Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo

To 5 najbardziej inspirujących kobiet Podlaskiego

Izabela Branicka, Maria Konopnicka, Stefania Karpowicz, Placyda Bukowska i Irena Białówna. Wszystkie wymienione kobiety żyły w czasach, gdy niewątpliwie do powiedzenia mieli najwięcej mężczyźni. Mimo to, swoją wybitną działalnością udowodniły, że mimo ograniczeń swoich czasów, krwawych wojen, zaborów, okupacji mogą tworzyć wielkie rzeczy. Niech będą inspiracją dla wszystkich kobiet dzisiaj, które mają nieporównywalnie więcej praw i możliwości.

Ważny punkt kulturalnej Europy

Izabela Branicka, fot. obrazu Marcello ,Bacciarelli / Wikipedia

Izabela Branicka z Poniatowskich była trzecią żoną hetmana Jana Klemensa Branickiego. Urodziła się 1 lipca 1730 roku, zmarła zaś 12 lub 14 lutego 1808 roku. Do dziś Białystok jej w żaden sposób nie uhonorował, choćby poprzez nazwanie ulicy na jej część. A zasług dla naszego miasta i regionu ma bardzo wiele. Mąż bowiem zajmował się polityką, a w tym czasie hetmanowa urządzała Pałac – dzisiejszą wizytówkę miasta – po swojemu. W XVIII wieku, dzisiejsza stolica Podlaskiego nie była polską prowincją, lecz europejskim miastem. To w Białymstoku gościły śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński.

To nie wszystko. Branicka wspierała również białostocką edukację. Dzięki niej powstały w mieście pierwsze szkoły, które wspierała finansowo. Ponadto dzięki niej powstał w Białymstoku instytut akuszerii (położnictwa).

Nie chciała być na utrzymaniu męża

Maria Konopnicka, fot. obrazu Leopold Bude / Wikipedia

Maria Konopnicka z Wasiłowskich urodziła się w Suwałkach 23 maja 1842 roku, zmarła 8 października 1910 we Lwowie. Jej rodzice w Suwałkach zamieszkali rok przed narodzinami Marii. Gdy przyszła pisarka i poetka miała 7 lat, to z rodzicami wyprowadziła się do Kalisza. W dorosłym życiu Konopnicka nie mogła – jak napisała później w jednym ze swych autobiograficznych wierszy – znieść ograniczeń, jakie narzucał jej mąż. Nie chciała być na jego utrzymaniu i nie odpowiadała jej rola gospodyni domowej. W 1876 rozstała się z mężem i podjęła decyzję o opuszczeniu Gusina, w 1877 przeniosła się z dziećmi do Warszawy, gdzie mieszkała do 1890.

Konopnicka oprócz życia z twórczości, działała też w konspiracji i w akcjach społecznych. A to wszystko podczas zaborów. Konopnicka ostatnie 20 lat swego życia mieszkała, żyła i podróżowała z inną kobietą – Marią Dulębianką. Trudno jednak powiedzieć, czy ta relacja miała charakter homoseksualny czy po prostu towarzyski. Jedno jest pewne – było to całkowicie alternatywne od przyjętych wzorców społecznych.

Wspomagała finansowo Skłodowską-Curie i się przyjaźniła

Stefania Karpowicz

Stefania Karpowicz urodziła się 11 stycznia 1876 roku w Wilnie. Rodzicie posiadali jednak majątek ziemski w Janowiczach koło Zabłudowa. Tam młoda Stefania spędziła dzieciństwo. Do nauki sprowadzono jej francuską guwernantkę, która nauczyła dziewczynę języka francuskiego. 8 maja 1893 roku, kiedy miała 17 lat, zmarł jej ojciec. Pochowano go w Białymstoku. W Warszawie pobierała nauki na prestiżowej pensji u pani Jadwigi Sikorskiej, a następnie w szkole średniej również w stolicy. W Warszawie poznała Stefana Żeromskiego i Władysława Reymonta oraz Marię Skłodowską-Curie, z którą się zaprzyjaźniła.

Podczas pobytu w Paryżu pomagała materialnie przyszłej noblistce. Na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie uczęszczała na wykłady z historii Polski, historii powszechnej i historii sztuki. Malarstwa uczyła się u Jacka Malczewskiego i Włodzimierza Tetmajera. Kurs, w szkole sztuk pięknych Teofili Certowicz, ukończyła ze srebrnym medalem. Następnie, w latach 1900-1901, kontynuowała studia malarskie w Monachium, Paryżu oraz Szwajcarii. Po powrocie do majątku Janowicze postanowiła zagłębić się w życie ludu.

W 1903 roku matka Stefanii sprzedała majątek w Janowiczach i kupi 400 hektarów w podlaskim Krzyżewie. Mimo gigantycznej ziemi, był tam skromny dom. To wszystko miało służyć za posag Stefanii, ale ostatecznie ta nigdy za mąż nie wyszła. Za to razem ze swoją matką zbudowała na majątku szkołę rolniczą dla synów średnich i zamożniejszych rolników. Wcześniej razem pojechały do Szwecji i Danii, gdzie tego typu instytucje mogły poznać lepiej i na ich wzór stworzyć coś własnego w Krzyżewie.

Po śmierci matki, Stefania kontynuowała wspólne dzieło. Kolejne 47 lat nauczała we własnej szkole języka polskiego, francuskiego, historii, ogrodnictwa, kultury towarzyskiej i właściwych manier. Była to pierwsza w regionie północno-wschodnim i trzecia na ziemiach polskich placówka oświatowa tego typu. Ze światłem elektrycznym, centralnym ogrzewaniem, wodociągiem, napędzanym konnym kieratem. Szkoła – co ciekawe – posiadała łaźnię, szpitalik i mleczarnię. Masło i sery wysyłano do polskich miast oraz eksportowano do Anglii. Placówka szybko zyskała opinię jednej z najlepszych w Europie.

Za okupacji radzieckiej pani Karpowicz musiała opuścić dwór i pomieszkiwać u okolicznych mieszkańców. Ostatnie 23 lata życia spędziła w pobliskich Roszkach-Ziemakach. Bohaterka z Krzyżewa leczyła bezpłatnie ziołami, sprowadzała na własny koszt lekarza, kupowała lekarstwa dla ubogich, dbała o higienę na wsi. Zwalczała pijaństwo, pomagała dotkniętym wypadkami losowymi, przekazywała drewno na dom lub budynek gospodarski, wyposażała nowożeńców. Jako przedstawicielka inteligencji aktywnie działała w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym, radzie opiekuńczej szkół ludowych i ochronek. Propagowała zakładanie kół gospodyń wiejskich, a okolicznej ludności służyła radą i pomocą. Po latach pokojówka wspominała, że Stefania Karpowicz modliła się po francusku i prowadziła rozmowy z gośćmi przybyłymi do Krzyżewa w tym języku. 1931 i 1937 roku została odznaczona przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego Złotym Krzyżem Zasługi.

Stefania Karpowicz zmarła 7 stycznia 1974 roku w wieku 98 lat. Spoczęła na cmentarzu w Płonce Kościelnej, w skromnej mogile obok swojej siostry.

Wszechstronnie uzdolniona artystycznie

Placyda Bukowska

Placyda była artystką – głównie plastyczką oraz malarką. Urodziła się w 1907 roku w Białymstoku. Była tak samo mądra jak i przepiękna. Ukończyła Gimnazjum Żeńskie im. księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej z bardzo wysokimi ocenami. Szczególnie z plastyki oraz religii. Następnie przeniosła się do Wilna – gdzie ukończyła z wynikiem bardzo dobrym Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytety Stefana Batorego. Placyda po studiach zaangażowała się w życie artystyczne. Gdy przyjechała do Białegostoku już z mężem – Stanisławem – zatrudniła się jako nauczycielka w Średniej Szkole Sztuk Plastycznych i Ognisku Plastycznym. Następnie współzałożyła, a potem przez kolejne 25 lat pozostawała członkinią i prezesem Związku Polskich Artystów Plastyków. Placyda w 1946 roku urodziła syna Grzegorza. Niestety dziecko Bukowskich przeżyło tylko kilka miesięcy. W 1950 roku urodził im się kolejny chłopiec – Andrzej. Dziecko miało zespół Downa. To znany białostoczanom Andrzejek spod sklepu Opałek.

Kobieta w swoim życiu tworzyła wyjątkowe witraże (choćby ten na suficie w kościele św. Rocha w Białymstoku), płaskorzeźby, obrazy. Kobieta była wszechstronnie uzdolniona artystycznie. Warto dodać, że nie tylko tworzyła w sferze sacrum. Zajmowała się również projektowaniem scenografii teatralnych, publikowała i aranżowała wystawy przepełnione baśnią i metaforą. Placyda, zmarła nagle na atak serca. 18 grudnia 1974 roku.

Tworzyła białostocką ochronę zdrowia od zera

fot. Piotr Sawicki – Kłodziński / Wikipedia

Białystok zawdzięcza jej zbudowanie po wojnie niemal od podstaw lecznictwa pediatrycznego. Mowa o dr Irenie Białównie, która młodym pokoleniom kojarzy się z urazówką przy ulicy jej imienia. Starsi mieszkańcy natomiast pamiętają ją jako bohaterkę. Organizowała położnictwo, system opieki nad umierającymi niemowlętami, organizowała też pomoc dzieciom i matkom. I to w czasach bolszewickiej Rosji, w czasach gestapo i obozów koncentracyjnych i także w powojennym, kompletnie zniszczonym Białymstoku.

Urodziła się w 1900 roku w Wołgoradzie (wówczas miejscowość nazywała się Carycyn). W dorosłym życiu Irena Białówna zaczęła studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i od początku interesuje ją pediatria. Dyplom uzyskała w 1927 roku i wówczas zadecydowała, że zamieszka w Białymstoku. A warto wiedzieć, że aktywnie działała na studiach w zakresie rozwoju nauki pediatrii i otrzymała propozycję pracy na uczelni. A mimo to odrzuciła ją i wybrała dzisiejszą stolicę Podlaskiego.

Jedna z jej prac to wolontariat w szpitalu. Najbardziej biednym wykupowała leki i leczyła za darmo. Aż do II wojny światowej pracowała jako pediatra. Gdy trwał koszmar zafundowany Polsce i Europie przez Hitlera, Irena Białówna tworzy punkty opatrunkowe dla mieszkańców i żołnierzy. W dalszych latach okupacji kobieta prowadzi szpital przy ul. Fabrycznej, a gdy ta zostaje wcielona do getta, to ewakuuje się z pacjentami na Warszawską.

Razem z dr Anną Ellert przy szpitalu nielegalnie tworzą zakład opiekuńczy dla maluchów, w którym ukrywają dzieci żydowskie. Dla dzieci powyżej trzech lat tworzą drugi punkt przy Sitarskiej. Pomagają wszędzie, gdzie są potrzebne. To jednak dla Białówny za mało. Działała też w konspiracji, współpracowała z AK, szefuje wojskowej służbie kobiet w AK. Irena Białówna jako jedna z nielicznych przeżyje rozbicie siatki AK przez gestapo, które wymordowało 60 osób z konspiracji. Przesiedziała w piwnicach gestapo, a potem w więzieniu. Tu tez jednak “przesiedzieć” jest mocno na wyrost. Razem z innymi lekarzami leczy współwięźniów. Trudno powiedzieć jak, skoro w takich miejscach nie ma do tego środków, a warunki są bardzo złe. Mimo to opanowała epidemię duru plamistego sama na niego chorując.

To nie koniec koszmaru Białówny. Zostaje wywieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Brzezince. Następnie do Ravensbruck i innych niemieckich obozów. Tam też pomaga współwięźniom, szczególnie matkom z małymi dziećmi. Wystarała się nawet w Birkenau o osobny barak szpitali na chorych dzieci, które dostają dodatkowe porcje żywnościowe.

Pół roku po wyzwoleniu obozu Irena Białówna jest już z powrotem w Białymstoku i tutaj od nowa organizuje opiekę medyczną i szpitalnictwo. Nie jest to zbyt proste, bo brakuje wszystkiego. Do lat. 50 w mieście było oprócz niej tylko dwóch innych pediatrów. Dopiero powstanie w 1950 roku Akademii Medycznej spowoduje, że do Białegostoku przyjedzie sporo lekarzy z Wilna i innych części Polski.

W 1957 roku Irena Białówna została posłem na Sejm. Między czasie i do tego czasu cały czas aktywnie działa w zakresie ochrony zdrowia. Tworzy raz po raz kolejne instytucje, szkoli, buduje i oczywiście leczy. Wybitna białostocka postać, Irena Białówna umiera w 1982 roku, dziesięć lat po przejściu na emeryturę.

Featured Video Play Icon

Najpiękniejsze miejsca Suwalszczyzny. Zapierają dech w piersiach!

Popularny bloger “Kołem się toczy” odwiedził Suwalszczyznę i uwiecznił film z cudownymi widokami. Dzięki temu możemy zobaczyć sami czy warto tam jechać. My uważamy, że nie należy pytać “czy” tylko kiedy.

Najpierw zacznijmy od pewnej irytującej sprawy. W ramach wojny na Ukrainie, politycy zaczęli ostatnio uprawiać jakieś dziwne “show” na oddalonym od konfliktu o półtora tysiące kilometrów Przesmyku Suwalskim. Jak mantrę powtarzają – tam jest bezpiecznie. Każdy, kto wie jak prawdomówni są politycy, może zaraz zacząć się doszukiwać drugiego dna, którego nie ma. W efekcie liczba chętnych do przyjazdu na Suwalszczyznę spadnie. A to duży błąd. Podlaskie rolnictwem i turystyką stoi. Jeżeli chodzi o samo bezpieczeństwo, to najlepiej by było gdyby politycy nie wypowiadali nawet tej nazwy. Wtedy my byśmy nie musieli w kółko powtarzać, że tam naprawdę jest bezpiecznie, a hipotetyczny, ewentualny, bardzo mało prawdopodobny problem “Przesmyku Suwalskiego”, to problem Litwy, a nie Polski. I tu należy postawić definitywną kropkę na ten temat.

Wracając do piękna Suwalszczyzny, to oczywiście wszystkie miejsca są fantastyczne, ale jeżeli nie macie czasu by wszędzie być, to warto skupić się nie tylko na najbardziej rozpowszechnionych atrakcjach jak klasztor i Wigry. Warto przejść się choćby przez pagórki wśród Głazowiska w Bachanowie. Można poczuć się jak w jakimś filmie historyczno-fantastycznym. Pierwsze co nam przychodzi do głowy to Braveheart – walczeczne serce. Kolejne miejsce, którego nie powinniście omijać to cichy i spokojny Turtul, który ma naprawdę wiele pięknych widoków do zaoferowania. Nie brakuje tam też jeziora. Zresztą nie tylko tam. Na Suwalszczyźnie jest ich całe mnóstwo! Dlatego niektórzy mylą ten region z Mazurami. Jeżeli lubicie się wdrapywać, to koniecznie wybierzcie się na Górę Zamkową.

Jeżeli chcecie poznać wszystkie miejscówki, jakie zaproponował bloger, to koniecznie obejrzyjcie film powyżej.

Featured Video Play Icon

Tak wyglądał Białystok w 1995 roku. Ktoś nagrał film z przejazdu przez miasto!

Dziś oglądając ten film doskonale sobie przypominamy jakie aspiracje mieli ci wszyscy, którzy w latach 90. bardzo chcieli oderwać się od rosyjskich wpływów, by na stałe związać się z tak zwanym “zachodem”. Mimo, że po wielu latach dostrzegamy pewne wady europejskiej wspólnoty, to jedno jest niezaprzeczalne. Nikt nie chciałby powrotu do tego co było w 1995 roku. Realia były z dzisiejszej perspektywy nieco przygnębiające.

Pierwsza scena to przejazd ulicą Skłodowskiej-Curie. Przed samochodem nagrywającego jedzie autobus linii 10. Tak się składa, że to jeden z niewielu “luksusowych”. Nie jesteśmy pewni skąd się w naszym mieście wziął, ale to był mercedes. Taki sam, jaki wcześniej służył do dowożenia ludzi do samolotu na lotnisku. W naszym mieście w 1995 roku zyskał “drugie życie”. Dziś w 2022 roku, gdyby ktoś zaproponował kupno używanych autobusów, to zostałby wyśmiany. Jest odpowiedni program unijny, są dotacje, kupuje się nowoczesne autobusy i przebudowuje drogi. Na tej samej ulicy mijane są takie samochody jak maluchy, fiaty cinquecento, polonezy.

Przez moment migają czerwone budki z zapiekankami i hamburgerami przy Centralu, który akurat do dziś się nie zmienił. Tyle, że już jego otoczenie owszem. Konstrukcje zniknęły. Teraz w tym miejscu biegnie nowoczesna droga rowerowa, jest też stacja BiKeRa. Nieco symboliczne. W miejscu niezdrowych fast-foodów, mamy zdrowy sport. Kolejna rzecz, która rzuca się w oczy, o której pewnie wiele osób już zapomniało to donice na Suraskiej. Tak jak dziś, ze względu na okrężne skrzyżowanie, tak wtedy z Suraskiej można było wyjechać tylko w prawo. Dziś organizacja ruchu się nieco zmieniła. Donic już nie ma, dalej można tylko w prawo, ale ruch na samej Suraskiej odbywa się w dwie strony. Więc potrzebny jest też wjazd, a nie tylko wyjazd. Przypomnijmy, że przed 2010 rokiem ulica ta była przejezdna na całej długości.

Kolejny obiekt po drodze to budynek Uniwersytetu w Białymstoku, który do dziś wygląda identycznie jak dawniej. Chociaż został zbudowany w PRL, to jest zabytkiem. Kolejna rzecz, która wpada w oko to kwiecisty plac zamiast biurowca, w którym od lat znajduje się Gazeta Współczesna i Kurier Poranny. Obok mamy zielony skwerek przy cerkwi. Dzisiaj zieleni tam tyle co kot napłakał. Gdy samochód przejechał jeszcze trochę metrów, to autora filmu uwaga została całkowicie skupiona na sklepie “Sex Shop”. Aż zrobił zbliżenie kamerą na ten obiekt. Przypomnijmy, że miejsce to wywoływało zgorszenie niektórych środowisk. Ogólnie sex-shopy w Polsce to była nowość, a tym bardziej w Białymstoku. Szczególny kontrast budził szyld wtedy, gdy przechodziła procesja Bożego Ciała. Jesteśmy pewni, że w jakichś archiwach białostockich fotografów jest scena, która uwiecznia dostojnie ubranych ludzi, przechodzących ulicą od kościoła do kościoła, którzy w tle mają wspomniany czerwony szyld. Całe szczęście, że witryny były całkowicie zaklejone.

Następnie kierowca z nagrywającym przejeżdżają ulicą Lipową. Tutaj widać pewną zmianę. Otóż mamy na datowniku 24 lipca 1995 rok. Po ubraniach ludzi widać, że żadnych upałów nie ma. Większość chodzi w krótkim rękawie, ale rowerzystka jadąca przed nagrywającym ma dżinsową kurtkę. W tle przewijają się jeszcze wymyślne szyldy i kolorowe markizy nad wejściami do sklepów. Coś, co dziś całkowicie zaniknęło.

Na koniec filmu autor dojeżdża do ul. Hetmańskiej, gdzie na jednym z budynków dumnie stoi napis FSO. Wspomnienie po dawnej motoryzacji, która nigdy skrzydeł nie rozwinęła i upadła tak samo jak wiele innych pomysłów PRL-u.

Featured Video Play Icon

Przesmyk Suwalski to nie tylko mokry sen Putina, ale przede wszystkim cudowne tereny turystyczne!

Sejny, Szypliszki i Wiżajny – te trzy miejscowości stanowią tak zwany “Przesmysk Suwalski” po polskiej stronie. Jest to miejsce, które najbardziej interesuje wojskowych z NATO i z Rosji. Na szczęście tylko w teoretycznych rozważaniach. Jest to miejsce bezpieczne, które warto zwiedzić. Każdy moment jest dobry, bo cudownie jest tam i latem i zimą.

Sejny, Giby i Posejnele to idealne miejsca na wypoczynek nad wodą. Jeżeli zechcielibyście tam pobyć kilka dni, to codziennie moglibyście relaksować się nad innym jeziorem. Jest ich tam tak wiele. Najciekawsze – bo największe to Gaładuś, które znajduje się na polsko-litewskiej granicy. Kolejne miejscowości, które warto zobaczyć to Puńsk i Szypliszki. W tym pierwszym zamieszkuje i kultywuje swoje zwyczaje mniejszość litewska. Dlatego nie powinny Was zdziwić dwujęzyczne nazwy miejscowości na znakach drogowych. Warto dodać, że całkiem obok Puńska znajdują się Trakiszki, gdzie można dojechać pociągiem. Jeśli planujecie wypad rowerowy po tamtych terenach, to może być dobry punkt startowy.

W okolicach Szypliszek znajduje się Jezioro Szelment, które jest jedną wielką atrakcją. Znajduje się tam cudowna plaża, wyciąg nart wodnych, wieża widokowa, park linowa, a zimą wyciąg narciarski. Wiżajny leżą nad jeziorem… Wiżajny. Jest to miejsce, gdzie w pobliżu stykają się granice trzech Państw – Polski, Litwy i Rosji, do której od 1945 roku należy Królewiec, przemianowany w 1946 na Kaliningrad. Cały region zaś jest obecnie rosyjską eksklawą funkcjonującą pod nazwą Obwód Kaliningradzki.

Jeżeli chcielibyście Przesmyk Suwalski zwiedzić rowerem, to trasa wyniesie od 30 do 90 km w jedną stronę, w zależności o to czy przejedziecie po prostu z Trakiszek do Wiżajn prostą drogą, czy też zahaczycie o jezioro Szelment, albo wybierzecie najdłuższy wariant czyli zaczynający się w Gibach (do których przyjemnie można dojechać z Augustowa). Wariant obejmujący także uzdrowiskową, letnią stolicę Polski, a omijający drogę krajową to kolejne 40 km do trasy.

Niezależnie, na co się zdecydujecie, to z pewnością nie pożałujecie. Widoki są przecudne, powietrze i zbiorniki wodne najczystrze w Polsce. Tylko wsiadać i jechać!

Featured Video Play Icon

To niesamowite, że takie arcydzieło przeszło bez echa! Koniecznie zobaczcie ten film.

W telewizji TVN dawniej bardzo popularny był program Mam Talent. Nie wiemy jak z jego popularnością jest teraz, ale w pamięci utknął nam występ z ukraińskiej wersji programu, gdzie pewna mieszkanka tego kraju zrobiła furorę swoim występem. A to dlatego, że pokazała wyjątkowe umiejętności tworzenia pięknych obrazów przy pomocy piasku. Widzowie mogli zobaczyć piękną opowieść o miłości. Wzruszyło to wówczas wiele osób.

Podobnym tropem poszli w Grajewie i postanowili 2 lata temu, na 480 rocznicę nadania praw miejskich stworzyć w piaskowym stylu historię miasta. Animacja wyszła niesamowicie, podobnie jak ta w Mam Talent. Aż dziwne, że przeszła bez echa. Na YouTube, dziś ma niecałe 3 tysiące wyświetleń. Jak na takie dzieło to zdecydowanie za mało, dlatego mimo upływu czasu postanowiliśmy napisać o tym.

Możemy zobaczyć czasy I RP, czasy napoleońskie, wojny, historię grajewskich Żydów i wiele innych wątków. Unikalna technika tworzenia sprawia, że mamy do czynienia z wyjątkową animacją. Mimo niskiej popularności filmu, to była dobra decyzja. Bo dzieło można oglądać przecież cały czas. Na koniec dodajmy, że historię Grajewa “wysypała piaskiem” rodowita grajewianka – Katarzyna Perkowska.

Featured Video Play Icon

Przyjechali w 1937 roku z USA odwiedzić rodzinne strony. Zabrali kamerę i oto mamy wyjątkowy film.

Filipów to mała gmina wiejska niedaleko Suwałk, mimo to w 1937 roku nagrano tam film dokumentujący rodzinne okolice Hermana Blanda. Był to członek rodziny amerykańskich Żydów, którzy dawniej wyemigrowali do Chicago, a w 1937 roku przyjechali do Polski, aby odwiedzić swoich krewnych. Bland pracował w Hollywood, skąd przywiózł dobrej jakości kamerę, stąd jak na tamte czasy film prezentuje się niesamowicie profesjonalnie. Dla nas te obrazy to cenna informacja o życiu filipowian w międzywojniu.

Film rozpoczyna się od pokazania krewnych, jak widać ludzie są bardzo zadowoleni, mimo że prezentowana jest im nowoczesna technika, to widać, że doskonale odnajdują się w roli. Kamera to coś co budzi zainteresowanie, ale też sprawia, że mieszkańcy mają ochotę na wygłupy (zupełnie jak dzisiaj).

Na blisko 19-minutowym nagraniu widać nie tylko Filipów, ale też jego okolice, cmentarz, synagogę. Możemy też oglądać spacer. Warto dodać, że niektóre ujęcia są… kolorowe! Na jednym z ostatnich widać dom, na którym z dachówek napisano 1912r. Jedno jest pewne, ze wszystkich obrazów bije spokój i sielska atmosfera. W dzisiejszych czasach można im trochę pozazdrościć.

Herman i Lotte Bland wyemigrowali z Polski do USA i zamieszkali w Chicago. Herman urodził się w 1893 roku Filipowie, a Lotte urodziła się w 1896 roku w Suwałkach. W 1937 roku razem ze swoimi dziećmi Leonardem i Haroldem, postanowili odwiedzić rodzinne strony. Przypłynęli z Nowego Jorku do Hawru (Francja). Herman w USA pracował jako operator filmowy. Był też właścicielem teatru. Do Polski zabrał ze sobą kamerę. Jego syn, 20-letni Leonard nakręcił większość materiału.

http://serwer180971.lh.pl/tak-wygladaly-przedwojenne-suwalki-zobacz-film-z-1937-roku/

Maria Kolendo na pierwszym planie po lewej. Fot. Archiwum Państwowe, ze zbiorów M. Kolendo

Maria Kolendo to wybitna białostocka nauczycielka. Pod jej okiem zdawano matury nawet za okupacji!

Maria Kolendo z domu Wodzyńska, to jedna z najbardziej zasłużonych w dziejach białostockiej oświaty. Ta niezwykła nauczycielka, dokumentalistka, publicystka pozostawiła po sobie tak wiele materiałów, że do dziś służą one do badań naukowych nad historią naszego regionu. Jej wkład w w rozwój oświaty naszego miasta jest również gigantyczny. Podczas okupacji niemieckiej prowadziła tajne nauczanie. Nawet pod jej okiem zdawano wówczas matury!

Długa droga do Białegostoku

Białystok był kolejnym przystankiem w życiu Marii Kolendo. To tu mieszkała najdłużej. Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo

Kobieta urodziła się 25 stycznia 1894r. w Warszawie. W wieku 22 lat podjęła po raz pierwszy pracę jako nauczycielka. Było to w Szkole Ludowej we wsi Dmochy-Glinki. Następnym przystankiem w jej karierze była Ostrów Mazowiecka, gdzie również uczyła w szkole podstawowej, a później jeszcze gimnazjum. Kolejne lata to aktywne dokształcanie się, rozwijanie i uczenie innych. W Małkini była nauczycielką od 1921 do 1925 roku. Później nastał czas na Białystok, gdzie Maria Kolendo objęła posadę nauczyciela języka polskiego, historii. Była także kierowniczką biblioteki.

W Wilnie zawarła związek małżeński z Władysławem Kolendo, który w Białymstoku był znaną postacią. Podczas zaborów organizował tajne nauczanie, zaś podczas wojny bolszewickiej należał do Obywatelskiego Komitetu Obrony Narodowej. W latach 1931 – 1936 małżeństwo pracowało na kresach – w Brześciu i Pińsku. 1 października 1936 roku objęła posadę nauczyciela w białostockim gimnazjum, a później także stanowisko dyrektorki.

Białystok najbardziej odczuł II wojnę światową, gdy do miasta wkroczyli najpierw Niemcy, a potem Sowieci. Dokładnie 15 września 1939 roku hitlerowskie flagi zawisły w grodzie nad Białą. Dwa dni później na terenie Pałacu Branickich oficjalnie przekazano miasto drugiemu okupantowi, a następnie wspólnie wybrano się do Hotelu Ritz, by zjeść uroczysty obiad. Dla Marii Kolendo i całego środowiska nauczycielskiego było już jasne, że przeorganizowany zostanie system nauczania w mieście. Tak też się stało – najpierw obowiązywać zaczął model sowiecki, a po zerwaniu paktu agresorów, od połowy 1941 roku – system niemiecki. Znaczna część nauczycieli straciła pracę, w tym Maria Kolendo.

Zesłanie do obozu

Dom przy ul. Mazowieckiej 7. Tu podczas okupacji niemieckiej odbywały się matury. Fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku, ze zbiorów Marii Kolendo

Będąc pracownikiem urzędu paszportowego zaczęła prywatnie udzielać tajnych lekcji. Później oddolna inicjatywa jej i jej kolegów przerodziła się w podziemny system. W 1943 roku w maju obyły się matury! Miejscem egzaminu był prywatny dom stojący przy ul. Mazowieckiej 7. W 1944 roku ponownie do miasta wkroczyli Sowieci. Trudno powiedzieć czy nauczycielka traktowała ich wówczas jako wyzwolicieli czy też okupanta. Niemniej jednak zgłosiła się do kuratorium, by wrócić na stanowisko nauczyciela. Od września tak też się stało. Kobieta uczyła historii w trzech szkołach. W grudniu 1944 roku została aresztowana i wywieziona do ZSRR. Domniemanym powodem mogła być jej “wywrotowa” przeszłość, czyli organizacja tajnych matur. Komisja, której wówczas przewodziła podlegała znienawidzonej przez Sowietów Armii Krajowej. Przez 9 miesięcy Kolendo przebywała w obozie w Stalinogorsku. Następnie wróciła, została przywrócona do zawodu, a nawet została dyrektorką.

Ostatnią szkołą, gdzie kobieta pracowała było Technikum Mechaniczne, gdzie jako emerytka odeszła w sierpniu 1962 roku. To, co po sobie pozostawiła to przede wszystkim bardzo obszerne materiały dydaktyczne. Ponadto pieczołowicie, w publikacjach naukowych opisywała tajne nauczanie w całym regionie. Skrupulatnie spisywała nie tylko fakty, ale też wspomnienia. Gromadziła zdjęcia, dokumenty, listy.

Featured Video Play Icon

Czermchowa Tryba – imponujące bagno, które można bezpiecznie odwiedzić.

Uwielbianie miejsce przez grzybiarzy, rowerzystów i spacerowiczów. Wiele osób tamtędy chodziło, a być może nie zna jego nazwy. Czermchowa Tryba to wspaniałe i dzikie miejsce w Puszczy Knyszyńskiej.

15-kilometrowa trasa biegnąca przez Puszczę Knyszyńską z miejscowości Czarna Białostocka do Supraśla jest oblegana przez zwiedzających przez cały rok. Często odbywają się na niej również jakieś zawody sportowe. Każdy, kto tam trafi może liczyć na bardzo ładne widoki, świeże powietrze i dzikość natury. Trasę można zacząć albo w Czarnej Białostockiej albo w Supraślu. Jeżeli chcielibyście by była to podróż w jedną stronę (15 kilometrów pieszo to nie jest mało) to polecamy dojechać do Czarnej Białostockiej pociągiem, a z Supraśla wrócić autobusową linią 500. Można oczywiście odwrotnie tylko pociągów jest mniej jak autobusów, więc jeżeli nie lubicie forsować tempa, to skłaniajcie się ku opcji numer 1.

O samych walorach Czarnej Białostockiej i Supraśla pisać nie będziemy, bo są one powszechnie znane, ale skupimy się na trasie. Można iść różnymi wariantami – najbezpieczniej główną drogą przez Jałówkę, Zacisze i Budzisk. Dla odważnych jest trasa przez Sadowy Stok po linii dawnej kolejki wąskotorowej (która za jakiś czas wróci). Ten drugi wariant jest o tyle trudniejszy, że będziemy szli przez bardziej dzikie tereny, więc mogą nas czekać po drodze różne niespodzianki na przykład w postaci zawalonych gałęzi.

Czermchowa Tryba to charakterystyczne bagno leżące niedaleko Rezerwatu Budzisk, bliżej Czarnej Białostockiej. Trudno będzie je pominąć. Wygląda imponująco o każdej porze roku.

Featured Video Play Icon

Ciełuszki to nie tylko Kraina Otwartych Okiennic. Tu żyją przepiękne konie!

Ciełuszki to maleńka wieś obok znanego trio Soce, Trześcianka i Puchły – czyli Krainy Otwartych Okiennic. W tej wsi także nie brakuje pięknych drewnianych ozdób ornamentowych na domach. Niektórzy miejscowość kojarzą także z sektą Eljasza Klimowicza z Grzybowszczyzny. Dawni mieszkańcy Ciełuszek ponoć mieli być zafascynowani tą sektą i tworzyć własny odłam ze świątynią. To jednak już historia. Dziś to spokojna wieś, gdzie czas płynie powoli. Jej kolorytem oprócz pięknych domów jest także hodowla koni Jerzego Kondratiuka.

Pan Jerzy hoduje Konie Sokólskie. Pierwszy z koni, który możemy obejrzeć na powyższym filmie do Rdest. Wspaniały ogier ma 78 procent krwi sokólskiej, jest wysoko punktowany przez specjalistów, szybki i sprawny. Do tego bardzo dostojny! Jest on jednym z trzydziestu zwierząt z hodowli. Nie trzeba być fachowcem, by już na pierwszy rzut oka zauważyć, że ten koń jest naprawdę wysokiej jakości. Szczególnie urocza jest jego blond fryzura.

Jerzy Kondratiuk hoduje konie od 40 lat. Mają one do dyspozycji 60 hektarów gospodarstwa. Sam gospodarz może się poszczycić wieloma pucharami i medalami, które zostały zdobyte przez jego konie. W dalszej części filmu możemy zobaczyć fantastyczną zażyłość Pana Jerzego z końmi. Podchodząc do klaczy mówi “daj buźki” i zwierzę wszystko rozumie, odwzajemniając uczucie! Naprawdę fantastycznie się to ogląda.

Niesamowite odkrycie! List w wieży czekał od 1903 roku.

Cóż za odkrycie! Krzyż znajdujący się na wieży Archikatedry Białostockiej miał zostać wyremontowany. Po jego demontażu odkryta została butelka z listem z 1903 roku! Zostawili go dla przyszłych pokoleń budowniczy świątyni. Co napisali?

List, a zarazem dokument datowany jest na 17 października 1903 roku, ukazuje listę kluczowych postaci spoza regionu, mających wkład w powstaniu Świątyni – podała prof. dr hab. Małgorzata Dajnowicz, Podlaska Wojewódzka Konserwator Zabytków. I tak sami możecie przeczytać.

Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia NMP w Białymstoku został zbudowany w latach 1900-1905 według projektu Piusa Dziekońskiego, staraniem księdza dziekana Wilhelma Szwarca. Świątynię konsekrowano w 1931 roku. Od 1945 roku pełniła funkcję kościoła prokatedralnego. W 1980 roku obiekt został wpisany do rejestru zabytków województwa podlaskiego.

Bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny jest niewątpliwie jednym z najważniejszych zabytków Białegostoku i regionu. Z upływem czasu, krzyż usytuowany na sygnaturce wymagał naprawy mechanizmu mocowania. Z uwagi na powyższe podjęto decyzję o renowacji krzyża oraz wyremontowaniu jego osadzenia. List budowniczych, odnaleziony podczas demontażu krzyża, stanowi ważny element historii białostockiej katedry. Z pewnością wniósł nowe fakty do dotychczasowo zgromadzonej dokumentacji na temat obiektu.

fot. Podlaski Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków

Białystok miał 33 browary. Najpopularniejszą karczmą była “Pod Jeleniem”.

Ten budynek wznoszono 121 lat temu przez kolejne 5 lat, a dopiero od 2 lat jest zabytkiem i dziś stoi na terenie prywatnym. Mowa o budynku administracyjnym Browaru Dojlidy. Samo miejsce (nie budynek) sięga historią do 1768 roku. Wówczas z inicjatywy hetmana Jana Klemensa Branickiego powstał tam niewielki browar, w którym warzono piwo na użytek miejskiej karczmy. Znajdowała się gdzieś w okolicach Zamku (czyli dziś Pałacu Branickich). Wiadomo tylko, że była jednym z pierwszych budynków w mieście. Warto dodać, że Branicki jako, że był hetmanem, dzięki czemu w mieście funkcjonował garnizon. A to oznaczało duże zapotrzebowanie na alkohol. Ponadto Białystok leży od zawsze na trasie pomiędzy Warszawą i Wilnem, toteż w dawnych czasach pokonanie konno lub powozem kilkuset kilometrów oznaczało, że Białostocka karczma miała wielu gości.

Dużo więcej o piwowarstwie w Białymstoku wiadomo dopiero z opracowań dotyczących 1796 roku czyli 25 lat po śmierci Branickiego. Wówczas w mieście funkcjonowały aż 33 browary. Dwa były skarbowe, jeden chrześcijański, a pozostałe żydowskie. Jeżeli chodzi o karczmy, to najpopularniejszą wówczas była “Austeria pod Jeleniem”. W ciągu roku sprzedawała 65 000 litrów piwa. Kolejnym miejscem, które funkcjonowało dosyć sprawnie była karczma “Przy cerkwi”. Tam sprzedawano 41 000 litrów. Był jeszcze “Klejndorf” i “Królowy Most”, gdzie sprzedawano tanie piwa. Ten pierwszy lokal funkcjonował po lewobrzeznej części miasta, toteż klientelą byli chłopi jadący do miasta. O tym drugim przybytku niewiele wiadomo, ale skojarzenia z dzisiejszym Królowym Mostem nie powinny mieć miejsca, bo wówczas wieś znana z filmów nazywała się Annopol (Janopol). W Białymstoku funkcjonowała również “Austeria Bilard”, która uchodziła za najbardziej eleganckie miejsce w mieście, gdzie sprzedawano wyłącznie najdroższe piwo.

W 1802 roku na zlecenie Izabeli Branickiej, właścicielki miasta, wdowie po hetmanie przeprowadzono naprawę browaru i słodowni, który od czasów śmierci hetmana przestał funkcjonować. W latach 1808-1821 dobra dojlidzkie należały już do rodziny Radziwiłłów, następnie Izabeli z Mniszków Demblińskiej. W kolejnych latach dobra te zostały sprzedane senatorowi Aleksandrowi Kruzenszternowi. Lata 60-70. XIX w. to czas rozbudowy browaru. Powstał między innymi pałacyk, park, folwark i sam browar. W 1898 roku browar odbudowano po pożarze.

W czasie I wojny światowej browar funkcjonował za zgodą niemieckiego okupanta. Po odzyskaniu niepodległości przeszedł w posiadanie księcia Jerzego Rafała Lubomirskiego, który rozbudował zakład o warzelnię i słodownię. W czasie II wojny światowej zakład przejęli Niemcy, którzy również produkowali w nim piwo. W 1944 r. wycofując się spalili browar. Przetrwały dwa budynki, w której znajdowała się rozlewnia piwa, budynek pomocniczy oraz budynek administracyjny. W 1994 r. browar sprywatyzowano, rozbudowano i zmodernizowano.

fot. S. Nicewicz

Tajemnicza postać robi furorę. Mała wieś stała się atrakcją dzięki dziełom lokalnego rolnika – artysty.

Maleńka wieś Knyszewicze na Podlasiu stała się ostatnio lokalną atrakcją turystyczną za sprawą jednego z mieszkańców. Ludzie zatrzymują się pod jego domem, by zrobić sobie zdjęcie. Nawet skusili się na to żołnierze stacjonujący nieopodal.

fot. S. Nicewicz

Knyszewicze leżą nieopodal Sokółki, Krynek, a także ostatnio głośnego za sprawą kryzysu na granicy – Usnarza. Mimo, że pojawili się żołnierze w okolicy, to czas nadal płynie powoli. Jeden z mieszkańców – Stanisław Nicewicz raz po raz urozmaica innym wiejskie życie. Ostatnia jego atrakcja to betonowa, tajemnicza postać trzymająca lampion. Powstała jesienią 2020 roku. Jednak rozgłos zyskuje powoli – za sprawą poczty pantoflowej. Oprócz jej, na zewnętrznej ścianie domu Stanisława Nicewicza znajdują się wyjątkowe obrazy jego autorstwa. Całość tworzy wyjątkowy klimat. Latem postać miała na sobie dodatkową pelerynę, na której było napisane “Nie musiałbym opanowywać swojego gniewu, gdyby ludzie opanowali swoją głupotę”. Daje do myślenia prawda? Mimo, że postać wygląda dosyć poważnie, to wzbudza ogólną wesołość. Nawet ostatnio przejeżdżający żołnierze postanowili zrobić jej pamiątkowe zdjęcie. Nie brakuje też chętnych na selfie.

Stanisław Nicewicz to człowiek wielu talentów. Jak widać potrafi nie tylko malować świetne obrazy, rzeźbić wielkie betonowe postacie, ale też zajmuje się hodowlą kóz i pszczół. Co ciekawe jest z zawodu… informatykiem. Swoim znajomym na Facebooku regularnie serwuje bardzo trafne prognozy pogody… z własnej stacji meteo!

fot. S. Nicewicz

Warto też wspomnieć o samych Knyszewiczach. Na wzniesieniu nieopodal wsi zachował się XVIII-wieczny, kuty w kamieniu krzyż nagrobny. Jest to rudyment cmentarza cholerycznego. Ze względu na swoje nietypowe kształty jest on określany mianem baby kamiennej. W Knyszewiczach i w sąsiednich Harkawiczach znajdują się cmentarzyska ze stelami, dzięki odnalezionym monetom – szelągom Jana Kazimierza – datowane na XVII wiek. W obu wsiach archeolodzy odkryli po dziesięć szkieletów, głównie dzieci. Z tego względu, we wsi prowadzono projekt badawczy – “Mogiłki pogranicza”.

Featured Video Play Icon

Czy można dopłynąć z Łomży do Białowieży? Im to się udało!

W czerwcu 1927 roku w łomżyńskim czasopiśmie Życie i praca można było przeczytać relację z przepłynięcia łodzią z Łomży do Białowieży. Czterech śmiałków, uczniów 8-klasy zdecydowało się na tą wyjątkową wyprawę. Cała trudność polegała na tym, że trzeba było całą drogę wiosłować pod prąd. A dystans między dwoma miejscowościami jest spory. Lądem to 150 kilometrów. Rzecznymi zakolami? Dużo więcej.

– Któregoś dnia (było to jeszcze w kwietniu) przyszła mi do głowy myśl urządzenia wycieczki do Białowieży – łódką – tak zaczyna się relacja z tego wyjątkowego wydarzenia. Oczywiście chętnych było bardzo wielu, z pośród których ostatecznie miało jechać 4-ch. tj. Jarocki Stanisław, Kraszewski Kazimierz, Stilter Andrzej i ja (Jan Kazimierz Wiszniewski – dop. red). Było więc nas czterech żądnych przygód, nowych wrażeń, miłujących życie koczownicze – a takim jest właśnie jazda łódką w nieznane okolice, jazda pełna niewygód i trudów. – można było przeczytać w Życiu i praca.

Po otrzymaniu świadectw w niedzielę 19 czerwca, od poniedziałku rozpoczęliśmy przygotowania do podróży. Niezbędna była dla nas dokładna mapa, którą też otrzymaliśmy od p. Krauzego, okazującego wielkie dla naszej wyprawy zainteresowanie; był na tyle dobry, że we środę o godz. 5-tej pożegnał nas nas przystani. Zakupiliśmy na drogę prowiantów (2 klg. słoniny, 5 klg. ryżu, 5 klg. cukru, kakao, kawy, makaronu, soli, i t. d.), finanse też nie przedstawiały się zbyt skromnie – mieliśmy więc wszystko, co jest potrzebne na 2-u tygodniową wycieczkę. Rankiem 22 czerwca siedzieliśmy już w łodzi.

W szybkiem tempie minęliśmy most, Starą Łomżę, Szur, które groźne, zdradliwe wiry oglądaliśmy w godzinę po wyjeździe. Przed Siemieniem, chcąc się upewnić co to za wieś zapytałem jakiegoś rybaka o nazwę. Ten się odwrócił, przyjrzał chałupom jakby pierwszy raz je widział i ostatecznie mruknął coś niezrozumiale. Ciekawe, że wszyscy chłopi niechętnie patrzą na wycieczkowiczów, a pytania ich uważają za kpiny. 

Minęliśmy rozsiadłe nad rzeką Niewodowo, Siemień, Rakowo-Czachy, Rakowo-Boginie i o 11-ej zatrzymaliśmy się na śniadanie przed Krzewem. Śliczne brzegi ma Narew w odcinku Krzewo – Bronowo. Samo Krzewo ma bardzo ładne położenie: chaty, rozrzucone na dość wysokich wzgórzach, porośniętych lasem, łyskają pośród zieleni bielą ścian, dalej zaś nieco lewy brzeg porastają bujne trzciny i wysokie trawy, które znowu są podszyciem pięknych olszyn. Tutaj zauważyliśmy pierwszy raz 2 jastrzębie unoszące się ponad wierzchołkami – ptaki, które potem będziemy często spotykać.

Na noc zatrzymaliśmy się w Złotorji, w smutnem dla nas miejscu, gdyż tutaj gwoli dogodzenia podniebienia wydaliśmy aż 5 zł. i kazaliśmy sobie usmażyć rybek. Dobre, bo dobre, ale jak przyrządzane! Pierwszy raz widziałem takie barbarzyństwo! Z żywych, rzucających się jeszcze, zeskrobywała gospodyni wbrew naszym protestom łuskę, następnie żyjącym wyjmowała wnętrzności i, co jest potworne, biedne te nieme stworzenia rzucały się jeszcze na gorącej patelni, przetrzymywane nożem (żeby nie upadły na podłogę) przez gospodynię.

Minęliśmy Izbiszcze, Topilec, Bokiny, Uhowo, znajdujące się po przeciwnej stronie mostu kolejowego w Łapach i w tem ostatnim mieście urządziliśmy dwugodzinny postój. Miasteczko małe, nieciekawe, właściwie tylko stacja kolejowa z solidnemi zabudowaniami stacyjnemi. O godz. 16-ej wyruszyliśmy dalej. Ludność tu zupełnie inna, niż tam w dole Narwi! Odcinek Łomża -Białowieża z biegiem rzeki można podzielić na 3 części. Łomża – Waniewo – ludność na wskroś polska, katolicka, Waniewo – Suraż – daje się już słyszeć język ruski, większość jest jednak Polaków – katolików, Suraż-Białowieża – o, tutaj wszystko na każdym kroku przypomina Białoruś, ale o tem później! Jakież było moje zdziwienie, gdy po raz pierwszy przed Waniewem otrzymałem na swe pytanie ruską odpowiedź! Później zdarzało się to coraz częściej i częściej, tak że w końcu dziwiłem się, gdy słyszałem polski język!

Bardzo chętnie rozmawiałem z chłopami, spotykanymi w drodze, wiedząc że tylko w ten sposób poznam ich charakter i obyczaje. Rozumieliśmy się doskonale mimo, że ja mówiłem do nich po polsku, a oni zaś do mnie po białorusku!

Nigdzie nie spotkałem tyle uprzejmości, co w Narwi na plebanji. Wielebny ksiądz proboszcz tyle nam okazał serca, tak serdecznie z nami rozmawiał, że wprost zawstydzeni byliśmy Jego uprzejmością! Spotkała nas tu prawdziwa, staropolska gościnność!

Już widać Białowieżę! Czerwieni się na zielonem tle drzew zameczek myśliwski b. cara Mikołaja II, obecna własność Państwa Polskiego. Muszę się przyznać, że niekiedy wątpiłem czy dojedziemy łodzią do samego miejsca, tak niektóre przeprawy były ciężkie. Jeszcze ostatni wysiłek – i jesteśmy w Białowieży. Zatrzymujemy się na brzegu, a tymczasem coraz więcej osób zbiera się i z zaciekawieniem nam się przygląda.

Cała wyprawa trwała 17 dni. Z Łomży do Białowieży uczniowie płynęli 9 dni. Potem odpoczywano 3 dni. Droga powrotna z prądem była już dużo szybsza. Trwała 5 dni.

Powyższe fragmenty z czasopisma Życie i praca – numer 29-39 z 1927 roku. Poniżej pełny artykuł.

Tytuł: Życie i Praca : organ informacyjno-społeczny poświęcony sprawom Ziem Województwa Białostockiego. R. 4, 1927, numery 29-39

Wydawca / drukarz: Michał Piaszczyński

Miejsce wydania / druku: Łomża

Data: 1927

Język: polski

Typ źródła: czasopismo

Lokalizacja oryginału: Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie

To najświętsze miejsce na całym Podlasiu. Cudowne źródełko, krzyże i tłumy pielgrzymów.

W tym tygodniu rozpoczyna się Święto Przemienienia Pańskiego na Świętej Górze Grabarce. Pielgrzymi z całej Polski jak co roku przywędrują do klasztoru by zostawić tam swój krzyż wraz z intencjami. Nabożeństwa potrwają 3 dni. Nawet jeżeli ktoś nie wyznaje prawosławia to i tak warto tam pojechać. Z pewnością będzie to ogromne duchowe przeżycie.

 

Chociaż tradycja pielgrzymowania sięga już 1710 r., to na dobre rozpoczęła się po II Wojnie Światowej. Wówczas to zdecydowana większość sanktuariów znalazła się w w granicach Związku Radzieckiego. Na początku XVIII w. cały region nawiedziła epidemia. Do tej pory nie wiadomo, jaka to była dokładnie choroba. Jedni są przekonani, że ludność dziesiątkowała dżuma, drudzy skłaniają się do wersji z cholerą. Być może w okolicy nie przetrwałby nikt, gdyby nie cudowne wydarzenie. Pewien staruszek z Siemiatycz doznał wizji. Niezidentyfikowany głos wskazał mu sposób na ocalenie. Przed śmiercią ludzi mogła ocalić tylko wizyta z krzyżem na uroczysku. Odezwa była ogromna. Pełni nadziei wierni udali się na górę całymi tłumami. Przypuszcza się, że mogło zebrać się na niej wówczas 10 tys. pielgrzymów.

 

Nieopodal sanktuarium znajduje się cudowne źródełko. Pod kapliczką zawsze gromadzą się kolejki. Każdy chce nabrać w butelkę jak najwięcej wody. Jej uzdrawiające właściwości pomogły niezliczonej rzeszy cierpiących. Spora grupa wiernych korzysta również ze strumienia. Namoczoną chusteczką ocierają chore miejsca, a następnie zostawiają ją nad brzegiem. Świątynia cudem ocalała z obu wojen światowych. Przegrała jednak z pożarem, który wybuchł w lipcu 1990 r. Śledczy uznali, że to było dzieło podpalaczy. Wierni nie mogli nawet myśleć o tym, że w tym miejscu zabraknie cerkwi. Odbudowali ją na wzór poprzedniczki. Budulcem głównym był już jednak kamień. Wyświęcenie miało miejsce osiem lat po tragedii.

A oto harmonogram na ten rok:

Sobota, 17.08.2019 r.
17.00 – Nabożeństwo Całonocnego Czuwania
21.00 – Akatyst do Matki Bożej

 

Niedziela, 18.08.2019
6.00 – Liturgia Święta
8.00 – Poświęcenie wody
10.00 – Liturgia Święta

17.30 – Powitanie Hierarchów
18.00 – Nabożeństwo ku czci Przemienia Pańskiego
23.00 – Nabożeństwo za zmarłych – PANICHIDA

 

Poniedziałek, 19.08.2019
01.00 – I Liturgia Święta
04.00 – II Liturgia Święta
06.30 – III Liturgia Święta
09.30 – Liturgia Święta i uroczysta procesja z poświęceniem owoców

fot główne: Radosław Drożdżewski / Wikipedia

Ten kościół ma 280 lat. To prawdziwa perła!

Kościół pw. Św. Barbary w Kramarzewie w powiecie grajewskim to niesamowite miejsce. To nie tylko jeden z najcenniejszych zabytków drewnianej architektury województwa podlaskiego, ale także jeden z nielicznych tak starych budynków w regionie, który został mocno doświadczony przez wojny. Warto wiedzieć, że dawniej na Podlasiu drewno było ulubionym budulcem. Dlatego też do dziś można napotkać w regionie wiele drewnianych kościołów, cerkwi, a nawet meczety. Wszystkie te budynki doskonale oddawały kulturę panującą na Podlasiu.

 

Dlaczego Kościół pw. Św. Barbary to architektoniczna perełka? Przede wszystkim kościoły najczęściej są wielkie, monumentalne oraz posiadają wieżę. Ten jej nie ma. Wszystkie elementy świątyni są nakryte jednym, wspólnym dachem. Ponadto drewnianą szalówką naśladowano budowle z kamienia. Sam kościół przypomina okręt płynący na wschód czyli do Jerozolimy. Ta łódź ma porywać duszę, by człowiek czuł poczucie przynależności do Boga. Dlatego świątynia zawiera wszystkie elementy, dzięki którym człowiek chce wracać do tego miejsca. Warto też wspomnieć o zapachu w kościele. Wiekowe drewno i kadzidła tworzą wspaniałą mieszankę, która powoduje że jeszcze bardziej czujemy w świątyni atmosferę “sacrum”. Kościół nie tylko jednak jest przepiękny z zewnątrz. Również wewnątrz zachwyca. Szczególnie malunki na drewnianych ścianach i suficie.

Warto dodać, że świątynia pierwotnie stała w Radziłowie. Została ona jednak przeniesiona w latach 80. XX wieku właśnie do Kramarzewa. Zaś w starym miejscu wybudowano kościół murowany. W 1739 roku dzięki staraniom proboszcza Jakuba Tafiłowskiego drewniana świątynia powstała. Remontowano ją w 1760, 1811, 1820 oraz od 1867 do 1879 roku, a także w 1962 roku. W świątyni znajdują się późnobarokowe ołtarze z XIX wieku, a także rzeźby świętych Piotra i Pawła oraz obraz św. Barbary. Do tego późnobarokowa ambona w kształcie łodzi z baldachimem w kształcie żagla. Oczywiście wykonana z drewna. Na uwagę również zasługuje stojąca obok kościoła dzwonnica. Również drewniana. Kościół najlepiej zwiedzać wtedy, gdy odprawiane są w nim nabożeństwa.

fot. główne: Grzegorz Poniatowski / Wikipedia

Featured Video Play Icon

Weekendowy wypad na granicę z Litwą. Osada jaćwieska i odpoczynek nad jeziorem.

Ziemia Sejneńska to jedno z wielu niesamowitych miejsc województwa podlaskiego, które jest przez turystów w zasadzie pomijane. Nie wiadomo z czego to wynika, ale w każdy weekend mieszkańcy innych części województwa (oraz Polski) mają doskonałą okazję, by tam się wybrać.

 

Co weekend (w piątki, soboty i niedziele) kursuje bowiem pociąg z Białegostoku do Kowna. Nie oznacza to, że po drodze nie ma żadnych stacji. Kolej jedzie przez Czarną Białostocką, Sokółkę, Sidrę, Dąbrowę Białostocką, Augustów, Suwałki i Trakiszki. To właśnie ta ostatnia stacja w Polsce powinna nas zainteresować gdyż trochę ponad kilometr od niej znajduje się kilka miejsc, które warto zobaczyć.

Osada prusko-jaćwieska

Od razu należy zaznaczyć, że nie jest to żadne nudne muzeum tylko prywatna inicjatywa pana Piotra Łukaszewicza, który zbudował w miejscowości Oszkinie wielki kompleks nawiązujący do dawnych czasów pogańskiej Litwy. Na miejscu możemy od niego poznać wiele niesamowitych historii dotyczących pierwszych Litwinów, którzy przywędrowali na dzisiejszą Suwalszczyznę. Sama osada zaś znajduje się na 7,5 hektarach i odtwarza XIII-wieczne “miasteczko”. Można obejrzeć wieżę strażniczą, twierdzę, fosę oraz bardzo wiele obiektów związanych z pogańskim kultem, który zanikł, gdy Litwa zdecydowała się przyjąć chrzest w 1378 roku – do czego zobowiązał się przyszły król Polski – Władysław Jagiełło.

 

Tymczasem dzisiaj na Litwie odradza się kult neopogaństwa. Oczywiście jest to mikroskala, ale warto dowiedzieć się o energii nawiedzającej osadę, a także poznać dawne pogańskie bóstwa. Na terenie obiektu nie brakuje również wielu wspaniałych budowli, które zachwycą niejednego odwiedzającego. Wystarczy spędzić tam kilka godzin by poczuć wyjątkową moc tego miejsca.

Dane kontaktowe osady:
Oszkinie 42, 16-515 Puńsk, tel. 603 977 637, e-mail: [email protected]

Jezioro Sejwy i litewski folklor

Sama osada to jednak nie wszystko. Jest jeszcze jezioro Sejwy, wokół którego mieści się wiele ciekawych przybytków związanych z wypoczynkiem. noclegami i rozrywką. Warto dodać, że są to miejsca na uboczu bez tłumów i wielkich miast. Cisza oraz spokój. Warto jednak dodać, by przyjeżdżający mieli świadomość że zastaną na miejscu surową przyrodę oraz niewiele wygód. Jednak niedaleko jeziora znajduje się bar oraz agroturystyka, więc nie musicie się na stawiać na survival. Warto też dodać, że polodowcowe jeziora – w tym jezioro Sejwy są niesamowicie czyste. Zanurzając się w nich nie będziecie mieli obaw o wysypki czy inne zapalenia – jak to się zdarza w sztucznych zalewach.

 

Ogólnie mówiąc – jest to idealne miejsce dla wszystkich tych, którzy chcą solidnie wypocząć od przebywania w mieście. Wystarczy nabrać książek (z internetem w komórce będzie kiepsko), można też rower, strój kąpielowy. Następnie wsiadać w pociąg do Trakiszek i przepis na cudowny wypoczynek gotowy!

Są tylko 2 takie miejsca w województwie. Kolejki wąskotorowe to niesamowita atrakcja!

Są tylko 2 takie miejsca w województwie podlaskim – Puszcza Augustowska oraz Puszcza Białowieska. W obu przypadkach funkcjonuje niesamowita atrakcja turystyczna – kolej wąskotorowa. Warto przejechać się i tu i tu.

Kolejka Wigierska

Wigierska kolejka wąskotorowa już w 1991 roku została wpisana do rejestru zabytków jako cenny wytwór techniki. Pierwotnie kolejka leśna kursowała z Płocziczna do Zelwy. Trasa liczyła 36 km. Teraz niestety turyści mogą podróżować na krótszym szlaku, bo 10 km z Płociczna do Krusznika. Ale i tak warto to zrobić. Przejazd kolejką zabytkową przebiega przez malownicze tereny Puszczy Augustowskiej oraz Wigierskiego Parku Narodowego tuż nad brzegiem jeziora. W sierpniu 2019 można z atrakcji korzystać codziennie w godz. 10.00, 13.00 oraz 16.00. We wrześniu codziennie o godz. 13.00. Adres stacji początkowej to Płociczno-Tartak 40.

 

Bilet normalny kosztuje 30 zł. Dzieci do ukończenia 7 roku życia – 6 zł, starsze 20 zł. Można też przewozić rower za dopłatą 10 zł. Warto pamiętać, że przejazd odbywa się przez Wigierski Park Narodowy dlatego trzeba będzie dokuopić też kartę wstepu za 5 zł lub 2,5 zł jeżeli przysługuje nam ulga (uczniowie, emeryci i renciści). Dzieci do lat 7 w WPN wchodzą za darmo.

Telefon do organizatorów: 87 5639263, kom. 603 165 390, 697 075 906

Kolejka w Hajnówce

Wąskotorówka kursuje z Hajnówki do miejscowości Topiło. Można się przejechać do końca września. Wybudowana przez Niemców w czasie I Wojny Światowej służyła do transportu drewna. Dziś wozi turystów przez piękne zakątki Puszczy Białowieskiej. Warto się wybrać gdyż nie da się ich zobaczyć ze szlaku. Kolejka mknie przez rezerwat Głęboki Kąt oraz rzekę Leśną. Maszyna zatrzymuje się, by turyści mogli podziwiać piękno nie tylko przejazdem.

 

Cena biletów to: normalny 30 zł, ulgowy 20 zł, przewóz roweru lub psa – 5 zł. Dzieci do lat 4 podróżują bezpłatnie. Do końca sierpnia kursy odbywają się we wtorki, czwartki, soboty i niedziele o godz. 10.00 i 14.00. Przez cały wrzesień w czwartki i soboty o 10.00 i 14.00. Stacja znajduje się na uboczu Hajnówki. Główną ulicą w mieście jest 3 Maja. Powinniśmy nią przjechać całe miasto, aż do skrzyżowania z Reja i Celną. Skręcamy w tą drugą. Na jej końcu będzie stacja.

Śladem podlaskich ruin. Oto 4 miejsca, które koniecznie trzeba zobaczyć.

Wiele jest osób, które podczas podróżowania szuka sobie punktu zaczepienia. Jeżeli byliśmy już na Podlasiu nie raz i chcielibyśmy je odkryć “na nowo”, to wiadomo że nie będziemy chcieli oglądać tego samego co już widzieliśmy. Dlatego też warto organizować sobie wycieczki tematyczne. Jedną z takich wycieczek może być zwiedzanie ruin podlaskich. Oczywiście nie ma żadnego sensu by jechać kilkadziesiąt a nawet kilkaset kilometrów, by zobaczyć parę cegieł, dlatego też wybraliśmy specjalnie dla Was miejsca, w których sporo się jeszcze zachowało.

Kościół w Jałówce

fot. Dorota Ruminowicz / Wikipedia

Oczywiście numerem jeden są ruiny Kościoła św. Antoniego w Jałówce przy samej granicy z Białorusią. Miejsce to jest bardzo klimatycze i każdy, kto zwiedza podlaskie ruiny koniecznie powinien tam zawitać. Ruiny są na samym końcu wsi – kierując się w stronę granicy.

Przy okazji warto też odwiedzić 2 inne obiekty “obok”. Przy samym rondzie w Krynkach znadjują się ruiny synagogi. Warto tutaj zaznaczyć, że niewiele tego pozostało – dlatego obejrzyjmy je przy okazji zwiedzania całego miasteczka. Można też zajrzeć do Malawicz Górnych gdzie znajdują się resztki bardzo starego młyna. To wszystko jednak tylko gdy planujemy zwiedzać właśnie całą wschodnią granicę. Sama jazda dla ruin w Krynkach czy Malawiczach nie ma sensu. Do Jałówki już tak.

Dworek w Lewickich

fot. Krzysztof Kundzicz / Wikipedia

Te miejsce jest naprawdę ciekawe. W Lewickich znajdują się ruiny dworku. Stoi on niedaleko drogi łączącej Białystok oraz Juchnowiec Kościelny. Wystarczy wjechać w drogę gruntową po lewej stronie, która to znajduje się zaraz za sklepem spożywczym.

Ruiny browaru Glogera

fot. Nexusdx / Wikipedia

W miejscowości Jeżewo znajduje się okazały budynek. To ruiny browaru Glogera. Wystarczy zjechać z drogi ekspresowej właśnie w Jeżewie na Łomżę, Tykocin, Wysokie Mazowieckie. Następnie na rondzie prosto aż do pierwszego skrzyżowania, gdzie skręcamy w lewo i jedziemy prosto do wsi. Gdy miniemy zielony budynek to po drugiej stronie ulicy dojrzymy ruiny. Warto też zobaczyć całą wieś, jest w niej wiele klimatycznych domów.

Ruiny schronu

fot. Fczarnowski / Wikipedia

Niewątpliwie nie można pominąć ruin schronu, w którym dzielnie walczył kpt. Władysław Raginis. Oprócz pozostałości po obiekcie jest tam także tablica pamiątkowa ale też niesamowity widok na rzekę Narew. Bowiem schron znajdował się na wzgórzu. Dlatego też najlepszą porą by tam się wybrać powinny być 2 godziny przed zachodem słońca. Wtedy poczujemy klimat tego miejsca. Gdzie ono się znajduje? Pomiędzy miejscowościami Strękowa Góra a Ruś. Jedziemy drogą krajową nr 64. Gdy dojrzymy znak “Góra Strękowa 0,4” to trzeba skręcać. Znajdziemy się wtedy na miejscu.

fot główne: Dorota Ruminowicz / Wikipedia

Wielka dewastacja w Białymstoku i okolicach. Może zabraknąć wody.

29 lipca rozpoczął się nowy etap w roku kalendarzowym. Do tej pory w 2019 roku korzystaliśmy z zasobów naturalnych – między innymi wody bez obaw o naturalne odtworzenie tego co zużyliśmy. Od dziś cały świat zużywa zasoby “na kredyt”. Bardzo niepokojące jest, że tak zwany “Dzień długu ekologicznego” przypadł w tym roku bardzo wcześnie. Co oznacza “na kredyt” w tym przypadku? Gdyby zaspokoić zapotrzebowanie całej populacji na zasoby naturalne to potrzebowalibyśmy całej planety oraz jeszcze drugiej co najmniej w 75 proc. takiej samej. W praktyce coraz więcej obszarów na świecie jest wylesiona, gleba nie nadaje się do użytku z powodu utraty różnorodności biologicznej, a w atmosferze znajduje się coraz więcej dwutlenku węgla. Ludzie konsekwentnie od lat 70-tych ubiegłego wieku nieodwracalnie dewastują Ziemię, zaś zużycie zasobów każdego roku rośnie.

W Polsce jeszcze gorzej

Na co zatem zużywamy te “zasoby”? Wycinamy drzewa do produkcji papieru oraz mebli, betonujemy miasta, które potem chłodzimy wylewając wodę, montując klimatyzację – chłodzimy wnętrza wypuszczając ciepło na zewnątrz; na drogach samochody emitują coraz więcej spalin; marnujemy potężne ilości jedzenia; wyregulowaliśmy też rzeki po to by rolnicy mieli więcej pól a miastowi więcej terenów pod zabudowę. Zużywając wodę, drzewa oraz ogrzewając powietrze – nie dajemy szansy własnej planecie na to, by odnowiła zasoby. Jeżeli nie cofniemy się do lat 70-tych, gdzie zużywaliśmy praktycznie tyle ile planeta “oddaje”, to czeka nas gigantyczna, globalna i przeraźliwa katastrofa. 29 lipca jest datą średnią dla całego świata. Polska wypada jeszcze gorzej bo u nas pierwszy dzień “długu ekologicznego” rozpoczyna się już 15 maja.

Dewastacja w Białymstoku i okolicach

Spójrzmy teraz na Białystok. Wszyscy zachwycają się, że przeżył prawdziwą odmianę. Na początku wszyscy byli nią zachwyceni. Z perspektywy lat widać w jak wielką pułapkę wpadliśmy. Całą zimę w mieście panuje smog, a jakość powietrza jest bardzo zła. Nie spełnia ono norm i lepiej go nie wdychać. Mieszkańcy palą w starych piecach, często byle czym. Ich wtedy nie interesuje ekologia tylko to by było ciepło – co jest zrozumiałe. Palą tym czym mogą niekiedy z biedy. Inni robią to po prostu z głupoty. Na zabetonowanych ulicach natomiast gigantyczna ilość samochodów uwalnia do atmosfery potężne ilości spalin. Kierowcy mogliby jeździć komunikacją miejską. Gdyby ta była tania i sprawnie zorganizowana. W Białymstoku bilety są drogie, a samochodem po prostu opłaca się jeździć. Ponadto nie ma (mimo istnienia prawie całej infrastruktury) miejskiej komunikacji kolejowej. Odległe punkty w mieście można by było przemierzać dużo szybciej niż autobusem. Dziś dojazd z osiedla TBS na Dojlidy to koszmar. Pociągiem byłoby kilka razy szybciej niż dwoma autobusami (bo jednym się nie da).

 

Przejdźmy do wiosny. Śniegu u nas jak na lekarstwo więc nie ma co zbytnio się roztapiać. A jak już jest, to wpływa to do kanalizacji i wyregulowanej rzeki Białej, która działa jak wielka rura. Woda nie pozostaje na naturalnych terenach zalewowych tylko spływa w Dobrzyniewie Fabryczym do Supraśli, dalej do Narwi i tak dalej aż do morza. W efekcie rzeka Biała z roku na rok wysycha. Ale nie tylko ona, bo również w Narwi obecnie jest bardzo mało wody. Mieszkańcy zaopatrywani są wodą z rzeki Supraśl. Niestety tam też “wsadzono łapy”. W 2008 roku między Dobrzyniewem a Wasilkowem pozbawiono roślinności jeden z brzegów rzeki, a głupi urzędnicy dokonali na niej “zbrodni”. Zezwolono na udrożnienie nurtu tym samym przeprowadzano “melioracje”. Od tamtej pory woda spływa szybko jak przez rynnę podobnie jak w Białce. Po co to wszystko? By woda nie zalewała łąk. Tylko o to chodzi, że ta woda musi je zalewać tworząc zapasy na suche dni. Rzeka musi płynąć wolno i rozlewać się na boki. Wtedy jest wraz z roślinnością sama się oczyszcza i tworzy ekosystem dzięki któremu my możemy czerpać wodę. Gdy wody będzie coraz mniej to co zrobimy? Postawimy beczkowozy na środku miasta?

 

Lato w mieście właśnie możemy właśnie obserwować. W upały wylewamy masę wody na zabetonowany i mocno nagrzany, bo bez drzew i zieleni – Rynek Kościuszki. Potężne ulewy zalewają miasto. Woda ucieka rzeką i kanalizacją jak przez rynnę bo przecież nie wsiąka w beton. Pozostała jeszcze jesień, która zaczyna wszystko od nowa sezon grzewczy, czasem pierwszy śnieg, a kiedy indziej upały. Jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Jeżeli nie zaczniemy natychmiast cofać wszystkich szkód, których dokonaliśmy, to za 30 lat zacznie się prawdziwy koszmar.

Czeka nas gigantyczna katastrofa

Ludzie zaczną masowo migrować z miejsc, w których nie da się już żyć do miejsc, gdzie jest to jeszcze możliwe. Zaczną się coraz większe konflikty na tle religijnym, kulturowym, a przede wszystkim o zasoby naturalne, które będą coraz droższe. Do tego dodajmy katastrofy naturalne o coraz większych rozmiarach. Ponadto coraz większe upały oraz coraz bardziej silne mrozy powodujące coraz większe zużycie zasobów naturalnych. To wszystko brzmi jak scenariusz filmu a to wszystko osiągnie apogeum już za 30 lat. Największe skutki zachodzących zmian klimatycznych i kurczenia się zasobów naturalnych odczuwa się obecnie w krajach Afryki Subsaharyjskiej czyli Nigeria, Etiopia, Kongo oraz 40 innych krajów (mieszka tam prawie miliard osób) oraz w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Resztę dopiszcie sobie sami albo przeczytajcie jeszcze raz od końca do początku…

Ten tunel powinien być zabytkiem. Od lat niszczeje chociaż nie musi.

Od lat stoi pusty i jest coraz bardziej zaniedbany. Kiedyś miał być tam pub oraz strzelnica, ale nic z tego nie wyszło. Jeszcze kilka lat temu miała tam powstać dyskoteka czy też lokal gastronomiczny. Później planowano uruchomić strzelnicę. Mimo, że tunel nie jest już używany, to nadal funkcjonuje jako obiekt infrastruktury drogowej. Zatem ktoś, kto chciałby tam coś urządzić musiałby dostać pozwolenie od Urzędu Wojewódzkiego, by zmienić przeznaczenie tunelu. Nie wiadomo jednak czy takie by dostał, bo 12 lat temu ówcześni urzędnicy argumentowali, że tunel służy celom strategicznym, że ktoś mógłby podłożyć w tunelu bombę (tak jakby teraz nie mógł), a po za tym jakby doszło do jakiejś wielkiej awarii w nowym tunelu, to wykorzystałoby się stary. Z perspektywy czasu widać jak na dłoni, że argumenty są mocno nietrafione. Dlatego warto do kwestii pozwolenia wrócić.

 

Aż dziw bierze, że urzędnicy sami z siebie nie chcą tego zrobić. Nawet jeżeli nie działałby tam żaden lokal gastronomiczny, to można by było tam również urządzić ciekawą atrakcję turystyczną. Wystarczyłoby aby miasto “wynajęło” od PKP tunel np. na 100 lat. Problem w tym, że w Białymstoku oraz w Urzędzie Wojewódzkim rządzą różne ekipy polityczne, które nie potrafią się w żadnej sprawie dogadać.

 

W ostatnim czasie sprawdziliśmy “jak się ma” stary tunel. Można go przejechać rowerem bądź przejść pieszo. Sporo w nim jednak śmieci. Jego stan techniczny jest póki co niezły. Wystarczyłoby więc w nim posprzątać, zamontować oświetlenie i połączyć pierwszą część z drugą ścianami. Wtedy byłby tam wielki lokal, w którym mogłoby znajdować się jakieś miejsce użyteczności publicznej. Na przykład kram do organizacji giełdy staroci, restauracja, pub a nawet hotel. Na pewno nikt by nie miał nic przeciwko gdyby obiekt został wynajęty przez Muzeum Historyczne w Białymstoku.

 

Co dalej z tunelem? Powinien zostać wpisany do rejestru zabytków, by była pewność, że nikt nigdy go nie zamuruje albo nie wpadnie na pomysł by przywrócić tam kiedyś ruch samochodowy. Wszak zakręt w prawo jest wiecznie zakorkowany. Obiekt powstał na samym początku XX wieku około 1907 roku. Zbudowali go Rosjanie. Jest to jedyny tego typu obiekt w północno-wschodniej Polsce. Jest to solidny obiekt, który może przetrwać nawet 400 lat.

To mało odkryte miejsca na Podlasiu. Nasze 3 propozycje do zwiedzania samochodem, rowerem i pieszo.

Każda okazja jest dobra, by zwiedzać województwo podlaskie. Jedną z nich może być na przykład najbliższy weekend. Dlatego też przygotowaliśmy Wam 3 ciekawe propozycje krótkich wycieczek w miejsca, które nie są aż tak dobrze znane, a które warto odwiedzić. Sposób zwiedzania dowolny – samochodem, rowerem lub pieszo. Punkt startowy to Białystok.

Opowieści z Narwi

Pierwsza wycieczka samochodem – należy ekspresową ósemką ruszyć na Warszawę. Następnie zjechać dopiero w miejscowości Mężenin i podróżować przez Rutki-Kossaki. Następnie kierujmy się na Wiznę mijając malownicze i urokliwe tereny wzdłuż rozlewisk Narwi w Grądach-Woniecko. Następnie odwiedźmy miejscowość Ruś, następnie Wiznę, później Jedwabne i Osowiec-Twierdzę. Później warto przejechać Carską drogą do Strękowej Góry. Powrót wzdłuż Narwi przez Zajki do Tykocina. Na zakończenie warto jeszcze w Złotorii za starą szkołą obejrzeć jak Supraśl wpada do Narwi.

Puszcza Knyszyńska w pełnej krasie

Tym razem naszą wycieczkę możemy rozpocząć od wyjazdu pod Supraśl. Możemy rowerem lub pieszo. Pierwszy przystanek – ukryte w lesie Jezioro Komosa, które na środku ma wyspę, na której według legend spotykali się kochankowie. Niezwykle ciche i przyjazne miejsce. Dalej powinniśmy się wybrać do miejscowości Ciasne, z której to powinniśmy kierować się na Krasną Rzeczkę – również piękne i ciche miejsce ukryte w środku Puszczy. Tam można spotkać jedynie wędkarzy, którzy to hałasu nie lubią, by im rybek nie płoszyć. Ostatni przystanek to już Wasz wybór. Kierujmy się do Krasnego Lasu a dalej albo do Supraśla w lewo albo do Traktu Napoleońskiego i Grabówki w prawo. Przez całą wycieczkę nie wyjdziemy z lasu. To będzie ciekawe doświadczenie.

Odwiedzić Taplary

Taplary to fikcyjna wieś z Konopielki. Tereny jednak jak najbardziej prawdziwe. Edward Redliński – autor kultowej powieści osadził ją w miejscu, z którego pochodzi czyli z małej wsi w okolicy Suraża. Cały ten rejon to jedna wielka przypominająca coś pomiędzy Sawanną a Stepami – w zależności od pogody. Tutaj lepiej wziąć ze sobą GPS, żeby się nie zgubić. Możemy dojechać pociągiem do Strabli, przyjechać rowerem lub samochodem. W pobliskich Doktorach znajduje się park linowy. Warto też obejrzeć Zawyki i kierować się na Suraż. Można z Doktorc przypłynąć do Suraża kajakiem. Wystarczy zgłosić się w Surażu do Centrum Turystyki Aktywnej Bajdarka. To nie koniec wycieczki. Warto przejechać się z Suraża do Pietkowa, a następnie skręcić na Ostrów Tam w pobliżu znajduje się czatownia, wiata biwakowa oraz wieża widokowa. Jeżeli chcemy to możemy tam zostać, jeżeli nie – to warto wracać do domu. To koniec naszej wycieczki!

fot główne: Dariusz Kowalczyk / Wikipedia

Łomża i jej okolice. Atrakcje i zwiedzanie. Co warto zobaczyć w Łomży?

Łomża często przez białostoczan jest traktowana żartami. W zasadzie to ta wyjątkowa sympatia międzymiastowa jest z wzajemnością. Wszystko przez sztuczny podział administracyjny kraju, w którym to wchodząca w skład Królestwa Polskiego oraz historycznego Mazowsza – Łomża – nagle znalazła się na terytorium województwa podlaskiego. Największy grzech popełnia ten, który myli Podlasie z Podlaskiem. Pierwsze to historyczna kraina jak Mazowsze, drugie to sztuczny twór istniejący od 1999 roku, który niczym nie różni się od PRL-owskiego Województwa Białostockiego, tyle że w nowej wersji Podlaskie jest bez “EGO” czyli Ełku, Gołdapi oraz Olecka.

 

Generalnie rzecz ujmując, wszelkie zmiany na mapie to dla Łomży nieustanna degradacja. Najpierw odłączono ich z Mazowsza, później zabrano województwo łomżyńskie. Warto też zaznaczyć, że we władzach wojewódzkich przedstawiciele mazowieckiej krainy również nigdy nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Chociaż pierwszym Marszałkiem Województwa Podlaskiego był Sławomir Zgrzywa z Łomży. Niestety rządził w czasie, gdy niewiele można było zrobić – bo od 1999 do 2002 roku. Natomiast Polska weszła do Unii Europejskiej w 2004 roku i wtedy też uderzył strumień pieniędzy na rozwój regionalny. Do Łomży też kapało, ale zbyt słabo, bo łomżyńscy politycy siły przebicia nie mieli, podobnie jak przez lata podlascy politycy w polskim rządzie.

 

Chociaż los nie był zbyt łaskawy dla Łomży, to nie oznacza, że należy ją omijać szerokim łukiem. Wręcz przeciwnie, jest to miejsce dosyć nieodkryte przez wiele osób z “Podlasia”. A naprawdę jest co zwiedzać. Przede wszystkim jedną z ciekawszych propozycji jest krypta w Katedrze św. Michała Archanioła. Co prawda to rekonstrukcja, ale swój klimat ma! Podobnie jak Muzeum Północno-Mazowieckie. Znajdujące się tam eksponaty przybliżą nas do tego z czym kojarzy się Polska za granicą. Nie można też pomijać Kurpie Open Air Muzeum w Nowogrodzie. Klimat jeszcze bardziej regionalny. Jeżeli ktoś miałby kręcić film o dworskim życiu Polaków, to tylko w Drozdowie. Znajduje się tam niesamowicie piękny obiekt, w którym obecnie znajduje się Muzeum Przyrody. Nawet jeżeli ktoś się nią nie interesuje (a powinien), to dla samego zwiedzenia pałacu warto tam pojechać.

 

Być może zaskoczeniem będzie fakt, że mimo i ż w Łomży nie ma ani morza ani jeziora to jest port. Warto Łomżę i jej okolice zwiedzić właśnie z perspektywy tafli Narwi. Będziemy mogli podejrzeć z bliska piękną przyrodę. Tak jak w Warszawie i Krakowie trzeba odwiedzić Stare Miasto, tak też w Łomży jest Stary Rynek. To wokół niego koncentruje się życie mieszkańców. Warto więc skosztować czegoś właśnie przy Rynku. Oczywiście absolutnie koniecznie jest także zrobienie sobie fotki na Ławeczce z Hanką Bielicką. O ile starsi dobrze wiedzą o kim mowa, o tyle młodzież może mieć problem. Warto sobie sprawdzić tą barwną postać.

 

Jeżeli ktoś lubi militarne klimaty, to powinien zobaczyć Twierdzę Łomża. Dosyć mało znany obiekt składający się z pięciu budynków. Jest to jedna z nielicznych twierdz, która została wybudowana w XIX wieku i brała udział w walkach dwukrotnie. Podczas wojny polsko-bolszewickiej oraz podczas napadu Niemiec na Polskę w 1939 roku. Świetnym miejscem do zwiedzania – szczególnie jesienią – jest Cmentarz wielowyznaniowy. Jest z początku XIX wieku, znajduje się tam wiele pięknych rzeźb a i klimat tego miejsca niesamowity. Warto też zajrzeć na cmentarz żydowski. Nie można też zapomnieć o zwiedzaniu Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego. Jest to naprawdę niesamowite miejsce o każdej porze roku. Narew zachwyci chyba każdego, kto tam się wybierze.

fot. główne: Arkadiusz Zarzecki / Wikipedia

Zanim powstała Aleja Piłsudskiego, to istniała piękna ulica Nadrzeczna

Po wpisaniu w wyszukiwarkę “Nadrzeczna Białystok” – zobaczymy na mapie maleńką ulicę na osiedlu Bacieczki, na obrzeżach miasta. Tymczasem warto wiedzieć, że przed wojną Nadrzeczna znajdowała się w samym centrum miasta. Była to wyjątkowa ulica ze względu na swoją unikalną zabudowę. Otóż nadrzeczna biegła oczywiście przy rzece Białej, która to była zabudowana gustownymi drewnianymi poręczami. Dziś po starej Nadrzecznej nie ma już śladu.

 

Stara Nadrzeczna znajdowała się jeszcze po II Wojnie Światowej. Z dawnych dokumentów wynika, że znajdowało się przy niej co najmniej 16 budynków. Uliczka zniknęła wraz z pojawieniem się dzisiejszej Al. Piłsudskiego. Dawniej prowadziła od ul. Sienkiewicza do ul. Kościelnej. Oczywiście wzdłuż rzeki. Dziś w tym miejscu znajduje się po prostu skwerek. Aleja Piłsudskiego dawniej nazywała się Aleją 1 Maja. Jej budowę rozpoczęto w 1958 roku na gruzach getta. Do dziś przy samej drodze stoją jeszcze budynki ukosem. To dlatego, że powstały właśnie gdy Alei jeszcze nie było. Warto zaznaczyć, że sama droga bardzo mocno zmieniła układ komunikacyjny miasta. Dawniej to ul. Lipowa była główna (która nazywała się ul. Marszałka Piłsudskiego). Nowa droga zaś zlikwidowała właśnie Nadrzeczną, Książęcą, Łódzką i Szlachecką oraz przecięła Częstochowską, Nowy Świat, Zamenhofa i Kościelną. Można powiedzieć, że przeszła przez sam środek osiedla. Białystok po II Wojnie Światowej powstawał od nowa na ruinach.

 

Miasto to dynamiczna tkanka i to normalne, że niektóre ulice znikają a pojawiają się inne. Jednak szkoda starej Nadrzecznej, gdyż była bardzo stylowa. Być może ktoś, kiedyś zechce przywrócić ją nie jako ulicę, ale jako park kulturowy – na pamiątkę dawnego układu dróg w mieście.

 

Nadrzeczna po II Wojnie Światowej
Featured Video Play Icon

Persewal, Astra i Albatros wisiały nad Białymstokiem. Te wielkie maszyny zrzucały bomby.`

Balony napełniane helem czy innym gazem lżejszym od powietrza unoszą się do góry. Wie to chyba każdy rodzic, który kupował taką zabawkę swojemu dziecku. Analogicznie wie to też każde dziecko, które taką zabawkę otrzymało i zapytało rodziców – dlaczego ten balon może latać. Wiedzieli to także ludzie w XIX wieku. Postanowili swoją wiedzę jednak wykorzystać nie do zabawy, ale dla służby ludzkości. Jak to z wynalazkami bywa – również balony napełniane gazem lżejszym od powietrza wykorzystano do celów wojskowych. W tym przypadku pompowano do wielkich balonów wodór.

 

Sterowce potrafiły mierzyć nawet 80 metrów długości i być szerokie na 14 metrów. Te wielkie balony służyły rosyjskiemu carowi do zrzucania bomb podczas I Wojny Światowej. Persewal, Astra i Albatros stacjonowały w lesie Pietrasze w Białymstoku. Dziś teren jest zasłonięty stuletnimi sosnami oraz innymi zaroślami. Dlatego też jedyne pozostałości to betonowe kloce oraz wiele okopów i stanowisk strzeleckich. Być może spacerując po Pietraszach – natraficie na nie przypadkiem. Wtedy już ich obecność nie będzie dla Was zagadką. Betonowe kloce służyły do cumowania statków powietrznych. Oprócz nich w 1914 roku istniały również bazy, hangary, dźwigi czy też zbiorniki na wodór. Same sterowce mogły też transportować osoby. Zabierały 7 osób. Warto zaznaczyć iż statki nie tylko mogły zrzucać bomby, ale też były uzbrojone w karabiny.

 

Jedna z takich maszyn poleciała na teren Prus – bombardując dworzec kolejowy w Ełku. Inny statek powietrzny uległ zniszczeniu podczas katastrofy. Maszyna 16 sierpnia przyleciała do Białegostoku z Petersburga. Następnie carskie wojsko przeprowadziło misję zwiadowczą. Sterowiec miał być wykorzystany do rozpoznania okolic Olsztyna. Statek powietrzny nie doleciał tam jednak, gdyż zerwała się wichura. Ostatecznie zbombardowano drogi prowadzące do Osowca. Silny i porywisty wiatr spowodował, że sterowiec uderzył o ziemię.

 

Pacieliszki, Brazylka, Argentyna i Królikarnia. Oto zapomniane dzielnice Białegostoku.

Białostoczek, Wygoda, Skorupy, Dojlidy, Nowe Miasto, Piaski, Bojary czy Antoniuk to nazwy białostockich osiedli, które funkcjonują do dziś. Dawniej niektóre z nich były po prostu wsiami przyłączonymi do dzisiejszej stolic województwa podlaskiego, inne zaś były od zawsze. Warto wiedzieć, że dzielnice Białegostoku obfitowały także w wiele zapomnianych już nazw, które czasem można jeszcze usłyszeć w opowieściach najstarszych mieszkańców. Warto zaznaczyć, że nie wszystkie wymienione nazwy były oficjalne. Niektóre funkcjonowały tylko podczas rozmów.

 

W połowie XIX wieku, w zasadzie jeszcze pod Białymstokiem lub na jego obrzeżach znajdowały się Pacieliszki. Dziś to ul. Sławińskiego, którą dojedziemy z Nowego Miasta do Kleosina (dawniej Folwark Ignatki). Warto dodać, że te białostockie osiedle przed wojną nazywane było Słobodą. Tuż obok znajdowała się Kolonia Bażanciarnia (dziś to osiedle Ścianka, nazywane też Bażantarnią). Bliżej centrum znajdowała się Kaskada czyli dzisiejsza Prowiantowa.

 

Po wschodniej stronie miasta mieliśmy Ogrodniczki Dojlidzkie, Krożywok (prawdopodobnie okolice Pieczurek), Wysranki (Wygoda) – które wbrew pozorom nie były tak nazywane przez mieszkańców z pogardą. Była to dla nich normalna nazwa. Warto też wspomnieć o Królikarni czyli dzisiejszych ulicach Pułkowej oraz 42 Pułku Piechoty. To jeszcze nie wszystko – okolice dzisiejszej Węglówki to Studzieńczyna. Na zachodzie funkcjonowały Ogrodniczki Wysokostockie (dziś Antoniuk Fabryczny).

 

Dzisiejszy Białostoczek miał bardzo wiele nazw. Na mapie z 1935 roku była Markowa Góra, zaś zamiast terenów elektrociepłowni funkcjonowała Brazylka. Dawniej bardzo biedne osiedle. Dziś to zapomniane miejsce na uboczu między Elektrociepłownią a Białostockimi Zakładami Graficznymi (na zdjęciu głównym). Oprócz tego zwyczajowo Białostoczek nazywano Zagradkiem, Zapaszką, Mostkami, Działami, Zliszkami i Żabkami. Uroczo prawda? Biednych dzielnic nie brakowało w centrum. Oprócz najbardziej znanych Chanajek czyli dzisiejszej Młynowej – funkcjonowała także Argentyna czyli dzisiejsza Kijowska, Cieszyńska i do dziś ukryta bardzo zapomniane ul. Czarna oraz ukryta Żółta. Oprócz nich w centrum znajdowała się także dzielnica Szulchojt, który spłonęła razem z podpaloną przez Niemców z Żydami w środku wielką Synagogą.

 

Dosyć intrygującym miejscem był Ermitraż – czyli osiedle w okolicy dzisiejszej Galerii Białej. Warto jednak dodać, że na XX-wiecznej już mapie z 1935 roku miejsce te funkcjonuje jako osiedle Nowe. Ostatnie miejsce jest dosyć zagadkowe. W zasadzie nikt nie wie gdzie się znajdowało. Rozedranka – bo tak nazywała się białostocka dzielnica. Pierwsze skojarzenie jest ze wsią pod Sokółką, jednak wbrew pozorom chodzi miejsce w Białymstoku. Niestety raczej się nie dowiemy. Pozostanie to już tajemnicą XIX-wiecznego Białegostoku.

Nowa atrakcja turystyczna w regionie. Pociąg przewiezie na plażę przez Puszczę!

To niezwykła atrakcja turystyczna. Od dziś można jeździć przez całe wakacje pociągiem z Hajnówki nad Zalew Siemianówka. Podobnie jak z Białegostoku do Walił będą jeździć 2 pary pociągów w soboty i niedziele oraz jedna w piątek wieczorem do Siemianówki a z samego rana w sobotę powrót. Pociąg będzie jechać przez Narewkę. Bilet na całej trasie kosztuje 5 zł. Rozkład został ułożony w taki sposób aby można było bez przeszkód do Siemianówki dojechać z Czeremchy i Siedlec. Z Białegostoku nie ma torów prowadzących bezpośrednio do Hajnówki, dlatego też należy wpierw przesiąść się w Czeremsze. Jeżeli linia będzie cieszyć się zainteresowaniem turystów, to być może w przyszłości zostanie wydłużona tak by przejeżdżać torami przez nasyp na środku zbiornika aż do granicy państwa. Trzeba by było jednak wyremontować tory, gdyż za zbiornikiem nie są w najlepszym stanie.

 

Rozkład jazdy (ważny do 31 sierpnia 2019):

 

Piątki: Hajnówka – 20.40 – Narewka – 20.57 – Siemianówka – 21:04
Soboty: Siemianówka – 4:51 – Narewka – 4:58 – Hajnówka – 5:15

 

Soboty i niedziele:
Hajnówka – 10:44 – Narewka – 11:01 – Siemianówka – 11:08
Siemianówka – 12:39 – Narewka – 12:46 – Hajnówka – 13:03

 

Hajnówka – 15:40 – Narewka – 15:57 – Siemianówka – 16:04
Siemianówka – 16:12 – Narewka – 16:19 – Hajnówka – 16:36

fot główne. Phil Richards / flickr.com

Atrakcje Białegostoku. Co zwiedzić w kilka godzin? Zobacz zdjęcia i mapę.

Zwiedzanie Białegostoku i okolic ma różne wymiary. Fanatycy historii szukają czegoś innego, weekendowi przyjezdni jeszcze czegoś innego, mieszkańcy, którzy mają miasto na co dzień także zwiedzają inaczej. Podobnie jak osoby, które mają na to kilka godzin oraz kilka dni. Każdy wolny dzień jest idealny, by poznać miasto. My przygotowaliśmy specjalnie dla Was taki spacer, który zajmie od godziny do trzech (zależy kto jak szybko chodzi i czy będzie wchodzić do budynków. Polecamy zwiedzić miasto w ten sposób zarówno dla osób, które są po raz pierwszy jak i dla tych, które znają je doskonale. Na samym dole mapa. Jeżeli przejdziecie się trasą, to zostawcie w komentarzu jakiś ślad o swoich odczuciach.

Zwiedzanie miasta w kilka godzin

Żeby na szybko obejrzeć Białystok warto przejść konkretną trasę. Załóżmy, że właśnie przyjechaliście do miasta i znajdujecie się na dworcu PKP lub PKS, które stoją obok siebie. Gdzie iść dalej? Najpierw polecamy wycieczkę po centrum. Idziemy do góry w ul. Wyszyńskiego. Mijając osiedle Przydworcowe na początku nie napotkamy nic ciekawego, ale im dalej tym ciekawiej. Pierwsza okazja przy Biedronce. Obok stoi ceglana kamienica o wyjątkowym wyglądzie. Następnie idąc dalej prosto możemy zobaczyć plac, na środku którego znajduje się gwiazda Dawida i miejsca do siedzenia w kształcie… zębów. Właśnie znajdujemy się na dawnym cmentarzu żydowskim, który powstał w tym miejscu, gdy w Białymstoku zapanowała epidemia przez co wielu mieszkańców zmarło. Jak to miejsce wyglądało w przeszłości zobaczymy na tablicy pamiątkowej.

Po odwiedzeniu tego miejsca musimy wyruszyć w lewo ul. Młynową. To dawne żydowskie osiedle Chanajki. Mieszkali tam biedni, przestępcy, biznesmeni i prostytutki. Drewniane chaty i ceglane kamienice wymieszały się ze sobą, a ciasne uliczki przeplatały się. Dziś z Chanajek już prawnie nic nie zostało. Tylko kilka budynków, ale warto je obejrzeć z przodu i z tyłu. Na Młynowej znajduje się obecnie przygotowywany jako miejsce pamięci dawny cmentarz ewangelicki. Póki co nic tam nie zobaczymy, ale gdy prace zostaną ukończone – będzie tam stać pomnik. Może się wydawać, że Białystok to miasto cmentarzy. To mylące, gdyż poruszasz się po miejscach, które znajdowały się dawniej poza miastem. Wejdź w stronę Mariańskiego – tam kiedyś zaczynało się miasto. Przed sobą masz Plac NZS, przy którym stoi pomnik bohaterów Ziemi Białostockiej z napisem “Bóg Honor Ojczyzna”. Napis ten został dostawiony przez antykomunistyczne środowisko już długo po upadku PRL jako “dekomunizację”. Jest także napis “Niepodległość”, który został dostawiony przez inne środowisko z okazji 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Warto wspomnieć, że autorzy ani pierwszego ani drugiego napisu nie mieli pozwolenia by je umieścić, ale Polska to wolny kraj i każdy może do pomnika dopisać co chce.

Wchodzimy do ścisłego centrum

Wróćmy do zwiedzania. Obok pomnika stoi wielki budynek z ogromnym tarasem. To Uniwersytet w Białymstoku – wydział historyczno-socjologiczny. Dawniej siedziba komitetu PZPR. Idąc prosto w ul. Suraską zobaczymy pomnik z maską, miniemy też budynek z napisem “Solidarność”, w którym dawniej mieściła się Gazeta Współczesna – organ prasowy PZPR, a po transformacji gazeta należąca do “Solidarności”. Gdy nie było jeszcze internetu, to pod budynkiem gromadzili się kibice Jagiellonii, gdy ta grała na wyjeździe. W jednym z okien redaktorzy gazety pokazywali aktualny wynik. Idźmy dalej. Doszliśmy do najściślejszego centrum miasta. To Rynek Kościuszki. Na jego środku stoi ratusz, który nigdy nie pełnił siedziby Urzędu Miejskiego. W dawnych czasach była to wielka “galeria handlowa”. Kupcy na swoich kramach handlowali w budynku oraz wokół budynku.

Idąc prosto miniemy fontannę “wędrowniczkę”. Stoi ona obecnie obok oryginalnego miejsca. Na początku stała przy zbiegu 4 ulic. Teraz pozostała tylko jedna. Pozostałe 3 znikły na rzecz nowoczesnego rynku. “Wędrowniczka” po II Wojnie Światowej, gdy miasto zostało praktycznie całe zniszczone, została odbudowana ale już w innym miejscu – bliżej ratusza. Przy okazji przebudowy Rynku Kościuszki wróciła obok miejsca, gdzie znajdowała się przed II Wojną Światową. Nasza wycieczka dalej trwa. Pójdziemy teraz w prawo od fontanny. Kilka kroków i jesteśmy w przepięknym parku Planty. Można tu się schronić przed upałami. Przechodząc przez przejście dla pieszych warto pójść w prawo. Miniemy wtedy pomnik psa Kawelina. Tak nazywał się carski pułkownik, który przyjechał na Podlasie pod koniec XIX wieku i zrobił dla miasta wiele dobrego. Legenda głosi, że pułkownik był bardzo brzydki stąd też pies został stworzony w 1936 roku na jego podobieństwo. Pomnik został skradziony przez Niemców podczas II Wojny Światowej. W 2005 roku zrekonstruowano go na podstawie odkrytych zdjęć przedwojennego fotografa Bolesława Augustisa. Dziś stoi przy wejściu dla parku Planty. Dawniej stał w miejscu, do którego dojdziemy później.

Przejdźmy się teraz szeroką aleją na Plantach. Po drodze możemy kupić lody. Dojdźmy do końca drogi czyli do schodów. Miniemy po lewej Pałac Branickich, do którego potem wejdziemy. Teraz idźmy prosto na największą perłę Plant czyli fontanny. Są one po lewej stronie za schodami. Przejdźmy przez plac z fontannami, a potem skręćmy w prawo idąc ścieżkami przy stawie “serce”. Dojdziemy do pomnika Praczek przy kolejnym zbiorniku wodnych. Co ciekawe – pomnik ten został kiedyś ukradziony. Teraz stoi drugi.

 

Od Praczek pójdźmy w lewo ul. Mickiewicza w stronę bramy wjazdowej Pałacu Branickich. Jest ona bardzo okazała, a w jej konstrukcję wmontowany jest zegar, który mimo kilkuset lat działa znakomicie. Na szczycie znajduje się gryf. Wchodzimy na dziedziniec Pałacu Branickich. Jego obecny wygląd zawdzięczamy staraniom wielu władz. Gdy miasto zostało przejęte przez zabiorcę rosyjskiego usunął on wszelkie zdobienia ukazujące polską kulturę. Budynek wówczas stanął się Instytutem Panien Szlacheckich, gdzie rosyjskie nastolatki uczyły się obycia na salonach. Podczas II Wojny Światowej dawny pałac był mocno zniszczony. Na szczęście ten budynek oraz wiele innych został odwzorowany i odbudowany dzięki architektowi Stanisławowi Bukowskiemu. Obecnie budynek należy do Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. W prawym skrzydle znajduje się Muzeum Farmacji. Sam budynek główny można zwiedzać bezpłatnie. Można wchodzić śmiało, byleby nie zakłócać pracy ludziom. Warto wejść na piętro i wyjść na balkon, z którego spojrzymy z góry na cały przepiękny ogród. W oryginale był on dwa razy dłuższy i jeszcze bardziej okazały. Warto też następnie zejść na dół i obejrzeć rzeźby, rośliny, fontanny i czarną konstrukcję, gdzie dawniej chodziły piękne ptaki. Zejdźmy z mostu na dół i przejdźmy się obok stawu. Dojdźmy do budynku pałacu i wyjdźmy przez boczną wąską bramkę. Właśnie znajdujemy się przy pomniku ks. Jerzego Popiełuszki, gdzie dawniej stał właśnie pomnik psa Kawelina nim go skradli Niemcy.

Luksusowa dzielnica

Idźmy teraz w prawo do przejścia dla pieszych. Po drugiej stronie ulicy będzie stał dawny Dom Koniuszego, a dziś okazały Pałacyk Ślubów. Dawniej stał tu hotel Ritz. Przejdźmy wąską ul. Kilińskiego, a następnie zatrzymajmy się przy Katedrze. Wejdźmy do środka. Jest on tylko dobudówką do białego kościołka obok, chociaż mogłoby się wydawać że jest odwrotnie. Ten biały kościółek pamięta jeszcze czasy Branickich. W krypcie pochowana jest Izabela Branicka. Tam niestety nie można wejśc. Ale kościół możemy obejrzeć. Następnie przejdźmy w lewo tyłem kościoła do ul. Kościelnej. Idźmy cały czas prosto. Na przejściu dla pieszych dalej prosto. Dojdziemy do rzeki. Przejdźmy przez most idąc cały czas prosto. Miniemy stary, ceglany budynek. Na górze ulicy znajdziemy się na Warszawskiej – historycznym osiedlu bogatych białostoczan. Mieszkały tutaj same znakomite osobistości, które pozostawiły po sobie wiele wspaniałych budynków. Po lewej zobaczymy VI Liceum Ogólnokształcące, a po drugiej stronie Pałac Tryllingów (obecnie w remoncie). Idźmy w prawo. Na horyzoncie zobaczymy wieżę kościoła. To katolicka parafia św. Wojciecha, a dawniej kościół ewangelicki. Idąc w jego stronę miniemy jeszcze Centrum Ludwika Zamenhofa – twórcy międzynarodowego języka Esperanto. Możemy wstąpić do środka.

Za skrzyżowaniem miniemy jeszcze wiele okazałych budynków. Warto wstąpić do Muzeum Historycznego, gdzie znajduje się makieta dawnego Białegostoku. Naprawdę fascynująca ekspozycja! Następnie wejdźmy do kościoła Św. Wojciecha. Obejrzyjmy go w środku i na zewnątrz. Następnie przejdźmy na drugą stronę ulicy cofając się do budynku z numerem 57 obok przystanku. Wejdźmy w bramę, a następnie prosto wchodząc w wąską drogę. Wyjdziemy do ul. Koszykowej, przy której stoi wiele wspaniałych drewnianych domów przypominających dawne osiedle Bojary. Na końcu ulicy idźmy w lewo i wstąpmy jeszcze w ulicę obok o nazwie “Wiktorii”. Wrócimy do ul. Stanisława Staszica. Idźmy tą ulicą w prawo (mając z tyłu ul. Wiktorii). Dojdziemy do ul. Piasta. Dalej idźmy w lewo do ul. Słonimskiej. Tu możemy zakończyć wycieczkę. Do centrum wrócimy autobusem linii – 5. Można wysiąść przy “Lipowej” bądź też przy kościele Św. Rocha z dużą, białą wieżą.

 

Niedźwiedzie coraz częściej odwiedzają Podlaskie. Czy wkrótce tu zostaną?

Pod Białowieżą kilka dni temu widziano niedźwiedzia. Przywędrował z Białorusi, która wspólnie z Polską dzielą Puszczę Białowieską. Osobnik był już widziany u sąsiadów. Tym razem wypuścił się w odwiedziny do nas. Czy coś z tego wynika. Otóż więcej niż może się wydawać. Czy wkrótce drapieżniki zasiedlą Podlaskie?

 

2 lata temu na łamach naszego portalu snuliśmy hipotezę o tym czy niedźwiedzie mogą osiedlić się w Puszczy Białowieskiej na stałe. Generalna konkluzja była taka, że szansa taka jest. Przywrócenie populacji nie byłoby żadnym problemem, bo knieja na południu województwa spełnia idealnie warunki, jakie potrzebują te drapieżniki – szczególnie, że jeden po białoruskiej stronie żyje i zajrzał właśnie do Polski. Pojawienie się jednak na Podlasiu niedźwiedzi na stałe byłoby decyzją polityczną. Zwierzęta te podobnie jak wilki nie mają jednak dobrego PR. Ludzie się ich boją, chociaż te same z siebie nie atakują człowieka. Musiałyby poczuć się zagrożone lub zaskoczone jego obecnością. Póki co niedźwiedzie Podlasie odwiedzają regularnie. Żyły tutaj w XVIII wieku. W kolejnym stuleciu wybijano je jeszcze podczas polowań aż znikły na przełomie XIX i XX wieku.

 

W 2010 niedźwiedź z Białorusi przywędrował w rejonie Siemianówki. W 2013 roku Polacy niemalże wpadli w panikę, gdy podobno planowano przywieźć 50 niedźwiedzi z Rosji do białoruskiej części Puszczy Białowieskiej. Ostatecznie tak się nie stało. W 2015 roku niedźwiedź odwiedził Czarną Białostocką i został zaobserwowany przez leśniczego, które na terenie jednej z firm korzystał z basenu przeciwpożarowego. Zaalarmowana policja niedźwiedzia jednak już nie zastała. Rok temu niedźwiedź odwiedził Puszczę Augustowską. Przywędrował tam z kniei między Białorusią a Litwą. Przypadek sprzed kilku dni to kolejna wizyta niedźwiedzia w województwie Podlaskim. To już czwarty taki przypadek w ciągu dekady.

 

Czy z jego odwiedzin coś wynika? Otóż może to potwierdzać, że niedźwiedzie jak każde inne zwierzęta migrują za pokarmem. Póki co raz na jakiś czas zajrzy do nas pojedynczy osobnik. Pewnego dnia może to być cała rodzina, a potem kilka. W naszym województwie są aż 3 puszcze, gdzie mogą zamieszkać. Byleby nie straszyć ludzi niedźwiedziami. Wtedy żaden polityk nie wpadnie na głupi pomysł, by z tymi zwierzętami walczyć. Wszak mieszkają w Bieszczadach oraz Tatrach i nikomu krzywda z tego powodu się nie dzieje. Warto pamiętać, że jeżeli migracja niedźwiedzi z Białorusi czy Ukrainy na Podlasie miałaby miejsce, to nie stanie się to z dnia na dzień tylko na przestrzeni dekad. O ile tej puszczy nikt nie wytnie.

Featured Video Play Icon

Bimber Podlaski. Oto najpopularniejsze regionalne trunki.

Bimber Podlaski jest trunkiem specyficznym. Na Podlasiu i być może w całej Polsce najbardziej rozpoznawalny jest “Duch Puszczy”. Warto jednak dodać, że to nie jedyny produkt jaki można skosztować w naszym regionie. Przedstawiamy Wam najpopularniejsze bimbry podlaskie.

Bimber Podlaski – a co to takiego?

Najpierw jednak zacznijmy od podstaw. Co to jest bimber? Jest to inaczej mówiąc wódka, która nie jest wytwarzana przez koncerny spirytusowe tylko przez prywatne osoby przy pomocy specjalnej aparatury. Różnica między wódką a bimbrem jest też taka, że trunek ten jest dużo mocniejszy. Wódka ma 40 proc. alkoholu, natomiast bimber od 50 do nawet 70 proc. W podlaskiej gwarze regionalny trunek nazywamy również “samogonem” od zbitki słów “samo – gonić” czyli samemu pędzić. Bowiem piwo się warzy zaś wódkę pędzi. Dodatkowo bimber jest przyprawiany różnymi ziołami, dzięki czemu można uzyskać fascynujące smaki. To tyle w teorii.

Produkcja bimbru

W praktyce produkcja samogonu jest nielegalna. Trudno powiedzieć właściwie dlaczego. Wyroby koncernowe są dodatkowo opodatkowane akcyzą. To nie oznacza jednak, że bimbrownicy nie chcieliby jej płacić. Po prostu państwo nie pozwala im produkować i już. Nie bo nie. Dlatego też cała produkcja działa w ukryciu. Warto tutaj dodać, że podczas pędzenia wytwarza się para wodna. Dlatego też zauważona może zdradzić miejsce produkcji. Tak się jednak nie dzieje. Bimbrownie są ukryte głęboko w Puszczach – Knyszyńskiej, Białowieskiej oraz w Biebrzańskim Parku Narodowym, który także jest rozległym kompleksem. Warto też dodać, że we wszystkich wspomnianych lasach jest dużo bagien. Dlatego przypadkowo raczej na bimbrownię w lesie nie natrafimy.

Hipokryzja w polskiej polityce i prawie

Jak więc regionalni producenci wpadają? No cóż – od wielu lat największym sprzymierzeńcem wszelkich polskich służb był donos. Do dziś urzędy skarbowe mają pełne teczki donosów. Jest to dla nich cenne źródło informacji. Jeżeli kogoś kłuje w oczy, że sąsiad ma dużo pieniędzy, a w każdej wiosce przecież wszyscy wiedzą kto pędzi bimber, to często Krajowa Administracja Skarbowa, która likwiduje leśne bimbrownie – ma wszystko na tacy. Kwestia jedynie dookreślenia konkretnego miejsca. Warto jednak tutaj dodać, że przed Podlaskie przewinęła się cała masa polityków z całego kraju, którzy chętnie bimber pili. Nawet odwiedzający Białowieżę Książę Karol chciał go skosztować. Nigdy jednak nie udało się doprowadzić do legalizacji. Taka hipokryzja.

Bimber Podlaski – gdzie jest produkowany?

  1. Najbardziej rozpoznawalny produkt na Podlasiu i chyba też w Polsce powstaje na bagnach Puszczy Białowieskiej. Gdzie konkretnie oczywiście nie napiszemy. Nie polecamy też szukać, bo może to się skończyć utonięciem w bagnie. Szczególnie, że ze względu na parę wodną produkcja często odbywa się wtedy, gdy sprzyjają do tego warunki atmosferyczne – mgła, deszcz, noc. Jak dostać produkt? Wystarczy popytać we wsiach okalających Puszczę. Produkt można dostać również w Hajnówce.
  2. Kolejnym popularnym produktem regionalnym jest Kopnięcie Łosia. Oczywiście produkcja ma miejsce w Biebrzańskim Parku Narodowym. Jest to teren mocno bagnisty. Jednak w Goniądzu czy Mońkach produkt powinniśmy dostać bez problemu. Wystarczy popytać.
  3. Czarna Białostocka ma dwa bardzo chwalone produkty – jeden to “Old Bimber”, drugi zaś to “BimBer”. Trunki powstają w Puszczy Knyszyńskiej. Produkt naturalnie dostaniemy w Czarnej Białostockiej, być może również w Supraślu.
  4. Kolejnym produktem regionalnym, który warto spróbować jest Zew Natury produkowany w Dobrzyniewie Dużym. Tutaj jednak żadnych lasów nie ma. Jednak nieopodal jest spory obszar Puszczy Knyszyńskiej. To właśnie tam mieści się produkcja.
  5. Ostatnim, mniej znanym szeroko produktem jest Szwędaczek. Bimber z papryczką chili. Wbrew pozorom nie kopie mocniej niż pozostałe, ale papryczka dodaje pikanterii smaku. Trunek powstaje w Puszczy Knyszyńskiej w okolicach Gródka.

Odpowiednie proporcje bimbru to klucz

Oczywiście musimy podkreślić, by nie przesadzać z ilością, bo co prawda bimber jest łagodniejszy w skutkach niż wódka, to jednak debiutanci mogą przy zbyt dużej ilości bardzo szybko odpłynąć. Natomiast zaprawionych w boju uczyć nie będziemy.

Plażowanie w Białymstoku, okolicach i województwie. Zobacz, gdzie warto pojechać nad wodę.

Dojlidy, Jurowce, Nowodworce, Supraśl, Wasilków a może Czarna Białostocka? W tych miejscach mieszczą się najpopularniejsze plaże w Białymstoku i jego okolicach. W upalne dni warto się ochłodzić w wodzie. Tylko co z jej jakością?

 

Zapewne każdy przed wyborem miejsca, gdzie chciałby odpocząć zastanawia się czy woda jest czysta? Tylko co to właściwie oznacza? Odpowiednie instytucje badają wodę pod kątem bakterii tam występujących oraz wszystkiego tego, co może nam zaszkodzić. Jednak każdy, kto był choć raz na Suwalszczyźnie i kąpał się w tamtejszych jeziorach – zapewne widzi uderzającą różnicę między tamtymi wodami a białostockimi. Polodowcowe jeziora są tak czyste, że przejrzystość wody jest bardzo wysoka.

Trzeba jednak zaznaczyć, że jakość wody na zalewie w Dojlidach polepszyła się. W 2018 roku zbiornik przeszedł rewitalizację. Dzięki czemu możemy kąpać się tam bez żadnych obaw o swoje zdrowie. Nadaje się do kąpieli również rzeka Supraśl czyli możemy plażować zarówno na plaży miejskiej Supraśla, ale też w innych miejscowościach, przez które przepływa rzeka i jest bezpieczne zejście do wody tj w Nowodworcach przy moście, zalew w Wasilkowie oraz plaża w Jurowcach.

 

W ubiegłym roku nie było również zastrzeżeń do zalewów w Zarzeczanach (Gródek), Michałowie, Czarnej Białostockiej, Siemiatyczach oraz na rzece Bug w Drohiczynie oraz na rzece Brok w Czyżewie. Nic nie wskazuje na to, by w tym roku było inaczej. Jak widać, w całym województwie pełno jest zbiorników wodnych – jeziora, rzeki, zalewy. Nic tylko brać urlop i odpoczywać!

To będzie hit tegorocznego sezonu? Zainteresowanie tym miejscem jest ogromne.

Przed sezonem wymienialiśmy je w gronie faworytów, teraz wszystko wskazuje że Kruszyniany mogą być liderem jeżeli chodzi o wybór turystów. Czy tatarska wioska przy granicy, tego lata będzie odwiedzana najczęściej? Jedno jest pewne. Po incydencie na kładce Śliwno-Waniewo – popularność tego miejsca zmalała. Zaś chęć przyjazdu na Podlasie wcale nie. O naszym regionie w ostatnim czasie jest dosyć głośno z różnych powodów.

Gejowskie logo i Kononowicz

Jest coś takiego jak mimowolna promocja. Nie jest ona jednak taka zła. W myśl zasady – “niech mówią wszystko, byleby nazwiska nie przekręcali”. W tym przypadku nieustające żarty z Podlasia w dłuższej perspektywie opłaciły się. Zasadniczym problemem było to, że głównego podlaskiego miasta – Białegostoku nie było na mapie… od pogody. Od wielu lat ludzie oglądając telewizję nie wiedzieli, że oprócz Suwałk coś tam leży. Potem przyszedł z pomocą internet. Mamy rok 2006 – w wyborach startują Tadeusz Truskolaski, jacyś inni kandydaci oraz on – Krzysztof Kononowicz. Postać tak barwna, że nie trzeba jej przedstawiać. O tym, że Białystok istnieje – wiedzą już chyba wszyscy w Polsce. Wybory wygrywa ten pierwszy.

 

Nowy prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski postanowił także dorzucić od siebie cegiełkę w celu promocji miasta (a zatem też regionu). Wynajmuje do tego specjalistów za wielkie pieniądze. Oni robią wiele szumu… wokół swojej pracy, na przykład przekonując białostoczan byśmy promowali się śledzikowaniem. To jednak nie przeszło. W końcu szef grupy promocyjnej pokazuje nowo logo Białegostoku i hasło “Wschodzący Białystok”. Zaraz po tym wybucha ogromny skandal. Okazuje się, że nowe logo jest bardzo łudząco podobne do innego logo. Na domiar złego – reprezentujące słynne dziś LGBT (tyle że z Nowego Jorku). W obawie o wizerunkową tragedię (konserwatywne Podlasie nie wyobraża sobie być kojarzone z homoseksualizmem) logo zostaje przepołowione i rusza cała kampania. Trudno powiedzieć czy coś dała, bo na efekty takich działań czeka się bardzo długo. Na pewno jest już jakiś punkt zaczepienia.  

Czytaj też:

/tatarzy-polska-podlaskie/

Filmy promocyjne i memy

Kolejne lata to wysyp filmów promocyjnych. A to wspominany wyżej Wschodzący Białystok promował się aniołem, województwo podlaskie różnorodnością, innym razem Białystok walorami turystycznymi zaś podlaskie pikselowym żubrem. Tutaj też trudno powiedzieć czy efekt był, bo to nie jest tak że jak ktoś zobaczy reklamę to wsiada w pociąg i przyjeżdża. Szczególnie, że w tamtych czasach do Białegostoku nie było łatwo dojechać. Aż tak wielu połączeń nie było.

 

Internet rozwijał się w zawrotnym tempie. Ludzie mogli posiadać coraz większą wiedzę, rozwiązywać dzięki temu różne cywilizacyjne problemy, a tymczasem zrobił się boom na kupowanie wszystkiego co się da przez internet oraz pojawiły się memy. Okazało się, że te drugie jest poza jakąkolwiek kontrolą. I tak zaczęła się promocja tych, którzy nie chcieli oraz w taki sposób w jaki nikt by sobie nie życzył. Jednym z pierwszych, który wtedy oberwał był policjant z Elbląga. Dziś zastąpiony “Noszaczem” był wizerunkiem typowego Polaka. Sumiasty wąs i naburmuszona mina na biało-czerwonej fladze z dodanymi “śmiesznymi tekstami”. Policjant przeżył wstrząs, gdy się o tym dowiedział. A stało się to w dość niewybredny sposób. Młodzież zaczęła go wytykać na ulicy i się z niego śmiać. Pewnego dnia padło również na Podlasie. I się zaczęła cała fala.

 

Przedstawiono nas tam jako dzikusów z dżungli, którzy w kółko powtarzają “Dla mnie się podobasz”. Było śmieszne, nikomu krzywda się nie stała. Ale wieść o naszej krainie znów się rozeszła po całym kraju. Ponadto reaktywował się Krzysztof Kononowicz, który dołączył do nowego trendu w internecie jakim są “patostreamy” czyli transmitowanie na żywo obrazu i dźwięku z własnego domu, gdzie często odbywają się libacje. Nie przesądzamy o tym co się dzieje u dawnego kandydata na prezydenta miasta, ale razem z “Majorem” czynią duet na tyle popularny, że Białystok i Podlasie jest bardzo popularne wśród młodzieży.

Czytaj też:

/dla-mnie-sie-podobasz-czyli-jak-memy-loga-i-powiedzenia-zawladnely-emocjami-polakow/

Telewizja śniadaniowa i blogerzy

Dużo dobrego robi dla kontrastu telewizja śniadaniowa, która pokazuje nas z dużo lepszej strony. W ostatnim czasie wszędzie był niemalże wysyp zachęt, by odwiedzić Kruszyniany. Tatarska wioska w tym sezonie letnim może przeżyć oblężenie. Wszyscy będą chcieli zobaczyć piękny meczet na własną stronę oraz wysłuchać od Pana Dżemila – skąd są na Podlasiu Tatarzy. Oczywiście nie obejdzie się od skosztowania ichniejszej kuchni o co zadba Pani Dżanetta.

 

Konkurencję nieco przegrała kładka Śliwno-Waniewo, która przez incydent została na jakiś czas zamknięta. Teraz jest otwarta, ale z jednej wsi do drugiej nie da się przejść między rozlewiskami. Dlatego też po intensywnej kampanii w mediach zachęcającej – raczej nic nie zostanie. Co innego Kruszyniany. W ostatnim czasie gotował tam Karol Okrasa, a także zajechali popularni blogerzy “Busem przez świat”. Warto dodać, że tatarska wioska jest również chyba we wszystkich przewodnikach. 

 

Tak komuniści walczyli z “cudem”. Czy Jadwiga ujrzała Matkę Boską?

Kilka dni temu doszło w tym miejscu do pożaru. Ogień w rocznicę miał przypomnieć o dawnych wydarzeniach? Ponad pół wieku temu, bo w połowie maja 1956 roku doszło do “Cudu w Zabłudowie”. Czternastoletnia Jadwiga Jakubowska ujrzała na łące pod Zabłudowem Matkę Boską. Do dziś znajduje się tam miejsce upamiętniające tamto wydarzenie, mimo że nigdy oficjalnie nie zostało potwierdzone przez kościół, ale też zaprzeczone – na czym bardzo zależało władzom PRL. Komuniści bardzo szybko zareagowali na wydarzenie szkalując dziewczynkę wraz z jej rodziną przy pomocy swojej gazety. Pisano wówczas iż Jadwiga upodabnia się do “Ani z Zielonego Wzgórza” (bohaterka ma bujną wyobraźnię i jest bardzo gadatliwa).

Ludzie wykopali dziurę

Komuniści nie chcieli przy okazji cudu atakować kościoła, więc przestrzegali ludzi przed “brudną wodą”. Mieszkańcy i wszyscy, którzy o cudzie dowiedzieli się – na miejscu chcieli zabrać coś ze sobą. Najczęściej zabierano garść ziemi. Bardzo szybko wykopano dół, z którego wypłynęła woda bowiem rzecz wydarzyła się na bagiennym terenie. Ludzie jednak uznali iż na pamiątkę cudu na miejscu pojawiło się cudowne źródełko. Do Zabłudowa zaczęło zjeżdżać coraz więcej osób. Tłumy biwakowały na polu w oczekiwaniu na to, że być może wydarzy się coś jeszcze. Komuniści postanowili działać nie tylko przy pomocy prasy. Rozeszła się wieść o kolejnym objawieniu. Coraz więcej ludzi zaczęło zjeżdżać do Zabłudowa. Władze zatrzymywały samochody jadące w tamto miejsce oraz ograniczyły połączenia autobusowe.

Miała zostać cukiernikiem

Doszło do starć z ZOMO. 500 osób zaatakowało formację kamieniami. Milicja pojawiła się gdyż rozważano siłowe rozpędzenie tłumu. Na miejscu pojawiły się krzyże oraz kapliczka. Samo wydarzenie wpłynęło również na Jadwigę Jakubowską. Czternastolatka planowała zostać cukiernikiem, jednak pod presją społeczeństwa, które oczekiwało, że skoro ujrzała Matkę Boską to sama będzie święta, jednak poszła do klasztoru.

 

Cała sprawa odbiła się również na rodzinie. Dziennikarze raz po raz pisali o nich jak o patologii i ciemnocie. Pod domem Jakubowskich ciągle było dużo milicjantów. Zaś młoda dziewczynka była odbierana ze szkoły przez nieumundurowanych funkcjonariuszy. Swoją cegiełkę także dołożyła prokuratura – która planowała wystąpić do sądu o ukaranie matki dziewczynki o celowe wprowadzenie ludzi w błąd. Komuniści za wszelką cenę chcieli doprowadzić, by całe zdarzenie było odbieranie nie jako cud a jako przykład ciemnoty panującej na białostockiej wsi. Cały czas usuwano z tamtego miejsca krzyże, zaś ludzie stawiali kolejne. Kościół nigdy nie potwierdził cudu, ale też nigdy nie zaprzeczył. Do dziś jednak można odwiedzać miejsce po tym zdarzeniu. Jest bardzo charakterystyczne i widoczne z daleka.

 

Kilka dni temu w miejscu, gdzie miało dojść do cudu wybuchł pożar. Nie wiadomo z jakiej przyczyny. Na szczęście został szybko ugaszony. Czy to przypadek, że paliło się akurat w kolejną rocznicę “cudu”? Warto dodać, że wiosną często dochodzi do pożaru na łąkach – szczególnie, że ostatnio były suche dni. Podobnie można tłumaczyć wykopanie na bagiennym terenie “cudownego źródełka” zaś to co ponoć ujrzała 14-latka jako zwykłą fantazję nastolatki. Warto jednak pamiętać iż w religii nie chodzi o udowodnienie lecz o wiarę – także w symbole. Nie należy oczywiście przesadzać, ale jeżeli w tym samym miejscu dochodzi kilka razy do różnych wydarzeń, które można ze sobą powiązać, to warto się zastanowić dlaczego tak się dzieje. Przypadek?

fot. główne: IPN Białystok

źródło: Archiwum Państwowe w Białymstoku

Kolorowe fontanny na Plantach zachwycają jak dawniej! Zobacz film i fotki.

Po dłuższej przerwie wróciły kolorowe fontanny na białostockie Planty. Duża awaria, jaka spotkała urządzenia wytryskujące wodę została na szczęście zażegnana. Trochę to niestety trwało, ale na szczęście już po wszystkim. Białostoczanie znów mogą cieszyć się wspaniałym widokiem. Fontanny świecą na kolorowo wieczorami, jednak na wspaniały pokaz wodotrysków można liczyć w weekendy. Start po godz. 20 czyli tuż po zachodzie słońca.

Można tylko żałować, że wokół zbiornika jest tak mało ławek, mimo że jest sporo miejsca by takowe dostawić. Nie trzeba chyba mówić, że gdy zaczyna się pokaz na Plantach można spotkać bardzo dużo ludzi. Niestety nie wszyscy mogą usiąść bo ławek jest za mało, a każdy chce zobaczyć wspaniałe, kolorowe wodotryski w akcji ale też posiedzieć słuchając szumu wody. Kolorowe fontanny można w Białymstoku podziwiać od wielu lat, nie licząc ostatniej przerwy.

To dlatego Podlasie jest takie wyjątkowe. Przypomina Australię.

Nie ma u nas kangurów, ale… Da się odczuć, że w ostatnim czasie Podlasie stało się “modne” w Polsce. Dawniej kojarzyło się z egzotycznym kandydatem na prezydenta oraz ze śledzikowaniem. Sami mieszkańcy uważali za przekleństwo to, że jest u nas tyle lasów, bagien i innych dzikich miejsc, przez które nie można budować dróg i się rozwijać. Dziś jest zupełnie inaczej – dzikość Podlasia to chluba, drogi jakoś udało się zbudować omijając cenne tereny, to co było przekleństwem stało się atutem. Podlaskie stało się miejscem, do którego przyjeżdża coraz więcej osób, by poczuć siebie, wyciszyć się i naprawdę odpocząć. Nie ma w tym żadnego przypadku. “Podlaskiego ducha” zostawili nam w spadku Jaćwingowie. Jesteśmy jak Aborygeni w Australii.

 

Każdy, kto mieszka na Podlasiu czuje pod skórą, że jest to miejsce wyjątkowe, ale nie zawsze potrafi odpowiedzieć dlaczego. Różnicę jednak czuć, gdy się wyjedzie. Zaraz człowiek chce wracać, bo nie może się odnaleźć. A nawet jak nie wraca, to zawsze tęskni. Dawniej podlaskie ziemie zamieszkiwali Jaćwingowie, którzy bardzo sobie cenili duchowy kontakt z naturą. Szczególną moc przypisywali dębom. Ich życie było przepełnione różnymi wierzeniami, zwyczajami, a także obrzędami związanymi właśnie z naturą. Chociaż po Jaćwingach właściwie nie pozostało śladu, to energia natury przeszła na kolejne pokolenia zamieszkujące podlaskie ziemie. Nie bez przyczyny sporo u nas szeptuch, zielarek i innych uzdrowicieli, do których z całej Polski przybywają wręcz pielgrzymki. Natomiast Aborygeni czcili Ziemię – matkę człowieka. Wierzyli, że duchy przodków nadały jej kształt w dalekiej przeszłości i to od nich pochodzą wszystkie elementy natury, ciała niebieskie, flora, fauna oraz potomstwo.

 

W czym kryje się moc mistycznego Podlasia? W żywiołach. Ziemia, woda, ogień i miłość – to właśnie taka mieszanka buduje naszą wyjątkowość.

Ziemia

Wystarczy przejść się gołymi stopami po trawie, posiedzieć pod drzewem lub nad rzeką, dotknąć wielkich kamieni i zamknąć oczy, wspiąć się na górkę, położyć i po prostu oddychać.

Woda

Wiele u nas w regionie “świętych” źródełek, z których ludzie czerpią wodę. Jest przecież miejscowość pod Wasilkowem – Święta Woda z takim źródełkiem, jest też studnia w Dobrowodzie pod Hajnówką. Wystarczy wydobyć ze studni, zimną, surową wodę. Jej moc będzie uzdrawiająca.

Ogień

Do dziś przetrwały obyczaje związane z paleniem ognia na Podlasiu – wystarczy wspomnieć Noc Kupały i palenie ognia. Dobrze się ma też tradycja puszczania wianków ze świeczką w środku. Dodatkowo w podlaskich chatach nadal stoją stare, kaflowe piece, z których smak potraw jest tak niesamowity, że trudno to opisać. Wyjątkowe właściwości przyrządzonych dań przypisuje się także palącemu się drewnu.

Miłość

W naszym regionie żyją obok siebie ludzie praktykujący różne religie, modlący się do innych Bogów. Nie zwalczają się nawzajem tylko miłują. Warto też wspomnieć o miłości do przyrody i zwierząt która sprawia, że na Podlasiu wymienia się dobra energia.

Żółty deszcz na Podlasiu. Zdezorientowani ludzie dzwonili do Instytutu Meteorologii.

Wkrótce minie kolejna rocznica od wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Przy tej okazji przypomnimy mało znaną historię związaną z późniejszymi skutkami wybuchu. W wielu miejscowościach pod Białymstokiem spadł… żółty deszcz. Zdezorientowani ludzie dzwonili do Instytutu Meteorologii pytać co się dzieje. Usłyszeli, że powietrze jest zanieczyszczone siarką oraz intensywnym pyleniem roślin na wiosnę. Komitet PZPR kłamał jak tylko się dało, byleby nie mówiono źle o Związku Radzieckim. Wszystko to oczywiście w ślad za Komunistyczną Partią Związku Radzieckiego, która wyznawała zasadę, że należy blokować informację w nadziei, że skutki katastrofy jakoś same znikną, albo że nikt ich nie zauważy.

 

Nic podobnego. Wieści o katastrofie dotarły między innymi do Białegostoku o godz. 18 dnia następnego czyli około 16 godzin po wybuchu. Wszystko to za sprawą brytyjskiego radia BBC. Ludzie przekazywali sobie wieści pocztą pantoflową. W telewizji zaczęto kłamać. Mówiono o radioaktywnym jodzie, który jest wysoko nad ziemią i jego wartości radioaktywne spadają. Ludzie oczywiście w to nie uwierzyli. Przychodnie lekarskie zapełniły się ludźmi. Tam jednak pomocy nikt nie otrzymał. Zapobiegawczo zaczęto podawać płyn “Lugola”, jednak tylko dzieciom i młodzieży. Łącznie w ciągu 2 dni – radziecką “coca-colę” podano 180 tys. osobom. Ile dorosłych przyjęło płyn? Nie wiadomo.

 

Radio emitowało komunikaty, w których radzono jak zachowywać się. Ton ich był oczywiście uspokajający. Władze prowadzili akcję dezinformacyjną. W rzeczywistości jednak trzeba było działać. Zakazano sprzedaży lodów oraz zaapelowano do mieszkańców by ograniczyli spożycie zielonych roślin. Rodzice dzieciom natomiast podawać mieli tylko mleko w proszku. Żeby nie wywoływać paniki – nie zamknięto szkół oraz zachęcano do udziału w pochodach pierwszomajowych. Gazeta Współczesna – dawniej organ prasowy KC PZPR – podała informację iż radioaktywność na terenie województw białostockiego, łomżyńskiego i suwalskiego powróciła do normy. Jednocześnie zalecano, by nie wypuszczać krów na pastwiska, zaś dzieci do piaskownic.

 

Propaganda swoje, a życie swoje. Ludzie wszędzie mówili tylko o tej katastrofie, a także o jej skutkach. Mieszkańcy wzajemnie straszyli się wypryskami, łysieniem i metalicznym smaku w ustach. W dodatku z nieba spadł żółty deszcz, który wzmógł tylko pytania i obawy. Dziś, po wielu latach wiemy już, że skażenie atmosfery nad Polską radioaktywnym jodem było znacznie poniżej progu zagrożenia. Jednak dmuchanie na zimne nikomu nie zaszkodziło. Szczególnie przy tak wielkiej dezinformacji komunistów, nie wiadomo było czego się spodziewać. Dziś Czarnobyl i opuszczone miasto Prypeć jest miejscem, gdzie przyjeżdżają wycieczki z całego świata. Mimo iż do dziś obowiązuje tam zakaz wstępu.

https://www.youtube.com/watch?v=Zt0gfyq2jQA

Wycieczka wzdłuż granicy. Te 7 miejscowości trzeba odwiedzić!

7 miejscowości na południowo zachodniej granicy województwa podlaskiego to na pewno jeden z ciekawych pomysłów na zwiedzanie w regionie tego co nie jest oczywiste. Pomysł nie jest zupełnie nielogiczny. Bowiem jeżeli będziemy chcieli zwiedzić województwo podlaskie wzdłuż północono-wschodniej granicy to zauważymy aż 4-krotnie zmieniające się krajobrazy, architekturę i gwarę miejscowych. Jak jest na południowo-zachodniej granicy? Jest to wycieczka po miejscach związanych z Królestwem Polskim, a także z Księstwem Mazowieckim. Oczywiście upłynęło wiele czasu i nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, ale znając kontekst historyczny danego miejsca można zauważyć pewne, charakterystyczne szczegóły.

Niemirów

Pierwszym punktem naszej osobliwej wycieczki powinien być Niemirów. To bardzo ciekawe miejsce, będące trójstykiem granic wojewódzkich i łączeniem granic Polski i Białorusi. Jest tam też wspaniały punkt widokowy na rzece Bug, góra zamkowa, resztki cmentsarza żydowskiego, a także kościół, którego brama z dzwonnicą pochodzą z XIX wieku. W wieży natomiast znajdują się barokowe dzwony z XVIII wieku. Jest też przeprawa promowa, ale działa nieregularnie. Badania archeologiczne dowodzą że dawniej również w tym miejscu znajdowała się granica między wschodnią a zachodnią cywilizacją.

Mielnik

To miasteczko, w którym możemy przede wszystkim zwiedzić ruiny kościoła (na fot. głównym), a także zobaczyć odkrywkową kopalnię kredy i rozejrzeć się po okolicy na wieży widokowej. W Mielniku można też przeprawić się na drugą stronę rzeki bezpłatnym promem. Nie działa on jednak przez cały rok. Mielnik można porównać także do San Francisco. Część miasteczka jest położona bardzo wysoko, część (bliższa rzeki) bardzo nisko. Przez co spacerując po miasteczku odczujemy różnice wysokościowe.

Drohiczyn

fot. Bladyniec / Wikipedia

To kolejne miasteczko na Bugu, które warto zobaczyć. Tam również znajduje się góra zamkowa, przeprawa promowa, a także wspaniałe zabytki w centrum miasta. Warto tu wspomnieć, że w czasach, gdy Polska była jeszcze królestwem, to Drohiczyn był stolicą Podlasia.

Granne

To ostatnie miejsce związane z Królestwem Polskim. Zostały tam pozostałości po moście, który był częścią szlaku łączącego Grodno z Warszawą. Przechodziła przez ten obiekt wielka armia Imperium Rosyjskiego. Tą samą drogą Król Stanisław August wyjechał do Grodna i już nie wrócił. Był to także szlak dla wojsk Napoleona podczas jego wojny z Imperium Rosyjskim. Część z nich zmarło z zimna, głodu i chorób i zostało pochowanych we wsi Dzierzby – po drugiej stronie Bugu. Dziś po moście zostały tylko pozostałości widoczne tylko wtedy, gdy jest niski poziom rzeki.

Ciechanowiec

W Ciechanowcu możemy zwiedzać dawny rynek z kościołem, cerkwią i dawną synagogą. Najważniejszy jednak obiekt to Muzeum Rolnictwa słynny między innymi z tego, że wystąpił w teledysku Donatana i Cleo. Znajduje się w nim pałac i bogato wyposażony skansen. Gdy były rozbiory miasto początkowo przypadło Prusom, a potem Rosji. W późniejszych czasach – pół miasta należało do Kongresowego Królestwa Polskiego zaś drugie pół do Imperium Rosyjskiego. De facto to wszystko było jedno państwo złączone unią personalną. W czasach II Wojny Światowej Ciechanowiec był miejscem, gdzie Niemcy utworzyli getto dla Żydów, następnie ich wymordowali lub wywieźli do swoich obozów śmierci w Treblince (pod Warszawą). Po II Wojnie Światowej Ciechanowiec nie odzyskał już dawnego znaczenia. Pozostało też na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych. Dlatego dziś najważniejszym miastem w powiecie jest Wysokie Mazowieckie.

Paproć Duża

To wieś, w której w kościele ewangelickim ślub brali Maria i Józef Piłsudscy. Jednak to tak na marginesie. Wieś bowiem jest założoną przez osadników niemieckich osadą na pla nie koła! Wjeżdżając do wsi można jeździć w kółko do woli – wracając cały czas do tego samego miejsca, w którym zaczęło się jazdę. Z tego koła odchodzi promieniście osiem dróg do kolejnych osad. Na zdjęciach satelitarnych prezentuje się to bardzo ciekawie. Z dołu zwiedzanie Paproci Dużej to także ciekawe doświadczenie.

Sosnowiec

Zwieńczeniem wycieczki powinien być Sosnowiec… oczywiście nie ten na Śląsku. Podlaskie ma własny. Jest to wieś w gminie Miastkowo. Nic ciekawego nie możemy na jej temat napisać, ale wiemy jedno na pewno – warto tam pojechać dla samego faktu sfotografowania się przy tabliczce.

fot. główne: Jacek Karczmarz / Wikipedia

Na naszych ziemiach żyli Jaćwingowie. Dlaczego przestali istnieć?

Prawdawna historia ziem Podlasia i Suwalszczyzny nierozerwalnie wiąże się się z Jaćwingami. Nasze tereny leżały na granicy Mazowsza i Sudowii, w której te plemię żyło pomiędzy rzekami, borami i moczarami. Nie wiadomo od jak dawna, ale wiadomo że w XIII wieku naród jaćwieski przestał istnieć. Jak do tego doszło?

Okrutnicy

Jaćwingowie byli plemieniem bardzo okrutnym, a w dodatku pogańskim. Wierzyli w coś w rodzaju reinkarnacji. Uważali, że dusze jednych po śmierci zajmują kolejne ciała, zaś innych ciała zwierząt. Nawet dla swojego plemienia nie mieli litości. Gdy rodziły się dziewczynki – zabijano je. Gdy kobiety chowały je po kryjomu, to odcinano im piersi, by nie mogły karmić. Plemię zapuszczało się na tereny Mazowsza, by grabić, palić i zabijać. Wyprawy te kończyły się powrotem z dużymi łupami. Po jednej z takich grabieży Sudowię najechał Bolesław Wstydliwy, książę krakowski i sandomierski. Jaćwingowie zostali przepędzeni aż na tereny Litwy. Po kilkunastu latach jednak zorganizowali odwet. Jednak gdy wracali z łupami, książę Leszek Czarny ponosząc minimalne straty wygrał z wojskami wroga. Jednak to inna bitwa była początkiem końca Jaćwingów. Miała ona miejsce na w okolicach dzisiejszego Brańska na rzece Nurzec.

Najpierw Polacy, potem Krzyżacy

Dowodzący wojskami Leszek i Bolko dowiedzieli się, że sojusznik Jaćwingów – władca litewski Trojnat nie żyje. Postanowili wtedy zaatakować plemię. Uderzyli ogniem od strony lądu zmuszając barbarzyńców do cofnięcia się w stronę rzeki. Po drugiej stronie jednak czekali polscy wojacy. Polacy puścili po wodzie płonące tratwy, czym rozcięli armię przeciwnika na dwie części i ostatecznie wygrali bitwę. Był to ogromny sukces militarny, który spustoszył dzisiejsze Podlasie i Suwalszczyznę na wiele lat. Po tych wydarzeniach Jaćwingowie zajmując tereny Litwy nie mieli jednak spokoju. Wciąż byli najeżdżani przez potężnych wtedy Krzyżaków. Powodem oczywiście było pogaństwo. Wojska zakonu były wówczas potężne co spowodowało, że w 1283 roku wybito ostatniego władcę Sudowii. Zakon krzyżacki, by ie dopuścić w przyszłości do powstań – zaczął przesiedlać Jaćwingów. Deportacje sprawiły, że naród jaćwieski rozpadł się.

Gdyby nie te wydarzenia, Białystok mógł być nawet wsią.

Tuż obok Białegostoku mieszczą się Tykocin, Wasilków, Choroszcz i Suraż. Wszystkie z nich były ważniejsze od tego pierwszego. Koleje losu sprawiły, że dziś stolicą województwa podlaskiego jest właśnie gród nad rzeką Białą, zaś Suraż to jedno z najmniejszych miast w Polsce. Wasilków i Choroszcz stały się “sypialnią” Białegostoku, zaś Tykocin leży sobie na uboczu goszcząc czasem turystów. Tykocin prawa miejskie uzyskał od księcia mazowieckiego Janusza I Starszego już w 1425 roku. Suraż został obdarowany prawami miejskimi w 1445 roku nadanymi przez Kazimierza Jagiellończyka. W 1507 roku – takie prawa już Zygmunta I uzyskała Choroszcz. Wasilków otrzymało takie prawa od Zygmunta Augusta w 1566 roku. W tym czasie Białystok był ledwo co powstałą osadą, którą mijano podróżując między ważnymi Surażem, Wasilkowem i Choroszczą czy Tykocinem. Dzisiejszy Rynek Kościuszki zaś był skrzyżowaniem tych wszystkich szlaków. W 1450 roku w Białymstoku powstały dwa dwory oraz kościół. W 1578 roku przy kościele karczma. Co się stało, że dziś Białystok jest właśnie największy i najważniejszy w województwie Podlaskim, zaś Suraż najmniejszym w Polsce? Dlaczego Choroszcz i Wasilków się nie rozwinęły? Dlaczego Tykocin pozostał na uboczu? Żeby poznać odpowiedzi postanowiliśmy prześledzić kilkaset lat historii naszego regionu.

 

Tykocin, który wystartował jako pierwszy rozwijał się dzięki temu że trafił w ręce Zygmunta Augusta, który postanowił że w mieście będą znajdować się dobra królewskie. W twierdzy umieszczono arsenał, skarbiec oraz bibliotekę. Zamek w Tykocinie został zniszczony podczas Potopu szwedzkiego. Stefan Czarniecki postanowił go odbudować i umieścić w nim osobisty skarbiec, na czym skorzystały także jego córki. Tykocin ostatecznie trafił w ręce rodu Branickich. Mniej więcej w 1550 roku zaczyna się intensywnie rozwijać Choroszcz. Liczy sobie 1200 mieszkańców. Podobnie jak Tykocin staje się własnością Branickich. Hetman Jan Klemens wybudował tam letnią rezydencję, która szczęśliwie stoi do dnia dzisiejszego. Suraż nigdy nie miał szczęścia. W 1390 roku król Władysław Jagiełło przekazał księciu Januszowi I Starszemu takie grody jak Suraż, Bielsk, Drohiczyn i Mielnik. Zamek w tym pierwszym mieście trafił później w ręce Wielkiego Księstwa Litewskiego. Później zniszczony został przez Krzyżaków. Kolejny, który odbudowano został zniszczony przez potop szwedzki. Później jednak nastał 1445 rok i Suraż stał się miastem. W 1569 roku całe Podlasie zostało włączone do Korony Polskiej. Miasteczko było zamieszkiwane przez Polaków, Żydów, a także osadników z Rusi. 300 osób było wyznania prawosławnego, stąd też w 1560 roku wybudowano trzy cerkwie.

 

W 1683 roku Choroszcz zostaje doszczętnie zniszczona przez pożar. 600 domów, klasztor, kościół i cerkiew znikają. W 1707 roku dochodzi du ostatecznego upadku miasta, gdy wybucha kolejny pożar. W 1734 roku Tykocin zostaje poważnie zniszczony podczas wojny domowej. W 1753 pożar wybucha w Białymstoku również doprowadzając do ogromnych zniszczeń. Zamieszkujący miasto hetman Branicki jednak nie szczędzi grosza na solidną odbudowę. W 1771 roku w Choroszczy stoi zaledwie 126 domów. W mieście funkcjonuje aż 15 browarów, gdyż wszyscy zachwycają się piwem. W tym samym czasie Wasilków zamieszkiwany jest przez 1500 mieszkańców. Nawet dwa razy więcej mieszkańców zamieszkuje Białystok.

Makieta Białegostoku w czasie, gdy miastem rządził Branicki. fot. Muzeum Historyczne w Białymstoku

W 1772 roku następuje I rozbiór Polski. Podlaskie tereny wciąż jednak leżą w Rzeczypospolitej. Także i II rozbiór Polski w 1793 roku nie zmienia tego stanu rzeczy. Niestety 3 lata później następuje III rozbiór Polski. Podlaskie tereny trafia w ręce Prus. W 1807 roku następują jednak zmiany na mapach Europy. Napoleon wojnami z Prusami i Rosją doprowadził do powstania między innymi Księstwa Warszawskiego. Państwo to przez 8 kolejnych lat będzie podporządkowane Cesarstwu Francuskiemu i jego władcy Napoleonowi. Granica na Podlasiu przebiega po Bugu przez Niemirów, Mielnik, Drohiczyn aż do Białobrzegów. Następnie przez Ciechanowiec po rzece Nurzec, dalej rozlewiskami do wsi Mień, dalej rzeką Mianka do Pietkowa, a stamtąd do Suraża – odcinając od siebie przedmieścia – Daniłowo, Łapy, Gąsówki, Grochy. Trafiają one do Królestwa Polskiego, zaś Suraż pozostaje w Imperium Rosyjskim. Granica następnie przebiega rozlewiskami Narwi do miejscowości Ruszczany obok Choroszczy, a potem już zakręcając jak rzeka na Tykocin aż do Wizny. Po zachodniej stronie polskie Królestwo, po wschodniej rosyjskie Imperium. Suraż znajdował się na samej granicy podobnie jak i Choroszcz oraz Wasilków. Wschodnie tereny dzisiejszego Podlaskiego zaczęły należeć do Obwodu Białostockiego. Tykocin zaś był w Księstwie Warszawskim. Izabela Branicka sprzedała rządowi pruskiemu tykocińskie dobra. W 1808 roku umiera pozostawiając w Białymstoku barokowy pałac. Miasto jest już pod rządami Imperium Rosyjskiego.

Pałac Branickich podczas zaboru rosyjskiego. Wszelkie zdobienia kojarzące się z polską kulturą zostały usunięte.

W 1815 roku ma miejsce kongres wiedeński podczas którego utworzono Kongresowe Królestwo Polskie. Niestety nie jest ono niepodległe. “Ziemie Księstwa Warszawskiego pozostające pod kontrolą rosyjską zostają połączone z Rosją nieodzownie przez swoją konstytucję i oddane na wieczne czasy w ręce Najjaśniejszego Cesarza Wszechrosji.” Granica między Królestwem Polski a Imperium Rosyjskim nie zmienia się. Jednak oba kraje zostają faktycznie połączone, zaś wszystkim zaczyna rządzić car. Skutkiem czego będzie kilka istotnych wydarzeń.

 

W 1830 roku wybucha Powstanie Listopadowe. Na terenie Obwodu Białostockiego zostaje ogłoszony stan wojenny. Rosjanie wytypowali potencjalnych przywódców powstania, skonfiskowali broń, a także uwięziono podejrzanych lub odesłano na Syberię. Po upadku tego powstania ograniczona została autonomia Królestwa Polskiego. Nałożono też restrykcje. Łódzcy fabrykanci masowo zaczęli przenosić się do miast na granicy Imperium i Królestwa. Zasiedlają Supraśl, Choroszcz, Wasilków i Białystok. Z jakiegoś powodu omijają przygraniczny Suraż. Nie interesuje ich także Tykocin, który leży po stronie Królestwa Polskiego.

Spuścizna po Manchesterze Północy. Galeria Alfa została dobudowana do dawnej manufaktury Eugeniusza Beckera.

W 1851 roku rosyjski car decyduje o wielkiej inwestycji. Petersburg zostanie połączony drogą kolejową z Warszawą. Trasa biegnie przez Wilno, Grodno, a dalej Kuźnicę, Sokółkę, Wasilków, Białystok. Dalszy odcinek jest dosyć intrygujący. Kolejnym dużym miastem po drodze jest Suraż. Tymczasem tory biegną przez maleńkie wioski – Starosielce, Klepacze, następnie przez kompletnie opustoszałe tereny do Markowszczyzny. Dalej trasa biegnie przez Uhowo, gdzie trasa kolejowa przebiega przez bagnistą granicę Imperium Rosyjskiego i Królestwa Polskiego. Następnie utworzona zostaje stacja kolejowa w Łapach oraz zakład naprawczy dla parowozów oraz wagonów. To oznacza jedno – koniec Suraża.

Takie parowozy opalane drewnem kursowały między Petersburgiem a Warszawą jadąc przez Białystok i Łapy.

Ostatnie z ważnych wydarzeń w tym miasteczku to Powstanie Styczniowe. W 1862 roku ukończona zostaje cała trasa kolei warszawsko-petersburskiej. Dokładnie 15 grudnia. Miesiąc później wybucha powstanie. Polacy chcą odzyskać niepodległość Królestwa Polskiego i zagrabione ziemie. Między innymi w naszym regionie dochodzi do wielu krwawych walk. Suraż jest ważnym centrum oporu. Niestety po 3 miesiącach oddział powstańców zostaje rozbity przez Rosjan. Żołnierze zaczynają świętować w Surażu. W tym celu udają się do proboszcza prawosławnej parafii Konstantego Prokopowicza. Tydzień później proboszcz zostaje powieszony przez mieszkańców.

 

Kolej Warszawsko-Petersburska, która przebiegała przez Wasilków i Białystok istotnie wpłynęła na rozwój tego drugiego. W Wasilkowie zaś pracę znalazło wiele osób, gdy linia powstawała. Później kursowano pociągiem do Białegostoku. Gdyż w Wasilkowie kolej zatrzymywała się 4 razy dziennie. Wszystko za sprawą Sergiusza Sazana, carskiego posła, który posiadał majątek Jurowce w pobliżu stacji. Niestety w 1895 roku pół Wasilkowa zostało strawione przez pożar. Kolejny raz żywioł spowodował o upadku miasta. Kolejne lata to czas, gdy to Białystok jest już numerem jeden. Nie zmieni tego nawet fakt, że podczas II Wojny Światowej zostaje w 95 procentach zniszczony. Po wojnie zamieszkuje go 56 tys. osób. Tyle co w 1889 roku. Jan Klemens Branicki i jego pieniądze na odbudowę miasta po pożarze, Powstanie Listopadowe, a w następstwie silny rozwój Białegostoku, którego wtedy zwali “Manchesterem Północy” oraz wybudowanie linii kolejowej zrobiły swoje. Białystok na przestrzeni kilkuset lat z malutkiej osady stał się najważniejszym miastem województwa podlaskiego.

fot główne: Muzeum Historyczne w Białymstoku

Uśmiechnięta wieża, wędrująca fontanna i ponad 100 sklepów. To miejsce zna każdy mieszkaniec.

XVI wiek to czas, gdy do Białegostoku sprowadził się Jan Klemens Branicki. W mieście wybucha wielki pożar, zaś po nim miasto zaczyna się mocno rozwijać. Jednym z budynków, który wtedy powstał był ten najbardziej charakterystyczny – ratusz. Co ciekawe, budynek ten nigdy nie pełnił funkcji urzędu miejskiego. W pewnym czasie obiekt został zburzony, zaś w jego miejsce pojawić się miał wielki pomnik Józefa Stalina. Na szczęście tak się nie stało, a dziś budynek nazywany często “uśmiechniętym ratuszem” jest bardzo rozpoznawalnym symbolem w mieście, ale też i poza jego granicami. Dzisiejszy budynek to okrojona wersja tego, który stał wcześniej. Oprócz głównego budynku i wieży, a także czterech kramów będących halą targową – była jeszcze waga miejska, z której korzystali kupcy by dokonać miar. Na planie miasta z 1770 roku widać także jeszcze zaznaczonych 5 innych, małych budynków – 2 od strony katedry oraz 3 z drugiej strony. Można powiedzieć, że po wybudowaniu ratusz były ówczesną “galerią handlową”.

Na początku nie było wieży. Początkowo w prostokątnym budynku znajdowało się 10 sklepów. Następnie pojawiły się 4 pawilony – ufundowane przez samych kupców. Dopiero po kilkunastu latach pojawiła się jedna kondygnacja wieży. Dopiero w 1798 roku została ona podwyższona. W 1772 roku w ratuszu znajdowało się już 48 sklepów! Ponadto miejsce tam miała izba sądowa i areszt. Handel na Rynku tak mocno się rozwijał, że dziedziniec przed ratuszem zabudowano kolejnymi budynkami. W 1868 roku na ratuszowej wieży pojawił się zegar. W kolejnych latach umieszczono na wieży także “galeryjkę”, z której strażacy obserwowali miasto (które w tamtych czasach z wieży w całości było widoczne).

 

W 1922 roku w ratuszu mieściło się ponad 100 sklepów! Niestety stan techniczny budynku był fatalny. Dlatego rok później postanowiono o przeprowadzeniu rekonstrukcji budynku. Tak się jednak nie stało. W 1940 roku Białystok jest okupowany przez Rosjan. W centrum miasta ma pojawić się pomnik Józefa Stalina. W tym celu ratusz zostaje rozebrany. A plac jest pusty. Ostatecznie pomnik stanął przed Pałacem Branickich. Po II Wojnie Światowej, gdy cały zagruzowany Białystok odbudowuje się na nowo, w 1953 roku ratusz znów się pnie do góry, by w 1958 roku stać się budynkiem muzeum, które znajduje się tam do dnia dzisiejszego. Warto zwrócić uwagę na otoczenie ratusza. W XVI wieku – na miejscu dzisiejszego pasażu prowadzącego z ul. Spółdzielczej do Suraskiej znajdowały się na jego początku i końcu dwa podłużne budynki. Między nimi 4 mniejsze. Tu gdzie obecnie mamy bar “Podlasiak” oraz ciąg sklepów – stały obok siebie identyczne budynku. Po przeciwległej stronie – tak samo.

Warto też wspomnieć o wędrującej fontannie. Ta pojawiła się na rynku dopiero w 1892 roku. Wtedy też ówczesne władze budowały w mieście wodociągi. Przy okazji zlecono budowę fontanny. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Dekoracja pojawiła się przy dzisiejszej ul. Sienkiewicza (wtedy Mikołajewskiej). Fontanna przypadła mieszkańcom do gustu. Prawdopodobnie w 1900 roku dostawiono do niej rzeźbę trzech młodzieńców – jeden symbolizował muzykę, drugi rolnictwo, a trzeci rybołówstwo.

 

W 1962 roku ktoś wpadł na pomysł, by obiekt przenieść bliżej ratusza. Wszystko dlatego, że postanowiono połączyć ul. Legionową z ul. Sienkiewicza. Co ciekawe w 1996 roku ktoś ukradł rzeźby zdobiące fontannę. Dziś podziwiamy replikę. W 2009 roku Tadeusz Truskolaski zadecydował, że fontanna wróci na swoje dawne miejsce. Przypomnijmy też że wtedy też plac przed ratuszem został przebudowany tak, by przypominał pierwotny wygląd. Usunięto dawny skwerek, przeniesiono pomnik Józefa Piłsudskiego. Tylko wagi miejskiej brak. Podczas prac budowlanych odkopano jej fundamenty. Niestety postanowiono ją tylko oznaczyć, a pozostałości pozostawić pod ziemią.

Co się działo w Białymstoku po II Wojnie Światowej? Nowy rozdział w historii miasta.

Po II Wojnie Światowej Polska utraciła ziemie wschodnie, a zyskała zachodnie. Dla Białegostoku oznaczało to, że będą miastem przygranicznym z ZSRR. W kraju zaś panuje “demokracja” ludowa. Żadnym krajem jednak nie da się rządzić centralnie, stąd też naturalne jest powstanie administracji terenowej, która będzie odpowiedzialna za odbudowę kraju po wojnie. Białystok w 95 proc. jest kompletnie zniszczony. Pozostały pojedyncze budynki – bazylika mniejsza czy kościół św. Rocha. Pałac Branickich i centrum jest kompletną ruiną. Do Białegostoku przyjechała specjalna komisja, która ogłosiła miesiąc odbudowy miasta. Przede wszystkim mieszkańcy odbudowywali fabryki i inne budynki przemysłowe. Do życia powróciła także elektrownia. W mieście zaczynał się nowy rozdział w kartach historii.

 

Kompletnie zniszczony Białystoku. Zdjęcie lotnicze z 1944 roku.

 

Jedną z osób, której zawdzięczamy kształt powojennego miasta to Stanisław Bukowski. Architekt i urbanista nadzorował odbudowę Pałacu Branickich, barokowego centrum miasta, Pałacyk Gościnny, budynek Loży Masońskiej (potem książnicy podlaskiej), klasztor Sióstr Miłosierdzia czy też budynek zbrojowni (dawne Archiwum Państwowe). Architekt dopilnował też budowę wielu kamienic w centrum. Czuwał też nad dokończeniem kościoła Świętego Rocha. Za największe dzieło Bukowskiego uznaje się jednak gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR (obecnie wydział historyczny UwB). Kolejne charakterystyczne dla PRL budynki powstawały w latach 50, 60 i 70. Poczta przy ul. Kolejowej oraz “Okrąglak” po drugiej stronie ulicy. Galeriowec, Spodki i dworzec autobusowy PKS. W centrum natomiast pojawiło się “Kino Pokój”, Hotel Cristal, EMPIK, Pedet i Central. Pojawiły się też gmach sądu przy ul. Skłodowskiej, Dom Technika, budynek uniwersytetu “ONZ”, szpital “Gigant”, Filharmonia na Podleśnej oraz pawilony na ul. Akademickiej. Nie można też pominąć stadionu “Gwardii”, który powstał na potrzeby organizacji Dożynek Centralnych, które miały miejsce 1 września 1973 roku.

 

 

Międzyczasie pojawiły się także bloki mieszkalne, które wyrastały między drewnianymi chatami. Do mieszkań sprowadzali się przede wszystkim ludzie z pobliskich miejscowości. Potrzebnych było mnóstwo rąk do pracy w odbudowanych fabrykach. Zaś po poprzednich mieszkańcach zostało tylko wspomnienie. Zamieszkujący Białystok Żydzi zostali spaleni żywcem w synagodze, zamordowani w Getcie lub wywiezieni do obozów koncentracyjnych. W 1939 roku w mieście żyło 107 tys. osób. W 1946 roku powojenne liczenie wykazało 56,7 tys. osób. Liczba ta zaczęła w kolejnych latach rosnąć. Zaś nowi mieszkańcy zamieszkiwali głównie bloki.

 

 

W latach 60. wykonano kolejny spis powszechny, który wykazał, że w Białymstoku mieszka już 120 921 osób. W 1976 roku liczba przekroczyła 200 tys. Zaś w 2017 roku już 297 288 mieszkańców – przeskakując Katowice i zajmując 10 miejsce. Niestety prognozy wskazują, że nie przebijemy już 300 000 mieszkańców. Eksperci obliczyli, że na pewno nie stanie się tak do 2050 roku. W ciągu następnych 10 lat liczba mieszkańców ma spaść w całym województwie podlaskim. W samym Białymstoku tendencja rosnąca ma się utrzymywać 2022 roku. Warto jednak zauważyć, że wiele mieszkańców ucieka na przedmieścia. Za jakiś czas mogą one jednak być włączone do Białegostoku – tak jak kiedyś uczyniono z Dojlidami Górnymi, Zawadami czy Halickimi. Wtedy osiągnięcie magicznych 300 000 mieszkańców będzie możliwe.

Kim był król z Królowego Mostu? Sprawa nie tak oczywista.

Królowy Most znany jest z dwóch przyczyn – pierwsza to oczywiście znakomita seria komedii Jacka Bromskiego ukazująca perypetie mieszkańców fikcyjnego miasteczka Królowy Most, gdzie filmowcy nagrali kilka scen. W Rzeczywistości większość scen filmu zrealizowano w Sokółce. Druga przyczyna to Wzgórza Świętojańskie. Wszyscy, którzy dowiedzieli się, że pod Białymstokiem istnieją jakieś większe wzniesienia zaraz wybrali się tam, by się wdrapać. Dziś na jednym ze wzniesień stoi wieża widokowa.

 

Mało kto jednak zadaje sobie pytanie o króla z nazwy Królowego Mostu. Przed laty dociekać próbował tego były dziennikarz Wojciech Koronkiewicz, który prowadził program w TVP Białystok – “Magazyn Osobliwości”. Tradycją było, że na koniec programu wybierał się do jakiejś podlaskiej wsi ze śmieszną nazwą i pytał mieszkańców skąd właśnie taka. W jednym z odcinków programu dziennikarz pojawił się też w Królowym Moście i pytał o króla. Było to jednak tak dawno temu, że nie pamiętamy czy dziennikarz ustalił właściwą odpowiedź.

 

Dzisiaj, w czasach internetu jest to dużo łatwiejsze. Można na przykład skorzystać z Wikipedii, która nam powie, że Królowy Most wcześniej nazywał się Annopolem, a potem Janopolem (od Jana III Sobieskiego). Mamy króla! Jednak zanim rozpalimy ten zapał do końca warto tu przytoczyć pewną legendę jakoby Zygmunt August (aktywny w naszych rejonach – szczególnie uwielbiał przebywać w Knyszynie) podróżując do Wołkowyska zatrzymał się na jedną noc w okolicach Królowego Mostu. Przez ten czas w jedną noc zbudowano dla niego most, by jechał dalej. Trudno powiedzieć czy to prawda, bo istniejący “Trakt Napoleoński” powstał 300 lat później. Czy na bazie istniejącego szlaku? Z pomocą może nam przyjść mapa Księstwa Mazowieckiego z 1665 roku. Na niej widzimy, że zarówno Gródek jak i Wołkowysk są już zaznaczone, oznacza to że były to ważniejsze ośrodki. Zatem należy przypuszczać, że były połączone jakąś drogą.

 

 

Warto sobie jeszcze odpowiedzieć na pytanie czy może król z Królowego Mostu to nie Jan III Sobieski? Sprawdźmy czy monarcha ma coś z Podlasiem wspólnego. Warto wspomnieć o licznych podróżach Jana. Jednak te odbywały się na zachód. Związki jego z Podlasiem jeżeli są to wątpliwe. Wystarczy spojrzeć na mapę Rzeczypospolitej z 1686 roku. Wówczas najważniejszym ośrodkiem był Drohiczyn. W pobliżu innego miasta nie było, do którego król mógłby przejeżdżać przez Puszczę Knyszyńską.

Białystok – zdewastowane miasto w płomieniach. Potworna historia na unikalnych zdjęciach.

Podczas II Wojny Światowej Białystok uległ gigantycznemu zniszczeniu. W 1941 roku – Niemcy bez wypowiadania wojny postanowiły zaatakować ZSRR. Armia Czerwona, która stacjonowała w Białymstoku dostała od swego dowództwa nakaz ewakuacji. 22 czerwca Białystok został zbombardowany przez niemieckie samoloty. 25 czerwca w okolicach doszło do wymiany ognia pomiędzy Armią Czerwoną a nowym okupantem. Oddziały Wehrmachtu wkroczyły do miasta 27 czerwca. Razem z niemieckimi nazistami do miasta weszły specjalne grupy operacyjne  policji bezpieczeństwa oraz służb bezpieczeństwa. Od razu po zajęciu Białegostoku nowi okupanci rozpoczęli zaplanowany na szeroką skalę terror wśród mieszkańców. Był to tak zwany “krwawy piątek”. To właśnie wtedy życie straciło kilkaset Żydów, spędzonych do synagogi, która została podpalona. Z relacji świadków wynika, że żołnierze synagogę podpalili ze wszystkich stron. Do uciekających przez okna żydów strzelali. Zginęli prawie wszyscy Żydzi, tylko nieliczni zdołali się uratować. Niemcy spalili także drugą synagogę – przy ul. Nabrzeżnej (dziś Branickiego). W tym samym dniu zginęło w mieście od 2 do 2500 Żydów. Niemcy odbyli po prostu polowanie na ludzi.

 

W ciągu pierwszego miesiąca okupacji hitlerowskiej w masowych egzekucjach zginęło łącznie około 8 tys. osób. Swoimi zbrodniami Niemcy rozpoczęli planową eksterminację społeczności żydowskiej. To w Białymstoku zaczął się Holocaust. Jest to mało znany fakt w ogólnej historii polskich Żydów. Obecnie wszyscy skupiają się na Warszawie, a nie na prowincjonalnym podlaskim miasteczku. A to błąd. O Historii należy mówić jak najpełniej. Dla Białostoczan wydarzenia “krwawego piątku” pozostały traumą. Ich żydowscy sąsiedzi, koledzy ze szkół, nauczyciele czy lekarze jednego dnia zostali zamordowani. W mieście kłębił się gęsty dym, który przeszywał nozdrza zapachem palonych ciał. Miasto stało się jednym, wielkim krematorium.

 

Zdjęcia pochodzą z niemieckich archiwów oraz z Niemieckiego Muzeum Historycznego w Berlinie.

 

 

 

 

 

 

 

Egoztyczne Podlasie. 3 sfinksy i Mahomet.

Wiele osób, które akurat tamtędy przejeżdża może popaść w konsternację. Rzeka przepływająca przez miasto nazywa się… Mahomet. Tak – w Polsce, tak – w samym sercu Podlasia i to od setek lat! Na dokładkę wędrując po mieście można napotkać 3 sfinksy. Ta cała egzotyka znajduje się w Siemiatyczach.

Rzeka Mahomet w Siemiatyczach

Zwiedzający województwo podlaskie nie raz słyszeli o podlaskich Tatarach z Kruszynian czy Bohonik. Oni jednak mieszkają w okolicy Sokółki. Co więc robi rzeka Mahomet w Siemiatyczach? Legenda głosi, że okoliczni mieszkańcy nazywają ją tak od kilkuset lat. Konkretnie od XII wieku z czasów najazdów tatarskich, które rzekomo miały miejsce również w okolicach Siemiatycz. Trudno jednak powiedzieć czy ma to coś wspólnego z prawdą, bowiem Tatarzy w XII wieku zdobyli… Lublin – w ramach akcji wywiadowczo-rozpoznawczej. Zupełnie inaczej w XVII wieku. Wówczas w 1656 roku Drohiczyn został złupiony przez Tatarów krymskich. Czy zahaczyli również o Siemiatycze? Nic o tym nie wiadomo. Jednak w tym samym czasie trwał Potop Szwedzki, który zabrał życie jednej trzeciej populacji Siemiatycz. Szwedzi nie tylko dokonali zniszczeń w tym mieście, ale też w Mielniku czy Drohiczynie.

Sfinksy w Siemiatyczach

Co ze sfinksami? To już zupełnie inna historia. Te w Siemiatyczach są pozostałością po pałacu Księżnej Anny Jabłonowskiej, która fascynowała się tego typu przedmiotami. Takie zainteresowanie zaczęło się od kiedy wyjechała w podróż do Gizy. Dziś dwa posągi strzegą wjazdu do siedziby starostwa powiatowego – gdzie kiedyś stał pałac Księżnej Anny. Trzeciego sfinksa napotkamy przed Liceum w Siemiatyczach. Posąg pochodzi jeszcze sprzed II Wojny Światowej. Zamówił go hrabia Ciecierski – bardzo znana postać w Siemiatyczach.

Białystok centrum

Deptak od kościoła do kościoła. Tak może wyglądać centrum miasta

Białystok centrum. 10 lat temu zakończyła się przebudowa Rynku Kościuszki w Białymstoku. Cała inwestycja wówczas wywołała mnóstwo kontrowersji. Mieszkańcy bowiem przyzwyczaili się do centrum miasta, w którym jest dużo zieleni. Tymczasem wtedy jeszcze prezydent pierwszej kadencji – Tadeusz Truskolaski wyszedł z inicjatywą dość odważną – by Rynek odmienić. Zieleń zastąpić betonem. Coś, co dziś jest standardem w wielu miastach – wtedy było “nowością”. Przy okazji zamknięto też dwie drogi – Suraską i Rynek Kościuszki – gdzie oprócz samochodów były tez autobusy. Zlikwidowano więc także przystanki autobusowe. Do tego przeniesiono fontannę i pomnik Józefa Piłsudskiego. To była prawdziwa rewolucja.

 

Już pierwsze lata po przebudowie widać było, że inwestycja była strzałem w dziesiątkę. Cały Rynek Kościuszki stał się bardzo reprezentacyjnym miejscem i ożył na nowo. Szczególnie zauważalne jest to latem, gdy szczególnie w weekend są tam gigantyczne tłumy do późnych godzin nocnych. Pod tym względem Białystok nakrywa inne duże miasta czapkami. Z biegiem lat Rynek stał się także miejscem organizacji wielu koncertów – co nie pozostaje bez wpływu na otoczenie. Przy każdej imprezie witraże w zabytkowej katedrze nieustannie drżą. Pojawił się także problem z odpadającym tynkiem.

 

 

Jednak ogólnie zmiany trzeba uwzględnić na dużo plus. Minęła dekada od przebudowy, więc jest to dobry czas na pytanie o to co dalej. Oczywiście chodzi tu o przedłużenie Rynku czyli ulicę Lipową. Ta również przeszła pewne modyfikacje. Jednak pozostawiając tam ruch samochodowy przy jednoczesnym zabetonowaniu osiągnięto taki efekt, że w godzinach szczytu na zabudowanej Lipowej nie ma czym oddychać. Ulica została także zwężona. Wystarczy, że autobus zatrzyma się na przystanku i tworzy się korek. Podobnie, gdy dojdzie do jakiejś kolizji.

Białystok centrum – to także Plac Niepodległości

Kolejne miejsce nad którym od lat trwają rozważania to Plac Niepodległości, który placem jest tylko z nazwy. Warto tutaj przywołać projekt architekta Mariusza Wierciszewskiego z “eMWu Projekt”. Jest to co prawda praca dyplomowa, ale wizualizacja ukazuje pewną interesującą koncepcję – jak mogłoby się zmienić oblicze obecnego “Placu”, gdyby wyrzucić z niego ruch samochodowy.

 

 

Dlatego warto rozważyć czy z Lipowej i Placu Niepodległości nie pozbyć się aut – zostawiając tylko przecinki Grochowa – Częstochowska oraz Liniarskiego – Malmeda. Byłby to bardzo dobry pomysł. Na samej Lipowej należałoby stworzyć alternatywne dojazdu do niektórych posesji – np. przy Lasach Państwowych oraz tuż obok przy Wojskowej Komendzie Uzupełnień. Podobnie z ulicą Przejazd po przeciwnej stronie ulicy. Na Waryńskiego natomiast należałoby odwrócić ruch i stworzyć miejsce do zawracania. Ogólnie wszystko byłoby możliwe do realizacji.

Białystok Centrum – zakorkowane ulice

Co do Placu Niepodległości, to tam także nie byłoby zbyt wiele problemów. Każdego dnia ulica Krakowska, św. Rocha i Lipowa są zakorkowane właśnie przez wymieszanie kilku dróg w tym miejscu. Przy zamknięciu Lipowej wystarczyłaby zmiana organizacji ruchu na Placu Niepodległości. Z Krakowskiej wystarczyłoby ustanowić nakaz skrętu w lewo w Św. Rocha, zaś z ul. Św. Rocha nakaz skrętu w prawo w Krakowską. Kierowcy z wiaduktu Dąbrowskiego mogliby jechać tylko prosto w Aleję Piłsudskiego, zaś z Alei tylko na wiadukt lub w Botaniczną. Takie rozwiązanie zlikwidowało w tym miejscu zatory. Warto rozważyć też poszerzenie ulicy Grochowej. Można by ją także przedłużyć aż do Młynowej.

 

Ogólnym efektem końcowym byłby wielki deptak – od Katedry do Kościoła św. Rocha. Całość bez żadnych spalin i smrodu. Tętniąca życiem – jak w wielu innych dużych miastach. Mieszkańcy zaś ciągłej pracy silników słyszeliby ludzki gwar. Tak jak Rynek Kościuszki jest nakierowany na gastronomię i rozrywkę, tak też Lipowa mogłaby stanowić część “dla całych rodzin”. Dzięki czemu mieszkańcy nie skarżyliby się na nocne hałasy. Taki pomysł jest odważny, ale warty realizacji. Szczególnie, że zbyt wiele nie trzeba robić. Zamknąć kilka ulic i ewentualnie trochę przebudować. Tak może wyglądać nowoczesne centrum Białegostoku.

To była luksusowa dzielnica Białegostoku. Mieszkali tu najbogatsi.

W dawnym Białymstoku była taka dzielnica, którą można porównać do Nowojorskiej Tribeci. Ta w USA od zawsze aż do dziś była bardzo prestiżowa. Nasza białostocka niestety obecnie nie zachwyca i to jest delikatnie powiedziane. Przed II Wojną Światową była kompletnym przeciwieństwem dzielnicy Chanajki. Na ul. Aleksandrowskiej, a później Pierackiego mieszkali prawnicy, lekarze czy kupcy. Nie brakowało też fabrykantów, którzy woleli Białystok od Łodzi tworząc u nas Manchester Północy. Przyjezdni osiadali się także rejonach Aleksandrowskiej. Generalnie mieszkali tam tylko zamożni. Także tam znajdowała się większość placówek związanych z organami ścigania, stąd też było tam względnie bezpiecznie. Nawet prostytutki nie chciały się tam zapuszczać, gdyż w luksusowej dzielnicy brakowało lokali rozrywkowych czy hoteli.

Dzisiaj te miejsce to ul. Warszawska – gdzie mamy restauracje, puby, pizzerię, a także wiele sklepów. Z dawnych czasów zachowało się bardzo wiele zabytków. Pamiątką po dawnej ekskluzywnej dzielnicy Białegostoku jest chociażby Pałac Tryllingów. W 1871 roku Elżbieta Pilcicka za 2600 rubli sprzedała parcelę, dom murowany, oficynę, stajnię i chlew przy małżeństwu Rozalii i Izraela Bulkowsteinów. To za ich sprawą na działce powstał przepiękny budynek. Pierwsze lata Bulkowsteinowie wynajmowali posiadłość różnym lokatorom.

 

 

W Białymstoku najbogatszymi fabrykantami była rodzina Tryllingów. Mieli tkalnię przy ul. Nowy Świat oraz fabrykę sukna przy ul. Lipowej. Tym drugim zakładem zarządzał Chaim Abram Trylling – syn Izraela. Pod koniec XIX wieku córka małżeństwa Bulkowsteinów – Helena wyszła za mąż za Chaima Tryllinga. Świeżo upieczony małżonek od swoich teściów odkupił posiadłość przy Aleksandrowskiej za 1500 rubli oraz w zamian za uregulowanie długów posiadłości. W miejsce starych budynków zaczął wznosić cudo, które stoi do dziś – przepiękny pałacyk. Niestety Pan młody jeszcze w czasie budowy rezydencji zmarł. Spadkobierczynią została oczywiście Helena oraz jej syn Anatol. Posiadłość była obciążona kolejnymi długami z tytułu niezapłaconych podatków. Helena już w międzywojniu przebywała często w Berlinie. Syn zaś postanowił posiadłość spieniężyć. Okazały pałacyk trafił w ręce Jana Lgockiego – wysokiego urzędnika państwowego oraz Feliksa Serwantowicza. Po II Wojnie Światowej budynek przeszedł na własność Skarbu Państwa.

Dziś przy ul. Warszawskiej oprócz Pałacu Tryllingów przy Warszawskiej znajdują się kamienice, dawny Szpital Żydowski, Pałacyk Cytronów (siedziba Muzeum Historycznego), kościół ewangelicko-augsburski (dziś kościół katolicki św. Wojeciecha) i wiele innych zabytków. Aż dziw bierze dlaczego ulica ta jest obecnie tak niespójna architektonicznie oraz tak zaniedbana. Gdyby prezydentowi zależało – Warszawska byłaby dziś miejscem niezwykłym i atrakcyjnym. A tak mamy okropny misz-masz. Już nie wspominając o wielu zapuszczonych budynkach.

fotografie ze zbiorów Jana Murawiejskiego

To dzikie i odludne tereny. Warto tam się wybrać na spacer lub przejażdżkę

W województwie podlaskim jest tak wiele miejsc, które warto zobaczyć, że nie sposób ich wymienić w jednym tekście. Jednakże najpopularniejsze kierunki to Puszcza Białowieska lub Puszcza Knyszyńska, Ziemia Łomżyńska oraz Suwalszczyzna. Na tej ostatniej większość jeździ spędzać czas nad Wigrami lub nad augustowskimi jeziorami. Tymczasem często pomijana jest Puszcza Augustowska, która ma również bardzo wiele miejsc, które warto zobaczyć. Jest ich dokładnie 34 i znajdują się na Szlaku Orła Białego. Cała trasa liczy 80 km więc lepiej pokonać ją rowerem lub 2-3 dni pieszo. Po drodze miniemy 1000 różnych gatunków roślin.

 

 

Cała trasa prowadzi przez tereny dzikie i odludne. Dlatego turyści powinni cały czas się trzymać znaków na drzewach (kolor biało -czerwony). Należy też uwzględnić, że w ciągu wielu godzin może zmienić się pogoda. Miejsca gdzie można będzie używać ognia i biwakować są oznaczone. Powinniśmy robić to tylko tam. Czego będzie potrzebować przechodząc Szlakiem Orła Białego? Na pewno wygodne buty jeżeli zamierzamy go zwiedzać piechotą. Do tego kurtkę, ciepły sweter, jedzenie, wodę, latarkę, zapałki, kompas lub GPS, mapę. Przyda się też lornetka, aparat fotograficzny, telefon komórkowy, a gdy będziemy jechać rowerem to też klucze i pompkę. Może się zdarzyć, że po drodze napotkamy dzikie zwierzęta. Pamiętajmy, że one atakują człowieka tylko w sytuacji zagrożenia. Dlatego krzyk, machanie rękoma, i inne próby straszenia mogą skończyć się dla nas tragicznie. Należy zachować spokój i postarać się oddalić. Absolutnie nie należy zbliżać się do młodych. 

 

Jedną z najnowszym atrakcji na szlaku jest Uroczysko Grądziki, gdzie Nadleśnictwo odbudowało bunkier-ziemiankę. Znajduje się na wydmie, wśród bagien i służyło to jako schronienie podczas wojny. Było bezpiecznym miejscem właśnie dzięki swemu położeniu. W środku są dwie prycze i “koza”, na której przyrządzić można posiłek. Ziemianka pierwotnie powstała w 1943 roku i była częścią większego kompleksu partyzanckiego. W pobliżu znajdowały się również szałasy, magazyny czy też kuchnia polowa. Jeżeli natrafimy na bunkier spacerując lub jadąc po szlaku, to nie wchodźmy do środka. Jeżeli zamkną się drzwi, to będzie można je otworzyć tylko od góry. Dlatego chętni na obejrzenie bunkra powinni najpierw zadzwonić do Nadleśnictwa w Augustowie. Szlak rozpoczyna się przy Tartaku Lipowiec.

Randka na Podlasiu. Oto najlepsze miejsca, by kogoś lepiej poznać

Przyjęło się, że na randki chodzimy tylko do restauracji czy pubu. Takie podejście jednak może sprawić, że zanim poznamy wybrankę lub wybranka to wypłukamy się z pieniędzy. Dlatego też przedstawiamy propozycje romantycznych miejsc, gdzie podczas spaceru będzie Wam łatwiej zdobyć serce drugiej połówki. Nasze propozycje miejsc są na tyle uniwersalne, że można tam jeździć przez cały rok.

Kładka Waniewo – Śliwno

 

Po przerwie na remont w 2019 roku będzie można już wybrać się na kładki łączące Waniewo i Śliwno, które znajdują na rozlewiskach Narwi. Idealne miejsce by kogoś przytulić, złapać za rękę i zrobić wspólne selfie. Do tego ręczna przeprawa promami sprawdzi czy umiecie ze sobą współpracować, by przedostać się na drugi brzeg. Na miejsce można dotrzeć zarówno od wsi Waniewo jak i od wsi Śliwno. Tak czy inaczej jeżeli przyjedziemy samochodem to będziemy musieli do niego wrócić. Jeżeli jednak przyjedziemy od strony Śliwna, to warto zobaczyć przy okazji zerwany most w Kruszewie. Po drugiej stronie można zobaczyć siedzibę Narwiańskiego Parku Narodowego w Kurowie.

Spacer nad Nettą w Augustowie

 

W Augustowie poznałem Cię – śpiewał o Beacie Janusz Laskowski w swoim wielkim hicie. Poznać kogoś w letniej stolicy Polski to zdecydowanie dobry pomysł. Najprzyjemniejsze miejsce to bulwary prowadzące na plażę. Można także skorzystać z usług żeglugi i zabrać się z partnerem lub partnerką na rejs statkiem, z którego zobaczyć będzie można wspaniałą Rospudę. Latem możemy także wypożyczyć sprzęt wodny, by popatrzeć na Augustów z tafli jeziora lub rzeki. Jeżeli zdecydujemy się na kajaki to możemy płynąć Kanałem Augustowskim aż do granicy z Białorusią.

Bagna w Krzemiance

 

Rezerwat przyrody Krzemianka pod Białymstokiem to dobre miejsce dla wszystkich tych, którzy lubią styl “eko”. Wędrówka po bagnistym lesie ma nie tylko walor edukacyjny, ale też leczniczy. Można odetchnąć naprawdę świeżym powietrzem, którego w miastach w ostatnim czasie ciągle brakuje. W czasach pradawnych ludzie wydobywali w dzisiejszym rezerwacie krzemień. Wędrując możemy mieć takowy pod nogami. Niezależnie od pory roku warto mieć dobre buty, gdyż nie wszędzie jest kładka, a podłoże może być błotniste. Jak to w głębokim lesie.

Planty w Białymstoku

 

W naszym zestawieniu nie mogło zabraknąć Alei Zakochanych na białostockich Plantach. To miejsce jest dobre na każdą okazję, także na randkę. Można przejść nie tylko cały park Planty, ale też pójść do parku Zwierzynieckiego, a następnie do Lasu Zwierzynieckiego. Byleby nie wystraszyć naszej wybranki proponując od razu przechadzki po lesie. Lepiej poczekać z tym do kolejnego spotkania. Warto też przejść przez ogrody i dziedziniec okazałego Pałacu Branickich – najlepszej wizytówki miasta.

Bulwary w Supraślu

 

Supraśl jest modnym uzdrowiskiem. Niemalże w każdy weekend przyjeżdżają tam tłumy. Warto zabrać ukochanego lub ukochaną na spacer wzdłuż bulwarów, a gdy lubicie dużo chodzić to także na szlaki w Puszczy Knyszyńskiej. Tak naprawdę cały Supraśl to jedno wielkie miejsce do spacerów – każdy jego zakątek dosłownie zachwyca. Jeżeli ktoś lubi bardziej aktywnie, to może skoczyć także do Kołodna, by wspólnie wdrapać się na Wzgórza Świętojańskie. A na wieży widokowej, przytulić i wreszcie pocałować swoją wybrankę. W samym Supraślu grzechem byłoby nie spróbować kartaczy czy też babki ziemniaczanej z kapustą kiszoną.

Kim była Beata z Albatrosa? Czy ona naprawdę istnieje?

W 1965 roku Augustów tak jak dziś był bardzo popularnym miejscem wypoczynkowym. 19-letni Janusz Laskowski, jako początkujący muzyk grał tam nie raz do kotleta. To tam ujrzał Beatę, która go tak oczarowała, że napisał o niej piosenkę, która to stała się ogromnym hitem. Wielu ludzi zaczęło sobie zadawać pytanie – kim jest Beata. Pytanie jest cały czas aktualne, gdyż nigdy nie zostało to ostatecznie przesądzone, szczególnie że sam Janusz Laskowski nie chce tego ujawnić, zaś starsi mieszkańcy Augustowa, którzy potencjalnie wiedzą także wiedzą się nie dzielą. Najbardziej jednak prawdopodobnym tropem jest zdjęcie, jakie znajduje się w augustowskim muzeum. A na nim widnieje 7 dziewczyn pracujących w Albatrosie. Brzmi znajomo?

 

 

Dziewczyna ponoć była szczupłą blondynką z lokami. Kochało się w niej pół Augustowa, stąd też piosenkarz nie pozostał również wobec niej. Czy oprócz tekstu “siedem dziewcząt z Albatrosa tyś jedyna” w piosence jest jeszcze coś prawdziwego? Biorąc pod uwagę realia lat 60-tych XX wieku, oprócz tego że dziewczyna miała 17 lat i Laskowski spotkał ją w Augustowie, bo tam znajduje się Albatros, to raczej reszta jest fikcją – łącznie z imieniem.

 

Beata to tak naprawdę Bogusia? Takie opinie też można znaleźć. Jest to bardzo prawdopodobne. Dzięki temu – wszyscy bowiem szukają Beaty. Poza tym Bogumiła w latach sześćdziesiątych było bardziej popularnym imieniem niż Beata. Fregaty także raczej nie są prawdopodobne. 19-letni Janusz Laskowski był początkującym muzykiem i raczej nie miał takich “dojść”, by móc zabrać młodą dziewczynę na łódź, by z nią popływać.

 

Augustowski Albatros został otwarty w 1962 roku. To był jeden z najmodniejszych lokali w mieście. Codziennie odbywały się tam dancingi. W 2017 roku w letniej stolicy Polski pojawiła się ławeczka z “Beatą z Albatrosa”, przy której można usiąść i zrobić sobie zdjęcie.

Featured Video Play Icon

Upór się opłacił. Szukali mogił powstańców. Dziś możemy upamiętniać ich czyny na cmentarzu

188 lat temu pod Supraślem w Kopnej górze odbyła się jedna z walk Powstania Listopadowego. Dopiero kilka lat temu odnaleziono szczątki żołnierzy walczących z zaborcą rosyjskim, dzięki czemu mógł powstać cmentarz. Pamięć po tym wydarzeniu jest pielęgnowana co roku przez lokalne władze, a także służby mundurowe, harcerzy czy uczniów. Zanim było wiadomo, gdzie znajdują się mogiły powstańców – bardzo angażował się w ich odnalezienie Radosław Dobrowolski, historyk a dziś burmistrz Supraśla. Potencjalne tereny mogił były wielokrotnie przeczesywane georadarem, który pokazuje anomalia pod ziemią. Można powiedzieć, że poszukiwanie ukrytych grobów było jak szukanie igły w stogu siana, ale w końcu się to udało pod koniec 2009 roku.

 

Jak szukano mogił cz. 1

 

Ekshumacje odbyły się w 2010 roku. Zaś cmentarz dopiero w 2013 roku. Odnaleziono mogiły 56 żołnierzy. Każdy z nich dostał metr kwadratowy ziemi, o którą walczył. Dziś cmentarz w Kopnej Górze to jedyne i niepowtarzalne miejsce. W przekładach dawnych mieszkańców Kopnej Góry wiadomo, że bitwa była bardzo krwawa. Jeszcze przez wielee lat okoliczna rzeka Sokołda miała mieć czerwoną barwę.

 

„Roku Pańskiego tysiącznego osiemsetnego trzydziestego pierwszego miesiąca czerwca dwudziestego piątego dnia rano we wsi Sokołdzie wojsko polskie w przechodzie na spoczynku rozlokowane, napadnięte przez wojsko rossyjskie, w części pobite, w części potopione w rzece Sokołdzie. Wojsko polskie pobite, grzebanem było bez żadnej zwłoki zaraz w różnych miejscach wsi Sokołdy przez sołdatów wojska rosyjskiego. Jednemu tylko żołnierzowi polskiemu ciężko ranionemu uprosiłem pozwolenia dać ostatnią absolucyją i namaszczenie Oleju Świętego jako przypadkowie iadący do chorego i tamże w Sokołdzie zachwycony. Potopieni żołnierze w liczbie pięćdziesiąt sześciu pochowani zostali w innej mogile na tej stronie rzeki przed groblą do rzeki, idąc po prawej stronie pod górą. Niech odpoczywają w pokoju.
Ksiądz Andruszkiewicz

 

Te słowa były napisane przez proboszcza parafii w Szudziałowie – świadka tamtych wydarzeń. To dzięki niemu pamięć o powstańcach przetrwała do dziś, co nie było łatwe, bo Rosja za swoje zbrodnie nigdy Polski nie przeprosiła.

 

Jak szukano mogił cz. 2

 

To już trzeci kościół w tym miejscu. Pierwszy pojawił się w 1525 roku!

Zabłudów to miasteczko, które słynie z lodziarni, do której zawsze ustawione są gigantyczne kolejki, a także z Kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła. Jego historia sięga 1525 roku! To właśnie wtedy Zygmunt Stary nadał Aleksandrowi Chodkiewiczowi prawa do Puszczy Błudowskiej (dziś część Puszczy Białowieskiej), a 8 lat później król wydał przywilej lokacyjny miasta Zabłudowa. Gdy miasto zostało założone znajdowała się w nim już cerkiew oraz kościół właśnie.

 

Świątynia powstała po raz drugi w 1688 roku, po wojnach z Moskwą. Wtedy też wiele miasteczek podlaskich zostało zniszczone. Zaś w roku 1800 rząd pruski nakazał kościół rozebrać i wybudować nowy. Ostatecznie nowa świątynia została ukończona dopiero w 1840 roku, lecz konsekracja nastąpiła dopiero w 1856 roku. Zabłudowski kościół przechodził wielokrotnie prace remontowe. Ostatnie prace zakończyły się w 2006 roku. Jednak w 2008 roku ruszyła budowa nowej plebanii, gdyż starą strawił pożar.

 

Kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła jest zbudowany trochę na wzór Katedry Wileńskiej. Przejeżdżając przez Zabłudów warto nie tylko przyjrzeć się jej zewnątrz, ale też wstąpić do środka, by obejrzeć też niesamowite obrazy.

 

fot. Polimerek / Wikipedia