podlaska ziemia kryje wiele śladów po dawnych kulturach. Tak jest też w Supraślu koło Białegostoku. Uważa się, że okolica, a szczególnie mała wysepka o nazwie Dęby, stanowiła istotne miejsce kultu. Świadczą o tym naczynia, które odnaleziono pod miasteczkiem. Były one ułożone do góry dnem, co sugeruje złożenie ofiar dla jednego z bóstw. Dla którego? O tym wiedzą tylko oni sami…
O wyjątkowości terenu decydowało głównie jego ustronne położenie. Przedmioty w nie najlepszym stanie trafiły do konserwacji, a następnie do laboratorium. Badacze poszukiwali bowiem śladów materiałów organicznych. Naczynia datuje się na kilka tysięcy lat. Pochodzą więc z epoki żelaza. Wówczas na terenie kraju rozwijała się Kultura Łużycka. Ze Śląska i Wielkopolski dotarła na inne tereny, w tym wschód kraju.
W pobliżu miejscowości Czyże i Zbucz odnajdziemy grodzisko pochodzące z końca IX w. Prawdopodobnie jest starsze niż Góra Zamkowa w Bielsku Podlaskim. Badania archeologów potwierdziły istnienie pogańskich cmentarzy.
W kilkunastu kopcach odkryto przepalone ludzkie szkielety oraz części glinianych naczyń. Owe pozostałości pozwalają stwierdzić, że szczątki po spaleniu były rozsypywane na powierzchni kurhanów. Na ostatnią drogę w naczyniach z kolei umieszczano symboliczne potrawy.
Nieopodal cmentarzyska znajduje się inny obiekt tego typu. Groby zostały stworzone z masywnych głazów, a w środku wyłożono je brukiem. W środku nie odnaleziono jednak szczątków, co przypisuje się glinianemu podłożu, w którym kości nie mają szans się zachować. Zamiast szkieletów, pochówki zawierały typową słowiańską biżuterię. Materiały znalezione w wyniku wcześniejszych badań, pozwalają stwierdzić, że dawni osadnicy posiadali związki z Rusią Kijowską.
Wierni przyjeżdżają do tej wioski już od 300 lat. Niecałe pół km. od kościoła znajduje się cudowne źródełko. W archiwum parafialnym znajdują się protokoły z ponad tysiącem przykładów uzdrowień.
Czym wyróżnia się miejscowość Płonki spośród co najmniej kilku podobnych na Podlasiu? Po drodze do źródełka czekają na nas kapliczki. Posiadają one obrazki z piętnastoma tajemnicami różańca. Stanowią więc doskonałe uzupełnienie mistycznego terenu. W miejscu źródełka zostało wybudowane ogrodzenie, na którego zwieńczeniu umieszczono figurkę Matki Boskiej. Woda posiada cudowne właściwości. Wiele osób odczuło ulgę przy chorobach związanych z niepełnosprawnością ruchową. Wodę oczywiście można zabrać do domu, aby mieć ją na wszelki wypadek.
Szczególna ekscytacja źródełkiem nastąpiła w okresie panowania króla Jana III Sobieskiego. Przed wyprawą wiedeńską odwiedził Częstochowę i inne cudowne miejscowości. Okoliczni mieszkańcy uznali, że mógł także odwiedzić i Płonki. Mimo, że były to tylko przesłanki, w 1983 r. postawiono pomnik pogromcy Turków.
Białostoccy magnaci przemysłowi nie mieli wcale życia usłanego różami. Poznajmy historię żydowskiej rodziny Nowików.
W połowie XIX w. Całko Nowik znalazł się na białostockiej ziemi. Wkrótce po przybyciu założył fabrykę sukna. Zatrudniał w niej tylko kilkunastu pracowników. Firma powiększała się tak szybko, jak jego rodzina. Całko doczekał się w sumie czterech synów. Jak się okazało później, każdy z nich również miał smykałkę do interesów.
Najstarszy, Paweł po powrocie z Niemiec założył fabrykę kapeluszy. Dobrobyt przerwała wojna. Wraz z pracownikami i maszynami mężczyzna został wywieziony do Moskwy. Tam również nieźle sobie radził, tworząc kolejną fabrykę. Nadeszły czasy rewolucji. Paweł Nowik wielokrotnie trafiał do więzienia. Gdy już udało mu się wrócić do Białegostoku, spotkała go choroba. Osłabiony wyjechał w sprawach biznesowych do Berlina. Tam nadszedł kres jego dni. Miasto pogrążyło się w żałobie.
To był dopiero początek rodzinnej tragedii. Po śmierci Pawła, na czele białostockiej firmy stanął Eliasz Nowik. Stanowiskiem nie cieszył się zbyt długo. W drodze do pracy jego serce przestało bić. Mimo wezwania lekarza, nic nie udało się zrobić. Minęło kilka miesięcy, a śmierć przyszła również po pozostałych braci. Na ulicach pojawiły się plotki o przerażającej klątwie. Tym samym rodzina Nowików przestała istnieć.
We wsi Bierwicha znajdującej się przy drodze z Sokółki do Dąbrowy Białostockiej nie sposób przeoczyć masywnego kamienia z żelaznym krzyżem. Wyryto na nim napis ” A.D. 1655 Moskal Litwę splądrował złamawszy mir wieczny”. Głaz ma na celu upamiętnienie poległych wojsk armii polsko – litewskiej w wojnie z Rosją. Jej skutkiem była utrata na rzecz wroga licznych ziem.
Z kamieniem wiąże się pewna opowieść. Przenieśmy się na chwilę w czasy II Wojny Światowej. Gdy koło głazu przechodził sowiet, kamień powiększył się o pół metra. Niespotykane prawda? Zaskoczony żołnierz wszystko opowiedział dowódcom. Ci postanowili wysadzić obiekt w powietrze. Wówczas jednak przy kamieniu pojawili się kozacy na koniach. Plany Rosjan musiały zostać przełożone. Wkrótce jednak postawili na swoim. Głaz został zepchnięty do potoku za pomocą czołgu. W 1941 r. wyłowili go Niemcy. Kamień wrócił na swoje miejsce.
Najcenniejszym zabytkiem w Łomży jest bez wątpienia katedra św. Michała Archanioła i Jana Chrzciciela. Powstała ona na początku XVI w. dzięki staraniom księżniczki Anny Mazowieckiej i jej synów. Stanowi najstarszy obiekt w tej części Polski i nigdy nie została poważnie uszkodzona, choć było bardzo blisko tragedii.
Gdy Niemcy wycofywali się z miasta mieli zamiar wysadzić katedrę w powietrze. Twierdzili bowiem, że wysokość budynku może pomóc radzieckiej artylerii przy ustalaniu punktu odniesienia. Biskup Stanisław Łukomski prosił niemieckich oficerów, aby Ci wyburzyli wyłącznie dach i wieżę. Ci jednak nie mieli zamiaru zmieniać decyzji. Duchowny po krótkiej wizycie w świątyni wrócił do żołnierzy z dwoma różańcami. Powiedział im, że jeśli je przyjmą, wrócą do swych domów w szczęściu i zdrowiu. Oficerowie okazali się katolikami. Wzięli różańce i porzucili plany zniszczenia katedry.
W przedwojennym Białymstoku, zarówno w centrum, jak i obrzeżach, istniały kawiarenki, które cieszyły się złą sławą. Pełniły one również rolę bazarków. Pełne były typów spod ciemnej gwiazdy. Istny raj dla złodziei i krętaczy. Każdy klient musiał mieć się na baczności. Handlowano tam wszystkim, nawet zdartymi butami. Niektórzy walczyli o przetrwanie, chcąc zarobić na chleb. Inni obracali wysokimi kwotami.
Dużą atrakcją kawiarenek były kelnerki, które pełniły również grzeszne usługi. Swymi wdziękami kusiły zarówno złodziejaszków, jak i porządnych mężczyzn. Dziewczyny nie miały innego wyboru. Jeśli nie były zbyt miłe dla klienta, wylatywały na bruk. Nieraz dochodziło do sądowych rozpraw. Kobiety skarżyły się na wyzysk, ujawniając przy tym podejrzane interesy właścicieli lokalu. Najczęściej chodziło o nielegalny alkohol. Władze miasta były świadome problemu. Dlatego też wprowadzono nawet badania lekarskie o przymusowym charakterze.
Kontynuując przeglądanie strony, zgadzasz się na instalację plików cookies na swoim urządzeniu. Ustawienia prywatnościOK
Polityka prywatności i cookies
POLITYKA PRYWATNOŚCI
Szanujemy prawo użytkowników do prywatności. Dbamy, ze szczególna troską, o ochronę ich danych osobowych oraz stosuje odpowiednie rozwiązania technologiczne zapobiegając ingerencji w prywatność użytkowników osób trzecich. Chcielibyśmy, by każdy Internauta korzystający z naszych usług i odwiedzający nasze strony czuł się w pełni bezpiecznie.
Dane osobowe po 25.05
25 maja 2018 roku wchodzi w życie Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 roku tzw. RODO. Nowe prawo nakłada na nas obowiązek uzyskania Twojej zgody na przetwarzanie przez nas danych osobowych podawanych przez Ciebie w zaszyfrowanych plikach cookies.
Przetwarzamy dane użytkownika, za jego zgodą, m. in. w celu analitycznym. Dane te pomagają nam w określeniu upodobań użytkowników, a tym samym – doskonaleniu kierowanej do nich artykułów.
Cookies – jak działają
Cookies to pliki tekstowe, które serwer zapisuje na dysku urządzenia końcowego użytkownika, dzięki czemu będzie mógł go “rozpoznać” przy ponownym połączeniu.
Portal używa cookies do zapamiętania informacji o Internautach. Rozpoznajemy ich po to, by dowiedzieć się kim są, jakiej informacji potrzebują i szukają na naszych stronach. Wiedząc, które serwisy odwiedzają częściej niż pozostałe, możemy stać się dla Nich znacznie ciekawszym i bogatszym portalem niż dotychczas. To użytkownicy dają nam wiedzę o tym, w jakim kierunku rozwijać serwisy już istniejące, jakim wymaganiom musimy jeszcze sprostać, co uzupełnić, co stworzyć nowego, by odpowiedzieć na ich oczekiwania i potrzeby.
Pliki cookies są wykorzystywane także w celach statystycznych (tworzenie statystyk dla potrzeb wewnętrznych i w ramach współpracy z naszymi kontrahentami, w tym reklamodawcami); oraz związanych z prezentacją reklam w portalu – w szczególności aby uniknąć wielokrotnej prezentacji temu samemu odbiorcy tej samej reklamy oraz w celu prezentacji reklam w sposób uwzględniający zainteresowania odbiorców
Cookies są ustawiane przy “wejściu” i “wyjściu” z Portalu. W żaden sposób nie niszczą systemu w komputerze użytkownika ani nie wpływają na jego sposób działania, w szczególności nie powodują zmian konfiguracyjnych w urządzeniach końcowych użytkowników ani w oprogramowaniu zainstalowanym na tych urządzeniach.
Należy podkreślić, że cookies nie służą identyfikacji konkretnych użytkowników, na ich podstawie nie ustala tożsamości użytkowników.
Zaufani partnerzy
Dane o Użytkownikach przetworzone w postaci profili marketingowych są udostępniane podmiotom trzecim, jednak żadne dane umożliwiające bezpośrednie zidentyfikowanie osób nie są przechowywane ani analizowane. W zakresie, w jakim Dane udostępniane są podmiotom trzecim, Użytkownik, który nie chce aby dane o ich odwiedzinach były przekazywane temu podmiotowi może w dowolnym momencie wyłączyć.
Lista zaufanych partnerów
1. Google Ireland Limited (usługa AdSense, usługa Analytics)
2. Facebook.com (komentarze pod artykułami)
Na naszej stronie używane są ciasteczka firmy Google Ireland Limited będącej naszym partnerem. Ciasteczka te służą przede wszystkim do analizy oglądalności stron internetowych w Polsce i oceny skuteczności działań reklamowych. Użytkownik może w każdym czasie zrezygnować z korzystania z tego rodzaju plików wybierając odpowiednie ustawienia w swojej przeglądarce.
Wyświetlanie reklam
Zasadą działania Portalu jest możliwość darmowego czytania artykułów dla użytkowników. Aby zapewnić sprawne działanie systemu musimy zapewnić odpowiedni poziom usług (serwery, administracja itp.) co niestety wiąże się ze sporym kosztem. Dlatego na portalu obecne są reklamy. Staramy się, aby profil reklam odpowiadał zainteresowaniom użytkowników, aby były one użyteczne i przyczyniały się do możliwości zdobycia dodatkowej wiedzy o interesujących produktach i usługach.
Cookies to pliki tekstowe, które serwer zapisuje na dysku urządzenia końcowego użytkownika, dzięki czemu będzie mógł go “rozpoznać” przy ponownym połączeniu.
Portal używa cookies do zapamiętania informacji o Internautach. Rozpoznajemy ich po to, by dowiedzieć się kim są, jakiej informacji potrzebują i szukają na naszych stronach. Wiedząc, które serwisy odwiedzają częściej niż pozostałe, możemy stać się dla Nich znacznie ciekawszym i bogatszym portalem niż dotychczas. To użytkownicy dają nam wiedzę o tym, w jakim kierunku rozwijać serwisy już istniejące, jakim wymaganiom musimy jeszcze sprostać, co uzupełnić, co stworzyć nowego, by odpowiedzieć na ich oczekiwania i potrzeby.
Pliki cookies są wykorzystywane także w celach statystycznych (tworzenie statystyk dla potrzeb wewnętrznych i w ramach współpracy z naszymi kontrahentami, w tym reklamodawcami); oraz związanych z prezentacją reklam w portalu – w szczególności aby uniknąć wielokrotnej prezentacji temu samemu odbiorcy tej samej reklamy oraz w celu prezentacji reklam w sposób uwzględniający zainteresowania odbiorców
Cookies są ustawiane przy “wejściu” i “wyjściu” z Portalu. W żaden sposób nie niszczą systemu w komputerze użytkownika ani nie wpływają na jego sposób działania, w szczególności nie powodują zmian konfiguracyjnych w urządzeniach końcowych użytkowników ani w oprogramowaniu zainstalowanym na tych urządzeniach.
Należy podkreślić, że cookies nie służą identyfikacji konkretnych użytkowników, na ich podstawie nie ustala tożsamości użytkowników.