Katastrofa w Smoleńsku. 10 lat temu zginął Prezydent RP oraz 95 innych osób, w tym białostoczanie.

To już 10 lat od niewyobrażalnej katastrofy, w której zginął Prezydent RP wraz z małżonką oraz ponad 90 innych osób. 10.41 polskiego czasu, a 8.41 czasu jaki obowiązywał w Smoleńsku samolot TU-154M rozbił się w lesie zmierzając na uroczystości upamiętniające zbrodnię katyńską. Na pokładzie samolotu były także osoby z województwa podlaskiego: były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałek sejmu Krzysztof Putra, związany z Solidarnością a po transformacji z Prawem i Sprawiedliwością, arcybiskup Miron Chodakowski – Praowsławny Ordynariusz Wojska Polskiego oraz Justyna Moniuszko – stewardessa.

Ryszard Kaczorowski

Ryszard Kaczorowski, ostatni Prezydent RP na uchodźstwie, Sybirak, żołnierz II Korpusu Polskiego gen. Andersa i uczestnik zwycięskiej bitwy pod Monte Cassino, emigracyjny działacz społeczny. Urodził się 26 listopada 1919 roku w Białymstoku. Należał do przedwojennego harcerstwa. W pierwszych latach II wojny światowej działał w konspiracji, którą przerwało aresztowanie przez NKWD 17 czerwca 1940 roku. Sąd wojskowy skazał Kaczorowskiego na karę śmierci. Po stu dniach w celi zamieniono ją na 10 lat obozu na Syberii. W 1942 roku Ryszard Kaczorowski opuścił Związek Radziecki z żołnierzami generała Andersa, by znaleźć się w Palestynie. Przeszedł cały szlak bojowy II Korpusu Polskiego. Po wojnie pozostał na emigracji, gdzie organizował polskie harcerstwo. W latach 50. i 60. był we władzach światowego Związku Harcerstwa na obczyźnie. W 1986 został powołany do Rady Narodowej RP – emigracyjnego parlamentu, co oznaczało powierzenie mu obowiązków ministra spraw krajowych. Został zaprzysiężony na Prezydenta RP na uchodźstwie w lipcu 1989 roku.

 

22 grudnia 1990 na Zamku Królewskim w Warszawie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia władzy prezydenckiej Lechowi Wałęsie. Prezydent Kaczorowski został pochowany w podziemiach świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, w Panteonie Wielkich Polaków.

Krzysztof Putra

Krzysztof Putra, polityk, senator i wicemarszałek Senatu VI kadencji w latach 2005–2007, poseł na Sejm X, I i VI kadencji, wicemarszałek Sejmu VI kadencji. Urodził się 4 lipca 1957 roku we wsi Józefowo na Podlasiu. Od 1980 r. działał w NSZZ „Solidarność”. Przez blisko 20 lat pracował jako robotnik, pracował w białostockich Uchwytach. Był aktywnym działaczem związków zawodowych. W 1990 r. był jednym z założycieli Porozumienia Centrum. Był członkiem władz krajowych tej partii i prezesem jej Zarządu Wojewódzkiego w Białymstoku. W 2001 r. był współzałożycielem Prawa i Sprawiedliwości oraz został prezesem Podlaskiego Zarządu Regionalnego tej partii.

 

25 września 2005 r. wybrany został senatorem, a od 27 października tego samego roku pełnił funkcję wicemarszałka Senatu RP. W wyborach parlamentarnych w 2007 uzyskał mandat poselski zaś 6 listopada tego samego roku został wybrany na wicemarszałka Sejmu. Został pochowany na cmentarzu św. Rocha w Białymstoku.

Arcybiskup Miron Chodakowski

Arcybiskup Miron Chodakowski, prawosławny duchowny, generał brygady, doktor teologii, wikariusz Diecezji Warszawsko-Bielskiej, Prawosławny Ordynariusz Wojska Polskiego. Urodził się 27 października 1957 r. w Białymstoku. Tam ukończył szkołę podstawową, następnie Prawosławne Seminarium Duchowne w Warszawie oraz Wyższe Prawosławne Seminarium Duchowne w Jabłecznej. Od 1981 roku pełnił funkcję namiestnika prawosławnego klasztoru – monasteru p.w. św. Onufrego w Jabłecznej, był też prorektorem Wyższego Prawosławnego Seminarium Duchownego.

 

Przyczynił się do wznowienia działalności klasztoru w Supraślu k. Białegostoku. Został jego namiestnikiem i kierował nim aż do swojej konsekracji na biskupa hajnowskiego w 1998 roku. W 2003 roku uzyskał tytuł doktora nauk teologicznych Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. W 2008 roku został podniesiony do godności arcybiskupa. Pośmiertnie został awansowany na stopień generała dywizji. Abp. Miron Chodakowski spoczął na terenie monasteru w Supraślu w krypcie głównej cerkwi zgodnie z własnym, wyrażonym wcześniej życzeniem.

Justyna Moniuszko

Justyna Moniuszko, stewardessa na pokładzie rządowego samolotu 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Urodziła się 6 lipca 1985 roku w Białymstoku. Studiowała na Wydziale Mechanicznym, Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, w 2006 roku zdobyła tytuł Miss tej uczelni. Już w liceum zaczęła skakać ze spadochronem, latała też na szybowcach, lubiła wspinaczkę. Z lotnictwem wiązała swoją przyszłość. Będąc aktywnym członkiem sekcji spadochronowej Aeroklubu Białostockiego, wykonała ponad 250 skoków. Justynę Moniuszko pochowano na cmentarzu miejskim w Białymstoku.

Zbrodnia Katyńska

Katastrofa w Smoleńsku sprawiła, że bardzo wiele osób zapomniało po co rządowy samolot leciał do Rosji. Tam bowiem w 1940 roku,  w Katyniu (obok Smoleńska), doszło do zbrodni wojennej. Rosjanie strzelając w tył głowy zabili 21 768 Polaków. Wśród nich było 10 000 oficerów polskiego wojska. Stało się to na mocy decyzji najwyższych władz ZSRR czyli Józefa Stalina. Decyzja ta była zawarta w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKP(b) z 5 marca 1940 roku (tzw. „decyzja katyńska”).

Oto co w niej było zawarte:

I. Polecić NKWD ZSRR:

1) Sprawy 14.700 znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych byłych polskich oficerów, urzędników państwowych, obszarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów, osadników i dozorców więziennych

2) Jak też sprawy aresztowanych i znajdujących się w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi w liczbie 11 000 członków różnych k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji szpiegowskich i dywersyjnych, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników państwowych i zbiegów – rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania.

II. rozpatrzenie spraw przeprowadzić bez wzywania zatrzymanych i bez przedstawienia zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia – w następującym trybie:

a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych – na podstawie informacji przedłożonej przez Zarząd ds. Jeńców Wojennych NKWD ZSSR,

b) wobec osób zatrzymanych – na podstawie informacji z akt przedłożonej przez NKWD Ukraińskiej SRR i NKWD Białoruskiej SRR.

biografie pochodzą z wrotapodlasia.pl

Hotel Ritz to była perła Białegostoku. Dlaczego nigdy go nie odbudowano?

Przechadzając się dziś w okolicy bramy wjazdowej do Pałacu Branickich będziemy znajdować się w pobliżu teatru, Pałacyku Gościnnego, Hotelu Gołębiewskiego, budynku delikatesów, wieżowca Urzędu Miejskiego oraz ronda i prowadzących od niego dróg – Al. Piłsudskiego, Branickiego, Pałacowej, Kilińskiego i Mickiewicza. Może Was zdziwić, ale jeszcze 100 lat temu – z tych wszystkich wymienionych istniał tylko Pałacyk Gościnny. A tuż obok niego, przy samej rzece Białej stał okazały Hotel Ritz. Prawdziwa perła, która powstała jeszcze podczas zaborów, zaś pod koniec II Wojny Światowej została spalona przez Niemców jak i wiele innych budynków w mieście. Z tym, że inne spalone perły odbudowano, zaś pozostałości po hotelu… wysadzono w powietrze w 1946 roku. Dlaczego tak się stało?

Okupant zmienił nazwę na “Europa”

fot. Muzeum Historyczne w Białymstoku

Prace budowlane nad hotelem zostały zakończone 1 lipca 1913 roku. Wówczas był to obiekt należący do Towarzystwa Akcyjnego “Ritz”, które z pożyczek Petersbursko-Tulskiego Banku Ziemskiego go postawiło. Warto dodać, że podczas zaborów tak okazały nie był nawet Pałac Branickich, który służył jako Instytut Panien Szlacheckich i ze wszystkich zdobień został ogołocony. Hotel Ritz posiadał marmurowe schody i parkiet. Na parterze funkcjonował bank, kawiarnia oraz zakład fryzjerski. Pierwsze piętro zajmowała restauracja. Kolejne dwa piętra oraz strych były przeznaczone na pokoje dla gości. Łącznie do wynajęcia na noclegi było 46 lokali.

 

Każdy pokój był wyposażony albo w łóżko albo w tapczan. Okna udekorowane były firankami. Na ścianach pokoi wisiały reprodukcje znanych obrazów. Zaś oświetlenie dawały piękne mosiężne lampy. Z gościny hotelu korzystali zamożni czyli kupcy, oficerowie, artyści i arystokraci. W restauracji odbywały się dancingi i inne imprezy okolicznościowe. Działalność hotelu trwała w najlepsze do 1941 roku. Wtedy obiekt przejęty został przez Niemców. Okupant zmienił nazwę na “Europa”. Przy wejściu wywieszono także napis – “Tylko dla Niemców”. Hotel został gruntownie wyremontowany, jednak gdy wojska rosyjskie w 1944 roku zbliżały się do Białegostoku, Niemcy zaczęli się ewakuować i podpalać wszystkie budynki w mieście. Ritz nie został oszczędzony.

Zaczęto odbudowę miasta

Po II Wojnie Światowej zaczęto odbudowywać kompletnie zniszczone miasto od nowa. W tym Pałac Branickich i wiele innych zabytków. Tymczasem Ritz w 1946 roku, a raczej to co po nim pozostało… wysadzono w powietrze. Zostały tylko pod ziemią fundamenty, które przypadkowo wykopano podczas przebudowy dróg przy bramie wjazdowej do Pałacu Branickich.

Dlaczego nie zapadła decyzja by go jednak odbudować? W PRL nikt się nie tłumaczył, ale można się tylko domyślać, że nikt nie chciał odbudowy hotelu, który wybudowany został przez niemieckiego zaborcę. A szkoda, bo jak widać na zdjęciu lotniczym – całkiem duży kawałek budynku pozostał.

Warto dodać, że w 2008 roku znaleźli się kanadyjscy inwestorzy, którzy chcieli w Białymstoku postawić nowy Ritz. Postawili jednak warunek – ma być w mieście lotnisko. Oczywiście co z lotniskiem – sami wiecie, więc także wiecie co z planami odbudowy hotelu. Co ciekawe, dalej jest możliwość odbudowy go w tym samym miejscu. Teren przy pałacyku gościnnym stoi pusty. Niestety to tylko teoria. W praktyce – 12 lat temu Kanadyjczycy szacowali koszt inwestycji na 800 mln złotych (hotel miał powstać w innym miejscu). Po tylu latach to cena już dawno jest nieaktualna. Nawet, jeżeli w końcu wystartują pierwsze samoloty z Krywlan, to i tak wątpliwe jest, by pojawił się u nas jakiś inwestor z takimi pieniędzmi. Szczególnie, że prawdopodobnie czeka nas ogromny kryzys.

Epidemie na Podlasiu. Gdy jeden wóz pełen ciał wyjechał na miejsce pochówku, to po powrocie ładowano kolejny pełny.

Epidemie na Podlasiu występowały wiele razy. O niektórych nie ma zbyt wielu informacji. Ludzie po prostu chorowali tak samo jak wszędzie. Zarażeniom sprzyjała wymiana handlowa czy wojny. Były jednak też takie epidemie, że samo wypowiedzenie ich nazwy powodowało, że ludzie bledli.

 

100 lat temu na świecie dogorywała grypa “Hiszpanka”, która siała spustoszenie od 1918 roku a na dobre wygasała w 1920 roku. Nie ma informacji o jej skutkach z samego Białegostoku, jednak łatwo sobie wyobrazić, że nie było zbyt ciekawie. Biedne, brudne i śmierdzące ciasne uliczki Chanajek były sprzyjającym miejscem rozwoju epidemii. Ale nie tylko tam było źle – również na wsiach pod samym Białymstokiem ludzie umierali tak często, że w pewnym momencie bliscy chowali ich w prowizorycznych skrzyniach i samych prześcieradłach, a nie trumnach.

 

Dzisiejsza stolica województwa podlaskiego przeżywała wiele razy epidemię cholery. W 1830 roku utworzono specjalny cmentarz choleryczny, który sukcesywnie zapełniano w kolejnych latach XIX wieku. Nekropolia została zdewastowana przez Niemców podczas II Wojny Światowej. Szczątki pochowanych nadal są jednak w ziemi. Zaś o cmentarzu przypomina tablica pamiątkowa. Wszystko to przy siedzibie ZUS.

 

Cholera wróciła pod Białystok pod koniec XIX wieku i wywoływała grozę. “Słowo cholera ma już pewien postrach w sobie a sam widziałem ludzi, zresztą odważnych którzy na wspomnienie cholery bledli z wrażenia” – pisano o niej dla innych medyków w 1884 roku, by wiedzieli co czynić z chorymi. Prowadzone badania wykazały, że najbardziej narażeni są ludzie ze słabymi żołądkami oraz alkoholicy. Największa śmiertelność występowała w biednych warstwach społecznych. Tak jak i dziś nie znamy leku na koronawirusa, tak i wtedy stawiano na profilaktykę – dezynfekując wychodki oraz zakazując korzystania z nich dla obcych. Każdy musiał się załatwiać u siebie. Zarazę przywlekli do miasta rosyjscy żołnierze, którzy stacjonowali w Białymstoku.

 

Warto pamiętać, że cholera rozniosła się także na okoliczne wsie. W pewnym momencie zmarłych było tak dużo, że nie starczyło trumien. Ludzie chowani byli w prowizorycznych skrzynkach, a później nawet w prześcieradłach. Śmiertelność była tak wysoka, że gdy jeden wóz pełen ciał wyjechał na miejsce pochówku, to po powrocie ładowano kolejny pełny. Wiemy to wszystko z wywiadów naukowych, które przeprowadzono ze starszymi mieszkańcami wsi Bagnówka.

 

W 1920 roku Białystok znów stał się miastem frontowym, gdy wybuchła wojna polsko-bolszewicka. Przez 7 dni dzisiejsza stolica podlaskiego była wcielona do sowieckiej Białorusi. Z balkonu Pałacu Branickich przemawiali Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski, Feliks Kon. Ogłaszali manifest proklamujący postanie Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad. Razem z nimi do miasta wkroczyła Armia Czerwona. Żołnierze przywlekli do miasta po raz kolejny epidemię cholery i na dokładkę tyfusu.

 

Gdy będzie już po obecnej epidemii warto wybrać się do białostockiego Muzeum Historii Medycyny i Farmacji, gdzie będzie można na własne oczy między innymi zobaczyć w jaki sposób walczono z zarazą. Jest to miejsce pełne ciekawych przedmiotów. Polecamy i życzymy zdrowia!

Featured Video Play Icon

Białystok opustoszał. Tak wygląda, gdy nikt nie wychodzi.

Zwykle takie widoki można było obejrzeć w majowy weekend lub święta i to bladym świtem. Teraz to widok codzienny. Białystok jak i inne miasta opustoszały. Ludzie pokornie czekają na to aż epidemia wygaśnie. Nikt nie wie ile to potrwa, ale każdy dzielnie to znosi. Musimy przyznać, że jesteśmy z tym zaskoczeni. Oczywiście, gdy pogoda jest ładna to atrakcje turystyczne są oblegane, ale nie możemy mówić, że to są takie tłumy jak w sezonie. Jeżeli gdzieś jest dużo osób na raz to jest ich tyle, ile byłoby w sklepie. Jednak ogólnie patrząc na sytuację – ludzie naprawdę siedzą w domu.

Trzeba powiedzieć, że zwykle mieszkańcy wobec “zaleceń” władzy są obojętni. Jednak tym razem stało się inaczej, co świadczy o naszej dojrzałości. Sami sobie możemy przyznać za to medale. Jest jednak coś niepokojącego. Zdecydowana większość zarażonych do tej pory to osoby, które rząd ściągnął samolotami zza granicy. Mało tego, każdego dnia słyszymy, że wiele tych osób nie przestrzega kwarantanny. Trzeba to powiedzieć jasno – gdyby nie oni, to w Polsce epidemia być może aż tak się nie rozprzestrzeniała.

Dlatego, jeżeli czytają to osoby, które planują jeszcze do Polski przyjechać. Mamy prośbę – nie przyjeżdżajcie. Siedźcie tam, gdzie jesteście. Jeżeli macie znajomych za granicą, którzy planują przyjazd – nie bójcie się im powiedzieć tego samego. To wszystko dla dobra nas wszystkich.

fot. Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Białymstoku

Kaplica Bazylewskich stała się zabytkiem. To nie jedyny powód, dla którego warto odwiedzić Dubiny.

Grobowiec rodzinny księdza Parteniusza Bazylewskiego ww Dubinach, wybudowany w 1898 roku został wpisany do rejestru zabytków. Jest to jedyna w całym regionie kaplica, która została wzniesiona dla duchownego prawosławnego. Od razu stała się miejscem kultu. Kaplica została zbudowana w stylu eklektycznym z wyraźnymi wpływami stylu cerkiewno–bizantyjskiego. Kaplicę założono na rzucie zbliżonym do kwadratu, o boku 4,5 m. Jest to obiekt murowany z cegły czerwonej, na podmurówce z kamienia. Szeroki, dekoracyjnie opracowany gzyms koronujący zdobią szczyciki w formie kokosznika, charakterystycznego dla budownictwa cerkiewnego przełomu XIX i XX wieku.

 

Kaplicę rodziny Bazylewskich, która obecnie nazywana jest kaplicą p.w. Św. Tomasza w Dubinach wpisano do rejestru zabytków województwa podlaskiego ze względu na zachowane wartości artystyczne zawarte w bryle budynku. Szczególnie ma tu znaczenie styl eklektyczny z wyraźnymi wpływami stylu cerkiewno – bizantyjskiego. Ponadto wpisano również do rejestru zabytków cmentarz oraz jego ogrodzenie. Dopisano je ze względu na wartości historyczne o zasięgu lokalnym, jako autentyczny, materialny dokument świadczący o historii prawosławnej parafii w Dubinach.

 

Dubiny to wieś w powiecie hajnowskim. Jest jedną z niewielu, gdzie mieszkają jeszcze Podlaszuki czyli wschodniosłowiańska autochtoniczna grupa etniczna zamieszkująca obszar Podlasia. Część Podlaszuków posługuje się własnym archaicznym dialektem, wywodzącym się z języka ruskiego. Pod względem wyznaniowym na północnym Podlasiu (w województwie podlaskim) przeważają prawosławni, natomiast na Podlasiu południowym głównie katolicy (konwertyci z prawosławia). Istnieją grupy Podlaszuków przyjmujących białoruską, ukraińską bądź polską tożsamość narodową, istnieje również grupa Podlaszuków nieutożsamiających się z jakimkolwiek z narodów.

 

Dlatego jeżeli będziecie odwiedzać Puszczę Białowieską warto również przyjechać do Dubin. Nie tylko będziecie mogli zobaczyć na żywo zabytkową kaplicę, ale też porozmawiać z wyjątkowymi mieszkańcami Dubin.

na podst. informacji Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Białymstoku

 

270-letni zabytek ukryty za drzewami. Można go łatwo przeoczyć.
fot, Karol Kundzicz / Wikipedia

270-letni zabytek ukryty za drzewami. Można go łatwo przeoczyć.

Narew może się kojarzyć wielu osobom z prawosławiem. Jadąc bowiem jedną z głównych ulic miniemy bowiem przepiękną, niebieską, drewnianą cerkiew. Tymczasem, po wjechaniu do wsi od strony Zabłudowa, po prawej stronie zaraz za mostem znajduje się przepiękny, drewniany kościół z XVIII wieku. Możemy go łatwo przeoczyć, bo nieco zakrywają go drzewa. Ostatnio mogliśmy go zobaczyć w filmie “Zenek”.

 

Kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Stanisława Biskupa Męczennika to prawdziwa perełka architektoniczna, bowiem jest jednym z niewielu kościołów na Podlasiu, który jest drewniany. Został budowany przez 10 lat poczynając od 1738 roku. Świątynia była uszkodzona podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Wówczas budynek ostrzelano. Historia powtórzyła się podczas II wojny światowej. W 1944 roku kościół ostrzelano z broni artyleryjskiej. W środku podziwiać możemy dwa obrazy z XVI wieku, które przedstawiają sceny Ukrzyżowania. Jest też obraz Marki Boskiej z XVII wieku. Warto także przyjrzeć się prezbiterium. Jest tam nagrobna tablica z wizerunkiem rycerza lub myśliwego. Postać jest podparta włócznią. Zaś przy nodze siedzi pies.

 

Z historii wiemy, że w 1517 roku w Narwi (o istnieniu której wiemy co najmniej od 1421 roku, z prawami miejskimi od 1514 roku) istniała kaplica dworska. W 1528 roku król Zygmunt I Stary wraz z małżonką i królową Boną ufundowali kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Stanisława Biskupa Męczennika nadając mu ziemię, młyn, karczmy, dziesięciny oraz inne przywileje. W 1738 roku proboszczem narewskim został kanonik gnieźnieński i oficjał generalny okręgu brzeskiego ks. Ludwik Ignacy de Riaucour. Przypuszcza się, że to on zlecił rozebranie starego budynku i wzniesienia nowego, który stoi do dziś. Warto zwrócić również uwagę, że na placu stoi dwukondygnacyjna również drewniana dzwonnica, która powstawała w latach 1773 – 1792. Wówczas proboszczem był już ks. Adam Kłokocki. W 1914 roku, podczas I wojny światowej Rosjanie ukradli dwa duże dzwony.

 

Dawniej na Podlasiu drewno było ulubionym budulcem miejscowej ludności. Dlatego też do dziś można napotkać w regionie przede wszystkim wiele drewnianych cerkwi, ale także i kościołów a nawet meczety. Wszystkie te budynki doskonale oddawały kulturę panującą w naszym regionie.

fot. Karol Kundzicz / Wikipedia
fot. Archiwum KW Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku

Katastrofa cysterny z chlorem. Tak przebiegała akcja ratunkowa. W każdej chwili mogło zginąć więcej osób niż w Czarnobylu.

9 marca 1989 roku to czarny dzień w historii Białegostoku. Miała wówczas miejsce katastrofa cysterny z chlorem, która mogła zabić więcej osób niż katastrofa w Czarnobylu. Dlatego do dziś, w każdą rocznicę uroczyście świętuje się “ocalenie miasta”. Ciężka praca strażaków, przemyślane decyzje pozwoliły stolicy województwa podlaskiego istnieć do dziś oraz uratować życie 180 000 osób. Jak to się w ogóle stało, że do czegoś takiego doszło? Przez niedbalstwo. Tory powinny być wymienione 4 lata przed katastrofą. Nikt tego jednak nie zrobił, aż w końcu pękła szyna.

 

Dziś na miejscu katastrofy stoi pomnik-krzyż. Możemy go zobaczyć jadąc lub idąc ulicą Poleską. Na szczęście teren w tym miejscu jest płaski. Gdyby do katastrofy doszło na pobliskim wiadukcie, to wyciek z cystern byłby pewny. Na szczęście tak się nie stało. Cała akcja ratunkowa jest dokładnie opowiedziana w poniższym filmie. Żeby podnieść cysterny trzeba było zamontować specjalny dźwig. Ten jednak mógł dojechać na miejsce tylko po naprawieniu torów. Gdy to już wykonano – rozpoczęto akcję. Pierwsza cysterna została podniesiona w ciągu półtorej godziny. Z kolejnymi dwoma cysternami było dużo gorzej. Kolejną podnoszono aż 7 godzin. Zagrożenie minęło dopiero po 24 godzinach od wykolejenia.

 

Mieszkańcy dowiedzieli się o wszystkim dopiero 9 godzin od wypadku. Tak jak w Czarnobylu tak i w Białymstoku – w czasach PRL – życie ludzkie nawet całego miasta – nie miało najwidoczniej tak dużego znaczenia. Ewakuowano tylko mieszkańców z najbliższych bloków. Ludzie, gdy się dowiedzieli o katastrofie natychmiast zaczęli uciekać z miasta. Inni ukrywali się na górnych kondygnacjach u sąsiadów. Zamknięto też wszystkie budynki publiczne. Chyba jednak można było zrobić więcej niż liczyć na szczęście, które Białystok ostatecznie miał. 3 miesiące po katastrofie, PRL szczęśliwie się zakończył zaś przewód chloru przez miasto został zakazany.

https://www.youtube.com/watch?v=A-ODJIJpS4Q

Ta komiczna kamienica z Centrum jest zabytkowa. Urzędnicy nie mogli zakazać takiego koloru.

Ocieplona styropianem, a następnie pomalowana na fioletowo. Tak wyglądająca kamienica przy Częstochowskiej 3 jest… zabytkowa. Wybudowana w XIX wieku wyglądała zupełnie inaczej. Była z żółtej i czerwonej cegły. Obecny jej wygląd zawdzięcza oczywiście pomysłodawczyni oraz głupocie urzędników, którzy prawie 10 lat temu na to pozwolili.

 

Według ewidencji miejskiej kamienica powstała w 1859 roku. Na temat budynku, a także jego historii zachowało się niewiele. Można jednak przypuszczać, że była to typowa kamienica czynszowa, gdzie białostoczanie wynajmowali pokoje. Kto był jej właścicielem nie wiadomo. Ale to cud, że budynek przetrwał II Wojnę Światową, gdyż Białystok był większości zniszczony. Z zachowanych archiwów wiemy jednak, że w 1945 roku – czyli od razu po wojnie nieruchomość była opuszczona oraz przekazano ją Idzie Mines. Być może miała coś wspólnego z Mendelem Szejną Minesem – białostockim kupcem, który mieszkał przy Wileńskiej 5 (przesmyk między Suraską a Rynkiem Kościuszki na tyłach Hotelu Cristal – dziś już nie istnieje tam ulica).

 

W 1952 roku kamienica przy Częstochowskiej 3 stała się własnością Miejskiego Zarządu Budynków Mieszkalnych, które dziś jest Zarządem Mienia Komunalnego. I tego właściciela nie zmieniła do dziś. W 2011 roku postanowiono budynek ocieplić. Zwrócono się więc do jednej architekt ze zleceniem projektu potrzebnego do wykonania remontu elewacji. Ta natomiast popuściła wodzę fantazji. Zamiast zrobić ocieplenie od środka, to po prostu na cegły nałożono styropian zaś elewację pomalowano na fioletowo. Mało tego. Architektka postanowiła dodać “coś od siebie”. Na przykład klamry w nad oknami, których w oryginale nie było. Tylko przez litość nie będziemy wymieniać nazwiska pani, która wpadła na te “genialne” pomysły. Dodamy tylko, że ocieplono budynek od zewnątrz tylko dlatego, by było taniej. Zaś kiczowaty kolor był po to, by nie było zbyt monotonnie. No to już nie jest.

 

Ale, że ktoś się na to zgodził? Okazało się, że ZMK projekt zmian przyjęło bez mrugnięcia okiem. Zgłoszono więc wszystko do konserwatora zabytków. Ten jednak nic nie mógł zrobić. Kamienica mimo, że jest zabytkowa to tak naprawdę zabytkowa nie jest. Taki paradoks prawny. Kamienica jest wpisana do gminnej ewidencji zabytków, lecz jednocześnie nie znajduje się w rejestrze zabytków. Oznacza to, że nie można kamienicy rozbudować czy nadbudować, ale zmienić elewację owszem. Zatem wojewódzki konserwator zabytków nie mógł nic zrobić, zaś Urząd Miejski wobec zgody konserwatora zezwolił na ocieplenie. I tak piękną ceglaną kamienicę zamieniono w fioletowe g… Historii tej bocznej komicznej dobudówki nie znamy. Podczas ocieplenia budynku już była.

Dawniej była to ul. Zamkowa, obecnie jest to przedłużenie Kilińskiego.

Izabela Branicka będzie miała swoją ulicę w Białymstoku?

Dziś mija 212 lat od śmierci Izabeli Branickiej z Poniatowskich. Urodziła się 1 lipca 1730 roku zaś zmarła 14 lutego 1808 roku (chociaż są źródła mówiące o tym, że zmarła już 12 lutego). Przy tej okazji chcielibyśmy zwrócić uwagę na dość ciekawy fakt. Otóż mimo wielkich zasług dla Białegostoku trzeciej żony hetmana, nikt nigdy nie wyszedł z oficjalną propozycją, by godnie uhonorować Izabelę.

 

Hetmanowa sprawiła, że w XVIII wieku Białystok liczył się w całej Europie pod względem kultury. Gościły u nas śpiewaczki z Wenecji, balety z Włoch, Teatry z Niemiec, a także najsłynniejsi pisarze i malarze – Ignacy Krasicki, Julian Uryn Niemcewicz, Elżbieta Drużbacka czy Franciszek Karpiński. Co ciekawe oprócz Elżbiety Drużbackiej pozostali mają swoje ulice w Białymstoku. Zaś sama Izabela Branicka nie. Mało tego, nikt nigdy nawet z taką propozycją oficjalnie nie wyszedł. Nie było też nigdy prób uhonorowania żadnej instytucji kultury. Izabela Branicka wspierała również białostocką edukację. Dzięki niej powstały w mieście pierwsze szkoły, które wspierała finansowo. Ponadto dzięki niej powstał w Białymstoku instytut akuszerii (położnictwa).

 

Jest taka ulica w Białymstoku, którą można by było oddać w hołdzie Izabeli Branickiej. Mieści się ona przy samym pałacu. Dawniej była to ulica Zamkowa, następnie zamieniono ją na przedłużenie Kilińskiego. Obecnie mieszczą się przy tym przedłużeniu tylko 3 adresy – Antypub, bar z winem Bont Ton oraz budka z kebabem Good Food. Wszystko co pozostałe mieści się na właściwej części Kilińskiego – tej, która była od zawsze. Jak widać bardzo małym kosztem, można uhonorować wreszcie Izabelę Branicką – nadając jej imieniem małą, ale godną tego uliczkę łączącą Plac Jana Pawła II, Kościelną oraz Kilińskiego. O takiej zmianie mogą zadecydować radni miejscy.

Tak Polacy ratowali Żydów przed śmiercią. Na całym Podlasiu!

Ostatnie wydarzenia na świecie pokazują, że historię trzeba przypominać – także lokalną. Historia o tym jak Niemcy 27 czerwca 1941 roku spalili wielką synagogę z 700 Żydami w środku – była wspominana nie raz na naszym portalu przy okazji tekstów o II Wojnie Światowej. Mało kto jednak wie, że okrucieństwo, jakie Niemcy zgotowali białostockim Żydom przeżyło 29 osób. Wszystkie ocalały za sprawą bohaterskiego Polaka – Józefa Bartoszki.

Wykorzystał nieuwagę Niemców

“Gdy synagogę zapełniono ludźmi – widziałem jak Niemcy pozamykali wyjścia i kordonem otoczyli budynek i podpalili go…” – tak wspomina to wydarzenie jeden ze świadków, który wszystko obserwował przez okno strychu. Budynek zaczął płonąć, zaś stłoczeni w środku ludzie zaczęli umierać. W tym czasie będący na miejscu dozorca synagogi Józef Bartoszka wykorzystał chwilę nieuwagę Niemców i otworzył boczne drzwi płonącej świątyni. W ostatniej chwili wydostali się z niej ci ludzie, którzy byli stłoczeni w przedsionku. W tym czasie Niemcy strzelali do Żydów, którzy uciekali z drewnianych domów, które chwilę później również zajęły się ogniem.

 

Łącznie w “czarny piątek” w Białymstoku Niemcy zabili ponad 2000 osób. Niemcy spalili synagogę, dzielnice Chanajki, a także wiele budynków z Rynku Kościuszki, Suraskiej, Rynku Siennego, a także to co napotkali na Legionowej i Akademickiej. W kolejnych dniach Niemcy dalej masowo mordowali Żydów. Do 12 lipca zamordowano łącznie prawie 8000 osób. 2 tygodnie później utworzono w mieście getto. To prawie 20 proc. wszystkich Żydów z miasta.

Polacy dostarczali żywność dla Żydów z Getta

Niemcy podczas II Wojny Światowej wymordowali prawie wszystkich z 60 tysięcy białostockich Żydów. Przeżyło tylko 1100 osób. Pozostali zginęli w obozie zagłady w Treblince. W samym Getcie zginęło 800 osób. Nim dotknęła ich śmierć z rąk oprawców – pomagali im Polacy – dostarczając żywność. Niemcy organizując getta na całym Podlasiu – przyznali Żydom głodowe racje żywnościowe. Tu pośpieszyli z pomocą Polacy. Najtrudniej z jedzeniem było w Białymstoku. Jednak istotną rolę spełnili Bolesław, Henryk i Józef Sokołowscy oraz Witold Maksymowicz. Kupowali oni żywność w okolicznych wsiach i przywozili ją do swoich domów na Białostoczku, a następnie wywożący nieczystości z Getta – Żydzi – przy okazji pakowali przekazaną żywność do ukrytego, podwójnego dna beczkowozu.

 

Polaków dostarczających różnymi sposobami żywność do Getta było dużo więcej. Najczęściej odbywało się to przy pomocy nielegalnego handlu. Warto tutaj wspomnieć, że nawet udało się spowadzić Żydom do Getta bydło – przekupując niemieckiego żołnierza. Punkt przerzutowy znajdował się przy ul. Smolnej (okolice Jurowieckiej). Warto wspomnieć, że niektórych Polaków spotkała kara śmierci za dostarczanie żywności. Niemcy za to zabili chłopca na terenie parkanu od strony ul. Sienkiewicza. Zginęła też kobieta, która próbowała sforsować ogrodzenie od strony Rynku Kościuszki. Zabity został również mężczyzna, który przedostał się na targowisko gettowe mieszczące się przy ul. Częstochowskiej.

Ukrywali Żydów na całym Podlasiu

Można również mnożyć przykłady heroicznych czynów Polaków na podlaskich wsiach. Tam niekiedy wieloosobowa rodzina była narażona na śmierć, lecz ukrywała Żydów. Polacy tworzyli specjalne zabudowania, ukryte pokoje, a nawet transportowano Żydów łodzią przez Biebrzę, tak by ci czekali na lepsze czasy ukryci w bagnistych lasach, gdzie Niemcy dotrzeć nie mogli!

 

Wbrew temu co się dzieje na świecie, co o nas mówią w różnych miejscach, warto pamiętać o tym zawsze i przekazywać dalej, że nie ma różnych wersji historii. Była jedna – Niemcy wspólnie z Rosjanami napadli Polskę z dwóch stron. Najpierw Niemcy przekazali Rosjanom Białystok, potem tu wrócili i urządzili rzeź. A Polacy przed Niemcami Żydów ratowali jak mogli – z narażeniem życia a także płacąc za to życiem swoim i swojej rodziny.

Nowe Leśne Bohatery, fot. Pudelek (Marcin Szala) / Wikipedia

Mała wioska przy granicy. Zaskakująca historia tego miejsca!

Tuż przy granicy polsko-białoruskiej, na granicy Suwalszczyzny i Ziemi Sokólskiej leży mała wioska o bardzo wdzięcznej nazwie – Stare Leśne Bohatery. Są też Nowe Leśne Bohatery. Historia tego miejsca jest zaskakująca. Kim może być leśny bohater? Ktoś kto uratował jakąś osobę w lesie? Takie może być pierwsze skojarzenie. Niestety jest ono błędne. Wystarczy sobie przypomnieć lekturę szkolną “Nad Niemnem”. Pamiętacie Bohatyrowiczów? Okazuje się, że między nimi a Starymi Leśnymi Bohaterami jest pewien związek.

 

W języku białoruskim na osobę bogatą mówi się “bahatyja”. Wiele słów w tym języku przekłada się w ten sam sposób. Tzn. gdy tamtejszą litera “h” występuje w jakimś w wyrazie, to po polsku zamienia się ją na “g”. Dlatego żeby zrozumieć nazwę wsi należałoby ją wypowiedzieć po białorusku co by dosłownie znaczyło “Stare Leśne Bogacze”. Jest także druga wersja, w której uznaje się iż nazwa pochodzi od nazwiska Bohatyrowiczów (co wcale nie wyklucza pierwszej). Był to bowiem ród drobnej szlachty, który osiadł na tych terenach w XVI wieku ażeby w imieniu monarchy chronić królewską puszczę, by nikt w niej nie polował. To było zarezerwowane tylko dla władcy i jego świty. Bohatyrowicze mieli chronić lasu aż do rozbiorów.

 

Stare Leśne Bohatery, fot. Pudelek (Marcin Szala) / Wikipedia

W Starych Leśnych Bohaterach znajduje się wiele kapliczek i krzyży, które upamiętniają 1905 roku. Wówczas we wsi miał miejsce zaskakujący akt “tolerancji religijnej”. Bowiem Car – rosyjski zaborca ziem polskich – miejscowej ludności zezwolił wybierać czy chcą być katolikami czy prawosławnymi. Niemalże wszyscy wybrali katolicyzm. Można powiedzieć, że wówczas narodziło się coś co dziś nazywamy rdzeniem Podlasia – tego z historii najnowszej. Przed rozbiorami ziemie te należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego, a po złączeniu z Polską do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Następnie przyszły rozbiory, a po nich właśnie XX wiek, w którym mieliśmy schyłek monarchii. To właśnie wtedy miejscowi, którzy mogli wybierać między religią mimo że byli pochodzenia ruskiego, mimo że używali gwary białoruskiej, to identyfikowali się z katolicyzmem i uważali się za Polaków. Dziś wystarczy wybrać się choćby do Sokółki by zobaczyć na własne oczy, że z tego rdzenia do dziś przetrwało wiele rodzin, które jako Polacy i katolicy mówią gwarą białoruską.

 

Co ciekawe Nowe Leśne Bohatery wcale takie nowe nie są. Powstały na przełomie XVIII i XIX wieku po tym gdy Stare Leśne Bohatery strawił pożar. Część osób po pożarze przeniosła się również do sąsiedniej wsi Wołkusz. Zanim osada zamieszkana była przez Bohatyrowiczów (i nie tylko, bo w XIX wieku stało tam 40 domów i mieszkało 239 osób) to w czasach wczesnośredniowiecznych znajdowało się tam grodzisko, które odkryto dosyć niedawno.

Featured Video Play Icon

Unikalny film z tragicznych momentów Białegostoku!

Archiwalne filmy Białegostoku, fragmenty ujęć z propagandy niemieckiej oraz propagandy rosyjskiej oraz inne archiwalne materiały – to wszystko postanowiliśmy połączyć w spójną całość, by pokazać smutne czasy II Wojny Światowej w Białymstoku. Film zaczyna się latem 1939 roku, gdy życie w mieście płynie spokojnie. Niestety lata 1939 – 1944 to najtragiczniejsze chwile Białegostoku.

 

Do polskiego miasta wkroczyli Niemcy, następnie przekazali Białystok Rosjanom. Ci mianowali miasto stolicą Zachodniej Białorusi ZSRR. Ostatni akt przekazania miasta w ręce sowieckie odbył się na dziedzińcu Pałacu Branickich. Jego przebieg tak opisywał: M. Czajkowski naoczny świadek tamtych wydarzeń: Kompanie honorowe obu obcych wojsk dzielił (a może lepiej byłoby powiedzieć łączył) wysoki maszt, na którym po­wiewała czerwona flaga z czarnym, o złamanych ramionach, krzyżem na białym polu. Orkiestra grała „Deutschland, Deutschland uber Alles”. Obie kompanie sprezentowały broń i flaga ze swastyką zaczęła się opuszczać. Do masztu podszedł oficer sowiecki i założył inną, czerwoną flagę, z sierpem i młotem. Obie sojusznicze kompanie prezentowały broń, grano hymn Związku Sowieckiego. Kiedy zawisła flaga na szczycie masztu, podeszli do siebie oficerowie obu wojsk. Odsalutowali wyciągniętymi szablami, schowali je do pochew i podali sobie przyjaźnie ręce. Wreszcie poklepali się poufale. Za chwilę padły komendy z obu stron, kompanie raz jeszcze spre­zentowały broń. Po chwili odmaszerowali w swoich kierunkach, a czarne limuzyny zaczęły opuszczać dziedziniec. Za nimi w równych odstępach po­ruszały się motocykle z żołnierzami Wehrmachtu. Relacja ta została zawarta przez Wojciecha Śleszyńskiego w książce Okupacja sowiecka na Białostocczyźnie w latach 1939–1941. Propaganda i indoktrynacja. W tym czasie, w Białymstoku represjonowano Polaków, wywożono ich również na Syberię.

 

Po dwóch latach, w 1941 roku Hitler postanowił przeprowadzić inwazję na Związek Radziecki. Do Białegostoku wkroczyli ponownie Niemcy. Zagoniono białostockich Żydów by obalili pomnik Lenina stojący przy Pałacu Branickich. Następnie, by zrywano portrety Stalina. Na koniec około tysiąc Żydów zostało przez Niemców zagonionych do synagogi w centrum miasta. Budynek podpalono z ludźmi w środku, nie dając im żadnych szans. „…gdy weszli Niemcy poszukując mężczyzn – uciekłem do drugiego pokoju, gdy schowałem się, szwagra Arona Zelmanowicza zabrali. Siostra pobiegła za mężem. Wprowadzili ich do Synagogi na rogu ul. Suraskiej – Szkolnej. Widzieliśmy to ze strychu domu, w którym ukrywaliśmy się. Było ze mną dużo osób. (…) Gdy synagogę zapełniono ludźmi – widziałem jak Niemcy pozamykali wyjścia i kordonem otoczyli budynek i podpalili go…” – to fragment wspomnień świadka wydarzeń. Fragment pochodzi z Kuriera Porannego.

 

W 1943 roku Niemcy zamordowali w getcie około 800 osób. Zaś kolejne 30 tys. wywieziono do niemieckiego obozu zagłady w Treblince oraz Auschwitz-Birkenau. W Białymstoku Niemcy zgotowali piekło w ciągu 2 lat okupacji. Życie straciło bardzo wiele osób. Po wojnie w Białymstoku żyło tylko 1100 żydów. Przed okupacją Niemiecką 60 000. W 1944 roku Armia Czerwona rozpoczęła marsz na Berlin. Niemcy zaczęli uciekać z Białegostoku podpalając wszystko co się da – łącznie z Pałacem Branickich. Miasto pozostało ruiną. Większość mieszkańców międzyczasie wywieziono do niemieckich obozów koncentracyjnych. Już z nich nie wrócili. Po II Wojnie Światowej mieszkańcy okolicznych wsi przeprowadzili się do Białegostoku, by pracować w tutejszych fabrykach odradzającej się Polski. Białystok jak i cały kraj do 1989 roku był pod kontrolą ZSRR.

Ta piękna kamienica ma 125 lat. Niszczeje choć nie musi.

Wybudowany w 1894 roku piękny budynek schowany między blokami al. Piłsudskiego w Białymstoku jeszcze w 2011 roku miał ostatnich lokatorów. Potem złomiarze wynieśli z niego co się dało. Po interwencjach mieszkańców zabito go deskami. I tak stoi choć mógłby komuś służyć.

 

Zabytkowa kamienica dawniej przy Częstochowskiej 11 a dziś przy Al. Piłsudskiego 20B. Od początku istnienia była miejscem, gdzie mieszkało wiele osób. Nie wiadomo kto był pierwszym właścicielem. Wiadomo jednak, że jeszcze przed I Wojną Światową została odkupiona przez Reisel Weinreich. W dwudziestoleciu międzywojennym w kamienicy wynajmowano mieszkania różnym ludziom. Jeszcze przed II Wojną Światową kamienica należała już do innej rodziny – Machajów. Gdy wybuchła II Wojna Światowa, to w 1941 roku Niemcy w Białymstoku utworzyli getto. W jego obrębie znajdowała się również ta piękna kamienica. Krwawa likwidacja getta miała miejsce pod koniec sierpnia 1943 roku. Sam Białystok po Niemieckiej okupacji był kompletnie zniszczony. Sama kamienica jednak przetrwała.

Jak większość budynków, które przetrwały i których los właścicieli był nieznany – również i kamienica przy Częstochowskiej 11 została własnością miasta. W latach 50-tych XX wieku wybudowano Aleję 1 Maja. Później nazwę zmieniono na Al. Piłsudskiego, zaś kamienica zamiast jedenastki zyskała numer 20B. Do 2011 roku mieszkali w niej jeszcze ludzie. Później w coraz gorszym stanie stała się miejscem schadzek meliniarzy i złomiarzy. Po skargach mieszkańców zabito deskami wszystkie możliwe wejścia. I tak stoi do dziś niszczejąca i odrapana.

 

Czy budynek może liczyć na remont? W Białymstoku o zabytki się nie dba. Kto by się tam przejmował jakąś kamienicą między blokami skoro nawet mury Pałacu Branickich stoją odrapane. Co ciekawe obok stoi jeszcze jeden budynek. Wybudowany został trochę później bo w 1909 roku. Jest odrapany, zniszczony i zabity deskami. Ten również nie miał co liczyć na remont, bo miasto próbowało go wielokrotnie sprzedać. Ostatni raz w tym roku. Niestety chętnych brak. Co ciekawe w archiwum nie ma ani jednego słowa o próbie sprzedaży kamienicy Piłsudskiego 20B. Nie remontują, nie chcą też sprzedać. Czekają aż się rozpadnie?

 

Piękna kamienica ma już 125 lat. Drugie tyle mogłaby służyć za mieszkania, biura, hotel lub chociażby jakiejś instytucji. Niestety takich kamienic w mieście jest wiele. Wybudowane w czasach rozkwitu miasta dziś mogą służyć co najwyżej jako plener do horrorów. Potrzebują remontu i drugiego życia.

Oto najstarsze budynki w Białymstoku. Jest ich tylko 5.

Może to być dla Was zaskoczeniem, ale najstarszych budynków w Białymstoku jest tylko 5. Ewidencja zabytków liczy prawie 600 pozycji. Najwięcej budynków pochodzi z XIX wieku oraz początków XX. Nie oznacza to jednak, że są najstarsze. W ewidencji są również budynki, które powstały jeszcze w XVIII wieku. Jeżeli jednak odejmiemy z ewidencji te, które już nie istnieją lub istnieją w formie powojennej rekonstrukcji, to okaże się że naprawdę najstarszych czyli takich, które nieprzerwanie, od samego początku stoją w mieście – jest tylko 5.

Stary Kościół Farny

Na cześć Boga Najwyższego Trójcy Świętej, Najświętszej Marii Panny i Wszystkich świętych, świątynię od fundamentów wzniósł Piotr Wiesiołowski marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego, starosta kowieński, tykociński – taki napis w języku łacińskim widnieje na jednej z tablic wiszących na ścianie starego kościoła farnego. To jest najstarszy budynek w mieście. Formalnie stoi nieprzerwanie od 1626 roku (budowa zaczęła się w 1617 roku). W 1752 roku kościół został przebudowany ze stylu renesansowego na barokowy. W takim też stylu kościół zyskał wyposażenie.

 

W 1751 roku ściany świątyni zostały pokryte polichromią czyli przepięknymi malunkami na ścianach. Po obu stronach ołtarza znajdują się dwie rzeźby – świętych Piotra i Pawła z 1751 roku. Z tamtego okresu pochodzą również organy, które Jan Klemens Branicki ufundował kościołowi. Zostały one wybudowane w 1753 roku. W podziemnej krypcie kościoła jest pochowana między innymi Izabela Branicka.

 

Pierwszy kościół w tym miejscu został zbudowany w 1547 roku. Powstał, gdy Białystok był jeszcze wioską należącą do Raczkowiczów.

Brama wjazdowa do Pałacu Branickich

Nieprzerwanie od 1758 roku przetrwała wszystkie zawieruchy. Brama przechodziła jedynie remonty, jednak nigdy nie została zniszczona. Warto też dodać, że zegar w niej umieszczony to mechanizm, który nigdy nie był wymieniany. Zegar ten jest nie tylko mieści się w jednym z najstarszych budynków miasta, ale też sam w sobie jest najstarszym wieżowym zegarem w Polsce! Co ważne, nigdy nie odmówił posłuszeństwa. Pracuje od setek lat z małymi przerwami. Zegar w bramie wjazdowej zamówił Jan Klemens Branicki. Warto dodać, że sam Pałac został zniszczony i spalony, a obecny budynek jest rekonstrukcją.

Oranżeria w zespole pałacowo-ogrodowym

Dokładna data powstania nie jest znana, ale jest to połowa XVIII wieku. Budynek jest kompletnie niepozorny. Stoi przy ul. Mickiewicza. Setki osób dziennie obok niego przechodzi bez świadomości, że jest tak stary. Wszystko dlatego, że długo stał zapuszczony. Nie tak dawno patrząc na niego widzieliśmy wyblakłe kolory, odpadający tynk oraz pomazaną przez grafficiarzy elewację. To wszystko na szczęście w 2016 roku zostało odnowione przez Uniwersytet Medyczny.

 

Oranżeria to inaczej pomarańczarnia. Dawniej służyła do hodowli roślin egzotycznych (takich jak pomarańcze, cytryny) oraz kwiatów i krzewów. Kwitły w drewnianych donicach, a latem były przenoszone do ogrodu. Oranżerie były oczkiem w głowie Branickiego. Dlatego też jego zbiory należały do największych w kraju. Budynki pełniły również rolę ogrodów zimowych. Magnateria spotykała się tam i bawiła.

Cerkiew na wzgórzu

Budynek stoi między ulicami Kalinowskiego oraz Kijowską. Dawniej jeszcze przylegała do niej ul. Odeska (dziś jest kilkadziesiąt metrów dalej) a od południa Ołowiana. W 1760 roku powstała jako katolicka kaplica. Międzyczasie została cerkwią prawosławną. Mieszkańcy ulicy Kalinowskiego pamiętają jeszcze cmentarz wokół cerkwi. Później stał tam amfiteatr, a obecnie gmach Opery. Otoczenie wokół świątyni się mocno zmieniało. Sama Cerkiew św. Marii Magdaleny jednak nie. Warto dodać, że gdy powstawała to była jeszcze poza miastem. Jeszcze jako katolicką kaplicę ufundował ją Jan Klemens Branicki.

 

Mniej więcej 100 lat później świątynia była już prawosławna. Dokładne okoliczności zmiany nie są jednak znane. Wiadomo jedynie, że w 1860 roku z inicjatywy prawosławnej parafii św. Mikołaja przeprowadzony był remont i rozbudowa kaplicy. Samo wyświęcenie miało miejsce 25 lipca 1861 roku. Zmiana właściciela kaplicy była również przedmiotem sporu sądowego. Kościół katolicki sądził się bowiem o własność z Cerkwią prawosławną. W 1958 roku zapadł wyrok, który przyznał 2/3 cmentarza oraz świątynie katolikom. Obie strony odwołały się jednak od tego wyroku. Zanim jednak te odwołania zostały rozpatrzone, to nieruchomość przejęło miasto. Dopiero w 1991 roku część wzgórza przekazano Polskiemu Autokefalicznemu Kościołowi Prawosławnemu. Decyzja ta została zatwierdzona dopiero w 2006 roku.

Plebania parafii Wniebowzięcia NMP

Ostatnim z XVIII-wiecznym budynkiem w mieście jest plebania najstarszego kościoła (i budynku) w mieście. W latach 70-tych XX wieku została przebudowana. Pierwszy budynek powstał prawdopodobnie ok. 1746 roku (w ewidencji zabytków widnieje rok 1761, dlatego wymieniamy go na końcu) i został ufundowany przez Jana Klemensa Branickiego. Magnat sprowadził do Białegostoku duchownych ze Zgromadzenia Księży Wspólnego Życia, którzy przez pół wieku zarządzali parafią i prowadzili duszpasterstwo.

Wojna o plażę. Karpie na wigilię czy letnie kąpielisko? Dojlidy były oczkiem w głowie prezydenta.

Wraz z rozwojem Białegostoku coraz więcej mieszkańców szukało miejsc, gdzie mogłoby się ochłodzić w upalne dni. Jeżdżono lub chodzono do Jurowiec oraz do Supraśla. Była to jednak spora wyprawa gdyż w latach dwudziestych miasto kończyło się na skrzyżowaniu Sokólskiej i Białystoczek (teraz 1000-lecia P.P). Większość białostoczan mieszkała w bliższej lub dalszej okolicy dzisiejszego Rynku Kościuszki. Zatem by dostać się na plaże musieli pokonać około 8 km. W dwie strony to już sporo. Na Dojlidy zaś było dużo bliżej. Dlatego już w latach 30. XX wieku było to bardzo oblegane miejsce. Szczególnie, że na uporządkowanym terenie nie było można spożywać alkoholu co czyniło je bezpieczniejsze w przeciwieństwie do Jurowiec.

 

Porządek na stawie w Dojlidach zaprowadzono już w 1933 roku. Powstanie w tym miejscu plaży było oczkiem w głowie prezydenta miasta Seweryna Nowakowskiego. Dlatego też w trzy lata przeprowadzono wszystkie prace, by ruszyć z miejską plażą w Białymstoku. Wraz z nią w Białymstoku pojawiły się stroje kąpielowe odsłaniające ciało oraz wybory miss najzgrabniejszych nóg, miss z najładniejszą opalenizną oraz miss całego sezonu letniego. Dodatkowo na Dojlidach obchodzono noc świętojańską. Wzdłuż plaży ciągnął się chodnik. Między nim a taflą wody był złociutki piasek, na którym stały też boiska do siatkówki oraz innych gier plażowych. Wybudowano również kawiarnię. Już w 1937 roku dobudowano skocznię oraz zakupiono kajaki i rowery wodne.

 

Po II Wojnie światowej Dojlidy były zapuszczonymi, zarośniętymi stawami. Miejsce to zostało wykorzystane przez Technikum Rolnicze, które postanowiło hodować karpie. O żadnym wznowieniu plaży w tym miejscu nie było nawet mowy. Zapotrzebowanie na plażowanie jednak rosło, bo mieszkańców Białegostoku przybywało. Miasto szukało sposobu by wznowić “Dojlidzki kurort”. Tymczasem dyrekcja technikum szła w zaparte. W 1958 roku postanowiono zaproponować “kompromis”. Technikum Rolnicze zaproponowało podzielenie stawów i zapłacenie gigantycznych pieniędzy każdego roku. W mieście nie przeszli koło tego obojętnie. Wybuchł skandal. Białostoczanie na łamach prasy zaczęli żywo dyskutować o tym co ważniejsze hodowla karpi czy jednak plaża dla 100 tysięcy obywateli. Sprawa odbiła się tak dużym echem, że Najwyższa Izba Kontroli postanowiła sprawdzić Technikum Rolnicze. Okazało się, że szkoła na hodowli ryb wcale nie zarabia, a ponadto niemalże rozdaje za darmo karpie swoich pracownikom i urzędnikom. W wyniku tego Ministerstwo Rolnictwa, któremu podlegało technikum podjęło w 1958 roku decyzję o tym ażeby stawy przekazać miastu. Ostatecznie jednak miało miejsce to w 1959 roku. W 1962 roku na terenie kompleksu zaczęto prace, które miały przywrócić rekreację.

 

Dzisiejsze Dojlidy to trzy sztuczne zbiorniki o łącznej powierzchni 34 hektarów. Mało kto wie, że dzisiejsza plaża to tylko kawałeczek całości. Z drugiej strony zalewu można udać się do wspaniałego świata natury. Występuje tam około 200 gatunków ptaków! Sprawny obserwator może zauważyć czaplę białą, czaplę nadobną, kormorany, pelikany, orły a nawet mewy! Niektóre z ptaków, które występują na stawach dojlidzkich nie są obecne nawet w największej podlaskiej dziczy – Biebrzańskim Parku Narodowym. Spacerując tamtędy możemy również napotkać wiele płazów. Przede wszystkim żaby, ale też ropuchy, kumaki, rzekotki czy traszki.

https://www.youtube.com/watch?v=vo_zIxWQB38

Druga strona Dojlid to ciekawe miejsce również zimą. Idąc tym cichym i spokojnym miejscem nieraz można zapomnieć, że nadal jest się w Białymstoku! Jeżeli wybierzemy się wcześnie rano to bardzo prawdopodobne będzie, że spotkamy sarny i inne dzikie zwierzęta. We współczesnych Dojlidach oprócz popularnej plaży jest również inne ciekawe miejsce. Dawniej intrygowało wielu, gdyż niewielu potrafiło tam dopłynąć. Dziś prowadzi tam kładka. Mowa tu o wyspie, która znajduje się kilkaset metrów od plaży. Można tam się wybrać piechotą bądź podjechać rowerem. Miejsce to jest poza Białostockim Ośrodkiem Sportu i Rekreacji stąd też latem, gdy wejście na plażę jest płatne, to do wyspy można dojść drogą prowadzącą z cerkwi.

Dawne fabryki Silberblata, Zillberblatta, Majerny, Steina przetrwały do dziś. Co się z nimi dzieje?

Włókiennicza 7/9, Włókiennicza 16, Częstochowska 14/2, Poleska 85 – to wszystko adresy dawnych, XIX-wiecznych fabryk, które przetrwały mimo totalnego zniszczenia Białegostoku przez Niemców podczas II Wojny Światowej. Gdy Białystok był zwany Manchesterem Północy, tamte rejony były gęsto zabudowane takimi fabrykami. Konstrukcji stawiano tak dużo, że w pewnym momencie pod koniec XIX wieku na rynku… zabrakło cegieł. Wiele kolejnych niedokończonych kamienic i fabryk zostało porzuconych. Dlatego też te 4 fabryki, które przetrwały są niezwykłą pamiątką po tamtych czasach i należałoby je traktować z szacunkiem. A jak jest teraz? Na pewno przydałoby się odświeżenie wszystkich elewacji.

 

Najlepiej ze wszystkich ma się Poleska 85. Zespół fabryk Steina składa się z dawnego młynu parowego oraz magazynu. Dziś pod tym adresem funkcjonuje studio tańca oraz sklepy. Same budynki przypominają beczki. Izaak Stein na początku XX wieku w swoim przedsiębiorstwie realizował zamówienia żywnościowe. Stąd też młyn. Niestety W 1915 roku fabrykant został wywieziony w głąb Rosji. Do Białegostoku powrócił po 7 latach. Niestety już swojej dawnej fabryki nie uruchomił. Na zapleczu dzisiejszego zabytku od ul. Artyleryjskiej znajduje się willa Izaaka Steina, zbudowana na przełomie XIX i XX wieku.

 

Przy Włókienniczej 7/9 (dawniej ul. Białostoczańska) oraz Częstochowskiej 14/2 funkcjonował zespół fabryk powstały w 1892 roku. Produkowano tam tekstylia, sukno, koce oraz kołdry. Właścicielami byli Mojżesz Silberblat oraz Wolf Zylberblatt, a także pani Chana Marejn. Zatrudniano tam wiele robotników. Raz, jednego dnia 40 osób porzuciło pracę. Powodem był konflikt związany z zarobkami. Otóż Mojżesz Silberblat postanowił takowe swojej załodze obniżyć. Ogólnie fabryki nie cieszyły się dobrą sławą. Urzędnicy kontrolowali produkcję. Do sądu skierowano sprawy w sprawie przekroczenia przepisów sanitarnych oraz inspekcji pracy. Warto też dodać, że takich fabryk w mieście było mnóstwo, stąd też tracąc zatrudnienie w jednej – szybko można było odnaleźć je w innej. Gdy pewnego dnia postanowiono unieruchomić drugą zmianę w fabryce, to bez pracy zostało 100 osób. Jednak do wyboru mieli wiele innych zakładów pracy.

 

Jako ciekawostkę możemy dodać iż w fabryce był zamontowany jeden z pierwszych telefonów w mieście. Numer do fabryki to… 91. W latach trzydziestych XX wieku, gdy telefonów już było więcej – do fabryki można było się dodzwonić także na 2 inne numery – 435 oraz 563. Kłopotów z zapamiętaniem zbyt wiele nie było. Warto też odnotować że w latach trzydziestych XX wieku w fabryce wybuchł pożar. Zapaliło się przegrzane łożysko przy szarparni szmat. Robotnicy pożar ugasili sami zanim jeszcze przybyli na miejsce strażacy. Strat nie było.

 

O właścicielach fabryki niewiele wiadomo. Jedynie można napisać o Mojżeszu Zylberblacie iż mieszkał on na terenie swojej fabryki. Obecnie przy Włókienniczej 7/9 znajduje się komis. Oddzielnym tematem należy traktować fabrykę z Częstochowskiej 14/2. Mimo, że należała do tego samego zespołu, to od wielu lat jest to zupełny pustostan. Jeszcze w 2014 roku lokalne media pisały, że może tam powstać centrum nauki. Jeszcze wcześniej mieszkali tam anarchiści prowadzący squat DeCentrum. Dziś jak wiele innych zabytków w mieście dawna fabryka niszczeje. Mimo upływu lat wciąż nie ma pomysłu na zagospodarowanie tego miejsca.

Kamienica pani Nachtigal. Piękny budynek do dziś cieszy oko, ale tylko z przodu.

Dziś mieści się tam Zakład Doskonalenia Zawodowego. Przepiękna kamienica z czerwonej cegły znacząco się wyróżnia na tle innych budynków przy Sienkiewicza. Jaka jest jej przeszłość? Kamienica przy Sienkiewicza 77 kiedyś tak piękna nie była. Okazale się prezentuje od około dekady, gdy została wyremontowana. Dlatego każdy, kto przechodzi obok niej może podziwiać bogaty detal z czerwonej cegły.

 

O początkach historii tego budynku wiadomo niewiele, gdyż w tamtych czasach miejscowi kupcy i fabrykanci kupowali często puste działki lub takie, gdzie stały budynki łatwe do rozebrania, a następnie stawiali kamienice, które później służyły im jako zastaw pod kolejne kredyty na inwestycje. Tak też i było w tym przypadku. W 1890 roku Wincenty Trochimowicz oraz Maria Zakrzewska posiadali działkę, którą odsprzedali kupcowi Aleksandrowi Kochowi. Nie wiadomo jednak co dokładnie kupił Koch, wiadomo jedynie że w 1893 roku sprzedał nieruchomość – murowany parterowy dom. Kupiło go małżeństwo – Jankiel Kryplański oraz Chaja Ajzenszmidt. Nieruchomość została rozbudowana do trzech kondygnacji. Warto tu zaznaczyć iż małżeństwo musiało być bardzo majętne by taką inwestycję zrealizować gdyż w tamtych czasach był w Białymstoku kryzys i wiele nieruchomości zostało porzuconych w trakcie budowy z powodu braku cegieł. Dlatego też doprowadzić do końca wówczas dużą inwestycję było nie lada sztuką.

W 1909 roku właścicielką posesji była już Magdalena Nachtigal, która pożyczyła pieniądze i postanowiła przy Sienkiewicza 77 przeprowadzić inwestycję. Trudno powiedzieć czy przebudowywała obecną kamienicę czy budowała tam zupełnie od nowa, jednak to właśnie pani Nachtigal zawdzięczamy okazały wygląd budynku. Gdy tylko ukończono inwestycję to w budynku zamieszkali różni urzędnicy, fabrykanci i inne znamienite osobistości zaś na parterze funkcjonowały lokale usługowe. Na miejscu można było skorzystać z farbiarni, manufaktury. A już po odzyskaniu niepodległości niejaka Józefa Tylicka prowadziła przy Sienkiewicza 77 skład win i wódek. Później funkcjonował tam sklep spożywczy. Właścicielką budynku była cały czas pani Nachtigal. Dopiero II Wojna Światowa to zmieniła. Po 1939 roku nie wiadomo co się z właścicielką stało. Sam budynek podczas wojny został zniszczony.

W 1949 roku budynek odremontowano i przeznaczono jako miejsce edukacji. Najpierw funkcjonował tam Naukowy Instytut Rzemiosła, a potem już Zakład Doskonalenia Zawodowego. Można jedynie żałować, że budynek prezentuje się okazale tylko z przodu. Bok i jego tył nie przypominają w ogóle zabytku. Nie jest to jedyny taki budynek w mieście. Są też inne, gdzie tylko front prezentuje się okazale. To jednak już temat na inny artykuł.

Pierwszy dworzec autobusowy był… przy ratuszu. Podróż do Warszawy trwała 5 godzin.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości białostocki Rynek  Kościuszki był miejscem, które intensywnie się rozwijało i przez które przewijało dziennie setki ludzi. Dlatego też powstał tam nieformalny dworzec autobusowy, który po II Wojnie światowej był już formalnie na mapie. Można było dojechać nawet do Warszawy. Podróż trwała 5 godzin, ale była tańsza niż koleją. Raz podczas takiego kursu autobus spadł z mostu do rzeki.

 

W latach dwudziestych usługi transportowe świadczyła firma “Samochód”. Później “Firma Autobusowa”, która nawet miała papierowe bilety oraz zniżki, a także miesięczne. Bagaże umieszczane były na dachach. Czasem autobusy miały różne kłopoty mechaniczne i przewóz nie odbywał się lub nie został dokończony. Raz doszło nawet do tragedii. Autobus jadący do Warszawy wpadł do Bugu w miejscowości Brok. Ogólnie autobusy mimo że jeździły okrężnymi drogami, to i tak były tańsze niż kolej. Do Warszawy jechało się 5 godzin, a kierowca zaliczał wszystkie miasta po drodze jakie tylko się dało. W Białymstoku wyruszał spod ratusza, następnie zabierał pasażerów również z dworca poleskiego (dziś Białystok Fabryczny) jeżeli jechał do Grodna lub Suwałk. Jadąc w stronę Warszawy zatrzymywał się w okolicach dworca kolejowego lecz od strony ul. Kolejowej. Dalej jechał Szosą Żółtkowską (Zwycięstwa) w kierunku stolicy.

Rynek Kościuszki bez ratusza, puste tereny po żydowskiej dzielnicy oraz budynki bez dachów. Tak wyglądał Białystok z góry w 1944 roku.

Gdy w 1944 roku kończyła się straszna II Wojna Światowa to kompletnie zdemolowany Białystok jak i inne tereny przejmowała Armia Czerwona. 22 lipca ogłoszono manifest PKWN było już jasne, że ustanowiono w kraju nową władzę. W praktyce podlegała ona pod ZSRR. Nowi mieszkańcy odbudowywali kompletnie zdemolowane miasto. Starzy zostali wymordowani przez Niemców – tych samych co miasto zdemolowali. Naturalne jest, że wpierw to instytucje państwowe organizowały Polskę od nowa. Jedną z takich instytucji był Autotransport, który odpowiadał za transport ludzi. W 1946 roku założono już PKS czyli Państwową Komunikację Samochodową. Dziś dworzec autobusowy znajduje się – co logiczne – tuż obok dworca PKP. Został tam on jednak przeniesiony z ul. Jurowieckiej. Zatem jest to taki obiekt użyteczności publicznej, który w historii miasta wędrował. Gdybyśmy mieli pierwszy dworzec umieścić na dzisiejszej mapie, to stałby zamiast Delikatesów przy Suraskiej, a dawniej Surażskiej.

Po działaniach wojennych miasto było zrujnowane. Dlatego też PKS działał na początku prowizorycznie (choć złośliwi mogą dodać, że niewiele się zmieniło). Dlatego też ludzi transportowano wpierw wojskowymi ciężarówkami z demobilu. Do 1946 roku powstało w całym kraju 202 linie – krajowe, regionalne, podmiejskie a nawet sezonowe. Pierwszy dworzec PKS był bardziej z nazwy. To po prostu pusty plac z kilkoma stanowiskami, przy których zatrzymywały się autobusy. Pasażerów woziły samochody marki GAZ, które pozostawili po sobie żołnierze II frontu białoruskiego. Wkrótce jednak do Białegostoku przyjechały Fordy i Fiaty.

 

Dokąd można było dojechać z Białegostoku? No cóż dokładnie w tych samych kierunkach co koleją – Warszawa i Olsztyn jeżeli chodzi o połączenia krajowe. Tyle, że dużo taniej. W latach 60-tych XX wieku dworzec przeniesiono na ul. Jurowiecką. Wówczas komunikacja była już rozwinięta na tyle, że PKS-em dojechać było można do miasteczek ówczesnego województwa białostockiego: Łomży, Wysokiego Mazowieckiego, Siemiatycz, Ełku, Suwałk, Augustowa, Zambrowa i Sokółki.

To największy wieżowiec w mieście. Mieszka tu więcej osób niż w Jurowcach!

W tym jednym bloku mieszka więcej osób niż w całych Jurowcach. Mowa tu o Manhattanie – stojącym dziś już przy ul. Hallera 40, a wcześniej przy Berlinga 40. W 264 mieszkaniach mieszka około 800 osób. W podbiałostockich Jurowcach około 600 osób.

 

Jeżeli patrzymy na architekturę PRL to niewątpliwie jednym z ważnych jej składnikiem są bloki z wielkiej płyty. O ile przedwojenny Białystok składał się z wąskich uliczek zabudowanych bardzo gęsto drewnianymi domami oraz kamienicami tak też po II Wojnie Światowej gdy trzeba było odbudować miasto zupełnie od zera, to po kilku latach zaczęły pojawiać się pierwsze bloki budowane z cegły. Wielka płyta w Polsce pojawiła się w latach 60. i przez kolejne 20 lat była bardzo powszechna w budownictwie. W Białymstoku powstały całe osiedla z wielkiej płyty: Piaski, Słoneczny Stok czy Dziesięciny właśnie.

 

Skąd jednak pomysł, by budować tak gigantycznego molocha i ogólnie te wszystkie wieżowce? PRL stawiał na masowość i zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych dla jak największej grupy ludzi. Jak najszybciej i jak najtaniej. Idea “wielkich zespołów mieszkaniowych” była spełnieniem tych wymagań. Okazało się jednak w praktyce, że technologia wcale nie jest taka tania jaka miała być. A jak wiecie PRL upadł przede wszystkim z powodów finansowych. Budynki z wielkiej płyty jednak zostały, a w nich setki mieszkań.

Manhattan jest największym w Białymstoku blokiem. Drugi na liście jest galeriowiec, o którym ostatnio wspominaliśmy. Oba mogą się poszczycić ponad 200 mieszkaniami. Pozostałe wieżowce w mieście do takiej liczby nie dochodzą. Budynek przy Hallera 40 jednak i tak jest skromny w porównaniu na przykład z Superjednostką w Katowicach, która liczy sobie 762 mieszkania, gdzie mieszka około 3 tysięcy ludzi. Gdy się patrzy na budynek na żywo z ulicy to odnosi się wrażenie, że ten nie ma końca!

 

Czy kiedyś gigant z Hallera zniknie z krajobrazu? Od lat trwa dyskusja jak długo przetrwają bloki z wielkiej płyty. Gdy je budowano szacowano że mają służyć na 30-40 lat. Można więc powiedzieć, że wieżowce z wielkiej płyty są już przeterminowane. Współczesne badania jednak potwierdzają, że przez kolejne 40 lat nie powinno być problemów. W wielkiej płycie mieszka w Polsce 12 milionów ludzi. Gdyby nagle stracili dach nad głową to były to gigantyczny kłopot.

Ciepła 1. To jeden z niewielu punktów na mapie, który wskazuje że Białystok dawniej był zupełnie inny.

Czy to jeszcze Jurowiecka czy już Ciepła? Teraz nie ma wątpliwości. Dawniej jednak były. Dlatego w przedwojennej książce telefonicznej zapisano – Jurowiecka – róg Ciepłej. Mowa tu oczywiście o przepięknej, dwupiętrowej kamienicy z końca XIX wieku. Jest to jeden z zabytków, który od niedawna znów cieszy oko za sprawą remontu.

 

Kamienica została wybudowana w stylu neorenesansowym. Nim doszło do II Wojny Światowej budynek pełnił rolę mieszkalno-usługową. Przy Ciepłej 1 mieszkali między innymi inżynier Herman Lifszyc, a także jeden z białostockich fabrykantów Izaak Rajski. W kamienicy znajdowało się również przedsiębiorstwo “Sanotechnika” oferujące roboty grzewcze i sanitarne. Ponadto panie można było zakupić galanterię w sklepie Segałowicza. Kamienica pomieściła również dwie tkalnie – Perelzona oraz Szturmana oraz dwa sklepiki ze smarem. Jeden prowadzony przez Rabinowcza, drugi przez Olchę.

Podczas II Wojny Światowej kamienica ta była świadkiem wielkiego krwawego wydarzenia. Otóż znajdowała się ona na terenie białostockiego getta, które zostało utworzone przez okupantów Polski – Niemców dla społeczności żydowskiej. Gdy w getcie wybuchło powstanie to walki rozgrywały się także w okolicy kamienicy. Nieopodal, za jej tyłami znajdował się bowiem kraniec getta. Był tam oddzielający płot. Podczas wybuchu powstania Żydzi zorganizowali przy nim punkt samoobrony.

 

Ponad 100 młodych osób uzbrojonych w karabiny, rewolwery a nawet jeden karabin maszynowy, granaty-samoróbki, siekiery, młoty, noże i “coctaile Mołotowa” wyruszyło by zniszczyć płot getta, a następnie uciec. Płot stanął w płomieniach. Żydzi jednak nie mogli uciekać. Po drugiej stronie stał niemiecki czołg i żandarmeria. Nikomu nie udało się zbiec. Kilka godzin później zaczęła się krwawa rzeź. Mały chłopiec nieoczekiwanie rzucił w twarz niemieckiego oficera żarówką z kwasem solnym, co go raniło i oślepiło. Przy Ciepłej rozległ się huk strzałów. To wściekli Niemcy zabijali Żydów czekających na wywózkę do niemieckich obozów koncentracyjnych. Chłopiec, który rzucił żarówką od razu został zabity. Żydowscy bojownicy próbowali walczyć, ale nie mieli szans. Warto jednak podkreślić, że podczas powstania w getcie zginęło 100 Niemców.

Dziś w kamienicy znajdują się biura a także rozgłośnia Białoruskiego Radia Racja. Przechodnie na boku budynku mogą zobaczyć natomiast wielki mural “Wiecznik Białostocki”, który został wykonany z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Sam budynek stoi dziś w otoczeniu apartamentowców oraz galerii. Jest jednym z niewielu punktów na mapie Białegostoku, który wskazuje że miasto było dawniej zupełnie inne.

Rok temu, gdy zasypało Białystok było jak w bajce!

Totalny paraliż regionu. Taka była zima stulecia. Czy znowu wróci?

Nieprzejezdnych 9,5 tysiąca kilometrów linii kolejowych oraz 50 tysięcy kilometrów dróg, kilka tysięcy unieruchomionych samochodów oraz 200 pociągów. Uszkodzenia, awarie, przestoje w fabrykach, zimno w mieszkaniach i wiele innych utrudnień. Tak dała popalić zima stulecia w 1979 roku. 40 lat od tego wydarzenia media nadal, co roku nieustannie ogłaszają, że “zima stulecia wróci w tym roku”. Póki co nic na to nie wskazuje, ale zastanówmy się czy w czasach zmian klimatycznych jest to jeszcze możliwe. Ale najpierw przypomnijmy sobie jak to było w naszym regionie.

 

Zaczęło bardzo obficie padać. Zaspy śnieżne w niektórych rejonach dawnego województwa suwalskiego miały nawet po 6 metrów wysokości! To nie żart! Śniegu było tyle, że sięgał on prawie drugiego piętra. Gwałtownie też spadła temperatura. Na początku stycznia 1979 roku zanotowano -25 st. C w ciągu dnia. Nocą siarczysty mróz dawał w kość jeszcze bardziej. W blokach temperatura spadła poniżej 10 st. C. Pękały rury i niektóre instalacje grzewcze. Istny horror. A to był dopiero początek. Zasypało drogi przez co nie można było dojechać ani do pracy ani do szkoły. Uczniowie mieli wolne. Jednak przestoje w zakładach pracy to był czarny sen Gierka, Jaroszewicza i Jaruzelskiego. To na ich barkach spoczywała walka z zimą stulecia. A to wszystko w czasie ostrego kryzysu gospodarczego jaki wcześniej zafundował Polakom Edward Gierek szastając pożyczonymi pieniędzmi na lewo i prawo.

 

Na terenie województwa białostockiego za odśnieżanie wzięło się 17 tysięcy osób! W tym studenci oraz uczniowie szkół ponadpodstawowych. Niestety przez problemy z transportem nie docierało bardzo wiele produktów do naszego regionu. Brakowało węgla w Elektrociepłowni przez co ciężko było ogrzać ludziom mieszkania. Nie było też zimowych smarów do silników autobusów. Dlatego komunikację miejską gnębiły awarie. Zima stulecia była odczuwalna jeszcze… wiosną. 140 osób w województwie łomżyńskim trzeba było ewakuować gdyż duża część terenów znalazła się pod wodą. Od świata było odciętych prawie 1000 gospodarstw.

 

Czy kolejna zima stulecia, którą od 40 kolejnych lat straszą media jeszcze kiedyś wróci? Zacznijmy od tego, że od tego czasu wiele razy temperatura spadała nawet do -30 st. C. Nie powodowało to jednak paraliżu. Tak jak intensywne opady śniegu. Kilka pierwszych godzin choćby Białystok ma problemy jednak gdy przestaje padać, to na odśnieżenie głównych ulic raczej nie trzeba zbyt długo czekać. Aczkolwiek w przeszłości było z tym różnie. Ogólnie jednak od 40 lat nie było w naszym regionie długotrwałych mrozów i obfitych opadów. Czy kiedyś będą? To raczej wróżenie z fusów. Jednak zmiany klimatyczne są faktem. A te powodują różne anomalia pogodowe. Dla przykładu – w momencie powstawania tego tekstu w Jakucji (Syberia) jest obecnie -25 st. C. W najbliższych dniach będzie temperatura wahać się od -22 st. C do -30 st. C. Im dalej na zachód tym cieplej. Podobno jednak w grudniu powietrze stamtąd ma dotrzeć do Europy. Tak twierdzą amerykańscy i brytyjscy meteorolodzy. Stan taki ma się utrzymać do lutego. Wypisz wymaluj kolejna zima stulecia. Tyle prognozy.

 

Nie warto brać ich na poważnie gdyż długoterminowa prognoza jest jak wróżenie z fusów. Co nie oznacza, że syberyjskie powietrze nie może napłynąć na Podlasie. Póki co jednak nie ma co się martwić.

Dawna tkalnia

To mała i niepozorna uliczka. Dawniej przewijały się przez nią tłumy każdego dnia!

Dawniej produkowano tutaj sukna, kapelusze oraz materiał na płaszcze. Ponad 100 lat później powstawały koce, zaś obecnie jest to świątynia konsumpcjonizmu. To wszystko przy jednej małej niepozornej uliczce w Białymstoku. Augustowska dawniej na osiedlu Nowym, dziś na osiedlu Mickiewicza. To przez nią przewijały się setki osób dziennie przychodząc do pracy w fabryce Chaima Nowika, to tutaj setki osób dziennie przychodziły zarabiać na chleb produkując koce, w końcu to tutaj setki osób dziennie przyjeżdża robić zakupy.

 

W 1868 roku Białystok był nazywany Manchesterem Północy za sprawą wielu fabryk w mieście. Jedną z nich miał znany i szanowany białostocki potentat – Chaim Nowik, który prowadził przedsiębiorstwo jako “Nowik i Synowie”. Ów przedsiębiorstwo zajmowało się produkowaniem kapeluszy, które powstawały w fabryce, która w naszych czasach służyła za szkołę włókienniczą. Na głównym zdjęciu widzimy tkalnie, a obok niej przepiękna wieża ciśnień, która dostarczała wody do maszyn z silnikami parowymi. Dla Nowika w fabryce w najlepszych czasach pracowało nawet 400 osób. Do dnia dzisiejszego nie przetrwały suszarnia, kotłownia i magazyn. Zostały zniszczone przez Niemców podczas II Wojny Światowej jak większość miasta. Zanim to się jednak stało fabryka działała w najlepsze. Nowik zaczynał od małej fabryki, którą zaczął rozbudowywać. Pozyskał okoliczne grunty od Sztejnberga, Krauzego oraz Lenczewskiego. Dzięki temu powstała hala produkcyjna kapeluszy (a od 1947 roku szkoła włókiennicza). Później bo 1904 roku powstała też wieża ciśnień, która stoi do dziś.

 

O rozmachu Nowika niech powiedzą liczby. Przed wybuchem I Wojny Światowej produkowano w jego fabryce 12 milionów tkanin i 500 tysięcy koców rocznie. Gdy wojna się zakończyła Nowik zaczął jeszcze bardziej się rozwijać. Żeby to zrobić założył z innymi białostockimi potentatami – Tryllingiem, Cytronem i Behlerem – Związek Białostockiego Wielkiego Przemysłu. Miało to niesamowitą siłę gdyż w Białymstoku w całej branży włókienniczej pracowało 3665 osób! Niestety 21 września 1939 roku do Białegostoku weszły wojska rosyjskie. Agresor wprowadził swoje prawa, a jednym z nich było upaństwowienie wszystkich fabryk. W 1944 roku Niemcy totalnie zniszczyli Białystok – w tym fabryki Nowika. 

 

W PRL powołano Białostockie Zjednoczenie Przemysłu Włókienniczego. 3 stycznia 1946 roku fabryka “Nowik i Synowie” tym razem przez polskie władze została upaństwowiona i przekazana zjednoczeniu. Później w miejsce zjednoczenia pojawiły się Państwowe Zakłady Przemysłu Wełnianego. Gdy nadszedł 1989 rok na mocy porozumień okrągłego stołu Polska przeszła transformację ustrojową. Wiele osób oskarżało ówczesnych polityków, że wyprzedali Polskę. Prawda była dość brutalna. Złotówka nie była warta zupełnie nic. Przeprowadzono denominację złotego oraz zaczęto wyprzedawać “za grosze” wszelkie zakłady pracy. W 1995 roku Państwowe Zakłady Przemysłu Wełnianego zostały odkupione przez Niemca Josefa Aloisa Hora. Były zamówienia, byłą produkcja. Pracę miało 200 osób. Niestety nowy właściciel bardzo szybko zastawił budynki i teren zakładu pod hipotekę. Pomijając wszelkie finansowe “machinacje”, w 2004 roku z dnia na dzień wszyscy pracownicy dowiedzieli się, że zakład upada. Kolejny wielki zakład pracy stał się ofiarą kogoś, kto skorzystał na prywatyzacji i transformacji ustrojowej.

 

Na ruinach fabryki powstała dzisiejsza Galeria Biała. Wielka świątynia konsumpcjonizmu oraz rozrywki dała pracę wielu osobom oraz zupełnie nową drogę – ulicę Czesława Miłosza. Augustowska natomiast stała się “zapleczem” galerii. Dlatego dziś to spokojna i niepozorna uliczka, przez którą dawniej przewijały się tłumy. Dziś łączy bulwary nad rzeką Białą z ulicą Mickiewicza. Można się nią przejść – obejrzeć wieżę ciśnień, dawną tkalnię oraz wiele starych domów, które jeszcze przetrwały. Można iść i wyobrażać sobie ten gwar i hałas jaki dobiegał dawniej z Augustowskiej.

Pomnik w Mońkach. fot. Henryk Borawski / Wikipedia

Jak to się stało, że w Chicago jest tyle osób z Moniek? Odpowiedź może zaskoczyć.

11 listopada 2019 roku będzie nie tylko 101 świętem polskiej niepodległości. Będzie to data historyczna również dlatego, że tego dnia Polska zostanie włączona do ruchu bezwizowego ze Stanami Zjednoczonymi. Z tej okazji postaramy się wyjaśnić dlaczego akurat z Moniek około 2 tysięcy osób wyjechało do Chicago. Odpowiedź nie jest prosta, ale na pewno ciekawa i zaskakująca.

 

Skojarzenie Moniek i Chicago zaczyna się oczywiście od kawału z brodą o tym, że za każdym razem kiedy samolot z Warszawy miał już startować do Chicago, to pilot pytał czy na pokładzie są Mońki. Nigdy nie byliśmy w samolocie do tego amerykańskiego miasta więc nie wiemy czy tak rzeczywiście jest, jednak zaczęło nas nurtować jedno – dlaczego akurat Mońki, a nie na przykład Grajewo, Kolno, Augustów, Łomża, Suwałki albo Białystok.

 

To nie jest tak, że z innych miast nikt nie jeździł. Jednak żeby móc wyjechać do USA trzeba było posiadać wizę. Ktoś więc z jakiegoś powodu tę wizę dawał właśnie mieszkańcom Moniek. Dlaczego im? Odpowiedź jest banalna. Do późnych lat 90-tych, a może i nawet dłużej decydujący o tym czy ktoś dostanie wizę czy nie był fakt, czy ubiegający się posiada zaproszenie od kogoś stale i legalnie zamieszkującego w USA.

 

Skąd się wzięli jednak pierwsi moniecczanie w USA i to jeszcze legalnie? Tutaj odpowiedź już nie jest taka prosta. Cofnijmy się w czasie. W 1881 roku otwarto linię kolejową Białystok – Królewiec (dziś Obwód Kaliningradzki – eksklawa Rosji). Jedna ze stacji została wybudowana w Mońkach. Przez kolejne lata liczba ludności stale rosła. Nie wynikało to jednak z samego faktu wybudowania stacji. Otóż w 1861 roku zniesiono pańszczyznę czyli przymus darmowej pracy chłopów na rzecz właściciela ziemi w zamian za udziały w gruntach. Skutkiem tej decyzji był bunt chłopski gdyż pańszczyzna została zamieniona na wysoką opłatę pieniężną. Wiele ludzi w tym czasie migrowało w miejsca słabo zaludnione, by uciec przed wyzyskiem. Tak mała osada w Mońkach z biegiem lat zaczęła się rozrastać. Duży przyrost liczby mieszkańców spowodował, że w Grajewie pojawiła się agencja rekrutująca migrantów. Chłopom oferowano transport i pracę w Ameryce. Z tej propozycji skorzystało wielu z nich. I tak chętni wyjeżdżali ze monieckiej osady pociągiem do Królewca, gdzie wsiadali na statek i płynęli do Ameryki. Masowa emigracja trwała aż do lat 30-stych XX wieku.

 

W tym czasie w Mońkach niewiele się działo. Dopiero gdy Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku, to w Mońkach kościół. Dzięki temu wioseczka stała się siedzibą parafii. Po II Wojnie Światowej wszystko w Polsce zaczęło układać się na nowo. W 1953 roku podjęto decyzję, że nie historyczne miasta – Knyszyn, nie Goniądz tylko Mońki właśnie będą siedzibą powiatu. Rozpoczęto wielką rozbudowę. Powstały drogi, budynki i cała infrastruktura. W 1965 roku Mońki uzyskały prawa miejskie. Jednak niedługo po tym straciły prestiż, bo w 1975 roku weszła reforma administracyjna, która zlikwidowała powiaty.

 

Tymczasem w Polsce robiło się coraz gorzej. PRL trwał w “najgorsze” W latach 70-tych Polska zaczęła popadać w kryzys gospodarczy. Emigranci z USA korespondowali z rodzinami w Mońkach. Przesyłali im paczki i pieniądze. A później również zaproszenia. A ktoś kto je otrzymał miał jedyną możliwość otrzymania paszportu i wizy. I tak zaczęła się fala ucieczek z polskich Moniek za lepszym życiem do USA. Sami mieszkańcy uczynili z wyjazdów biznes. Otóż niezależnie czy ktoś miał rodzinę w USA czy nie zaproszenie mógł kupić. To mocno ułatwiło kolejne wyjazdy. W latach 80. w Mońkach największym pracodawcą był zakład Montażu Elementów Dyskretnych “Unitra – Cemi”. Jednak transformacja ustrojowa zabiła ten twór powodując ogromne bezrobocie. Wiele osób miało wówczas wybór – albo wyjazd do USA albo wejście na wolny rynek czyli handel czym popadnie.

 

I tak chłopi z monieckiej ziemi w XIX wieku przetarli nowe szlaki, które potem były wykorzystywane przez kolejne pokolenia. W Chicacgo rozwinęła się bardzo duża polonia. Małe Mońki w Chicacgo mają nawet własną ulicę. “Ziemia Moniecka Way”. Jest ona na skrzyżowaniu ulic Milwaukee i Belmont. Od czasu gdy Polska jest w Unii Europejskiej mało kto do USA wybiera się by pracować. Mońki i nie tylko one wolą zarabiać w Euro niż w dolarach. A my wcale im się nie dziwimy.

Ostatni cmentarz białostockich Żydów. Dziś to piękny, lecz zamknięty zabytek.

Mimo, że jest zabytkiem to na co dzień jest zamknięty. Mowa tu o jednym cmentarzu żydowskim w Białymstoku, który przetrwał do naszych czasów. Drugi – jeszcze starszy zakopany jest w samym centrum miasta. Nad nim znajduje się Park Centralny. Trzeci cmentarz jest miejscem pamięci – dokładnie to odgrodzony teren przy budynku ZUS.

 

Cmentarz na ul. Wschodniej w Białymstoku to w zasadzie ostatnia pamiątka po dawnych mieszkańcach naszego miasta. Spoczywają na nim przedstawiciele znanych rodów, które przed XX-wieczną zawieruchą żyły w Białymstoku. Łącznie na 10 hektarach cmentarza znajduje się 6 tysięcy macew. Najstarsza pochodzi z 1876 roku. Nekropolia oficjalnie jednak została otwarta później bo w 1890 roku. Wówczas ogrodzono ją ceglanym murem z bramą. W 1906 roku miał miejsce pogrom ludności żydowskiej. W centralnej części cmentarza znajduje się marmurowy obelisk upamiętniający tragiczną śmierć 80 Żydów. W 1922 roku ku czci białostockiego rabina Chaima Herzoga Halperna nowojorscy żydzi ufundowali ohel (namiot).

 

Po II Wojnie Światowej cmentarz był zaniedbany i systematycznie dewastowany. Nie ma już pierwotnego ogrodzenia. To co pozostało jest cennym zabytkiem naszego miasta. Nekropolia bowiem ma wartości historyczne ale też artystyczne. Niestety cmentarza nie można zwiedzać kiedy się chce. Miejsce pochówku białostockich Żydów jest zamknięte na kłódkę. Nie bez przyczyny. W 2008 jacyś idioci zniszczyli nagrobki oraz pomazali je sprayem. Żydzi stanowili większość mieszkańców Białegostoku i jest to fakt niezaprzeczalny. Gdyby nie Holocaust zapewne niektórzy z nich mieszkaliby w stolicy Podlaskiego do tej pory. Macewy to niezaprzeczalne świadectwo historii Białegostoku. Kto z tym walczy – walczy z tożsamością własnego miasta.

 

Żeby wejść na teren nekropolii trzeba wcześniej zadzwonić do Lucy Lisowskiej, która sprawuje opiekę nad zabytkiem. Jest to prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej Polska – Izrael. Nr kontaktowy to: + 48 501 458 792

Dzieła sztuki na cmentarzu. Przepiękne wielkie rzeźby pod Białymstokiem

Dziś odwiedzamy groby bliskich, stawiamy znicze by uczcić ich pamięć. Wieczorami cmentarze zamieniają się natomiast w przepiękne morza świateł. Wiele osób wtedy wybiera się, by zobaczyć efektowny wygląd białostockich nekropolii. My natomiast proponujemy również wybrać się w dzień. Konkretnie do Wasilkowa. Znajdujący się tam obiekt jest bardzo piękny za sprawą wielkich rzeźby jakie stoją obok siebie. Figury aniołów oraz Jezusa mają również przesłanie dla wszystkich.

 

Cmentarz w Wasilkowie to największy zabytek gminy. Znajduje się on na wylocie z miasta w kierunku na Świętą Wodę. Nekropolia powstała pod koniec XIX wieku i zajmuje powierzchnię 4,5 hektara. Łącznie na terenie obiekty znajduje się siedem grup rzeźb. Wszystkie nawiązują do Pasji i Zmartwychwstania Jezusa. Ponadto są też dwie fontanny i 60 zabytkowych nagrobków. Najstarszy pochodzi z 1896 roku.

 

Oprócz wielkich rzeźb na cmentarzu znajdują się również wyryte w murach wersety z Pisma Świętego. Ponadto zwiedzając wasilkowską nekropolię natkniemy się również na okazały nagrobek ks. Wacława Rabczyńskiego, którego dokonania na rzecz lokalnej społeczności są ogromne. Duchowny nie tylko przyczynił się do wybudowania kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia, ale również dzięki niemu powstała kaplica w Świętej Wodzie. To właśnie także za sprawą ks. Rabczyńskiego możemy podziwiać przepiękne rzeźby na cmentarzu.

 

Na cmentarzu znajduje się również grób legionistów polskich Aleksandra i Michała Żukowskich, nagrobek z 1896 r., grób 34 mieszkańców Wasilkowa i Studzianek rozstrzelonych w 1943 r. oraz groby ofiar II wojny światowej. Warto zaznaczyć również, że nekropolia jest obfita w małą architekturę. Wszystko razem przepięknie się komponuje.

W Galeriowcu mieszka prawie 500 osób. Jest jedyny taki w mieście.

Składa się z dwóch 11-piętrowych wieżowców, mieszka tam około 440 osób, a samych mieszkań jest 214 do których wchodzi się nie z klatki schodowej lecz przez długie balkony tzw. galerie. Stąd jego nazwa – Galeriowiec. Od 1970 roku wita przyjezdnych, bo stoi blisko dworca PKP i PKS. Moloch swoją konstrukcją miał sobą reprezentować “superjednostkę” naśladując styl “Le Corbusiera” – francuskiego architekta zwanego “papieżem” modernizmu.

Koniec plątaniny uliczek

Najpierw mała powtórka z historii architektury Białegostoku. Podczas II Wojny Światowej Niemcy zniszczyli miasto doszczętnie. Jednak mówimy tutaj o budynkach. Przedwojenna plątanina ulic i uliczek została. Aż do momentu, gdy nowa PRL-owska zabudowa wyparła je całkowicie. Aleja Pierwszego Maja (dziś Aleja Piłsudskiego) przecięła wiele takich uliczek tworząc super-drogę. Dom Partii przy Próchnickiej (dziś Plac NZS) to budynek-moloch, który powstał w latach 50-tych. Był on autorstwa Stanisława Bukowskiego, który dostał od ówczesnych władz zadanie – odbudować centrum miasta.

Tutaj powstała pewna oś sporu. Otóż Bukowski przyczynił się do wskrzeszenia wielu budynków będących żywymi pomnikami polskiej historii – choćby Pałac Branickich, budynki przy Kilińskiego czy też zabudowa wokół katedry. Niestety – to co mają mu za złe historycy, chwalą urbaniści. Bukowski postanowił rozprawić się z plątaniną uliczek projektując miasto zastępując je kwartałami – czyli tak, by zasadniczo każdy fragment przecinały 4 ulice. Gdy spojrzymy na dawną mapę i obecną to widać zmiany jak na dłoni. Warto jednak pokusić się o pewne wyjaśnienie – to co dzisiaj my definiujemy jako zabytki, wówczas w świadomości władz i także architektów stanowiło chaotyczną przedwojenną zabudowę, której należałoby się pozbyć.

 

Dlatego też dzisiejszy Białystok różni się architektonicznie od innych dużych miast. Nie ma u nas klasycznej starówki, która trochę sztucznie powstała 10 lat temu. Po II Wojnie Światowej wokół ratusza pojawił się skwer, który został zlikwidowany po ostatniej przebudowie. Wówczas oblepiony reklamami Rynek Kościuszki zamienił się z ulicy w plac. Niestety do przedwojennego wyglądu nawiązano luźno jedynie poprzez przesunięcie fontanny bliżej skrzyżowania. Zabrakło jednak pięknego ogrodu. Zamiast tego mamy pusty, betonowy fragment. Po drugiej stronie ratusza natomiast zamiast skwerku są schody i kolejny kawałek betonu zwanego przez mieszkańców “patelnią”.

Czy dbać o modernizm?

Bukowski pozostawił po sobie charakterystyczne budynki w kwartałach na ul. Lipowej, które wszystkie są do siebie podobne i ciągną się aż do kościoła św. Rocha. Dalej mamy już architektoniczny chaos. Każdy budynek jest zupełnie inny. Styl Bukowskiego to modernizm, który nie został przez niego wymyślony. Tak została odbudowana cała Polska po odzyskaniu Niepodległości w 1918 roku. Najpierw urzędy i instytucje państwowe, później bloki mieszkalne.

 

W latach 60-tych przyszła nowa “fala” modernizmu, a wraz z nią inni architekci. Budynki, które zaczęły się pojawiać było nieco futurystyczne. Spójrzmy chociaż na Central, spodki, pawilony-restauracje przy ul. Akademickiej. Jednym z takich budynków właśnie był też Galeriowiec autorstwa Wiktora Łazarczyka i Jana Citko. Moloch oprócz charakterystycznych galerii, z których wchodzi się do mieszkań ma również jeszcze inną cechę. Na parterze jest “opierany” przez filary w kształcie litery “V”.

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Od lat trwają spory czy modernizm i jego spuściznę uznawać za zabytki czy nie. Niestety nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie (gdyby była to nie byłoby sporów). Nie można odmówić budynkom modernistycznym pewnych unikatowych cech, które warto by było chronić i zachować dla przyszłych pokoleń. Tylko w z zasadzie po co? Tutaj najpierw trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie drugie – do jakiej historii Polski chcemy nawiązywać? Którą RP chcemy podtrzymywać dla przyszłych pokoleń? I RP i jej królewski rodowód? A może II RP i PRL połączone modernizmem? W III RP także powstało wiele budynków, które w przyszłości mogą zostać zabytkowe. Czy można nawiązywać do wszystkich RP? Architektonicznie wygląda to koszmarnie.

Katastrofalny misz-masz

Wystarczy przejść się od dworca kolejowego – gdzie mamy obecnie budynek w remoncie, któremu przywraca się świetność z czasów zaborów, obok stoi modernistyczna poczta. Za kładką natomiast modernistyczny galeriowiec koło którego na pustej działce powstaje właśnie nowoczesny “apartamentowiec”. Tuż obok wytwór zachodu McDonald’s i nowoczesny dworzec autobusowy. Jest jeszcze murowano-sidingowe Centrum Park. Idąc ulicą Św. Rocha miniemy modernistyczne bloki, drewniane domy, zabytkowy budynek dawnego kina, nowoczesne biurowce, a także budynki z lat 90-tych XX wieku. Na samym końcu Kościół Św. Rocha. Później idąc Lipową mijamy modernistyczną ul. Lipową dochodząc do Rynku Kościuszki, który nieco ma przypominać ten przedwojenny. Spacer kończymy mijając neogotycką katedrę w otoczeniu barokowych budynków z Pałacem Branickich na czele. Od tego wszystkiego można dostać niewątpliwie zawrotu głowy.

Co w takim razie chcemy zostawić przyszłym pokoleniom? Ten cały architektoniczny bałagan? A może jednolity styl. Tylko, który? Jak widzicie jest to błędne koło. Nie można wybrać jednego, a wybranie wszystkich również nie jest dobre. W jednym z tekstów optowaliśmy za wyburzeniem obecnego pomnika przy Centralu, a także dawnego “Domu partii”. Zdanie to podtrzymujemy, bo gdybyśmy to my mieli wybierać, to architektonicznie wskrzesilibyśmy I RP (oczywiście zdroworozsądkowo, bo miasto to tkanka nieustannie i dynamicznie zmieniającą się). Była kiedyś taka koncepcja, by Białystok było miastem-ogrodem. Ku temu powinniśmy zmierzać, szczególnie że w obliczu katastrofy klimatycznej jaka właśnie następuje roślinnością powinniśmy wręcz zarastać.

 

Wracając do Galeriowca. W skali Białegostoku jest to jedyny takiego typu budynek. W Polsce jednak nie. W Gdańsku również istnieją budynki, w których do mieszkań wchodzi się z galerii. Są to “Falowce”. We Wrocławiu mamy 3 Galeriowce złączone w jeden przy ul. Powstańców Śląskich. Budynki takie stoją również w Poznaniu, Rudzie Śląskiej, Krakowie, Szczecinie, Koninie i oczywiście Warszawie.

Wielkie polowania w Puszczy Białowieskiej. Królowie strzelali do niedźwiedzi, żubrów i jeleni.

Za każdym razem polowanie było wielkim wydarzeniem. Służby dworu w Białowieży szykowały się na przyjazd władcy i jego świty już dużo wcześniej. Najwyżej “punktowane” było upolowanie niedźwiedzi, żubrów, jeleni czy łosi – czyli zwierząt dużych. Niekiedy zwierząt zabijano tak wiele, że później mięso pakowano w ogromne zasolone beczki i spławiano Narwią do innych miast. W całej historii polowali tu władcy nie tylko z Polski, ale też z ZSRR czy hitlerowskich Niemiec.

Jagiełło szykował się do wojny z Krzyżakami

Puszcza Białowieska dzisiaj słynie z pięknego rezerwatu i ostoi żubrów. W dawnych czasach natomiast miejsce to było znane jako jedno z niewielu w Europie obfitujące w dziką zwierzynę. Szczególnie dużo było tutaj żubrów, co przyciągało władców na polowania. Puszcza była wliczana w dobra królewskie, przez co bez zgody króla nikt nie mógł w niej polować. Namiestnikiem władcy w lesie była osoba powołana na stanowisko łowczego. Czasem jednak dla rozrywki i sam król wybierał się na polowania.

 

Najstarszym udokumentowanym polowaniem w Puszczy Białowieskiej było te w 1409 roku, gdy Władysław Jagiełło wraz ze swoim bratem Witoldem oraz całą świtą przez ponad tydzień polował na dziczyznę. Warto jednak podkreślić, że nie robili tego dla rozrywki. Władca szykował się do wojny z krzyżakami i potrzebował bardzo dużych zapasów jedzenia dla swoich żołnierzy. Władca kazał zasolić mięso i w beczkach przesłać przez Narew i Wisłę do Płocka, a następnie przechować na przyszłą wojnę. Wszyscy doskonale wiemy jaki był rezultat bitwy z krzyżakami pod Grunwaldem, która miała miejsce rok później.

Pies dostał kołdrę z lisich ogonów

Dosyć inne polowanie miało miejsce w 1546 roku. Wówczas Zygmunt II August ze swoją świtą upolował tak dużo zwierzyny, że nie wiedział potem co z nią robić. Kilkadziesiąt beczek mięsa (jedna miała pojemność 150 litrów) postanowił wysłać do Krakowa, Poznania oraz Wilna. Warto dodać, że król był pierwszy władcą, który używał broni palnej podczas polowań. Przed wyjazdem do puszczy zakupił 20 funtów prochu oraz ołów do odlewania kul. Zygmunt miał również ulubionego psa – Gryfa, któremu na polowanie zamówił kołdrę z lisich ogonów, a sobie samemu rękawiczki na futrze z barana. Polowanie było dla władcy ryzykowną rozrywką. Otóż jednego dnia z opresji ratować go musiał kasztelan trocki, który później otrzymał za to nagrodę – 12 florenów. Innego dnia ucierpiał jeden z naganiaczy, którego poranił niedźwiedź.

 

Kolejnym wielkim polowaniem w Puszczy Białowieskiej było te urządzone przez Augusta III Sasa w 1752 roku. Co ciekawe nie było ono klasyczne. W specjalnie przygotowanej konstrukcji strzelano z niewielkich odległości do kilkudziesięciu żubrów, łosi oraz saren. Krew lała się ze zwierząt strumieniami. Warto odnotować, że w tym dziwacznym polowaniu towarzyszył królowi Jan Klemens Branicki.

Wielka impreza

Następne polowanie w naszych rejonach miało miejsce w 1784 roku i urządził je ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski w 1784 roku. Tym razem również nie było standardowo. Polowanie zamieniło się bardziej w wielką imprezę, na której jednym z punktów było strzelanie władcy do zwierząt. Na wydarzenie przyjechało razem z królem i jego świtą stu ułanów oraz pięćdziesięciu kozaków. Zamówiono dla wszystkich 260 butelek piwa, 30 butelek araku oraz 20 butelek likieru. Na polowanie wyremontowano i rozbudowano dwór w Białowieży. Król wybrał się polować na kilka godzin. Później wrócił do dworu, tam śpiewano już pieśni i trwa bal. Następnego dnia rano król obdarował zasłużonych w czasie polowania biżuterią.

 

Jeszcze jedno polowanie miało miejsce w 1912 roku czyli tuż przed I Wojną Światową. Polska była 121 rok w pod zaborami, a krajem rządził car Mikołaj II z Romanowów. Na dwa tygodnie przed wydarzeniem ogrodzono teren łowiecki, gdzie zaganiano zwierzynę łowną oraz przygotowywano stanowiska strzelnicze. Rano polujący otrzymywali mapy swoich łowisk, a następnie polowano przez cały dzień z przerwami na jedzenie. Najwyżej “punktowane” były żubry, łosie oraz jelenie.

 

W całej historii królowie, władcy, premierzy, sekretarze, rządzący Polską, ZSRR czy hitlerowskimi Niemcami polowali w Puszczy Białowieskiej kilkadziesiąt razy. Ostatni raz strzelano do zwierząt w PRL. Konkretnie strzelał Józef Ozga-Michalski, prezes ZSL, poeta i pisarz w 1969 roku.

Wędrująca szkoła. Dziś jest przodkiem dwóch ogólniaków!

W obecnym miejscu czyli przy ul. Brukowej, I LO istnieje od 1967 roku, a miało tam być tymczasowo. Tak się złożyło że stoi do dziś. Niejednokrotnie uczniów można było napotkać w pobliskim parku centralnym. Wszyscy w jednolitych strojach do ćwiczeń, pod okiem nauczyciela mieli W-F. W I LO nauczycielem historii był obecny minister edukacji – Dariusz Piontkowski. W 2005 roku natomiast cała Polska słała szkole i jej dzieciom kondolencje. W katastrofie pod Jeżewem, podczas pielgrzymki do Częstochowy zginęło tragicznie 9 maturzystów.

 

Jako że szkoła ma “numer 1”, to wydaje się, że powstała jako pierwsza. Nie jest to jednak aż tak oczywiste. O początkach jej powstania wiemy tyle, że w 1777 roku dzięki Izabeli Branickiej – Komisja Edukacji Narodowej utworzyła Podwydziałową Szkołę Zgromadzenia Akademickiego. Szkoła ta mieściła się przy obecnej ul. Kilińskiego. Pierwszym dyrektorem był ks. Jan Michałowski. W 1784 roku przybyły do Białegostoku król Stanisław August Poniatowski (brat Izabeli Branickiej) odwiedził także funkcjonującą szkołę. Tyle, że to historia wspólna zarówno dla dzisiejszego I LO jak i VI LO.

 

W 1802 roku powołane została przez zaborce pruskiego Wyższe Gimnazjum Białostockie. Nazwa dziś może być myląca, jednak warto dodać że dawniej ukończenie gimnazjum uprawniało do przyjęcia na studia wyższe. Cykl nauczania w tejże szkole trwał 6 lat. Prawie wszystkie przedmioty były w języku niemieckim. Siedziba szkoły znajdowała się w nieistniejącym już budynku gdzieś na Plantach. Wcześniej znajdował się tam teatr dworski, który przestał funkcjonować po śmierci hetmana Branickiego. W 1808 roku gimnazjum przeniesiono po raz kolejny. Tym razem do budynku na skrzyżowaniu Warszawskiej i Pałacowej. Równo 50 lat później gimnazjum wprowadziło się do dzisiejszego VI L.O, które mieści się dziś przy ul. Warszawskiej. Warto dodać, że jednym z absolwentów Gimnazjum Białostockiego był Ludwik Zamenhof.

 

Późniejsze lata to kolejne zmiany. W 1873 roku placówka zaczęła funkcjonować już jako Białostocka Szkoła Realna, która miała profil techniczno-przyrodniczy. Następne lata to kolejne zmiany. Tym razem szkoła była podzielona na Gimnazjum żeńskie i gimnazjum męskie. Edukację zupełnie przerwano podczas II Wojny Światowej. 1 października 1944 roku wznowiło działanie Państwowe Gimnazjum i Liceum nr 1 w Białymstoku. Siedziba znajdowała się dalej w budynku przy dzisiejszej Warszawskiej.

 

W 1950 roku szkoła zostaje kolejny raz przeniesiona. Tym razem do budynku przy ul. Warszawskiej 63 czyli na dzisiejszy wydział ekonomiczny UwB. Po roku remontu szkoła wraca do poprzedniej siedziby na Kościelną 9 (czyli dziś budynek VI L.O). W 1967 roku budynek przy dzisiejszej Warszawskiej jest zagrożony katastrofą budowlaną. I L.O przenosi się “tymczasowo” na Brukową 2, gdzie stoi nowo wybudowany gmach. Tymczasem stary budynek przechodzi remont, a po nim w 1972 roku zostaje utworzone… VI Liceum Ogólnokształcące. Dodatkowo w 1974 otrzymuje imię Zygmunta Augusta, co wywołuje protesty społeczności I L.O. I tak wspólna historia zaczęła się rozchodzić.

 

Szóstka staje się konkurentem jedynki. W 1967 roku placówka przy Brukowej jako pierwsza na całej Białostocczyźnie wprowadza kształcenie w klasach o profilu ogólnym z rozszerzonym językiem angielskim! Przypomnijmy, że w PRL wszędzie językiem “obcym”, a raczej “bratnim” był rosyjski. Do dziś zarówno szóstka jak i jedynka konkurują o uczniów wysokim poziomem nauczania, a także budowaniem społeczności skupionej wokół szkoły. Obie szkoły mają jedną wspaniałą historię.

fot główne: I L.O przy ul. Brukowej, VI L.O przy ul. Warszawskiej, autor simpledot / Wikipedia; zdjęcie archiwalne: Widok z pałacowej bramy na gmach Szkoły Realnej przy ul. Aleksandrowskiej w 1897 r.

Straszny dwór pod Białymstokiem? Barwna historia i sporo legend.

Dawniej płynęła tutaj tylko rzeczka, dziś to mocno zabudowane tereny. Mowa o gminie Juchnowiec Kościelny, gdzie na jej dzisiejszym terytorium, w czasach I Rzeczypospolitej stało bardzo wiele dworków. Do dziś na cmentarzu w Juchnowcu stoi grobowiec Nowickich – jednych z właścicieli takiego dworów, którego ruiny stoją do dziś. Ostatnio wspomnieliśmy o nim tylko w kilku zdaniach. Dziś postanowiliśmy przytoczyć barwną historię tego miejsca, a także mrożące krew w żyłach legendy jakie o ów miejscu krążą.

Ślub z księżniczką

Dolina rzeczki Niewodnicy już w XV wieku stała się miejscem, gdzie zaczęto przyznawać majątki ziemskie. Wkrótce po tym dwory na tych ziemiach zaczęły rosnąć jak grzyby po deszczu. Każdy nadany majątek ziemski nazywany był Niewodnicą. I tak powstały dwory i folwarki w Niewodnicy Skrybickiej (dziś dwie wsie obok siebie Skrybicze i Bogdaniec), Niewodnicy Nargilewskiej, Niewodnicy Brzoszczyńskiej (już nie istnieje, a dokładna lokalizacja jest nieznana), Niewodnica Lewickie (dziś Lewickie), Niewodnicy Koplańskiej (Koplany), Niewodnicy Brończańskiej (Brończany), Niewodnica Zalesie (Zalesiany), Niewodnica Korycka, Niewodnica Kościelna, a kolejne dwory w Czaplinie, Gajewnikach.

 

W dzisiejszych Lewickich ruiny dworu stoją do dziś. Pierwszy właściciel w 1540 roku Maciej Lewicki – urzędnik sądowy i sędzia bielski zrobił karierę w I RP głównie za sprawą małżeństwa z księżniczką Anną Porycką ze Zbaraża (dziś miasto na Ukrainie pod Tarnopolem). O księżniczce wiadomo było, że była bardzo energiczna. Gdy została wdową po Macieju w 1558 roku to do końca XVI wieku zarządzała dworkiem. Później ofiarowała dworek swoim synom – Maciejowi i Janowi. Majątek objął jednak tylko Maciej, gdyż jego brat zmarł bezpotomnie.

 

Maciej “junior” ożenił się z Anną Wołłowiczówną. Sam nosił tytuł cześnika podlaskiego (osoba w królestwie zajmująca się zarządzaniem piwnicą władcy – by nie brakowało w niej trunków). Wiemy o tym, gdyż w 1621 roku ufundował i wyposażył cerkiew unicką w Kożanach. Małżeństwo miało syna Stanisława, który odziedziczył dwór w Lewickich, ale też dwory w Kożanach, Juchnowszczyźnie i Romejkach.

Zatarg z księdzem

Stanisław Lewicki był w królestwie podczaszym podlaskim czyli pomocnikiem cześnika. W późniejszych latach był również podkomorzym ziemi bielskiej. W 1671 roku zmarł, zaś majątek przed śmiercią zapisał żonie Zofii Karniowskiej. Ta zmarła 5 lat po mężu. Na szczęście para miała syna, więc dwór został jego majątkiem. Samuel, bo tak miał na imię zasłynął w okolicy sporem z lokalnym księdzem Orzeszko. Należy dodać, że to był spór na tyle duży, że Samuel pisał na duchownego skargi – o wykorzystywanie jego podwładnych, o używanie nieprzyzwoitych słów, a nawet o grożenie śmiercią! Niestety nie wiemy jaki był wynik tych skarg. Wiemy za to, że Samuel ożenił się z Joanną Zwierzówną – podczaszankę ziemi bielskiej, która urodziła Samuelowi syna – Stanisława (zapewne po dziadku), który niestety zmarł. Urodziła też córki Antoninę oraz Annę. Ta ostatnia wzięła sobie za męża Szymona Stanisława Gąsowskiego i po śmierci matki (a wcześniej ojca) zamieszkała na dworze w Lewickich. Później losy dworu są tak zawiłe, że trudno je w prosty sposób opisać. Jednym słowem rodzina i rodzina cioteczna tak się rozrosła, że majątek krążył po rodzinie.

W rękach Orsettich

W połowie XVIII wieku Niewodnica Lewickie przeszła w ręce Anieli już nie Lewickiej, ale z Gąsowskich. Była ona żoną Piotra Orsetiego, który miał włoskie korzenie. Spuścizna Orsettich przy każdej ze swych podlaskich włości urządzali mnóstwo ozdób – stawy, sadzawki czy kanały. Niektóre dotrwały do naszych czasów. Rodzina szlachecka w swoich rękach miała także Śliwno, Kowalewszczyznę, Waniewo, Bokiny oraz Kruszewo. Dwór w Lewickich trafił później w ręce wnuka Orsettich – Franciszek, który był szambelanem. Wraz z żoną Joanną Markowską mieszkali jednak w Kruszewie. Zaś na dworze w Lewickich zamieszkała Zuzanna Grądzka, która najprawdopodobniej od szambelana majątek odkupiła.

 

W połowie XIX wieku w posagu Lewickie wniosła córka Grądzkiej – Zofia, która wyszła za Tadeusza Nowickiego z dworu Starzynki nad Niemnem. To właśnie te nazwisko trwale zapisze się w historii majątku, ale też w legendach, o których później. Po śmierci Tadeusza, którego grobowiec stoi w Juchnowcu Kościelnym w majątku zamieszkał brat Michał Nowicki wraz żoną Adolfiną. To właśnie on wzniósł po raz pierwszy pałac w tym miejscu. Przebudowano również ogrody, otoczono je wąskimi kanałami i połączono ze stawami, które zostały po Orsettich. Przed głównym wejściem urządzono podjazd. Do ogrodów natomiast prowadziły drogi spacerowe.

Smutny koniec dworu

Przypomnijmy, że od 1795 roku Polska była pod zaborami. Jednym ze skutków tej sytuacji było przejęcie przez władze carskie majątku w Lewickich (i innych też). W 1903 roku majątek zakupiła Aleksandra Szwajko-Szwajkowska, która w 1908 sprzedała grunty i dwór. Nabyło je towarzystwo włościańskie czyli inaczej miejscowi rolnicy. Chłopi jednak nie dbali o dwór. Rozebrali budynki gospodarcze, część budynku oraz stare drzewa. W 1911 roku zdewastowany dwór trafił w ręce Pawła Brysza. Nowy właściciel przystosował budynek tak, by mogli przyjeżdżać do niego letnicy. Ogrody zamieniły się w pole uprawne.

 

Podczas II Wojny Światowej oberwało się także budynkowi. Po wojnie w zdewastowanym obiekcie (dopóki miał dach) obradowała Gromadzka Rada Narodowa (PRL-owski odpowiednik dzisiejszej rady gminy). Właścicielem budynku była wówczas siostra Pawła Brysza – Stefania Ławranin, która ruiny sprzedała rodzinie Pachulskich (lub Puchalskich), która na polu w dawnym ogrodzie postawiła szklarnie, zaś sami zamieszkali w wyremontowanym budynku. Co się stało z budynkiem po 1989 roku? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że internauci na forach jeszcze kilka lat temu przestrzegali się, by nie podchodzić do ruin, bo właściciele bardzo nerwowo na to reagują.

Czarna magia i zapach siarki

Legend dotyczących dworku jest kilka. Jedna związana jest z wspomnianym wcześniej Nowickim. Niestety nie wiemy czy chodzi o Tadeusza czy Macieja. Któryś z nich mieszkańcy ponoć oskarżali o czarną magię. Cóż mogło być powodem takich oskarżeń? Nie wiadomo. Wszak w archiwalnych kronikach parafialnych Juchnowca Kościelnego zachował się taki fragment: “Gdy wyprowadzono trumnę właściciela, nad pałacem zebrały się ciemne burzowe chmury, a mieszkańcy na całej drodze ustawili beczki z podpaloną smołą na przypomnienie że całą wieczność będzie się smażył w piekle”. Czy dotyczył ten fragment Nowickiego? Nie wiadomo. Pamiętajmy, że jeden z Lewickich miał potężny zatarg z księdzem, który być może złośliwie tak napisał o swoim wrogu?

 

Kolejną legendą jest oczywiście historia, że w ruinach straszy. Podobno czuć też tam zapach siarki, ale tylko nocą. Nie będziemy sprawdzać, ale jeżeli to prawda może to mieć związek z inną legendą, która mówi, że w XIX wieku w ruinach ludzie odbierali sobie życie. Ostatnia legenda z jaką wiąże się to miejsce podobno ma wyjaśniać dlaczego nikt pałacu nie wyremontował. Ponoć każdy, kto się za to zabierał – bankrutował. Trochę jest jak z tym mostem w Kruszewie, który został zniszczony gdy wybuchła I Wojna Światowa oraz odbudowany i ponownie zniszczony gdy wybuchła II Wojna Światowa. W obawie przed trzecią – most już nigdy nie był odbudowany.

fot. Lotek70, Licencja: CC0 1.0

zdjęcie główne: pismo “Spotkania z Zabytkami” nr 1 (35) 1988)

informacje historyczne: Lewickie. Dwór Polski, autor: Józef Maroszek

Historyczne Podlasie. Jak zwiedzać to co pozostało? Można zorganizować 4 wycieczki.

Turystyka związana z województwem podlaskim głównie skupia się na Puszczy Białowieskiej i jej okolicach. Oczywiście nie brakuje również zachęt by odwiedzić Suwalszczyznę. Jest też wiele miejsc, które proponuje się do zwiedzania ludziom, związanych z Białymstokiem i miasteczkami obok Tykocinem czy Choroszczą. Są też takie atrakcje, które można powiedzieć dopiero zyskują popularność od niedawna – tatarskie Kruszyniany, kładka Śliwno-Waniewo, Biebrzański Park Narodowy. Niewiele jest zachęt dla turystów natomiast, by zwiedzali najbardziej rdzenne tereny Podlasia. A szkoda, bo tam również jest na co popatrzeć!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na mapie z 1665 roku tereny dzisiejszego województwa podlaskiego były podzielone pomiędzy Księstwo Mazowieckie i Księstwo Litewskie złączone Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Na tej samej mapie między Bugiem a Narwią znajdowało się “Masovie Duché et Polaquie” – tak nazwane przez francuskiego kartografa Abrahama Peyrounina, który ów mapę sporządził.

 

Dawną mapę można podzielić na “rejony”. Na północy znajdował się Augustów, Rajgród, Goniadz. Na górnej części województwa, lecz trochę niżej położone były Supraśl, Wasilków, Choroszcz, Waniewo, Tykocin oraz Suraż. Do dziś poniżej przetrwały zupełnie odludne tereny, za którymi znajduje się Brańsk, Bielsk oraz na granicy województwa (rzeką Nur) Ciechanowiec. Na południu znajdowały się takie miasta jak Mielnik, Drohiczyn, Siemiatycze.

 

Dlatego też jeżeli chcemy eksplorować historyczne Podlasie to najlepiej właśnie robić to w takiej kolejności. Wówczas wszystkie zabytki i miejsca historyczne jakie napotkamy będą ze sobą w jakiś sposób powiązane. Oczywiście po ponad 300 latach od stworzenia mapy, na której opieramy się w niniejszej publikacji, trzech rozbiorach, powstaniach, dwóch wojnach światowych i innych bitwach spuścizna z tamtych czasów praktycznie nie istnieje, a jednak coś przetrwało. To polska kultura, architektura, zwyczaje.

 

Podróżując między Augustowem, Rajgrodem i Goniądzem będziemy mogli zaobserwować trochę inne budownictwo niż na przykład w Mielniku, Drohiczynie i Siemiatyczach. Wynika to z tego, że kolejne pokolenia żyjące na tych ziemiach podtrzymywały zupełnie inne kultury i dziedzictwo. Najbardziej to widać po wszelkiej maści dworkach, które były budowane, a także po kościołach, które przetrwały lub zostały w tym samym miejscu odbudowane tak, by były zbliżone do oryginału.

 

Podobnie ze zwiedzaniem Tykocina i Choroszczy, które są do siebie podobne oraz Ciechanowca, Brańska i Bielska oraz Siemiatycz, Drohiczyna i Mielnika. Nie tylko jednak miasta są do siebie podobne w tych rejonach – podobne są także wsie. Dlatego też w każdej możliwej wolnej chwili warto sobie zaplanować aż 4 wycieczki.

  1. Augustów – Rajgród – Goniądz
  2. Supraśl – Wasilków – Choroszcz – Tykocin – Waniewo – Suraż
  3. Ciechanowiec – Brańsk – Bielsk Podlaski
  4. Mielnik – Drohiczyn – Siemiatycze

Starosielce mają 100 lat. Wielka historia miasta, które stało się dzielnicą.

Starosielce w tym roku świętują 100-lecie istnienia. Jest to dobra okazja by przypomnieć historię dawnego miasta, które stało się częścią Białegostoku. Osada zyskała na znaczeniu dzięki linii kolejowej łączącej Królewiec z Kijowem. Wtedy też była to jeszcze wioseczka, gdzie zjechali kolejarze. Był też ksiądz, który założył rozbudował wspólnotę religijną oraz zmarł tragicznie. Warto  również poznać inne dzieje miasta. Najpierw jednak trzeba uporządkować pewne fakty historyczne, a te na pierwszy rzut oka są bardzo pokręcone!

Wieś Starosielce oraz Osada Starosielce

Otóż spacerując po Białymstoku możemy natrafić na ulicę Starosielce. I nie leży ona na Starosielcach tylko na os. Ścianka. Nie wiemy czy takowe znacie, ale jest to małe osiedle schowane pomiędzy Nowym Miastem a Zielonymi Wzgórzami. Tam też właśnie znajduje się długa ulica, która upamiętnia, że jeszcze przed 1547 rokiem czyli gdy Białystok był małą wsią istniała inna wieś obok – Starosielce. Wówczas Katarzyna z Wołłowiczów została żoną Piotra Wiesiołowskiego. W posagu ofiarowała mu dobra białostockie. Wieś zaznaczyliśmy na mapie na niebiesko. Jak widzicie sąsiadowała ona z wsią Białystok i była bardzo rozległa. Dzisiejsze białostockie osiedle – Starosielce – zostało założone w XIX wieku na ziemiach wsi Klepacze. Dziś to teren zaznaczony na mapie na różowo. Dawniej życie toczyło się po obu stronach torów. Starosielce funkcjonowało jako odrębne miasto od 1919 do 1954 roku. Następnie zostało włączone do Białegostoku.

W 1873 roku w osadzie Starosielce otwarto Zakłady Zaplecza Remontowego dzięki temu że przebiegała tamtędy linia kolejowa Królewiec – Ełk – Grajewo – Bielsk – Brześć – Kijów. Miało to duże znaczenie ekonomiczne. Z terenów dzisiejszej Ukrainy eksportowano pszenicę i węgiel. Natomiast z dzisiejszej eksklawy Rosji – Królewca transportowano materiały wełniane między innymi do białostockich fabryk włókienniczych. Do wsi Starosielce natomiast napłynęli kolejarze oraz robotnicy wyznania rzymskokatolickiego pracujący na kolei co tchnęło w osadę rozwój. Między 1880 – 1914 rokiem spisano geograficzny słownik Polski. O Starosielcach było wiadomo, że znajdują się tam wspomniane warsztaty kolejowe, gdzie naprawiano wagony i parowozy. Była też fabryka sukna i wyrobów wełnianych. Stały też wiatraki. Miasteczko było podzielone torami – umownie było podzielone na Starosielce Wschodnie i Starosielce Zachodnie.

fot. chram.com.pl

Kościół w magazynie wojskowym

Mimo coraz większej liczby wiernych nie było jednak kościoła. Wszystko przez kiepską sytuację Kościoła Katolickiego w Królestwie Polskim złączonym z Rosją i jej carem. Tak jak w Białymstoku nie można było zbudować drugiego kościoła (dzięki czemu katedra dziś stoi dobudowana do maleńkiego kościółka, a nie na wzgórzu św. Rocha), tak też w Starosielcach nie było można świątyni wznosić. Natomiast w 1900 roku prawosławni założyli parafię, a potem cmentarz z kaplicą. Otworzono też szkołę i dwie klasy. To wszystko jednak przestało istnieć. W 1915 roku (I Wojna Światowa) duchowni prawosławni porzucili budynek. Opustoszały zajęli Niemcy przeznaczając go na magazyn wojskowy.

 

Wspaniała postać – ks. Grzybowski

Jedną z bardziej rozpoznawalnych postaci był ks. Paweł Stanisław Grzybowski. Urodzony w 1874 roku zmarł tragicznie spadając z drabiny w 1932 roku. “Pamięć o Tobie przetrwa długie lata” – takimi słowami starosielczanie żegnali swojego duszpasterza. Ksiądz do miasta przybył w 1919 roku, kilka miesięcy po odzyskaniu przez Białystok, a zarazem Starosielce niepodległości. Wtedy też oczywiście zmieniła się sytuacja Kościoła Katolickiego. W wolnej Polsce nowe władze przekazały budynek przy ul. Szkolnej na kaplicę. Wcześniej znajdowała się tam wspomniana cerkiew prawosławna. 25 sierpnia 1919 roku była to już kaplica katolicka.

 

Ksiądz Grzybowski zupełnie od zera zbudował wspólnotę religijną w Starosielcach. W szkole nauczał katechezy, założył też kancelarię gdzie prowadził księgi metryczne, otrzymał też ziemię pod cmentarz (którzy dziś jest przy ulicy jego imienia i tam też jest pochowany). Duchowny zebrał też ofiary, które przeznaczył na naczynia liturgiczne, księgi, szaty oraz wyposażenie wnętrza kościoła. Dzięki tym wszystkim zabiegom biskup wileński w 1922 roku podniósł rangę placówki duszpasterskiej do samodzielnej parafii.

 

O duchownym nawet krążyły anegdoty, że nie dbał o swoje wygody na tyle, że jego sutanna była cała połatana. Ponadto gdy jednemu z chłopów padł koń, to zrozpaczonemu ksiądz podarował pieniądze na nowego. W Starosielcach panowało bogate życie religijne. Zorganizowała się wspólnota parafialna i inne stowarzyszenia skupiające wiernych. Ks. Grzybowski miał również bardzo dobry kontakt z młodzieżą. Szczególnie bliskie mu były idee harcerstwa. Kiedyś goszcząc ich u siebie na parafii miał wystawić wszystko co miał w spiżarni, by nakarmić przybyłych. Miało to zezłościć gospodynię, która dbała o księdza jak mogła. To właśnie na obozie harcerskim ks. Grzybowski spadł z drabiny. 19 sierpnia 1932 roku Żegnali go nie tylko mieszkańcy, ale właśnie też harcerze. Duchowny spoczął w skromnej kapliczce obok swojej matki.

Szkoła, która nie powstała

W 1930 roku miasteczko liczyło 3500 mieszkańców. 15 proc. stanowili Rosjanie i Białorusini. Aż trudno uwierzyć, ale tylko 2 proc. to byli Żydzi, którzy w Białymstoku stanowili większość! Miasteczko zamieszkałe było głównie przez emerytowanych pracowników kolei. W Starosielcach wówczas działała też sekcja teatralna miejscowego Związku Strzeleckiego. Grywali w niej bracia Topiłkowie, pani Gregorczukowa, oraz panowie Rezler i Arciszewski. W miejscowej szkole uczyło się 1000 dzieci. Lekcje odbywały się od 8 rana do godz. 18. W klasach panował ścisk. W kolejnych latach planowano przyjęcie jeszcze 300 dzieci. Lekcje odbywały się w pomieszczeniach kolejowych. W pewnym momencie rozpoczęto budowę nowej, większej szkoły – jednak na którą zrzucali się mieszkańcy nie tylko Starosielc ale też Klepacz. Niestety wybuch II Wojny Światowej spowodował, że budynek nie powstał.

 

W mieście kwitł handel. Mięso można było kupić u pana Popławskiego i u Bieguńskich. Bułki sprzedawał Błaszczyk oraz Wolański. Alkohol można było dostać u Trochimowicza oraz Dudka. Były też restauracje – prowadzone przez Piekutowskiego i Zajączkowskiego. Aptekę prowadził Bojarzyński (nie wiemy czy to ta sama osoba co burmistrz), a leczyło ludzi małżeństwo Niewińskich oraz Pójkiewicz. Można było też kupić lody. Nie brakowało w mieście również kuźni, cegielni i betoniarni. Brakowało jednak kina. Mieszkańcy na seanse jeździli do Białegostoku.

Kto rządził miastem?

Pierwszym burmistrzem Starosielc był pan Banasiak, a następnym Grygorczuk. Później miastem rządzili jeszcze Walery Sosnowski, Władysław Chrzanowski, Aleksy Sacharczuk, Nikodem Jagiełłowicz, a także pan Grabowski oraz Franciszek Bojarzyński. Ostatnim burmistrzem był Romuald Banaszkiewicz, który po wybuchu II Wojny Światowej został wywieziony wgłąb Rosji. Podczas wybuchu II Wojny Światowej – stacja kolejowa w Starosielcach z miejsca stała się miejscem strategicznym. Niemcy wywieźli Żydów do białostockiego getta a w samych Starosielcach założyli karny obóz pracy. Do pobliskiego lasu w Bacieczkach wywożono natomiast ludzi, których tam rozstrzeliwano. Warto dodać jak dzielnie walczyli starosielscy kolejarze z niemieckim oprawcą. Okupant był skazany na współprace z polskimi kolejarzami. Ci potrafili “naprawiać” tak, by wagon nie był zniszczony na miejscu, ale też nie pojeździł zbyt długo. Dlatego niedaleko za Starosielcami napotkać było można porzucone wagony leżące poza torami. Ponadto polscy dyżurni ruchu tak sterowali, by tylko Niemcy powodowali wypadki.

 

Po II Wojnie światowej Starosielce jako miasto istniały przez 6 lat. W tym czasie zlikwidowano prywatne interesy – sklepiki i punkty usługowe. Ponadto wszystkie polskie nazwy ulic zmieniono na komunistyczne. W 1954 roku zapadła decyzja, by włączyć Starosielce do Białegostoku.

Meksyk i wieża ciśnień

Dziś na Starosielce mówi się potocznie “Meksyk”. Prawdopodobnie dlatego, że swego czasu po dzielnicy rządzili krewcy panowie, którzy tylko szukali awantury. Jednak swoich nie zaczepiali. Tylko obcy mieli tarapaty. Ile w tym prawdy – nie wiemy. Nazwa jednak wdzięczna. Warto też słowem wspomnieć o charakterystycznej wieży ciśnień. Dziś stoi ona na terenie firmy prywatnej. Mało kto wie, że jest to druga wieża. Pierwsza stała bliżej torów. Prawdopodobnie zniszczona została podczas II Wojny Światowej.

Deszcz meteorytów pod Białymstokiem w 1827 roku. Wielka eksplozja wystraszyła mieszkańców.

5 października 1827 roku przeszedł do historii jako dzień, w którym w pobliżu Białegostoku spadł deszcz meteorytów. Całe zdarzenie miało miejsce o godz. 9.30. Dokładnie we wsi Fasty mieszkańcy zaobserwowali dziwne zjawisko, a jednocześnie przerazili się. Warto dodać, że w XIX wieku wiedza o kosmosie nie była zbyt duża. Tym bardziej na Podlasiu. Jednak był pewien człowiek, który tak opisał całe zdarzenie jakby pochodził z naszych czasów!

 

To Jan Wolski. W Dzienniku Wileńskim napisał tak: (pisownia oryginalna)

fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku

Dnia 23 września 1827 r. (w piątek)… – tutaj od razu musimy napisać skąd jest rozbieżność. Otóż w 1827 roku Białystok był pod zaborem rosyjskim. Pierwszy gubernator Obwodu Białostockiego Ignacy Theils wydał w dniu 23 grudnia 1807 r. odezwę, w której zawiadamiał poddanych, że od dnia 13 stycznia 1808 r. rozpoczyna się stosowanie kalendarza juliańskiego (starego stylu) i dzień ten jest 1 stycznia 1808 r. Dlatego też 23 września to tak naprawdę 5 października. Na Białostocczyźnie kalendarz juliański obowiązywał do 15 sierpnia 1915 r., kiedy to podczas I wojny światowej Białystok znalazł się pod zarządem Niemiec.

 

…między godziną 9 a 10 rano, gdy po większej części mieszkańcy wsi Fastów zajęci byli wybieraniem warzywa w ogrodach, dała się słyszeć wielka eksplozja w powietrzu wcale wypogodzonym i naraz wiele innych powtórzonych jakby wystrzałów karabinowych, co zwróciło uwagę obecnych na ogrodach i w różnych miejscach na polu pracujących ludzi, po czym nastąpił mocny świst połączony z dźwiękiem ciał szybko spadających i silne uderzenia w kilku miejscach o ziemię. Zjawisko to zatrwożyło na czas niejaki wszystkich ludzi, ale po przejściu strachu, kiedy jeden z nich odważył się zbliżyć do miejsca spadku i podjął kamień czarny i ukazał skupionemu ludowi, ten ośmielony rozbiegł się na inne przez podniesiony pył zanotowane miejsca i poznachodził podobne kamienie. Za świadectwem ledwo nie całej wsi mieszkańców, spadło wiele innych kamieni na błota i rzekę Supraśl pod samą wsią płynącą. Postać zewnętrzna mniej więcej kulista, powierzchnia nierówna, czarna, lśniącą się lawą pokryta, masa wewnętrzna popielata, mocno przepalona, krucha, wejrzenie pumeksu zbitego mająca, kryształami oliwinów i chlorytu przecięta, odłam drobno ziarnisty, nierówny, ciężkość gatunkowa mierna.

 

(…) Wątpliwości nie ulega, że one się przez ogień utworzyły, i że wielka bryła spadła z bardzo znaczney wysokości, (może i z Xsiężyca); dostawszy się zaś do zagęszczoney atmosfery, dla chyżości i tarcia rozpaliła się i pękła. Ztąd powstała pierwsza silna explozya o kilka mil na około słyszana, po czém nastąpiły cząstkowe pękania, podobne do wystrzałów karabinowych, z czego zrobił się huk i szum w powietrzu: że zaś ciepło bardzo wielkie bydź musiało, przeto powierzchnia ich stopiła się i całkowicie lawą się oblała. Wszystko to już stało się w niewielkiey odległości od ziemi: gdyż obecni, przerażeni byli wystrzałami i świstem (podług ich wyrażenia) jakby muzykalnym nad ich głowami: poczém natychmiast kamienie spadać zaczęły. – Jan Wolski Radca Dworu, Nauczyciel Fizyki Gymnazyum Białostockiego.

 

Naukowcy po latach ustalili, że meteoryt pochodził z planetoidy Westa. Jedyny polski okaz znajduje się w Muzeum Ziemi w Warszawie i waży zaledwie 4 gramy. Większe fragmenty natomiast znajdują się w zbiorach muzeum w Berlinie i Wiedniu. Czy fragmenty powinny być właśnie tam pozostawiamy bez komentarza.

fot główne: Fragment meteorytu Białystok ze zbiorów Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu (fot. Christian Anger, AustroMet).

Czy na Podlasiu żyły mamuty?

Wielkie włochate prehistoryczne zwierzęta wyginęły 12000 lat temu, czyli wtedy gdy zakończyła się epoka lodowcowa. Mamuty żyły na terenie Europy, a także dzisiejszej Polski. Najwięcej odnalezionych szczątków znaleziono w Małopolsce. Stada mamutów jednak żyły także na terenach, gdzie dziś znajduje się Podlasie.

 

Najpierw należy sobie wyobrazić jak dawniej się żyło. Duże połacie Ziemi były pokryte grubymi płatami lodu. Taki stan rzeczy trwał przez tysiąclecia. Dziś po tych czasach pozostały między innymi jeziora na Suwalszczyźnie. Samo ukształtowanie terenów w dzisiejszych województwie podlaskim to także spuścizna epoki lodowcowej. Między innymi pola sandrowe czyli rozległe pola piasków, powstałe pod wpływem wody wypływającej spod lądolodu. Do najbardziej znanych sandrów należy Augustowski. Innym przykładem pozostałości po epoce lodowcowej jest jezioro rynnowe Wigry.

 

Jak życie przetrwało gdy wszystko było pod lodem? Warto sobie uświadomić, że Ziemia zamarzała dwa lub nawet trzykrotnie. Każdy z okresów zlodowacenia trwał 10 milionów lat. Skamieliny pokazują, że w okresie zlodowaceń istniało życie w postaci planktonu, który karmił się fotosyntezą. Epoka lodowcowa zaczęła się kończyć 33 000 lat przed naszą erą. Przez kolejne 13 000 lat zniknęło już tyle pokrywy lodowej, że południe Europy było odsunięte. Tymczasem na północy dalej było wszystko skute pokrywą lodową. Na południu Europy panowała już Tundra (tereny bez drzew, gdzie głównie rósł mech i porosty). Wtedy też zaczęły się pojawiać na Ziemi ssaki.

 

O tego momentu możemy ustalić co się działo również na terenach dzisiejszego województwa podlaskiego. A działo się sporo. Wraz ze znikaniem pokrywy lodowej człowiek wędrował coraz dalej od Afryki. Zamiast dzisiejszych Puszczy Knyszyńskiej wędrować można było po Tundrze, która przesuwała się z południa europy. W dorzeczu Biebrzy i Narwi pojawiły się renifery, a rzecz jasna od razu za nimi ludzie, którzy żywili się mięsem tych zwierząt.

 

Mamuty wyginęły 12 000 lat temu wraz z epoką lodowcową. Na terenie dzisiejszego Krakowa odkryto cmentarzysko mamutów. To właśnie tam zaganiano mamuty i zabijano (być może ogromne kości mamuta były podstawą do powstania legendy o Smoku Wawelskim). Obecne odkrycia szczątków mamuta w Polsce są mniej więcej w tym samym rejonie – Kraków, Wodzisław Śląski czy Dębica. Nie oznacza to, że tylko tam występowały te zwierzęta. Ostatnio szczątku mamuta wykopano podczas budowy metra w Warszawie. A to już duża przesłanka pozwalająca twierdzić, że i na terenie dzisiejszego województwa podlaskiego żyły mamuty. Gdyby tak zbadać dna naszych jezior, to kto wie co by się tam znalazło. Być może na Wigrach, a także pod Augustowem czy Rajgrodem żyły kiedyś mamuty. Póki co twardych dowodów w postaci szczątków brak, ale z pewnością sprawa jest jeszcze otwarta.

fot główne: IJReid / Wikipedia

Czy na Siennym Rynku coś można było kupić? Oj wiele…

Wielki plac na Siennym Rynku może sugerować, że znajdował się tam wcześniej bazar. Obecnie zagrodzony i pusty. Jaka była historia tego miejsca? Bardzo barwna. Zacznijmy od tego, że za czasów Branickiego dzisiejszy Sienny Rynek był poza miastem, dlatego też to miejsce było częścią większego obszaru, gdzie znajdowały się cmentarze. W tym konkretnym chowano ewangelików. Podczas ostatniego remontu ul. Młynowej, gdy wymieniano nawierzchnię – odkryto tam 400 grobów. Nekropolia funkcjonowała od końca XVIII wieku przez kolejne 100 lat.

 

XX wiek to czas bardzo krwawy dla Białegostoku i wielokrotna zmiana okupanta miasta. Międzyczasie na Siennym Rynku rozwijało się wielkie drewniane osiedle Chanajki. Rynek Sienny znajdował się pomiędzy ulicami Mazowiecką, Młynową, Suchą, Piękną, Surażską i Odeską. To właśnie tam białostoccy włodarze postanowili utworzyć nowy bazar i przenieść handlarzy spod gwarnego ratusza. Powstał też Rynek Rybny przy ul. Piwnej. Oba miejsca były połączone wyżej wspomnianą ul. Suchą.

 

Na Siennym Rynku można było kupić wszystko to wyprodukowali rolnicy. Po II Wojnie Światowej na Rynku Siennym pojawili się już wszyscy handlarze. Nie na długo, gdyż w PRL zaczęto odbudowywać zniszczone miasto co wiązało się także z jego rozwojem. Bazar z dotychczasowych obrzeży zaczął się przesuwać w kierunku ul. Bema, gdzie funkcjonował do 1992 roku. Międzyczasie zanikły ul. Sucha i Odeska. Surażska zmieniła się na Suraską.

Lata 90-te na Rynku Siennym to czas, gdy stał się on wielkim postojem dla taksówek bagażowych. Od rana do wieczora stali tam kierowcy gotowi na przewóz dużych gabarytów. W 1996 roku na dawnym cmentarzu postawiono wielką scenę i zorganizowano “Inwazję Mocy RMF FM”. Wielkie tłumy bawiły się na koncercie. Kolejne lata to kompletna zapaść tego miejsca. Po każdej ulewie tonęło ono w błocie. Kierowcy podskakiwali przejeżdżając przez “kocie łby”. Po dwóch stronach ul. Młynowej stały jednak drewniane domy, gdzie mieszkało wiele osób.

 

Od strony ul. Legionowej a wcześniej Mazowieckiej – wybudowano biały pasaż z żółtymi oknami i czerwonym dachem. Typowy fikuśny styl z lat 90-tych XX wieku. Obok powstały też inny budynek, który do dziś nie jest wykończony. W XXI wieku białostoczanie doczekali się wielkiego remontu Młynowej. Wymieniono tam nawierzchnię na kostkę, położono nowe proste chodniki. Zanikła także ul. Mazowiecka, zaś zastąpiła ją wielka Kaczorowskiego. Po Rynku Siennym został tylko pusty plac ograniczony do terenu dawnego cmentarza. Obecnie jest ogrodzony i przygotowywany pod skwer z miejscem pamięci.

Wizualizacja miejsca pamięci, gdy będzie ukończone.

Uderzać o świcie siedemnastego!

Mołotow oświadczył, że wystąpienie zbrojne Związku Sowieckiego nastąpi zaraz, być może nawet jutro (…) Stalin przyjął mnie o drugiej w nocy w obecności Mołotowa i Woroszyłowa i oświadczył, że Armia Czerwona przekroczy dziś rano o godzinie szóstej granicę sowiecką na całej długości od Połocka do Kamieńca Podolskiego. Dla uniknięcia nieporozumień prosił usilnie, aby lotnictwo niemieckie od dzisiaj nie przekraczało na wschód linii Białystok-Brześć-Lwów. Samoloty sowieckie rozpoczną już dzisiaj bombardowanie terenów na wschód od Lwowa.
— Friedrich-Werner von der Schulenburg, Ściśle tajne, nr 371

O 3 nad ranem oddziały Armii Czerwonej przekraczały polską granicę kierując się na Wilno, Grodno, Nowogródek i Kobryń. Zaskoczeni polscy żołnierze pełniący warte na pograniczach (kiedyś ochroną granic zajmowało się wojsko) szybko ulegli wrogowi. Sprawy nie ułatwił naczelny wódz Polski, który zalecił by unikać konfrontacji z Sowietami. Po kilku dniach z jednej strony armia niemiecka stała na linii Knyszyn – Białystok – Narew – Hajnówka – Brześć Litewski. Zaś po drugiej stronie Białostocczyzny znajdowała się armia rosyjska, która wyparła polskich żołnierzy z Białegostoku w nocy z 21 na 22 września 1939r.

5 dni po ataku Rosji na Polskę w 1939 roku żołnierze radzieccy dotarli do Białegostoku. Wtedy też okupujący miasto Niemcy przekazali Rosjanom władanie grodem. Akt przekazania odbył się w dzisiejszym Pałacu Branickich. Wówczas budynek nie przypominał go, gdyż został ogołocony całkowicie z “polskości”. Tylko w pokoju, gdzie spotkały się delegacje obu agresorów na ścianie uchował się polski orzeł.

Orkiestra grała „Deutschland, Deutschland uber Alles”. Obie kompanie sprezentowały broń i flaga ze swastyką zaczęła się opuszczać. Do masztu podszedł oficer sowiecki i założył inną, czerwoną flagę, z sierpem i młotem. Na balkonie Pałacu zawisł wielki portret Stalina. Po oficjalnym przekazaniu miasta – Rosjanie i Niemcy udali się na wspólny obiad do hotelu Ritz. Białostoczanie automatycznie stali się obywatelami ZSRR, Białystok zaś stolicą Zachodniej Białorusi. Z takiego obrotu spraw cieszyli się Żydzi, którzy uważali że przy Sowietach będą bezpieczniejsi. Słyszeli bowiem jak traktowani są inni Żydzi w Niemczech. Nie były to jeszcze czasy Holocaustu, ale spirala nienawiści już narastała.

 

Z nową sytuacją nie mieli problemu również mieszkający w mieście Ukraińcy i Białorusini. Rosjanie byli im bliżsi kulturowo niż Niemcy. Ponadto pamiętali “Bieżeństwo” czyli masowe wygnania i wysiedlenia osób prawosławnych w 1915 roku. Z obszarów na wschód od Białegostoku wyjechało nawet osiemdziesiąt procent mieszkańców. Wędrowali w skwarze, bez wody i jedzenia. Niemieckie samoloty bombardowały wojsko, nie szczędząc uciekinierów. Przy drogach pozostały mogiły, a część ciał była niepogrzebana. Wybuchły epidemie oraz doszło do masowej śmierci dzieci.

 

Po takich pamiątkach trudno więc winić za przyjazne nastawienie Żydów, Ukraińców oraz Białorusinów do Rosjan. Polacy naturalnie traktowali ich jak agresorów i wrogów. Niestety, prawda jest brutalna niewiele mogli. Cios z Rosji był potężny, ale nie oszukujmy się, nawet gdyby takowy nie nastąpił, to Hitler bez problemu by zajął pozostałe polskie Kresy, do których jeszcze niemieckie wojska nie dotarły.

 

Polskie wojsko w II RP było fatalne. W czasie wybuchu II Wojny Światowej – mieliśmy milion żołnierzy przeciwko prawie 2 milionowej armii Niemiec. Ta w 2 tygodnie zajęła połowę kraju. Dlatego, gdy Stalin 17 września dołożył do siebie jeszcze 600 000 żołnierzy, to tym bardziej nie mieliśmy szans. I to na własne życzenie. W 1939 roku mężczyzn zdolnych do służby wojskowej było w Polsce około 4,5 mln. Tylko połowa miała przeszkolenie wojskowe. Polacy na modernizację armii, fortyfikacje i zapasy mobilizacyjne wydawali 1/8 wojskowego budżetu. Reszta była przejadana przez żołnierzy, oficerów oraz przeznaczana była na utrzymanie potężnej ilości koni, gdy prężnie rozwijała się już motoryzacja. Swoje dołożyła także rozdmuchana administracja wojskowa. Przegraliśmy, bo militarnie byliśmy gotowi na kolejną I Wojną Światową oraz dlatego, że wierzyliśmy że przyjdą nam z pomocą sojusznicy. 

 

Okupacja Białegostoku przez Rosjan trwała do 22 czerwca 1941 roku. Wówczas wybuchła wojna niemiecko-sowiecka.

Budynek z tajemnicą w centrum miasta. Tutaj działali masoni.

Fundamentaliści muzułmańscy, ortodoksyjni Żydzi oraz katolicy – ich wszystkich coś łączy. Wspólna niechęć do wolnomularzy, którzy bardziej znani są jako masoni. Na świecie nadal działają tajne loże, a w Białymstoku do dziś pozostała po nich wielka pamiątka. Budynek z tajemnicą przy ul. Kilińskiego.

 

Masoneria to ruch z czasów Oświecenia, który skupiał bogatych mieszczan oraz arystokratów. Głosili oni jak na tamte czasy “herezje”. Była to idea braterstwa bez względu na pochodzenie, stan społeczny czy religię. Coś, co dla wielu było nie do pomyślenia. Ruch masoński był jednak coraz modniejszy, a jego członkami zostawali nawet królowie. Atrakcyjne dla wszystkich była tajność stowarzyszenia oraz stopnie wtajemniczenia. Ruch masonów przywędrował równie do Polski, gdzie w 1721 roku w Warszawie założono pierwszą lożę. W Białymstoku mniej więcej masoni zorganizowali się dopiero 50 lat później. Wówczas członkowie loży “Przyjaźń” spotykali się gdzieś na wschodzie miasta. Warto pamiętać, że to były czasu Hetmana Branickiego i Wersalu Podlaskiego. Białystok wtedy nie miał nawet 2 tysięcy mieszkańców.

 

Warto wiedzieć, że wielkim przyjacielem Branickiego był wojewoda mazowiecki Andrzej Mokronowski – jeden z głównych masonów w I Rzeczypospolitej. Zatem można przypuszczać, że “Przyjaźń” spotykała się za wiedzą i akceptacją białostockiego hetmana. Nie podziałali jednak masoni zbyt długo. Wkrótce “Przyjaźń” została zastąpiona przez “Złoty Pierścień”, która wchodziła w skład Wielkiej Loży Cnotliwego Sarmaty w Warszawie. W 1795 roku nastąpił trzeci rozbiór Polski. Białystok został przekazany w ręce Prusów. W mieście pojawili się nowi mieszkańcy. Niektórzy z nich działali dotychczas w lożach masońskich, zatem i w Białymstoku uformowano takową. Loża “Zum Golden Ring” przejęła nazwę po poprzedniczce, podporządkowana była Berlinowi. W 1806 roku do tajnego stowarzyszenia należało 45 osób. Składający się z oficerów, urzędników oraz pracowników sądowych. Wszyscy oczywiście pruscy. Wyjątek stanowił Feliks de Michelis – nadworny lekarz Izabeli Branickiej. Do loży należał też inny Polak – Filip Nereusz Kamiński – urzędnik administracji.

Pruscy masoni postanowili zbudować sobie stałą siedzibę w mieście. Wybrano lokalizację przy jedynym kościele w mieście. Stała tam wozownia, która została zburzona. W jej miejsce postawiono okazały budynek, który ma dosyć ciekawą konstrukcję architektoniczną. Otóż budynek jest tak ustawiony, by osoba z ulicy nie zwracała uwagi na północno-wschodni narożnik. Od wschodu jest on zasłonięty pierzeją ul. Kilińskiego. Natomiast od północy biegnie ul. Kościelna, przez co przechodząc obok budynku zwraca się uwagę na kościelny ogród. Prawdopodobnie to właśnie w tym narożniku odbywały się tajne spotkania. Loża “Zum Golden Ring” przetrwała do 1807 roku. Wtedy Białystok przeszedł pod panowanie Rosjan. Car w 1792 roku zakazał “sztuki królewskiej” czyli wolnomularstwa. Prusacy, którzy nie wyjechali z miasta musieli się pogodzić z końcem ich loży w Białymstoku.

 

W 1818 roku białostocka loża masońska została wskrzeszona. Wówczas Car Aleksander I nie miał nic przeciwko masonerii. Przewodniczącym został Feliks de Michelis. Powrócono do polskiej nazwy “Złoty pierścień”. Spotkania znów odbywały się przy ul. Kilińskiego. Ich działalność trwała jednak krótko. Polska była kongresowym królestwem złączonym z Rosją. Rodacy dążyli jednak do niepodległości. Car obawiał się, że w lożach członkowie będą głosić hasła dążące do obalenia jego władzy i przywrócenia Polsce suwerenności. Dlatego też rosyjscy urzędnicy próbowali kontrolować działanie lóż. Ostatecznie ruch w Białymstoku został zawieszony aż do I Wojny Światowej.

 

W 1916 roku loże próbowali znów wskrzesić niemieccy oficerowie, którzy okupowali Białystok. Kolejna próba miała miejsce już w 1927 roku, ale niewiele o niej wiadomo. Budynek przy ul. Kilińskiego służyć zaczął za prywatne mieszkania, potem uczono się w nim baletu. W 1944 roku Niemcy jak większość budynków w Białymstoku zniszczyli. W PRL dzięki Stanisławowi Bukowskiemu – odbudowano dawny gmach masonów. W 1954 utworzono tam bibliotekę, która działała tam jeszcze w 2016 roku. Później przy Kilińskiego działalność rozpoczął jeden z departamentów Urzędu Marszałkowskiego. Po masonach zostały tylko legendy.

Tiepłuszka jako brama do muzeum. Wagon przypomina co Rosjanie zrobili z Polakami.

Dawniej stał przy ul. Kilińskiego w Białymstoku, teraz będzie zdobić Muzeum Pamięci Sybiru. Mowa tu o wagonie rosyjskiej konstrukcji typu 1892. Właśnie w takich warunkach wywożono Polaków w głąb ZSRR. Wagon ten zwany jest “tiepłuszką”. Zanim trafił do nowego Muzeum Pamięci Sybiru na Węglówce, to był eksponatem w centrum miasta przy Muzeum Wojska. Wagon został stamtąd zabrany i przeszedł renowację. Wagon składa się z paki transportowej z drzwiami przesuwnymi z obu stron. W środku znajdują się także prycze oraz replika “kozy” czyli małego piecyka.

 

Muzeum Pamięci Sybiru jeszcze powstaje. Placówka zajmować się będzie podtrzymywaniem pamięci o deportacji Polaków do ZSRR. Wszystko ma być gotowe do końca 2021 roku. Obecnie muzeum jest na etapie zbierania pamiątek, które będą stanowić ekspozycję. Dlatego też wszystkie osoby posiadające w rodzinie “Sybiraków” mogą dołożyć własną cegiełkę w budowie placówki. Wystarczy przekazać im dokumenty, fotografie lub zgłosić się jako świadek tamtych wydarzeń.

 

10 lutego 1940 roku rozpoczęła się pierwsza masowa deportacja Polaków na Sybir, przeprowadzona przez NKWD. W głąb Związku Sowieckiego wywieziono około 140 tys. obywateli polskich. Wielu umarło już w drodze, tysiące nie wróciły do kraju. Wśród deportowanych były głównie rodziny wojskowych, urzędników, pracowników służby leśnej i kolei ze wschodnich obszarów przedwojennej Polski.

fot główne: IPN

Ten kościół ma 280 lat. To prawdziwa perła!

Kościół pw. Św. Barbary w Kramarzewie w powiecie grajewskim to niesamowite miejsce. To nie tylko jeden z najcenniejszych zabytków drewnianej architektury województwa podlaskiego, ale także jeden z nielicznych tak starych budynków w regionie, który został mocno doświadczony przez wojny. Warto wiedzieć, że dawniej na Podlasiu drewno było ulubionym budulcem. Dlatego też do dziś można napotkać w regionie wiele drewnianych kościołów, cerkwi, a nawet meczety. Wszystkie te budynki doskonale oddawały kulturę panującą na Podlasiu.

 

Dlaczego Kościół pw. Św. Barbary to architektoniczna perełka? Przede wszystkim kościoły najczęściej są wielkie, monumentalne oraz posiadają wieżę. Ten jej nie ma. Wszystkie elementy świątyni są nakryte jednym, wspólnym dachem. Ponadto drewnianą szalówką naśladowano budowle z kamienia. Sam kościół przypomina okręt płynący na wschód czyli do Jerozolimy. Ta łódź ma porywać duszę, by człowiek czuł poczucie przynależności do Boga. Dlatego świątynia zawiera wszystkie elementy, dzięki którym człowiek chce wracać do tego miejsca. Warto też wspomnieć o zapachu w kościele. Wiekowe drewno i kadzidła tworzą wspaniałą mieszankę, która powoduje że jeszcze bardziej czujemy w świątyni atmosferę “sacrum”. Kościół nie tylko jednak jest przepiękny z zewnątrz. Również wewnątrz zachwyca. Szczególnie malunki na drewnianych ścianach i suficie.

Warto dodać, że świątynia pierwotnie stała w Radziłowie. Została ona jednak przeniesiona w latach 80. XX wieku właśnie do Kramarzewa. Zaś w starym miejscu wybudowano kościół murowany. W 1739 roku dzięki staraniom proboszcza Jakuba Tafiłowskiego drewniana świątynia powstała. Remontowano ją w 1760, 1811, 1820 oraz od 1867 do 1879 roku, a także w 1962 roku. W świątyni znajdują się późnobarokowe ołtarze z XIX wieku, a także rzeźby świętych Piotra i Pawła oraz obraz św. Barbary. Do tego późnobarokowa ambona w kształcie łodzi z baldachimem w kształcie żagla. Oczywiście wykonana z drewna. Na uwagę również zasługuje stojąca obok kościoła dzwonnica. Również drewniana. Kościół najlepiej zwiedzać wtedy, gdy odprawiane są w nim nabożeństwa.

fot. główne: Grzegorz Poniatowski / Wikipedia

Śladem podlaskich ruin. Oto 4 miejsca, które koniecznie trzeba zobaczyć.

Wiele jest osób, które podczas podróżowania szuka sobie punktu zaczepienia. Jeżeli byliśmy już na Podlasiu nie raz i chcielibyśmy je odkryć “na nowo”, to wiadomo że nie będziemy chcieli oglądać tego samego co już widzieliśmy. Dlatego też warto organizować sobie wycieczki tematyczne. Jedną z takich wycieczek może być zwiedzanie ruin podlaskich. Oczywiście nie ma żadnego sensu by jechać kilkadziesiąt a nawet kilkaset kilometrów, by zobaczyć parę cegieł, dlatego też wybraliśmy specjalnie dla Was miejsca, w których sporo się jeszcze zachowało.

Kościół w Jałówce

fot. Dorota Ruminowicz / Wikipedia

Oczywiście numerem jeden są ruiny Kościoła św. Antoniego w Jałówce przy samej granicy z Białorusią. Miejsce to jest bardzo klimatycze i każdy, kto zwiedza podlaskie ruiny koniecznie powinien tam zawitać. Ruiny są na samym końcu wsi – kierując się w stronę granicy.

Przy okazji warto też odwiedzić 2 inne obiekty “obok”. Przy samym rondzie w Krynkach znadjują się ruiny synagogi. Warto tutaj zaznaczyć, że niewiele tego pozostało – dlatego obejrzyjmy je przy okazji zwiedzania całego miasteczka. Można też zajrzeć do Malawicz Górnych gdzie znajdują się resztki bardzo starego młyna. To wszystko jednak tylko gdy planujemy zwiedzać właśnie całą wschodnią granicę. Sama jazda dla ruin w Krynkach czy Malawiczach nie ma sensu. Do Jałówki już tak.

Dworek w Lewickich

fot. Krzysztof Kundzicz / Wikipedia

Te miejsce jest naprawdę ciekawe. W Lewickich znajdują się ruiny dworku. Stoi on niedaleko drogi łączącej Białystok oraz Juchnowiec Kościelny. Wystarczy wjechać w drogę gruntową po lewej stronie, która to znajduje się zaraz za sklepem spożywczym.

Ruiny browaru Glogera

fot. Nexusdx / Wikipedia

W miejscowości Jeżewo znajduje się okazały budynek. To ruiny browaru Glogera. Wystarczy zjechać z drogi ekspresowej właśnie w Jeżewie na Łomżę, Tykocin, Wysokie Mazowieckie. Następnie na rondzie prosto aż do pierwszego skrzyżowania, gdzie skręcamy w lewo i jedziemy prosto do wsi. Gdy miniemy zielony budynek to po drugiej stronie ulicy dojrzymy ruiny. Warto też zobaczyć całą wieś, jest w niej wiele klimatycznych domów.

Ruiny schronu

fot. Fczarnowski / Wikipedia

Niewątpliwie nie można pominąć ruin schronu, w którym dzielnie walczył kpt. Władysław Raginis. Oprócz pozostałości po obiekcie jest tam także tablica pamiątkowa ale też niesamowity widok na rzekę Narew. Bowiem schron znajdował się na wzgórzu. Dlatego też najlepszą porą by tam się wybrać powinny być 2 godziny przed zachodem słońca. Wtedy poczujemy klimat tego miejsca. Gdzie ono się znajduje? Pomiędzy miejscowościami Strękowa Góra a Ruś. Jedziemy drogą krajową nr 64. Gdy dojrzymy znak “Góra Strękowa 0,4” to trzeba skręcać. Znajdziemy się wtedy na miejscu.

fot główne: Dorota Ruminowicz / Wikipedia

Ten tunel powinien być zabytkiem. Od lat niszczeje chociaż nie musi.

Od lat stoi pusty i jest coraz bardziej zaniedbany. Kiedyś miał być tam pub oraz strzelnica, ale nic z tego nie wyszło. Jeszcze kilka lat temu miała tam powstać dyskoteka czy też lokal gastronomiczny. Później planowano uruchomić strzelnicę. Mimo, że tunel nie jest już używany, to nadal funkcjonuje jako obiekt infrastruktury drogowej. Zatem ktoś, kto chciałby tam coś urządzić musiałby dostać pozwolenie od Urzędu Wojewódzkiego, by zmienić przeznaczenie tunelu. Nie wiadomo jednak czy takie by dostał, bo 12 lat temu ówcześni urzędnicy argumentowali, że tunel służy celom strategicznym, że ktoś mógłby podłożyć w tunelu bombę (tak jakby teraz nie mógł), a po za tym jakby doszło do jakiejś wielkiej awarii w nowym tunelu, to wykorzystałoby się stary. Z perspektywy czasu widać jak na dłoni, że argumenty są mocno nietrafione. Dlatego warto do kwestii pozwolenia wrócić.

 

Aż dziw bierze, że urzędnicy sami z siebie nie chcą tego zrobić. Nawet jeżeli nie działałby tam żaden lokal gastronomiczny, to można by było tam również urządzić ciekawą atrakcję turystyczną. Wystarczyłoby aby miasto “wynajęło” od PKP tunel np. na 100 lat. Problem w tym, że w Białymstoku oraz w Urzędzie Wojewódzkim rządzą różne ekipy polityczne, które nie potrafią się w żadnej sprawie dogadać.

 

W ostatnim czasie sprawdziliśmy “jak się ma” stary tunel. Można go przejechać rowerem bądź przejść pieszo. Sporo w nim jednak śmieci. Jego stan techniczny jest póki co niezły. Wystarczyłoby więc w nim posprzątać, zamontować oświetlenie i połączyć pierwszą część z drugą ścianami. Wtedy byłby tam wielki lokal, w którym mogłoby znajdować się jakieś miejsce użyteczności publicznej. Na przykład kram do organizacji giełdy staroci, restauracja, pub a nawet hotel. Na pewno nikt by nie miał nic przeciwko gdyby obiekt został wynajęty przez Muzeum Historyczne w Białymstoku.

 

Co dalej z tunelem? Powinien zostać wpisany do rejestru zabytków, by była pewność, że nikt nigdy go nie zamuruje albo nie wpadnie na pomysł by przywrócić tam kiedyś ruch samochodowy. Wszak zakręt w prawo jest wiecznie zakorkowany. Obiekt powstał na samym początku XX wieku około 1907 roku. Zbudowali go Rosjanie. Jest to jedyny tego typu obiekt w północno-wschodniej Polsce. Jest to solidny obiekt, który może przetrwać nawet 400 lat.

Zanim powstała Aleja Piłsudskiego, to istniała piękna ulica Nadrzeczna

Po wpisaniu w wyszukiwarkę “Nadrzeczna Białystok” – zobaczymy na mapie maleńką ulicę na osiedlu Bacieczki, na obrzeżach miasta. Tymczasem warto wiedzieć, że przed wojną Nadrzeczna znajdowała się w samym centrum miasta. Była to wyjątkowa ulica ze względu na swoją unikalną zabudowę. Otóż nadrzeczna biegła oczywiście przy rzece Białej, która to była zabudowana gustownymi drewnianymi poręczami. Dziś po starej Nadrzecznej nie ma już śladu.

 

Stara Nadrzeczna znajdowała się jeszcze po II Wojnie Światowej. Z dawnych dokumentów wynika, że znajdowało się przy niej co najmniej 16 budynków. Uliczka zniknęła wraz z pojawieniem się dzisiejszej Al. Piłsudskiego. Dawniej prowadziła od ul. Sienkiewicza do ul. Kościelnej. Oczywiście wzdłuż rzeki. Dziś w tym miejscu znajduje się po prostu skwerek. Aleja Piłsudskiego dawniej nazywała się Aleją 1 Maja. Jej budowę rozpoczęto w 1958 roku na gruzach getta. Do dziś przy samej drodze stoją jeszcze budynki ukosem. To dlatego, że powstały właśnie gdy Alei jeszcze nie było. Warto zaznaczyć, że sama droga bardzo mocno zmieniła układ komunikacyjny miasta. Dawniej to ul. Lipowa była główna (która nazywała się ul. Marszałka Piłsudskiego). Nowa droga zaś zlikwidowała właśnie Nadrzeczną, Książęcą, Łódzką i Szlachecką oraz przecięła Częstochowską, Nowy Świat, Zamenhofa i Kościelną. Można powiedzieć, że przeszła przez sam środek osiedla. Białystok po II Wojnie Światowej powstawał od nowa na ruinach.

 

Miasto to dynamiczna tkanka i to normalne, że niektóre ulice znikają a pojawiają się inne. Jednak szkoda starej Nadrzecznej, gdyż była bardzo stylowa. Być może ktoś, kiedyś zechce przywrócić ją nie jako ulicę, ale jako park kulturowy – na pamiątkę dawnego układu dróg w mieście.

 

Nadrzeczna po II Wojnie Światowej
Featured Video Play Icon

Persewal, Astra i Albatros wisiały nad Białymstokiem. Te wielkie maszyny zrzucały bomby.`

Balony napełniane helem czy innym gazem lżejszym od powietrza unoszą się do góry. Wie to chyba każdy rodzic, który kupował taką zabawkę swojemu dziecku. Analogicznie wie to też każde dziecko, które taką zabawkę otrzymało i zapytało rodziców – dlaczego ten balon może latać. Wiedzieli to także ludzie w XIX wieku. Postanowili swoją wiedzę jednak wykorzystać nie do zabawy, ale dla służby ludzkości. Jak to z wynalazkami bywa – również balony napełniane gazem lżejszym od powietrza wykorzystano do celów wojskowych. W tym przypadku pompowano do wielkich balonów wodór.

 

Sterowce potrafiły mierzyć nawet 80 metrów długości i być szerokie na 14 metrów. Te wielkie balony służyły rosyjskiemu carowi do zrzucania bomb podczas I Wojny Światowej. Persewal, Astra i Albatros stacjonowały w lesie Pietrasze w Białymstoku. Dziś teren jest zasłonięty stuletnimi sosnami oraz innymi zaroślami. Dlatego też jedyne pozostałości to betonowe kloce oraz wiele okopów i stanowisk strzeleckich. Być może spacerując po Pietraszach – natraficie na nie przypadkiem. Wtedy już ich obecność nie będzie dla Was zagadką. Betonowe kloce służyły do cumowania statków powietrznych. Oprócz nich w 1914 roku istniały również bazy, hangary, dźwigi czy też zbiorniki na wodór. Same sterowce mogły też transportować osoby. Zabierały 7 osób. Warto zaznaczyć iż statki nie tylko mogły zrzucać bomby, ale też były uzbrojone w karabiny.

 

Jedna z takich maszyn poleciała na teren Prus – bombardując dworzec kolejowy w Ełku. Inny statek powietrzny uległ zniszczeniu podczas katastrofy. Maszyna 16 sierpnia przyleciała do Białegostoku z Petersburga. Następnie carskie wojsko przeprowadziło misję zwiadowczą. Sterowiec miał być wykorzystany do rozpoznania okolic Olsztyna. Statek powietrzny nie doleciał tam jednak, gdyż zerwała się wichura. Ostatecznie zbombardowano drogi prowadzące do Osowca. Silny i porywisty wiatr spowodował, że sterowiec uderzył o ziemię.

 

Pacieliszki, Brazylka, Argentyna i Królikarnia. Oto zapomniane dzielnice Białegostoku.

Białostoczek, Wygoda, Skorupy, Dojlidy, Nowe Miasto, Piaski, Bojary czy Antoniuk to nazwy białostockich osiedli, które funkcjonują do dziś. Dawniej niektóre z nich były po prostu wsiami przyłączonymi do dzisiejszej stolic województwa podlaskiego, inne zaś były od zawsze. Warto wiedzieć, że dzielnice Białegostoku obfitowały także w wiele zapomnianych już nazw, które czasem można jeszcze usłyszeć w opowieściach najstarszych mieszkańców. Warto zaznaczyć, że nie wszystkie wymienione nazwy były oficjalne. Niektóre funkcjonowały tylko podczas rozmów.

 

W połowie XIX wieku, w zasadzie jeszcze pod Białymstokiem lub na jego obrzeżach znajdowały się Pacieliszki. Dziś to ul. Sławińskiego, którą dojedziemy z Nowego Miasta do Kleosina (dawniej Folwark Ignatki). Warto dodać, że te białostockie osiedle przed wojną nazywane było Słobodą. Tuż obok znajdowała się Kolonia Bażanciarnia (dziś to osiedle Ścianka, nazywane też Bażantarnią). Bliżej centrum znajdowała się Kaskada czyli dzisiejsza Prowiantowa.

 

Po wschodniej stronie miasta mieliśmy Ogrodniczki Dojlidzkie, Krożywok (prawdopodobnie okolice Pieczurek), Wysranki (Wygoda) – które wbrew pozorom nie były tak nazywane przez mieszkańców z pogardą. Była to dla nich normalna nazwa. Warto też wspomnieć o Królikarni czyli dzisiejszych ulicach Pułkowej oraz 42 Pułku Piechoty. To jeszcze nie wszystko – okolice dzisiejszej Węglówki to Studzieńczyna. Na zachodzie funkcjonowały Ogrodniczki Wysokostockie (dziś Antoniuk Fabryczny).

 

Dzisiejszy Białostoczek miał bardzo wiele nazw. Na mapie z 1935 roku była Markowa Góra, zaś zamiast terenów elektrociepłowni funkcjonowała Brazylka. Dawniej bardzo biedne osiedle. Dziś to zapomniane miejsce na uboczu między Elektrociepłownią a Białostockimi Zakładami Graficznymi (na zdjęciu głównym). Oprócz tego zwyczajowo Białostoczek nazywano Zagradkiem, Zapaszką, Mostkami, Działami, Zliszkami i Żabkami. Uroczo prawda? Biednych dzielnic nie brakowało w centrum. Oprócz najbardziej znanych Chanajek czyli dzisiejszej Młynowej – funkcjonowała także Argentyna czyli dzisiejsza Kijowska, Cieszyńska i do dziś ukryta bardzo zapomniane ul. Czarna oraz ukryta Żółta. Oprócz nich w centrum znajdowała się także dzielnica Szulchojt, który spłonęła razem z podpaloną przez Niemców z Żydami w środku wielką Synagogą.

 

Dosyć intrygującym miejscem był Ermitraż – czyli osiedle w okolicy dzisiejszej Galerii Białej. Warto jednak dodać, że na XX-wiecznej już mapie z 1935 roku miejsce te funkcjonuje jako osiedle Nowe. Ostatnie miejsce jest dosyć zagadkowe. W zasadzie nikt nie wie gdzie się znajdowało. Rozedranka – bo tak nazywała się białostocka dzielnica. Pierwsze skojarzenie jest ze wsią pod Sokółką, jednak wbrew pozorom chodzi miejsce w Białymstoku. Niestety raczej się nie dowiemy. Pozostanie to już tajemnicą XIX-wiecznego Białegostoku.

“Widziałem jak Niemcy pozamykali wyjścia i kordonem otoczyli budynek i podpalili go”

27 czerwca 1941 roku Niemcy spędzili do Wielkiej Synagogi przy ul. Suraskiej (wówczas Bożniczej) białostockich Żydów. Budynek następnie został przez nich szczelnie zamknięty i podpalony. Niemcy dowodzeni przez Gothara Burknera spalili także dzielnicę żydowską. Historycy szacują, że zginęło 2000 -2500 osób. Ponadto w kolejnych latach II Wojny Światowej wielu mieszkańców wywieziono do obozów koncentracyjnych, skąd już białostoczanie nie wrócili.

 

„…gdy weszli Niemcy poszukując mężczyzn – uciekłem do drugiego pokoju, gdy schowałem się, szwagra Arona Zelmanowicza zabrali. Siostra pobiegła za mężem. Wprowadzili ich do Synagogi na rogu ul. Suraskiej – Szkolnej. Widzieliśmy to ze strychu domu, w którym ukrywaliśmy się. Było ze mną dużo osób. (…) Gdy synagogę zapełniono ludźmi – widziałem jak Niemcy pozamykali wyjścia i kordonem otoczyli budynek i podpalili go…” – to fragment wspomnień świadka wydarzeń. Fragment pochodzi z Kuriera Porannego.

 

Po II Wojnie Światowej kompletnie zniszczone i wyludnione miasto zostało odbudowane, zaś dawnych mieszkańców zastąpili nowi. To właśnie ci drudzy mogą dziś obchodzić kolejną rocznicę tragedii, po to by nie zapomnieć kto zamordował białostoczan i zrujnował miasto. O godz. 12 przy pomniku upamiętniającym synagogę odbędą się uroczystości.

 

Wielka Synagoga, która znajdowała się przy ul. Bożniczej (obecnie Suraskiej), została wzniesiona w latach 1909-1913. W okresie międzywojennym była najokazalszą synagogą białostocką i cieszyła się największym prestiżem wśród wszystkich bożnic Białegostoku. Została wybudowana według projektu Samuela J. Rabinowicza. Była świątynią reformowaną, w której kobiety modliły się obok mężczyzn, choć na osobnych galeryjkach. W okresie międzywojennym, podczas świąt i uroczystości państwowych, w synagodze grała orkiestra Gimnazjum Hebrajskiego.

To były czarne dni w dziejach Białegostoku. Kilka tysięcy budynków legło w gruzach.

1944 rok kojarzy się wszystkim przede wszystkim z Powstaniem Warszawskim, po którym Warszawa została kompletnie zniszczona. Mało kto wie, że nim 1 sierpnia wybiła godzina “W”, to najpierw został kompletnie zniszczony Białystok.

 

Dzisiejsza stolica województwa podlaskiego pierwszy raz ucierpiała już w 1941 roku. Wówczas urządzili oni rzeź na mieszkających tutaj Żydach – paląc ich w synagodze na ul. Suraskiej, mordując na ulicach, drugi raz w 1943 roku, gdy postanowili zlikwidować getto w Białymstoku – wywożąc Żydów do niemieckiego obozu zagłady w Treblince pod Warszawą. Za trzecim razem w 1944 roku miasto zostało dosłownie spalone przez Niemców. Wydawało się, że wówczas III Rzesza jest na krawędzi upadku. Wojska niemieckie ponosiły porażka za porażką na wszystkich frontach. Na domiar “złego” doszło do zamachu na Hitlera w “Wilczym Szańcu”. Niestety przywódca Rzeszy przeżył, a piekło wojny trwało.

 

Dzień później Niemcy wiedząc, że zbliża się Armia Czerwona – zaczęli się wycofywać z Białegostoku w stronę Niemiec. Na “pożegnanie” zaczęli podpalać dosłownie całe miasto. Wysadzony został gmach dworca, most przy ul. Dąbrowskiego, koszary (dziś okolice ul. Skłodowskiej), Pałac Branickich oraz fabryki przy ul. Warszawskiej, fabrykę Beckera przy Świętojańskiej (dziś część Galerii Alfa) oraz fabryki przy Cieszyńskiej i Sosnowej. Ucierpiały też budynki przy ul. Mickiewicza – fabryka włókiennicza Nowika oraz Liceum. Dodatkowo całkowicie Niemcy zniszczyli centrum Białegostoku – ul. Piłsudskiego (dziś Lipowa), Sienkiewicza, Rynek Kościuszki, Kilińskiego i Warszawska. Dwa dziś najbardziej charakterystyczne kościoły ucierpiały najmniej. Kościół św. Rocha ocalał w całości, zaś kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (fara) stracił tylko szyby w oknach. Ogólnie Niemcy zniszczyli 5837 budynków w całym Białymstoku.

Był to najczarniejszy dzień w historii miasta. Na domiar złego tego samego dnia powstał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który 27 lipca (wiele lat była ulica upamiętniająca to wydarzenie) przejął także panowanie także w kompletnie zniszczonym Białymstoku. Warto tutaj dodać, że ów komitet polski był tylko z nazwy. W praktyce był on całkowicie podporządkowany Stalinowi. Komuniści zainstalowali się w mieście z Armią Czerwoną, NKWD oraz Miejską Radą Delegatów Ludu Pracującego. Żołnierze rosyjscy po wkroczeniu do spalonego miasta rozpoczęli wielki rabunek tego co przetrwało. Rosjanie kradli w szpitalach, fabrykach. Dodatkowo ścinano słupy elektryczne by ściągnąć drut. Wywieziono też tokarnie, maszyny stolarskie, obrabiarki. Mało tego, wycinać zaczęto drzewa w parkach! Przetrzebiono Zwierzyniec. W Teatrze Miejskim (dziś Dramatyczny) wyrwano okna i drzwi oraz podłogę. Nie przepuszczono też mieszkaniom. Rosyjscy żołnierze czuli się bezkarnie.

 

Dla Polski II Wojna Światowa skończyła się w maju, gdy Armia Czerwona wkroczyła do Berlina, a wkrótce po tym żyjący dowódcy III Rzeszy podpisali przed Rosjanami dokument całkowitej, bezwarunkowej kapitulacji. Warto też dodać, że tak jak Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego był polski tylko z nazwy, tak też powstały po wojnie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej mimo że nie był uznawany przez wiele państw, to z poparciem Rosji, USA i Wielkiej Brytanii oraz Szwecji i Francji przetrwał do 1947 roku. A później władza komunistyczna w Polsce trwała aż do 1989 roku.

Słyszeliście o białostockim EGO? To były kiedyś wyludnione tereny…

Zapewne starsi mieszkańcy pamiętają, że nim zaczął obowiązywać obecny podział terytorialny kraju, to przed 1999 rokiem nie było 16 województw tylko 49. Obecne Podlaskie składało się z białostockiego, łomżyńskiego, suwalskiego. Podział ten obowiązywał od 1975 roku. Wcześniej bo od 1945 roku istniało wielkie województwo białostockie. W jego skład wchodziły Białystok, Łomża, Suwałki oraz… EGO.

 

Po II Wojnie Światowej nasz kraj przestał być okupowany przez Niemcy, które przegrały wojnę. Jednak Polacy nie mieli za wiele do powiedzenia w sprawie własnego kraju. W Jałcie spotkali się – przywódca ZSRR – Stalin, premier Wielkiej Brytanii – Churchill, oraz prezydent USA – Roosevelt. To oni zdecydowali między innymi o tym – jakie granice będzie miała powojenna Polska. Stanęło na tym, że na pewno nie takie jak przed wojną. Stalin bowiem bardzo chciał mieć dla siebie kresy wschodnie. Polska na pocieszenie dostała ziemie zachodnie. Przesunięcie granicy na zachód wywołało wiele problemów, również natury społecznej. Wielu Polaków przestało mieszkać w Polsce. Postanowiono, że zostaną oni przesiedleni. Tylko gdzie?

 

7 lipca 1945 roku województwo białostockie zyskało EGO czyli powiaty Ełk, Gołdapski oraz Olecko. Była to forma zadośćuczynienia za utratę powiatów grodzieńskiego, wołkowyskiego oraz białowieskiego. Tereny EGO były praktycznie wyludnione i poniemieckie (więc praktycznie nie zniszczone). Postanowiono, że właśnie tam będą przesiedlać wszystkich Polaków z Wileńszczyzny i Grodzieńsczyzny. Nie było to specjalnie trudne, gdyż EGO ma linię kolejową.

 

fot. Archiwum Państwowe w Białymstoku

 

Przed wojną tereny EGO zamieszkiwało 120 tys. osób. Obecnie to 150 tys. osób. Potęga samego Białegostoku także została zmniejszona. W 1975 roku wielkie województwo zostało podzielone zostało na białostockie, łomżyńskie i suwalskie. A w 1999 roku połączone ale bez EGO w województwo podlaskie.

 

Co ciekawe – z Ełku bliżej jest do Białegostoku o 50 km niż do Olsztyna. Bliżej jest także z Olecka. Jednak z najbardziej wysuniętej na północ Gołdapi jest bliżej o kilka kilometrów do Olsztyna. Ma to znaczenie przede wszystkim dlatego, że mieszkańcy powiatów, gdzie są małe miasteczka – prowadzą swoje życie w oparciu też o duże miasta. Czy mieszkańcy częściej jeżdżą do Białegostoku czy też do Olsztyna?

 

Jeżeli chodzi o studia – to olsztyński Uniwersytet Warmińsko-Mazurski stoi na podobnym poziomie co białostocki Uniwersytet. Jednak to w Olsztynie znajduje się legendarne “Kortowo”. Jeżeli chodzi o zarobki to Olsztyn średnio proponuje odrobinę niższe płace niż Białystoku. Dlatego trudno rozstrzygnąć czy EGO mentalnie jest dalej w województwie białostockim czy już na Warmii i Mazurach.

fot. główne: Ełk / autor: Ath29 – Wikipedia

Miejsce straceń. 3000 białostoczan zostało tutaj rozstrzelanych.

eII Wojna Światowa to okrutne czasy także dla Białegostoku. Oprócz spalenia całej synagogi z setkami ludzi w środku, Niemcy mordowali także wielokrotnie w lesie pomiędzy Bacieczkami a Leśną Doliną. Rozstrzelano tam 3000 osób pd 1941 do 1943 roku. Potem żeby zatrzeć ślady swoich zbrodni, wydobyli zwłoki osób i je spalili. Dziś znajduje się w tym miejscu symboliczny cmentarz wraz z pomnikiem upamiętniającym tamte wydarzenie.


Niemcy zabijali tutaj osoby z tak zwanego “podziemia”, ale też prosto z łapanki. Można było zginąć w lesie za to, że po prostu przechodziliśmy chodnikiem. Na potwierdzenie zbrodni niemieckich w Lasku Bacieczki był wyrok z 11 lipca 1943 roku.
Na tablicach ogłoszeń i ścianach domów w Białymstoku ukazały się ogłoszenia następującej treści: ,,W celu zadośćuczynienia rosnących w ostatnim czasie napadów na Niemców i ludność miejscową w Białymstoku, zarządziłem rozstrzelanie w dniu 10 lipca 1943 roku 85 osób z miejscowej ludności przeważnie inteligencji, jako wyrazicieli polskiej niepodległości”. Ogłoszenie zostało podpisane przez szefa bezpieczeństwa na okręg białostocki.

W ostatnim czasie miejsce to zostało odwiedzone przez naszego Czytelnika Adama Nowaczuka – za co bardzo dziękujemy. Przesłał nam fotorelację za co bardzo dziękujemy. Zachęcamy też inne osoby do korzystania z naszego formularza INFORMACJA OD CZYTELNIKA.

Tak komuniści walczyli z “cudem”. Czy Jadwiga ujrzała Matkę Boską?

Kilka dni temu doszło w tym miejscu do pożaru. Ogień w rocznicę miał przypomnieć o dawnych wydarzeniach? Ponad pół wieku temu, bo w połowie maja 1956 roku doszło do “Cudu w Zabłudowie”. Czternastoletnia Jadwiga Jakubowska ujrzała na łące pod Zabłudowem Matkę Boską. Do dziś znajduje się tam miejsce upamiętniające tamto wydarzenie, mimo że nigdy oficjalnie nie zostało potwierdzone przez kościół, ale też zaprzeczone – na czym bardzo zależało władzom PRL. Komuniści bardzo szybko zareagowali na wydarzenie szkalując dziewczynkę wraz z jej rodziną przy pomocy swojej gazety. Pisano wówczas iż Jadwiga upodabnia się do “Ani z Zielonego Wzgórza” (bohaterka ma bujną wyobraźnię i jest bardzo gadatliwa).

Ludzie wykopali dziurę

Komuniści nie chcieli przy okazji cudu atakować kościoła, więc przestrzegali ludzi przed “brudną wodą”. Mieszkańcy i wszyscy, którzy o cudzie dowiedzieli się – na miejscu chcieli zabrać coś ze sobą. Najczęściej zabierano garść ziemi. Bardzo szybko wykopano dół, z którego wypłynęła woda bowiem rzecz wydarzyła się na bagiennym terenie. Ludzie jednak uznali iż na pamiątkę cudu na miejscu pojawiło się cudowne źródełko. Do Zabłudowa zaczęło zjeżdżać coraz więcej osób. Tłumy biwakowały na polu w oczekiwaniu na to, że być może wydarzy się coś jeszcze. Komuniści postanowili działać nie tylko przy pomocy prasy. Rozeszła się wieść o kolejnym objawieniu. Coraz więcej ludzi zaczęło zjeżdżać do Zabłudowa. Władze zatrzymywały samochody jadące w tamto miejsce oraz ograniczyły połączenia autobusowe.

Miała zostać cukiernikiem

Doszło do starć z ZOMO. 500 osób zaatakowało formację kamieniami. Milicja pojawiła się gdyż rozważano siłowe rozpędzenie tłumu. Na miejscu pojawiły się krzyże oraz kapliczka. Samo wydarzenie wpłynęło również na Jadwigę Jakubowską. Czternastolatka planowała zostać cukiernikiem, jednak pod presją społeczeństwa, które oczekiwało, że skoro ujrzała Matkę Boską to sama będzie święta, jednak poszła do klasztoru.

 

Cała sprawa odbiła się również na rodzinie. Dziennikarze raz po raz pisali o nich jak o patologii i ciemnocie. Pod domem Jakubowskich ciągle było dużo milicjantów. Zaś młoda dziewczynka była odbierana ze szkoły przez nieumundurowanych funkcjonariuszy. Swoją cegiełkę także dołożyła prokuratura – która planowała wystąpić do sądu o ukaranie matki dziewczynki o celowe wprowadzenie ludzi w błąd. Komuniści za wszelką cenę chcieli doprowadzić, by całe zdarzenie było odbieranie nie jako cud a jako przykład ciemnoty panującej na białostockiej wsi. Cały czas usuwano z tamtego miejsca krzyże, zaś ludzie stawiali kolejne. Kościół nigdy nie potwierdził cudu, ale też nigdy nie zaprzeczył. Do dziś jednak można odwiedzać miejsce po tym zdarzeniu. Jest bardzo charakterystyczne i widoczne z daleka.

 

Kilka dni temu w miejscu, gdzie miało dojść do cudu wybuchł pożar. Nie wiadomo z jakiej przyczyny. Na szczęście został szybko ugaszony. Czy to przypadek, że paliło się akurat w kolejną rocznicę “cudu”? Warto dodać, że wiosną często dochodzi do pożaru na łąkach – szczególnie, że ostatnio były suche dni. Podobnie można tłumaczyć wykopanie na bagiennym terenie “cudownego źródełka” zaś to co ponoć ujrzała 14-latka jako zwykłą fantazję nastolatki. Warto jednak pamiętać iż w religii nie chodzi o udowodnienie lecz o wiarę – także w symbole. Nie należy oczywiście przesadzać, ale jeżeli w tym samym miejscu dochodzi kilka razy do różnych wydarzeń, które można ze sobą powiązać, to warto się zastanowić dlaczego tak się dzieje. Przypadek?

fot. główne: IPN Białystok

źródło: Archiwum Państwowe w Białymstoku

Białystok ma jeszcze 6 lat. Potem zaprzepaścimy swoją największą szansę na rozwój gospodarczy.

Pojawienie się kolei żelaznych w Białymstoku nie tylko popchnęło miasto w intensywny rozwój gospodarczy, ale też dało możliwości podróżowania. Po ponad 150 latach wraca wielka szansa, by znów miasto rozwinęło się dzięki kolejom. W 2025 roku powstanie Rail Baltica łącząca nasze miasto z Litwą, Łotwą i Estonią. Politycy wszystkich opcji powinni zrobić wszystko, by przekonać rząd aby w stolicy województwa podlaskiego znajdował się międzynarodowy węzeł kolejowy. Szczególnie, że na większe regionalne lotnisko nie mamy co liczyć.

Rozwój kolei żelzanych

W 1862 roku białostoczanie mogli pojechać zarówno do Petersburga jak i do Warszawy. Po drodze do tego pierwszego miasta była stacja w Wilnie, Grodnie. Było można także przesiąść się po drodze i dojechać koleją do Rygi oraz innym połączeniem do Kowna. Oczywiście w tamtych czasach nikt turystycznie raczej nie podróżował, ale był to środek lokomocji dla fabrykantów, urzędników, żołnierzy oraz arystokracji.

 

Rok 1873 przyniósł kolejne połączenia. Z Białegostoku pociąg jechał aż do Królewca (dziś Obwód Kaliningradzki). Cała trasa prowadziła z Odessy, prze Kijów, Brześć, Białystok, a dalej znaną trasą Grajewo, Ełk. Następnie pociąg jechał przez Prusy i dojeżdżał aż do Królewca.

 

W 1886 roku Białystok zyskał połączenie z Moskwą. Dziś by dojechać do rosyjskiej stolicy trzeba najpierw zahaczyć o stolicę Polską. Dawniej zaś linia kolejowa prowadziła z Białegostoku przez Puszczę Knyszyńską do Wołkowyska, Baranowicze, Mińsk i Smoleńsk. Dzięki temu zyskały na tym przede wszystkim Gródek oraz Sokole, do których można dziś dojechać tylko w ramach atrakcji turystycznej.

Brama na wschód

Dziś niestety niewiele zostało z tych połączeń. Z Białegostoku, bezpośrednio przy okazji atrakcji turystycznej w weekend można dostać się tylko do Kowna oraz codziennie do Grodna. Gdyby nasze miasto było dziś bramą na wschód, to zyskalibyśmy na tym gospodarczo. Z Warszawy codziennie można dojechać do Pragi, Berlina, Wiednia, Brześcia, Budapesztu, Mińska, Moskwy, Kijowa, Ostrawy (Czechy), Bohumina (Czechy).

 

Zupełnie nie jest zrozumiałe dlaczego mimo istniejącej infrastruktury nie można by było postarać się o to, by z Białegostoku odjeżdżały wszystkie pociągi na wschód. Do Kijowa, Mińska, Moskwy, Wilna, Rygi oraz Petersburga. Takie połączenia nie tylko rozwinęłyby Białystok mocno turystycznie, ale przede wszystkim gospodarczo. A utworzenie takich połączeń nie jest fantazją. Tory na tych trasach przecież istnieją. Wystarczą wpływowi politycy, którzy potrafią “załatwiać” coś dla swego regionu. Skoro Warmia i Mazury dostały przekop Mierzei Wiślanej, zaś centralna Polska wielki port lotniczy CPK, to dlaczego Białystok nie może być międzynarodową stacją, z której dostaniemy się wszędzie na wschód tak jak 150 lat temu?

 

Utworzenie linii do wschodnich stolic to kwestia porozumień międzynarodowych. Trudno uwierzyć ażeby Litwa czy Łotwa nie chciały bezpośrednich połączeń kolejowych z Polską. Szczególnie, że do 2025 roku powstanie “Rail Baltica”. Nowoczesne tory poprowadzą aż do Tallina. Tak naprawdę to nasza jedyna szansa na to by coś znaczyć. Szansa na to ażeby nie być prowincją udającą metropolię. 6 lat to wystarczająco dużo, by przekonać kogo się da, że to Białystok, a nie Warszawa właśnie powinien być międzynarodową stacją na wschód. Jest to nie tylko logiczne, ale także korzystne. Zaś połączeń między Warszawą a Białymstokiem jest naprawdę dużo. Tak samo nie ma przeciwwskazań ażeby to właśnie nie z Warszawy a ze stolicy województwa podlaskiego odjeżdżały pociągi do Mińska i Moskwy. Wystarczy otworzyć bramę.

 

Oto jak wyglądałyby połączenia (nie trzeba budować torów, bo są):

Białystok – Suwałki – Kowno
Białystok – Suwałki – Wilno – Petersburg
Białystok – Suwałki – Ryga – Tallin
Białystok – Siedlce – Terespol – Brześć – Kijów
Białystok – Grodno
Białystok – Mińsk – Moskwa

Tu znajduje się “Kwartał Kaczorowskiego”. Wszystkie 3 budynki w centrum mają wartość historyczną.

Obok siebie 3 budynki, wszystkie mają wartość historyczną. Jeden już wyremontowany, drugi właśnie remontowany… a trzeci zapuszczony, bo władza nie ma na niego pomysłu od lat. To wszystko zwane “kwartałem Kaczorowskiego”. Mazowiecka 33, Mazowiecka 35 i Mazowiecka 31/1 to budynki, które dawniej stały przy głównej ulicy, teraz na uboczu. Tym lepiej dla nich.

Mazowiecka 31/1

Ten budynek jest dobrze znany wielu mieszkańcom. Obecnie to zabytek, który czeka na jakiś pomysł. Miasto bezczynnie pozwala na jego degradację. Przez to może będzie za późno, by coś z nim zrobić i wtedy “problem” sam się rozwiąże. Miasto myślało, że komuś wciśnie prawie ruinę próbując ją wydzierżawić. Tak samo jak robi z zapuszczonym Domkiem Napoleona. A trzeba było zrobić odwrotnie – tak jak były piłkarz Tomasz Frankowski. Najpierw jego firma wyremontowała kamienicę przy ul. Sienkiewicza, a dopiero potem wynajęła lokale – a nie odwrotnie.

 

Dom przy ul. Mazowieckiej powstał w 1932 roku. Jego pierwsi właściciele to Freina Wałłach oraz Kiwa Wałłach. Byli też jednymi z wielu właścicieli budynku przy Mazowieckiej 33. Po II Wojnie Światowej jego właściciele to Maria Boruto i Piotr Borysienko.

Mazowiecka 33

Dawniej mieściła się tu szkoła wojskowa. To XIX wieczny, ceglany budynek w którym jeszcze w latach 70-tych XX wieku uczono szkolenia taktycznego, ogniowego oraz politycznego. W czasach współczesnych mieściła się tam “Chata Puchata” czyli jedna z lepszych restauracji w Białymstoku. Budynek powstał w 1890 roku i miał wielu żydowskich właścicieli (oprócz Wałłachów głównie z tej samej rodziny). Mieściła się w nim masarnia i sklep szewski. Po II Wojnie Światowej budynek stał się własnością miasta. Utworzono w nim szkołę podstawową i mieszkania.

 

W latach 80-tych budynek trafił w ręce Uniwersytetu Warszawskiego, a potem Uniwersytetu w Białymstoku. Dziś budynek stoi pusty, ale jest pięknie wyremontowany. Miejmy nadzieję że jeszcze będzie służyć ludziom.

Mazowiecka 35

Ten budynek znany jest przede wszystkim z tego, że dawniej uczył się w nim Ryszard Kaczorowski – ostatni prezydent na uchodźstwie. Ekipy remontowe właśnie zabrały się za jego renowację. Obecnie jest brzydko otynkowany. Po remoncie będzie przypominać swojego sąsiada gdyż będzie widoczna fasada z wyczyszczonych cegieł. O tym, że budynek jest w dobrych rękach świadczy, że to ten sam właściciel co budynku obok. W budynku urzęduje poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Dawniej była to Szkoła Podstawowa nr 11.